Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

marekg

Użytkownicy
  • Postów

    760
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    1

Treść opublikowana przez marekg

  1. @Dag Dziękuję
  2. po kolacji siedzieliśmy na scenie na widowni huśtał się świat w nastroju późnego lata na pohybel wakacjom ostygły jeziora spadły kolejne liście księżyc zlizały bezdomne koty teatr łabędź na czerwonych kołach naga kobieta czyta wiersze niebo pełne ostatnich piorunów
  3. widziałem na twarzy lęk poczęte dziecko diabeł odbierał nowy model auta pazerni stali przed salonem pielgrzym florencki czytał komedię Boską u bram piekieł kruche życie zacierało ślady aniołek skrył się za wierszem
  4. to jest dyskretnie rozwiane zapach łąki pragnienie ciszy właśnie dopasowałem smak wina i nie musimy się spieszyć kilka stron z Paryża reszta to obłoki z pobliskiej wioski barwny Montmartre w otwartych okiennicach z kocią łapką na gardle i poduszką wybudzonej wiosny gdy grzechy snu się czerwienią czytamy z kwiatami w rytmie motyla tomik paryskiej nocy
  5. za pierwszą klamką jest zwodzony most kilka ulic dalej w kolorze wczesnej pełni błądzi księżyc nie musisz udawać każdy śpi jak umie na świeżym prześcieradle senna twarz i dłoń pełna gwiazd w pustym oknie nocy zagubieni wędrują do nieba samobójcy szukają próżno ziemi
  6. pod sku­lonym słońcem bur­szty­nowe ko­nie stąpają za horyzont tyl­ko im ufa wiatr bojąc się szcze­rości kobiet marzy­cielom wys­tar­czy ka­wałek nieba i ka­mien­ne scho­dy donikąd rzad­ko ot­warte okno z niedopałkiem codzienności w spadających obłokach nasze usta z koniczynką beztroski podmuch dnia i ta cisza niemego szybowca słowa ocierają się o stukot zgubionej podkowy
  7. lubię jak chodzisz w bamboszach potem zamiera telefon i kubek z kawą zaczyna padać deszcz za oknem sprzedają wędliny dziś czarno-białe z dodatkiem cielęciny pokorne cielę dwie matki ssie czasem tak mówisz
  8. na brzegu dłoni słońce to na początek tak niewiele potrzeba świtanie i morski wiatr potem między ciałem a niebem jest chmura pełna łez i statek w muszli schowany samotne kotwice toną w głębinach
  9. między wskazówkami czasu kilka zdjęć ten wieczór będzie dla seniorów pierwszy raz w Michałowie otoczeni parkiem i stawem z zielonym oczkiem smakujemy jagodowe ciasto pachnie sierpień słońce gaśnie w kuflu piwa pan w karcianych spodniach zapala lampiony teraz szukamy nieba jest cisza i wykoszone pola w strumieniu mroku rozbiegły się koty wrony klaszczą na dobranoc
  10. w ostatnim oknie jest księżyc koślawa bramka szczeka na wędrowca jest drzewo przytulone ostygłym niebem i puszka porzucona koty na parkingu w różne kolory kilka szarych aut twarz atramentowa pijana noc sączy gwiazdy w pustej szklance
  11. na schodach spóźnione dzieciństwo satyryk rozdaje cukierki możemy już rozwijać na trzy cztery i nastaje wiek średni wtedy brakuje czasu na poranną kawę i okno z marzeniami potem między spacerem a psem z artretyzmem szukamy smyczy buty idą pierwsze za drzwiami jest siwa nić i ostatnie zdjęcie w papierkach porzucone
  12. pięć minut od Centralnego kloszardzi strzygą włosy pod wiatr rozrzucone pragnienia siedzą na ostatniej ławce z iglicy spływa deszcz w tonacji paryskiego fioletu neon Warszawa czerwieni się wieczorowo miłość schodzi ze sceny na chwilę za chwilę odjedzie ostatni Flixbus spóźniony o kilka deszczowych wersów
  13. obłok zdmuchnęłaś trzykrotnie potem był wiatr rozwieszony motyl urwał się z cienia chabrów kilka kropel dalej deszcz odmawiał litanie pijani dzielili kieliszek na czworo życie odbiło się echem na kocich ogonkach zagubione ścieżki tu mruczy każda chwila na pustym peronie chybocze się ostatni wagon
  14. w cieniu chabrów zagubiony motyl wkradamy się w zapach łąk w boską ciszę pod murem kościoła po drugiej stronie nieba są nienamalowane gwiazdy i kwiaty pachnące snami za horyzontem fioletowe krowy i ostatni balon słońca teraz włączysz GPS na wiejskich drogach będziemy szukać naszych wspomnień
  15. motyl u drzwi lato rozłożyło skrzydła wyjęłaś martwą pomadkę usta milczały
  16. przytuliliśmy się w koty bawełniane fale nakrywają lazurowe morze pod wiatr na turkusowym niebie kolejny samolot maluje cień na twarzy Heliosa w kolorach oleandrów Dionizos częstuje winem bugenwille zakwitną jutro przy porannej kawie w twoich egejskich oczach czytam ostatni wers dłoń zakrywa usta zapachem pomarańczy w sklepiku Dimitrisa nasłuchujemy szelestu marzeń ubranka w kolorach maryjnych czekają na wnusię
  17. na ostatniej stronie albumu ciemna strona księżyca w oknie kilka niewyekspediowanych gwiazd to nie spam wielki wóz odjechał w ciszy smakosze nocy kołyszą się na kawałku nieba pierwszy kogut zapieje o poranku drugiego zjedzą w rosole
  18. wiatr tworzy cień zdmuchuje słońce i wtedy pod muralem malujesz kalejdoskopowe maski lubię te wieczory o smaku kolejnego piwa terapeutyczny jazz wykrochmalony stolik barman ozdrowieńca sączy szklankę za zdrowie zaszczepionych i niezaszczepionych
  19. mój sen ma smak cytryny na pięciolinii suszą się ryby nuty pożarły koty detoks napisałem list bez słów znaczka i adresu do nikogo kwaśne myśli obłożone żaglami z morskiego wiatru powiewają czarną banderą stand-up literują kotwicę
  20. w lesie nie ma zbytecznej zieleni brakuje tylko kilka wersów promieni słońca świat wędruje po drugiej stronie rzeki przez most turkoczą kolory aut we wszystkie odcienie prędkości cisza ukryta w kieszeni prawego brzegu przytula rozrzucone wiersze wędrowcy przysiedli na skraju kartki echo miasta wygasza zieleń wiatr porywa ptakom skrzydła
  21. wspomnienie żywej duszy na niebie potem lekki wiatr karłowate obłoki otworzyły muzea powstał czas na obrazach kobiety zrzucają mokrą bieliznę za oknem ustał deszcz nastaje noc pierwsze gwiazdy pojawiły się w lustrze
  22. zajmuję miejsce twarzą do miasta za oknem rozsypane bloki i betonowe zagajniki wiatr otwiera pusty przedział nieświeży podróżny pierwszą małpkę karciane damy ostatnią trybuną ludu z powagą czarnego jokera otok dzikich kotów spłoszył przekwitłe mniszki po pierwszym jazgocie kolejny peron twój telefon rozbujał słońce spóźniony Ondraszek przyjedzie jutro
  23. Pu­kam do drzwi te­raz wys­tar­czy pozbierać wszys­tkie ry­by z chmur rzu­cić słońcem o ziemie jak szklanką w chwi­li złości na niedo­kończo­nym horyzoncie do­malo­wać ra­dos­ne­go Boga i ma­my chaos nie tyl­ko w pogodzie a niech pa­da próżny deszcz w pro­moc­ji są parasole i gu­mowe wieloryby Idziemy pustą plażą dziś nie ma na­wet komorników sto­py ka­leczą wyrzu­cone muszelki przy bur­szty­nowej herbacie up­ragniony pocałunek lu­bię ten wiatr od morza o słonym poranku
  24. nie zdejmuj kapelusza wyczarowaliśmy to miasto na nowo dziś jesteś już matką wczoraj tylko nieproszonym gościem szelest to jeszcze nie jesień tylko Kreuzberg w kolorze herbaty poranni graficiarze malują imago w mieszkaniu koci wzrok S-Bahn cieniem wkrada się do okien wiem lubisz przebudzone książki spały ze mną w twoich snach nie odwracaj się wczoraj zostało na zdjęciu był magik i królik potem zniknęli z Facebooka
  25. ostatni pociąg zatrzyma się jutro słońce zajdzie za tory po pierwszym kawałku nocy przebiegnie sarna ozdrowieńcy rozdadzą owoce potem posadzą drzewo rozstawią stoliki i znów będziemy pili kawę na wynos będzie głaskanie kota i pocałunek kelnerki na kolejnej stronie ulicy nowa kolekcja ubrań do twarzy ci w zielni reszta to zbędne kolory jak maski pod nosem z przyszytą gębą
×
×
  • Dodaj nową pozycję...