Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rafał Hille

Użytkownicy
  • Postów

    271
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Rafał Hille

  1. Rafał Hille

    śnieg

    te wszystkie płatki śniegu las po kolana w uczesanym grudami polu w geometrycznym wzorze ze szkoły namalowany odciskami ptaków mróz gęstnieje w szumie skrzydeł próbuje coś powiedzieć czarno na białym czy wiatr zaszumi tak samo bez naszych uszu? i szron osiądzie na brwiach między drzewami powalone konary spłoszą myszy polne ogrzewam twoje nagie dłonie na skutej lodem ścieżce w zamkniętych liniach horyzontu
  2. @goździkdziekuje za zajrzenie
  3. ja bym to rozbił trochę, nie wiem tak mi się wydaje
  4. Rafał Hille

    Gumowy

    @Daredpodoba mi się, lubię takie teksty
  5. @Daredprzymiotniki się przydają
  6. w studni domów obolała cisza płynęła dymem z kominów zamrożone ołowiem okna czekały na nasze gardła wyliśmy do toksycznego nieba wąchając sadzę z pomiętych papierosów nikt tu nie był dobry wojna na śnieżki i rozstrzelany bałwan źle wydawał rozkazy dozorca zginął na miejscu biała kulka trafiła go prosto w serce jeszcze żył gdy wyznaczał początek drogi mlecznej solą i piaskiem od bramy na ulicę tam straszył mięsny zimnymi hakami i smażonymi kurczakami z kroczem nacieranym papryką z octem robiły piruety w ogniu świńskiej wkładki znowu nie będzie plastikowy krokodyl poszedł za parę desek na podpałkę pod kocioł z liśćmi dębu i kostkami lodu z rynny kot Gagarin zeskoczył z drugiego piętra przeżył jak co dzień a może to był jego ostatni lot serce waliło ze strachu przed nocą tak smakuje krew zardzewiałym gwoździem jednak przegraliśmy śnieżki tamtych miały kamienie
  7. @goździk "Temat kobieta to teraz drażliwa kwestia,.."? hmm... kiedyś nie była? ;)
  8. @greg_lipski paru ludków mówiło mi, że ten tekst za bardzo pachnie alkholem
  9. @goździk coś w tym jest ;)
  10. o trzeciej nad ranem przeglądamy się we własnych słowach zimny śledź i szklanka pachnąca rybą jak wakacje w Kołobrzegu ustalmy że to Beatlesi byli bogami a łeb smoka leży odcięty w przedpokoju z nosem w kapciach nieżywe kochanki znów zmartwychwstały narobiły zamieszania przy dnie butelki chyba nigdy nie chciały szarpać się za włosy i walczyć w kisielu do ostatniej łyżeczki na pohybel falom radiowym i trzeźwym sądom prywatnym planetom i zdechłym cywilizacjom w pobliżu ponurych gwiazd wódka smakuje lepiej niż legumina! ukryty sprzedawca i przyczajony ochroniarz w monopolowym wiedzą swoje alkohol upija tylko trzeźwych poręcze szarpią za rękę i na dach ucieka winda świt jest znów nasz; depresja chodzi spać o czwartej zaraz ulica zapachnie słońcem i spalinami o piątej wstają skacowane wróble i motorniczy śniący o złotym tramwaju pijanym od umytych kobiet słonko cudnie zaświeci, puszczą pąki drzewa pieśń ujdzie cało pod strzechy Już tam dociera z głową w nakrochmalonej poduszce świat będzie się wić przed nami wciśnięty między nocny stolik i kaloryfer z pękniętą farbą
  11. wieża kościoła przechowuje i odbiera wszystkie zdrowaśki zmówione na obszarze kilku kilometrów kwadratowych wyznaczonych w kwadratach pól lasów wsi drogach dojazdowych gminnych i krajowych nadajnik przytwierdzony na dachu przekazuje wibracje przez płynące majestatem wieczności obłoki komunikują nas z siłą wyższą schowaną w cieniu w którym jakaś para słucha muzyki z elektronicznych słuchawek
  12. @kapistrat, ucieczka, ucieczka czasu, straconych okazji..perony i dworce są takie pojemne. dziekuje za komentarz, nie znam tego tekstu Hłaski ale zajrzę :)
  13. znowu stacja kolejowa gdzieś na opolszczyźnie bo tu jest jakoś tak jakoś tak biegnę w kierunku pociągu a kierunek biegnie wprost na mnie zderzam się z pociągiem wykoleił się on wykoleiłem się ja już byłem wykolejony wykolejany drzewa na polu to wszystko widziały stały wyprostowane machały do mnie wiatrem
  14. @anima_corpus nie znam tego tekstu, ale dzięki za dodanie, trochę te z o coś innego chodzi w obydwu tekstach ...
  15. nie cały umrę; zostanie po mnie trochę spienionego żelaza na paczkę żyletek zawstydzonego mosiądzu na podkładkę do dziecięcego rowerka niewinnej siarki na dwie paczki zapałek wapnia wystarczająco dużo na zaprawę metra muru parę tekstów na zardzewiałych dyskach inicjałów wyrytych na pomalowanej miłością ławce które przetrwają do najbliższego odświeżania zapomnianych kartek w przydługiej książce oddanej do umęczonej ludźmi bibliotece kilka pozdrowień z końca Internetu mój stoper schowany w szufladzie gdzie odpadła dawno jedyna wskazówka i tak zawsze pokazywał za dużo czasu zużyte powietrze do napełnienia kilku leniwych balonów już szorują brzuchem po ziemi
  16. mężczyzna współczesny składa się z węgla i wodoru którym napędza ekologiczne pojazdy szybujące w kosmos z plastikowym kierowcą i jego kutasem zawieszonym na czymś co udaje kierownicę ale nią nie jest tylko gadżetem ze sklepu z ekologiczną tandetą przywiezioną znad rzeki Jangcy wieczorami czyta bajki o smoku za siedmioma chujniami za ośmioma dupami swojej wybrance oblanej luksusowym formaldehydem w łóżku złożonym z wszystkich grzechów głównych potem posyła artystycznym kopniakami dzieciaki do szkoły gdzie tak samo nie wiedzą co z nimi robić ale na wszelki wypadek pionizują kręgosłup w części odpowiedzialnej za ekspresowe wydalanie obłędu nie wie czemu się cieszy że ktoś wygrywa na drugim końcu świata w tenisa a on grać nie umie w ogóle za to potrafi zmyć podłogę płynem do mycia naczyń oraz popić płynem Lugola trochę gorszą wódkę pitą na co dzień z butelki po kryjomu schowaną za tapczanem obok zakurzonego misia który chuj wie czemu zniknął pół roku temu wieczorami leży na trawniku przed swoim domem łącząc kropki na niebie i tkając z dymu tytoniowego kobietę swoich marzeń która znika szybko między migoczącymi gwiazdami i oznajmia zaspanemu światu POCAŁUJCIE MNIE WSZYSCY W DUPĘ
  17. BUNKIER Fuehrera - Herr Adolf Rosjanie są już kilometr od nas – mokry od potu posłaniec wpadł do bunkra i upadł natychmiast martwy na podłogę. - Słyszę, słyszę – powiedział cicho Adolf nie przerywając golenia przed lusterkiem – głuchy nie jestem . - Mein Adolf – siedzący w rogu pokoju mężczyzna znany w kręgach jako Martin Borman podrapał się zazdrośnie po swojej nie golonej od kilku dni brodzie, jedyna maszynka do golenia jaka została była w rękach Hitlera a ten nic chciał się nią z nikim podzielić. -Musimy Uciekać. - Wiem, wiem, zaraz zadzwonię na lotnisko. - Niestety mein Adolf nie mamy już lotniska. Jedyne jakie zostało zajęli Amerykanie. - A to sukinsyny zawsze przychodzą bez zaproszenia. Dobrze w takim razie polecimy Lufthansą. Cheesburgera zjemy na lotnisku. - Niestety mein Adolf. Lufthansa odwołała wszystkie loty. Co gorsza przyszli nas zabić, to znaczy ciebie przede wszystkim. - Mnie, a za co ? – zdziwił się Adolf. - Nie płaciłeś podatków, używałeś brzydkich wyrazów, i siusiałeś do zlewozmywaka w którym myłeś sobie w dodatku ptaka bez zezwolenia. - A więc to też wiadomo ? – Adolf się zaczerwienił. - Tak, doniosła nam o tym Ewa Braun. Szła się odlać do męskiej toalety bo w damskiej się zatkał kibel i zobaczyła co robisz. - A więc jestem zupełnie skompromitowany ? - Tak. Udowodniono tobie także że kiedyś w kościele dolałeś tuszu do wody święconej, nie jadłeś szpinaku, wyżerałeś kaszkę oraz strzelałeś do wróbli. - Czy trafiłem któregoś ? - Nie – Borman ukrył rumieniec zażenowania i gwizdnął żeby odwrócić uwagę. - Pozostaje nam więc tylko ucieczka. Czy możemy pojechać do jakiegoś ciepłego kraju ? Mam dość siedzenia w tym bunkrze. Jest zimno jak cholera, a wczoraj szczury zjadły mi kanapkę. Zostało tylko celofanowe opakowanie. - Tak, pojedziemy do Argentyny do wujka Perona. - Czy będę mógł malować morskie krajobrazy ? - Oczywiście. Peron chciał też żebyś namalowała go razem z żoną. - Ach z tą dziwką – Adolf podrapał się po głowie.- Miała mi przysłać swoją ostatnią płytę długogrającą. - Pewnie zapomniała. - No dobrze ale jak się tam dostaniemy, czy Rosjanie nie będą nam przeszkadzali ? - Nie. przekupimy ich koniakiem miętowym. Nikt nie chce pić tego paskudztwa. W magazynie został cały wielki zapas. Adolf tylko się skrzywił w odpowiedzi i splunął na podłogę. - A czy jak będę grzeczny pozwolisz mi bawić się tą śmieszną dmuchaną lalką z dziurami schowaną pod twoim łóżkiem. - Jasne – Borman nie wyglądał na zadowolonego z odkrycia Adolfa ale nie dawał po sobie poznać niczego zbyt długo. - No dobrze czy możemy w takim razie zwołać naradę sztabową, chciałem wygłosić krótkie przemówienie – strząsnął niewidzialny okruch z munduru. - Nie teraz Adolf, chyba musimy naprawdę uciekać. - No dobra, w takim razie daj mi chociaż gumę do żucia bo mi strasznie śmierdzi z pyska. Borman sięgnął do kieszeni i wyciągnął garść gum do żucia. - Jaką chcesz ? Adolf pochylił się nad jego dłonią i wyciągnął małą paczuszkę. - Ha! Jest! Moja ulubiona malinowa. - Weź dwie – Borman wycisnął z opakowania gumę i wcisnął Adolfowi w rękę. - Wiesz co Marti, tak się zastanawiam co się stało z tym śmierdzącym kulawym kurduplem Goebbelsem. Nie widziałem go chyba pół dnia. - Joseph ma straszną migrenę, boli go łeb po wczorajszym przemówieniu do obrońców Berlina. Obrzucali go zgniłymi jajami, pili coca-colę i szeleścili torebkami po chepsach. A ktoś podobno ośmielił się twierdzić że przegramy. W dodatku ktoś zaproponował obejrzenie muzeum sztuki nowoczesnej. - No niee ...! - Adolf się zadumał. Po jego twarzy przeszedł grymas współczucia który natychmiast zastygł w sardonicznym uśmiechu. - Może powinienem go iść pocieszyć albo coś. Jest tu jeden wróżbita. Goebbels jeszcze nie korzystał z jego przepowiedni. Podobno jest wyjątkowo optymistycznie nastawiony do życia. Mówi same miłe rzeczy. Jak dołożysz dwieście marek albo bochenek chleba z marmoladą to przepowie tobie wszystko nawet na rok dwutysięczny. - Goebbels dał dzisiaj jednemu wróżbicie wypowiedzenie. Żalił mi się że po jego wizytach ma ciężkie doły. Podobno mówił że rzesza nie przetrwa aż tysiąca lat. - No co ty powiesz – Adolf z wrażenia aż podniósł do góry ręce. - Tak! Powiedział że rzesza przetrwa najwyżej dziewięćset siedemdziesiąt osiem lat. - Bezczelność – Hitlerowi na twarzy wyszły czerwone pręgi. – Jak słyszę coś takiego to miałbym ochotę wywalić takiego bydlaka na zbity pysk bez odprawy i jeszcze dać wilczy bilet. Poza tym ...- rozpoczął ale w tym momencie potężne uderzenie wstrząsnęło bunkrem. Adolf zachwiał się i runął na dywan. Za nim poleciał tynk z sufitu. Biały proszek wymalował twarz Hitlera tak że wyglądał jak dziadek mróz po wielogodzinnym dniu pracy wśród śniegów Antarktydy w wigilijny wieczór prezentów. Borman dał zaraz nurka pod stół i wystawały spod niego tylko jego oficerki. – Poza tym...no ! Nie wiem co chciałem powiedzieć. Martin co ty tam robisz ??? Wychodź stamtąd natychmiast ! - Nic, nic tylko mi tam wpadło dziesięć fenigów. Ha ha ha no nie wyglądasz jak dziadek mróz – powiedział wychodząc. – Jestem głodny, na szczęście zostało parę kanapek – otworzył szufladę i wyjął z niej kilka pakunków i butelkę wina, po czym zgarnął gruz ze stołu i włożył kąsek do ust - A dla mnie. Też jestem głodny. - Nie zasłużyłeś. Nie zrobiłeś zadania domowego. - Dawaj żarcie – krzyknął próbując wyrwać Bormanowi kanapki z ręki. – Jestem Fuhrerm trzeciej rzeszy. – Borman w odpowiedzi tylko się zasłonił ramieniem, prędko sprzątnął zawartość stołu na kolana i przycisnął ciałem odgradzając skutecznie Adolfa od jedzenia. - Poskarżę się na ciebie. - Komu ? – zapytał Borman nie przerywając jedzenia. - Himmlerowi. - Jest spalony - prychnął Martin. – Poszedł na spotkanie ze swoimi rycerzami. Nie wiem dokładnie jak to było. Trochę powspominali czasy ze studiów. Zrobiło się jakoś dekadencko. Były jakieś panienki z ligi narodów i prostytutki ze świeżej dostawy z Mongolii. Szczerzył zęby do zawodników golfa z Wielkiej Brytanii. Był też obecny jeden Chińczyk. Stawia Tarota erotycznego i robi masaże. Te, no wiadomo. Palili i śpiewali piosenki o wolności. Nawet spalili jakiegoś generała który nawoływał do wojny napastniczej z Birmą i posadzili na nim Perkole w doniczce. Potem były Faraferia. W końcu Heinrich powiedział że wali na to wszystko i przydrinkował tak że następnego dnia pisały o tym wszystkie gazety z New York Timesem i Inernational Herald Tribune włącznie. - Szkoda że nikt mi o tym nie powiedział. - I co byś zrobił ? - Posłał bym za nim Gestapo. Martin wzruszył ramionami. - To ta sama para oficerek. Ta dekadencka zniewieściała banda narkomanów dział mi na nerwy. Narkotyki wróżbici, poezja Mui Juchansena i Schillera. Ile można. - W takim razie SS by się nim zajęło, trochę tortur postawiło by go na nogi. -Tak, ostatnio mają w repertuarze łaskotki pod pachami i opowiadanie głupich kawałów. Poza tym po jechali na wycieczkę w Himalaje szukać magicznych butelek po oranżadzie wiśniowej czy jakiegoś historycznego kieliszka po wódce z Kany Galilejskiej. - Znaleźli? – Adolf podrapał się po wąsach które nieogolone od kilku dni rozrosły się potężnie w rude zwoje spadające aż na brodę. -Nie znaleźli Herr Adolf. Po drodze mieli wypadek. Wpadli na autobus z bolszewikami jadącymi na mecz krykieta do Lizbony. Tych co przeżyli zjadły niedźwiedzie polarne szczególnie głodne o tej porze roku, a reszta pomarzła lub zachorowała na katar z powikłaniami. - Jak to ? Tarot pokazywał że wszystko będzie cool - Niestety ruscy mają w dupie tarota i mandale. Wierzą tylko w śliwowicę i koniak Johny Walker. Poza tym trzeba się cieplej ubierać jak się jedzie na wycieczki w kierunku wschodnim. - Szczera prawda Martin. Masz taki zmysł praktyczny że chwilami się zastanawiam dlaczego to ty nie jesteś Fuehrerem. – Borman wybuchnął tak głośno aż mu wypadł kubek z ręki i prychnął przez cały stół. - Przecież jestem Fuehrerm. Mianowałeś mnie na to stanowisko jakieś dwanaście lat temu gdy jeszcze byliśmy w gimnazjum. Poza tym to ja tobie pisałem wszystkie przemówienia i mówiłem co masz robić. Jesteś pionkiem. - W takim razie przepraszam cię zapomniałem. Skoro to ty jesteś Fuehrerem to czemu ruscy się mnie czepiają ? - Już ci mówiłem przecież. Poza tym – ściszył konfidencjonalnie głos i położył ręce na ramiona fuehrerowi po czym spojrzał mu wymownie w oczy - Nie lubią rudobrodych , Hi Hi – zachichotał cicho. – Odkryli że pod czernią twoich wąsów jest rudy. Popatrz w lusterko jak wyglądasz. – Fuehrer spojrzał i głośno wykrzyknął zdumiony. – Cholera nie oglądałem swojej gęby od czasu anszlusu Austrii. Swoją drogą co to znaczy ? - To taka wycieczka herr co to jadzie dużo autobusów i pociągów, a jak już są na miejscu to wszyscy jedzą na koszt właściciela. - I on się godzi? - Pewnie. nawet się cieszy na gości. - Jestem zadowolony że ty mi to wszystko powiedziałeś. Tylko się zastanawiam nad jedną rzeczą. Skoro nie ja jestem fuehrerem to kim ja jestem ? - Jesteś malutkim groszkiem który wypadł z koszyczka sierodce Marysi gdy szła na targ kupić miód dla chorej mamusi. - Tak ! – fuehrerowi zapaliły się oczy. Od początku tak myślałem. – Czy będzie budyń z sokiem malinowym i oranżada cytrynowa ? - Obawiam się że nie bardzo. Raczej powinieneś spodziewać się łaskotek kolbami karabinów i łamania kołem. - Cię cholera ! A tak w ogóle to co ty robisz. Czemu się pakujesz ? - Jadę na wycieczkę krajoznawczą do Paragwaju. Poza tym namyśliłem się, nie zabieram ciebie. - Dlaczego? mam tu zostać ?- Otwarł biurko i wyciągnął małą czarną walizę. - Nigdzie cię nie zabiorę, wykupiłem tylko jeden bilet i to w jedną stronę. To był żart z tą sierotką Marysią, jesteś wredną kanalią której nie lubią nawet dzikie plemiona ukrywające się w lasach Bangladeszu. Poza tym nie wolno zabierać zwierząt na pokład. - Czemu nie chcesz mnie zabrać ? – Adolf zasmucił się wyraźnie. – Byłoby wspaniale. Umiem robić rizoto włoskie i spaghetti po bolońsku. - Tam się nie jada rizoto, ani spaghetti po bolońsku. To dziki kraj ludożerców. - Nie ma sprawy ludzkie mięso też mogę polubić. Rozumiesz wolę pojechać bo tak się trochę boję. - Nie ma czego. Jednego generała który wyszedł z czołgu się odlać się w krzaki niedaleko Moskwy zamordowali od razu bez zbędnych ceregieli. Jak ich ładnie poprosisz to nie będą się nad tobą w ogóle znęcać. - Czy mógłbym próbować ich przeprosić. - Możesz. - No to świetnie. Powiem że za wszystko serdecznie przepraszam i postanawiam poprawę. Zaproszę ich też na kawę i postawię drożdżówki od śniadania. - Jest jeden problem. Po pierwsze źle im się kojarzysz, a po drugie oni nie rozumieją po niemiecku. - Dobrze, w takim razie powiem wszystko po łacinie. Znam kilka powiedzonek. - Oni nie znają łaciny. Najwyżej parę terminów. Możesz spróbować przebrać się za sprzątaczkę i zostać córką pułku czerwonoarmistów, ale i to nie gwarantuje że nie będziesz niczym kangur w stadzie pingwinów. - A gdybym tak - Fuehrer podrapał się po głowie - oddał im to i owo. Rozumiesz mein Borman, taka sprytna manipulacja psychologiczna. W zamian za to dali by mi spokój i napili się ze mną jarzębiaka. - Srebra rodowe rodziny Hitler już ukradli, zresztą i tak były podrabiane bo pochodzisz z dołów społecznych i całe życie jadałeś przy pomocy niezbędnika uniwersalnego w przytułku. Wszystkie noże i widelce z twoim herbem zrobili na zamówienie w Paryżu dwa lata przed wojną. Została tylko tobie maszyna do pisania z wyszczerbioną literką "H", dwie pompki rowerowe i podarte kapcie. - Nieprawda. Mam jeszcze kawał Rosji, Węgry, Czechy i kawałek Turcji - Adolf zamachał radośnie rękoma na co Borman zrobił tylko kwaśną minę. - Dam to wszystko Ruskom. Zobaczysz że się ucieszą. Tylko mi nie mów że nie mamy już tego wszystkiego bo się chyba załamię. - Oczywiście że mamy tylko że do odebrania w terminie późniejszym. Na razie wygłodzeni Rosjanie czekają kilometr od naszego bunkra, przyjdą tu jak tylko skończą grać w dupnika i wtedy...- Borman zrobił charakterystyczny gest podcinania gardła. - Tak sobie myślę że miałeś sporo ciekawych metafizycznych przygód. Począwszy od tego jak cię wywalili z ASP za to że nie umiałeś rysować i podkradałeś rysunki kolegom, a skończywszy na happeningu pod Stalingradem Mógłbyś to wszystko opisać i opublikować. Miałbyś na pewno sporo czytelników. Ludzie teraz lubią takie historie. - Nie mam wydawcy - fuehrer zrobił kwaśną minę. - W takim razie siedemdziesiąt pięć procent. - To za dużo, najwyżej sześćdziesiąt pięć. Biorąc pod uwagę to że prostytuuję własną życiową historię, własny dramat. - Niech będzie. Ale zyski ponadnormatywne od dywident są wszystkie moje. OK ? - Stoi. - Fuehrer i wyciągnął rękę i Borman przybił tak zwaną piątkę. - Wiesz mein Fuehrer...- Borman wyciągnął kartkę papieru z walizki i małą przenośną niemiecką maszynkę do liczenia. - Lubię jak mnie tak nazywasz - Hitler klasnął w dłonie wyraźnie zadowolny. - Zrobiłem już tutaj listę tytułów jakie wydamy gdy tylko się stąd wydostaniemy. Posłuchaj. - "Partycypacja pracownicza w perspektywie XXI wieku ." - Za ciężkie, może coś lżejszego. - Racja. O to na przykład wydaje się dobre. "Sto lat samotności Fuehrera" - Niezłe, zaczynam pisać od razu. - Albo to na przykład "W księżycową ciemną noc". - Też dobre. To napiszę dla młodzieży. - Albo to " Przed sklepem buchaltera" - Eeee, to nudy. może coś innego. - Ten tytuł może się tobie spodoba. - Borman wyciągnął stos kartek i zaczął w nich nerwowo przewracać. O ! - podniósł do góry kawałek papieru i podał Adolfowi. Ten chwycił kartkę i roześmiał się od ucha do ucha. "Anielskie wersety" - o czym to ma być ? - Zbiór opowiadań dla gospodyń domowych tracących cierpliwość przy skrobaniu marchewki i obieraniu buraków. Być może ten tytuł zlecimy komuś innemu. Tu mam natomiast powieść dekadencką, młodzież nie ma co ze sobą robić i wymyślają że wszystko nie ma sensu i tak dalej. Smutek, nostalgia, seks, narkotyki i alkohol. Pójdzie jak woda. Tytuł to " Gra w szałasy". Wydamy to za dwadzieścia lat więc masz sporo czasu na napisanie. Myślałem też o powieściach biograficznych. Na przykład o ostatnich dniach Fuehrera III Rzeszy. Rozumiesz to. Borman i Adolf Hitler siedzą w bunkrze, a kilometr dalej siedzą już w okopach Rosjanie. Taka powieść o ostatnich chwilach. - Martin wzruszył się swoimi słowami i otarł małą łezkę która zabłyszczała mu w oku. - W takim razie zbierajmy się. Czekają na nas czytelnicy, fani, krytycy zazdrośnie bronić będą każdego mojego słowa. Ruszajmy, przed nami wywiady rzeki, audycje w radiu i w gazecie, wieczory literackie, korespondencja z czytelnikami i milionowe nakłady. - Chodźmy, chodźmy - Borman otworzył walizkę do której wskoczył Adolf i zatrzasnął od góry wieko, po czym zgasił światło i wyszedł. napisane 1999 r, w Poznaniu
  18. @Kapistrat Niewiadomski dziękuję za komentarz, nie znam tej ksiazki "Sniadanie mistrzow...", ale teraz siegne po nia w wolnej chwili :)
  19. Lądowanie - Automatyka w porządku. – Kosmita pochylił się nad urządzeniami kontrolnymi statku kosmicznego lecącego z dalekiej galaktyki Oriona w kierunku planety Ziemi - Możesz lądować. - Boję się. - Nie ma czego. Pamiętaj, że będę latać cały czas nad tobą. Zawsze się możesz ze mną skontaktować. Nie ma żadnego niebezpieczeństwa. - Ale... - Tak, tak. Wiem. To twój pierwszy raz, ale i tak spisywałeś się znakomicie. To tylko standartowa misja biologiczna. Przecież to nic takiego, pomiary behawioralne. Oblecieliśmy całą galaktykę. Tu nie może być niespodzianek. Ta galaktyka nie odbiega od normy. Spójrz - pokazał przez okno na niebieską kulę w iluminatorze. - Rzeczywiście, ale rozumiesz. Ten raport, który dostaliśmy w zeszłym tygodniu z centrali. - To bzdury, jak zwykle przesadzają. - Dziękuję ci, że mnie tak pocieszasz, jednak i tak jestem pełen niepokoju. Cały czas nie wiem, jak się tam dostanę niepostrzeżenie. Oni mogą być niebezpieczni. - Ziemianie? Skąd to aniołki, spójrz. Zebrałem trochę zdjęć. Czy oni mogą być niebezpieczni. – Nacisnął jeden z tysiąca guziczków na konsoli kontrolnej. Natychmiast rozwinął się ekran projektora. Film pokazywał plażę na Florydzie. Na żółtym piasku leżeli jeden obok drugiego ludzie. Kamera przesuwała się kilka minut wzdłuż plaży. - Co oni robią? - Fotosynteza, albo coś podobnego do niej. Czerpią w ten sposób energię. - Jak to? Fotosynteza chyba nie – zdziwił się HoHo, bo takie było imię kosmity. - Przecież nie są zieloni tak jak my. - Nie znaleziono innego wytłumaczenia – zatroskał się NoNo. -Obserwowaliśmy kilku osobników. Leżą tak po parę godzin bez ruchu, aż sczernieje im skóra. - A czy masz inne zdjęcia ? - Mam, popatrz. – Na ekranie zmienił się obraz. Pokazywał teraz Nowy Jork ze swoimi wieżowcami, statuą wolności i popołudniowym smogiem. - To istoty rozumne – zapytał HoHo. A właściwie stwierdził. - Tak. Gromadzą się w wielkich skupiskach. Skupiska mają swoje nazwy. To na przykład nazywa się “S-H-O-P”. Popatrz wszędzie powtarza się ten sam napis. – kilka kolejnych zdjęć pokazywało sklepy na głównych ulicach N.Y. “Electronic Shop”, “Vegetables Shop, “Sex Shop“ - Specjaliści od semiokonduktorykosemantyki z Oriona stwierdzili, że to nazwa miasta. - Czy te istoty oddychają tlenem. - Nie. Wszędzie jeżdżą niewielkie pojazdy, które produkują substancje niezbędne do życia. Będziesz musiał uważać, zamontujemy ci w brzuchu specjalne urządzenia filtrujące. Dla nas te gazy są wyjątkowo niebezpieczne, ale oni nie mogą bez nich żyć. Oddychamy tlenem, którego oni nie potrzebują . NoNo westchnął. - Rozumiem, ale trudno sobie to wyobrazić. Piękno życia tlenowego, tak charakterystyczne dla nas, jest im zupełnie obce. Mamy na to wiele dowodów. Popatrz na przykład na to. Film pokazywał dwoje ludzi stojących przed salonem Ferrari. Sprzedawca uwijał się dookoła młodej pary. Wysoka blondynka nachylała się nad samochodem. - Ależ kochanie !– Towarzyszący jej mężczyzna trzęsąc się ze zdenerwowania ocierał pot z kołnierzyka. – Twoja mama mówiła, że mamy kupować tylko rzeczy niezbędne do życia. – Co ??– kobieta zrobiła się czerwona na twarzy. Ja nie mogę żyć bez tego samochodu.. - Widzisz – NoNo pokazał swoim długim jak wskaźnik palcem na monitor. – Oni potrzebują do życia tych urządzeń. Wiem, że trudno w to uwierzyć ale tak jest. Nie musisz się martwić. Zamontujemy ci w brzuchu specjalny podwójny pochłaniacz toksycznych substancji. To najnowsza technologia. Nic ci nie grozi, więc się nie denerwuj. – HoHo jednak otarł z czoła kilka kropli potu. - A ich zachowania, temperament ... ? - Mamy kilka powłok, roboczych programów. Spójrz to będziesz ty. - O - HoHo wyraził zdumienie, chociaż zupełnie nie miał pojęcia czym jest rzecz którą przed sobą widzi. Monitor wyświetlał zdjęcie młodego dobrze zbudowanego mężczyzny o twarzy modnego aktora filmowego z lat czterdziestych. - Podregulowaliśmy tobie atrybucję. Chcemy sprawdzić jak wiesz zachowania gatunkowe. Będziesz przyciągał swoim wyglądem samice człowieka. HoHo się zaczerwienił. Na swojej planecie nie był jeszcze w wieku rozrodczym. Brakowało mu około 300 lat ziemskich by osiągnąć dojrzałość i wypuścić wspaniały pąk z którego rozwinie się piękny Oriończyk. - Czy będę musiał uczestniczyć w akcie rozmnażania ? - Niestety, przyjacielu, to jest konieczne dla dobra nauki. - Zatem poświęcę się, niech już tak będzie. Myślę że to nie jest niebezpieczne. - Prawdopodobnie nie, ale i tu są zdania podzielone. - Zaniepokoiłeś mnie, drogi przyjacielu, có masz na myśli - Popatrz na to. Ekran znów zamigotał i pojawił się kolejny film. Tym razem kamera filmowała projekcję jakiegoś filmu. Kobieta wyskoczyła z łóżka, w którym leżał rozebrany mężczyzna. - Mam cię ochotę zabić – powiedziała, a właściwie wykrzyknęła w jego kierunku. – Ależ kotku za co. – Milczeć – chwyciła za torebkę i wyciągnęła pistolet. – Jezu ty na prawdę nie żartujesz – mężczyzna zaczął wykonywać jakieś nieskoordynowane ruchy. Kobieta wymierzyła w jego kierunku i oddała kilka strzałów. Sala kinowa zaczęła bić brawo. - Co się stało? – HoHo nie rozumiał całej sceny. - Czynniki behawioralne, samiec został zamordowany przez samicę. - To znaczy że on... - Tak, nie żyje. HoHo ugięły się nogi. Wiedział, że ta misja może być niebezpieczna, ale nie sądził że grozi mi śmierć. - A więc zagraża mi poważne niebezpieczeństwo ? NoNo zadumał się nie na żarty. Po jego zielonej pomarszczonej twarzy przebiegały dreszcze i podłubał jednym z czułków w oku. Był to wyraz głębokiej konsternacji.. - Przyjacielu, nie będę przed tobą ukrywał, że grozi ci wiele. Widziałeś te filmy. Ziemianie kierują się nieznanymi nam zasadami. Musisz się mieć na baczności. Objął go kilkoma z licznych rąk jakie sterczały mu z korpusu. - Zgodzę się na wszystko dla dobra nauki – HoHo zasalutował do swojego hełmu jednym z odnóży z prawej części korpusu. – Powiedz mi jeszcze, bracie, czy w Ziemianach jest chociaż trochę poczucia piękna. - Naturalnie, że tak. Potrafili stworzyć wspaniałe dzieła sztuki energetycznej jak na przykład to. Ekran zamigotał po raz kolejny. Pokazywał tym razem próbę nuklearną. Na horyzoncie pojawił się z wolna rosnący grzyb. Kamera pokazywała to ludzi to wybuch. Wśród oglądających można było wyraźnie zobaczyć oznaki ożywienia i radości z powodu tego, co widzieli. - To bardzo piękny przykład sztuki ludzi. Pokazy czystej energii, nad którą zapanowali. HoHo się uspokoił. Widok pogodnych twarzy szczęśliwych Ziemian dobrze na niego podziałał. Na jego planecie również urządzano pokazy sztuki energetycznej. Na małym księżycu niedaleko jego globu często wybuchały różne nuklearne fajerwerki. Najczęściej dla uczczenia kolejnych eonów. Ale zdarzało się też, że na urodziny ktoś sobie zamówił małą bombkę, która wybuchała gdzieś nieopodal w galaktyce. - Ale – HoHo pocieszony nieco tym, co zobaczył, zaniepokoił się troszkę. – Czy to nie bywa dla nich niebezpieczne? Wprawdzie my robimy to samo, ale zawsze z bezpiecznej odległości. To promieniowanie może zabić. Nie boją się pośród swoich siedzib, robić tak niebezpiecznych pokazów? - Widzisz bracie. Oni chyba kochają sztukę bardziej niż my. Ryzykują życiem NoNo jeszcze raz przytulił swoimi czułkami HoHo i obydwoje, wzruszeni tym faktem, uronili kilka fluoroscencyjnych łez, które potoczyły się po kabinie ich pojazdu. - Nasza misja jest pokojowa – pamiętaj więc aby żadnemu ziemianinowi nie stała się żadna krzywda. - Ależ , nie wątpisz w to chyba – NoNo oburzył się. – Wszak ziemianie są łagodni więc nie trzeba wobec nich stosować przemocy. - Pamiętaj też drogi przyjacielu, co stanowi dla nas największe niebezpieczeństwo i na co musimy uważać. - Wiem – HoHo podrapał się dolnym lewym czułkiem po prawym dolnym policzku. Wiedział dobrze, że najbardziej niebezpieczny był dla nich prąd elektryczny. Rodzice nigdy nie pozwalali mu się bawić reaktorkiem atomowym w piwnicy. Owszem, miał mały cyklotron schowany pod łóżkiem – prezent na dwusetne urodziny, gdy był jeszcze małym dzieckiem. Rozszczepiał w nim atomy i bawił się w pierwsze syntezy nuklearne, ale prądem tato i mama nie pozwalali się bawić nigdy. Na Oriończyków prąd elektryczny działał jak narkotyk. Matka zasłaniała oczy małemu Ho, gdy mijali bary, z których wysypywali się naładowani prądem Oriończycy. Wszczynali burdy po prądzie i doprowadzali swoje rodziny do bankructwa, ciągnąc na potęgę mocne elektrony. HoHo rozpoczął przeszukiwanie behawiorów. Jeden nawet mu odpowiadał. Naukowcy z Oriona wszczepili mu malutki konektor do mózgu, który cały czas miał wyświetlać potrzebne informacje z bibliotek na statku kosmicznym. Do lądowania zostało trochę czasu. Czekał w kabinie rakiety z iluminatorem otwartym na błękitną planetę. NoNo tymczasem krzątał się dookoła urządzeń kontroli lotu. - Zostało tobie 30 sekund do lądownia. - Rozpocznij odliczanie – HoHo zaczęły nachodzić najgorsze przeczucia ale nic nie mówił. W jego głosie na wszystkich możliwych częstotliwościach nie dało się wyczuć żadnego drżenia. - ...5, 4, 3, 2, 1, 0. Schodzisz – NoNo mówił zupełnie bezbarwnym głosem. Kabiną HoHo zatrzęsło. Po lampkach kontrolnych przeszły nerwowe dreszcze. Statek zanurzył się w gęstym mroku kosmicznej nocy i zniknął z pola widzenia monitorów. NoNo rozpostarł najnowszy numer marsjańskiego “Porannego Nieba” i z kończynami założonymi na konsoli rozpoczął leniwe oczekiwanie na powrót swojego przyjaciela. Nie śpieszyło mu się zbytnio. Misja była zaplanowana na pół roku ziemskiego więc wszystko wskazywało na to że, zdążył przeczytać całe sto pięćdziesiąt terrabitów danych gazety. Po miesiącu dotarł zaledwie do stupięćdzisięciotysięcznej strony gdy drzwi kabiny otwarły się i wpadł do środka półprzytomny HoHo. - Ależ przyjacielu jesteś pijany !– NoNo wykrzyknął oburzony. – Jak mogłeś?! – zapytał pretensjonalnie, gdyż był bardzo zasadniczym kapitanem statku. - Odpuść sobie drogi przyjacielu. – HoHo miał już mocnego kaca i powracał mu zdrowy orioński rozsądek. – Misja skończona – powiedział smutno i padł na fotel. NoNo zaniepokoił się na dobre, bo jego przyjaciel nie wyglądał wcale najlepiej. Właściwie już żałował, że tak wykrzyknął, bo przecież HoHo nie zażywał nigdy prądu i zdawać się mogło, że spotkały go poważne kłopoty na Ziemi, a nie chęć zabawy. Przecież była to poważna misja naukowa. - Mów przyjacielu, co się stało! Na wielkiego kreatora, wyglądasz nie najlepiej ! - Bracie, misja skończona, dane zebrane, cóż więcej. - Ale czy wiesz już więcej o rozmnażaniu Ziemian ? HoHo tylko smutno pokręcił głową i rozpoczął swą opowieść: - Wylądowałem na przedmieściach dużego miasta i natychmiast ukryłem statek w krzakach, jak radziłeś, po czym dokonałem stosownej transformacji. Byłem już formą ludzką, gdy wtedy zdarzył się ten straszny wypadek. Nieopodal stały dziwne łaciate zwierzęta ziemskie wielkie jak PCHORIONODAKTORY oriońskie i łypały na mnie groźnie. Nic im nie chciałem zrobić, bo przecież moja misja miała być jak najbardziej pokojowa. . – HoHo ukrył twarz w dłoniach i zapłakał tysiącem połyskujących zielonych łez. - Ależ, na wielkiego kreatora, bracie, co się stało ? – NoNo objął go czułkami powstrzymując odrazę gdyż HoHo strasznie śmierdział elektryczną spalenizną. - Jedno z tych ziemskich zwierząt zawyło mniej więcej tak “Muuuuuuu” i pobiegło za mną, łypiąc swymi straszliwymi ślepiami na lewo i prawo. - Co wtedy zrobiłeś? - Wiedziałem, że los mój kiepski i... - Och... - HoHo nie mógł w to uwierzyć. - Tak bracie – powaliłem istotę ziemską trupem na ziemię. - Ależ HoHo jak mogło do tego dojść? - Musiałem uciekać. Życie moje było w niebezpieczeństwie. Walka jak się pomiędzy nami wywiązała była na śmierć i życie. - No dobrze, bracie, uspokój się. Co dalej? - Gdy tak walczyłem, uległa zniszczeniu moja delikatna powłoka ziemianina i zostałem zupełnie goły, ubrany tylko w kombinezon. Wtedy to przyszła mi do głowy myśl aby przyoblec się w skórę tej nieznanej mi istoty, która leżała u mych stóp. I tak też zrobiłem. Kombinezon który noszę dostałem od swojej mamy już parę tysięcy lat temu. Na szczęście wytrzymał. Bardzo byłem do niego przywiązany i nie wyobrażam sobie, żebym miał go zamienić na jakiś inny egzemplarz. Moja mama uszyła go przy pomocy plazmowej maszyny do szycia. Bardzo już starej, takiej, jakich się już nigdzie nie używa, w żadnych zakątkach kosmosu. - Do rzeczy! – NoNo musiał popędzić nieco HoHo bo ten miał tendencję do rozpraszania się. Wspomnienie jego matki ożyło teraz nagle, ale HoHo otrząsnął się szybko. - Nie mogę się wzruszać – powiedział do siebie, a NoNo tylko to potwierdził. – Podchodziłem więc wolno do drogi szybkiego ruchu, którą mknęły samochody. Pomacałem się po brzuchu i odnalazłem włącznik filtra tlenu. Urządzenia pomiarowe w mojej głowie nie pokazywały żadnych toksycznych dawek substancji, ale wolałem być bezpieczny. Instrukcja jasno wskazywała, co należy robić. Cały czas pamiętałem co mam zrobić. W kółko sobie powtarzałem żeby pobrać trochę próbek, zbliżyć się do samicy Ziemian i rozpoznać procesy rozmnażania płciowego. Wzruszyłem się na widok pojazdów, które oglądałem jeszcze na statku kosmicznym. Rzeczywiście były to prymitywne urządzenia, które produkowały i rozpylały niebezpieczne substancje, jednakowoż niezbędne do życia Ziemian. Jak oni mogą to wdychać? – zadałem sobie pytanie. Nie wiem. Ziemskie istoty widocznie bardzo tego potrzebowały bo w każdym pojeździe siedziało ich kilku. Pewnie dlatego, że chcieli być po prostu bliżej tego nieoriońskiego smrodu. Ścisnąłem mocniej jednym czułkiem ukryty zasobnik z czystym powietrzem i sprawdziłem zawór. Kontakt z atmosferą Ziemi mógł się skończyć dla mnie tragedią. Wszystko przez nie kontrolowane procesy ewolucyjne – pomyślałem wtedy z zadumą. Z nami mogło się stać to samo. NoNo tylko pokiwał głową Gdy tak stałem przy drodze do miasta mijały mnie po drodze setki różnych samochodów. Wtedy wpadła mi do głowy myśl, żeby wsiąść do któregoś i dojechać do jakiegoś większego skupiska ziemskiego. Krótki filmik, jaki sobie prędko wyświetliłem w głowie, pokazywał jak to zrobić. Należało stanąć przy drodze i pokazywać zaciśniętym czułkiem u kończyny przeciwny do ruchu kierunek jazdy. Nie czekałem wcale długo. Już po chwili zatrzymało się kilka pojazdów i zaczęli do mnie przyjaźnie machać kończynami zakończonymi pięcioma chwytnymi wyrostkami. - O - NoNo się ucieszył, bo to znaczyło, że są przyjażnie nastawieni. - Tak mi chcieli pomóc, aż z tego wszystkiego powpadali na siebie swoimi śmiesznymi pojazdami i zdaje się, że kilku nawet straciło życie. Ale to przecież nie moja wina prawda ? – spytał znacząco i zrobił przepraszającą minę. - Oczywiście. – NoNo poczuł lekki niepokój, bo wszelkie instrukcje mówiły, że nie ma być żadnych ofiar w Ziemianach. - Wtedy dopiero zauważyłem, że jestem nieco inny niż oni. - Co?! - Tak, przyjacielu, zamiast ich chwytnych kończyn miałem kopyta, jak oni to nazywają, i w ogóle byłem jakiś większy, ale wcale im to nie przeszkadzało. Traktowali mnie dość przyjaźnie. Nawet bardzo przyjaźnie. Cały czas wydawali z siebie taki dziwny rechot, a kierowca tego dziwnego pojazdu, co chwilę walił głową w kierownicę, gdy próbowałem przyjaźnie zagadać. - A co ty do nich powiedziałeś. - Mówiłem coś o pogodzie, technice rakietowej i pytałem, czy daleko do miasta. - Co oni na to ? - Krztusili się ze śmiechu. Tak nazywali swój stan i w kółko powtarzali, że pierwszy raz widzą krowę, która tyle gada. Wtedy właśnie się domyśliłem, że takie jest właśnie moje imię. Tak też się przedstawiłem przy wejściu do schronienia dla Ziemian z napisem “BAR” , do którego te przyjazne istoty mnie przywiodły. - Czy powitano cię przyjaźnie. - Tak bracie ! Dostałem ziemskiego jedzenia i picia. Pamiętałem cały czas o swojej misji, a tam stało mnóstwo trunków ziemskich, więc zaraz pobrałem próbki z każdego po trochu. Wlałem do zasobników w brzuchu, oni wtedy ryczeli ze śmiechu i krzyczeli na cały głos, że jeszcze nie widzieli krowy, co by tyle piła, a barmanka zemdlała w momencie, gdy wlałem do gardła całego ziemskiego Johnie Walkera . - Chryste, widzieliście kiedyś coś takiego? – krzyczał jeden z mężczyzn. - To ci założymy, żebyś nie uciekła – powiedział i założył mi na szyję stalową obręcz, która niestety mocno mnie uwierała. - Nie ma potrzeby, przybyłem z pokojową misją – odpowiedziałem, ale to ich tylko jeszcze bardziej rozśmieszyło - Ludzie ! – Jeden z nich krzyczał ciągle na całe gardło. – Co to za gadająca krowa tu przybyła. - Spokojnie malutki – powiedziałem wtedy i zdarłem jednym ruchem obręcz. – Muszę zobaczyć, jak się rozmnażacie – rzekłem i zaraz ładnie poprosiłem, żeby mi to zademonstrowali, ale ci tylko znowu zaczęli się śmiać . Nie wiedziałem, co robić, więc sam przystąpiłem do rzeczy, żeby zobaczyć jak to behawioralnie przebiega i wtedy... - Boże Galaktyki CW48! – wykrzyknął w tym momencie NoNo – coś ty zrobił? Przecież nie miałeś sam prokreować tylko podpatrzeć. HoHo spuścił skromnie głowę. NoNo miał zupełną rację to był jego błąd. Nie powinien był tego robić - Robiłem więc, co do mnie należało, a właściwie nie należało – spuścił skromnie głowę. - Dostaniesz dwie stówy powiedziałem zachęcająco, tak jak to widziałem na jednym filmie poglądowym. Był zdrowy i się znakomicie nadawał do przeprowadzenia eksperymentu prokreacji. – Matko boska !!! – krzyczał jak opętany – chcę się widzieć ze swoim adwokatem. - Nie krzycz malutki – głaskałem go po głowie , ja jestem przy tobie. – ostatnie zdanie musiałem powiedzieć po niemiecku bo mi się zaciął translator i mogłem używać tylko tego języka. Gdy skończyłem splunąłem siarczyście na podłogę. - Do widzenia państwu, muszę już iść – rzekłem i uśmiechnął się od ucha do ucha. - Nie tak szybko – barman wyciągnął spluwę i naciągnął spust. – Stój bydlaku, bo cię podziurawię jak sito - wrzasnął, ale nie posłuchałem go, tylko rozwinąłem osłonę siłową, bo w moim kierunku leciała kulka i mogła uszkodzić któryś z delikatnych organów wewnętrznych. Na wszelki wypadek wziąłem nogi za pas, gdy tylko minąłem kilka domów i pognałem przed siebie. Biegłem tak dwanaście godzin, nie czując zmęczenia mijałem domy, kina, teatry, baseny aż w końcu stanąłem przed kawiarnią w środku miasta. Wtedy znowu sobie uświadomiłem że wyglądam inaczej niż oni. Co robić, pomyślałem, i wtedy wpadł mi do głowy pomysł, by się przyoblec w szaty Ziemian i tak natychmiast uczyniłem. Zwłaszcza, że kilkoro z nich łypało na mnie ciekawie. NoNo się trochę zaniepokoił ale HoHo pośpieszył zaraz z wyjaśnieniem. - Przyoblekłem się jeno w zewnętrzne szaty - Aaaa. – rzekł NoNo i odetchnął z ulgą. - W ogrodzie siedziało kilka samic człowieka, więc przysiadłem się do nich jak mogłem najbliższej i mrugnąłem do pierwszej z brzegu dorodnej ulicznicy, domyśliłem się tego na podstawie jednego filmu instruktażowego oglądanego w czasie szkolenia, która czekała na pierwszego klienta nim mrok spowije miasto. - Chcę się rozmnażać – postanowiłem nie owijać więcej w bawełnę i od razu przystąpiłem do rzeczy. - Jasne kotku – ulicznica sięgnęła do mego rozporka. Grymas przerażenia wykręcił jej twarz i osunęła się zemdlona pod stolik, gdy wyskoczył żyroskop pięciometrowej anteny. Początkowo nie zrozumiałem, co się stało, żyroskopu nie dało się wepchnąć na powrót, bo coś się zacięło i wystawał na pół metra z rozporka. Obok siedziały samice ludzkie ubrane w czarno białe kombinezony i siorbały herbatę, taki napój – wyjaśnił HoHo, bo zobaczył, że NoNo ma zdziwoną minę. Wyglądały bardzo łagodnie, więc stojąc przed nimi z ciągle jeszcze wysuniętą anteną tylko zapytałem grzecznie o procesy prokreacyjne. W odpowiedzi wycieczka zakonnic, bo to one właśnie wpadły do kawiarni na podwieczorek, podniosła wrzask i przepychając się jedna przez drugą wybiegły na ulicę. – To sam szatan Ma rogi i kopyta – wykrzyknęła siostra przełożona i wzniosła wzrok ku niebu. – Nareszcie, szatanie, natknąłeś się na mnie – wyciągnęła spod sutanny ciężki srebrny krzyż. Nie zrozumiałem dlaczego pokazuje mi międzynarodowy symbol dodawania, więc tylko pobiegłem za bardziej żwawym egzemplarzem i prawie już dopadłem jedną młodą siostrzyczkę przed fontanną, która wcale nie protestowała nazbyt głośno, ale wtedy dosięgnął mnie pocisk usypiający wystrzelony przez psychiatrów z pogotowia ratunkowego i runąłem na ziemię. NoNo uniósł brwi i wtedy HoHo pośpieszył zaraz z wyjaśnieniem. - Psychiatra to ktoś taki, kto zajmuje się istotą, która zachowuje się inaczej niż inne istoty, hm ...nie wiem, czy dobrze to tłumacze. Leżałem, bracie, skrępowany na wielkim stole, a dookoła mnie kręcili się ziemscy badacze, ubrani w białe kostiumy jakby sprzedawali ORIONOLODY w wesołym miasteczku na naszej planecie. Wszystko co mówili słyszałem więc przekażę tobie jak najwierniej, jak doszło do tego że użyłem ...– tu HoHo spiekł malutkiego kosmicznego raczka na jednym ze swoich policzków i spojrzał w kierunku guziczka uruchamiającego na ich statku generator prądu. - Ciekawy przypadek – profesor Quadrylion, otoczony przez studentów, pokazywał na mnie palcem, a ja nie mogłem niczego innego powiedzieć, tylko mamrotałem wersy z niemieckich rozmówek turystycznych. Jakieś spięcie czy przepięcie uszkodziło mi wszystkie układy behawioralne i jedynym zasobem, jaki mi pozostał, był właśnie ten. – Wiecie państwo – kontynuował profesor w mojej karierze jest to pierwszy taki przypadek. To wielki dzień dla nauki. Ta istota żywa potrafi się z nami porozumiewać tylko hmm... Nie wiadomo dlaczego zna tylko ten sposób. Cytuje ustępy z poradnika ślusarskiego i nazwy anatomiczne z książki dla sióstr położnych z 1965. To fenomenalne, jakie cuda płata nam natura. Nie wiem, jak ten fenomen dotarł do naszych czasów, nim lekarze pogotowia weterynaryjnego złapali go w środku miasta. - Czy kontakt z tą istotą może być dla nas niebezpieczny? – spytał jeden z bardziej bystrych studentów - Niestety, proszę państwa, tego nie wiadomo. Myślę że nie. Mamy już przygotowany pewien program badań - Elektrowstrząsy ? – przerwał kolejny student. - Tak! – profesor zadumał się, a po jego twarzy przeszły jakieś dziwne grymasy. Asystenci położyli mnie na wersalkę i wysmarowali dobrze miejsca, do których miały być przyłożone elektrody dla lepszego styku. Bardzo mnie to rozśmieszyło, bo mam łaskotki, jak wiesz. W kółko powtarzałem to samo, wywalając co jakiś czas język na pielęgniarkę, bo nie mogłem sobie przypomnieć czy jest to uprzejma forma zagajania rozmowy, czy też nie. Ta tylko uśmiechała się niemrawo. - Poczekaj....– zacisnęła mocniej elektrodę na mych skroniach...- odechce ci się głupich żartów – syknęła, ale ja nie zrozumiałem, o co jej chodzi. Audytorium zebrało się dookoła stołu. Ciągle mamrotałem to samo, bo co niby miałem mówić. Na chwilę tylko mnie odkneblowali i zdążyłem powiedzieć “Scheisse Fafluchte” i natychmiast zostałem zakneblowany na nowo. - Teraz zobaczycie państwo cudowne działanie prądu elektrycznego. – mówił profesor, a ja czułem, że nie jest do końca przekonany do tego, co mówi. - Te zjawiska nie są jeszcze dobrze udokumentowane naukowo, ale prawdą jest, że za chwilę w tej głowie, tego oto zaburzonego, hm ...zaburzonej psychicznie istoty, tak to jest dobre określenie... – popatrzył na mnie i na studentów - zrobimy porządek. – Uśmiechnął się nieznacznie do technika obsługującego generator i ten natychmiast przełączył kilka guziczków. Przez moje ciało przepłynął prąd elektryczny wysokiego napięcia i nie powiem, zrobiło mi się miło. Tak miło jak kiedyś, gdy z kolegami po szkole poszliśmy z malutkimi ręcznymi dynamo poza szkołę i wtedy wróciłem do domu... NoNo zrobił bardzo poważną minę. - Do rzeczy przyjacielu Ciało zadrgało najpierw rytmicznie po czym zesztywniało. Technik z zupełnie obojętną miną pstrykał przełącznikiem napięcia. A mnie podrzucało ochoczo do góry, to znów kładło na nowo. Za każdym razem czułem się bardziej upojony i nieprzytomny. Nagle stało się coś, czego profesor na pewno nie przewidział, a co podpowiadał mu może jego siódmy zmysł naukowca. Po kolejnej dawce prądu, mocno już nabuzowany elektronami, zerwałem się nagle z kozetki i trzasnąłem w mordę najbliżej stojącego studenta. Wszystkie pęta jakie mnie krępowały rozdarłem jednym ruchem i zakląłem wściekle po swojemu, to znaczy po naszemu, po oriońsku. Spętany w ciasnym przebraniu rozpostarłem swoje trzymetrowe ramię i jedną mackę zacisnąłem na szyi technika, rzucając go na ścianę, a drugą przekręciłem jeszcze pokrętło wysokiego napięcia, serwując sobie ekstra potężną dawkę czystego prądu elektrycznego, jaki na naszej planecie czerpie się w ekskluzywnych wyszynkach, a przed którym ostrzegałeś mnie niegdyś, bracie – HoHo się zadumał. Wiedział że coś jeszcze musi dodać w tym miejscu – To znaczy – wziął głębszy oddech i bez przekonania wyrzekł – Prąd to zguba. - NoNo tylko pokiwał z politowaniem głową, bo nie wypada naukowcowi spijać się jak świoniorion. Potem zaryczałem jak wściekły i jąłem okładać na prawo i lewo, wszystko co stało na drodze, moimi kończynami, a byłem daleko od zdrowych zmysłów... - Ja wam pokażę Ziemianie - krzyczałem po oriońsku . – Ja was nauczę rozmnażania płciowego bydlaki! – darłem się na cały głos, bo byłem już pijany w kondensator. Idąc korytarzem za uciekającym tłumem studentów i pracowników szpitala, już bez przebrania, raz po raz przystawałem przy gniazdku z prądem elektrycznym i chłeptałem łapczywie żwawe elektrony. Byłem już naprawdę mocno pijany, gdy w końcu znalazłem wyjście. Przed budynkiem stały radiowozy policyjne, a za nimi ukryci byli policjanci z wycelowanymi we mnie karabinami na śmieszne ołowiane kulki. Tylko się zaśmiałem, gdy zobaczyłem ten widok i podniosłem do góry jedno odnóże kopytne w niebo, na co tamci jakoś tak dziwnie zareagowali. Cóż miałem robić ? Chyżo czmychnąłem i przez okno w toalecie uciekłem na statek. – HoHo skończył opowieść i łyknął oriońskiego napoju. NoNo patrzył na niego cały czas wszystkimi swoimi przerażonymi oczyma. W bulaju pokładowym Ziemia robiła się coraz mniejsza i mniejsza. HoHo ziewnął parę razy, zwinął się w kłębek i natychmiast zasnął. Był młody i bardziej beztroski niż NoNo któremu poleciała po policzku jedna łza w kolorze szkarłatu, co oznaczało wielką wściekłość. Będę chyba musiał nakłamać w raporcie - mruknał do siebie i przełożył kilka papierów na biurku, bo na Orionie też była biurokracja i zawsze trzeba było zdać protokół. Wielki kreator galaktyki chyba mnie zabije. Po policzki NoNo poleciała kolejna łza. Spojrzał na zegarek. Do wylądowania na Orionie zostało jakieś 700 ziemskich lat, więc starczy czasu na napisanie raportu i może coś jeszcze. - A niech tam – podniósł blat stołu kontrolnego i włożył do gniazdka dwa paluchy. Zatrzęsło nim potężnie, aż z jednego ucha poleciała mu para. Nagle wszystko stało się bardziej miłe i ciepłe, można by rzec nawet wesołe. Spojrzał jeszcze raz przez bulaj okrętowy i zaśmiał się wściekle. Ziemia była już tylko małą kropką. napisane w marcu 1998 r.
  20. Rafał Hille

    poeta

    zbierał okruchy słów z gazety jadł kaszankę z kolorowych magazynów wpadał do butelki odmierzać czas i brodził w fusach po kawie biegał po mieście krzycząc że poezja zwycięży przekonał tak kilku z jego klatki gdzie siedzieli zamknięci zupełnie za nic żona ciągle dokuczała z powodu zbytniej wrażliwości na kwestie kulinarne marudził że nikt nie wie jak pisać wiersze bo rymy metafory dziś już nie te i semafor z metafor ciągle opuszczony do połowy nóg jak gacie na macie wątroba bolała coraz bardziej woda sięgała szyi zniknął nagle gdzieś za jakimiś drzwiami lub umarł
  21. mógłbym wyjść ze swojego domu ale dom nie jest do końca mój piętro wyżej mieszka kot z właścicielką wieczorami nakręca papiloty smaruje skórę czymś żrącym zapach drażni nos poniżej mieszka właściciel rybek akwariowych które też nic nie mówią po drugiej stronie ktoś nie zapomniał umrzeć pusty oczodół okna patrzy mniej wyraźnie zdjęli już firanki biorę środki na uspokojenie otoczenia właściwą ilość
  22. Rafał Hille

    ucieczka

    nasze włosy pożarły już wszystkie wiatry i wytarliśmy prześcieradło do gołych desek z naszego pokoju zawieszonego na sznurku od bielizny pod ciągle brudnym niebem ( nie dało się go przemalować - farba schodziła ze zbyt tłustych chmur ) wybiegliśmy na ulicę mijały nas spóźnione torpedowce i zeppeliny wypełnione pudełkami z proszkiem do mycia daleko na niebie przewróciła się ciężarówka pełna kwaśnych odchodów niebieskich - to cyrk samego Pana Boga - chwyciłaś mnie za rękę czerwone mury sunęły za naszymi cieniami i wielki neon z napisem "COCA - COLA" oświetlił na chwilę księżyc wymiotowaliśmy z mostu do jakiejś rzeki - wszystko jest łatwe powiedziałaś - będziemy jeść musztardę i suszone owoce biegliśmy dalej po łące zroszonej szumem telefonicznych rozmów pod naszymi nogami przewróciło się jeszcze jedno pole las był coraz bliżej
  23. ta historia dzieje się na plaży w rolach głównych gra szczupła kobieta pistolet pod kocem gruby mężczyzna muszelka biała muszelka przypominała kobiecie jakąś historię która przywiodła ich na plażę przykleiła muszlę do czoła grubasa potem wyciągnęła pistolet spod ręcznika mężczyzna zabrał jej pistolet po krótkiej szamotaninie przeplatanej wybuchami śmiechu wystrzeliła broń kula poleciała w morze nikt nie słyszał huku w okolicy plaży Santa Susana zbierało się na sztorm na drugi dzień na plaży został czyiś ręcznik klapki kąpielowe rzucone obok opakowanie po okularach do pływania to był już koniec sezonu piasek pomału przykrywał zostawione przez letników przedmioty
  24. @Cor-et-anima dziękuję za komentarz i pozdrawiam
×
×
  • Dodaj nową pozycję...