Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Arsis

Użytkownicy
  • Postów

    4 534
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    1

Treść opublikowana przez Arsis

  1. Arsis

    nasza muzyka - org.fm

  2. Arsis

    nasza muzyka - org.fm

  3. @Somalija kacze pierze i rękawiczki z reniferkiem, to jest to... ja nie mam rękawiczek, stare mi się już podarły... marzenia, a czymże one są... świąt nie mam, tak tylko sobie coś kupuje, abym miał co jeść... poza tym - nic @Somalija za dużo zniszczenia, za dużo śmierci... trudno się odbudować...
  4. @Somalija a co ja mogę porabiać. tak się miotam tu i ówdzie, jakiś zakup, jakiś nie-zakup... chlapa, plucha... zimno mi...
  5. @Somalija hej, Aga...
  6. Arsis

    nasza muzyka - org.fm

  7. Śpij, kochanie. Śpij… Niech ci się przyśni wieczność… Lecz, cóż to jest wieczność? To tylko mgnienie. To tylko cisza rozpięta na skrzydłach nocy. To tylko noc upojna i zmyślna w swojej tęsknocie… Śpij. Ja, być może też. Już wkrótce. Przyciśnie mnie kamienny masyw zapomnienia. Bo i cóż po mnie zostanie? Nic. Jedynie parę zakurzonych kartek, zapisanych bez logiki i składu. Lecz, cóż to? Do kogo ja to szepczę? Do nikogo. Do samego siebie, bądź do cienia, co wspina się po pajęczynie pęknięć wilgotnej ściany. Ściany ― wysokiej jak katedra. I dotyka sufitu wyciągniętą jak struna kościstą ręką. Coś się wspina i drży. Larwa? Owad, co nagle ulatuje i uderza z cichym plaśnięciem o rozpalone szkło jarzącej się słabo żarówki? Wznieca kurz. I mży rojem mikroskopijnych pikseli. Jakaś zagadkowa forma bytu, przepoczwarzona z sennego absurdu, tak odmienna, że niemal boska. Wszędzie wokół porozrzucane przedmioty. Artefakty przeszłego życia. Złamana w pół gałązka, uschnięty kwiat… Kawałek odłupanego tynku kruszy się z chrzęstem pod moimi stopami. Wbija się boleśnie pod paznokieć drzazga, kiedy gładzę dłonią stołowy blat, bądź wygiętą półkę regału. Wszędzie wokół sterty czasopism, książek, pożółkłych plakatów, folderów, zdjęć… Twarze. Zatarte przez czas obojętne twarze… Obserwują każdy mój krok, każde moje poruszenie… Migocząca ostro gwiazda wpada przez okienną szybę i pali moją źrenicę ostrością przekazu. Skąd ta nagła zawierucha symboli i znaków? Za oknem szelest wiatru albo padającego deszczu. Jesień, to? Lato? Nie wiem, ale z pewnością coś się do mnie przymila, szepcząc niewyraźne słowa. Pełznę w twoim kierunku, rozsuwając z chrzęstem puste butelki niczym pływak na klepkach podłogi. Przeciskam się między słojami drewna, nogami foteli, stołu, krzeseł, gdzieś w chłód pustego czasu… Miałem coś zrobić, ale zapomniałem, co. Nie pamiętam. N i e p a m i ę t a m… Unoszę wysoko głowę. I widzę w lustrze stojącego trema niewyraźny zarys postaci. Wznosi toast do samej siebie jako wielki mistrz ceremonii. I mówi coś nieskładnie, bełkotliwie. Zamyśla się, gubiąc co chwila wątek… Zaczyna od początku… Kto tu jest? Czy jest tu, kto? Słyszę w tej zimnej wilgotnej pustce niezliczone stukania obcasów, jak tętent krwi w płonących uszach. Jakieś modulowane piski i szmery, jakby strojonego nieustannie radia. Szurania i pierzchanie kroków, co wychodzą zgrają nie wiadomo skąd i giną w gęstwinie mroku za którąś kolejną tam ścianą… Jakieś przyjęcie, to? Jakiś bal? Zaiste, dziwnie wszystko faluje. Dziwnie się chwieje… Ktoś mi znowu umarł. Rozkłada ramiona, jakby zapraszając do wnętrza grobu. Rozwiera je szeroko w głębokiej przestrzeni milczącego zdumienia. W nocy te obrazy są szczególnie wyraźne, poszarpane wichrem straszliwej gorączki, poszatkowane ostrzami sennej maligny. Widać w nich każdy szczegół, najmniejszą cząstkę. Płyną tuż nad ziemią i drżą. Opływają kontury rzeczy, jak mgła, jak woda... I zostawiają osad pamięci na wszystkim czego dotknęły. Są takie ciche, przeszyte śmiertelnym mrokiem rozpadliny. Zaciskam mocno rozpalone powieki. Pod nimi pulsuje boleśnie czerwona plama światła. * Jakaś zaśnieżona droga. Miasto pokryte szronem. Lśni i migocze w świecącym nisko słońcu złota kopuła soboru. Jarzy się i oślepia. Rani widzenie postrzegania rzeczy. Wilgotne smugi na ścianach kamienic. Kapiące u gzymsów sople… Wszystko topnieje, ocieka w ciepłym wietrze przedwiośnia… Przesuwają się przede mną znajome miejsca. Doświadczone materialnie albo przeczytane na kartach powieści. Mienią się i zamieniają miejscami… I znowu lato. Gorące, duszne, czerwcowe… Gdzieś tutaj albo tam. Nie pamiętam. Zgiełk zatłoczonego miasta. Ludzie, samochody, autobusy, zgrzytające tramwaje… Na poboczach liście szumiące zielenią. W parku krzak jaśminu, co zaszedł mi znienacka drogę, pachnie słodkawą melancholią… Gdzie ja jestem? Jestem blisko. Przeniosłem się w czasie, do którejś z odległych warstw zatartej już przeszłości. W .powietrzu opętanym dmuchawcami, w którym wszystko jest przesycone lekkością kwiatowego puchu. I osiada na mnie, kiedy idę. Mijam bramy do ciasnych podwórek, parkany okalające osiedlowe kompleksy, witryny sklepów, oranżerie ogrodów. Niebo trwa w głębokim błękicie, jak rozlany wysoko ocean nieskończoności z białymi żaglami obłoków… Pomiędzy drzewami, cisza zwiesza gałęzie do samej ziemi… Nie chcę już wracać. (Włodzimierz Zastawniak, 2022-12-16)
  8. Arsis

    nasza muzyka - org.fm

    Pamięci Moniki Dejk-Ćwikły...
  9. Arsis

    nasza muzyka - org.fm

  10. Arsis

    nasza muzyka - org.fm

  11. Arsis

    Testy

    1949 rok. Pierwszy radziecki test atmosferyczny RDS-1 (Pierwaja Mołnia). Detonacja na 30-metrowej wieży. Semipałatyński poligon atomowy w Kazachstanie. 20 kiloton.
  12. Arsis

    Testy

    1958 rok. Amerykański test atmosferyczny "Nutmeg". Detonacja na powierzchni ziemi, na wysokości 3 metrów. Wyspa "Eninmen". Atol Bikini na Pacyfiku. Operacja "Hardtack I". 25 kiloton.
  13. @Somalija aha, bo ja tam się nie znam
  14. Spójrz na mnie. Nie jestem już człowiekiem. Obijam się o ściany, kiedy idę wąskim korytarzem ku nie wiadomo czemu. Otacza mnie zewsząd wilgotna stęchlizna martwych ścian. Wszystko tu cierpi z powodu braku obrazów i możliwości poruszeń, choć przenika warstwy czasu mozaika sennych widm. Wracam do domu. Nikt i nic mnie nie wita. Zapalam światło, które zalewa mnie mdławym potokiem żółtawego blasku. Dudni w porywach wiatru sina, deszczowa noc. Nikt i nic mnie nie wita. Choć słyszę jakieś westchnienia i trzaski. Ale to zwykła materia rozsychających się przedmiotów. Na ścianie zakurzony obraz z widokiem na morze. Utrwalony moment zachodzącego słońca. Nikt i nic mnie nie wita, bowiem nastał teraz czas śmierci z unicestwieniem wszelkiego bytu. Zawsze lubiłem noc, tę jej nostalgię i nieuchwytną melancholię. Lecz teraz w jej oddechu czuję cmentarny chłód. Przekraczam progi, pokonując niewyobrażalne odległości i przestrzenie na niemalże kosmiczną skalę. Starożytne meandry i labirynty prapoczątku… Z przedpokoju do pokoju. Z pokoju do pokoju… Z przedpokoju do łazienki, w której bulgocze pod sufitem plątanina żeliwnych rur. Swoista, pokryta brunatno-czarnymi nowotworowymi naroślami pozostałość dawnego życia. Wieńcząca się u szczytu niczym ramiona szeroko rozwarte jak grób. Teraz, w tej kwintesencji agonii, zawadzam stopami o rozsypujące się truchło dawno umarłego ojca, które leży na posadzce w resztkach kurzących się przy najmniejszym poruszeniu, poszarpanych łachmanów z szarych, falujących pajęczyn. Co tu robią te pozostałości? Nie wiem. Jakaś silna dłoń wrzuciła je tu prosto z sennej maligny. Ta sama dłoń, która objawiła się kiedyś w moim rozgorączkowanym śnie. Miałem chyba ze cztery lata. I jakaś postać (mężczyzna?) szła w moim kierunku uderzając silnie wskazującym palcem w wyimaginowane przedmioty (pojemnik pełen trocin? czajnik?...) Następnie wskazała tym palcem w moją stronę, jakby to był strzał z pistoletu, aż przebudziłem się z krzykiem w objęciach tulącej mnie matki. Matki, która już też nie żyje. Umarła z kolei w moich ramionach z wielkim zdziwieniem w oczach. Siedzę na podłodze z podkurczonymi nogami, oparty o zimną ścianę. Patrzę na regał, fotele, stół… Wszystko mi się miesza i zamazuje. Mienią się i mżą drobinki kurzu. Mienią się fragmenty minionych dni. Ściskam w dłoniach „Sztuczne raje”, Charlesa Baudelaire`a. i wszystko wydaje się teraz takie sztuczne, już dawno przeżyte. Jakby odległe post-apokaliptyczne wizje… Jakieś pozostałości, odkopane przez archeologów artefakty, zmurszałe szczątki… Miotam się w podejrzanym śnie z plątaniną rojeń. Napastują mnie jakieś konwulsyjne łkania. Niedorzeczne, powtarzane na okrągło słowa, bądź dźwięki niewiadomego pochodzenia. Zresztą wszystko tu jest jakieś dziwne i poza wszelką logiczną konstrukcją czasu i rzeczywistości. Miotam się i chwieję. Zanurzam w sennej egzystencji, która jest tak absurdalna, że niemal boska. Lecz, po co ja to wszystko piszę? Przecież i tak nikt tego nie przeczyta albo prawie nikt. Chyba że po mojej śmierci… Więc piszę, bo przynajmniej sam siebie przeczytam za życia. I będę się coraz bardziej zanurzał. Staczał i rozpływał w widziadlanej korekturze zdarzeń o podejrzanej proweniencji. Zmieniłem się, ponieważ zbyt dużo zalęgło się wokół mnie utrupionych szczątków. Wyrosło ich zbyt wiele. I dlatego sam stałem się podobny do nich, do tych kreatur końca.. Zaśpiewaj mi kołysankę, mamo… Proszę… Nasłuchuję, lecz nic. Jedynie piskliwy w uszach szum… A, no tak. Zapomniałem, że twoje ciało stało się już sine i zimne jak skóra węża. Leży w rogu pokoju, zapatrzone w niebyt. Nieruchome jak posągowa rzeźba z mosiądzu, i tylko trochę zdeformowane postępującą wirtuozerią śmiertelnego rozkładu. Mamo, zaśpiewaj mi kołysankę… Chcę jeszcze raz usłyszeć twój ciepły głos… Nasłuchuję… Słyszę jedynie szum wezbranej gorączką krwi… Gdzieś, coś zatrzeszczało, jakby ktoś nastąpił na poluzowaną klepkę podłogi. Ucichło. Idziesz do mnie, mamo? Pewnie zabłądziłaś po tym całym błąkaniu się w zaświatach i zapomniałaś drogi na ziemię, po której przecież tak wiele razy chodziłaś... Lecz, nic… To tylko wytwór mojej wyobraźni, jakaś dziwna nieokreśloność w tej pokrytej kurzem lodowatej pustce. Która to już butelka po alkoholu? Nie pamiętam. A zresztą, jakie to ma znaczenie. Nie czyta nikt i nikt nie szuka. Bo i po cóż miałby to czynić? Wyłania się z tego jedynie pijacka maligna i gorączkowa melancholia wariata, który wsłuchuje się w pośpieszne szurania krzeseł i pierzchające kroki z prawa i lewa. W tłum, który wychodzi zewsząd i odchodzi w mrok. W tłum nieokreślonych bytów i zjaw trzymających się kurczowo drewnianej poręczy kamiennych schodów. W tłum schodzący w czeluści mroku i zapomnienia. W ostateczny trzask zamykanych drzwi z pogłosem odległego echa… Coś się nagle skończyło i zniknęło. Jakieś audytorium za ścianą zamknięte w ścisłym kręgu naukowego wykładu, bądź spirytystycznego seansu… Coś się skończyło albo nawet nie zaczęło… Pamiętam, że w ostatnim tchnieniu matki byłem bliski wyłowienia obmierzłego imienia śmierci. Już wiedziała jak ma na imię… Lecz, nie dosłyszałem, bowiem zagłuszył je potok niezrozumiałych słów, wypowiedziany nagle i urwany w połowie zdania przez kogoś, kto ulega gwałtownemu, wielkiemu zdumieniu… Jest dzień albo może i noc. W każdym bądź razie pada lodowaty deszcz i uderza perliście w blaszane parapety. W podmuchach wiatru, który się wspina z jękiem po wzorach pozrywanych tapet, gdzieś coś nieustannie stuka w ogromnym przeciągu. Jakby otwierane i zamykane z trzaskiem drzwi bez klucza. Kto ma przyjść? Nie przyjdzie nikt. Śmierć czai się znowu za rogiem i czeka… (Włodzimierz Zastawniak, 2022-12-12)
  15. @Somalija cześć. co to?
  16. @Somalija ...
  17. Kochasz? Powiedz… Ja kocham w trwodze i obawie odrzucenia. Po drugiej stronie cisza, zimny mrok otchłani. Błądzę zalękniony. Przechodzę o jeden dzień, o jedną noc… Przestępuję, jak wskazówka zegara… W błękitnym niebie biała smuga po odrzutowcu. W kwintesencji słońca twoja twarz. W cieniu drzewa… Wśród skwaru gorącego lata stęsknione pocałunków usta czerwonych róż… Jesteś tutaj. Blisko. W ogrodzie płonącej nasturcji, wśród strzelistych malw wyrasta karminem kosmos podwójnie pierzasty… Zaiste, rojnie tu i duszno, lecz jakoś smutno, mimo ptaków i brzęku pszczół w rozpełzłej przy ziemi koniczynie… Nie mów. Nic nie musisz mówić. Wiem… Czy mnie znów słyszysz? Słyszę chrzęst kroków na żwirku alei, kiedy Idę ogrodem, którym moglibyśmy iść. Rozumiem twoje milczenie. Wybacz mi, że nazywam bezprawnie rzeczy nie do nazwania słowami, że żyję poza logiczną konstrukcją czasu… Kocham cię. (Włodzimierz Zastawniak, 2022-12-09) * Tekst na motywach wiersza pt. „Kobieta w gęstej czerni”, Mieczysława Jastruna
  18. Arsis

    nasza muzyka - org.fm

  19. Ja jestem nocą, a ty dniem… Spójrz, idę w deszczu. Noc mnie okrywa otuliną snu… Światła ulicznych latarni pustego miasta. Lśniący asfalt opuszczonych ulic… W przestrzeni tej, co przypomina… W melancholii grudniowego zmierzchu idę… W wilgotnym powietrzu, wietrze, co porywa ku niebu, co szarpie plakatami, które łopoczą i szeleszczą w trwodze opuszczenia. Obserwują mnie z bilbordów uśmiechnięte twarze… Odbijając w lustrach swoich oczu dalekie światła gwiazd, które przenikają nieśmiało przez szczeliny chmur… … które drgają miliardami kropel, pomnażając je w niejednoznaczności enigmatycznych obrazów… Gdzieś, między istnieniem a niebytem wkraczam ― w niewidzialność… Przenikam drgające cząstki substancji czasu, atomy, mżące piksele opuszczenia… … wysypujące się z każdego zakamarka, każdego załomu… Tak oto podążam do ciebie, mijając przytłumione nikłym blaskiem witryny sklepów, w których przeglądają się jedynie duchy, jakieś zapomniane widma o nieustalonych rysach twarzy… Pełno ich, milczących… … snują się jak te opary, jak te mgielne kaskady melancholii, poprzez mury , ściany, szyby… Gdzie ja jestem? Jestem tutaj… Wśród kałuż, w których blask, wśród wilgotnych gałęzi drzew, bulgoczących rynien… … ociekających gzymsów i ścian… Wśród… (Włodzimierz Zastawniak, 2022-12-07)
  20. @Somalija
  21. Arsis

    nasza muzyka - org.fm

  22. @Somalija dwa zajączki? mikołaje?
  23. @Somalija będzie czekoladowy mikołaj, zajączek...
  24. @Somalija cześć. nie. ponieważ nie umiem pisać... a zresztą, kupię sobie smakołyki i będzie mikołaj...
  25. Arsis

    nasza muzyka - org.fm

×
×
  • Dodaj nową pozycję...