Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Arsis

Użytkownicy
  • Postów

    4 534
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    1

Treść opublikowana przez Arsis

  1. Arsis

    nasza muzyka - org.fm

  2. Arsis

    nasza muzyka - org.fm

  3. Arsis

    nasza muzyka - org.fm

  4. Arsis

    nasza muzyka - org.fm

  5. Arsis

    nasza muzyka - org.fm

  6. Arsis

    nasza muzyka - org.fm

  7. Spójrz na mnie. Choć ostatni raz. Proszę. Jestem, gdzieś w bezkresie czasu. W otchłani zapomnienia. Tak naprawdę to już mnie nie ma. Choć jeszcze niedawno byłem. Jestem wśród wirującego kurzu. Wśród stronic opasłych tomów, których bohaterowie, których historie… Otacza mnie aureola światła, która powoli gaśnie. Tak stopniowo, stopniowo… W płomieniu świecy jest mi zimno i widzę jak drga cień mój na ścianie. Rzucony na pastwę skrzydlaty wizerunek opuszczenia. W uszach buzuje rzeka wezbranej krwi. Znajomy piskliwy szum. Jestem jeszcze zbyt słaby po tej projekcji majaków. Słychać jeszcze daleki pogłos klekotów i szeptów, ciężkich kroków na schodach. Zanikający powoli atak choroby, co przetoczył się przeze mnie falą tsunami. Spójrz na mnie. Tak, wiem. Masz rację. Nie ma na co patrzeć. Wpatruję się w milczącą słuchawkę czarnego telefonu, takiego starego z ebonitową tarczą. Wydaje się, że za chwilę wejdzie do pokoju mój uśmiechnięty za młodu ojciec. Wracający z pracy w popielatym garniturze, nagrzany słońcem. I ze skórzaną teczką pełną jeszcze pachnących z piekarni bułek. Czekałem długo i nadal czekam. Jak wtedy, kiedy będąc dzieckiem, schodziłem po schodach, trzymając w dłoniach gliniany dzbanuszek i nasłuchując kroków na żwirowej alejce. Przeciąg porusza otwartą okiennicą. Płomień świecy rozpala się gwałtownie. Gaśnie. (Włodzimierz Zastawniak, 2023-05-07)
  8. Słyszę jak do mnie przychodzą spróchniałe truchła. Wyłażą z lustra stojącego trema, z popękanych ścian, trzeszczącej podłogi. Przychodzą i szepczą. Nachylają się. Nad czym? Nad zsiniałym ciałem mojej umarłej matki, gładząc opadowe plamy i zlizując z niej szary pył martwego domu. Który opada powoli. Okrywa wszystko warstwami zapomnienia. Zaciera ślady dawnego życia. Porozrzucane zdjęcia, pożółkłe gazety… Widma patrzą tymi czarnymi, wypalonymi wiatrem nuklearnego żaru oczodołami… Wyciągają kościste dłonie i klekoczą nimi tuż przed moją twarzą. Głaszczą mnie po czole, skroniach… I ten szum. Piskliwy w uszach szum, kiedy do mnie szepczą… Wskazują na ściany, na rdzawe zacieki. Upodabniają się do nich, próbując znaleźć w nich swoje odbicia. Otaczają plątaninę żeliwnych rur w jakimś dziwnym tańcu nocnego misterium. Nie wiadomo, po co. (W ogóle tu wszytko dotknięte jest atrofią pamięci) Wspinają się w kącie pokoju. Rzucają skrzydlate cienie w drgającym płomieniu świecy. I doznają wniebowstąpienia, przedzierając się przez płótna pajęczyn… Zmierzają do tej korony szeroko rozwartej jak grób… , Klekoczą i chrzęszczą. Wloką za sobą swoje cielska, postrzępione, dziurawe szmaty… Pokryte naroślami kończyny ścięgna, piszczele… Stępione nowotworowym bólem niepotrzebne nikomu chwasty. Pełzną w tym pochodzie urojone widma, przeszyte gorączką sennej maligny. Ostre jak brzytwa zwidy, majaki jarzące się na krawędziach czerwonym płomieniem. (Włodzimierz Zastawniak, 2023-05-07)
  9. Arsis

    nasza muzyka - org.fm

  10. Arsis

    nasza muzyka - org.fm

  11. Arsis

    nasza muzyka - org.fm

  12. Arsis

    nasza muzyka - org.fm

  13. Arsis

    nasza muzyka - org.fm

  14. Arsis

    nasza muzyka - org.fm

  15. Wiesz, ciemna noc przytuliła mnie do siebie. Było mi zimno i tęskno, kiedy wpatrywałem się w puste obok miejsce. Kocham cię, tak po prostu. Powiedz, wiesz o tym? Czy wiesz? W mdłym świetle wiszącej lampy widziałem na ścianie profil swojego cienia. Przechylony i zgięty, niczym znak zapytania. Na ścianie pełnej pajęczyn i pęknięć. Rdzawych nalotów, zacieków… W drugim pokoju mrok. W tym właśnie, w którym umarła moja matka. Wciąż leży tam milcząca i sina. Nieruchoma, jak lodowaty głaz. Wpatruje się w sufit, w mrok, w nicość… A jeszcze przed chwilą sprzeczała się z kimś, co stał w progu i w masce upiora. Wygrażała palcem. Otaczają mnie szepty,… Nieustające nawoływania. Głosy płynące z odległych pokładów przeszłego czasu. Wychodzą ze ścian. Nasłuchuję… Lecz nic. Znowu cisza. Nie rozumiem słów. Kochanie, spójrz na mnie. Rozrzucone fotografie na stole, podłodze… Wirujący kurz… Spójrz i dostrzeż to, co robią ze mną ponure widma sennego mroku. Ja ciebie kocham, moja jedyna… Właśnie wyciągają trupioblade ręce. Próbują mnie chwycić, dosięgnąć. Lecz nie mogą. Stoję na środku. Skulony w sobie. W objęciach zimnego powietrza trzymam twoje zdjęcie w słomkowym kapeluszu. Kochanie, czy słyszysz jak kpią ze mnie i drwią te zwidy nagle zbudzone? Spójrz na mnie. Odbijam się w lustrze stojącego trema. Czy widzisz? Ja widzę obok mojej twarzy twoją smutną twarz. Gdzieś tam, daleko… Po drugiej stronie wzburzonego oceanu. Widzę ciebie, Kochanie… Stoisz w słońcu z rozwianymi włosami i w huku nacierających fal. Jak mógłbym ciebie nie widzieć, mimo spotęgowanej nawały majaków? Gorączkowe obrazy ostrzą się jak brzytwa. Jarzą się na krawędziach płomieniem tęsknoty. Za otwartym oknem czyjeś spóźnione kroki. Szum przejeżdżającego samochodu… Deszcz… (Włodzimierz Zastawniak, 2023-05-03)
  16. Słońce jaskrawo oświetla wnętrze pustego pokoju. Jasna plama na ścianie, podłodze… Obok mnie puste miejsce. Zimne, wychłodzone samotną nocą. W lustrze stojącego trema odbicie czyjejś twarzy. Mojej? Nie mojej? Niczyjej… Za oknami szum drzew. Szelest liści… Noszę wciąż twój obraz w źrenicy. Twoją twarz, rozwiane, długie włosy. Kocham cię. Zbudził mnie szept, przypadając lekkim tchnieniem do bezsilnych jeszcze powiek, pod którymi czerwieni się pulsujący świt. Zbudziła mnie pustka i pamięć oczekiwania. W otwartym oknie faluje firanka. Tak powoli. Wybrzusza się jak żagiel… Byliśmy tam, nad oceanem snów. Białe języki piany lizały wilgotny piach. Nasze stopy. Byliśmy w słonych porywach wiatru i w huku nacierających fal. Byliśmy tam bez rozterek i lęku o jutro. Byliśmy tam, ty i ja. Zakochani. Śniliśmy razem, wpatrzeni w pierzastą smugę po odrzutowcu. W krzyku mew. A więc jest jeszcze ratunek, promyk nadziei. Bo gdybyśmy śnili osobno, to nie byłoby już nic. A więc… Skrajem nieba zsuwał się skrzydlaty obłok, niczym wielki ptak. Gdzieś tam, gdzie z pluskiem ryby opadają płetwą w głąb cichego sanktuarium. Kocham cię. (Włodzimierz Zastawniak, 2023-05-01)
  17. Kochałem, tak po prostu. Kochałem pięknie. Lecz zapadłem się znowu, wessany w odmęt czarnej dziury. Rozerwany na strzępy wraz ze swoim własnym cieniem. Nadchodzi maj. Maj mój jedyny. To będzie najpiękniejszy maj przełomu i śmierci.. To wtedy przyszedłem na świat, już wiesz. Pamiętasz o mnie, choć tak niewiele, ale pamiętasz, cokolwiek. To dobrze. Zostanie po mnie jakiś ślad. Padał deszcz i ciężkie krople uderzały o blaszane parapety okien wysokich jak witraże. W rynnach bulgotała woda. Drzewa szumiały, jakby oklaskiwały liśćmi czyjeś przybycie. Drzewa szumiały, szeleściły, nucąc melancholijną pieśń. I słuchałem w tej pustej sali szeptów ciszy i bicia swojego serca. Przez otwarte szeroko drzwi weszła melancholia w białym rozpiętym kitlu i z czarnymi włosami rozwianymi jak wiatr. Nachyliła się nade mną i wzięła w swoje chłodne ramiona, przytulając do piersi. I poniosła w dal. W szary półmrok korytarza. W te zimne obszary. I poniosła, niosąc czule i tęsknię gładząc po głowie. I wszędzie był wiatr w tej szarości świtu. I wszędzie odgłosy kroków, niczyich. Takich powolnych, opuszczonych, pustych, jakby kogoś, kogo już nie ma, ale jeszcze istnieje w jakiejś dziwnej substancji skamieniałego czasu. Gdzieś pomiędzy. Gdzieś tam, co daremnie błądzi w tej ciszy wiatrem otchłani zbudzonej. W tej nicości opuszczenia, wlokąc ostatnią nadzieję kolczastą jak kwiat czerwonej róży. Zatrzaśnięte drzwi z zatartymi numerami na mosiężnych tabliczkach. Długi korytarz. Ciągnące się donikąd rury. Cała plątanina zardzewiałych rur z wyciekającą z nich czarną, cuchnącą mazią. Zatrzaśnięte drzwi, zamknięte. Otwarte na oścież… Za nimi pokoje w półmroku i kurzu. I ta jego powolność opadania. To wirowanie i mżenie w wysokich oknach, za którymi rozkołysana szła lśniąca od deszczu zieleń kasztanów. Jakieś ustawione w rzędzie popiersia okryte zakurzoną folią. Porzucone w nieładzie dłuta, młotki… Pracownia martwego artysty. Ciemnozielone tablice zapisane białą kredą. Wykresy, wzory, tabele… I poobijane gabloty z powybijanymi szybami, wysuniętymi, połamanymi szufladami… Radiole, drewniane skrzynie czarno-białych telewizorów, talerze z perforowaną taśmą, magnetofonowe szpule… Pod skrwawionymi stopami gruz, chrzęst potłuczonego szkła, zwoje jakichś kabli... Żałosne eksponaty, ofiary straszliwej radiacji szczerzyły pokrzywione, żółte zęby, niby w diabelskim uśmiechu. Straszydła, potwory. Nosiciele okropnych, śmiertelnych chorób. Ktoś z syndromem proteusza machał na powitanie, nie machał… To zatopiony w formalinie witał się ze mną. Za szkłem w słojach płody z mózgami na wierzchu. Cyklopy z jednym ogromnym okiem. Stwory z dwiema, z trzema głowami i dłońmi o dziesięciu, powyginanych, długich niczym cienkie patyki palcach. To wykrzywiona dłoń pod nienaturalnym kątem, to szara twarz podobna do niczego… Sina śmierć. Królestwo śmierci i smrodu chemicznych odczynników zjełczałych dawno minioną przeszłością. Sfermentowanych płynów, fekaliów, odpadającej całymi płatami olejnej ze ścian farby. Łózek na kółkach z przegniłymi, cuchnącymi moczem materacami…I gazety… Stosy pożółkłych ze starości gazet, zdjęć, fotosów, plakatów… Uchwycone pod różnymi kątami twarze. Uśmiechnięte, smutne, obojętne… Gdzieś tam, daleko na Pacyfiku nuklearne kratery, ogołocone ze wszystkiego pacyficzne atole. Betonowe bunkry, zardzewiałe resztki… Rozsypujące się truchła manekinów. Kłujące w oczy nagłówki z tłustej czcionki: Abandoned places. Radioactive zone… Cancer… Przechodzę obok tego wszystkiego w mżącej poświacie czasu, jak w starym filmie zapisanym na celuloidowej, zleżałej taśmie… Oglądam szare odbitki, klisze… Samotny dom na stepie. Idę ku niemu, w którymś gorącym dniu lipca. Zresztą, nie pamiętam. Dotykam oddychającej ściany. Dotykam pęknięć, które poszerzają się i kurczą. Małe okna niczym oczy. Ciemna gardziel otwartych drzwi… Porośnięte wszystko wątłymi łodygami, korzeniami liśćmi… Zachwaszczone plątaniną wieloziela bez woni. Wyłażą w absolutnym milczeniu z każdej szczeliny napromieniowane widma umarłych o nieostrych obliczach, pozostałości. Resztki dawnego życia… Chociaż wizja to ostra jak brzytwa. Tak jak ostre są widzenia chorego, rozgorączkowanego maligną snu. Głębokie, kobaltowe niebo z pojedynczymi żaglami białych obłoków, które płyną, które suną aż po kres widzenia… Słońce odbija się pomarańczą od szyby poruszanego niczyją ręką okna. Skąd to nagłe poruszenie? Od niczego i nikogo. To od wewnętrznego drżenia elementarnych cząstek, które wezbrało na skutek przeskoku czasu. Z powodu echa dawnej eksplozji. Jesteś tutaj. Widzę cię. Jesteś blisko. Daleko. Na wyciągnięcie ręki… Zbliżasz się to znowu oddalasz. Kładę się z cichym skrzypieniem w pustym pokoju na podłodze z sosnowych desek, w którym tylko jedno drewniane krzesło. I tonę w jaskrawej smudze światła, w której tkwi jakaś tajemnica zachodzącego słońca. Jakieś nieokreślenie, jakaś enigmatyczność… Jesteś tutaj, wiem. Lecz ciebie nie widzę, ale czuję twoją obecność. W jasnym snopie wirującego kurzu i w obliczu nadciągającego zmierzchu… Jesteś tutaj. Dostrzegam, gdzieś w kącie nikłe poruszenie, drżenie opadającego powoli wirującego pyłku. Słyszę jak do mnie szepczesz, omiatając skronie nikłym powiewem albo raczej tchnieniem spoza ogromnego czasu, z wieczności. Jak szepczesz mi czule do ucha, z pogłosem niknącego gdzieś echa. — Włodku, nie odeszłam. Jestem przy tobie z miłości. Pamiętaj… (Włodzimierz Zastawniak, 2023-04-30)
  18. Arsis

    nasza muzyka - org.fm

  19. Arsis

    Ambientalnie

  20. Mój głos idzie poprzez mury, podłogi, szyby. Wsiąka w nicość. Rozprasza się wraz z biciem mojego serca… Słońce oślepia moje oczy. Niemiłosiernie parzy, wyciskając łzy. Słońce na liściach drzew, na korze, na asfalcie drogi… Nie chcę, abyś była historią, albowiem pada tam wczorajszy deszcz i skapuje poprzez palce prosto na twarz… Wróć. Proszę… Wiem, to wszystko moja wina. Moja… Moja cholerna wina… Nie musicie mi tego ciągle powtarzać. Idźcie stąd, wy wstrętne demony cynizmu… Idźcie precz! Wiem, jak ją bardzo zraniłem. Wiem… Zostawcie mnie. Ja, muszę sam… Widzę swój na ścianie przechylony cień. Powoli się rozpada. Zaprzepaszcza w czasie… Nie pozwól. Wróć. Jestem tu i czekam. Na tym naszym przystanku. Tym, właśnie… Wiem, mój romantyzm jest zbyt nadmierny i może zniechęcać, ale — kocham cię, miłością najszczerszą. Mój sentymentalizm. Mój płacz… Trzymam w dłoniach twoje zdjęcie.. Ten twój uśmiech. Całą ciebie. Wróć i pozwól spróbować jeszcze raz. Choć, jedyny raz. Wróć i bądź. Ja, będę. W majowej rosie łąk, w kwiatach… W bujnym ogrodzie… Wiesz, idę teraz sam a ptaki zrywają się do lotu, spłoszone nagłym westchnieniem. Lecą, gdzieś, nie wiadomo, gdzie. Idę, wśród wyblakłych kolorów. Wśród czerni i bieli. Wśród szmerów ulicznego ruchu… Nie pozwól… (Włodzimier Zastawniak, 2023-04-28)
  21. Arsis

    nasza muzyka - org.fm

  22. Biegniemy w słońcu. Biegniemy razem w pół drogi, między ziemią a niebem. Nad nami chmury rozkładają skrzydła i okrywają cieniem nasze uśmiechnięte twarze. Jesteśmy tutaj, będąc jeszcze. Na tej ścieżce w ogrodzie, w którym byliśmy. Zagubieni w gąszczu, w wielozielu bez woni. W korzeniach, łodygach, płatkach… W eksplozji wonnych kwiatów, w malwach, anemonach. W kosmosie podwójnie pierzastym… Kiedyś dzieliło nas dużo światła, które spadało z wysokich, smutnych otchłani. Lecz teraz trwa w nas, otaczając aureolą łagodnego blasku. Coś zaszeptało do cienia spoza gęstwiny purpurowego bzu. Zaszeleściło, zagwizdało. Zaiskrzyła źrenica w nagłym przelocie spłoszonego ptaka. Ściekają po nas pierwsze krople majowego deszczu. W jasnym snopie, tym właśnie. Takie pierwsze i ciepłe. Łzy wielkiego szczęścia. Płyną, płyną nisko nad łąką… Płyną za las flotylle brzuchatych obłoków … Po wierzchu twojej dłoni idzie ci biedronka. Mówisz coś cicho do jej nikłych uszu, odsłaniając w uśmiechu zęby. Niedosłyszę, albowiem to jest jak sen, którego nie sposób dosłyszeć. I który zaraz po przebudzeniu rozprasza się, znika. Odfruwa. Wodzisz oczami… W nagłym rozbłysku słońca porywam cię w ramiona. Przywierasz ustami do moich ust. I spijasz chciwie… Spijamy miłość, która jest w nas… (Włodzimierz Zastawniak, 2023-04-27)
  23. Arsis

    nasza muzyka - org.fm

  24. Arsis

    nasza muzyka - org.fm

×
×
  • Dodaj nową pozycję...