Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Arsis

Użytkownicy
  • Postów

    4 534
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    1

Treść opublikowana przez Arsis

  1. Arsis

    Soundtracks

  2. Arsis

    Soundtracks

  3. Arsis

    nasza muzyka - org.fm

  4. Arsis

    nasza muzyka - org.fm

  5. @Somalija ładne...
  6. Skąpani w słońcu, w pyłkach lata. Na pociętej cieniście parkowej alei. Jesteśmy tutaj. I jesteśmy, będąc jeszcze. Powiedz mi, mówiąc szeptem. Mów i muskaj czule. Dotykaj palcami twarzy. Dotykaj ustami ust. Mów. I nie przestawaj, albowiem w tym przestaniu nagłym serce boleśnie przestaje bić. Albowiem w tym nieistnieniu nie ma nic gorszego od śmierci. Więc całuj i zmyślnych nie odrywaj ust. Całuj i mów. Tutaj, w tkliwym ogrodzie, w pełnej melancholii czerwonych róż. W kwiatach, w anemonach, w kosmosie podwójnie pierzastym… W szumie liści i w tym wietrze, co łka. * Otwieram oczy — nie ma ciebie. Zamykam — jesteś. Dotykam ręką tej drżącej na ścianie poświaty bijącej od stawu. Krew pulsująca w skroniach. Szum. Cała ziemia jest pusta, kiedy nie widzę ciebie. I choćby tak dotknąć, poczuć, choćby grudkę twojej uśmiechniętej twarzy. Rozrzuconych na płótnie, rozwianych włosów. I choćby okryć się niebem, w którym jeden tylko anioł. To moje o tobie wyobrażenie. Mąci mi się w głowie, albowiem jesteś powietrzem, które pieści wzdętymi żaglami obłoków. Jesteś westchnieniem Poranną rosą na trawie. Drżącą pajęczyną… Kocham cię… (Włodzimierz Zastawniak, 2023-03-17)
  7. Arsis

    nasza muzyka - org.fm

  8. Nie ma ciebie. Pochłonęło cię światło. Rozbłysk słońca przeszył równinę nieskończonego stepu. Mój dom porośnięty kępami trawy, korzeniami, wątłym zielskiem. Mój dom, który widzę i czuję, przeszyty na wylot strzałą czasu. Nie ma ciebie. Wiem. Nie trzeba. Nie mów. Wiem wszystko. Rozumiem. Może kiedyś, w następnym rozdaniu będzie nam dane. Może kiedyś… Lecz nie teraz. Czas się pożegnać… Choć mówię to do samego siebie. Wokół mnie powiewają jakieś szmaty, poszarpane łachmany… Rumowisko śmierci… Gruz i szkło. Szary pył… Przywieram czołem do ściany, przywieram ustami do obsypującej się szczeliny, w której czerwieni się cegła… Całuję namiętnie, jakby usta kochanki, czując na języku gorzkie drobinki kwarcu, cementu. Ktoś mnie woła, szepcze… Ktoś wymawia moje imię. Kto? Kto tu jest? Odwracam się, lecz nic. Jedynie wiatr i cień obłoku na ścieżce, między skamieniałymi koleinami dalekiej drogi. Gdzieś tam, jakieś ranione, bliskie śmierci zwierzę snuje się i miota, chwieje…Idzie przez niepotrzebne nikomu zagaje. Nie. To raczej wszystko przekształca się w mojej wyobraźni, ulega metamorfozie jak we śnie. Byłaś tutaj, w gorącej godzinie upalnego lata. Twój profil odbijał się w szybie otwartego szeroko okna. Byłaś już wtedy milczeniem w powiewie wiatru dalekim, w słońcu, w kobaltowym niebie. Patrzyłem na ciebie i patrzę nadal. Wznosi się w porywach silnika kosmiczny pocisk (Concorde), przecinając skrzydłami elegie powietrza w uskoku czasu. Powoli, tak bardzo powoli rozwija za sobą długi, biały, skłębiony warkocz Andromedy, który mogłabyś teraz upleść i który mógłbym trzymać w dłoniach, mimo że byłby kruczoczarny jak twoje włosy. I znowu wiatr rozwiewa śmieci, omiata skronie. I znowu cisza opuszczonego miejsca wzmaga szum wezbranej w żyłach rzeki krwi. Przesypują mi się przez drżące palce artefakty dawnego życia. Jakieś prześwietlone foliały, klisze, poplamione, porysowane fotografie uśmiechniętych twarzy. Kto to taki? Patrzące na mnie widma umarłych, gdzieś z głębokich warstw celuloidowej przeszłości. Czarno-białe pozostałości, rozrzucone wokół okruchy zapomnienia. Stosy pożółkłych gazet, plakatów, folderów... Wszystko to, co po nas zostało. Niepotrzebne nikomu szczątki. (Włodzimierz Zastawniak, 2023-03-16)
  9. Arsis

    Przeczytane, polubione...

  10. Podążam przez życiodajne dalekie łąki, polany. Podążam przez gorące lato ścieżkami wieczności. Przez jakiś odmęt pamięci pełen owadzich bobrzmień, barwnych rozwarstwień kwiatów. Pod kloszem błękitu, słońca. Pod flotyllą białych obłoków, które płyną, które niosą się, gdzieś nie wiadomo dokąd. W powolnym majestacie nieskończoności huk odrzutowca w prologu pędu nasila się i niknie. Jakaś forma egzystencji rozprasza się w długim, białym, puszystym warkoczu. Jestem w słońcu i w słońcu idę do ciebie. Chcę w ten sposób oswoić w sobie twoją nieobecność. Zaciskam mocno powieki. Otwieram. Pomiędzy nami ogrom powietrza i czasu. Zapach ogrodu. Plątanina łodyg, korzeni i kroki cichnące w zgiełku traw, w szeleście. To moje miejsce w pół drogi do ciebie. . Słyszysz? Nie słyszysz. Nie ma ciebie. (Włodzimierz Zastawniak, 2023-03-15)
  11. Arsis

    Rosyjska dusza...

  12. Stoję w progu. Omiata mnie chłód mrocznego korytarza. Uderza w twarz cuchnący odór nadciągającej maszkary. Przeciska się z wielkim trudem, jak przez rodny kanał wielkiej wiedźmy opuchnięta, zdeformowana osobliwość. Zostawia za sobą krwawe smugi, ropne wydzieliny, kał. Coś się rodzi, coś, co jest już od dawna martwe i przeszyte zgnilizną rozkładu. Coś, co wydziela trupi odór wprost z dennych pokładów piekielnych czeluści. Coś się rodzi, rycząc od samego początku w spazmie agonii. Bez jakiejkolwiek szansy. Skazane na wieczne cierpienie. Żelbetonowe ściany przeciwatomowego bunkra kurczą się i rozszerzają. Pełne rdzawych nacieków, pęknięć, brunatnych narośli. Iskrzące się od chropowatego szumu straszliwego promieniowania nowotworowe guzy. Bezdenna otchłań absolutnego unicestwienia, deformacji, bólu. Gruz i pył. Pod stopami chrzęst potłuczonego szkła. Kwintesencja opuszczenia. Bezdenna otchłań mroku. Testy nuklearne z lat 50. XX w. Pozostałości radiacji odcisnęły swoje piętno. Jakieś porzucone sprzęty w półmroku. Stopione częściowo manekiny w nadpalonych garniturach, sukienkach… Biurka, blaszane regały z resztkami papierów, segregatorów. Unieruchomione szpule analogowych komputerów, opatulone zwisającą z nich perforowaną taśmą. Nieskończone plątawiska kabli, żeliwnych rur, w których coś wciąż bulgocze i łka, w których przepływa cuchnąca, czarna maź. Czas się zatrzymał. Przeklęty czas nieuleczalnej choroby. Czas śmierci. Nie mas ratunku. Nie ma i nigdy nie będzie. Stracone na zawsze. Rozsypane. Zrogowaciałe. Skamieniałe… Skorodowane trzęsawisko zatęchłej przeszłości. Jest cisza. I cisza, która trwa… I znowu daleki ryk. Niosący się cechem pogłos martwoty. Niosący się po labiryncie śmierci spazm agonii. Powiedz mi, Aloise, bo tak ci na imię, prawda? Powiedz, że to prawda… Powiedz mi. Milczenie. Ktoś, coś miał mi powiedzieć, lecz nic. Lecz jedynie piskliwy w uszach gorączkowy szum. Ktoś coś miał mi powiedzieć. Co? Znowu nic. Nic. I tylko wielkie nic. Omiatają mnie nagle obszary ciszy nagle zbudzonej. Omiatają mnie czarne skrzydła bezkresnej nocy. Lodowaty oddech. Czyj? Niczyj. Oddech z betonowej krypty, z której znowu wytryskują niezrozumiałe, ciche szepty. Jakieś mnisze kazania i modły. Szept mojej umarłej matki miesza się ze łkaniem i potokiem wypowiadanych bełkotliwie słów. Szept mojej matki unosi się pod sklepienia, stropy… Spójrz na mnie, matko. Nie jestem już człowiekiem, o, nie. Jestem truchłem rozsypującej się beznadziei. Musiałem się napić. Wypić do dna za zdrowie mistrza ceremonii, który spogląda na mnie z podziwem z ogromnego lustra, w powiewających, poszarpanych łachmanach. Zatem pełznę w kierunku czegoś, co nie istnieje albo istnieje jedynie w mojej wyobraźni. Docieram do zamkniętych, pokrytych korozją ciężkich, stalowych wrót z napisem: „Attention, radiation! Staying in this place poses a risk of cancer!”. Łaskoczą mnie zwisające z sufitu kable a pył szczypie w oczy i drapie w gardle. Coraz bardziej gromadzą się wokół mnie milczące szczegóły. Kołyszę się jak na huśtawce. Rozpościeram ręce, dotykając czyichś lodowatych ramion szeroko rozwartych jak grób. Jak grób mojej matki, posiniałej, zasuszonej, skamieniałej… Jak grób, w którym leży ułożona do wiecznego snu. Coraz głośniejszy szum, coraz większa wrzawa. Zwiększa się nieubłaganie, nasila jak tępy nowotworowy ból. Ból, który staje się nie do zniesienia, ból, który zabiera oddech i dusi swoją mocą krwiożerczych pazurów. Nie ma ratunku. Zwiększa się napastliwość ścian. A ja potykam się o szczeliny przerażenia. Krwiożerczy demon wyszarpuje jelita. Rozwleka je niczym pajęcze nici. Otwieram oczy. Leżę na wznak i wpatruję się w popękany sufit, zacieki. Promień słońca kładzie się ciepło i tkliwie na moim spoconym czole. Za otwartym na oścież oknem soczysta zieleń szeleszczących drzew, dębów, kasztanów… Za oknem gorące lato z płonącym błękitnym niebem. Za oknem rozgwar dnia. Za oknem płynąca rzeka życia. W uszach łomoczą jeszcze resztki nocnego toastu. Lecz cichną w rwącym potoku płynącej krwi. W szuraniu rozsuwanych krzeseł brzęk szkła i srebra, tupot i pierzchanie kroków. Rozglądam się, póki jeszcze można… (Włodzimierz Zastawniak, 2023-03-13)
  13. Arsis

    nasza muzyka - org.fm

  14. Coś się wciąż przeinacza, wyłaniając się z czeluści mroku. Z mroku korytarza. Gdzieś, jakiś ruch w oddali, na krawędzi widzenia. Coś się wyłania z labiryntu, z niezliczonych, enigmatycznych zawirowań, w spazmie agonii. Coś idzie tym swoim powolnym krokiem umarłego. Nie, nie idzie, raczej pełznie, zygzakując, jakby węsząc. Rozsiewa cmentarny odór, zgniliznę rozkładu. Coś się wspina albo schodzi z bardzo wysoka. Zstępuje w aureoli pełnej gwiazd. Przemieszcza się. Zbliża… Stoję w progu rozwartych szeroko drzwi. Przypływam i odpływam. Ćwiczę zamykanie i otwieranie zapiaszczonych, ciężkich powiek. Jakieś mnisze śpiewy, ciche modlitwy. Niewyraźne słowa z dalekich pokładów czasu. Wyostrzone, chorobliwe obrazy emitują na krawędziach eony mikroskopijnych pikseli. Wybuchają kaskadami w piskliwym szumie gorączki. Gdzieś w odmętach sennej maligny nachodzą na siebie zwidy jakiegoś złomu, poplątanych kabli, drewnianych skrzyń czarno-białych telewizorów, radioli… Przede mną wielka sala. Spoglądają na mnie z wysokich okien widma szarego, deszczowego dnia. Unoszą się na skrzydłach pełnych piór w padających pod kątem smugach gryzącego pyłu. Obserwują mnie tymi swoimi martwymi od dawna oczami z bielmem popękanych, powybijanych szyb. Opiłki żelaza kaleczą stopy. W zaduchu, w przeciągu… W pulsującej ciszy przeraźliwie pustego kosmosu uśmiechnięte twarze na wyblakłych, pozrywanych częściowo plakatach, fotosach, zdjęciach. Opadam na kolana przytłoczony mdlącą wonią starych smarów, potu, chłodziwa, krwi… Pod ścianami rzędy wyeksploatowanych, porzuconych frezarek. Stojące, żałosne truchła z opuszczonymi smutno głowami, z rozdziawionymi paszczami mocujących uchwytów. Poobijane, skorodowane skorupy pełne rdzawych, cuchnących plam, pościeranych tabliczek znamionowych. I wszędzie wokół walające się stosy zębatych kół, pogiętych, dziurawych jak rzeszoto blach, nakrętek, śrub… Niosące się echem nieustanne: kap, kap, kap… Spadające z sufitowych zacieków krople tworzą kałuże, miniaturowe jeziora samotności. Oglądam w nich zniszczone przez lata oblicze. Buntuję się przeciw temu. Wchodzę w nie z pluskiem, dewastując na moment wizerunek posępnej maszkary. Brnę przez wirujące powoli i majestatycznie płatki nie wiadomo czego. Przez mętną zawiesinę stęchłego, piwnicznego powietrza. Co jest dalej? Dalej już tylko plątanina bulgoczących rur. Odmęty niosących się echem dalekich przekleństw. Wyciekająca z otworów czarna maź zastygła i skamieniała. Zapewne, gdzieś tutaj musi być zejście do podziemi z napisem katabasis eis antron, wśród zakrzepłych figur pełnych niemej gestykulacji, rzeźb, zapisanych na rozrzuconych, pogniecionych kartkach słownych metafor. Między beczkami pełnych odpadów z żółtymi symbolami radiacji, trupich czaszek i skrzyżowanych piszczeli. Śmierć! Okryte płótnami pajęczyn milczące tablice rozdzielcze, rozrządu… Zwisające luźno kable. Włączniki, przełączniki… Transformatory, generatory, kondensatory, zasilacze… Potłuczone ceramiczne bezpieczniki… Szkielety rozsypujących się trucheł zmieszane z resztkami przedpotopowych gadów o nieustalonej proweniencji, stworów o wielu odnóżach, kończynach z dawno wymarłych, zapomnianych gałęzi rozwoju, jakby wypełzły z obrazów Beksińskiego. Co to jest? Co takiego patrzy się na mnie tymi swoimi wieloma, czarnymi otworami oczu, uwięzione na krzyżu? Prehistoryczne osady, skamieniałości, odciski amonitów, muszle… Przeznaczone dla kryptozoologów artefakty dawnych osobliwości. Zdewastowana, przesypująca się przez palce anormalna przeszłość. Skorodowana przestrzeń. Zakrzywiony w spiralę czas. W półmroku, w niedowidzeniu jakieś zasuszone twarze, oblicza, pokryte wieloma warstwami pudru, cementu, betonu... Wielorakie, nieustalone widma wyzbyte symetrii, pokryte nowotworowymi naciekającymi wszystko guzami. Potwornie skażone. Po wielokroć napromieniowane, przeszyte wiązkami gamma i rentgena. Wychodzące wprost z rozpalonego kiedyś, a teraz lodowatego, pękniętego na pół reaktora. Wtopione częściowo w ściany. Zintegrowane z atomami wielkiego sarkofagu. Wyciekające zewsząd maszkary. Misterium absolutnego zła. (Włodzimierz Zastawniak, 2023-03-12)
  15. Arsis

    nasza muzyka - org.fm

  16. Arsis

    nasza muzyka - org.fm

  17. Arsis

    nasza muzyka - org.fm

  18. Arsis

    nasza muzyka - org.fm

  19. Arsis

    Love

  20. @Somalija cóż tam ja. nie powinnaś narzekać na niedomiar adoratorów...
  21. @Somalija wiem, że "oczywiście." nic mi innego nie zostało, poza "oczywiście"..
  22. @Somalija daj spokój
×
×
  • Dodaj nową pozycję...