Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Arsis

Użytkownicy
  • Postów

    4 530
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    1

Treść opublikowana przez Arsis

  1. @Somalija cześć, aga...
  2. @Somalija cześć, aga...
  3. (Z cyklu: Albumy muzyczne) *** Teksty z cyklu „Albumy muzyczne”, nie są przekładami. Są one jedynie luźno związane z oryginalnymi tekstami utworów, zawartymi na prezentowanych przeze mnie albumach muzycznych. Zarówno sama muzyka jak i treść utworów śpiewanych są dla mnie niejako pretekstem i inspiracją do przedstawienia swoistego konceptu fantastycznego. *** Wirują planety… ― ciągną za sobą rozpłomienione strugi… … pędzą ― wprost ― na mnie… Błękitny Saturn ― przecina pierścieniami obłoki… Tnie je szybko, jakby mechaniczną piłą… … spada ― z bardzo ― wysoka… Na jego lśniącym pancerzu widzę ― wykrzywioną przerażeniem ― olbrzymią twarz… Owiewa mnie wiatr, który przybywa z otchłani… … z głębin, z nocy… Przechodzę jakiś nieznany proces… Jakąś ― próbę… … Coś nieustannie mlaszcze, połyka kęsy… … pręży muskuły… Chodzi w górę i w dół ― ostra jak nóż ― grdyka… Uciekam, biegnę, co sił… Zostaję ― jednak ― dopadnięty… … stalowe imadło ― miażdży ― moją krtań… Walczę! Zrzucam to z siebie ― z najwyższym trudem… Pociągnięty w bezdenną czeluść ― chwytam się rozpaczliwie krawędzi Wszechświata… … stacza się ― razem ― ze mną… … z wielkim łoskotem ― nieskończoności… * Cofające się fale zostawiają białe języki piany o zapachu soli… Nacierają z hukiem… … wychodzisz z oceanu, niczym ― Afrodyta… Nasycam się widokiem długich, ociekających wodą włosów… … jaskrawego słońca ― na twojej skórze… (Włodzimierz Zastawniak, 2018-09-05) *** Ennea – jest to drugi album muzyczny (studyjny) amerykańskiej jazz-rockowej grupy Chase, wydany w 1972 roku.***
  4. (Z cyklu: Albumy muzyczne) *** Teksty z cyklu „Albumy muzyczne”, nie są przekładami. Są one jedynie luźno związane z oryginalnymi tekstami utworów, zawartymi na prezentowanych przeze mnie albumach muzycznych. Zarówno sama muzyka jak i treść utworów śpiewanych są dla mnie niejako pretekstem i inspiracją do przedstawienia swoistego konceptu fantastycznego. *** Rozpryskują się na mojej twarzy ostre krople drobnego deszczu… W chłodzie ciągnącym od wilgotnej ziemi sine obłoki zakrywają niebo. … wiatr rozwiewa włosy, szarpie za poły dziurawego płaszcza… Dmą w tył i do przodu te zrywy zimnych obszarów, jakie tylko mogą dopaść człowieka w ciszy nagle zbudzonej. Mijam poczerniałe od niewyobrażalnego żaru nuklearnych wybuchów popękane, żelbetonowe bunkry poligonu. … przypominające surrealistyczne dzieło jakiegoś szalonego artysty wystające, zbrojeniowe pręty. Teraz: zastygłe - na kształt pazurów prehistorycznego gada, z resztkami morderczej radiacji. Niegdyś: rozciągnięte i poskręcane z dziecinną łatwością, rozgrzane uprzednio do białości, niby w hutniczym piecu… Jestem mocno wyczerpany, jakbym przebiegł kilka maratonów… A przecież ― przeszedłem t a k ― n i e w i e l e… Opierając się spoconym czołem o betonową ścianę, łykam hausty skażonego jadem powietrza. … wypuszczam je z astmatycznym świstem pękających płuc. Przed oczami latają mi szare plamy, jakieś formy mglistego niby-życia, co przeobrażają się w czyhających wszędzie szczegółach. Czyżby ktoś, coś do mnie szeptał? Trzymał za rękę? Oglądam się za siebie, przecierając załzawione oczy od gwałtownych porywów szalejącego smutku. Krew pulsuje mi boleśnie w skroniach, jakby zaciskała się wokół mojej głowy rozżarzona, stalowa obręcz. Zagłębiam w mokry piasek bose stopy, wyczuwając aż nadto to przegniłe próchno martwej ziemi. … kiedy nagle ― rzeka rozjarza się ― w rozbłysłym znienacka słońcu! W głębokim cieniu pochylonego drzewa ― zakrywam dłońmi płonącą twarz… * Spójrz, jak rozchylają się moje umalowane z przesadą usta, odsłaniając wybrakowane na przedzie zęby. … uśmiecham się do ciebie… Jest tak radośnie wokół, beztrosko i zabawnie. Moje oczy… Spójrz na moje komiczne oczy! … pod jednym z nich namalowałem czerwoną łzę. Spływa po bladym od pudru policzku, zostawiając po sobie rozmazany ślad. Mam na sobie buty, które są o wiele za duże. Połatane spodnie, przyciasną marynarkę… Czyż nie jest to zabawne? Powiedz: ― bawi cię to? Każde moje poruszenie wywołuje burzę oklasków, każdy mój udawany, nieporadny krok. Jest tak miło, kiedy przezabawnie uśmiecham się do słońca, człapiąc jak kaczka i kręcąc drewnianą laską. „Milcz, błaźnie!” ― karcę siebie samego. ― „Milcz!” Lecz nie milczę, trwając dalej w tym bezsensownym cyrku i coraz ciężej dysząc… … z rozhukanej widowni słyszę: „Jaka wspaniała bestia” „Brzuch ma ― jak gruszka ― Bessemera” *, „Nie da rady wykonać salta”… Wywracam się… Wstaję i tańczę… Potykam się w burzy oklasków i śmiechów. … wśród błagań o powtórzenie… … Na zewnątrz: udawane wniebowstąpienie i gra pozorów. Wewnątrz: nocny taniec wariata, który na przemian śmieje się i płacze… Tapla się jak dziecko w kałużach ulic pustego miasta… Nie zważa wcale na krople padającego deszczu, co rozpryskują się coraz intensywniej na jego wpatrzonej w skłębione niebo, rozmazanej twarzy… Powiedz: ― bawi cię to? (Włodzimierz Zastawniak, 2019-05-18) *** The Visitor – jest to trzeci album muzyczny (studyjny) brytyjskiej grupy Arena. Album został wydany w 1998 roku. * Gruszka Bessemera – jest to nazwany na cześć brytyjskiego inżyniera i wynalazcy Henry Bessemera, pierwszy przemysłowy konwertor do produkcji stali o charakterystycznym wybrzuszonym kształcie, który został uruchomiony w 1856 roku.
  5. Arsis

    Piosenka poetycka

  6. @Gosława cześć, reniu... @Somalija cześć, aga...
  7. Doskwiera mi chłód… Nade mną ogromny baldachim głębokiej nocy, doskonała bezgwiezdna czerń… Chyba sobie pójdę, wybiorę się w podróż bez powrotu… … w otchłań migających świateł przejeżdżających aut… … Raz już próbowałem, lecz zawróciłem w ostatniej chwili z niekończącej się drogi… Wracając, wszedłem do księgarni… … spoglądały z okładek zasmucone twarze… Znudzony kasjer utożsamiał się za ladą z niebieskawą poświatą smartfonu… … ktoś o coś zapytał… ktoś zaszeleścił stronicami książki… Ktoś przystanął na chwilę za oknem witryny… W wieczornej ciszy ― tykanie ściennego zegara… To wtedy ta noc ― stała się ― moją miłością … w bezkresie upajającej melancholii… Obszedłem nieśpiesznie starą kupiecką halę, pamiętającą jeszcze młodość ― mojej umarłej niedawno matki… Ktoś, pijany, śpiewał przy ceglanym murze… … sprzedawał z barłogu niepotrzebne nikomu resztki… Lumpeks z natłokiem asortymentu używanych płaszczy i toreb, chemiczna pralnia, ekskluzywny salon z ukrytą za ekranem monitora samotną ekspedientką… … Kołuje pod kolumnadą ― lodowaty wiatr… (Włodzimierz Zastawniak, 2021-11-29)
  8. @Somalija ...
  9. @Somalija ech, wybacz...
  10. Arsis

    Piosenka poetycka

  11. @Somalija cześć, aga, mam nadzieję, że nie dusiłaś w rondlu słodkich, białych myszek na obiad?
  12. Odsłona pierwsza Chciałbym zacząć jakoś inaczej… Idę przed siebie… Zimny, nocny wiatr kołuje szaleńczo wokół mnie… Szumią przejeżdżające samochody, blaszane stwory, industrialne widziadła… Przede mną długa droga, rozświetlone żółtawym światłem ulicznych latarni chodnikowe płyty, kostki… Rzucają cienie nagie drzewa, ogłoszeniowe słupy, ściany kamienic… Cienie wokół mnie, za mną, przede mną, obok… Szmer przejeżdżających samochodów łączy się z piskliwym, gorączkowym szumem w moich uszach… Jakieś widma i szepty… Na jawie, we śnie? Idę przed siebie, krok za krokiem, wnikam w rozświetloną latarniami przestrzeń… Jakie to miasto? Nie ma znaczenia… Szklane wieże sięgające gwiazd, mżące wewnętrznym blaskiem konstrukcje... Przechodnie przede mną i za mną, obok, niczym duchy, widma o rozmytych twarzach… Zimny, jesienny wiatr szarpie mną, dręczy… Wznosi spod stóp żółte, zwiędnięte, wilgotne liście, które przylegają do mojej twarzy… Strącam je dłońmi, podążając ku światłu… Długa ulica, szum pojazdów, metalowy zgrzyt tramwajów w błysku pantografów… Poprzez chemiczne zapachy detergentów, mdlącego, przypalonego tłuszczu z kawiarń, restauracji i barów przebija ostra woń rozpalonej gumy… Ostre hamowania, błękitnawe obłoki spalin… Jasno-żółte plamy ulicznych latarni pełgają na chodnikowych płytach, równo przyciętych kostkach rowerowych ścieżek, asfalcie… Targają mną cienie rozczapierzonych, nagich gałęzi drzew… Przenikliwy wiatr… Na niebie ― pędzące donikąd ― skłębione obłoki… Odsłona druga Pomieszały mi się numery, zamiast parzystą, idę nieparzystą stroną ulicy… Wycia karetek, niebieskie błyskania kogutów, czerwone migacze, żółtawe halogeny, jaskrawe neony, kolorowe reklamowe szyldy… Idę przed siebie… Przede mną potok migających, zlanych ze sobą świateł, przyśpieszone oddechy, głosy, śmiechy, pokrzykiwania… Gdyby tak dostąpić nieskończoności, jaskrawości blasku, tak, jak podczas dostępowania śmierci… Coś mnie zmusza do ciągłego ruchu, abym mógł się zatracić w rozkoszy znikania… Zatem podążam w nicość, pozostawiając za sobą doczesną, gnijącą wegetację… Czuję, że rozwiera swoje ramiona cudowne uczucie wieczności, nieskończonego raju, uczucie, zaiste, dziwne ― jak po jakimś narkotyku… Staję na światłach… Przechodzę… Idę długą, asfaltową aleją obok pustego parku… Kule lamp, ławki, przycięte żywopłoty, schowane w mgielnej esencji nierealne widma… Czyje? ― Niczyje… ― Nasze… Przenikam przez chłodne światło księżyca, które pada na ceglany mur, obumarłą wilgotną korę omszonego, leżącego od dawna spróchniałego drzewa… Skrzypiąca, poruszana przez nikogo furtka, zamknięta na solidny łańcuch żelazna, kuta brama… Jakaś postać… ― nie, to złudzenie stłumione mgielną zasłoną… Podchodzę… ― i z lękiem dotykam sennej wyobraźni… ― bladych ust, niewidzących oczu, co gasną… Odsłona trzecia Pusty tramwaj dudni swoją żelazna potęgą na betonowym moście… Przejeżdża wstrząsając całą ziemią… Niknie za zakrętem, chowając leniwie swój lśniący, jaszczurczy, zgięty na przegubie ogon… Płonące światłem biura są jedynie pozostałością czasu, który umiera nieubłaganie na moich oczach… Przygaszone, bądź całkowicie ciemne witryny sklepów są jedynie atrakcją dla niespokojnych majaków… Liczę uliczne latarnie, pomiędzy nimi nagie, smukłe topole… Sunie ulicą ciężka, dzwoniąca poluzowanymi blachami maszyna. Jej wirujące szczotki wzniecają pył, zmieszany zapach detergentów i dławiących nozdrza spalin… Przejeżdża wolno, niczym jakiś obły, prehistoryczny stwór… Zaparkowane samochody spoglądają na mnie z poboczy martwymi oczami… Skamieniałe wytwory industrializmu… Zamiera w sobie czas, w swojej dziwnej, nieustalonej substancji. Idą przez ciszę przeciągle gongi i tykania, zgrzyty zegarowych mechanizmów na murowanych wieżach… Stłumione mokrym, padającym śniegiem oddechy, bicia serca, oddalające się niespiesznie kroki… (Włodzimierz Zastawniak, 2021-11-27)
  13. Arsis

    Progresywnie

  14. (Z cyklu: Albumy muzyczne) *** Teksty z cyklu „Albumy muzyczne”, nie są przekładami. Są one jedynie luźno związane z oryginalnymi tekstami utworów, zawartymi na prezentowanych przeze mnie albumach muzycznych. Zarówno sama muzyka jak i treść utworów śpiewanych są dla mnie niejako pretekstem i inspiracją do przedstawienia swoistego konceptu fantastycznego. *** Pójdę sobie. Na zewnątrz kłębi się w swoim mroku noc… Przede mną długa podróż… W pustym, ciemnym pokoju szepczę do samego siebie. Księżyc zagląda przez okno, kładąc się na podłodze zimnym blaskiem… … obserwuję ten przekrzywiony prostokąt… Zanurzam w nim dłonie i twarz… … wyczuwam wibracje zderzających się atomów… Tykanie ściennego zegara… Zgrzyt przesuwających się trybów i przekładni starego mechanizmu… …G O N G… Boję się unicestwienia, niespodziewanego kolapsu cząstek substancji czasu… Pójdę sobie, dokąd? ― przed siebie… Zakładam płaszcz, aby wyjść naprzeciw gwiazdom. … zamykam za sobą drzwi… Omiata mnie chłód schodowej klatki, zamkniętych na wieczność mieszkań umarłych dawno sąsiadów. W półmroku opuszczonych pracowni milczące popiersia, porzucone w nieładzie dłuta… … narzędzia zbrodni ― na kamieniu… (To już kiedyś było, wiem…) … na zewnątrz zamiata liście wiatr… Stawiam kołnierz dziurawego płaszcza. Na pustej, przymglonej ulicy latarnie kołyszą swoimi zwieszonymi głowami… … Moje stałe miejsce jest puste. Czeka jak zwykle na mnie. Przyglądam się pozostawionym na blacie wilgotnym kręgom… … alkohol rozlewa się tak ciepło w żołądku… Kolejny drink. ― już nie wiem, który… Barman poleruje szklanki, spoglądając na nie pod światło obojętnym wzrokiem. … odbija się przede mną w lustrze szaleństwo, moja wykrzywiona, zniszczona twarz… * Nie ma żadnego wytłumaczenia. Jestem bezbronny, jak foka ― wyrzucona na brzeg. Pochłaniam chciwie kęsy powietrza. Dudni mi w pulsującej głowie nieskładny, pijacki gwar. Ściskam w dłoni długopis czy plastikową słomkę… Na poplamionej kartce ― urywki jakiegoś tekstu… Nie mogę, nie potrafię… W obłokach papierosowego dymu kołują nieustannie barowe ćmy. … spalają się w obskurnym świetle kinkietów… W miejsce poprzednich przybywają nowe… … męczy mnie odgłos spadających z wysoka miękkich, puszystych ciałek… Czuję, że i mnie zaczynają ― wyrastać skrzydła. * Gram w szachy na pogiętych szczątkach cywilizacji. Moim przeciwnikiem: szaleństwo. Właśnie ― dostałem mata… … Coraz większe porywy lodowatego wiatru uderzają w moją twarz. Nic nie czuję. Nic. Już dawno stała się biała, jak zmrożona przestrzeń śnieżnego piekła z łagrami nienawiści… … Wszystko zaczyna się dziwnie kołysać… Przytłacza mnie ciężar spadających bomb… Zawadzam wciąż nogami o jakieś żelastwo, zardzewiałe, porzucone karabiny i hełmy… O spalone szczątki z ponurym spojrzeniem, które odradzają się na nowo. Które podnoszą się i pędzą, aby zadać śmiertelne pchnięcie bagnetem w powtarzającym się w nieskończoność natarciu… … popełniam błąd, myśląc, że to jest wzdęty trupim rozkładem post-apokaliptyczny krajobraz… Walka! Wciąż ― walka… … Coś strasznego zeszło do podziemi i czai się w mrokach. Wystrzeliwuje z każdej bramy swój okrutny jad plująca kobra. Otwierają się czarne gardziele z cuchnącym szlamem. … strumienie szamba zalewają wszystko, zatapiają… Gdzieś tutaj ― musi być zejście ― do piekła… … Obrzygane farbami mury chylą się ku upadkowi, które podpierają bez wiary ― obrośnięte mchem, brodate fauny. Słychać trzask łamiącego się, przegniłego drewna, odgłosy miażdżenia… … Jąkają się i krztuszą gołębie w kałużach. Załamują skrzydła w nieszczęściu. … na kolczastych drutach zwisają resztki poszarpanych jelit z siwą sierścią kozła… Nie przeskoczył! … Mijam szare, bezimienne szeregi skazańców o czarnych, pustych oczodołach. Wczepione w stalową siatkę pod napięciem pokrzywione, spalone palce.. … swoisty performance nieudanej próby ucieczki… * Otwieram załzawione, szczypiące oczy. Wysypują się na moją twarz czarno-białe piksele z ekranu szumiącego telewizora… Noc? Dzień? Brzęk tłuczonego szkła. Bełkotliwy rozgwar. … kłębiące się pod sufitem chmury… Brakuje słońca, ale za to świeci się lampa w poplamionym, żółtym abażurze. … Coś sobie zaplanowałem, lecz zapomniałem, co. Miałem chyba dokądś pójść, aby spotkać się z własnym cieniem. Jestem nikim. Jeśli ktoś chce pogadać, to numer mojego telefonu jest na nogawce spodni… Moja wina, wiem… … wiem… Wszystko jest moją cholerną winą… Nie musicie mi już o tym ciągle przypominać… Schylam się, aby podnieść zdeptany, ubłocony zwitek papieru. … coś pisałem… Upadłem. Nie mogę się podnieść.. …kto mi pomoże wstać? Nikt… Tuż przed moją rozkrwawioną twarzą porusza nerwowo wąsami słodka, biała mysz… (Włodzimierz Zastawniak, 2020-01-17) *** Clutching At Straws – jest to czwarty album muzyczny (studyjny) brytyjskiej grupy Marillion. Album został wydany w 1987 roku.
  15. @Somalija proszę... ale, co tak skromnie, co? mocniejszego alkoholu niestety nie mam, ale mam za to piosenkI, chcesz?
  16. Arsis

    Progresywnie

  17. @Somalija mam ciasteczka "amerykanki"... soczek, soczek... mam colę, gazowaną nałęczowiankę i trzy butelki żywca portera... pomiesza się i możne się coś z tego urodzi, hę?
  18. @Somalija ciasteczko?
  19. @Somalija cześć, aga... widziałaś? byłem tam, idę ulicą, kiedy wzeszło słońce (moje poprzednie wcielenie), widać mnie na filmie... wiem, uważasz mnie za wariata... zgadzam się, ponieważ poniekąd nim jestem...
  20. @Somalija nie ma za co...
  21. (Z cyklu: Albumy muzyczne) *** Teksty z cyklu „Albumy muzyczne”, nie są przekładami. Są one jedynie luźno związane z oryginalnymi tekstami utworów, zawartymi na prezentowanych przeze mnie albumach muzycznych. Zarówno sama muzyka jak i treść utworów śpiewanych są dla mnie niejako pretekstem i inspiracją do przedstawienia swoistego konceptu fantastycznego. *** Pędzą przed siebie z zimnym wiatrem rozwiewającym włosy, widząc światło, które pochłania dusze… Roztrzaskują się z krzykiem w błękitnym oceanie – przerażeni świadkowie wniebowzięcia… I wciąż przeciąga się w przestrzeni szaleńczy skowyt zmaltretowanych ptaków, których pióra opadają puchowym deszczem… … ktoś chciał komuś coś powiedzieć, lecz ― nie zdążył… W blasku jaskrawego słońca, w majestacie przemijających obrazów, tylko szum i łopot rozrywanej koszuli… Na brodzie ― strugi krwi z przygryzionej wargi… Cierpienie i ból mieszają się z rozkoszą śmierci… … ktoś chciał komuś coś powiedzieć. lecz… … Lecieć, lecieć… … jedyna miłość… … Podniebny rejs szaleńca… Krzyki mew… Płacze anielskich istot... Cienie obłoków na mojej twarzy… Przemijające kontury życia… Zamglone prześwity… Nagłe uderzenie blasku w źrenicę oka… … pełgający, lśniący potok, na obrysie ― wystawionej dłoni… * Prześlizguje się po szybie strumień światła… Nabieram rozpędu… Wiatr i niebo… Cisza i świst powietrza… Dotyka Mnie… … obmacuje ciało… Przybliżam się, wciąż się przybliżam… (Ile jeszcze potrwa ta rozkosz?) … Dostrzegam wiele nieruchomych, pooranych bruzdami blasku twarzy… Żywych? Umarłych? Obtłuczone, kamienne maski… … Po korytarzach mojego mózgu rozchodzą się jakieś pogłosy i echa … Kto mnie wciąż pyta o drogę? K t o? … zmieniłem trasę… Dotyka mnie płomień… … szkło kaleczy ciało… * Martwe od dziesięcioleci cielsko pokrywa szary pył przeszłego czasu… W rozsłonecznionej scenerii gorącego lata, w zielonym piekle rozgałęzionych łodyg… … pogięte szczątki z zatartymi symbolami przynależności… Wryte w omszoną glebę, splątane ze sobą żelazne wstęgi… I wszystko takie wątpliwe, nieruchome, zatopione w milczeniu… Szum listowia… Pełgające blaski prześwitów… Cienie i zmierzchy… Trzymam w dłoni kawałek rozbitego szkła… Mieni się w słońcu, migocze… Jaskrawy poblask przesłania obłok… Nastaje mrok. Nastaje chłodny powiew samotności… Spoglądam w górę… … unoszę się ponad rozłożyste konary prastarego drzewa… ― unoszę się… ― lecę… (Włodzimierz Zastawniak, 2020-04-19) *** Cardington – jest to drugi album muzyczny (studyjny) brytyjskiej grupy progresywnej Lifesigns,. Album został wydany w 2017 roku. „Cardington, to miejscowość, gdzie mieściły się hangary, w których konstruowano statki powietrzne. W latach 30. ubiegłego wieku trwała inżynierska rywalizacja, pomiędzy angielskimi i niemieckimi konstruktorami. Jej przełomowym momentem był tragiczny lot sterowca R101, który rozbił się w trakcie swojego dziewiczego rejsu do Francji w wyniku, czego śmierć poniosło 48 spośród jego 54 pasażerów. Na polach nieopodal Cardington do dzisiaj stoją hangary, które są pomnikiem i hołdem pamięci ofiar tamtej katastrofy…”. (Z recenzji Artura Chachlowskiego, ze strony: https://mlwz.pl/recenzje/plyty/19156-lifesigns-cardington) *** https://lifesigns1.bandcamp.com/track/n https://lifesigns1.bandcamp.com/track/touch https://lifesigns1.bandcamp.com/track/cardington
  22. Arsis

    Progresywnie

×
×
  • Dodaj nową pozycję...