Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Enchant

Użytkownicy
  • Postów

    379
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    4

Treść opublikowana przez Enchant

  1. Przepiękny wiersz. Ładnie ubrany w metafory - a właściwie mocno oparty na jednej - owocu, który tworzyły dwie połówki. Często się mówi o owocach miłości, ale jak rzadko (o ile w ogóle) słyszy się porównanie samej miłości do owocu! Cu-do-wny . Plus umiejętności niewątpliwe warsztatowe. Zazdroszczę :)
  2. Bardzo przyjemna rymowanka. Sprawna warsztatowo i treść też przednia. Pozazdrościć lekkiego pióra :) Nie napiszę nic więcej, bo byłyby to tylko puste przechwałki ;)
  3. Na początku cię nie zauważałam. Patrzyłam na las i widziałam las, ale nie potrafiłam ujrzeć drzew. A były tam, w niezmiernym bogactwie gatunków; wszystkie młode i smagane tym samym wiatrem, ale każde wyrosłe z innego ziarna. Drzewa rozproszyły się na niewielkim spłachetku ziemi. Tak małym, że wypadałoby wręcz nazwać go laskiem. Laskiem... Moim laskiem. Były tam giętkie sosny, bezlitośnie chłostane przez wiatr, które uginały się wprawdzie, lecz nigdy nie łamały. Były i brzozy; odarte z pozorów siły, ich klucz do bezpieczeństwa to nieustanna bliskość – symbioza z innymi, silniejszymi gatunkami. Tą szczęśliwie zawsze miały zapewnioną od samego początku. Dalej, wśród drzew stały dęby. Cały las był ich, chociaż one same nigdy nie ruszały się z miejsca; to zresztą też ich największy atut – owa nieustępliwość i hardość. Jedynie czasem drgnęła im gałąź, a kiedy wiatr przybierał na sile – kołysały się z niemym uporem, nigdy nie oddając ani centymetra siebie bez walki. I wreszcie, najważniejsze – w tym lesie rosły też modrzewie. A właściwie... tylko jeden modrzew. Na początku go nie zauważałam. Patrzyłam na niego,ale nie zauważałam go. Nie widziałam tego, jak bardzo różni się od swoich pobratymców. Minęło kilka zim, a ja wciąż nie dostrzegałam opadających mi na głowę igieł. Pewnie dlatego, że spadały pojedynczo. Wmawiałam więc sobie, że to deszcz. Chociaż już wtedy wiedziałam, że to ten z kategorii padających na pustyni. Długo bałam się unieść głowę i popatrzeć na twoje obnażone konary. Dopiero, gdy nadeszła t a zima, odważyłam się to zrobić. Podeszłam do ciebie z wolna i zadarłam głowę do góry. Musnęłam palcami twoje gałęzie. Byłeś młody – a jednocześnie tak nieskończenie stary, że przez chropowatą korę niemal czułam ciężar przeżytych przez ciebie zim. Chwyciłam najniższą gałązkę i wtedy... Wtedy zacząłeś śpiewać. Byłeś tym śpiewem i śpiew był tobą. Co jakiś czas zerkałeś na mnie kątem oka, ale ja z a w s z e odwracałam wzrok. Nie potrafiłam patrzeć na ciebie śpiewającego. Gdybym to zrobiła, z pewnością odkryłbyś moje łzy, które czaiły się tuż pod powierzchnią skóry. Modrzewie miały naprawdę przenikliwy wzrok. Leśnik nie może kochać tylko jednego drzewa; wówczas stopniowo zacząłby zaniedbywać pozostałe, a las zarósłby; albo przeciwnie - zacząłby zanikać pod dotykiem obcych rąk. Wiedziałeś o tym, ale nie rozumiałeś tego. Twój śpiew stale przybierał na sile. W miarę upływu czasu stawał się coraz bardziej nieznośny. Chciałeś, bym na ciebie spojrzała i wreszcie zobaczyła cię naprawdę. Chciałeś, żebym cię dotknęła. Ale nie mogłam. Wiedziałeś o tym. Tamtej zimy umieraliśmy długo. Razem, a mimo to – osobno. Każdego dnia, po obchodzie lasku, stawałam u twoich stóp i słuchałam, jak śpiewasz. Ta melodia weszła we mnie i przeniknęła aż do szpiku kości.. Była ze mną, gdy zostawiałam cię na pastwę lodowatych nocy; była, gdy kładłam się spać i gdy wstawałam. I noszę ją w sobie do tej pory. Nigdy nie spytałeś mnie wprost, ale słowa wyraźnie zamarzały na końcach twoich gałęzi. Wtedy wciąż uparcie odmawiałam im istnienia, mimo że kłuło mnie ono w oczy. Tak bardzo bałam się docenić czar słów dogorywających na mrozie...! Nie byliśmy. Chociaż tobie przez moment wydawało się inaczej. Ja za to nigdy nie miałam złudzeń. Wspólnie czekaliśmy na odwilż, którą już czuć było w powietrzu. I kiedy pojawiły się pierwiosnki, postanowiłam odejść. Porzucić ciebie i całą resztę mojego lasku. Najpierw pożegnałam się z dębami. Później podeszłam do giętkich sosen. Potem były brzozy. Rozstałam się z nimi z obietnicą stygnącą na ustach. Podarowałam ją im na pamiątkę. Na końcu podeszłam do ciebie. Bez obietnicy na ustach. Patrzyłeś na mnie z przeraźliwym smutkiem i wtedy wydałeś mi się prawie dojrzały. Wiedziałam, że umierasz i ty wiedziałeś, że ja wiem. Milczenie wwiercało się w nas, nieuchronnie pogłębiając rosnący między nami dystans. „ Nie chcę już zrzucać igieł, choćby to miało sprawić, że nigdy nie zaśpiewam.” - powiedziałeś. „ Nie możesz ot tak wyrzec się swojej natury.” - odparłam, wyciągając doń rękę, ale strach szybko cofnął mi ją do tyłu. „Dlaczego...?” „Bo jesteś modrzewiem. Ty jeden ze wszystkich drzew potrafisz śpiewać. Ale umożliwiają ci to twoje igły. Tak delikatne praktycznie nie występują w przyrodzie. Zrzucasz je na zimę, tym samym obnażając się. To rytuał, który cię oczyszcza. Bez niego twoje igły stwardniałyby, a ty wraz z nimi – i już nigdy nie mógłbyś zaśpiewać. Wówczas stałbyś się podobny innym drzewom i przestałbyś być tym, kim jesteś. A jesteś wyjątkiem. Tak pięknym, jak piękne mogą być tylko modrzewie. ” I zostawiłam cię tak. Odeszłam, a między nami rosła cisza. Pęczniała powoli i stawała się coraz bardziej natarczywa; zupełnie jak niegdyś twój śpiew. Odwróciłam się tylko raz. Uniosłam głowę do góry. Po raz drugi – a zarazem ostatni – popatrzyłam ci w oczy. Nie uroniłam ani jednej łzy. Jeszcze nigdy nie umierałam tak bardzo. Ale wiedziałam, że ty też umierasz. I ty wiedziałeś, że ja wiem.
  4. Guziki poleciały pierwsze. Zawsze lecą pierwsze. Podobno. O ile oczywiście masz na sobie ubrania, które je posiadają. Ciekawe jest to, że takie zwykle bardzo łatwo podrzeć. Są po prostu zbyt delikatne. Delikatne jak ja, jak my wszystkie jesteśmy. A raczej jak byłyśmy, zanim TO nas spotkało. Nie umiem, nie chcę nazwać tego po imieniu. Wiem że powinnam. Psycholog non-stop mi o tym przypomina. Nawet w myślach to słowo mi ucieka. Kurwa. Czemu to musi być takie trudne? *** Idę do niej. Znowu. Idę do niej znowu z nadzieją, że wreszcie uda mi się o TYM opowiedzieć. Skrzypienie drzwi. Psycholog gestem zaprasza mnie do gabinetu. Wchodzę. Otaczają mnie teraz zielone ściany. O Boże. Słabo mi. Ten pokój, w którym TO się stało, też miał takie ściany. Psycholog patrzy na mnie dziwnie. Pytająco. Nienawidzę tego spojrzenia. -- Dominiko... Coś się stało? -- Co za głupie pytanie. Nic się nie stało. Przecież jestem tu właśnie dlatego, że nic, absolutnie nic mi się nie stało. Ciągle tylko pytania, pytania. A ja chcę po prostu... -- Czego? -- Wtedy zorientowałam się, że myślę na głos. Cholera, jeszcze tego brakowało, żeby stracić nad sobą panowanie. Przed obcą babką. No, ładnie. Wykrztusiłam z siebie coś w rodzaju „to ten kolor”. -- Kaja, posłuchaj... nie musisz mówić wszystkiego od razu, wiesz. Starczy nawet jedno zdanie w trakcie spotkania. -- Skrzywiłam się na dźwięk słowa „spotkanie”. Oni tak nazywają to, co z nami robią. Pieprzone pozory. Jakby chcieli wygładzić sens swoich czynów. Rozgrzeszyć się. - Rozumiem, że to dla ciebie trudne. - Uniosłam brwi. -- Niczego pani nie rozumie. -- wreszcie udało mi się sklecić pełne zdanie. Podniosłam się, ostrożnie, żeby przypadkiem nie przewrócić mebla na którym siedziałam. Wyglądał na dość drogi. Pani psycholog spojrzała na mnie, zbita z tropu. -- Chcesz skorzystać z łazienki, kochanie? -- Nie. Wystarczy, że pokaże mi pani drzwi, ale w sumie to trafię i bez pani pomocy. -- Ale zaczekaj... porozmawiajmy! - Ha, niedoczekanie. -- Dziękuję, naprawdę. Niech pani idzie lepiej pomagać innym, tyle jest jeszcze pacjentów do wyleczenia. I zostawiłam ją tak, zamarłą z na wpół otwartymi ustami, gapiącą się bezmyślnie na mnie, znikającą za drzwiami. Dawno nie czułam takiej satysfakcji. Czekał mnie długi powrót do domu. Ściemniało się już. Miałam do wyboru dwie drogi – oświetloną, bardziej cywilizowaną i tą mniej. Było mi już wszystko jedno. Stwierdziłam, że jeśli pójdę na skróty, to przynajmniej szybciej dojdę do domu. Teraz groźba napadnięcia przez przygodnych facetów wydawała się być ponurym żartem. Ale ja wtedy jeszcze lubiłam czarny humor. Ruszyłam więc. Drogę przez długi czas oświetlało mi tylko mdłe światło księżyca, leniwie sączące się przez chmury. Śnieg chrzęścił mi pod stopami, a co jakiś czas słychać było trzask łamanej gałązki. Minęłam łąki i zagłębiłam się w las. Lasek, właściwie. Napięcie stopniowo mnie opuszczało i po pół godzinie marszu byłam już całkowicie rozluźniona. Zmęczenie zrobiło swoje. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak dobrze się czułam. I wtedy pomyślałam, że wszystko ma szansę jeszcze się ułożyć, że jest jeszcze dla mnie jakaś nadzieja. Że Bóg nie zostawia przy życiu takich jak ja, by potem uśmiercić w bezsensowny sposób. Albo, gorzej – pozwolić umrzeć ze starości, bez uprzedniego spełnienia swojej misji. Nie miałam pojęcia, jak szybko życie zweryfikuje moje myśli. *** Minęło parę dobrych chwil, odkąd zanurzyłam się w lasek. Co jakiś czas słyszałam pohukiwanie sowy, co sprawiało, że momentalnie się wzdrygałam. „Przecież jest ci wszystko jedno” - powtarzałam uparcie w myślach. To od jakiegoś czasu było moją mantrą. Podobało mi się. Poniekąd zwalniało z odpowiedzialności i dawało zmysłom krótkie ukojenie. Nagle usłyszałam odgłosy szarpaniny. Po chwili do tego dołączyły dwa głosy – męski i kobiecy. Niemożliwe. Tylko nie to. W głowie miałam chaos – ciężko było mi się skupić na czymkolwiek, więc skierowałam wzrok na buty. Tak, buty! Muszę je zdjąć. Podświetliłam je telefonem, żeby znaleźć suwak. O, jest! Może to głupie, ale byłam z siebie dumna, że mi się to udało. „A co jeśli ten facet zobaczył światło?” - przemknęło mi przez myśl. Serce zabiło mi mocniej w piersi, oddech przyspieszył. Ze strachu upuściłam telefon, który zgasł. Kurwa! Akurat teraz? Wzięłam głęboki oddech. W pobliżu nadal było słychać odgłosy szamotaniny. Stopniowo cichła. Muszę się pospieszyć. Wzięłam głęboki oddech i pochylona, po omacku starałam się odszukać telefon. Poczułam nieopisaną ulgę, kiedy moja dłoń natrafiła na chłodny metal. Ostrożnie podniosłam telefon. Nie było już czasu. Teraz było słychać tylko niewyraźne, kłócące się ze sobą szepty. „Jednak niezła zawodniczka z tej kobiety.” - westchnęłam. Ja... nie wytrzymałam nawet minuty. Zamrugałam, by odgonić napływające wspomnienia. Bezszelestnie, z butami kurczowo ściskanymi w rękach, krok po kroku, przybliżałam się do hałasującej pary. Musiało nie minąć więcej niż pół minuty, kiedy ich wreszcie ujrzałam. Gwałtownie zaczerpnęłam powietrza i jednocześnie uniosłam telefon tak, by oświetlić drogę przed sobą. Dopiero wtedy mnie zauważyli. Przede mną rozciągał się straszny widok. A właściwie scena. Scena, w której raz uczestniczyłam i której miałam nadzieję już nigdy więcej nie oglądać. Zobaczyłam dokładnie to, czego się spodziewałam – potężnie zbudowanego mężczyznę pochylającego się nad drobną kobietą. On był ubrany, a ona miała rozdartą koszulę. Guziki poleciały pierwsze...Na jego twarzy malowała się dzikość i przerażenie jednocześnie. Na jej – szok, paniczny strach i coś... Coś w rodzaju ulgi. Cholera, zawiodę ją. Bo jak ofiara gwałtu może pomóc innej, niedoszłej jeszcze ofierze? Przerwać stosunek. No, jasne, siłą go oderwę? Znów chaos myśli. -- O, proszę, kolejna chętna się znalazła. Patrz, ciebie pół drogi trzeba było ciągać, a ta sama wpadła mi w ręce! - prychnął i wyprostował się. Muszę szybko coś powiedzieć. Cokolwiek. Myśl, myśl – rozpaczliwie upominałam się. -- Jeśli natychmiast nie przestaniesz, dzwonię na policję. - powiedziałam piskliwym, drżącym głosem. Na to mężczyzna tylko roześmiał się. -- Żartujesz sobie złotko. Co najwyżej i ciebie mogę zaprosić. - Wtedy coś we mnie pękło. Wszystkie tłumione przez ostatnie miesiące emocje wypłynęły ze mnie. -- Mówię absolutnie poważnie – warknęłam, kładąc ręce na biodrach. Uniósł brwi, zdziwiony moją stanowczością. - Zresztą, co wy sobie wszyscy myślicie! - krzyknęłam i bez ostrzeżenia rzuciłam się na niego. Mężczyzna zachwiał się i upadł pod moim ciężarem. Nie byłam filigranowa, ale też znowu nie taka silna. Wykorzystując przewagę, jaką dawało mi zaskoczenie, usiadłam na nim okrakiem. Nie dawało mi to wiele czasu. Miałam tego świadomość, dlatego rzuciłam telefon trzęsącej się ze strachu niedoszłej ofierze gwałtu. Złapała. -- Dzwoń po policję, szybko. - zadzwoniła, chaotycznie odpowiadając na pytania funkcjonariuszy. -- Nie, schowaj go. Nie oddawaj mi. - mruknęłam. Facet pode mną wiercił się i wiedziałam, że długo już nie dam rady go trzymać. - pomóż mi lepiej! - zawołałam. Na te słowa przypadła do mnie i złapała mężczyznę za ręce. Przygwoździła je do ziemi. -- Pożałujecie tego, suki. - wycedził lodowato. Wymieniłam spojrzenia z kobietą. -- Jak długo...? - spytałam. Ona tylko pokręciła głową i na powrót zajęła się unieruchomianiem rąk mężczyzny. Wydawało mi się, że do przyjazdu policji minęła cała wieczność. Sygnał ich syreny zmieszał się z dźwiękiem karetki. Ratownikom i policjantom pokonanie lasku zajęło piętnaście minut. -- Byłyście bardzo dzielne, dziewczyny. - powiedział nam chwilę później, gdy wsiadałyśmy do karetki. - Chociaż, właściwie więcej w tym było szczęścia niż rozumu. Chodzić o tej porze po takich krzakach? - odezwał się jeden z ratowników. Mężczyzna nie krył oburzenia. Był w średnim wieku, wyglądał na jakieś 40 lat. Pouczał nas, jak własne dzieci – pomyślałam. -- To się mogło się zdarzyć wszędzie – powiedziałam cicho, czym skupiłam na sobie uwagę wszystkich. - Mnie też się to przydarzyło. - dodałam. - Nie dzisiaj. - zapewniłam ich pospiesznie. - Jakiś czas temu. W pokoju o zielonych ścianach. *** Godzinę później byłam już w domu. Rodzice już wiedzieli, dzwoniłam do nich ze szpitala i rozłączyli się dopiero, gdy zgodziłam się na ich jak najszybszy przyjazd do Krakowa. Wykończona, rzuciłam kurtkę na łóżko i bez ściągania butów weszłam do sypialni. Otaczały mnie zielone ściany. Ze niejakim zdumieniem odkryłam, że ten kolor przestał mi przeszkadzać. Stanęłam przed lustrem i odważnie spojrzałam swojemu zwierciadlanemu odbiciu w oczy. -- Nazywam się Dominika Brzezińska i jestem ofiarą gwałtu. - oznajmiłam mu szeptem. Powtórzyłam to kilka razy, za każdym razem mocniej i z coraz większą dumą. Dumą, że wreszcie dojrzałam do wypowiedzenia tego na głos. Do nazwania TEGO... po imieniu.
  5. Ale ładne. Bardzo liryczne, prawie poetyckie. Podoba mi się.
  6. Piękne formą i poruszające przekazem. Szczególnie podoba mi się ten wers: To ma taki ciężar emocjonalny, jest tak piękne...
  7. Poniekąd tak. Bo w tych marzeniach, które przecież są niespełnione (wciąż!) jest cień smutku. Autostopowicze stoją w miejscu, czekając na podwiezienie, zamiast samemu "załatwić" transport.
  8. Bardzo trafnie napisane, Oxyvio. Dziękuję Ci za wizytę i ... cieszę się, że wiersz się spodobał :)
  9. Ach tak, wiem! Kolejne niedopatrzenie z mojej strony. Wiem, skąd Pan może mieć takie wrażenie. Druga i trzecia zwrotka w założeniu miały pokazywać punkt widzenia drugiej strony, a nie - peela, jednego z marzycieli. Już poprawione :) Dziękuję za wizytę i komentarz.
  10. @Deonix_ oczywiście masz rację. Taaki głupi błąd :) Nie wiem, jakim cudem go nie zauważyłam. Dziękuję za wyłapanie. Twoja interpretacja jest absolutnie w punkt, to dokładnie to, co chciałam przekazać. Treścią chciałam objąć wszystkich marzycieli, tych z "głową w chmurach", ale niekoniecznie niższych o tę głowę od innych. Przechodzący obok nie mają odwagi - cześciowo; cześciowo brakuje im wrażliwości. Z drugiej jednak strony, autostopowicze żyją nadzieją, co niekoniecznie wróży im dobrze. Są trochę naiwni, trochę lekkomyślni. Więc, właściwie obie interpretacje pasują. Dobrze odczytujesz przesłanie, dziękuję za "ten opasły komentarz", cudownie się takie czyta :) Również pozdrawiam :)
  11. Widują nas na stacji benzynowej machających reklamówkami; widzą nas tam, niższych o głowę z niedopchanymi plecakami; widzą nas tam, w scenerii dla nas typowej, na najpodlejszym rozdrożu; już słyszę, jak mruczą: "Ten wzrok bezchmurny szkodliwy jest dla oczu! poczciwi ludzie, nie bierzcie przykładu - od lat tu stoją, z rękami w kieszeniach; lata mijają, i nic się nie zmienia" nie słuchaj ich, tych więźniów dnia powszedniego; skupionych na drodze i ślepych na piękno lecz chodź tutaj, wyciągnij rękę; po plecak z marginesem błędu reklamówkę sam znajdziesz - teraz wszędzie ich pełno; być może Tobie się uda złapać nasz wspólny autostop; i może, na moment chociaż zgodzisz się z nami zostać...
  12. Oglądałam film i pamiętam, że byłam pod wrażeniem. Byl taki... Nietypowy. Twój wiersz, Marcinie, też jest nietypowy - jak na Ciebie, Ty zwykle tworzysz w innej formie :) I też zrobił na mnie wrażenie.
  13. O rany. Przykro mi, że Cię rozczaruję, ale nie każde parę zdań wymyślonych naprędce to wiersz. Czy musi się rymować? Obecnie wręcz odchodzi się od tego, co ja uważam za wielką stratę, ale nie o tym tutaj. Tutaj nie ma poezji, jest tylko zlepek słów.
  14. Może nie jest jakiś bardzo wydumany, ale przecież nie wszystkie wiersze takie są. Nie powinny być :) Podoba mi się, jest lekki, przyjemnie się go czyta. Ja niestety za wiele nie doradzę, bo jestem dopiero początkującą wierszokletką :)
  15. Och, no i jest coś co bardzo lubię, czyli lekki francuski akcent :) Bardzo, bardzo płynnie się czytało. Przyjemnie. Akurat w sam raz na wieczór :) Technicznie bez zarzutu, wprawnie napisane.
  16. Bardzo przyjemna historia ubrana w zgrabne słowa. Dla mnie też puenta mogłaby byc mocniejsza, ale poza tym wiersz mi się podoba :) Najpiękniejszy, moim zdaniem fragment. Ten również piękny. Tutaj chyba zabrakło znaku zapytania :) Pozdrawiam autora i gratuluję tak dobrego wiersza.
  17. To wyjąć z wiersza i powstaje piękna sentencja. Reszta podoba mi się również.
  18. Dobra rada, Bożenko. Aczkolwiek ja nic nie wiem o sympatiach i antypatiach między użytkownikami. Tak czy siak, wiersz poleży chwilę i wtedy, mam nadzieję, nie będę już miała wątpliwości, która wersję zostawić :)
  19. Ech, teraz już sama nie wiem co mam zrobić :D Odstawię wiersz na tydzień, wtedy do niego wrócę i się zastanowię. Dziękuję, Gieesz, za kolejną sugestię :)
  20. Zmieniłam drugi "zalążek" na "zarodek". Nie wiem, czy jest lepiej, właściwie pasują mi obie wersje, chociaż faktycznie, przy drugim czy trzecim czytaniu, "podwójny zalążek" kłuje trochę w oczy. Dziękuję Ci, Bożenko, za sugestię, ale "przeczucie" wydaje mi się spłyceniem tego, co chciałam przekazać. Nie to, że ja taka ważna i zmieniać nic nie będę, tylko po prostu, zwyczajnie mi ta zmiana nie pasuje :) Ale cieszę się, że pojawiają się właśnie różne sugestie - bo to oznacza, że czytelnicy naprawdę wgłębiają się w wiersz. Dziękuję Ci, dziękuję Wam :)
  21. @Deonix_ Kolejna wartościowa opinia. Dziękuję. Wydaje mi się, że "zarodek" jest najbliższym temu wierszowemu zalążkowi. Nieee, występujące "coś" to nie czarna materia, to coś to po prostu "uczucie w kolebce" :) Dziękuję wszystkim, którzy pokusili się o komentarz, byłam mile zaskoczona, widząc je w takiej ilości :)
  22. @Alicja_Wysocka Hmm, to jest rzecz, nad którą się zastanowię. Prawie mnie przekonałaś, bo słowa "zarodek" czy "zaczątek" również dobrze komponują się z resztą. Hahaha, nie prześwięcę Cię, dla mnie jesteś autorytetem w kwestii poezji :) Dziękuję Ci za sugestię i obiecuję, że się nad nią zastanowię. @Gieesz Jaka wyższa szkoła jazdy? Dobre narzędzia? Nic z tych rzeczy. Jestem wielką amatorką i wcale tego nie kryję. Mi też do Poety sporo brakuje :) Dziękuję Ci za komentarz.
  23. Marcinie, dziękuję ślicznie za komentarz. Zalążek - pomyślę nad nim, jak już wspomniałam, póki co - żal mi rozstawać się z nim i zamieniać na inny synonim, czy tak jak sugerował Gieesz - koryto (nie pasuje znaczeniowo, ma już inny wydźwięk). Panie Waldemarze, również dziękuję za obecność i refleksję :) Zawsze miło mi Pana gościć. I wzajemnie miłego :) Marlett, i Tobie dziękuję. To uczucie jest tak ulotne, że chyba nie sposób go nazwać czy zakwalifikować. I myślę, że to właśnie jest w nim najpiękniejsze :) JADer, cieszę się, że i Ty się tu znalazłeś. Dla mnie też synonimy (z całym szacunkiem dla Alicji) nie oddają tego, co chciałam powiedzieć. Przemyślę to, rzecz jasna, ale na ten moment wiersz zostanie w obecnej formie. Również ciepło pozdrawiam :)
  24. @kot szarobury Miło mi, że wiersz Cię zatrzymał, mimo, że nie przepadasz za współczesną poezją. Doceniam rolę natchnienia, ale nie, na szczęście nie jestem jedną z tych autorów, którzy nie "ruszają" w ogóle swoich wierszy, kiedy już wyszły spod pióra. Zawsze robię jakieś zmiany. Tylko to też wymaga czasu, bo na początku pewnych rzeczy się nie widzi, albo po prostu widzi się niewyraźnie. Pewnie dlatego, że jestem wciąż słabo doświadczoną amatorką ;)
×
×
  • Dodaj nową pozycję...