Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki
Wesprzyj Polski Portal Literacki i wyłącz reklamy

Ranking

Popularna zawartość

Treść z najwyższą reputacją w 13.12.2022 w Odpowiedzi

  1. mam nowe ukochane słowo to już nie ty - przepraszam mamo być może kiedyś słowami dorosłych wytłumaczę dlaczego dziś czuję nie ma nic piękniejszego niż: w o l n o ś ć *z życia wzięte
    7 punktów
  2. Stoi na środku Dumny bez twarzy Nikt nie wie kim on I o czym marzy Nie straszna mu zamieć Ni żadna wichura On stoi twardo Broni się dzielnie Jak Westerplatte Nie myśli o świecie Wszyscy dumają Kim ten bohater Co przeciw wszystkiemu walczy Lecz nie jest to człowiek Szatan czy Bóg Tylko zwykły bałwan Masa bez nóg. ***************************************** Utwór ten dedykuję bałwanowi, który został ulepiony jeszcze w listopadzie, gdy spadł pierwszy śnieg w tym roku. Mimo zmieniających się warunków pogodowych, on wciąż niezmiennie stoi. Mam nadzieję, że my wszyscy, wbrew wszelkiemu złu, będziemy potrafili tak niezmiennie stać, broniąc tego, co dla nas ważne.
    7 punktów
  3. Czym zawiniłem, że ze mnie szydzą Rozpraszającym ziąb całowaniem, Kiedy wbrew skutym lodem ulicom Swój nieruchomy prowadzą taniec? I czemu usta ich, zamiast skostnieć, Tak się zachłannie do siebie palą, Jakby zazdrością chciały mi wspomnieć, Że mam do ciebie wyjaśnień slalom? A nade wszystko - czemu odwilżą Ust całkiem obcych tak się zaciągam I radość cudza nadal mi bliższą Niż w twym kierunku powrotna droga?
    7 punktów
  4. A gdy zerkam ukradkiem na nią gdzieś przy odleglejszym ze stolików znad napoju wyskokowego marzę, wierzę i nie dowierzam. Ach ten dekolt, ach ta linia ciała, ach przypuszczalne wnętrze. Ponadto piję do telewizora z niewykorzystanymi okazjami i niezbyt uważnie wsłuchuję się w miejskie opowieści o radosnym braku celów i sensów poczynań, które od dość dawna mam za swoje. Zresztą ktoś ciągle subtelnie sugeruje, że błądzę na co uprzejmie na ogół odpowiadam, że jest mi z tym mniej więcej dobrze. Warszawa – Stegny, 13.12.2022r.
    5 punktów
  5. Samotność mieszka na szczycie góry. Tam, gdzie wierzchołek dotyka chmury. Tam, gdzie skowronka nie słychać pieśni. Tylko jezioro blaskiem grosza lśni. Pusto dokoła, wiatr ją odwiedza. Kamienie milczą, nie szumią drzewa. Z tęsknotą patrzy na świat daleki. Miasta tak małe, na kręte rzeki. Z tej samotności aż deszczem szlocha. Kiedyś zrozumie, że ktoś ją kocha.
    4 punkty
  6. których nikt nie czytał nawet ja są tajemnicą ledwie przeczuciem pierwszym dotknięciem doskonałe póki przeze mnie nie przejdą
    3 punkty
  7. Ja tradycyjnie wolę - przewody. Nic to, że supły wiążą w kieszeni. Ekstrawagancki kolor: czerwony. Byście barierę z dala widzieli. Chcę własny zgiełk mieć, intymnie głuchnąć, Wybrać dogodne metrum pod kroki, Kiedy w refrenach myśli mi utkną, Nie słyszeć, kiedy pytacie: o kim? Być tu i nie być. Widzieć - a ślepnąć Na deszcz, co szarość rozniósł po mieście. Iść w nieświadomość, tyłem ku szeptom, Że piski opon coraz głośniejsze.
    3 punkty
  8. Zmarł pod palącym słońcem Kalahari aktor przystojny niczym Omar Sharif. Niedocieniony sczezł z braku picia, niedoceniony, tak jak za życia. Oskara mumii (jak zwykle) nie dali.
    3 punkty
  9. 12.12.22 Arteterapia
    3 punkty
  10. Są różne kłamstwa prawdy nadzieje horyzonty oraz marzenia i sny Są różne cienie drzewa i mgły serca w których coś się tli Są różne myśli trudne słowa które czasami z nas drwią Są różne noce oraz dni to one echem naszych chwil Są różne drogi których człowiek nie rozumie gubi się
    3 punkty
  11. Kiedyś Hindus z Bombaju, co choć już był na haju, to jeszcze mochito wypił na finito i przeniósł się do raju.
    3 punkty
  12. poznaliśmy się o dzień za późno spóźnieni łzą pod powieką wczesną wiosną bzem łaskoczącą spojrzeniami utkani na wieki poznaliśmy się o noc za wcześnie zachłanni dnia rwącą rzeką późną zimą lodem płynącą uczuciami splątani na przekór poznaliśmy się...
    3 punkty
  13. Cholerny ekshibicjonista – zrzędzi pani Stefa, od lat czterdziestu z tą samą flegmą obsługująca lokalnych klientów. Przewinęło się ich więcej niż drzew i krzaków na podwórku. Wszystkie pamięta, kiedyś nadawała im imiona, do czasu gdy poczęły umierać. Bez skargi. Nawet jest wdzięczna za ciężkie życie i dłonie pokryte niebieską siateczką. Od czasu do czasu segreguje zdjęcia, w ciszy zapadającej coraz głośniej. Co rano drepcze, nie wierząc w wieczór, nadzieją porzuciła ją już dawno jak każda wyrodna matka. Wybija szósta, czas otwierać, przed drzwiami kolejka spragnionych chleba, jaki by nie był. Na pogrzebie było niewielu, większość czekała przed zamkniętym sklepem. Nagi król płakał i tańczył ostatniego walca na wietrze.
    3 punkty
  14. W bezgwiezdną noc ciemną jak okulary generała kwiaty nadziei rozjechane czołgami wdeptane w ziemię skutą lodem zamiast koguta z Teleranka dekret który zabraniał wszystkiego pośpij jeszcze córeczko dla ciebie dziś ta kołysanka zanim przyjdą i mnie zabiorą tatusiu czy to wojna a z kim *** Odeszło tyle lat od tamtej niedzieli ze wschodu znów wieje chłodem rakiety sieją śmierć i strach serce pęka patrz jak się toczy szatańska gra jak miasta toną we łzach za granicą brat zabija brata na jedno skinienie kata na Ukrainie wojna nadal trwa oby wkrótce dobra Nike ich powitała i pozdrowiła ziemię poranioną nie tylko w dobrych snach żeby ustał matek i sierot płacz aby doczekali i ujrzeli pola pełne złotych zbóż i łąki pokryte trawą zieloną tam gdzie dzisiaj ogień i dym
    3 punkty
  15. biel pod nogami rozjaśnia spojrzenie przeganiając chmury z czoła odgrzewam cudze ślady aż stopnieje zaspa na sercu
    3 punkty
  16. Siedzieliśmy na balkonie i zajadali się truskawkami. Na tym samym balkonie jeszcze dwa tygodnie temu, Dyzio wkuwał podręcznik do elektrotechniki okrętowej. — Idźcie stąd, uczyć się nie można! — zawołał w kierunku dwójki dziewcząt przechadzających się ulicą w dole. — A kiedy tu przyjdziecie następnym razem, załóżcie coś na siebie! To były beztroskie dni: dawne kłopoty zniknęły za pierwszym dotknięciem czerwcowego słońca, a tymi co nadejdą nie zawracałem sobie głowy. — Co robimy? — oczekiwał propozycji Grzesiek. Wykupiłem bilet i miejscówkę na popołudniowy ekspres, odjeżdżający następnego dnia, a do tego czasu nie miałem żadnych planów. Może wyskoczymy do Sopotu? Połazimy brzegiem morza, a nuż zdarzy się coś ciekawego. Dopiero wieczorem zdecydowaliśmy się na wypad do Róży Wiatrów. Po drodze spotkaliśmy Krzyśka. Nie było to nam na rękę, ponieważ miał on opinię pechowca i mógł popsuć najlepszą zabawę. Pech trafia się każdemu, jego nigdy nie opuszczał. W marcu mieliśmy egzamin pisemny z informatyki u doktora Bazikiewicza. Był to człowiek strasznie zarozumiały, chyba dlatego, że pracował przez kilka lat w Anglii i zdawało mu się, że należy do kategorii lepszych ludzi. Po powrocie do Polski zachowywał się jak Guliwer w krainie Liliputów: — Zejdź mi z drogi, bo cię rozdepczę! Żebyśmy z nim nie zadzierali, opowiedział nam na jednym z wykładów dobrze znaną historię — jak usadził na wyciągu narciarskim w Szczyrku tego faceta, co chciał się wepchać bez kolejki: — Chamie, złamałeś reguły dżentelmeńskiego zachowania, dlatego mnie te reguły również nie obowiązują. I bach!… gościa po plecach kijkiem od nart. Wszyscy się doktora bali i zakuwali długo przed egzaminem, ja i Krzysiek również. Ostatniej nocy siedzieliśmy do późna. Krzysiek pokazał mi przed pójściem do łóżka wieczne pióro, z którym się nie rozstawał od kilku dni. — Takie pióro uczy dobrych nawyków, porządku, dyscypliny. Jutro wezmę je na egzamin, przyniesie mi szczęście. Wstał wcześnie, tylko zamiast na egzamin, poszedł prosto do kuchni pichcić śniadanie, bo jak powiadał, jego mózg potrzebuje dużej ilości dobrze przyswajalnego białka: smażonej kiełbasy z cebulą, na którą wrzucił olbrzymi kawał żółtego sera, a kiedy ser się rozpuścił na kiełbasie niczym sos musztardowy, wbił na to tuzin jaj. Cebula skwierczała wesoło na zbyt dużym ogniu, dym spalenizny snuł się swawolnie przez otwarte drzwi, zanieczyszczał każdy kąt mieszkania, wypędzając resztki snu. Zeskoczyłem z piętrowego łóżka, ogoliłem się, założyłem mundur, łyknąłem w biegu kubek herbaty-lury i byłem gotowy do wyjścia. Krzysiek wciąż delektował się jedzeniem. — Pospiesz się, egzamin za dziesięć minut — zawołałem do niego z klatki schodowej i pędziłem w dół na złamanie karku, bo na windę nie można się było doczekać. Krzysiek zawiązywał krawat przed lustrem, potem sięgnął po pióro, włożył je bez pośpiechu do wewnętrznej kieszeni marynarki, lecz wówczas z niewyjaśnionych przyczyn pióro eksplodowało, rujnując kompletnie całe ubranie. Zdążyłem w ostatniej chwili: doktor Bazikiewicz stał przy drzwiach i odmierzał czas sekundnikiem swojego Rolexa. Punktualnie o dziewiątej zamknął drzwi i przekręcił klucz w zamku. Po drugiej stronie ujrzałem Krzyśka: zrozpaczony pociągnął za klamkę, drzwi nie puszczały. — Chłopaki otwórzcie! Panie doktorze, proszę zaczekać, tylko minuta! Ale pan doktor stał nieporuszony, obserwując szamotającego się Krzyśka chłodnym okiem naukowca. — Brama zamknięta, statek odpłynął… Po tych słowach podszedł do tablicy i dał znak, że mamy zaczynać. Innego razu, Polska grała na mistrzostwach świata w Meksyku z Brazylią. Oglądaliśmy ten mecz w akademiku, w kilku pokojach z telewizorami i pilnowaliśmy, żeby Krzyśka nie było w żadnym z nich, bo jeszcze przyniesie pecha biało-czerwonym. Zdesperowany latał po całym budynku, z piętra na piętro, jak kot z pęcherzem, ale przezorni zamknęliśmy drzwi na zamek. Przez trzydzieści minut polski zespół odpierał skutecznie ataki Brazylijczyków i już zaczynaliśmy wierzyć, że uda się nam wygrać jakoś ten mecz. Niestety po wyjściu jednego z oglądających, zapomniano zamknąć drzwi i ten moment nieuwagi drogo nas kosztował. Krzysiek wpadł do pokoju i wsadził głowę przez uchylone drzwi. — Jaki wynik? Zanim ktoś zdążył odpowiedzieć, Sócrates strzelił Polakom bramkę, z karnego. Róży Wiatrów nigdy nie lubiłem, bo uważałem, że to lokal dla starych pryków. Był to pomysł Grześka, który od kilku tygodni nie spotykał się z dziewczyną i wierzył, że jeśli obejrzy jakiś striptiz, to mu to niezaspokojenie przejdzie. Osobiście wolałem dyskoteki w klubie studenckim w Gdańsku, na które przychodziło mnóstwo fajnych lasek, a konkurencji było niewiele. Niestety, uniwersytet również pojechał na wakacje. Gdy weszliśmy na salę wszystkie stoliki była zajęte, a wielu gości miało już nieźle w głowie. Orkiestra grała szlagiery Jarockiej i Krawczyka, na parkiecie wywijało kilka par. Pomyślałem, jaka szkoda marnować taki piękny wieczór, lecz wracać nie było sensu. Stanęliśmy przy drzwiach, w oczekiwaniu na kierownika sali, żeby nas gdzieś posadził. Nieco z boku, pod ścianą, stał stolik na cztery osoby, przy którym siedziały dwie dziewczyny. Wyglądały jakby nie miały pomysłu, co zrobić z czasem. Bez namysłu podszedłem do nich i zapytałem, czy możemy się przysiąść. — Te miejsca są już zajęte — odpowiedziała jedna z nich. Była blondynką o zielonych oczach i pięknych rysach, zrobioną na typ chłopczycy, który świetnie podkreślał jej osobowość. Usta miała mocno pomalowane jaskrawo-czerwoną szminką, co nadawało jej wygląd kobiety podejmującej szybko decyzje, której nie należy się sprzeciwiać. Ubrana była dość sportowo jak na tę okazję. Najbardziej zwracały uwagę białe, dość obcisłe szorty, zapięte czarnym paskiem i odkrywające długie, szczupłe i wyjątkowo zgrabne nogi. „Czemu piękne kobiety muszą być tak aroganckie?” — pomyślałem i dodałem na głos: — A koledzy pewnie zaraz dołączą? Chyba coś ich zatrzymało, bo obserwujemy was od dłuższego czasu. Dziewczyny przysunęły się do siebie i ta druga szepnęła blondynce coś do ucha. — Możecie, ale tylko na pięć minut — powiedziała blondynka i odwróciła głowę, jakby patrzenie na nas było czymś bardzo nieprzyjemnym. Usiedliśmy: ja obok blondynki, Grzesiek koło tej drugiej, a Krzysiek musiał pożyczyć krzesło z sąsiedniego stolika, bo znowu miał pecha. Blondynka spoglądała co chwilę na zegarek, jakby nie mogła się doczekać, kiedy sobie pójdziemy. — Co się tak gapisz, zegarka nie widziałeś? — Zegarek owszem, lecz takiej jak ty, jeszcze nigdy — rzekłem, zatapiając w niej wzrok. — Nie wysilaj się na tanie komplementy. — Nie prawię ci żadnych komplementów, tylko stwierdzam fakty — odciąłem, udając obojętny ton. Jakoś rozmowa się nie kleiła. W końcu Grzesiek postanowił rozładować napięcie: — Czego się napijecie? — My tylko to — odezwała się blondynka, pokazując na dwa puste kieliszki. Miały długą, cienką nóżkę, czaszę jak do białego wina, lecz u samej góry szeroki brzeżek. Wyglądało to, jak efektowna fontanna z kaskadą. — A co to takiego? — Mandarynkowa Margarita. Grzesiek skinął taktownie na przechodzącego obok kelnera i uprzejmym tonem poprosił: — Dwie marga… — Margarity — podpowiedziała blondynka. — A dla panów? — spytał kelner. — To co zwykle. Podano alkohol. Dziewczyny sączyły przez słomkę, my wypiliśmy szybko, jednym wrzutem. Byliśmy gotowi zawołać znowu kelnera, ale woleliśmy zaczekać, bo jeszcze sobie pomyślą, że przyszliśmy tutaj pić. Trunek szybko krążył po ciele i zrobiło się nieco przyjemniej. Orkiestra zagrała, solista w czarnych okularach, choć światła były przyciemnione, zaintonował nieco zachrypniętym, lecz interesującym głosem: Jolka, Jolka, pamiętasz lato ze snu, Gdy pisałaś: „tak mi źle…” Grzesiek spojrzał na blondynkę. Musiał uchwycić w jej twarzy coś zachęcającego, bo wstał i poprosił ją do tańca. Nie odmówiła. Zostaliśmy w trójkę. Krzysiek siedział bokiem, metr od stołu, z miną nieudacznika, którą mógł wystraszyć największego kaszalota. Nie miałem ochoty tańczyć z tą drugą; nie, żeby tak w ogóle, ale czułem się, jakbym przegrał walkę o pierwsze miejsce, a nagroda pocieszenia nie wchodziła w grę. Jednak nie wypadało jej nie poprosić. — Zatańczysz? — Nie tańczę. — Jak to, nie tańczysz? Masz złamaną nogę? — Po prostu, nie tańczę. Przyjrzałem się jej uważnie: miała niezbyt długie, brązowe włosy i tego samego koloru oczy, podkreślone dobrze dobraną kredką. Ubrana była w sukienkę, odcinaną w talii i związaną gustowną kokardą, u dołu załamującą się i bufiastą, zakrywającą kolana. Błękitno-liliowy kolor sukienki znakomicie harmonizował z jej karnacją. Na stopy włożyła lśniące, srebrzyste sandały na koturnie i niezbyt wysokim obcasie, zapięte paseczkiem wokół kostki. Styl i krój wskazywał, że całość musiała pochodzić z wykwintnego butiku. Mogła mieć najwyżej dwadzieścia pięć lat, wyglądała na przyzwoitą dziewczynę, to skąd ją stać na takie drogie ciuchy? Nie była brzydka, lecz nie miała jednak tego, co ostatecznie jest niekwestionowaną bronią kobiecą, przyciągającą mężczyzn jak magnes. A może tylko nie chciała tego pokazać. — Nie wierzę ci. W życiu nie spotkałem kobiety, która nie lubi tańczyć. Prędzej uwierzę, że nie jesteś kobietą. — A wierz sobie w co chcesz — odpowiedziała, jakby nie miała ochoty na rozmowę. Niezrażony, przysunąłem krzesło bliżej i zwróciłem jej uwagę na tańczących: — Popatrz tam, na swoją koleżankę, czy nie wygląda na zadowoloną? A ty, siedzisz na tym krześle chyba już od godziny… Jutro będziesz tak siedzieć w pracy cały dzień, i kolejny dzień, i jeszcze jeden dzień, aż nadejdzie dzień, kiedy zapytasz siebie: na co takiego czekałam? Taniec to jedyny sposób, aby być blisko siebie, nie tracąc wolności, nie robiąc niczego, czego byś żałowała. Nie odezwała się słowem, siedziała nieruchomo, a zamiast odpowiedzi posłała mi zdawkowe spojrzenie — to typowe spojrzenie smutnej i samotnej osoby, która nie potrafi się przebić przez jakąś niewidzialną barierę. Grzesiek z blondynką zakończyli udaną serię i gdy tylko usiedli wiedziałem, że torpeda nie chybiła: jeszcze tej nocy pójdzie na dno jedna fregata, i to jaka! Zamówiliśmy następną kolejkę, lecz zanim podano, Grzesiek pociągnął swoją partnerkę na parkiet. Odprowadziłem ich wzrokiem: dobrana z nich para, a ja, co tutaj robię? Starałem się uzbroić w cierpliwość, żeby przetrwać ten nieudany wieczór, gdy wówczas powoli, ociągając się, wstała od stołu. Zareagowałem natychmiast i poprowadziłem ją za rękę środkiem sali, między tańczące pary, gdzie było jeszcze trochę wolnego miejsca. Orkiestra aranżowała piosenkę będącą kiedyś wielkim przebojem: szybki rytm na dwa; drugie uderzenie z ledwie wyczuwalnym opóźnieniem, pozwalającym na subtelne kołysanie bioder; pierwsze wystarczająco mocne, żeby zamaskować nieśmiałość jej kroków. Nie tańczyła źle, była tylko trochę spięta i po kilkunastu taktach poruszała się swobodnie. Nagle sala zniknęła, wszystko dookoła również: byliśmy tylko my, cudowną magią rytmu i melodii przeniesieni w inny świat. W każdym ruchu naszych ciał więcej było słów, niż zdążyliśmy sobie powiedzieć, a właściwie: chcieliśmy powiedzieć; z każdą chwilą jej kroki stawały się pewniejsze, ruchy silniejsze, jakby zamierzała dać mi znać: jestem gotowa prowadzić. Gdy muzyka ucichła, na jej twarzy pojawił się lekki żal, że piękny sen skończył się tak nagle. Orkiestra wykonała tusz, co było sygnałem do największej atrakcji programu: światła przygasły i na salę wbiegła striptizerka. Była dość korpulentna i nie pierwszej młodości; widocznie właściwościowi lokalu biznes szedł nie najlepiej. Miała na sobie czarny, obcisły kostium, odsłaniający nieomal całe piersi i pośladki, z tyłu fikuśny pomponik, na głowie sterczące uszy króliczka. Długie, tlenione na blond włosy, proste u góry, opadały falami na nagie ramiona. Tancerka wykonywała namiętnie egzotyczną sekwencję flamenco, przerywaną co chwilę głośnym akcentem perkusji, po którym zrzucała część ubioru, dramatycznym gestem, przy akompaniamencie niekrytych zachwytów męskiej części publiczności. Za każdą odsłoną natężenie światła malało o kilka luksów. W chwili kiedy miała zdjąć ostatni fragment ubioru, na co wszyscy czekali w napięciu, światło zgasło i sala pogrążyła się w ciemności. Rozległy się gwizdy i pomruki niezadowolenia, a gdy światła rozbłysły ponownie, tancerki już nie było. Utkwiła we mnie duże, piwne oczy, nie bez odrobiny przyjemności z mojej strony. — Powiedz, co cię skłoniło do wybrania pracy na morzu? — spytała już bez cienia wcześniejszej obojętności. Odczekałem chwilę, aż wrzawa na sali ucichnie. — Kiedyś przeczytałem taką książkę o marynarzu, co zakochał się w dziewczynie. — To brzmi dość banalnie. — Tak, tylko, że on był ubogi i niewykształcony, ona pochodziła z wyższych sfer. — To już trochę lepiej, a dalej? — Zaprosiła go do domu, w którym miała bibliotekę: na czterech ścianach półki, wypełnione na całej długości mnóstwem książek. Patrząc na tytuły pomyślał, że gdyby przeczytał wszystkie, to mógłby się nauczyć mówić językiem osoby wykształconej i dorównać jej poziomem. — To miał ambitny cel. Czy go osiągnął? — zapytała rozglądając się po sali, jakby ta historia zbytnio jej nie wciągała. — Tak, ale nie było mu łatwo. Musiał zarabiać na utrzymanie, harując w pralni. Czytał w każdej wolnej chwili. Skonstruował w łóżku rodzaj ostrogi, która mu się wbijała w plecy gdy zasypiał. Wtedy się budził i czytał dalej. — To straszne, a ona, co na to? — Radziła mu, żeby poszukał regularnej posady, choć sama nigdy w życiu nie splamiła rąk pracą. — I czy posłuchał jej? — Nie, bo czuł w sobie siłę i talent, jakich nie mieli inni. Postanowił zostać pisarzem, bo tylko wtedy mógłby zapewnić jej życie jakiego pragnęła. Orkiestra zaczęła wygrywać głośno w rytmie polki. Przysunęła się blisko, żeby nie zgubić żadnego słowa. — A to dopiero… Czy mu się udało? — Nie od razu. Wszystko co napisał odsyłano z początku, że niby nie nadaje się do druku. Ale on się nie zrażał i pisał dalej. A oni dalej mu odsyłali, aż z tych maszynopisów uskładała się niezła sterta… Odczekałem chwilę widząc, że na jej twarzy maluje się autentyczne zaciekawienie. — W końcu nadszedł list, lecz nie w dużej, szerokiej kopercie, do której wkładano odrzucone maszynopisy, ale w podłużnej i cienkiej. Otworzył ją, a w środku był czek na ogromną sumę. Jednego dnia stał się bogaty i sławny. — A ona, czy wciąż myślała o nim? — Dowiedziała się o tym z gazet, bo był najlepiej zarabiającym pisarzem w Ameryce i postanowiła go odwiedzić. Tyle, że on już nie wynajmował ciasnej nory, ale mieszkał w luksusowym apartamencie, w najdroższym hotelu. Zatrzymałem się na chwilę, żeby zaostrzyć element dramatyczny. Zareagowała natychmiast: — Nie przerywaj. Chcę wiedzieć jak się skończyło. — A więc poszła do tego hotelu. Widząc go, rzuciła mu się w ramiona i zawołała skruszonym głosem: „Martin, kocham cię, zawsze ciebie kochałam!” A on patrzył na nią zamglonymi, nic nie widzącymi oczami i odrzekł: „Ruth, nie kochasz mnie. Kochasz moje pieniądze, kochasz moją sławę”. Popatrzyłem na nią z odrobiną współczucia, bo na jej twarzy zauważyłem lekki wyrzut, jakby czuła się współwinna i odpowiedzialna za słabość i brak wiary tamtej, o której jej opowiadałem. „W końcu też jest kobietą” — pomyślałem. — I tak książka się kończy? — spytała niepocieszona. — Właściwie tak, bo już więcej jej nie zobaczył, a przez to jego życie utraciło sens. Gdy to zrozumiał, wybrał się w podróż ekskluzywnym liniowcem, żeby zapomnieć tam o niej. — Czy można wymazać z pamięci kogoś, kogo naprawdę się kocha? — zamyśliła się, lecz kiedy nic nie powiedziałem, dodała: — Ale przerwałam ci, przepraszam. Mów dalej. — Żeby przestać o niej myśleć, spał całymi dniami na pokładzie, później wracał do kabiny i tam też spał, aż w końcu nie mógł spać, bo spanie męczyło go bardziej niż życie. Jednej nocy otworzył okienko w kajucie i skoczył do morza. — Utopił się? — Wpierw musiał oszukać instynkt życia: zaczerpnął powietrza, ile płuca mogły pomieścić i zanurkował na samo dno, zbyt głęboko, żeby mógł wypłynąć stamtąd żywy. Zapadło milczenie. Orkiestra skończyła grać i ta nagła cisza miała w sobie coś przygnębiającego. — Nie rozumiem, jak taka smutna historia mogła cię zainspirować? — Bo ja wiem… Dokonać rzeczy niemożliwej: to mnie pociągało. Był silny, honorowy… Nawet gdy przegrał, wolał zginąć, niż się poddać. — Ale żeby do tego stopnia się wczuć w książkę, która przecież jest fikcją? To okropnie nieracjonalne. — Możliwe, ale ja brałem ją za najszczerszą prawdę. Uwierzyłem, że jak on, będę pływać na okrętach, później to opiszę, a kiedy zdobędę sławę i nie będę wiedział co zrobić z pieniędzmi, strzelę sobie w łeb. — Głuptas z ciebie. Patrzyliśmy sobie w oczy, zupełnie inaczej niż jeszcze kilka chwil temu: ona śmiała się entuzjastycznie, a ja siedziałem z lekko opuszczoną głową, skupiony i poważny. Czyżby dostrzegła we mnie coś, o czym ja sam nie wiedziałem? Było już po dziesiątej i lokal zaczął się wyludniać. Należało się naradzić, co robić dalej. Przypomniałem sobie, że kobiety na każdej randce, z niezrozumiałych dla mnie przyczyn, udają się do toalety i to zawsze razem. Pewnie jak my, żeby się naradzić. Wystarczyło tylko poczekać na ten moment. — Krzychu, zamów no jeszcze jedną kolejkę — nalegał Grzesiek. — Tam przy barze, bo nim podejdą do stolika, będzie już po imprezie. — Ale za te ich koktajle płaćcie sami — odrzekł Krzysiek rozdrażniony. Cały wieczór siedział bez słowa, jak niemowa i teraz musiał wyładować złość. — Już i tak niemal całą kasę wydałem… Jeszcze zabraknie mi na bilet. — Nie bądź sknera. Takich dziewczyn nie uświadczysz na swojej wsi. Gdy tylko się oddalił, siadłem koło Grześka, żeby nie przekrzykiwać muzyki, puszczanej z taśmy, ponieważ zespół występy już zakończył. Było nas o jednego za dużo: o Krzyśka oczywiście. — Ale dlaczego? On ma potworną ochotę na tę, z którą gadałeś tyle czasu. — Ja gadałem, ja się nią zajmę. — Ale on płacił. — To co z tego. Płacić można mewkom, a to są porządne dziewczyny. Nim zdążyliśmy dojść do porozumienia, wrócił Krzysiek niosąc na tacy dwie Margarity oraz to co zwykle. Po chwili nadeszły dziewczyny. Nie usiadły, a blondynka popatrzyła na nas, jakby całe to zdarzenie było pomyłką. — Wybaczcie, ale musimy już iść. Dziękujemy za towarzystwo, miło było. — Jak to, czemu uciekacie tak nagle? Usiądźcie i napijmy się, a potem odprowadzimy was na dworzec, chyba, że mieszkacie gdzieś w pobliżu. Ostatni autobus odjechał pół godziny temu. — Wykluczone, weźmiemy taksówkę. Popatrzyłem na jej koleżankę. Wyglądała na zaniepokojoną, jeśli nie przestraszoną. Odciągnąłem ją na bok i zapytałem, co się stało. — I tak nic nie zrozumiesz… Mówiąc to opadła na krzesło i zakryła twarz rękami, jakby się bała, żebym czegoś nie zauważył. Usiadłem blisko niej i rozmyślałem, jak mógłbym jej pomóc. Milczała, kryjąc z trudem jakiś dziwny lęk w oczach. Dopiero po wielu naleganiach odezwała się z iskierką nadziei w głosie: — Właściwie może mógłbyś… — Jak? — Powiem, tylko nie tutaj… Oni zaraz mogą tu być. — Jacy „oni”? — Dowiesz się, pójdźmy już, żeby nie było za późno. Widząc, że zbieramy się do wyjścia, Krzysiek zaczepił przechodzącego obok kelnera: — Proszę pana, ja to przed chwileczką zamówiłem, ale musimy już iść. Czy mógłby mi pan zwrócić należność? Kelner zmrużył oko. — Przecież jeszcze nie zamykamy, niech pan siada i dokończy. Krzysiek walczył ze sobą przez chwilę, po czym schwycił kieliszek, wychylił go jednym łykiem i pobiegł za nami. Wyszliśmy na dwór. Od morza ciągnęła chłodnawa bryza. Żałowałem, że nie zabrałem marynarki. Nie miałem pojęcia, co ją dręczy, lecz przynajmniej mógłbym okryć jej drobne ramiona, kulące się od zimna. Szliśmy jakiś czas, nie odzywając się słowem. Nagle znieruchomiała, jak gazela wietrząca w powietrzu czyhające niebezpieczeństwo. — Już tam są. Musimy skręcić w prawo, ulicą do placu, na postój taksówek. Prędko! W odległości kilkudziesięciu metrów ujrzałem trójkę żołnierzy w czarnych mundurach i niebieskich hełmach, zapiętych paskami pod brodą. — Przecież to tylko żółwie, a my po cywilnemu. Co oni mogą nam zrobić? — Wam, nic. Popatrzyłem jeszcze raz w ich kierunku. Ten na czele jakby coś zauważył, zatrzymał się i wydawał polecenia idącym za nim. Patrol żandarmerii marynarki pod Różą Wiatrów o tej porze wyglądał dość podejrzanie, dlatego nie namyślając się wiele, przyspieszyłem kroku. Na placu czekała tylko jedna taksówka. Otworzyłem tylne drzwi i puściłem dziewczyny do środka. Grzesiek usiadł z drugiej strony. Krzyśkowi zostało miejsce obok kierowcy, więc kurs był na niego. — Dokąd? — spytał taryfiarz. — Tam gdzie są akademiki studenckie na Grabówku… Pan wie, takie wielopiętrowe bloki… — Ja bym nie wiedział? Mieszkam tu od czterdziestu lat. Ja to miasto… — Dobra, niech pan tyle nie gada, tylko rusza — przerwałem — ale spokojnie, żeby się nie rzucać w oczy. Wyjechaliśmy z placu i odetchnąłem z ulgą. Na tylnym siedzeniu było ciasnawo, więc przytuliła się do mnie. — Zaraz będziemy na miejscu, weźmiesz gorącą kąpiel, rozgrzejesz się — szepnąłem jej do ucha. Nic nie powiedziała, tylko przywarła do mnie mocniej, aż poczułem jak drży. Spojrzałem na jej twarz, oświetloną blaskiem mijanych latarni: była blada jak marmur, oczy pełne rezygnacji. Przed nami drogę zagradzał milicyjny radiowóz, pośrodku pasa stał oficer z latarką w ręku i dawał sygnały taksówce, żeby zjechała na pobocze. Taksówkarz zatrzymał samochód i uchylił szybę w oknie. — Co jest, panie władzo? Jechałem przepisowo. — Państwo wysiądą — rozkazał milicjant. — Pan niech zostanie — zwrócił się do kierowcy. Cofnęliśmy się na chodnik. Stała przy mnie, wciąż tuląc się, ze spuszczoną głową i bezradna, jakby brała udział w znajomej scenie, odgrywanej wiele razy. Oficer podszedł do niej i zdecydowanym, lecz pełnym taktu ruchem, zaprowadził ją do radiowozu. Blondynkę eskortował inny milicjant. Nim zatrzaśnięto drzwi, odwróciła się i rzuciła mi spojrzenie, jakiego się nie zapomina do końca życia. „Jak się nazywasz, gdzie mieszkasz?” — miałem zamiar wykrzyknąć, lecz byli już zbyt daleko. — Panowie, to co, jedziemy na ten Grabówek? — A niech pan jedzie, gdzie pan chce. Nam już nigdzie się nie śpieszy. Podszedłem do taksówki, żeby zapłacić kierowcy za fatygę. — Co pan? Niech pan to schowa. Przecież widziałem wszystko, a na takich jak wy, nie zarabiam. Cześć! Dodał gazu i rozpłynął się w ciemnościach, jak na amerykańskim filmie. Ruszyliśmy w kierunku dworca, skąd do akademika piechotą było tylko kilkanaście minut. Nie miałem ochoty na rozmowę, oni również, więc szliśmy w milczeniu, aż do kolejowego wiaduktu. W myślach zobaczyłem jej twarz, szczęśliwą, taką kiedy tańczyliśmy. Popatrzyłem na gwiazdy gasnące w łunie jutrzenki i nagle poczułem się najsamotniejszą istotą w świecie. — Nie martw się, znajdziemy ją. Wiesz jak miała na imię? Nawet jej nie zapytałem, byłem tak pochłonięty czarowaniem na swój temat. A blondynka, czy zostawiła swój adres? — A co mi tam blondynka — roześmiał się Grzesiek. — Dziś ta, jutro inna. Ale widzę, że ty nieźle się zabujałeś. To jak, nie powiedziała ci? — Ruth — wyszeptałem. — Ruth? — zdumiał się Grzesiek — to tak jakoś po niemiecku… Mijaliśmy przystanek trolejbusowy po drugiej stronie dworca. Torem wzdłuż ulicy, lokomotywa ciągnęła powoli skład wagonów podstawianych do odjazdu. Jednego nie rozumiałem: czemu pozwolili nam odejść? Grzesiek myślał podobnie. — A widziałeś jak ten oficer rozmawiał z nią? Jeszcze nigdy nie byłem świadkiem takich manier u milicjanta. — Słuchajcie, a może to córunia jakiegoś ważniaka? — włączył się Krzysiek. Stanąłem, bo nagle myśl jak błyskawica przeszyła mi umysł. — Ty, czy dowódca marynarki nie ma przypadkiem córki? — Ma, ale ona mogłaby być twoją mamusią. Przecież on jest w stanie spoczynku. — Umarł już, kiedy? — zdziwił się Krzysiek. — Głupi jesteś. Nie umarł, tylko przeszedł na emeryturę. Przecież stopnia mu nie odbiorą… — Nie o tamtego mi chodzi — przerwałem zniecierpliwiony. — To wiceadmirał, a ja mam na myśli starszego na redzie, kontradmirała. Grzesiek wzruszył ramionami, a widząc, że żal mnie nie opuszcza, rzekł przyjacielskim tonem: — Kto wie, gdyby nie milicja, może byłbyś za kilkanaście lat dowódcą floty.
    2 punkty
  17. Tomkowi strajk był na rękę, bo tego dnia miał kolokwium z kreski: przenikanie ostrosłupa stożkiem; od samej próby wyobrażenia sobie czegoś takiego, dostawał wysypki. Zadzwonił powiadomić ojca, że nie wróci do domu na noc, następną może również. — To kiedy? Nie potrafił powiedzieć. Zaczynali strajk okupacyjny na politechnice, tak jak rok temu Solidarność w Stoczni Gdańskiej. Był już po drugiej stronie barykady, lecz czuł, że ojciec jest z nim myślami. Granica polityczna biegła nie tylko każdą ulicą; dzieliła również pojedynczy dom. Tomek był studentem raczej miernym. Wyobrażał sobie, że studia to rozwijanie umysłu, kształcenie postawy moralnej, zamiast tego ślęczał nad podręcznikiem do wytopu stali, mazał tuszem po kalce technicznej. Miał w tym słabe wyniki. Pan doktor kreślił uwagi na jego pracy, jakby to był dzienniczek do uwag: Niedostateczny… Nie zaliczam… Proszę przyjść następnym razem. — Ale przecież siedemdziesiąt pięć procent rysunku jest wykonane poprawnie — zaprotestował Tomek. Doktor pozostawał nieprzejednany, lecz przynajmniej nie ukrywał dlaczego. Musiało mu to sprawiać dużą satysfakcję. — Jak pan ma w słoiku siedemdziesiąt pięć procent miodu, a resztę gówna, to co pan ma w słoiku: miód czy gówno? Na zaliczenie semestru Tomek miał wykonać rysunek złożeniowy pompy hamulcowej do Fiata 125p. Gdy nikt nie widział, wyniósł z gablotki w sali wykładowej model pompy i powierzył go swojej dziewczynie, żeby wykorzystując wdzięk osobisty, wynegocjowała korzystniejsze warunki. Po trzech dniach miał gotowy rysunek za połowę ceny. Pan doktor rozłożył go na stole i studiował w milczeniu szczegóły. Dotknął kalki, zagiął róg arkusza, po czym rzekł: — Pan, panie Matejczuk, tego nie robił. Kalka i tusz niemieckie. Sposób rysowania profesjonalny, lecz nie do końca zgodny z zasadami jakich uczyłem — w tym miejscu podkreślił na kalce kilka detali. — Ale rysunek jest piękny, zaliczam. Tomek odetchnął z ulgą, a odbierając indeks z wpisem pomyślał — „Skoro nawet w biurze projektowym nie umieją rysować, to po co kończyć studia?” Studenci byli podzieleni na rozmaite grupy, tak jak całe społeczeństwo. Pierwsza grupa to aktywnie biorący udział w strajku. Kopalnię w „Germinalu” obstawiła policja, a strajkujący chowali się po domach, umierając z głodu i na suchoty, ponieważ nie mieli w ręku niczego, co mogłoby odmienić ich los. Sto lat później Solidarność wpadła na genialny pomysł, który zrewolucjonizował metody strajku: zająć zakład pracy, właściciela wywalić na ulicę. Studenci obsadzili teren politechniki, postawili przy bramach straże i teraz nawet sam rektor nie mógł wejść do swojego gabinetu bez zezwolenia. W drugiej grupie znaleźli się ci, dla których strajk był bezsensem. Uważali, że strajkujący niczego nie osiągną, a na przerwie w nauce stracą wszyscy. Codziennie rano przyjeżdżali na uczelnię, żeby podpisać listę obecności, pokręcić się chwilę w pobliżu, a nuż jeszcze tego dnia dojdzie do porozumienia. Do ostatniej grupy należeli oportuniści. Spędzali darowany czas na górskich stokach, gdzieś w Wiśle lub Bukowinie, oczekując na pierwszy śnieg. Dzwonili stamtąd na politechnikę i bardzo ich cieszyła odpowiedź, że strajk prędko się nie skończy. Choć na co dzień Tomek nie wyróżniał się niczym szczególnym, w warunkach wyjątkowych przejawiał talent i determinację, jakich brakowało innym. Już drugiego dnia został mianowany kierownikiem sekcji plakatowej. Do pomocy miał dwie koleżanki, jedyne kobiety na jego wydziale. Przezywano je: Pazerka i Barbirurka. Pierwszy namalowany przez nie plakat przedstawiał krowę pasącą się w poprzek czerwonej linii, symbolizującej granicę polsko-radziecką. Krowa po polskiej stronie miała mordę, a ze wschodu pociągały za wymiona spracowane ręce ludzi Kraju Rad. Obrazek miał jednoznaczną wymowę i Tomek uznał, że podpis jest zbyteczny. — A jeżeli zinterpretują inaczej? — oponowała Pazerka. — Bez wolności interpretacji nie może być wolności słowa — odpowiedział Tomek i na tym stanęło. Wypożyczono projektor i trzy filmy na ośmio-milimetrowej taśmie, które miały przybliżyć strajkującym kulturę Zachodu. Tomka zadaniem było wykonanie plakatów informacyjnych. Obejrzał filmy dwa razy, ale wciąż nie mógł dobrać tytułów, oddających wiernie treść, a jednocześnie podkreślających polityczny kontekst każdego z filmów. Filmom brakowało dialogów, nie licząc powtarzanych w kółko: — Ach! — O, tak. — Jeszcze, rób tak jeszcze. — Oj, już nie wytrzymam! Było to nieme kino, dlatego musiał się kierować stroną wizualną. — Jaki będzie tytuł pierwszego filmu? — zapytała zaciekawiona Pazerka. — „Igraszki pastora”. — Co? Jak mam to namalować? — zaprotestowała. Po chwili namysłu Tomek poprosił, żeby namalowały tylko jeden plakat, trzy tytuły, żadnych obrazków, jedynie jakieś przyjemne dla oka tło. Pazerka otworzyła zeszyt i zaczęła w nim coś notować. — Dobrze… teraz podaj tytuły pozostałych filmów. — „Narodziny dyktatora” i „Zabawy zwierząt”. — Oj, to misie i pieski — ucieszyła się Barbirurka. — Można będzie namalować coś ładnego. Tomek nie był pewien, czy po obejrzeniu tych filmów będą miały ochotę na malowanie czegokolwiek. W dniu projekcji salę wykładową wypełnili po brzegi studenci, również z innych wydziałów. Blisko ekranu usiadły dwie dziewczyny z akademii medycznej, przydzielone jako pierwsza pomoc. Były wyjątkowo urodziwe, jakby obdarzono je tym wszystkim, czego brakowało Pazerce i Barbirurce. Po co walczyć o sprawiedliwość, skoro nie ma jej w naturze? Tomek ostrzegł, że filmy zawierają nieprzyzwoitą treść i może zorganizować osobną projekcję, wyłącznie dla kobiet. — Widziałyśmy nie takie rzeczy, nas już nic nie zaszokuje — odpowiedziała jedna z nich, dość zarozumiałym tonem. Pomimo tego zapewnienia, wybiegły z sali zgorszone już po pierwszych scenach, ku niekrytemu zadowoleniu męskiej części widowni. Projekcję ostatniego filmu, jeden ze studentów podsumował słowami: — Z takiego stosunku powstał profesor Hreska. Strajk trwał, na prędkie rozwiązanie się nie zanosiło i wielu uczestników zaczynało tęsknić za powrotem do normalnych zajęć. Należało znaleźć sposób, aby pokierować tą grupą niezdecydowanych ludzi. Rozwiązaniem było „Pismo Strajkowe” redagowane wyłącznie środkami wydziału. Tomek został jego redaktorem, a do pomocy namówił dwóch kolegów, uzdolnionych humanistycznie. Pismo zawierało tylko dwie strony, drukowane na jednym arkuszu papieru. Tomek wystukiwał tekst na matrycy białkowej, uważając na błędy, ponieważ poprawki były czasochłonne i kosztowne. Gotową matrycę dawał koledze, który zanosił ją do drukarni. Wczesnym rankiem odbierał gazetki, pachnące jeszcze mokrą farbą. Pierwszy nakład, sto egzemplarzy, rozszedł się na pniu. Następnego dnia nakład podwojono, a pod koniec tygodnia osiągnięto maksymalną wydajność dla tego rodzaju matrycy. Wydawanie numeru szło Tomkowi o wiele lepiej niż rysunek techniczny. Większość artykułów była pisana brukowym językiem parodiującym „Żołnierza Wolności”. Formę tę skrytykowano otwarcie na uniwersytecie. Tomek, wspólnie z kolegą, odpowiedział krótkim paszkwilem: „Psy szczekają, karawana idzie dalej”. Rezultatem były oficjalne przeprosiny i zaproszenie do złożenia wizyty. Przechadzając się po uniwersyteckim miasteczku, Tomka nurtowała tylko jedna myśl: „kto ten towar przerabia?” Powoli strajk stawał się nierzeczywistością, a normalne życie było ledwie wspomnieniem. Tomek pracował całą noc, szedł spać nad ranem, jadł mało i nieregularnie, nie zdając sobie sprawy, że traci na wadze. Kiedy jego dziewczyna zauważyła, jak bardzo schudł, przydźwigała w torbach kilka dużych garnków z gorącym jedzeniem. Tomek rozsiadł się w ławce, niczym car na tronie, zastawił garnkami pulpit, ten sam, nad którym jeszcze niedawno męczył się rozwiązywaniem całek podwójnych, lecz zanim zdążył czegoś spróbować, otoczyło go grono kolegów. — Co tam masz? — Pierogi. — Nie gadaj. A z czym? Tomek odczekał chwilę, żeby przełknąć. — Ruskie, z serem, a pod spodem z kapustą i grzybami… Koledzy wpatrywali się w garnki, jak wygłodzone wilki w beczkę sadła. Tomek kazał im łapać za talerze i nakładać. Odtąd pamiętano go jako „tego, którego matka wyśmienicie gotuje”. Po jedzeniu chciało się zakurzyć, ale na chęci się kończyło. Z pomocą pospieszyły wytwórnie papierosów. Nadeszły pudła z towarem odrzuconym podczas kontroli jakości. Niektóre papierosy miały po pół metra długości i trzeba było je ciąć nożem, albo wsadzać za uszy i okręcać wokół głowy jak wieniec laurowy. Tomek pomyślał, że gdyby poprawić jakość produkcji, może udałoby się kupić papierosy normalnie, w kiosku z prasą. Jednego dnia gruchnęła sensacyjna wiadomość: sąsiedni wydział odwiedził nie kto inny, tylko sam Jacek Kuroń. Taki gość! Był wspaniałym oratorem, który w kilku słowach mógłby zagrzać studentów do dalszej walki. Tomek założył kurtkę, wyszedł na dwór, skąd skierował się w stronę wydziału architektury przy tej samej ulicy. W wejściu zatrzymał go student z biało-czerwoną opaską na ramieniu. Obok, na krześle, siedział jakiś człowiek — łysiejący, krótko ostrzyżony i raczej niepozorny, gdyby nie twarz: skupiona i myśląca. Ubrany był w wiatrówkę koloru wiatrowego i dżinsowe spodnie, mocno wytarte na całej długości, a do tego wypchane na kolanach. — Gdzie do cholery jest ten Kuroń? — zawołał Tomek zniecierpliwiony. Student wskazał na człowieka siedzącego obok. Tomek się przedstawił, całkiem niezręcznie, nie kryjąc zaambarasowania. Słysząc powód wizyty, przywódca opozycji odezwał się zachrypniętym, lecz nadzwyczaj energicznym głosem: — Chłopaki, nie mogę… naprawdę. Jestem zgwałcony, dosłownie! Tomek usiadł obok niego, poczęstował go papierosem z ostatniego zrzutu i zapytał, co sądzi o ich strajku. Rozmówca zaciągnął się głęboko i powiedział to, o czym wszyscy dobrze wiedzieli: — Nie należy przeciągać struny. System nie wytrzyma, do głosu dojdzie konserwa, za nią pójdą czołgi, a wtedy… — argumentował w stylu agnostyka-racjonalisty. Tomek podziękował mu i wrócił do gmachu Nowej Kreślarni. Wewnątrz auli, rozpoznał w osobie siedzącej na marmurowych schodach koleżankę. Kiedyś była jego dziewczyną, tylko przestał się jej podobać, a wówczas zaczęła kręcić z jego kolegą z liceum, stojącym w tej chwili obok niej. Tomek podszedł bliżej i dopiero wtedy zauważył, że dziewczyna płacze. — Co się stało? — Milicja zwinęła ją z ulicy i trzymała w radiowozie. — Bili ją? — Nie, ale grozili i szantażowali. Powiedzieli, że następnym razem tak ją spałują, że do końca życia nie znajdzie sobie męża. Tomek odciągnął kolegę na bok i poprosił, żeby więcej jej tutaj nie przyprowadzał. Więcej, to znaczy jak długo? Spojrzał na szeroką wstęgę papieru używanego w drukarkach matrycowych, a teraz zwisającą z balustrady na pierwszym piętrze: na jej końcu, jak latawiec, powiewał arkusz z wymalowaną liczbą dni od początku strajku. Tak bardzo chciał być teraz z nią, z dala od tego miejsca, w którym zaczynał się czuć jak w więzieniu. Pod pretekstem, że musi zabrać z domu jakieś materiały, wystarał się o przepustkę na dwanaście godzin, lecz nie pojechał do domu, tylko na Wierzbno, gdzie wynajmowała mieszkanie. Jadąc tramwajem, wyobrażał sobie, jak spędzą tę noc, każdy drobiazg. — Czy to już koniec? — spytała, gdy usiedli na łóżku. — Jeszcze nie. Muszę tam wrócić, jutro z samego rana. — Którego dzisiaj? — Dwunastego. — Lepiej zostań, trzynastki są pechowe. Nie podzielał tych obaw i dotrzymał jej towarzystwa tylko do końca nocy, która mijała prędko i przyjemnie, gdyż po krótkich negocjacjach odważyli się przećwiczyć wszystkie sceny z „Igraszek pastora”. Kultura Zachodu podobała się Tomkowi coraz bardziej. Wstał wcześnie i podszedł do okna. Po przeciwnej stronie ulicy majaczył budynek Radiokomitetu, tonący zupełnie w szarzyźnie otoczenia, gdyby nie śnieg pokrywający ziemię cieniutką warstwą. Tomkowi zdawało się, że to miejsce wygląda inaczej niż zazwyczaj. Pożegnał się i zjechał windą na parter. Wychodząc z klatki ujrzał na wysokości głowy wylot długiej, lśniącej rury. Drugi koniec rury był przymocowany do płaskiej wieżyczki, na prawo od miejsca gdzie sterczał ciężki karabin maszynowy, zupełnie nie pasujący do tego miejsca, ale gdy tylko przesunął wzrok niżej, znalazł brakujące elementy układanki: skośny pancerz, po jego bokach stalowe gąsienice, zaryte w śniegu, na którym widniały świeże bruzdy; zbyt wyraźne i pospolicie czarne, żeby mogły należeć do filmowego epizodu. Był to upiększony zimowym makijażem czołg T-55A, który nie wygrał jeszcze żadnej wojny. Stał bez życia przed samą kamienicą, z lufą wycelowaną prosto w drzwi. Na krawędzi włazu za karabinem siedział żołnierz w polowym mundurze i hełmofonie na głowie, patrzący w tę samą stronę, co siedzący obok i zasłonięty metalową pokrywą dowódca czołgu. Przyglądali się Tomkowi uważnie, lecz nie wykonali żadnego ruchu — taki widocznie mieli rozkaz. Tomek poszedł na przystanek, zaczekać na tramwaj, nieświadom, że żaden tramwaj nie wyjechał tego ranka z zajezdni. Zatrzymał taksówkę i kazał jechać na politechnikę. — Zwariował pan? Tam teraz ZOMO! Słysząc to, poprosił kierowcę, aby zawiózł go do domu. Na skrzyżowaniach ulic mijali wojskowe pojazdy i żołnierzy z bronią w ręku. Tomek popatrzył na kolor mundurów i uspokoił się nieco. — Co się dzieje? Kierowca jakby tylko na to czekał. — Jak to co? Wojna! Rumuni pod Piasecznem — odparł z niezdrową emocją w głosie, a widząc, że jego słowa robią na pasażerze duże wrażenie, dodał natychmiast: — Twierdza Modlin opanowana przez węgierskich spadochroniarzy. „A więc jednak, zaczęło się!” — pomyślał Tomek rozgorączkowany. „Znowu jesteśmy w centrum uwagi, cały świat patrzy na nas. Taki moment zdarza się raz na kilka pokoleń. Tworzyć historię własnymi rękami, a nie uczyć się jej z nudnych podręczników. Napiszą kiedyś o nas: Kolumbowie rocznik sześćdziesiąty”. W domu zastał ojca, który siedział przed telewizorem i oglądał specjalne wydanie dziennika. Wywnioskował z jego twarzy, że sytuacja jest poważna. Godzinę później przyjechał kolega, który był z Tomkiem na strajku. — Trzeba spalić bibułę! Zaczęli przeglądać regał z książkami i szafki pod sufitem. Nagle Tomek przypomniał sobie, że wyjeżdżając w pośpiechu, zapomniał zabrać swoje rzeczy. — Cholera, zostawiłem na uczelni indeks! Tydzień później, wbrew obawom, odebrał indeks w dziekanacie. Nie miał z tego powodu żadnych nieprzyjemności. Był nic nie znaczącym pionkiem w rozgrywce, którą zrozumie dopiero wiele lat później. Wkrótce wznowiono zajęcia. Tomek przyzwyczajał się powoli do realiów stanu wojennego. W takich czasach przyszło mu żyć.
    2 punkty
  18. @ais No ale mawiają, że do tanga trzeba dwojga ;))
    2 punkty
  19. Anastazy z Kielc, filobutonistyk postrzegany był jako mistyk. Jedną babkę czarował prawie się zagotował, żeby dotknąć jej guziczków i zastygł. __ 12 grudnia obchodzimy Dzień Guzika
    2 punkty
  20. Oświadczenie polityka Szanowni Państwo, drodzy krajanie, Czcigodna izbo, matki, ojcowie, Zaszczyt to wielki, mieć za zadanie, Niech każdy z was się o tym dziś dowie, Iż chciałbym dowód złożyć szczerości. Piękna jest prawda, ta kryształowa. Zaklinam ja się na przodków kości, Niewinność mego zbadajcie słowa. Tak jak na niebie słońce nie zgaśnie, Łgarstwo nikczemne nigdy nie zmoże Realnej sprawy. Tedy ja właśnie Biję się w piersi! Dopomóż Boże Byście w intencje me uwierzyli, Bo obietnicą marną nie mamię I mnie w miłości błogosławili. Oświadczam święcie wam, że ja kłamię! Marek Thomanek 2022
    2 punkty
  21. śnię niegrzecznie o obfitym poranku który zamiast cieni przynosi tęczowe uśmiechy marzy mi się żeby bezbolesny czas oszczędził namiętność nasze czułe przywidzenia pogrążam się w pocałunkach bez skazy karmię się ciałem odświętnym i niepasującym do parszywej pamięci pomyśl że nie warto milczeć bez chwili wytchnienia sycić dotykiem gwiazdy utrudzone nocą firmamenty nie unikaj pieszczoty zadanej sercem nie wypieraj się wieczorów kiedy kropla codzienności przepełnia czarę namiętności
    2 punkty
  22. * śniegowe płatki wirują za oknami w nawietrznych pląsach ***
    2 punkty
  23. Wszystko to wina Ewy i węża. Pozdr. @Marek.zak1 Ziemia kręci się coraz wolniej. Plemniki też są wolniejsze. Mój jeden plemnik jest teraz na Erasmusie w Lyonie. Ostatnio wypisywał ze szpitala 75 - letnią kobietę. Zapytał kto ją odbierze. Odpowiedziała - rodzice. Przyjechali - odebrali. Syn był zdziwiony. Można. Pozdr, Lepiej zakazać małżeństw. Same plusy. np. nie ma teściowej Pozdr.
    2 punkty
  24. @Wielebor Powodzenia ;) @w.k.wilczy Dzięki ;) Taka żartobliwość z nutkami prawdy o autorze ;) @Cor-et-anima Tak chciałbym generalnie właśnie pisać ;)
    2 punkty
  25. nie wierzę w przeznaczenie ani w przodków Mieszka budujesz gród i wszystko znika nawet mechanizm tego nie wytrzyma znaleziono ciało pośród słów bywają różne w większości niepotrzebne między nami język mózgu i złoty dysk wiecznej podróży dusza potrzebuje wskazówki pustynią wyciszone niebo ja tobą iskrzy morzem brylantów to najpiękniejsza ubrana w srebrny pierścionek noc uwielbiam swoje ciało przebóstwione w twoich dłoniach wtedy każde z nas jest inne
    1 punkt
  26. -Mistrzu, czy już poznałeś szczęścia tajemnicę? -Tak, życie z wymarzoną robi tę różnicę, bo jeśli z nią nie jesteś i ci jej brakuje, wtedy szczęśliwym pewnie się nie czujesz.
    1 punkt
  27. Jak nie ulec kochaniu, po niepełnym rozstaniu. Jak dojść do swobodnego stanu, w na ulicy mijaniu.
    1 punkt
  28. Powiedzieć coś głupiego, postawić źle stopę. Popełnić głupi błąd, ktoś będzie urażony. Nie umiem przepraszać, nie zadaję pytań. Po co pytać, skoro ktoś nie odpowiada. Mam swoje tajemnice, Ty także masz. Lubimy milczeć, wystarczy własne towarzystwo. Znosić czyjąś obecność, trzeba umieć. Po co się uczyć, dobrze jest samemu.
    1 punkt
  29. transfer taktownych temperamentów tworzy tajemniczy tan ___ 11 grudnia obchodzony jest Międzynarodowy Dzień Tanga
    1 punkt
  30. @ais Dzięki uwielbiam tę piosenkę ;))
    1 punkt
  31. * śnieżny kobierzec pod zielenią listowia - rzeczka Niezdobna ~~
    1 punkt
  32. @Kwiatuszek Są ludzie, którzy kochają samotność. Sam takich znam i znałem. Nie mówię, że dobrze, bo przecież kochają tylko samotność.
    1 punkt
  33. Co ja mam Ci podpowiedzieć? Masz most i ramiączka, one są jak ochronna barierka mostu. Dalej niech ci działa wyobraźnia :) Miłego wieczoru życzę.
    1 punkt
  34. 1 punkt
  35. @Leszczym "Zresztą ktoś ciągle subtelnie sugeruje, że błądzę na co uprzejmie na ogół odpowiadam, że jest mi z tym mniej więcej dobrze." I dobrze! Najważniejsze - nie zgorzknieć:). Napisane fajnie i z dystansem.
    1 punkt
  36. Ale milusio, dziękuję! ;D Inspirację biorę zewsząd, dosłownie. Jakieś sformułowanie fajne wyłowione z książki, z wywiadu w gazecie, jakaś postać z filmu czy serialu - cokolwiek. Potem filtruję przez swoją destrukcyjną wyobraźnię - i jest wierszyk ;D Ten akurat nie ma jakiejś porywającej historii - ot, samochód miałem u mechanika i musiałem iść do pracy z buta, więc na drogę wziąłem stare, czerwone słuchawki. I tak, o samochodzie u mechanika też napisałem wierszyk xD A ulubionych twórców, w sensie poetów, nie mam. Nie czytuję poezji. Ale mam kilka niedoścignionych wzorów wśród autorów piosenek rockowych ;>
    1 punkt
  37. Mniej więcej dobrze :) pyszne !
    1 punkt
  38. @Leszczym NO, ja dziś zamierzam pójść sobie na rendez-vous ze sobą i też tak zamierzam z jedną z kelnerek poflirtować wzrokiem :) ta linia ciała, przypuszczalnie wnętrze:)
    1 punkt
  39. @ais Że też za późno przeczytałem i nie poszedłem wczoraj w Tango ://
    1 punkt
  40. Przecież kontakty są zapisywane w googlach? trzeba uruchomić taką opcję backapu i później wystarczy zalogować się do konta z czegokolwiek, a samo się dokona odtworzenie :))) Gubi nas embargo na gotówkę, konta internetowe łatwo odciąć vide, strajk w Canadzie - strajkującym zablokowano konta bankowe i konta ubezpieczeniowe. To jest permanentna kontrola! Pozdrawiam.
    1 punkt
  41. jedna porażka nie oznacza przegranej, o mumiach można inaczej :))) Piramidę zbudowali na piachu Sahary. Z myślą o przyszłym życiu wymyślili suchary, Co mogli mumifikowali. Co się nie dało, wycinali. Wiadomo do czego służyły mumii puchary. Pozdr.
    1 punkt
  42. Prawdziwy wiersz i blisko życia. Fajnie napisany, wiarygodnie. Buntuję się z natury przeciw wszelkim uzależnieniom, które mnie dopadają, a dotyczą materii. Telefon swój kocham i nienawidzę. W jego kwestii sprawdza się cytat z klasyka "nie chcem, ale muszę".
    1 punkt
  43. Zabawne, literacko poprawne, ale jest jeden szkopuł: Hindusi nie piją. 🍷❌😊
    1 punkt
  44. Zastanawiałem się — co jest ważniejsze w życiu: wolność czy szczęście? Czy każdy wolny człowiek jest szczęśliwy, czy może istnieć szczęśliwy niewolnik? A miłość niejedno ma imię… Skoro nie można miłości zdefiniować, jak o niej pisać? Pozdrawiam. 💜
    1 punkt
  45. Kubek gorącej herbaty wcale nie jest banalny, zwłaszcza po długim marszu przez zaśnieżone góry: im mroźniej na dworze, im bardziej śnieg skrzypi pod stopami, tym przytulniej w środku, tym lepiej herbata smakuje, zwłaszcza w miłym towarzystwie. 🍵😊 Fajny wiersz. 👍
    1 punkt
  46. Brutalny gwałt, zaszyte usta, szukają go, a tu guzik w kieszeni — uwielbiam takie historie na śniadanie przy kawie. ☕ Jest kilka błędów w narracji i dialogach, ale kogo dziś stać na korektora? Pozdrawiam. 👋
    1 punkt
  47. Może gotów na txt botów, na forum ptasich odlotów?
    1 punkt
  48. @Natuskaa Dla mnie zbyt hermetycznie. Za głupia jestem i komplernie nic nie przychodzi mi do głowy. Dopiero w drugiej strofie coś widzę, ale może to fatamorgana... Help!
    1 punkt
  49. Polacy to naród szczególnie uzdolniony pod względem absurdu. Prawdopodobnie ustępujemy tylko Anglikom, ale oni po prostu mają lepszy marketing i dużo więcej kasy. No i nie było u nich komunizmu, który sprawiał, że z jednej strony wszystko było śmiertelnie poważne, a jednocześnie stawało się absurdalne. Absurd ma to do siebie, że działa tylko na mózgi ukierunkowane w odpowiedni sposób. Na pewno znamy kogoś z naszej rodziny, kto na widok skeczu Monty Pythona mówi „Przecież to w ogóle nie jest śmieszne”. Trudno. Nie możemy wrzucać za kraty gości tylko dlatego, że „nie wchodzi” im Black Adder (Czarna Żmija) tylko Jaś Fasola. Niektórzy muszą pozostać przy książkach Musierowicz i piosenkach Mietka Szcześniaka. Można przyjąć jednak, że większość Polaków potrafi w miarę bezboleśnie absorbować absurd. Wygląda na to, że historia konkretnego polskiego absurdu zaczęła się w latach dwudziestych, kiedy Tuwim i Słonimski pisali zabawne historyjki do „Wiadomości Literackich” i „Tygodnika Ilustrowanego”. Bardzo istotne jest zapisywanie wszelkich dobrych tekstów, które przychodzą do głowy w różnych momentach - Słonimski zapisywał żarty wymyślane przy kawiarnianym stoliku, a efekty tego były całkiem niezłe… NIE JEM, nie piję, wszystko robię, także szemrzę cichutko jako górski strumyk. Ogrodowa l, mieszkania 375-82. PRZEPOWIADAM każdemu smutne, ale prawdziwe, specjalność zgony. Chiromanta "Gucio",Nowogrodzka 2. PRECZ z nogami! Dosyć już woni potu i nóg. Klawitol zmienia najbardziej nawet zapuszczone nogi na zupełnie przyzwoite ręce. Żądać wszędzie. Tamże zmieniam stare rękawiczki na stare skarpetki. SPRZEDAM duże miasto prowincjonalne (60 000 mieszkańców) wraz z doktorem, apteką, szkołą etc. Oferty pod "Franuś". "W u f a" Przewóz i przejazd. Przeskok i zjazd. Udaję Serbów, Szwedów, Portugalczyków. Ceny przystępne. Ciepła 73 m. 9 Wszystkie psy proszone są o nadesłanie pisemnych sprawozdań z działalności za ubiegły kwartał do związku zwierząt ssących w celu ustalenia nowej taksy. Innowacja ta ma na celu racjonalne korzystanie z przysyłanych przez psy zagraniczne paczek i pieniędzy. Związek ostrzega jednocześnie, że od pewnego czasu obchodzi mieszkania niejaki koń i bezprawnie udając psa wyłudza od członków znaczne sumy. Ogłoszenia te zebrano razem w książce „W oparach absurdu”. Należy pamiętać, że teksty te powstały w latach 1925-28! W piśmie "Sokół" znalazł kiedyś Słonimski taki przepis ćwiczenia na drążku: "Ze zwieszenia podchwytem zamachem: wymyk tyłem - podmykiem zamach - tylnym zamachem przewlek do zawieszenia przewrotnego przodem - wspieranie wychwytem do stania na rękach - dwa kołowroty olbrzymie w przód..., zeskok kuczny." Słonimski (powojenny) komentuje: Co racja, to racja. Pod tym względem nic się nie zmieniło. Grunt to wymyk tyłem i zeskok kuczny. Należy też wspomnieć o radykalnych bajkach dla pacjentów, czyli twórczości Ediego 800. Facet ten podchodzi do absurdu z zupełnie innej strony niż Tuwim. Tym razem jest to pacjentyzm, czyli unia anarchizującej grafomanii i schizofrenii. Tworzenie absurdalnych bajek jest u niego obłąkańczo proste. Wystarczy wziąć kanister z benzyną, gazrurkę albo obrzyna, dołożyć Cześka, Stefka i Franka i następuje akcja równie skomplikowana, co w drugiej i trzeciej części Matrixa, tylko o wiele tańsza. Był to facet przebrany za zlew, a ściślej – zlew przebrany za faceta. Nasza reprezentacja powinna powołać słonia z wrocławskiego zoo. Słoń wcisnąłby się i totalnie zasłonił bramkę. Wtedy może nie zbieralibyśmy tylu goli. Byłem ostatnio na Wawelu. Stwierdziłem, że król za oknem miał ładny widok na wieżowiec i elektrociepłownię Kraków. Dalej nie pamiętam.
    1 punkt
  50. Podczas pewnego spaceru, gdzieś między krokiem lewym a prawym, gdzieś chyba w połowie drogi i gdzieś na wysokości odnawianego budynku z lat mocno ubiegłych dopadło mnie natchnienie. Aż westchnąłem głęboko. A potem i tak niewiele zapisałem, bo okazało się, że to było tylko bardzo mało efektywne natchnienie i co gorsza natchnienie zdecydowanie za mało efektowne. I nawet mój długopis musiał jakoś wyczuć tę smutną okoliczność, bo tamtymi czasy prowadził się wyjątkowo opornie. Niebieski tusz się tylko zawstydził, a kartka zapragnęła wytrząsać z siebie zapisane myśli pozbawione zresztą siły i rangi i polotu. Moje okulary podczas czytania tego tekstu zaczęły się natrząsać i dąsać. Pan redaktor stwierdził niebawem, że nie ma czego tutaj roztrząsać. Tekst nie poszedł w książkę. Warszawa – Stegny, 08.12.2022r.
    1 punkt
Ten Ranking jest ustawiony na Warszawa/GMT+02:00
×
×
  • Dodaj nową pozycję...