Ranking
Popularna zawartość
Treść z najwyższą reputacją w 13.03.2024 w Odpowiedzi
-
5 punktów
-
jednak nie przechodzi może nie znajduje przejścia a może wcale nie chce a może to ja nie chcę dlatego szukam podobnie i bez żadnego powodu podchodzę z uśmiechem odpowiada mi tym samym w końcu stoimy wspólnie po jednej stronie będąc ruchliwej autostrady nie przytłaczając się my teraz i tu potrafiący zrozumieć że właśnie kończy się świat zwyczajny a zaczyna kosmiczny stan nie przechodzący5 punktów
-
śpij malutki mama smutki zetrze z powiek i opowie jak to było kiedy miłość wybuchała a nie bomby słuchaj bajki za lasami za górami dawno dawno kiedyś drzewo liść rodziło stało mężnie stało twardo tylko słońce a nie miasto zachodziło łuną krwawo myśli i ptaki fruwały między niebem Bogiem prawdą za górami poza frontem jest nadzieja zapamiętaj nie ma wojny nie ma strachu słuchaj bajki nikt nie strzela słuchaj mojej kołysanki w tobie synku będę żyła 26.03.20225 punktów
-
kiwi już nie dziwi banan potas da nam a gruszki na wierzbie wciąż udają choć my już siwi że ciągle są4 punkty
-
W bezruchu tkwię, w milczeniu tonę, Dziecięcych lat nie wspominam, w cieniu pozostaną, Nikt opowie historię mego istnienia, Jestem tylko ja i ta pustka nieustająca. Choćby cień kogoś przemknął przez życie me, To przynajmniej tkwił w nim ślad historii, Cokolwiek to byłoby, a ja tu pozostaję, Samotna wśród martwej ciszy, wciąż nieświadoma. Jedyne, co wartem na tej ziemi, to relacje, Więzy z innymi, to jedyne co cenne, Nic nie zastąpi człowieka, bo w nim tkwi istota, Tylko ja i ta wieczna pustka, bezbrzeżna i głucha4 punkty
-
3 punkty
-
Umrę w samotności Lecz to dobrze Nie będę musiał wysłuchiwać jęków i narzekań Tych, co jeszcze żyją Nie będę widzieć ich spojrzeń Pełnych ubolewania Nad moim losem Umrę w spokoju, w ciszy Tak, jak się powinno umierać Z godnością.3 punkty
-
w obiektywie — szekspirowski sen nocy letniej na fotografiach pamięci już tylko wspomnienie dobrze wracać tam, gdzie zostawiłam część siebie narysować perspektywę i widzieć znacznie więcej3 punkty
-
@Łukasz Jasiński proszę Pana, dziękuję za opinię, refleksje i całkiem obszerne wyznanie, niestety jednak nie sposób mi tego ocenić, bo nie znam Pana sytuacji, za to intryguje mnie, nie powiem, całkiem zaskakujące nawiązanie do narodu wybranego. Chciałby Pan jakoś o tym szerzej? Jutro w synagodze mógłbym poruszyć pańskie rozterki z braćmi w wierze. Shalom, Panie Łukaszu.3 punkty
-
Za górami, w pewnej wiosce, żył raz Piotr, dorosły, który wolał ciagle myśleć, że ma cztery wiosny. Mawiał wszystkim: "Jestem Piotruś, mieszkam w Nibylandii. Wyśmienicie tu się bawię z moimi kumplami. W naszym raju nie ma pracy, Wanda mi nie truje. Obowiązki?? Na co?! Po co?! Z Dzwoneczkiem baluję! Tu wyżebrzę, tam pożyczę, puszki sobie sprzedam. Czary-mary, hokus-pokus, niestraszna mi bieda. To zastawię, tamto oddam, wystarczy na teraz. Zagram w lotka, wiersz napiszę, wejdę na tindera. ... W pewnej wiosce, za górami, życie miło płynie. Wódka ciurka strumieniami, ludzie dają w żyłę. Tam nasz Piotruś, duży-mały, ucieka w nie-bycie. Przed złym "kapitanem hakiem", nazywanym życiem. 31.03.20223 punkty
-
Pod błękitnym niebem, pod dachem szerokim, pod kwitnącą śliwą, pod białym obłokiem... Z rękoma pod głową, z książką u boku, z wiernym psem przy nodze, z bystrą myślą w oku... Wiatr muska mą skórę, słońce gładzi włosy, wszystko nazbyt piękne: - Ach, te wstrętne osy! Poleżeć nie dadzą wśród świeżutkiej trawy. Zburzą chwile piękne - żywot mój niemrawy! Przymknięta powieka szerzej się otwiera, drzemki dziś nie będzie - A niech to ch...a!2 punkty
-
Cóż, głuchy jest łowczy z Hajnówki na wieczne swej ślubnej wymówki, że huczy jej w głowie, gdy mężuś w alkowie, jak co dzień ją cmok z dubeltówki! lub, również z inspiracji Janka: po uszkach ją cmok z dubeltówki!2 punkty
-
nie tylko radosne widoki twarze chwile częstuje uśmiechem również te smutne barwiąc nim szarość która od nich bije szarość za jaką nie tylko malarz piękno widzi2 punkty
-
@Łukasz Jasiński No, ale z czegoś trzeba żyć, c'nie? :) Chociaż czy ja wiem, czy wszędzie jest tak źle? Sektor publiczny na pewno lepszy, ale i tam patologie się zdarzają, wszystko zależy od ludzi, z którymi mamy styczność. Własny biznes zawsze spoko, ale w niektórych przypadkach już potrzeba zarejestrowanej działalności a i nie wszędzie można wszystko sprzedawać (i to z powodów czysto prawnych, a nie praktycznych :)) A to jest z kolei przykre i demotywujące. Chociaż nie zgodzę się z tym, że dobrze być bezdomnym - to często są naprawdę nieszczęśliwi ludzie, którym się w życiu nie powiodło i ja im tej "darmowej" pomocy od państwa jakoś nie żałuję. Tak, w sumie, to praca człowiekowi nie jest potrzebna, tylko pieniądze :) No, chyba że żyje jak Robinson Cruzoe, na bezludnej wyspie. Pozdrawiam, dziękuję za wizytę i ciekawy komentarz Deo @Leszczym Dziękuję ! :)2 punkty
-
Kolejna myśl błądzi w mej głowie, Czy zdążę przed sobą i Panem Bogiem? Ciągłe rozterki i stany lękowe, Dla mnie to norma, czy ktoś mi pomoże? Wróciła codzienna niechęć do życia, Nie umiem sama tego powstrzymać. Gorycz, rozpacz, czarna chwila, Życie to ciągła sinusoida. Nie chcę znów utknąć przy Mrocznej Pani, Błagam niech życie teraz się nie wali! W Miłości jest siła Nic mnie nie powstrzyma. Ta kula u nogi To TYLKO jedna chwila... Odskoczę od dna We wspomnieniach zatonę, Odwrócę się taktownie Przecież nie spłonę. Maraton zwycięstwem muszę zakończyć, Na ostatniej prostej już nie ma przeszkody. Dobiegłam, z Miłością udać się musiało. Już teraz zakończenie ma jeden scenariusz...2 punkty
-
niezakotwiczony w mieliznach przeszłości dryfujesz po płonącym teraz ku przyszłym charybdom fantasmagorii oderwany od życia rabie słomianego bezczasu 21.05.20222 punkty
-
Żal Foch Ja chce (nie mam nic dla nich) Ukarzę ich: poczucie wyższości. No właśnie. ? (Godność jest w człowieku, czy w oczach innych?) Moja interpretacja emocji z tych wersów, może są inne? Pozdrawiam, bb2 punkty
-
Jak to ktoś kiedyś napisał: "człowiek rodzi się samotny i umiera samotny". Czy tego chce, czy nie...2 punkty
-
gdy tuje wciągną cień zimowy dasz się popieścić psu rudemu zagubionym ziarnem facelii spęczniejesz wzejdziesz i wyrośniesz rozkwitniesz błękitem pierzastym a ja cytrynkiem myk myk niech inni drzemią leżakują przykucnę dopadnę wedrę się w samo dno kielicha dopiję czego wcześniej nie2 punkty
-
kwiaty pustyni są efemeryczne rodzą się w deszczach na ziemi jałowej pod falą kropli życiodajnych chlipnięć chlorofil wchodzi w cytozole czyste odchodzi nagle w ciszy wraz z turgorem kwiaty pustyni są efemeryczne lśnią całym widmem zanim wyż je ściśnie złote miraże spieniają kolorem pod falą kropli życiodajnych chlipnięć lecz gdy piach wyschnie cały ich czar pryśnie w chmury polecą duchy wyzwolone kwiaty pustyni są efemeryczne zrodzą się znowu kiedy burza przyjdzie przynosząc z sobą wilgoć i swobodę plus falę kropli życiodajnych chlipnięć złota wskazówka barometru błyśnie padną i wstaną – czułe na pogodę kwiaty pustyni są efemeryczne jawią się w falach życiodajnych chlipnięć1 punkt
-
Pewien lama w świątyni Kaduka, Dość się wkręcił mocno w fejsbuka. Zamiast śpiewać głośno oooom, Myślał gdzie znajomi som. Zabrać mu sieć, to jak w banku nastuka.1 punkt
-
Kiedy łbów pokręconych (Uniejów) pytał Maciej, czy głupich wciąż sieją, to rozbeczał się ogół, że chcą żarcia i stodół, a nie igrzysk i w koło Maciejów. https://www.facebook.com/reel/9708409871669491 punkt
-
dedykuje Staremu Kredensowi Sentymenty, sentymenty, sentymenty! Dom z dzieciństwa czy mieszkanie, chwile szczęścia. Dom z dzieciństwa - obok niego przejeżdżałem: jacyś młodzi, małe dzieci rozwrzeszczane… Samochodzik na podwórku stoi sobie. Są szczęśliwi mnie to cieszy tyle powiem. A w mieszkaniu po rodzicach jakieś gniazdko; starsza para, lecz bez dzieci - im nie łatwo. A jak przejdę w inny wymiar egzystencji, poodwiedzam i pomogę jak najwięcej by zobaczyć uśmiechnięte miłe lica, które szepczą: „dostajemy fart od życia!”1 punkt
-
cierpienie kształci i wypala ślady na ściennej tapecie tu światło nie ma się od czego odbić w szklanych pantofelkach (co sprawia kłopot pejzażystom) kolejka po pesel namacalny dowód istnienia pod najwyższym kościelnym stropem pokotem leżą anioły a w zaciemnionych kątach pokoju szczerniałe Madonny z ustami otwartymi do krzyku przecinają niebo fałszywym akordem1 punkt
-
Płynie A lekko wśród alejek poznania i marzy że kiedyś szczęśliwa dopłynie nie ustaje sądząc że piekła tutaj nie ma jest tylko za plecami duża spalona ziemia która we wspomnieniach miesza się z rajem (gasi wodą przeszłość co pali jak gorący węgiel) Zwolni A na chwilę i spojrzy na ciebie i przez chwilę pomyśli tyś moim portem albo przyspieszy kroku w słusznej obawie iż widzi żeś portem wcale a wcale nie jest bez słów zawsze jest przeto niedogadanie (na spojrzenie nawet nie miałeś jak zareagować) Rejs A to sprawa idąca w długie lata mija więc co krok samotne żeglarki niektórym zazdrości lub nie chce podobieństw lśnią odbicia fal na mijanych twarzach mówią same za siebie te sole na rękach (zabiłyśmy ich - mężczyzn - bo byli bydlakami). Warszawa – Stegny, 29.02.2024r.1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
@koralinek Jednak po latach zmieniłem zdanie. Ten tytuł nie oddaje treści wiersza. Pozdrawiam.1 punkt
-
morze spogląda na ciebie pełne zachwytu trochę speszone chowa się za falochrony twój uśmiech ośmiela przybliża się zaczepnie próbuje dotknąć stóp chwila twojej nieuwagi i porywa cię w głębiny do Posejdona będziesz królową 3.2024 andrew1 punkt
-
- dla Belli i dla A. Brama, teraz już całkowicie uprzejmie otwarta, wykonana była z trudnoidentyfikowalnego materiału. - Być może jest ze stali - pomyślał Regis, dotykając czubkami palców lewej dłoni jej gładkiej powierzchni. - Ale pewności nie mam i mieć nie mogę, uznał. - Nie na podstawie li tylko dotyku. Mur, który otaksował uważnym spojrzeniem, oceniając jego wysokość na przynajmniej dziesięć metrów, również nie wyglądał na zbudowany - czy też raczej stworzony, wróćmy tu, mój Czytelniku, do właściwego słowa - z żadnego znanego budulca. Jego ciągła i jednostajna gładkość, i to po obu stronach, mogła pochodzić z bardzo starannego - ba, pieczołowitego - pokrycia cegieł równocienką warstwą wapna, względnie innego, mniej znanego - albo wcale znanego - materiału. Lub wzięła się z niesamowicie precyzyjnego ułożenia wypolerowanych do śliskości kamieni - i to bez spajającej je dodatkowo zaprawy - jednego na drugim tak, iż znać nie było - ani wzrokiem, ani dotykiem - najmniejszych choćby przerw pomiędzy nimi. Bez żadnego śladu wspomnianej uprzednio, zaprawy lub innego, najwyraźniej doskonale pomyślanego i wykonanego zespolenia. Odległość między bramą pałacu od bramy głównej - jak pomyślał Geralt, oglądając się - wynosiła dobrą setkę kroków, postawionych przez kogoś słusznego wzrostu. Co znajdowało się za widoczną w tejże bramą, wewnętrzny dziedziniec lub jedynie korytarz - nie pozwalała ocenić. Dystans pałacowych ścian od okalającej je linii murów wydał się Geraltowi równomierny z każdej strony: tak po lewej, jak i po prawej ręce. Kształt budowli, jego zdaniem w każdym razie - przypominał najbardziej kwadrat. I radował oknami komnat, zapraszającymi do odpoczynku. - A ogród? - zapytała praktycznie Angoulême, z myślą o wampirku, rosnącym jej zdaniem o dziwo, spokojnie - pod jej sercem. Chociaż, spoglądając z drugiej strony - jako że nigdy wcześniej nie była w ciąży, ani z ludzkim, ani jak teraz z nadwampirzym mężczyzną - trudno oczekiwać miarodajności opinii we względzie, jak powinna przebiegać taka ciąża i jak zachowuje się rosnące w łonie wampiątko. - Znajduje się z tyłu za pałacem - odpowiedział jej Pierwszy Architekt. Tym razem to Regis w reakcji uśmiechnął się lekko... Cdn. Voorhout, 1. Lutego 20241 punkt
-
- dla Belli i dla A. - Wiem Milu, o co chcesz zapytać - powiedział Jezus, gdy Jego padawan podszedł Doń razem z Bellą. - I co chcesz powiedzieć. Trudno, żebym Ja, będąc twoim mistrzem, a zarazem Mistrzem Nad Mistrzami, nie wiedział tego. - Nie, Soa - wtrącił myśl pomiędzy słowa, kontynuując wypowiedź. - W moim wypadku - moja droga padawanko - to obiektywizm, że jestem Mistrzem Mistrzów. To prawda, a ona jest zawsze obiektywną, bez względu na czyjąkolwiek opinię. Chociażbyś oponowała jej nawet eon lat, w kolejnym roku będzie ona wciąż taką samą - niezmienioną i równie prawdziwą. - Tak, to doskonały przykład - uśmiechnął się, widząc myśl padawana. - Ten o grawitacji. Podobnej do powietrza o tyle, że trudno zobaczyć ją samą, ale skutki jej istnienia, a więc działania - jako że w tym przypadku są one jednym i tym samym - o wiele łatwiej. Wystarczy po prostu rozejrzeć się wokoło. Kto twierdzi, że ona nie istnieje, ponieważ nie widzi jej samej, niech skoczy z najwyższej gałęzi tego drzewa - obrócił się i wskazał imponujący wzrostem cedr, rosnący w bliskiej odległości. - Sam go tu zasadziłem - przerwał Sobie, uśmiechając się do padawanki, wielbicielki roślin - trochę ponad jakieś sto dwadzieścia lat temu. Wiedząc, iż w przyszłości, która właśnie się dzieje, stając teraźniejszoscią, spotkamy się dokładnie w tym miejscu. - To byłby jakże krótkotrwały test - uśmiechnąl się lekko Mil - i krótko trwająca świadomość, że jednak grawitacja istnieje. - Takim byłby - MiloMistrz przytaknął oczywistość twierdzenia. - Wracając do azadanego pytania - Jezus zwrócił się do Mila i jednocześnie do stojącej przy nim Belli - osobista wielkość jest - jak słusznie pomyślałeś - czymś, co powstaje krok po kroku. Z decyzji na decyzję poczynając od tej, aby stać się wielkim. Zazwyczaj to długi proces, wykraczający - tak, to kolejna słuszna myśl, uśmiechnął się znowu - poza jedno, a najczęściej poza nawet kilka wcieleń. Tak w każdym razie dzieje się najczęściej. Tak, jak mi wiadomo, staje się w twoim wypadku. Jak też twoim, Bellu i twoim, Soo. Tak również było ze Mną. Bowiem "ludzie wielcy nie rodzą się wielkimi, tylko się nimi stają" * , jak napisał jeden z dążących do Oświecenia kreatorów literatury. Och, Ja, jak Ja kocham to słowo - roześmiał się. - Chociaż to zdanie jest tylko częściowo przwdziwe. Bowiem, jeśli zaczątek wielkości to wielkość jeszcze nie rozwinięta, a będąca w stanie jakby ziarna lub kiełka - to jednak już jest to wielkość. Zatem, jeśli ktokolwiek przyjdzie na świat, ten lub inny, z pragnieniem osiągnięcia wielkości, ten urodził się wielkim -zakończył myślowątek. - Wielkość to codzienne podtrzymywanie decyzji, aby mieć wszystko na uwadze, albo być osobą - jak napisał inny, wyższej wibracji pisarz - która "nie ma niczego gdzieś". ** Lub, aby kwestię tę ująć jeszcze innymi słowami - być kimś, kto cały świat ma w oku. *** Wstawać i wypełniać dzień - ale tylko świadomie - wybranymi treściami. Zgodnie z zasadą "Carpe diem". Pracować głową przy czynnościach na pozór tylko fizycznych. Patrzeć i widzieć. Słuchać i słyszeć. Oglądać filmy z uwagą. Czytać. Pisać. I myśleć. Nade wszystko myśleć, w tym przewidująco. I uważać na własne myśli **** , którą to regułę bardzo słusznie uczyniłeś swoją nadrzędną. - Wielkość ma jeszcze jedno do siebie - MiloMistrz i SooMistrz w jednej osobie uśmiechnął się po raz kolejny. - Należy nie obawiać się jej osiągnięcia. A gdy już ją się osiągnie, nie wstydzić się jej i fałszywie nie udawać kogoś małego. - Także dlatego - podjął po krótkiej chwili celowej w oczywisty sposób przerwy - że twoją wielkość widzą i wyczuwają inni. - Bardzo się cieszę - Jezus znów uśmiechnął się, tym razem wyłącznie do Mila - że, jak to podkreśliłem pewien czas temu - prawda, iż przy pomocy innych słów - jako mój padawan podążasz moją ścieżką. Miło bowiem jest stawać się wielkim... * Stwierdzenie to pochodzi z powieści "Ojciec Chrzestny" autorstwa Mario Puzo. ** Niniejszy fragment zdania zaczerpnąłem ze "Zlecenia Jansona", napisanego przez Roberta Ludluma. *** Por. "Wojna postu z karnawałem", piosenka Jacka Kaczmarskiego. **** To jedna z zasad rycerzy Zakonu Jedi. Cdn. Voorhout, 26. Lutego 20241 punkt
-
- dla Belli i dla A. Tymczasem Milwa i jej baron, wszedłszy na piętro pałacu, oglądali komnatę za komnatą i - dziś nazwalibyśmy je właśnie tak - apartament za apartamentem. Kolejne jednak, chociaż przestronne, widne i gustownie urządzone (przy czym każdy inaczej) - co w końcu nie może dziwić przy takim Stwórcy jak Jezus i zarazem, jak już wspomniano, Pierwszym Architekcie - nie zatrzymywały ich uwagi na więcej niż kilka długich, to prawda - ale jednak chwil. Podobały się, owszem i ba - znajdowały uznanie, co przecież było nie tylko spodziewane, lecz wręcz oczywiste i zrozumiałe. Mimo to w każdym znajdowali jakieś "ale". Widzieli coś, co nie odpowiadało. Dostrzegali coś, co nie pasowało. Zwracali uwagę na coś, czego w tym konkretnym wycinku przestrzeni nie chcieli. To okna zdawały im się za wysokie. To nie taki, jak chcieliby, kolor ścian i nie dobrane zasłony. To znów brak futer na podłodze po obu stronach łoża. Wreszcie za mała komnata, chociaż dla komfortu połączona korytarzykiem z drugą, równie jasną, tej samej wielkości. A może po prostu nasi bohaterowie w gruncie rzeczy nie wiedzieli, czego szukają? Może ich spodziewania były zbyt mało konkretne? Zbyt mało precyzyjne? A może - właśnie - zbyt wygórowane? Może, oglądając pomieszczenie za pomieszczeniem, z których żadnemu w żadnym szczególe można było cokolwiek zarzucić - zaczęli, mimo iż aświadomi tego, odczuwać przesyt? - Mój ty szlachetnie urodzony - zaczęła Milwa w kolejnej izbie. Przestronnej, z kamienną, jasną podłogą i pobielonym sufitem. Z dużym, trójczęściowym oknem, z których środkowa, całkowicie przejrzysta i podzielona ramą na górny i dolny prostokąt oraz trzy środkowe kwadraty zamocowana była na stałe. Boczne natomiast, uchylne do wewnątrz, były - jako stanowiące pola z przewagą zabarwionych na błękit, czerwień, żółć i zieleń ćwierćowali - trochę mniej przejrzyste. Za to, filtrując słoneczny blask, rzucały wesołokolorowe plamy na powierzchnię podłogi. - To którą - zadała kolejny raz to samo pytanie, w taki sam sposób rozglądając się po wnętrzu - komnatę wybierzemy? Obejrzeliśmy ich już tyle, czuję się zmęczona oglądaniem i wybieraniem... Baron uznał, że najwyższy czas przejść do rzeczy. Dla podkreślenia powagi materii i chwili usiadł przy stole, opierając przedramiona i splecione dłonie na blacie. Naprzeciwko usiadłej na łożu kochanki tak, aby móc na nią spoglądać. - Kochanie, chciałaś porozmawiać o ślubie... - zaczął powoli. Z nadzieją, że skoro Milwa sama zaproponowała rozmowę o nim, to może... Chciał się z nią ożenić. Chciał żony właśnie takiej, jak Milwa. Szczerej, kochającej przestrzeń i łowy. Naturalnej i swobodnej, także seksualnie. Nie dziedziczki włości, sąsiadującej z jego własnymi włościami. Młodszej od Milwy, bardzo ładnej i zgrabnej, to prawda. Wykształconej i obytej, także w polowaniach, a nawet - przez bardzo przewidującego ojca, hrabiego skoligaconego z domem książęcym w Beauclair* - w rycerskim rzemiośle. Ale, chociaż marzyła mu się przez pewien, dość długi zresztą czas - nie miała tego czegoś. I chociaż nie potrafił dokładnie określić, czym owo coś właściwie było, Milwa widziała mu się lepszą kandydatką. Czuł to. Tak myślał. Pomimo wahań. - Byle naprawdę mnie chciała... - pomyślał po raz następny. - Mnie dla samego mnie, a nie dla majątku i tytułu. Uśmiechnęła się promiennie jak słońce, które tak lubił. I przejrzyście jak wiatr, który tak kochał. Wstała i wciąż z tym uśmiechem podeszła do okna. Obróciła się powoli, a jej uśmiech zmienił się w poważny. - Wyjdę za ciebie i dam ci potomka - powiedziała. - Ale chcę ślub. Dasz mi słowo? - Dam - zerwawszy się z miejsca baron podszedł do Milwy uroczystym krokiem i przyklęknął na prawe kolano, zgodnie z obyczajem ujmując jej prawą dłoń. - To moje słowo - ucałował ją dwornie. - Będę ci towarzyszką póki zdrowia i życia - wzruszona Milwa z trudem wypowiedziała wyrazy małżeńskiej obietnicy, których nauczył ją ojciec. - Dnia i nocy, podwórza i domu. Stołu i łoża, biedy i bogactwa. Tylko... - uczyniła zwyczajową przerwę. - Tak? - baron pytaniem dopełnił obyczaju. - Tylko mnie kochaj.** * W której powieści jej Autor umieścił Beauclair, nie wymaga przypomnienia. ** Jaki film kończy przytoczone zdanie, też wręcz nie powinienem przypominać moim Czytelnikom. Cdn. Voorhout, 4. Lutego 20241 punkt
-
1 punkt
-
mam nieodparte wrażenie że za chwilę wiatr z liści zacznie układać pasjansa a zaprzyjaźniona sójka usiądzie na moim zmęczonym ramieniu i zakwili tośmy się bracie świata naoglądali wówczas duszę schowam w maleńkim modlitewniku i naiwnie rozpalę ogień życia farmaceutykiem choć wiadomo że nikt szkapy nie zaprzęgnie do karety a tylko desperat posadzi dupę na spróchniałym wozie1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
człowieku czy ty wiesz kim ty naprawdę jesteś we wszechświecie - czy coś w nim znaczysz więc powiem ci prawdę jesteś w nim niczym kosmicznym śmieciem który nic nie znaczy on jest zbyt poważny by martwić się czymś co jest odwrotne - bo nie ma w sobie tyle powagi z której zbudowany wszechświat którego ważną częścią jest nam nieznane1 punkt
-
Łąki przeżytych lat: wychnięte tataraki, puste kłosy i mak ... wszyscy jesteśmy narkomanami życia. Niby chcemy popełniać samobójstwa, walczyć na wojnach "na śmierć" - niekoniecznie, bardziej "na przeżycie." Z nudy wirujemy w lejach skandali, narzekamy, że nie ma dobra i miłości, wciąż za mało zarabiamy, nie warto się starać ... Piszemy poematy o trumnach, regularnie co kilka dni tracimy z oczu sens życia ... ... Ale! Niech no tylko nas zabiją! Nie, nie! Nie pozwalaj sobie! Mam kredyt do spłacenia, syn za chwilę będzie pisał samogłoski, córka już potrafi siedzieć, chcę zobaczyć Istrię, dostać fundusze na rozwój mentalności rezurekcyjnej w rzeczywistości postpandemicznej, kupić małe pastwisko w Górach Sowich, no i przede wszystkim - jestem bez makijażu, bez spowiedzi i bez sakramentów! Dlatego nie mogę teraz umrzeć. Sumienie to krzesło elektryczne pod słabym, ale stałym napięciem. Bywa, że pulsuje jak rwący ból, przerywa połączenie, miewa braki sygnału Ale to wszystko tylko przez sekundy: całkowitości mojego istnienia, kropli w kosmicznym oceanie ... Pustość! Pustka! Pustota! Spustoszenie! Co do tego nie mam złudzeń. Pełnia! Przeżywam ją bardziej, niż ktokolwiek inny. W białych pokojach, kąpielach z wody kolońskiej i róż, przy świecach o zapachu belgradzkiej czekolady ... Czy to romantyzm?! Młody mężczyzna, który dał mi sporo cielesnej miłości, z determinacją oznajmia, że musi mnie posiąść przez otwór duszy. "Zejdź do Żabki, może mają korkociąg." Idąc do domu liczę latarnie i klomby róż, mijam kościoły, pomijam "dlaczego." Tym razem to nie żarty. To już samobójstwo. Połykam cały listek leku o nazwie Laremid. Zdążyli mnie odratować. Na kolację pożeram własne ciało. W testamencie zostawiam tylko kawałek duszy. I potrzebuję się skupić.1 punkt
-
przedawkowałam życie zaaplikowałam podwójną dawkę psychoanalizy dożylnie i domięśniowo stercząc z głowa w sedesie wyrzucając z siebie resztki darmowych porad zrozumiałam prostą rzecz nie warto być idiotą1 punkt
-
@poezja.tanczy Dzięki, trzeba się jej stawiać i nie ułatwiać jej pracy, a to przynajmniej może opóźnić wspólna wędrówkę. Pozdrawiam1 punkt
-
1 punkt
-
@Rolek dzięki wilku za wizytę :) za wiatrami też nie przepadam, na szczęście w zawiłych metaforach ukrywa się mężczyzna, który jest po prostu do takiego zjawiska przyrównany hehe personifikacja natury i takie tam 😉 @Wiesław J.K. haha w moim życiu od kilku lat jest taki "kolega" niczym halny właśnie, ma moc przybliżania się i podobnego odlatywania 😜 myślę, że mężczyzna przyrównany do owego zjawiska pogodowego to ciekawy zabieg, tylko błagam, nie myślcie, że ja tu o pogodzie pisałam 😉 pozdrawiam i dziękuję za czytanie1 punkt
-
- dla Belli i dla A. Wszyscy ich towarzysze - i przyjaciele zarazem - już tam byli. Oczywiście, wliczając Poszukiwanego, a jednocześnie jakże łatwego do znalezienia - bo przecież WszechObecnego. - Otoczenie naszego zamku - powiedział Ów z uśmiechem na powitanie - to rozprzestrzeniona cząstka Raju. Można powiedzieć, iż spodobał mi się pomysł, aby owa cząstka WszechWymiaru znalazła się tutaj, na Ziemi. Dla pożytku wszystkich mieszkańców, także ludzi. Jak bowiem wiecie, nie jesteście jedynymi korzystacielami z ziemskich przestrzeni. Ty Geralcie, znasz nawet kilku: mam na myśli krasnoludów i elfów. Ale także ty, Yennefer - podobnie. Bo aby zaś nie patrzeć w przeszłość, a zarazem gdzie indziej - tu uśmiechnął się do Regisa - jesteś właśnie jednym z owych. Po Koniunkcji Sfer, to prawda - ale tak, jesteś. - Podoba wam się ta muzyka? - zapytał aoczekiwanie Jezus. Co prawda, nie dla wszystkich w ten sposób, bowiem nadwampir usłyszał ją wcześniej, zbliżającą się, swoim słuchem dużo bardziej efektywnym niż ludzki. Użyjemy tego właśnie słowa, bowiem termin "wyczulonym" nie oddaje rzeczywistości. Czarodziejka natomiast, będąc wysoce domyślną, a jeszcze bardziej wysokowrażliwą, wyczuła chęć zadania owego pytania. W oczywisty sposób powiązanego z urzeczywistnionym już zamiarem sprawienia radości przyjaciołom. Radości zarówno estetycznej, jak i duchowej. - To muzyka Ziemi? - spytała Yennefer, zasłuchawszy się z uwagą. - Azupełnie - odparł Stwórca Dźwięków i Muzyki. - To połączenie melodii, płynącej ciągle z ziemi, po której stąpacie. Płynącej z traw, kwiatów i drzew. Z wody, ciągle w nich krążącej. Płynącej z powietrza i z chmur, zmiennokształtnych istot nieba. Dla was wszystkich przyszedł teraz czas, aby ją usłyszeć. - Z roślin... wiedziałam - szepnęła zasłuchana - i zafascynowana - Soa. - Wiedziałam... Czułam i wiedziałam... - poprawiła się. - Słuchaj, ukochany - uśmiechnęła się do męża, zaraz potem całując go delikatnie. - Słuchaj... - Słuchaj, moje serce... - szepnęła do siebie po chwili. - Przepiękne... - wyszeptała Angoulême z wyrazem twarzy, jakiego nikt uprzednio u niej nie widział. - Chodź, Regisie - ujęła kochanka za dłonie. - Chcę tańczyć, szeptała dalej. - Chodź... - Chodź, ukochany - poprosiła Milwa swojego barona. Z uśmiechem, którego dotychczas nie zobaczył na jej wargach. - Chodź... Pozwól się prowadzić... - Najdroższy... - powiedziała Yennefer ledwie słyszalnie. - Słuchaj... Słuchaj i daj się ponieść... - Milu... - uśmiechnięta Bella przytuliła się do męża. - Czuję spokój, tak głęboki... Czuję, że i ty go czujesz... Dzielmy go tańcem - szepnęła po chwili. - Jezusie, zatańczmy - Zuzanna wzięła Go powoli za dłonie. Melodia Ziemi wciąż ich dobiegała. I przenikała. Zewsząd... * * * - Stał się cud... - powtórzyła przejęta Yennefer. - Ale przecież... - szepnęła zadziwiona Milwa. - Przecież ja... - Regisie... - biorąc jego dłoń i kładąc sobie na brzuchu uśmiechnęła się Angoulême. - Mężu... - zarumieniła się Soa. - Milu... dla nas to powtórnie właściwy czas - wyszeptała zawstydzona Bella. - Jest to i dzieje się to, czego pragnęliście - przypomniała im Zuzanna. - Zawsze tylko to, czego naprawdę chcecie. Mój mąż, mój Wszechświat - uśmiechnęła się do Jezusa uśmiechem, którego Soa momentalnie jej pozazdrościła. - Ach... - Wszystko to, czego naprawdę chcecie - powtórzyła Zuzanna. Cdn. Voorhout, 18. Lutego 20241 punkt
-
- dla Belli i dla A. - Cud, to na pewno cud! - uśmiechała się do siebie i do męża Yennefer. - Dotknij mnie, Geralt, tu... nie tutaj, tu! - uchwyciwszy jego dłoń, przesunęła ją, wciąż uśmiechnięta, ba! - rozanielona. - Połóż mi tu dłoń i powiedz: co czujesz? Czy czujesz coś w ogóle? Bo ja... - znów uśmiechnęła się, trochę przepraszająco, a trochę kokieteryjnie, zalotnie. - Bo ja czuję. No wiesz... Trudnym do zrozumienia trafem Geralt zaczął mieć nagle trudność z utrzymaniem spoglądania na żonę. Dokładniej mówiąc, spoglądania w oczy. Zupełnie tak, jakby coś ściągało mu je lub odciągało. Trochę w bok, a zarazem trochę w dół. Jednocześnie poczuł w myślach pustkę, jakiej nie czuł od... W tej chwili nie był w stanie tego zrozumieć. Patrzył prawie niewidzącym wzrokiem to na fragment pościeli pomiędzy nimi, to na ścianę, stojącą kilka kroków od łoża. I od nich tym samym. - Chodź, Geralt - Yennefer, zrozumiawszy w czym jest kłopot, rzuciła nań - przesuwając dłonią przed jego oczami - czar, przywracający wewnętrzną równowagę. W końcu, jako kobieta, rozumiała więcej niż większość mężczyzn. Jako czarodziejka zdecydowanie więcej. Nawet ponad poziom świadomości wiedźminów, wliczając w to nawet swojego męża - najlepszego ze wspomnianych. Geralt otrząsnął się, niczym po wypiciu czegoś bardzo gorzkiego. Albo mocnego, jak powiedzielibyśmy dzisiaj. Względnie wysokoprocentowego. - Domyślam się, dokąd - nadal miał mało wyraźną minę. - A właściwie do kogo i po co. - Tak, ukochany - Yennefer uśmiechnęła się po raz kolejny. - Do Niego i po to. Widzę i czuję, że twoja aura ochronna ma się dobrze i działa znakomicie. Nawet w tym miejscu i w tej przestrzeni, gdzie nie potrzebujesz obawiać się niczego. - Jest wpisana w moją naturę, jak przecież wiesz - odpowiedział. - Można ją zniwelować, czasowo przytłumić albo ograniczyć jej działanie. Ale nie da się jej usunąć. - Wiem, najdroższy - odparła. - Kto ma to wiedzieć, jak nie ja - twoja żona i twoja czarodziejka jednocześnie? - Czekając, aż się ubierze, sama przygotowywała się do wyjścia. - Jesteś gotów? - zapytała, gdy skończyła. Dla porządku, bo przecież widziała, że jest. - Chodźmy zatem - krótkim gestem otworzyła drzwi. Tego, co zobaczyli w ogrodzie - w miejscu, gdzie znaleźli Poszukiwanego - właściwie mogli się spodziewać. W końcu po kim, jak po kim - po Nim można spodziewać się wszystkiego. Oczywiście dobrego. Cdn. Voorhout, 15. Lutego 20241 punkt
-
- dla Belli i dla A. Regis patrzył. Nadwampirza natura pozwalała mu w wysokim stopniu dzielić uwagę, azależnie od okoliczności. Kochając się z Angoulême, w który to akt angażował w oczywisty sposób i emocje, i wolę - ale także część duszy - widział wszystko. Wszystko rejestrował swymi wampirzymi zmysłami. Ciepło słonecznych promieni. Cień, rzucany przezeń na leżącą przed nim i obejmującą go udami dziewczynę. Powiew lekkiego wiatru, przyjemnie chłodzącego rozgrzaną skórę. Przyśpieszony z płynącego do pędzącego bieg krwi Angoulême w jej tętnicach i w żyłach. Czuł także jej wewnętrzny żar, kończący pochłaniać ją całą. Czego zresztą domyśliłby się, nawet gdyby nie czuł. Słyszał również jej nieliczne myśli, skoncentrowane na doznaniach. Na będącym ich przyczyną pragnieniu. Na jego imieniu, bezgłośnie wyszeptywanym jednocześnie w umyśle, sercu i duszy. I na... Uśmiechnął się lekko, kontynuując branie i dawanie zarazem. I wciąż poddając się pożądającej go i równocześnie biorącej go kochance. - Regis, chcę cię czuć... zawsze tak, jak teraz. Nie przestawaj... Miał zamiar i przemożną chęć kontynuować aż do - nazwijmy to tak - wampirzego finału. Który zresztą - jak czuł - nadchodził, by nazwać to w ten sposób. Który zbliżał się wcale wielkimi krokami. Nachylił się, aby złożyć czule długi pocałunek najpierw na jej rozchylonych pragnieniem wargach, w chwilę potem na rozedrganych powiekach, po nim natomiast na uniesionych piersiach. Właśnie miał zamiar przesunąć się ku jej krągłym udom, by ucałować miejsce, które przed chwilą opuścił, gdy usłyszał namiętny szept Angoulême: - Czy mógłbyś zacząć od nowa? Chyba mam ochotę na więcej... * * * Tymczasem Yennefer i Geralt... Cdn. Gdańsk, 9. Lutego 20241 punkt
-
Mój świat dziś dostał poduszki, wyściełane mam ulice, chodniki pluszem obite, watę na świerkach i pobielone konary drzew. Trawa się schowała razem z liśćmi, teraz spiskują przeciw mroźnemu porządkowi. Wszystko jest lśniąco czyste, nawet nocne niebo się rozjaśniło. Nie użyję dziś zasłonek, bo lubię na ten obraz spoglądać, jestem jego częścią, jesteśmy teraz jednym. Pewnie i mnie samą rozpromienił kolor rozlany za oknem, bo układam literki. ... oto mała dziewczynka szła przez las, nie spotkała wilka, tylko potężne dęby, rozłożyste sosny i smukłe brzozy. Nie potknęła się o korzenie, nie wystraszyła dziwnego szelestu, nie zmógł jej głód ani choroba, mała dziewczynka szła do celu. Na polanie stał domek z piernika, dla zębów to niewskazane, one nie lubią ścian przygryzać, nie lubią kiedy jakaś jędza grzebie im w żywotności. Zęby nie weszły na polanę, weszły tam tylko oczy. Zobaczyły lukier na dachu, rurki z niego wystające, cukierki nad drzwiami niby perły zagubione, którym pomieszały się bajki. Przez chwilę stała w milczeniu, milczenie jej odpowiadało milczeniem tak długo, aż spadł śnieg i domek stał się niejadalny, ale piękniejszy niż przedtem, bo prawie taki sam w jakich mieszkają zwykle ludzie i małe dziewczynki i chłopcy mali, którzy mają w nich swoje łóżeczka i kubeczki i swoje książeczki z obrazkami. Dzięki tej śnieżnej kołderce zauważyła jednak, że domek nie miał życia, nie leciał dym z komina, nie uśmiechała się babcia, nie rosły kwiaty na ganku, ani kot się nie łasił. Domek był częścią lasu, a las sam siebie nie pali, sam nie hebluje, nie wytwarza widelców, ani nie szkli okien i dziewczynka zrozumiała, że to jest dom na niby, taki dom żeby się na niego nabierały łakomczuchy, które mają brzuchy bardzo puste a wielkie i które nie chcą mieć tabliczki nad drzwiami,a niebo jest im niepotrzebne. Patrzą na świat jakby chciały wciąż jeść, a zjedzą wszystko i niczego nie zjedzą już więcej, bo im zęby w końcu wypadną... Za oknem maluje się zima, ciągnie mnie za uszy, pyta gdzie schowałam rękawiczki, wysokie buty, gdzie moja czapka. Nie odpowiadam, milczę. Mam wielką szafę w której trzymam ciepłe ubrania, tylko czy wystarczą żeby mnie polubiła, skoro ona jest taka wielka, taka biała, taka demaskatorska? Przy niej muszę się starać, żeby nie okazało się, że mój dom jest z piernika. Nie jest najgorzej w końcu mam drzewo na opał, szyby w oknach i szafę... mam też nadzieję, że będzie mi ciepło i pięknie, kiedy do zimy wyjdę, a kiedy potem wrócę, nic mi z domowego ciepła nie umknie.1 punkt
-
niech stanie czas niech zatrzyma się świat dość już mam korowodu barw chcę wyjść juz stąd i nie wrócić tam gdzie świat był mną nie czuć nie widzieć nie słyszeć tylko żyć tylko być pozwólcie mi poczuć jak to jest człowiekiem być a nie tylko kupką szarych płyt pozwólcie mi w końcu zrozumieć mój błąd może powrócę tu lecz nie ja tylko ja nie odnajdę siebie bo zmienię mnie nie poddam się1 punkt
-
niezasłużone dla siebie słowa ostrym kopniakiem traktuje i pazurami rozrywa na strzępki by nikt ich raz wtóry nie wymówił odpycha złe kłamstwa oczywiste i z palca wyssane słodycze jakby musiała tęgo zarobić na najdrobniejszy komplement a wystarczyłoby dygnięcie uśmiech "dziękuję" [sub]Tekst był edytowany przez natalia dnia 30-04-2004 01:35.[/sub]1 punkt
-
Symfonię na dwa serca , maestro grać nakazał na pierwszy ruch batutą , ożyły struny śpiące nieśmiało się uniosły przedziwne strojeń dźwięki to jeszcze nie muzyka ,to jeszcze nie jest .. koncert ... maestro mówi „ Piano" .... posłuszne słowom serca wędrują w nut krainę , nim pierwsze wzejdą tony uniesie się w dal sztuka , przedziwnych wirtuozów w miłości do muzyki niezwykle wyćwiczonych publiczność słucha w ciszy akordów i uniesień w przedziwnie drżącej sali , azylu zapomnienia to co ich tu przywiodło , to miłość do muzyki a to co ich wywiedzie , to koniec przedstawienia drżą bębny , jęczą struny , grzmią trąby , dzwonią dzwony radością biją serca w melodię zasłuchane i nuty rodzą dźwięki w misterium przecudownym w muzyce kryjąc całą niezapomnianą pamięć zakończył mistrz swe dzieło i w wielkim uniesieniu batutą swą niezwykłą , wciąż jeszcze nuty trąca lecz wie , że to już koniec , choć jeszcze nie na pewno bo on sam , jest muzyką , a ona nie ma końca !1 punkt
-
Janusz Chlap, kierowca zawodowej kompanii piwowarów był już głodny i zmęczony. Podjechał pod sam blok swoim samochodem, który był okazałą cystr(s)ną do transportowania w celach wiadomych wywaru z jęczmienia i chmielu. Z trudem doczłapał do windy i ze zgrzytem wjechał na dziesiąte piętro, na którym mieściło się jego mieszkanie. Wraz z nim zameldowany w nim był jego syn, córka i żona. Już w korytarzu wyczuł zbliżającą się awanturę. Nie mylił się. Pod plecakiem z wojskowej tkaniny leżał niedokładnie ukryty dzienniczek jego syna. Co zawierał dzienniczek, że na sam jego widok na twarzy Janusza wykwitły rumieńce wściekłości? Otworzył go ostrożnie na stronie oznaczonej liczbą 13. Feralna kartka potwierdziła jego najgorsze przypuszczenia. Oto o godzinie 15.45 został zmuszony do odczytania ocen z wychowania fizycznego. Miał wyrzuty sumienia, jednak ani strona tytułowa, ani żadna następna nie były oznaczone sygnaturą "ściśle tajne", więc schował do ukrytej, pod podwójną podszewką marynarki, tajnej kieszonki, szpiegowski aparat fotograficzny i miniaturowy dyktafon. Tym razem nie musiał zachowywać pozorów. W tym samym czasie jego syn, nie przeczuwając zbliżającego się zagrożenia, siedział w kuchni i spoglądał leniwie na jedyne okno, rejestrując w fotograficznej pamięci wszystko, co za nim się poruszało. Janusz, po gruntownym zapoznaniu się z treścią strony trzynastej dzienniczka, niebezpiecznie pobladł. Miał słabe serce, więc zachodziło podejrzenie, że może to być początek trzeciego zawału. Pewnie wkroczył do kuchni i rozdarł się na całe gardło: -Co to, kurwa, jest? Nie wiesz, że dokumenty należy nosić przy sobie? A co by było, gdyby matka się do tego dorwała? Wiesz co by było? - Spoko, ojciec - powiedział syn - Matka ma uprawnienia i ostatnio była zamieszana w większe afery. - Nie będzie żadnego spoko. Wypad z chaty, bo zamorduję. Tylko nie windą! Słysząc to, syn gwałtownie otworzył okno i opuścił mieszkanie, ponieważ obawiał się zdemaskowania. Za oknem stała cysterna. Po pięciu minutach do mieszkania weszła żona i nie spodziewając się dramatu, który rozegrał się w tym miejscu dosłownie przed chwilą zapytała: - A gdzie jest nasz syn? - Jak to gdzie? Skoczył na piwo.1 punkt
Ten Ranking jest ustawiony na Warszawa/GMT+01:00
-
Ostatnio dodane
-
Wiersze znanych
-
Najpopularniejsze utwory
-
Najpopularniejsze zbiory
-
Inne