Ranking
Popularna zawartość
Treść z najwyższą reputacją w 16.02.2023 w Odpowiedzi
-
Obieram iluzję jak cebulę, a z oczu… płyną łzy. Nie było Ciebie tam w ogóle, prócz seksu. Cały ty. I zsuwam z ramion nową halkę, cebuli cienką nić. Prócz nocy nic nie obiecałeś, prócz ciała więcej nic. Obieram iluzję jak cebulę, spod noża spływa sok. W iluzji się specjalizuję. Skąd? nie wiem, znowu szok. Tak jakby zapach tej cebuli pradawne budził sny. W iluzji się specjalizuję, to karma a nie ty. Iluzji gorzki smak smakuję już od lat13 punktów
-
Na nudnej ławce niewinnie kreśli imię Anieli z modlitw wyklute na amen w grzesznych myślach zatonął w dzienniku dwójka od katechetki Na przerwie wzrokiem Anielę spotkał wpatrzeni w siebie godzin nie liczą serca wpisane w obwód okręgu tak miło płynie… matematyka Magnetyzm fali z lekcji fizyki przyciągnął dłonie muzyką wrażeń z chemii uczucia wybuchła radość a na biologii hormony kwitły Na wywiadówce Hiobowe wieści belferstwo grozi palcem systemu dwójki z klasówek piąteczki z życia ze szkolnych czasów młodzi wynieśli9 punktów
-
Smak tamtych pomarańczy, jak żywy mam w pamięci. Może dlatego ich brak, tak bardzo dziś mnie dręczy. Truskawek też zabrakło lipcem słodko pachnących. Czereśni rubinowych... Zostań, choćby niechcący. Ciągle na ustach słodycz lecz tylko wymyślona. Przewracam kartkę dalej, tam nadal pusta strona.8 punktów
-
7 punktów
-
Był raz sobie człowiek prawy, prawe prawdy sprawnie prawił, ich prawideł wciąż dociekał, aż zgubiło to człowieka. Sprawiedliwie trzeba przyznać, że prawdziwym był mężczyzną, bo prawiczkiem nie był przecież, co zawdzięczał swej kobiecie. Najprawdziwszej swojej żonie wielką radość sprawiał co dzień kiedy biegał po sprawunki i opłacał jej rachunki. No i oczywiście co noc się sprawował prawidłowo i w tej właśnie to oprawie niemal był herosem dla niej. W prawym łożu prawołożył - był w tych sprawach całkiem hoży. Potem spał na prawym boku, rano wstawał prawą nogą. Praworęczny, pracowity, prawdomówny zawsze przy tym, prawą stroną zawsze jeździł, ignorował błahe treści. Prawo prawie znał na pamięć, poprawności też był fanem i rozprawy o wyprawach wprawnie w prasie czasem wstawiał. Zgodnie z prawem postępował, nieprawości zaś piętnował, prawomyślne myśli myślał... w każdym razie, aż do dzisiaj. Dzisiaj poczuł się niedobrze, ze zdumieniem nagle dostrzegł: serce ma po lewej stronie... i to był człowieka koniec.6 punktów
-
wybacz… dawno z tobą nie rozmawiałam wypełnianie codzienności zabiera dużo czasu no i codzienna walka z bytem bywam czasem nieźle obita wiesz… dzisiejszej nocy we śnie zobaczyłam jak pracujesz w polu podbiegłam krzycząc tato tato a ty wziąłeś na ręce mówiąc moje wszystkie radości obudziłam się z uśmiechem takim przez łzy dziękuję… nie miałeś wobec mnie wielkich wymagań w drodze do bycia kimś zabłądziłabym na pierwszym skrzyżowaniu powiem… z lekkim drżeniem w głosie ojcze jestem poetką5 punktów
-
Śmiejemy się licząc grosze, Czasami brakuje paru. Wystarczy tego czaru, By zetrzeć smutek na proszek. Parzę herbatę z dzbanka Dla smaku i oszczędności. Nawet to mnie nie złości, Bo słońce się plącze na firankach. Tomo przynosi śmieci do domu, Kości ukryte przezornie na łące. Nie są za bardzo pachnące, Ale i to nie szkodzi nikomu. Warto jest powstać, gdy leżysz. Rany gasną jak gwiazdy Żegnane dniem każdym. Życie jest warte, by z Tobą je przeżyć.5 punktów
-
Wyspa To nie pustynio-wyspa stoi - to oszalałe stoi morze. I to nie słońce rany koi - to cichy deszcz i nieme zorze. Każdy-każdy jest wyspą żalu i śmiało myje sztywne dłonie jak po niemrawo-krwawym balu. I dżumo-połów w morzu płonie. Każdy-każdy jest ślepo-chory jak krzywa trąba mrówko-słonia, co dumnie wyje z mysiej nory, a echa wycia pieszczą błonia. To słońce ciężko orze pole, to morze drażni brudne piaski. A każdy nadal w krzywym kole - oczami głaszcze rdzawo-maski. (z tomiku: Kowal i Podkowa) Łukasz Jasiński (listopad 2004)4 punkty
-
Piotrze — nasza wiara że w końcu się uda leży głęboko — pod gruzami serce bije bezpowrotnie zostawiłam ci bochenek chleba piekarz mówił że z dobrej mąki chleba naszego powszedniego weź go i zanieś tam gdzie zbudujesz dom przesiąknięty światłem jego blask będzie twoją chwałą nie wahaj się zwątpienie czyni nas słabymi jeśli taka twoja wola — będę tu kołysząc się na krawędzi bezkresnego błękitu z nadzieją że już nigdy nie rozstąpi się ziemia4 punkty
-
skąpana w promieniach chcę ciebie poczuć trochę jak jaśmin na mojej skórze i wąchać te kwiaty ciepłem zmieniaj w tuberozę4 punkty
-
dedykuję Werbenie Wszystko w kancik odprasowane i prawie każdy jest na baczność. Wokół tłum ludzi dobrze znanych, a oczy pełne łzawych zasłon. Padają słowa o przemijaniu. O wieko tłuką grudki ziemi. Ja wraz rodziną tuż nad wami choć nie widzicie - istniejemy. Wszystko, co ziemskie zabiera ziemia; solidny trzos i ból z chorobą. Żałosny płacz już nic nie zmienia, ta rozpacz jest nad samym sobą. Kokon z materii w proch przechodzi, w swych uszach słyszysz moje kocham. Jeszcze bezradnie wzrokiem wodzisz niedzielę daruj - będzie słota. Gdy tylko wspomnisz, już przybywam. Czasem odwiedzę nawet we śnie. Wiem, że nie wierzysz, ale powiem: kiedyś mnie ujrzysz - krzykniesz jesteś!3 punkty
-
Otóż powinno coś być jak nic, a nie ma. I to jest dopiero zagadka dla narratora, czytelniczek i innych w podobie ancymonów. Warszawa – Stegny, 16.02.2023r.3 punkty
-
spojrzał na półkę uginała się od nadmiaru czegoś było za dużo nie wahał się usunął szmacianą lalkę zrobiło się luźniej odetchnął mógł dalej układać inne przedmioty na półce - pomału metodycznie by wszystkie w idealnym porządku stały lalkę oddał - ciężar spadł z obolałych ramion3 punkty
-
@Rafael Marius taka refleksja mnie naszła czytając wiersz, że jeśli w okresie szkolnej nauki ktoś nie nauczył się życia, to potem dorosłe życie musi zaczynać od szkoły życia... Pozdrawiam:)3 punkty
-
Rankiem na ladzie cukierni pod Tleniem do pączka rzekł pączek z różanym nadzieniem: "Chociaż z koloru nadzienia mego śmieją się mówiąc, że ja ten tego, tyś beznadziejny i zdania nie zmienię." Pączki ponoć dzielą się na te z nadzieniem różanym i beznadziejne.2 punkty
-
Mam na imię T. Życie straciłem, próbując Złapać złudzenie, miraż i pogłoskę, Przemierzyłem długi dystans, usiłując Dogonić tą blednącą mrzonkę! Mijały lata, lecz ja wciąż goniłem Złudzenie, fatamorganę, Wciąż naiwnie wierząc, znów na jawie śniłem O tym uczuciu, które naprawdę wielu nie jest dane! Kiedy wreszcie, zmachany, sobie przystanąłem, Ażeby odpocząć, odpocząć przed kolejnym zrywem, Wtedy nareszcie mnie olśniło, Że to uczucie nie jest w pełni prawdziwe! Że dałem się oszukać tym wszystkim autorom, Co wypisywali peany na cześć miłości, Dałem się zwieść ich zapewnieniom, Że to uczucie jest tu-teraz istniejące! Warszawa, 15 II 20232 punkty
-
W zapchlonej chacie Śmierdzącym dymem pokoju Samotny i opuszczony Jak trądem naznaczony Na koncie ujemne miliardy W źrenicy uparta wiara Że stanie się coś Los twardy - zmięknie Wyniesie nad narodowość Spojrzenie jego kometą Zwapniałe nasiona u ramion Sięgają - tam nikt nie sięga W przyczynie zmysł unurzony Przemierza światy bez kroku Drobi po starych chodnikach Widzący go omijają Z opaską na oczach witają Włosy w kołtuny związane Na ciele brudne ubrania Szkicuje na starej kopercie Co on tam skrobie.. Wiersze2 punkty
-
oboje nasyceni nocną grą.. witają nas rano jej gesty dotykamy się stopami w kuchni oddzieleni stołem rozmawiamy o nowym dniu uśmiechając się do dzieci jednak myśli nas zdradzają kusząc powtórzeniem nocy2 punkty
-
@ais A mnie się kojarzy z psychoterapią za 250 złotych za 50 minut. Takie są stawki u tych lepszych w Warszawie. Czasem, gdy rozmawiam z osobami, które korzystają to wychodzi na to, że są to takie latami trwające pogaduszki. Pacjent coś opowiada ze swojego życia, a terapeuta reaguje tak żeby mu było miło, że został wysłuchany. Ludzie nie mają się przed kim wygadać i dlatego chcą płacić. Ja wybieram darmowe milczenie. Mogę też wysłuchać za friko.2 punkty
-
co jakiś czas nad moim domem przelatują ptaki bez głowy za to z dwoma dupami; jedna obrzucania trującym gównem ludzi a druga do zabawy w porno; komu zapukają do okna ten umiera z powodów niewyjaśnialnych przy pomocy podręczników do fizyki szkolnej i bardziej zaawansowanych do medycyny sądowej; ale zawsze z bananem na twarzy. We mgle wszystko jest bardziej miękkie dużo cichsze, ludzie pochylają i mówią szeptem; czasami straszą stadem ptaków i Internetem w którym nikt już nie mieszka, ale i tak czują się samotni przed swoimi telewizorami w których ktoś morduje trzeci dzień bez przerwy ale się z tego nie tłumaczy; jest dużo plotek ostatnio o stadzie ptaków i o tym że samotność ma być zlikwidowana pod karą więzienia i urzędowym poleceniem; próbuję cię rozgryźć od godziny ale bronisz się jak zwykle gumowym firewallem oraz krętkami bladymi pożyczonymi na imprezie urodzinowej u koleżanki gdy nie było nikogo w jej toalecie; wtedy pomyślałaś że jest coś wspólnego w nazwie krętka i kręcenia w tańcu gdy patrzyłaś w sufit z lanego betonu; wtedy za oknem przelatywały ptaki bez głów; szczebiotały po swojemu; nikt nie rozumiał co chcą powiedzieć2 punkty
-
Wpierw odeszła od tych dwojga poezja i przyszły w zamian ściany zimno – bure Potem odeszła ona – udana poetka przyszedł do niej ów amant o właściwej porze Na końcu odszedł on – porzucony poeta i pustka wkroczyła w za dnia za ciemne progi A wczoraj miejskie serduszka w każdej odsłonie uśmiechały się złośliwie i niedorzecznie i z wzniosłym politowaniem Warszawa – Stegny, 15.02.2023r.2 punkty
-
2 punkty
-
Nadprodukcja śmieci upchana do skarpety, zdekompletowanej. Z powodu plam na słońcu. Tak przynajmniej twierdzi stary przyjaciel na stałe zamknięty w słoiku z dżemem. Wiśniowym. Z owoców zbieranych w czasach gdy światem rządził pogodnik z chmury. Jak najbardziej burzowej. Kiedyś znałem jej łacińską nazwę, jednak utonęła w strugach deszczu. Padającego tylko i wyłącznie na korytarzu. Wiodącym ku drzwiom, przez które nigdy nie przejdę. Zresztą za nimi są tylko następne absurdy.2 punkty
-
2 punkty
-
Z Grzecznej Panny panienka Adelka, to tamtejsza sołtys i singielka. Dostojna emerytka, teraz to celebrytka, gdyż powiła słodkiego pudelka. __ 15 lutego obchodzimy Dzień Singla/Singielki (Grzeczna Panna - wieś w Polsce położona w województwie kujawsko-pomorskim, w powiecie nakielskim, w gminie Szubin.)2 punkty
-
wczoraj był on wolnym strzelcem lecz już nie jest jest ich dwóch wolnych grymas chyba mówi wiele przyjaciele od kołyski na tacę zbierali w kościele gdy w biedzie byli ręka w rękę szli w pochodzie bo wierzyli lecz to były dawne dzieje a strzelnica się śmieje2 punkty
-
26.12.2082. Jechaliśmy prawie pustą drogą na wschód od Warszawy. Siedziałem z przodu, obok Rodzica nr 2, który prowadził. Auto sunęło bezgłośnie po równiutkim asfalcie, lekko poprószonym zmarzniętym śniegiem, niczym cukrem pudrem. Wysokie drzewa na poboczach, tworzyły taki tunel, przez który mknęlismy w milczeniu, zachwyceni niecodzienną chwilą. Minęliśmy już posterunki na rogatkach, farmy wiatrowe i fotowoltaiczne, krajobraz był nie zakłócony, prawie żadną cywilizacją w tamtym momencie. Wjechaliśmy do lasu. Igły sosen, pierwotnie obsypane mokrym śniegiem, zamarzły. I teraz gałęzie, przypominały grube białe ramiona. Ale od początku. Nasz wyjazd odbył się pierwszego dnia Przerwy w Pracy. Poszliśmy z samego rana do Centrum Samochodowego. Pięknie tam. Prawdziwy salon. Najpierw poczęstowali nas kawą i herbatą. Zamówiłem cafee macchiato i pijąc ją, miałem wrażenie, że nie jest syntetyczna. Coś wspaniałego. Ale trudno się dziwić. Bywa tu tylko elita. Dyrektorzy różnych Korpo, rzadziej ludzie szczebla kierowniczego, rządowcy i funkcjonariusze służb. Odkąd ogłoszono program "fit for ninety fifth", na jazdę samochodami stać tylko takie osoby. I słusznie. Robią tyle dobrego dla Matki Ziemi, że mogą tworzyć, ten minimalny ślad węglowy. Jako świadome społeczeństwo, jesteśmy na to przygotowani. Rodzic nr 2, odebrał swoją Teslę, dzięki karnetowi ode mnie, mieliśmy ją na cały dzień. Rodzic miał plan. Wyguglał pewną restaurację niedaleko Kampinosu. Nazywała się "Zapomniana Ostoja". I tak, przybyliśmy na odśnieżony równy parking. Wysiedliśmy i tu trzeba było pomóc Zydze, bo podczas ostatniego sqosza, zwichnął sobie nogę. Serena bardzo się nim opiekowała i współczuła. Miło było potrzeć na ich miłość. Naprawdę Rodzic nr 2, miał szczęście, że trafił na ten poliamoryczny kolektyw. "Zapomniana Ostoja", była drewnianą karczmą z bali ze spadzistym gontowym dachem. Wiem, że używam zapomnianych słów. Kto chce, może sobie sprawdzić w sieci. Nad wejściem siedział lalkowy "Dziadek Mróz" a z głośników dobywała się muzyka. Właśnie, cały czas w karczmie towarzyszyła nam ta muzyka. Właściwie były to piosenki, bardzo przyjemne dla ucha, nigdy ich nie słyszałem. Sprawdziłem później, nazywały się kolędy. Są to piosenki, opowiadające o narodzeniu niejakiego Pana Jezusa, później zwanego Chrystusem. I tu połączyłem, tą sektę, którą niedawno odwiedziłem z owymi piosenkami. Okazało się, że ci tzw. chrześcijanie, pozostawiają po sobie ślady, nawet w popkulturze. Wnętrze "Zapomnianej Ostoi", było bardzo przytulne. Drewniane ściany pokrywały jakieś dywany, futra (chyba prawdziwe) i dekoracje ze starej broni, szabel i pistoletów. W kominku na środku izby, wesoło harcował i trzaskał ogień. Blisko komina znajdowała się obszerna ława, na której rozgościliśmy się. I tu spotkało nas coś najbardziej niesamowitego, czyli obsługa. Kelnerka była prawdziwą kobietą, mało tego, ubraną w strój, podkreślający jej kobiecość. Miała dekolt, spódnice wpół łydki, podkreślająca krągłość bioder i pośladków. Za barem, nagle pojawił się prawdziwy mężczyzna w białej koszuli, czarnych spodniach i kamizelce. Na głowie miał jarmułkę a owal twarzy zdobiła wspaniała ruda broda. Rodzic nr 2, uprzedzał nas, że restaurację prowadzi samodzielnie żydowska rodzina. Ponoć ileś set lat temu tak było zawsze. Ok, rozumiem ale taka rodzina? To było najbardziej niecodzienne, co mnie ostatnio spotkało. Ale postanowiłem się dobrze bawić. Na początek zamówiliśmy antydepresanty. Dostaliśmy do nich mały bochenek chleba i taki dzbanek wypełniony tłuszczem i skwarkami, zwany smalcem. Wyszedłem do toalety i tam to usłyszałem. Jako jedyny z naszej rodziny nie wyłączyłem chipa. Tak więc w kiblu, dopadł mnie najważniejszy news ostatnich czasów. Ale to opiszę już następnym razem. Za dużo wrażeń miałem ostatnio.1 punkt
-
wiersz o miłości słodkiej jak wino chciałem napisać lecz jak widzicie słabo mi wyszło a wiecie dlaczego bo zamiast winem swe myśli osłodzić zrobiłem to piwem1 punkt
-
Gnieździ się człowiek w ciasnej izdebce O szorstką przestrzeń fason wyświechtał Zafastrygował nieco naprędce Przecież nic więcej zrobić się nie da Tańczą na bruzdach wyblakłe blizny Do rytmu łkania, łamią się dłonie Pęka monolit, wszystkie krzywizny Kiedyś barczyste, dziś obarczone Wie, że skazany jest na rozdarcie W ciągłej mitrędze nad rozwleczeniem Nieuchronnego wyroku w czasie Lecz ostatkami karmi nadzieję1 punkt
-
Dobry, podoba mi się. Dawno nie użyłam "mitręgi", a to taka fikuśno-kwaśna z nazwania przyprawa. Bb1 punkt
-
@Kwiatuszek @A-typowa-b @Sylwester_Lasota Dziękuję za czytanie:-) @Rafael Marius Teraz jest za dużo to fakt, ale jakość pozostawia wiele do życzenia. Wszystko smakuje na tzw." jedno kopyto" .1 punkt
-
Tak właśnie było. Też pamiętam czekoladki. A teraz wszystkiego aż za dużo. I czy lepiej? Sam nie wiem.1 punkt
-
@Rafael Marius Pamiętam tamte czasy, a czekoladki dzieliło się nożem żeby się z rodzeństwem podzielić. Dziękuję i pozdrawiam! @Tectosmith I zdrowo;-) Dziękuję Ci za czytanie! Miłych snów:-)1 punkt
-
1 punkt
-
@Leszczym Za komuny jak w sklepach nic nie było to był ocet. Żeby jednak coś było i pułki nie świeciły nicością zastawiali je butelkami. I to jest rozwiązanie tej zagadki. Jak dla mnie spragnionego klienta z początku lat 80tych.1 punkt
-
1 punkt
-
dla Belli, Anioła zawsze wodzą drogami trudnych decyzji przystając przy chwilach osobistego piękna łączą uśmiechem czas materialny z metaświatem namysł i doskonałość towarzyszą ich wszystkim posunięciom (chociaż czasami miewają alergie) jeśli jeden tak postępuje, pozostałe też Voorhout, 14.02.20231 punkt
-
1 punkt
-
@jan_komułzykant Też by pasowało, ale "jak nic" jest interpretacyjnie batdziej przewrotne ;))1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
@jan_komułzykant 100% limeryk! Żartobliwy i nad wyraz absurdalny. Rozkosz dla zmysłów! Dziękuję za lekcję🙂1 punkt
-
1 punkt
-
Zima nas nie pieści tylko Deszczem Moczy umiejętnie psując Krajobraz Uroczy. Czy to już jest styczeń, czy listopad jeszcze ciągle zgnilizną Pachnie Powietrze. Tylko słońce wygląda zza chmury próbując rozjaśnić Świat Ponury.1 punkt
-
Noc gwiaździsta Migoczą gwiazdy blaskiem, Szum wiatru Przebija nocną ciszę. Sen piękny śnię Wśród pól kwiatów marzę Sukience białej. Chłodna ziemia Rosa na trawie Na boso stąpam. Wciąż marzę Trzymając rzecz jedyną Miłość to pierwszą Ostatnio rzecz po tobie Róże piękną Pożądanie te nasze. Gdzie jesteś, niewiem Czy żyjesz ty jeszcze wciąż, Zdrowy ty czy nie, Zamartwiam się o ciebie. Łzy wylewam Obiecałeś, że wrócisz Czas mija szybko Tęsknię za tobą Miłością moją. Wróć do mnie, mój kochany Czas mija szybko Schnę jak kwiatek, Cierpię i płacze. Ps. I jak wyszło. Oczywiście w wierszu nie chodzi o mnie.1 punkt
-
ERROR Tramwaj linii dziesięć właśnie odjechał. Dosięgnąłem go jedynie wzrokiem. Byłem niecałe dwieście metrów od przystanku, gdy jego wolny ruch zaczął przyspieszać. - Kurwa mać! – krzyknąłem. Dzisiaj mam egzamin. Nie dość, że zaspałem to jeszcze dzieje się to. Zawsze musi być coś. Jakby to powiedziała moja babka: nie zbadanie są wyroki boskie. To chyba w końcu trzeba je przebadać. Pogoda jest piękna jak na wczesną, kwietniową wiosnę. Choć dochodzi dopiero ósma słońce świeci w asfalt dość intensywnie, sprawując złudzenie fatamorgany. Boli mnie głowa. Pewnie to wynik wypalenia paczki papierosów na czczo. Stres zżerał mnie od środka. Uczyłem się na to jebane zaliczenie dwadzieścia cztery godziny bez snu. Nic nie pamiętam. Mam mentlik w głowie. Stoję jak ten idiota w białej koszuli, czarnych spodniach dość przyległych do moich nóg i mokasynach, które obtarły mnie ze wszystkich stron. Jestem zły, wkurwiony, wściekły. Myślę o liceum. Chciałbym mieć wyjebane na wszystko tak jak wtedy. Zajęcia zaczynały się zwykle o siódmej. Nigdy na nie nie docierałem. Dziwne, że mnie nie wyrzucili. Za to powtarzałem klasę. Maturę zdałem fartem. Dużym fartem. Nigdy nie zapomnę miny tego pierdolonego kujona, co chadzał na korki dzień w dzień, gdy odbieraliśmy wyniki. Nie mógł dowierzyć, że napisałem rozszerzenie z polskiego lepiej niż on. No tak bywa mój chłopcze. Życie to nie fair play. Śmieje się sam do siebie, stojąc na przystanku. Wzrok osobników sterczących na przeciwko prześwietla mnie całego. W sumie mam ich w dupie, choć wyrazy ich mord zawsze mnie drażnią. Jedyne, z czym Piłsudski miał rację to ze swoim stwierdzeniem, że ludzie to kurwy. Jestem dość dziwną istotą. Nienawidzę ich, brzydzę się tego społeczeństwa, a z drugiej strony pragnę akceptacji i przynależności. Ambiwalentny typ. W końcu przyjeżdża. Piękna dziesiąteczka. Mam dwadzieścia minut spóźnienia. Jak profesorka pozwoli mi jeszcze pisać to zacznę wierzyć w cuda. Wsiadam do cudownego środka lokomocji. W drzwiach wita mnie zapach uryny, fekaliów i wymiocin. Polska. Kraina mlekiem i miodem płynąca. Gdy historyczka pytała mnie o ostatniego króla Polski, z dumą odpowiadałem: - Mikołaj II Romanow, psze pani. Nie była zbyt inteligenta, żeby pojąć, że w sumie miałem racje. Mało nauczycieli, których spotkałem na swojej edukacyjnej drodze była rezolutna. Postkomunistyczne dziady, kończące WSP ( wylęgarnie starych panien). System nauki w cudownym Lechistanie to żart, cyrk, chujowy kabaret. Przez dwanaście albo trzynaście lat, w zależności od twoich życiowych wyborów, uczysz się rzeczy nie przydatnych do egzystencji. Stoję już dobre siedem minut bujany przez torowiska. Tramwaj jest napchany pod sam korek. Słyszę płacz dziecka, czuję zapach potu, widzę jak dwóch meneli pije jakąś berbeluchę i chowa ją, co rusz za pazuchę. Zakładam słuchawki. Wolę na czas naszej wspólnej wyprawy odciąć się od reszty towarzyszy podróży. Będzie mi lepiej. Muszę się uspokoić, choć liczenie oddechów jeszcze bardziej mnie rozstraja. Włączam jakieś rzępolenie. Nie ważne, kto gra, ważne, że zagłusza ten jebany zgiełk. Pogłaśniam muzykę tak, aby nie słyszeć nic po za nią. Gdyby Hieronim Bosch istniał w teraźniejszych czasach, definiowałby piekło życiem w Polsce. Tak myślę obserwując tłum osobników przebywających razem ze mną. Ten naród jest zbyt heroiczny i durny. Umiemy się scalić tylko przez chwilę, na chwilę. Łączyliśmy się w bólu, gdy zmarł papa w dwutysięcznym piątym, albo, kiedy tupolew rozjebał się o drzewo w dwutysięcznym dziesiątym. Wtedy stawaliśmy jak jeden mąż ukazując, czym jest społeczeństwo. Teraz, kiedy wybuchła wojna w Ukrainie zrobiliśmy podobnie. Pomagaliśmy, obdarowywaliśmy, podawaliśmy rękę. Ale minął rok. Trzysta sześćdziesiąt pięć pierdolonych dni. Nagle zwrot akcji jak w jakimś amerykańskim akcyjniaku klasy z z osiemdziesiątych lat. Wszędzie rozlega się głos na nie. Raptownie każdy Ukrainiec to banderowiec, banda upa, chuj wie, kto jeszcze. - Wolność jest darem Boga! – krzyczy jakiś chłop. To cytat z encykliki papieskiej, choć ten slogan bardziej kojarzy mi się z dokumentem Ciszewskiego. Nie wiem, czemu ten facet to mówi. Widać, że jest dość inny od reszty. Wyróżnia się obitą twarzą, brakiem obuwia, dresami przetartymi na kolanach i koszulce ubrudzonej w czymś pomarańczowo – fioletowym. Może to sam zbawca zszedł na ziemie? Ogarnia mnie fakt, że muzyka nie daje rady przyćmić rumoru tramwaju. Zaczynam badać osobnika, który ma się za proroka. Musiał przyjebać coś mocnego, bo jest wystrzelony jakby był na innej planecie, jeszcze nie zidentyfikowanej przez NASA. Ale mistrz z Nazaretu ma rację. Wolność to najważniejsze prawo istnienia. Ważniejsze od bezpieczeństwa. Wybór w podejmowaniu każdej decyzji, niezależność, swoboda, samodzielność. Nagle uderza mnie podmuch gorącego powietrza. Zaczyna parzyć moją potylice przechodząc w dół ciała. Pewnie to wynik odwodnienia. Czuję się okropnie. Poty oblewają mnie całego. Płyną ciurkiem po czole i plecach. Stres jeszcze zwiększa odczucia. Na chuj ja się pchałem na te studia? W życiu nie spodziewałem się, że zdam egzamin dojrzałości, a teraz jestem w cuchnącym tramwaju i pędzę na jakiś durny egzamin. Nawet nie wiem jak nazywa się przedmiot, z którego zdaje. Dostałem wczoraj wieczorem notatki od kolegi z roku, choć „kolega” to za duże słowo. Jestem autsajderem. Samoistną tratwą tułająco się gdzieś w sztormie. Nagle czuje ostre szarpnięcie. Łapie się szybko metalowego drążka. Większość z osób leży na ziemi. Jezus o dziwo utrzymuje równowagę. Spostrzegam winowajców całej sprawy. Dwóch dżentelmenów, bez zębów na przedzie. Idioci dla beki pociągnęli za hamulec awaryjny. - Kurwa, hahaha, kurwa, ale dobre, patrz jak leżą! – mówi jeden do drugiego. - Dobre, zajebiście żeś wymyślił morda. – odpowiada mu współwinny sytuacji. Ludzie się wkurwiają. Zaczynają się drzeć. Wołają motorniczego, żeby otworzył drzwi. - Uspokójcie się! Pan nasz wie co robi!!! – mówi do swoich owieczek syn cieśli. Nagle dwóch inteligentów łapie kontakt wzrokowy z tym dziwacznym chłopem. - Eee. Ty kurwa Cejrowski! Wypierdalaj mi stąd. – mówi do niego jeden z dwóch. W sumie wyglądają jak bracia bliźniacy. Mroczki po spożyciu zbyt dużych dawek metanolu. Wrota naszego dyliżansu, po zlitowaniu się tramwajarza, zostają otwarte. Lud jak szarańcza wylatuje z bimby. Agnus Dei jak przystało na proroka wymyka się z transportu, jako pierwszy, biegnąc wprost do śmietnika ogarnąć jakiś tytoń do lufki. - Pa jak spierdala, hahaha. – mówi drugi z dwóch. Wychodzę, jako ostatni. W tramwaju pozostają bracia syjamscy i kierowca. Wycieczka trwała ponad dwadzieścia minut. Jestem zmęczony podróżą, wyczerpany brakiem sił. Na Uniwersytet zostało mi niecały kilometr. Google Maps pokazują 15 minut. Stopy parzą mnie przez pierdolone mokasyny. Pewnie będę jedyny odziany na galowo. Muszę gdzieś siąść. Czegoś się napić. Nie dam rady dość tam na nogach. Siadam na pierwszej, lepszej ławce. Nie zauważam, że jest cała brudna w ptasie gówna. Biorę telefon do ręki. Sprawdzam komunikator. Wszystkie konwersację mam wyciszone, ponieważ nienawidzę spamowania i dźwięku aplikacji. Wole ciszę i spokój. Nagle oczom nie wierząc czytam grupę. Zajebiście, kurwa. Pomyliłem godziny. Egzamin odbył się pięćdziesiąt minut temu. Jest za dziesięć dziewiąta. Ja pierdole. C-U-D-O-W-N-I-E. Wstaje z tej pierdolonej ławki. Jestem calusieńki w pocie, jebie ode mnie jak z szaletu. Słońce zaczyna ostrzej grzać. Buzują we mnie wszystkie emocje. Ściągam buty, biorę je do ręki szukając jakiegoś sklepu. Wchodzę do pierwszego lepszego. Biorę wodę, piwo, albo dwa piwa. Podchodzę do lady. Proszę jeszcze o najtańsze fajki, bo mam tylko dwadzieścia złotych przy sobie. Płacę, pakuje swoje zakupy do reklamówki i wychodzę. Veni, vidi, vici. Podążam przed siebie na bosaka, szukając jakiegoś skweru. Siadam w parku, na trawie. Mam to w dupie, że cała koszula będzie brudna. Przynajmniej zacznie pasować do ogównionych spodni. Otwieram piwo, wsadzam papierosa do ust. - Jednak życie może być piękne! – wołam. - Jeszcze jak! – odpowiada mi zbawca z tramwaju, opalając lufkę. Macham mu ręką, aby podszedł bliżej. Daje mu browara. Pytam czy chce papierosa. Nie odmawia. - Dziękuje ci, drogi chłopcze. – mówi wzruszony. W sumie dobrze mieć kogoś w trudnych chwilach. Spiritus Movens. k.1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
Ten Ranking jest ustawiony na Warszawa/GMT+02:00
-
Ostatnio dodane
-
Wiersze znanych
-
Najpopularniejsze utwory
-
Najpopularniejsze zbiory
-
Inne