Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Ranking

Popularna zawartość

Treść z najwyższą reputacją w 26.12.2022 w Odpowiedzi

  1. mój sąsiad poszedł w poniedziałek na spacer głośna ulica nie zagłuszyła myśli w motelu rozdał uśmiech za uśmiechem nie prosząc o resztę - jak zawsze przez chwilę płakał na wspomnienie dzieci lecz klamka wynajętego pokoju zapadła nie wybaczył sobie że jest człowiekiem mój sąsiad nacisnął spust -------------------------------------------------- W 2021r. w Polsce popełniono ponad 5 tysięcy samobójstw. Daje to 15 samobójstw dziennie, z czego 12 należało do mężczyzn. Jest to więcej ofiar niż w przypadku wypadków komunikacyjnych. - 116 123 - Kryzysowy Telefon Zaufania - 116 111 - Telefon Zaufania dla Dzieci i Młodzieży Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę - 720 720 020 - Antyprzemocowa Linia Pomocy - 800 120 002 - Ogólnopolskie Pogotowie dla Ofiar Przemocy w Rodzinie
    7 punktów
  2. Jeszcze za wcześnie na wiersze schyłku Póki się rządzisz prawem młodości I niepokojem podszyty żywot Świat w twoich oczach – rozmach i przytup A twoja przyszłość przez światłość brodzi Jeszcze możliwe zdaje się wszystko Dopóki młodość w nas nie zakrzepła Póty za wcześnie biadolić w wierszach I zadomowić się w doczesności Jeszcze się wyśpisz, w końcu doczekasz Godzin świątecznych, weź je do serca Zanim szarówka Ci wzrok przesłoni
    6 punktów
  3. Przyszła jesień, a wraz z nią do drzwi zapukała nostalgia. Zaczęło robić się coraz zimniej nie tylko na dworze, ale też na ludzkich sercach, a chęci do życia spadać wraz z temperaturą. Liście zaczęły zmieniać kolor na czerwony, tak jakby chciały zatrzymać nadciągający mróz, lecz ostatecznie nie tylko one opadają z bezsilności. Nie tylko wiatr wieje mocniej, ale tak jakby nagle wszyscy zaczęli od czegoś uciekać chowając się po domach. Tak samo jak znikają oni, słońce znika wcześniej niż latem. Zwierzęta zbierają zapasy na zimę, a ja próbuję zebrać w sobie i w całej tej melancholii tyle sił, by uśmiechnąć się do ostatniego przechodnia, którego być może mijam. Być może, bo właściwie cały świat wydaje się taki jakiś niewyraźny przez powstające mgły, smutki i coraz częściej padające deszcze, których krople mylą mi się już z kąpiącymi z moich oczu łzami. Wszystkie piękne kwiaty i ludzie obumierają, a całe lato, ciepło i szczęście odchodzą wraz z nimi w zapomnienie. Idąc tak wąskimi alejami przyglądam się szaroburym kałużom i popielatemu niebu, dokładnie takim, jak w mojej popielniczce, w której gaszę rozżarzonego papierosa, tego, którego wcale nie powinnam palić, licząc, że chociaż nadzieja nie zgaśnie wraz z nim.
    5 punktów
  4. Bądź jak listek na wietrze przy alpejskim potoku. Przechodząc sama obok dostrzegłam go po zmroku. Musnął mnie delikatnie zahaczając policzek. O dreszcze przyprawiając przerażone oblicze. Księżycowa poświata zwolniła głuche tętno. Listek znów je przyśpieszył, noc stała się pamiętna.
    4 punkty
  5. na dole śmierć na górze śmierć a życie? czeka na poboczu stuka nieprzerwanie byś je przygarnął wziął ze sobą odwdzięczy się ma cudowną latarenkę i sekretny kluczyk oświeci i otworzy ci głowę
    3 punkty
  6. Hej, Hejka, chętnie bom chętny wprowadź mnie w stan wyprowadzonej równowagi albowiem w moim życiu zagościł tego tamtego marazm. Postawię ci kawę i rozgrzeję do czerwoności naszą wspólną kawiarnianą ławę. W damsko – męski konkret zamienię dotychczasową mowę trawę i wyłożę jak karty argumenty kawę na ławę !! Zgramy się w łapki przytul daj weź skuś złap się. Warszawa – Stegny, 26.12.2022r.
    3 punkty
  7. wesołych w radości bez ości szczęśliwych tak zdrowych grosz w gości coś tam -ci morowych wnet marzysz życzenisz nic ważysz przychodzisz się szczerzysz odchodzisz
    3 punkty
  8. Magiczne święta Są pierniki z zakalcami, skóra gruba, twarda. Ktoś chciał dopiec. Trudno. Zje się je ze szczyptą "Maggi". Zakarpiane święta "Rybka nie musi pływać" - wielu w święta powie - "Karpie bijem!"* I kupą, kupą, ości panowie! Po ludzku Podobno w Wigilię mówią ludzkim głosem zwierzęta. A ludzie? Są ludzcy, do czasu. Pożyczka Tym, którzy zamiast "Życzę ci..." mówią "Nie życzę sobie!" pożyczę życzliwości, by człowieka ujrzeli. W sobie - Z Bogiem. *tytuł książki A.Pilipiuka
    3 punkty
  9. Po północy przemówiły kwiaty, niestety w tylko sobie znanym języku. Być może o nieuniknionym końcu czasu, ale to tylko domysły, bez pokrycia. Zresztą byłem zbyt zajęty obliczaniem punktu podparcia aby ustać przy ciągłych obrotach planety i bezustannych zmianach pór roku. Pierwsza gwiazdka zgasła niezauważona, może wtedy gdy Mikołaj upadł poraz kolejny, zapewne pod ciężarem obietnic lepszego życia. Połamany opłatek z trzaskiem wbił się w martwe oko karpia, siana zabrakło, konie apokalipsy były zbyt głodne. Wyruszyły do pustej i zimnej stajenki, gdzie pasterz fałszywie nucił kołysanki. Na kolędy zabrakło miejsca, trzej królowie popadli w obłęd, z powodów topograficznych. Dlatego zacząłem pisać kronikę środka świata, streściła się w słowach: Rozdział pierwszy.
    3 punkty
  10. Straciłam nadzieję. Taka jest cena pachnących kwiatem - miłości naiwnych. Straciłam nadzieję... I tylko wzrokiem trącam tamten czas i mój i twój, w działaniach bezwstydny. Straciłam nadzieję bez obaw i winy. Nie będzie mnie ani ciebie I nikt za nami nie będzie następny ani jedyny. Straciłam nadzieję. Ponawlekałam nitki na igły. Zacerowałam łaty i czas ten w decyzjach bezmyślny. Straciłam nadzieję o smaku dojrzałej pigwy. Straciłam nadzieję. A ty wciąż milczysz... Nadzieja nie odchodzi... Tylko wtedy gdy nie było jej nigdy.
    3 punkty
  11. Słyszę cię, ale nie rozumiem słów. Mówisz do mnie, szepczesz… Klęczę na drewnianej podłodze, wśród słojów i sęków, wśród wilgotnych plam… Brunatne zacieki na ścianach wydłużają się. Sięgają ziemi. Ciii… Jest tak cicho. Jest tak… Gdzieś w otchłani niosą się kościelne dzwony. Płyną kaskadami powietrza. Nad pola. Nad okryte śniegiem łąki… Równiny nicości. Lodowatego piekła. Lodowatej nocy… Kto tu jest? Czy jest tu kto? Czyj to cień majaczy na suficie? To coś porusza skrzydłami i drży. Dotyka czółkami mojego ciała. Często powraca w rozgorączkowanych snach tak wyraźnych jak ostrze noża. W otchłani pustego domu gong stojącego zegara. W otchłani czasu. W labiryntach korytarzy z niezliczoną ilością otwartych drzwi. Za nimi mrok opuszczonych pokoi. Za nimi kurz i pył. Za nimi porzucone resztki jakiegoś dawnego życia. Skorodowane. Wypaczone. Zapleśniałe… Rozsadza mi skronie pulsujący ból. Coś do mnie wciąż szepcze, wyziera z każdego kąta mżącymi pikselami szarości, od których palą wilgotne oczy i wzbiera w żyłach buzująca krew. Nie wiem, co to takiego, ale bije od tego potworny chłód pustki wszechświata, gdzieś w przepastnej melancholii wiecznego niebytu. Na wieszaku w półmroku przedpokoju wisi jakaś stara torba, dziurawy płaszcz, zabytkowa szpicruta w wyblakłej rzemiennej plecionce. Skąd się tutaj wzięła? Nie wiem. Nie pamiętam. To wszystko. Więcej nic. Jestem świadkiem nieodgadnionej ceremonii. Zbierają się wokół stołu nieostre widma. Trzymają za ręce i w mdłym potoku wiszącej lampy chodzą wokół, nie wiadomo po co. Zatrzymują się, jakby w namyśle, jakby gubiły wątek. Lecz po chwili zaczynają od początku swój niemiłosiernie dziwny chód. Wygłaszają w powadze stare paradoksy niczym mnisze kazania swoim przytłumionym szeptem zatopionym w oddechu przeszłości.. I znowu milczą. Nieruchomieją. Na stole płonie świeca. Drży w porywach rozdygotanego oddechu. Czyjego? Ściekają z niej krople stearyny. Krzepną na gładkiej powierzchni mętnymi łzami. Te łzy są, jakby pozostałością mojej umarłej matki o skórze w barwie wosku. Zaiste, dziwne to i niepojęte. Osobliwa sceneria majaków z bulgoczącą w tle plątaniną żeliwnych rur. Jakież to absurdalne i wariackie. Zrodzone wyłącznie w chorej wyobraźni maniakalnego schizofrenika. Tak, wiem. Nikt nie musi tego ciągle powtarzać. Co jest nade mną? Czy tam coś żyje? Co takiego rozwodzi się nad swoim losem bez otwierania bladych ust? Rozwodzi się ze złączonymi ściśliwie dłońmi jak do modlitwy, czy może coś w tym rodzaju? Co jest nade mną? Co takiego tam żyje? A jeśli żyje to na granicy jawy i snu. Choć może już dawno umarło, rozsypało w pył. Ale jednak przetrwało ten straszliwy rozpad w rozdartym jak papier powietrzu. Podnoszę głowę i słyszę nieśpieszne kroki w tę i z powrotem. Trzeszczenie uginających się stropowych desek. Widzę wybrzuszające się powłoki brunatnego tynku. Coś tam jest i żyje, mimo że dawno umarło. I bez względu na wszystko przemieszcza się niezwykle konsekwentnie i w powadze sanktuariów. Przytulam się do ściany. Nasłuchuję. Wsłuchuję się w tern miarowy puls, niezmiernie wolno rozchodzący się w przestrzeni i czasie. Coś tam żyje, ale jakże odmienne, obce i bezosobowe. Przeszyte straszliwym mrozem na wskroś. W krwiobiegu żeliwnych rur słychać słabe odgłosy czegoś dawnego, czegoś pierzchającego w dalekim echu przeszłości. Przytulam się do ściany. Całuję, wsuwając język w szczeliny pęknięć. Czuję gorzkawy smak obsypującego się cementu. Namiętność bez granic. Nie mająca odpowiednika miłość. Nasłuchuję wciąż i wciąż. Wyławiam najmniejszy chrzęst, trzask, stuk… Wyławiam cokolwiek nadwrażliwym słuchem neurastenika. Przepojony mnogością obrazów i wielorakich spięć w głębinach mózgu… I znowu się przekształca odbicie w lustrze stojącego trema. A dopiero leżało w spazmie agonii. Znieruchomiałe, skręcone w spiralę jak włókna w pętli skazańca-samobójcy. Jeszcze do tej pory stoi tam krzesło, gotowe przyjąć na siebie z głuchym uderzeniem ciężar lodowatego, bezwładnego ciała… Odsuwam się od ściany i wpatruję ponownie w sufit, w wybrzuszone deski stropu, pokryte popękanym tynkiem z powiewającymi płachtami zakurzonych pajęczyn. Coś tam żyje. Coś żyje nade mną i przemieszcza się. Próbuję się wspiąć po żeliwnej rurze, do szerokiego pod sufitem rozgałęzienia jak kwiat, jak ramiona szeroko rozwarte jak grób. Lecz zdzieram jedynie purchle odpadającej farby, które spadają płatkami na moją twarz, obsypują włosy, wpadają do ust… Coś tam żyje i śni, wiedzione nostalgią mroku i opuszczenia. Wiedziałem już od małego dziecka, że nade mną jest coś czego nie mogę pojąć, ani zrozumieć. Że żyje tam niepojęte, co mnie przyciągało swoją straszliwą melancholią z silą grawitacji czarnej dziury. Co tam jest? Śni mi się. Powraca w snach rozpięte na krzyżu. Lecz nie przypomina to człowieka. Co to jest? Kiedy staję u stóp tego wielkiego krzyża, to coś spogląda na mnie ze zwisającą, zdeformowaną głową z wysokości, jakby wielkiej góry. Lecz nie przypomina człowieka, bardziej jakąś istotę z koszmarów, bądź owada z długimi, cienkimi odnóżami (pająka?)… Czy to ty, ojcze? Nie, to nie ty!. Więc, kto? Albo raczej, co? Zatapiam się w mrocznej, suchej otchłani, przedzierając się przez pajęczyny i kurz. Przedzieram się przez jakieś gałęzie, które uderzają w twarz… Brnę, ku czemuś, co mnie trwoży i fascynuje zarazem… Nie poznam tego za życia, ponieważ to jest martwe jak głaz i wieczne w swojej potędze martwoty, jakby zostało wmontowane na początku czasu w mrok niepojętej melancholii. To mnie przywołuje. To wciąż przyciąga mnie ku sobie od pierwszych dni mojego życia. Od moich narodzin w pochmurny, deszczowy dzień. Klękam u stóp tego czegoś i wpatruję się w te straszliwie puste, sześcioro oczu. W te czarne otchłanie. W te otwory absolutnego rozkładu… (Włodzimierz Zastawniak, 2022-12-26)
    3 punkty
  12. Pewien dusigrosz z miasta Lubartów został w New Yorku królem pop-artu. Po lekcjach u popa wymyślił hip-hop, a gdy pop chciał tantiem warknął: "Bez żartów."
    2 punkty
  13. odhaczone wszystkie szczęścia lądują na liściu sezonowej zagłady spadną wraz z nim spoglądając jak naturalnie ich przeciwieństwa wdrapią się na piedestał - cykliczność przychodzi niezauważona
    2 punkty
  14. pojąć człowieka człowiek nie może pojąć Boga lecz mrówka może ugryźć człowieka a człowiek może Boga pokochać
    2 punkty
  15. - dla Belli - Maria Magdalena... No tak, mogłem się domyśleć - powiedział powoli Mil, spojrzawszy na Soę, czy i ona w tym samej chwili zechce poczynić podobną uwagę. Czując, że jej myśli są podobne, przerwał wypowiedź. - I Joanna... - zaczęła Soa powoli, zestawiając w myślach stojącą opodal Bellę z ewangelicznym opisem. - Teraz już rozumiem... Jan, najmłodszy Apostoł i Ewangelista... wcale nie był mężczyzną! To byłaś ty!... Pani - Soa przez chwilę rozważała, jakiego powinna użyć określenia. - Więc Ewangelia podaje nieprawdę?... Ale przecież - mówiła dalej, podążając za swoimi myślami - ty sama ją napisałaś. I zamaskowałaś - czy właściwie ukryłaś - nie tylko swój udział w Ostatniej Wieczerzy, ale przede wszystkim w powstaniu Kościoła? Ale po co? Przecież... - zamilkła zrozumiawszy, że Bella/Maria czeka cierpliwie, by dojść do słowa i wszystko wyjaśnić, odpowiadając na jej pytania. - Tak, ja sama ją napisałam - uśmiechnęła się żona Jezusa z czasów Jego ostatniego wcielenia. - Jako jedna z nielicznych w tym czasie kobiet w naszym ówczesnym narodzie, która umiała czytać i pisać. I oczywiście, jak słusznie się domyślasz - mówiącej wystarczyła króciutka chwila, by zajrzeć do umysłu Soi i odczytać jej myśli - napisałam prawdę. Jak mogłabym inaczej? Słowo mówione, a tym bardziej pisane należy szanować. Mowa i pismo z założenia istnieją po to, aby przekazywać prawdę. Chyba, że ktoś tworzy powieści, jak ty, Milu - Bella uśmiechnęła się doń po raz kolejny. Po raz kolejny pięknie. - Dla ludzkich rozrywki i przyjemności. - Ależ ona olśniewająco się uśmiecha... - pomyślała Soa z niejaką zazdrością. - W dokumentach natomiast i kronikach - kobieta pozornie nie zwróciła uwagi na myśl Soi - z założenia należy przedstawiać prawdę. - Tak też zrobiłam. A że późniejsi, nazwijmy rzecz po imieniu, szowinistyczni męscy fałszerze uznali, poddawszy się wpływowi jednej z istot Mroku, że trzeba zmienić ją na kłamstwo? Bo nie podobał im się Kościół taki, jaki był? Czyli prawdziwy, rządzony wspólnie przez mężczyzn i kobiety? Bo również w sferze religijnej chcieli dominacji mężczyzn z jednej strony, a z drugiej, równocześnie, przedstawienia kobiet jako istoty niższe? Mówiłam - żachnęła się lekko po raz następny. - Mężczyzni! - Thank you very much - opowiadająca zwróciła się do Soi po angielsku zakładając, że zna ona ten język. - Za twoją myśl dotyczącą mojego uśmiechu. Jest mi bardzo miło - kontynuowała. - Twój uśmiech też jest ładny. Będzie jeszcze ładniejszy w miarę przekształcania się twojej energii w coraz bardziej pozytywną. Ale uważaj na zazdrość, bo sama czasem zamykasz sobie drogę rozwoju. Zazdrość bowiem to jedna z cech, które najbardziej gaszą światło w twojej duszy. - Tak więc - Bella/Maria podjęła temat po niewiele trwającym namyśle. - Księgi tak zwanego Nowego Testamentu zawierają tylko część prawdy. Ale w istotnych kwestiach kłamią. Jak już powiedziałam - kobieta spojrzała na Soę, po czym ponownie uśmiechnęła się do Mila. - Więcej, jeśli zechcecie - a myślę, że na pewno zechcecie - wyjaśni wam mój ówczesny mąż - Bella znów się uśmiechnęła, unosząc dłoń i poruszając palcami w geście pożegnania. - Na mnie powoli czas - dodała, podchodząc do Jezusa i całując go lekko w policzek, a potem do Mila, którego objęła i pocałowała czule. - Gdy dowiesz się, jak się nazwałam, znajdź mnie. Napisz do mnie. Będę czekała. Pa, meu querido - uśmiechnęła się na odchodnym najpiękniej, jak potrafiła. - Cześć, Soa - pomachała do niej. - Do zobaczenia. - Pa... Querida - Mil trochę niepewnie powtórzył zasłyszane słowo, nie do końca pewien, co dokładnie oznacza, ale trafnie zmieniając ostatnią literę. - Do zobaczenia. Przez chwilę stał, wpatrzony w miejsce, na którym stała kobieta. Po czym podszedł i przykucnąwszy, dotknął śladów na piasku. - Czuję jej energię - pomyślał. Zastanowił się chwilę, tknięty kolejną myślą, aż uśmiechnął się do niej i do siebie. Potem zebrał garść piasku, na którym stała Bella, wyprostował się i odwrócił do Jezusa. - Mógłbyś? - poparł pytanie gestem zaciśniętej lekko dłoni. - Oczywiście - uśmiechnął się Jezus. Cdn. Voorhout, Boże Narodzenie 2022
    2 punkty
  16. rozbija największe okręty o betonowe skrzyżowania myśli rozbitków dryfuje w słońcu sama ze sobą w zatłoczonym mieście rozlewa się w zanadrzu niepewność o smak chleba kolor złota milknie echo nie może przekrzyczeć się z galopującym stadem białych mustangów opadnie pył rącze konie zmęczą się zapragną świeżej wody tuż obok za rogiem w podcieniach cisza zasłani ciężkie oczy na świat tylko wtedy lekki podmuch pozwali odpłynąć złapać każdą cząstkę w żagiel
    2 punkty
  17. Tyle śmierci już za mną, ukłonów do ziemi. Całymi dniami się modlę o śmierci koniec. A tu znów nagły początek, znów obok mnie śmierci polegli. Tyle śmierci już za mną i przede mną wciąż nowe. A zawsze bolesne. I w pamięci jak nożyce ich ostre krawędzie... Na mojej szafce strachy przy szczelnie zamkniętym oknie. Tyle śmierci jeszcze przede mną, tyle kochania na zawsze. I bólu po łokcie. Tyle śmierci, tyle głów w strugach deszczu moknie. Tyle śmierci już za mną, tyle w pamięci utkwiło jak kolce. Tyle myśli gnębionych, tyle myśli w wiecznym milczeniu odległych, tyle mi śmierci w oczach rośnie. Mijamy... W dalekie krainy odpływamy. Tęsknimy. Szlochamy znacząco, bezdźwięcznie, donośnie. Tyle śmierci już za nami, tyle miłości przed... Tyle gości niespotykanych na codzień, tyle gwiazd spadających, Choć z każdym dniem coraz mniej. …............... Uświęć ten moment, oddychaj głęboko i żyj cały. Może to przedostatnia chwila jest.
    2 punkty
  18. Przesuwają się obrazy, myśli-rakiety Będę królem, ty moja królową na zamku otoczonym fosą miłości Wszystko zdechło, umarło powoli w konwulsjach niespełnionych nadziei Przemijają obrazy - wygasłe wulkany. Mówiliśmy - będzie dobrze lecz czas nas oszukał zadrwił z naszych naiwnych granic Wszystko zdechło, przeminęło w błogosławieństwie przywiązania Płyną obrazy - grzęzną w błocie ważnych rzeczy zostawionych "na później" Nie podniosę się już, nawet nie mam takiej potrzeby... Wibrują obrazy - bezkresne oceany Oddam królestwo za pierwszą nadzieję.
    2 punkty
  19. Bruksela, 19 grudnia 1962. Alicja Ż. przyjechała na lotnisko zbyt późno. Odprawa zakończona. Samolot do Warszawy nie przyjmie spóźnialskich. Dwie godziny później, podczas podchodzenia do lądowania samolot się rozbija, 33 osoby giną na miejscu. Jednym z nich Jest Dawid J. Wiosna 1963. Wdowa po Dawidzie J. sprzedaje swoje mieszkanie na Powiślu. Wprowadza się do niego Alicja Ż. mężem i synkiem Markiem. 12 lat później, przy bramie domu, Marek, poznaje przypadkowo mieszkającą obok licealistkę. Dwa lata później biorą ślub. Wigilia 2022, Marek opowiada zgromadzonym dzieciom, że gdyby Alicja Ż. nie spóźniła się na samolot, ani ich, ani Wigilii w tym gronie by nie było. Życie potoczyłoby się inaczej. https://pl.wikipedia.org/wiki/Katastrofa_lotnicza_w_Warszawie_(1962)
    2 punkty
  20. Ja się nie zgadzam patrząc z punktu widzenia mojego subiektywnego doświadczenia. Rzecz jasna rozumiem i wiem iż są osoby (spotkałem takie), które już po pierwszej miłości mają jej dosyć na całe życie. Powodem jest ich typ osobowości, a idąc głębiej konstrukcja układu nerwowego. Potrafią bardzo mocno się zaangażować, a po rozczarowaniu zamknąć się na całe życie. Nawet, gdy wchodzą w ponowne w związki to są już one takie na pół gwizdka, pozbawione głębszych uczuć i uniesień. Z drugiej strony są tacy jak ja, którzy również rzucają na stos uczucia całą swoją duszę i podobnie przeżywają dramat porzucenia, jednak wychodzą z tego wciąż otwarci, tak samo jak przedtem, na nowe doświadczenia, które los przyniesie z nadzieją na jeszcze głębszą i piękniejszą relację. Ja osobiście wierzę, iż ta ostatnia postawa jest dostępna dla wszystkich, ale tym pierwszym potrzeba nieco popracować nad przewartościowaniem własnego myślenia i ukształtowanych schematów. I dlatego się nie zgadzam, bo jest nadzieja, choć niełatwa.
    2 punkty
  21. Bóg się rodzi w każdym domu, przy nas. Dłoń wpleciona jest do dłoni Dokładnie tam, gdzie serce moje. Napisał John Green w "Gwiazd naszych wina" Wieczorem ucho czuje- puk puk, puk puk… Ramiona jak niebieskie ściany I Ty między ramionami. Uśmiechy echem z ust do ust i znów, i znów. W złocistej kuchni rosół gwarzy. Psi sen dalekim pomrukiem burzy, Jak w zębach kwiat czerwonej róży. Ta chwila dla mnie serią fortunnych zdarzeń. Zasypiam zawsze obok Twojej twarzy.
    2 punkty
  22. Dziękuję, w pełni się z Tobą zgadzam pozdrawiam :) @Tectosmithdziękuję za czytanie :)
    2 punkty
  23. Boże Narodzenie to krótki okres radości i spokoju, przynajmniej tego sobie nawzajem życzymy, jednak najmocniej utkwiły mi w pamięci święta, które omal nie zakończyły się katastrofą. Miało to miejsce dawno temu, ale z drugiej strony wierzę, że to wydarzenie nadal gdzieś istnieje, unosi się w przestrzeni na spirali czasu, trzeba tylko odnaleźć właściwy fragment spirali: zmrok przedwcześnie zapadający nad miastem, światła latarni skrzące się na mrozie nieco inaczej niż normalnie, śnieg otulający drzewa i ziemię delikatną, niebieską mgiełką, zwłaszcza kiedy się patrzy przez zmrużone oczy… Ojciec tego dnia wrócił wcześniej z pracy. Rozległ się dzwonek u drzwi, za którymi stała choinka: cudowny, rozłożysty świerk, o prostych gałęziach i strzelistym szpicu. Choinka wjechała drzwiami, skręciła w kiszkowaty przedpokój, by następnie wykonać równie ostry zakręt w drugą stroną i po krótkich manewrach zaparkować w jedynym pokoju: bliżej balkonowych drzwi, aniżeli wersalki stojącej pod ścianą naprzeciwko. Za choinką kroczył ojciec, ale był on postacią uboczną, gdyż całą uwagę pochłaniało w tej chwili drzewko. Widziałem setki takich choinek podczas jazdy pociągiem do dziadków, lecz tego dnia las przywędrował do mnie: z całą świeżością i zapachem żywicy, szumem wiatru i śpiewem ptaków. Pokój i przylegająca do niego kuchnia-wnęka przestały pełnić funkcję mieszkania — zamieniły się w leśną polanę. Z nadmiaru wrażeń długo nie mogłem zasnąć. Leżałem na wirtualnym tapczanie, który nocą pełnił rolę całkiem wygodnego łóżka, a za dnia można było złożyć tapczan w elegancką półkę, zastawioną ulubionymi zabawkami. Rodzice spali na wersalce — był to rzadki widok, bo ojciec wolał spędzać większość czasu w swojej kawalerce, kilka ulic dalej, dokąd można było dojść w dwadzieścia minut. Lubiłem go tam odwiedzać, chociaż mieszkanie ojca nie było tak przytulne, ani wypucowane jak mamy. Ojciec nie trzymał żadnych zabawek, ale za to posiadał skarb, jakim mało kto mógł się poszczycić: pianino — czarne, lśniące politurą, które kupił od sąsiadki z górnego piętra. Ojciec wspominał, że sąsiadka musiała niezwłocznie spakować swoje rzeczy i opuścić mieszkanie w trybie pilnym przed wyjazdem do Izraela, dlatego sprzedała pianino za pół darmo. Oprócz słuchania ojca grającego raz po raz te same kawałki nie było czym się zająć, dlatego graliśmy w szachy, lecz nigdy nie udało mi się go pokonać. Wizyty ustały po tym, jak nakryłem ojca z jakąś obcą kobietą. Ojciec zachowywał się przy niej dziwnie, jakby mnie nie poznawał, ona się uśmiechała i częstowała landrynkami, o które wcale nie prosiłem. Na wzmiankę o tej kobiecie, matka dostała spazmów i odtąd zabroniła mi tam zaglądać. Następnego dnia śnieg padał całą noc i cały ranek. Ojciec nie poszedł do pracy, bo to była niedziela. Czytał gazety, które kupiłem w kiosku, a później słuchał radia, chociaż od samego rana nalegałem, żeby zabrał mnie na sanki. „Pójdziemy po obiedzie” — odpowiadał, ale tak mu ten obiad smakował, że nie mógł sobie odmówić dokładki, a zanim przestał jeść, zaczęło się ściemniać. Bałem się, że śnieg przestanie padać; już i tak nie mogłem rozpoznać płatków w ciemności za oknem, dopiero w żółtej poświacie ulicznej lampy ujrzałem chmarę śnieżynek tańczących na wietrze i ten widok bardzo mnie ucieszył. Ojciec pociągnął mnie sankami wzdłuż Belwederskiej. Po przeciwnej stronie ulicy stała kamienica, a w istocie pół kamienicy, bo drugą połówkę zburzyła bomba. Musiała to być ciężka bomba zrzucona z dużego samolotu, bo od wybuchu runęło w gruzy kilka pięter, a to co było niegdyś zaciszem czyjegoś mieszkania stanowiło teraz ścianę zewnętrzną — gładką i kolorową, ze śladami po tapecie, meblach i obrazach wiszących kiedyś na niej. Mama opowiadała, że w piwnicach tej kamienicy zgwałcono i zamordowano uczennicę podstawówki; tej samej podstawówki do której chodziłem, tylko ona się uczyła w starszej klasie. Nie miałem pojęcia co znaczy być zgwałconą, a mama nie kwapiła się wyjaśnić, ale skoro wskutek tego dziewczyna zginęła, gwałt musi być czymś równie strasznym co morderstwo. Wbiłem sobie na wszelki wypadek to słowo dobrze do głowy i postanowiłem nie dać się nikomu zgwałcić. Gdy tylko zostawiliśmy nieszczęsną kamienicę z tyłu po prawej stronie, ojciec zboczył w ledwie przetartą dróżkę wzdłuż stawu, prowadzącą dalej do parku Morskie Oko. Na brzegu stawu rosły stare wierzby, zwieszające smutnie gałęzie nad wodą, którą mróz zdążył ściąć w kilkucentymetrową taflę lodu. Zdawało mi się, że wierzby to drzewa odmiennego rodzaju: używają giętkich witek do łowienia ryb, stanowiących ich pożywienie, dlatego mają takie pękate pnie. „Czemu wierzby nie chudną zimą, kiedy ryby unoszą się uśpione głęboko pod lodem?” — chciałem zapytać o to ojca, lecz na widok jego pochylonych pleców, pracujących ciężko ramion, rozmyśliłem się. Ojciec podwoił wysiłek, szliśmy pod górę, sanki skrzypiały płozami po śniegu, który coraz grubszą warstwą pokrywał ścieżkę i tak dotarliśmy do toru saneczkowego na Morskim Oku. Właściwie nie był to żaden tor, tylko zwykły chodnik zasypany śniegiem, mocno ubitym i stwardniałym w lód. W tym miejscu stroma skarpa wiślana przechodzi w dość łagodne zbocze, którym można zjeżdżać na sankach lub nartach, choć narciarzy nigdy tam nie widziałem. Gdyby wysiąść z tramwaju jadącego Puławską i poślizgać się na butach w dół promenady, to ten sam tramwaj można by złapać kilka minut później na przystanku przy Gagarina. Ojciec ciągnący sanie zachwiał się nagle na nogach i ten widok natychmiast mnie zaalarmował, bo tracący równowagę ojciec to zapowiedź najgorszej rzeczy, jaka może się wydarzyć. Wszystko dookoła może się chwiać: drzewa, domy, ludzie, tylko nie mój ojciec. Mój ojciec stąpa dzielnie, a jeśli stoi w miejscu to trzyma się gruntu niczym dąb, którego nic nie powali. Jest olbrzymi i silny, najsilniejszy w świecie, a do tego najmądrzejszy: zna odpowiedź na każde pytanie. Ojciec zamachał w powietrzu rękami, postąpił jeszcze jeden krok, lecz nogi mu się rozjechały i upadł wtedy na lód. Chciałem skoczyć mu na pomoc, ale sanki straciły siłę uciągu i kręciły się po lodzie równie bezradnie co mój ojciec, tyle że on zjeżdżał na plecach, jak przewrócony chrabąszcz, co nadaremnie przebiera odnóżami. Obok ojca turlała się baranica, rodzaj futrzanej czapki jaką niegdyś nosili gazdowie, która spadła mu z głowy. Pomyślałem, że gdyby udało się schwycić tę czapkę i włożyć mu na głowę, odzyskałby moc i prędko podniósłby się na nogi. Ojciec trzymał się ręką za czoło, po którym wąską strużką spod przerzedzających się włosów spływała krew. Widok krwi na czole ojca był bardziej szokujący niż jego upadek, bo dotychczas widziałem krew tylko u siebie bądź kolegów: na obtartych łokciach, stłuczonych kolanach, rzadziej lecącą komuś z nosa, ale żeby krwawił mój ojciec? Nie myślałem będąc dzieckiem o takich rzeczach intensywnie, ani wnikliwie, a jednak ten wieczór zmienił coś na zawsze. Zrozumiałem, że nawet ojciec jest kruchy i można go zranić. Potężny jest tylko świat: ze swoją zimą, mrozem, soplami lodu, a ja muszę uważać na siebie i również ojcu pomagać. Całe szczęście Wigilia wypadała w środę i do tego czasu ojciec odzyskał siły, choć na głowie wciąż nosił opatrunek, który założyli mu w szpitalu. Wyglądałby bardziej świątecznie gdyby przykrył bandaż czapką Mikołaja, ale był zbyt poważnym człowiekiem, żeby stroić sobie głupie żarty. Ubierał choinkę w rozmaite drobiazgi, o których zapomniała mama: zawieszał obok bombek i łańcuchów jakieś laseczki owinięte błyszczącym papierem, orzechy, waflowe rożki, pierniczki, suszone owoce — wszystko co można zjeść. Nie podobał mi się pomysł przerabiania choinki w kram z bakaliami, bo mama rozpieszczała mnie smakołykami, aż stałem się niejadkiem, lecz rodzice nie mieli tyle szczęścia i dorastali w biedzie: mama zbierała niejadalne grzyby, które później babka gotowała, przecedzała kilka razy, żeby mogli zjeść to co zostało na dnie, choć miało to niewiele wartości odżywczych. Mama często opowiadała, że pierwszego cukierka dostała od rumuńskich żołnierzy, którzy stacjonowali w jej wiosce, gdy miała niecałe dwa lata. Po ozdobach jadalnych przyszła kolej na zimne ognie: ojciec zużył zawartość dwóch opakowań, poskręcał na każdej gałęzi po kilka drutów pokrytych szarą, mało dekoracyjną substancją, a ostatnim zaczął zapalać te, które wisiały. Choinka zabłysła mnóstwem ogników, snopy iskier leciały jak na pokazie fajerwerków, zrobiło się jasno, jakby słońce zaświeciło w okno. Patrzyłem na to oniemiały: to były najpiękniejsze święta, chciałbym, żeby tak było zawsze, żeby ognie na choince nigdy nie gasły, lecz jednocześnie nawiedziła mnie niespokojna myśl: choinka to przecież drzewo, a zimny ogień to zwyczajny ogień i choć nie wiadomo czemu się tak nazywa, to jednak potrafi zapalić cokolwiek tylko dotknie. Gdy tylko o tym pomyślałem, ujrzałem dym unoszący się nad choinką, coraz gęstszy dym, kłęby dymu, snujące się między igiełkami i wypełniające pokój duszącym swądem spalenizny. Zimne ognie się dopalały i gasły jeden po drugim, za to gorący ogień zaczął konsumować dekoracje, a wkrótce przerzucił się na drzewko: poczynając od końca gałązek, którymi wędrował do wewnątrz, by wystrzelić w mgnieniu oka syczącym słupem aż pod sufit. Ojciec pobiegł do łazienki i po chwili wrócił stamtąd niosąc miednicę pełną wody. Wylał zawartość miednicy na choinkę, lecz ogień tylko się rozsierdził i pożerał niefortunnego świerka coraz dłuższymi jęzorami. Wówczas ojciec złapał gołymi rękami za żelazny krzyżak, podniósł choinkę i niosąc wysoko niczym pochodnię, wyrzucił ją na balkon, żeby mogła tam spłonąć bezpiecznie do końca. Nie miałem czasu myśleć, czy była to słuszna decyzja, bo w tej samej chwili przeraził mnie widok palącej się firanki, od której momentalnie zajęła się zasłona w różowe kwiaty. Ojciec nie tracąc zimnej krwi zerwał kilkoma szarpnięciami zasłonę i wyrzucił ją za okno. Płonący kształt szybował z drugiego piętra, zataczając kręgi na oczach gapiów z bloku naprzeciwko, ale ktoś szybko zagasił leżącą żagiew śniegiem i nikomu nic złego się nie stało. Nazajutrz zaniosłem choinkę, a raczej spalony kikut, który został po niej, do śmietnika. Tam spędziła resztę świąt. Odwiedzałem ją wynosząc kubeł ze śmieciami i za każdym razem robiło mi się jej żal. Dopiero po Nowym Roku dołączyły do mojej choinki inne kikuty, wyschnięte pozostałości po symbolu świąt w domach sąsiadów. Kikut po ucięciu bocznych gałęzi służył nam za muszkiet z bagnetem: można było z niego strzelać, albo się fechtować podczas walki wręcz. Każdy chciał być Cyprianem Godebskim, natomiast nie było ochotników do korpusu arcyksięcia Ferdynanda, dlatego długie dni na podwórku toczyły się wojny domowe, dopóki nam się nie znudziły, dopóki nie nadeszły cieplejsze dni, zwiastujące wiosnę. Wszyscy czekaliśmy na ferie wielkanocne. Wszyscy, z wyjątkiem mojej mamy, która uważała wiosnę za najgorszą porę roku, bo była to pora rozstania, płaczu, wyczekiwania: ojciec zostawiał nas i szukał szczęścia gdzie indziej. Wyruszał wiosną, wracał na jesieni, kiedy mu się uprzykrzyło życie podrywacza; kiedy zatęsknił za ciepłą pierzyną, dobrym jedzeniem i muzyką z radia.
    1 punkt
  24. niech to nie będzie proste gdzie wewnątrz oczu cień pada wzrok długi na palcach się skrada ciało spojrzenie przecina ostre to proste pozwolić trwać jednostce w agonii obserwując z daleka jak rośnie nieistotne że gdy słowem słowo dotykam mogę je rozciągać jak ego wilgotne niech to nie będzie proste ukryć w cieniu źrenic ciemnych by móc po śladzie słów pełnych tkać z mroku pragnienia ulotne
    1 punkt
  25. bezdech niewidzialne zmarszczki gładzi na obrusie swoich nie próbuje od kiedy przed lustrem działa już tylko brak okularów siedzi oddech wstrzymuje liczy kroki siedem osiem dziewięć to pod piątkę na I piętrze wstaje patrzy w okno kolejny rok zastyga oddech wstrzymuje . . . . . . . . . . . . . . siada liczy kroki
    1 punkt
  26. antrupologicznie trup w kulturze zachodu to ciało niechciane i niewygodne które należy szybko rytualnie zutylizować trup w kulturze zachodu jest jak gówno - w najbliższym otoczeniu niewygodne i niepożądane podobnie kiedy czas nastanie trzeba się go szybko pozbyć z tą różnicą że rzadko wspomina się gówna
    1 punkt
  27. Praca nad sobą to u mnie jak najbardziej, ale Nowy Rok nie jest mi do tego potrzebny.
    1 punkt
  28. @Rafael Marius Dyskusyjna sprawa. Ten motyw w sumie po coś wymyślono. Ale są tutaj tacy, którzy bardzo wątpią w tzw. pracę nad sobą ://
    1 punkt
  29. piszę wiersze o kubka uszku, ciepłej herbacie parzącej się w dzbanuszku; bo może brakuje mi żywego ucha, kogoś kto zrobi herbatę i wysłucha
    1 punkt
  30. @Kwiatuszek dziękuję Kwiatuszku, cieszę się, że nie obumarłaś tej jesieni, jesteś pokrzepiająca! ciepłego wieczoru! @Rafael Marius dziękuję pięknie! wszystkiego dobrego! @Tectosmith dziękuję <33
    1 punkt
  31. @Marcin Szymański Listki mają wiele energii w sobie. Pewnie przez drzewa na których rosną. U nas też są takie, wystarczy poszukać:-) Dziękuję;-) @kwintesencja Miło mi, dziękuję bardzo! Pozdrawiam:-)
    1 punkt
  32. @kwintesencja Choć mój żywot już dość podeszły to niepokojem nie podszyty. A że do krawiectwa mam dryg, to wyszywam z przytupem pedału maszyny i rozmachem świetlistej igły świąteczne wzory przyszłych zdarzeń. Jak dla mnie wiersz nastraja optymistycznie.
    1 punkt
  33. @iwonaroma Chyba nie przesadzę, jeśli powiem, że genialne od tytułu do 3. wersu. I chyba tu bym ucięła. Aż zazdroszczę pomysłu:). Pozdrawiam.
    1 punkt
  34. Cóż więcej dodać Błysktoliwy tekst, w moim odczuciu bardzo Białoszewski, pozdrawiam :)
    1 punkt
  35. Wiwat Jezus radość nam dałeś i pokochałeś piękny nastał czas Ty już pośród nas Jesteś drogowskazem idźmy razem prowadź drogą prostą Ty diagnostą miłość niech panuje nic jej nie zepsuje wiwat Jezu Jesteś z nami już nie sami 12.22 andrew
    1 punkt
  36. Fajne, ale niestety mnie już nie dotyczy, bo mam swoje lata... pozdrawiam świątecznie, W.
    1 punkt
  37. ho ho ho, co ja tu widzę co za frasunek i dobra rada, skorzystam z magii = poproszę Megi o pomoc z maggi :))) po ludzku nie będę gadał, zawyję sobie jak żona sąsiada że on ją zdradza :)))) pożyczkę w pozę zamienię - nic o tym nie wiem! :))) Pozdrawiam, super frachy :))
    1 punkt
  38. @Leszczym wiem że tak 💙
    1 punkt
  39. Dziękuję za komentarz :) Nadzieja potrafi wzniecić płomień, ale potrafi też zmiażdżyć, gdy przyniesienie rozczarowanie zamiast spełnienia. Pozdrawiam świątecznie.
    1 punkt
  40. @helenormeller Dziękuję za przeczytanie i pokrzepiający komentarz. 🙏 Pisałem z punktu widzenia dwóch osób: ośmiolatka oraz kogoś kim się stał wiele lat później, stąd celowo tekst kuleje od sprzeczności, uchybień, niejasności, może nawet miejscami irytować. Spodziewałem się krytycznych uwag, dlatego wcale mnie nie dziwią. Oczywiście nie uważam gwałtu za błahostkę, co nawet zaznaczyłem słowami „gwałt musi być czymś równie strasznym co morderstwo”, tylko w tym kontekście jest to raczej czyn, z którego dziecko nie zdaje sobie sprawy. Miło mi, że wyraziłaś szczerą opinię — to wielka pomoc w pisaniu. 👋
    1 punkt
  41. nawet zimno zaniechanie nie powstrzyma nas dziś to się stanie rozpływanie dźwiękiem fortepianu podszyte beethovenowski koncert pikujemy w przestworza w tańcu galaktyk nie zwalnia się kroku bierze się wszystko inaczej - przecież już nie dziś rumieńcem wybucha modlitwa o najlepsze owocowanie ciał jagód jagód nazrywamy cisza chwalebna nim zgaśnie żądzy żar *** miła... miły opadamy tylko na chwilę
    1 punkt
  42. @Wędrowiec.1984 Tak! Księciem z bajki być nie jest tak źle, prawda? Bo w realu to raczej tylko księciuniem można ;)
    1 punkt
  43. 1 punkt
  44. @andrew bardzo ładnie i świątecznie :) pozdrawiam!
    1 punkt
  45. @Dragaz podoba mi się, pozdrawiam :)
    1 punkt
  46. intrygujące jest ta część że przechodni przenikną mnie jeszcze spojrzeniem , też dużo w wierszu jest ciekawości i nadziei - utożsamiam się ze słowami liczę, że nie zniknę wraz z tym marzeniem Pozdrawiam,
    1 punkt
  47. Słońce chowa się w gałęzie Już na drzewie słowik drży Już wiatr tańczy z motylami Rozlewając wina łzy Czerwień skrzy się późnych malin W trawie śpiewa polny świerszcz Nim dokończy swą piosenkę Złapie nas srebrzysty deszcz W twoich ustach schowam lato Zanim jesień zrobi krok Pod powieką cię ukryję Kiedy dzień spowije mrok A gdy zima nam zawiesi Nad głowami lekki puch Pomyślimy jeszcze chwilę O gorącu letnich snów
    1 punkt
  48. Brawa za odwagę 🙂 Z przyjemnością obejrzałam Lubię takich kreatywnych pozytywnie zakręconych ludzi 🙂
    1 punkt
  49. Skrót skracam został skrawek wołać połać chcę tu mazać izi stizi trochę stresy znikają mnie floresy wsiadam do esy maluję horyzont z kładącym się w pół słońcem pomarańczowym blaskiem na taflę bryzgającem z lekka kołyszącą fale wtórne durne płytko głębokie głęboko płytkie brzydkie?
    1 punkt
Ten Ranking jest ustawiony na Warszawa/GMT+02:00


×
×
  • Dodaj nową pozycję...