Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Ranking

Popularna zawartość

Treść z najwyższą reputacją w 18.06.2022 w Odpowiedzi

  1. W teleturniejach jest taka moda żeby o sobie chociaż trzy zdania skąd przyjechałem, jaki mam zawód co do udziału w tej grze mnie skłania. Śledziłem wcześniej różne rozgrywki dziś konkludując stawiam diagnozę, że przed występem, czyli premierą każdy odczuwa strach i psychozę. W głowie kołacze myśl chorobliwa co też powiedzą moi sąsiedzi kiedy odpadnę w pierwszym podejściu bo każdy przecież z nich TV śledzi. Psotnikiem jestem oraz zgrywusem postanowiłem, więc zagrać w kulki gdy mnie spytano skąd przyjechałem to powiedziałem, że z Koziej Wólki. Dalej swobodnie snułem opowieść, że choć po studiach jestem sołtysem tudzież myśliwym, który ugania się za zającem, wilkiem i lisem. Poszły pytania a odpowiedzi to jakby rzec wam istna ruletka migiem odpadał jeden po drugim pytania do mnie to była betka. Odpadł profesor i pan magister główna księgowa, syn adwokata zaś ja dotrwałem i zwyciężyłem nagrodą była suta wypłata. Wam jednak zdradzę gdyż mam nadzieję, że nikt nie będzie kłapał jęzorem ja ukończyłem, lecz wieczorówkę gdzie lekcje trwały późnym wieczorem.
    4 punkty
  2. Rachunek zdań Że wychwalasz zalety nie znaczy że dostrzegasz Że liżesz tylki nie znaczy że smakuje Że poszukujesz nie znaczy przebudzenia Że ronisz krew nie znaczy że zakwitnie Że łączysz słowa nie znaczy że poezja
    2 punkty
  3. 7. NA MIKOŁAJKI... Mikołajki, to... atrakcyjna miejscowość z prawdziwej, portowej bajki.
    2 punkty
  4. wlewa się we mnie ten smolisty śluz w jestestwa najgłębszego skrawek stopniowo rozrasta się niczym guz lichej radości pożerając cień nawet z czasem me puste skamieniałe wnętrze raz po raz odbija echem ów toksyczny szept napraw to gdy życie szanse dać ci zechce bo śmierć to czas nie płacz zagłuszy wnet
    2 punkty
  5. Prosił, zawodził: - Zawieź mnie, zawieź. Co ci to szkodzi? I nie zawiodła. Zawiodła gdzie trzeba i gdzie nie, więc przebacz... a czytaj jak chcesz.
    2 punkty
  6. tkam jego nić kiedy milczę smutek urywa się i wpada w rozpacz szuka ratunku po słowach po nitkach można wysoko byle tylko znów się nie zaplątać w doły
    2 punkty
  7. w TVP straszą - podzwrotnikowe masy zaleją Polskę
    2 punkty
  8. Kroki dwa kroki mnie dzielą od CIEBIE a są jak Himalaje przeszkodą nie do przejścia czy uda się je kiedyś pokonać 5.22 andrew,
    2 punkty
  9. Raj piekłem wyzwoliłem, O Ewie nie ma mowy, ale jednak zdążyłem. spięta liściem figowym. Ewie synów spłodziłem, Makijaż jakby wsiowy, szczęśliwy byłem przy niej. brzydula - do połowy. Klęska padła na ziemię, Adamie - proszę jabłko, grzeszy całe już plemię. słodyczą aż mnie naszło. Adamie poczuj drżenie, Boże! Toż świętokradztwo! niech cię w sobie docenię. masz piekło pod posadzką. Na odlew poleciało, Początek - błagam dotknij, gdzieś w środku pozostało. w usteczka czule - cmoknij. Że też im się zachciało? Płochy listeczek - ściągnij, Do ciała - drugie ciało. kiedyś będą pończoszki. Ona zaś w błogostanie, Pachnie z ust Ewo cydrem, Kaina, Abla - dostanie. krzykiem żądzy przeszyte. Strzały sterczą w kołczanie, Rączką nóżki rozwidlę, na następne zadanie. mojej enfant terrible. Miało niby nas przybyć, A teraz pod jabłonią, wyprężają więc kibić. na męki niech wygonią. Musiał w jamie gdzieś utkwić, Na rozkosz serca dzwonią, z lenistwa cicho zbutwieć. kropelki nie uronią. ----------------------------------------------------------------------------------------- "Gdy nie ma ochoty Ewa i nie chce zmienić zdania, zmienia taktykę Adam: od żebra do żebrania." - Elska. Rymy gramatyczne są założone przez autora.
    2 punkty
  10. lubię myśleć o nadziei bo choć ma wiele drzwi w niej mała iskierka zawsze się tli lubię o niej rozmawiać jest mi bliska jak cień nie psuje horyzontu z nią lepszy dzień nigdy nie dokucza jest lekiem na wszelkie zło które czasem czai się to tu to tam lubię swoje nadzieje są jak ciepły deszcz po którym życie uśmiecha się
    2 punkty
  11. ... smutek zawsze szuka ratunku, po to mamy głowę, żeby wymieszać w niej myśli po to, aby doły omijać jak tylko się da. Niełatwe to, ale próbujmy,. Życzę samych górek.!
    2 punkty
  12. Rodzaje pamięci I tak więc: dziś, zaczniemy, dziś - wymienię kilka tajemniczych bogiń, święty - Parnas rozpalił ogień cichej wiedzy na dawno już zapomnianej górze - tańczą one: Abstrakcja i Magia i Semantyka, ja jestem tylko waszym takim małym Epizodem... Łukasz Jasiński (czerwiec 2022)
    1 punkt
  13. Co to jest myśl? Paproch na wietrze W wichurze wiecznej; Stosy paprochów - Suma widoków Na zaczyn idei Co się ją sklei Tezą i czynem - Słowem zawiłym Albo i prostym, Jak wiejskie mosty. Co się z nią stanie? Ludzka to wola - Czy skutkiem - śniadanie Czy śmierć i niedola. 16 VI 2022
    1 punkt
  14. nic się nie formuje w odmętach rozumowania strugi deszczu przeszywają jedynie powietrze tamtejsze spoczywając na niezgrabnych zgliszczach nic się nie sublimuje ze szczątków myśli które w swojej błogości myślały że ożywczy spadnie na nie deszcz i podnieci je swym tchnieniem by gmach z nich zbudować co raz za to przychodzi błazen i śmiechem płomiennym szaleńczym gruzy smaga rozrzucając po kątach szczątki bez formy i kształtu na pożywkę płonnej nadziei która zgliszcza w końcu deszczem spowije 13 VI 2022
    1 punkt
  15. Nie, nie dzisiaj się jeszcze nie żenię. Za dużo luzu. Mam do stracenia! Warszawa – Stegny, 18.06.2022r.
    1 punkt
  16. Pewien szlachcic mistrzowi raz zadał pytanie, - Czy następne, jak pierwsze bywa miłowanie. - To jest tak, jak na wojnie, pierwsza ścięta głowa, pozostanie w pamięci, jako wyjątkowa.
    1 punkt
  17. chcesz ją stracić to ożeń się...
    1 punkt
  18. zachwycający świergot ptaka w zieleni ucichło miasto * krzewy jaśminu toną w powodzi kwiatów tonę w ich woni
    1 punkt
  19. więc idziesz na cmentarz tylko zastanów się dobrze którą emocję zabierzesz obnażysz i pogrzebiesz w szumie zieleni brzóz której obetniesz korzenie od innych oddzielisz wyplączesz wywleczesz wystawisz na zapomnienie tak bardzo publicznie więc idziesz na cmentarz najważniejszy z ważnych układać będziesz wieniec wstęga czerwone gerbery i banalny przy tym napis zanim uruchomisz silnik wybierz dobry sektor i nie zgub się wracając jedynka dwójka trójka na piątce dobrze się jedzie gdy jest czyste sumienie
    1 punkt
  20. otwarte okna pomięte prześcieradło wilgotne potem
    1 punkt
  21. upamiętnieni na twardo i zimno w kamieniu który przegapił miękkość skóry w brązie który zaniedbał ciepło dłoni w złocie czasem tak niezdarnym w minach zbyt wesołych i zbyt ponurych
    1 punkt
  22. Wydarzenia potoczyły się od teraz w szybkim tempie. Osiągnęliśmy swój główny cel. Zarówno ja, jak i Arman daliśmy naszym córkom szanse na normalne życie. Moje uczucie do Armana było coraz silniejsze. Los sprawił, że stanowiliśmy już jedną rodzinę. Nie wyobrażam sobie życia bez niego i wiem że on, beze mnie też. Nie umiałabym już chyba także żyć bez Jamili. Trudno mi zrozumieć co spowodowało tak silny związek z tą mała, bezbronną dziewczynką, pochodzącą z drugiego końca świata i do niedawna ciężko chorą a która teraz, mam nadzieję, zacznie szybko nadrabiać wszystkie zaległości swojego spowolnio- nego rozwoju. Czuję odpowiedzialność za jej przyszłość i wiem, że bardzo chcę uczestniczyć w jej dalszym wychowaniu. Nie potrafię powiedzieć skąd wzięła się ta wieź, ale na pewno nie wynika wyłącznie z miłości do Armana. To coś głębszego, nieokreślonego i tak bardzo odwzajemnionego. Nie wiem dlaczego Jamila tak bardzo mnie polubiła, dlaczego tak bardzo mi ufa i dlaczego już od pierwszego dnia, kiedy mnie poznała, z taką bezgraniczną szczerością i zaufaniem przytula się do mnie, jakbym była jej własną matką. Petia też bardzo polubiła Jamilę. A zresztą, któż by jej nie lubił. Po odwiedzeniu Kaltriny i Fidana, już jako oficjalni goście ich rodziny, zdecydowaliśmy że wszyscy pojedziemy do mnie, do mojego kraju, mojego miasta i mojego mieszkania. Problemy z brakiem wiz u Armana i Jamili ciagle utrudniały swobodne podróżowanie, jednak z chwilą zaprzestania działania strefy, granice pomiędzy Albanią i Macedonią oraz moim krajem, nie były już tak pilnie strzeżone. Kaltrina miała rodzinę w pobliżu granicy z Macedonią i jej wujek zobowiązał się do przewiezienia nas wszystkich do Macedonii. Po dwóch dniach spędzonych u Kaltriny i Fidana, zawieźli nas w pobliże granicy. Najpierw czule i gorąco pożegnaliśmy się z Kaltriną. Fidan powiedział nam w tajemnicy, że zamierza oświadczyć się jej i że zaprosi nas wszystkich na wesele. Tak wiele zawdzięczałyśmy tym bardzo młodym, lecz odważnym i dojrzałym już ludziom. Gdyby nie oni, Petia już by pewnie nie żyła. Zazdrościłam w duchu Kaltrinie i Fidanowi świeżości ich młodzieńczych uczuć. Przypominali mi trochę czasy, kiedy byłam na początku z Kristianem. Jak bardzo byliśmy wtedy w sobie zakochani, a Kristian nazywał mnie czule, swoją Stokrotką. Okazało się, że granice przekraczają tysiące ludzi i to w sposób niezorganizowany, również górskimi traktami i ścieżkami. Ludzie ze strefy wracali do domu i Albania oraz Macedonia postanowiła ich nie zatrzymywać jeszcze przez kilka dni. Wujek Kaltriny po prostu wsadził nas czworo do samochodu i zawiózł do Macedonii. Stamtąd już legalnie pojechaliśmy na granicę z moim krajem i weszliśmy na podstawie naszych paszportów. Celnicy nie robili już problemów z powodu braku wizy. Trafiliśmy wszyscy do wynajmowanego przeze mnie mieszkania. Arman nie wiedział jeszcze dokładnie jak zorganizować nasze życie, ale wiedział że nas nie zostawi i że chce abyśmy wszyscy byli razem. Poszłam pokazać się w pracy i zapytać czy jeszcze tam pracuję. W końcu urlop mi się trochę przedłużył. Wypytywano mnie o wszystko. Nie mogłam oficjalnie się przyznać, ale dałam im do zrozumienia, że kłopoty zdrowotne mojej córki się skończyły. Wszyscy w lot zrozumieli co im chcę powiedzieć. Szefowa z radości mnie wyściskała i widziałam łzy w jej oczach. Aż nie chciało mi się w to wierzyć. Powiedziano mi, że mam jeszcze dwa tygodnie wolnego na wypoczynek i na uporządkowanie swoich spraw a potem czekają na mnie w pracy. Nie wiem jeszcze jak będzie, ale chciałabym do nich wrócić i przynajmniej na kilka miesięcy wrócę do pracy. Arman w czasie swoich przygód w drodze do Albanii poznał jakąś parę Amerykanów. Oni dzwonili już kilka razy do niego. Widać, że bardzo się zaprzyjaźnili. Arman w końcu przez telefon opowiedział im wszystko oraz opowiedział im o mnie i o Petii i o tym, że będziemy już razem. Bardzo się cieszyli. Jak dowiedzieli się, że dobrze znam angielski to po kilku dniach znowu zadzwonili i powiedzieli, że pomogą nam załatwić pracę i wynająć mieszkanie i że mamy się nie zastanawiać tylko jechać na stałe do Stanów. Arman sam nie wie? Pyta mnie o zdanie czy tak bym chciała. Ja też nie wiem, ale chyba tyle zrobiliśmy dla naszych dzieci, że może warto byłoby pójść jeszcze dalej i zapewnić im lepszą przyszłość. W końcu po tym wszystkim, co złego miałoby nam się tam przytrafić? Obu dziewczynom bardzo się ten pomysł spodobał. Arman tłumaczył to Jamili na rosyjski i czeczeński. Jamila bardzo szybko się zmienia. Wszystko doskonale rozumie i angielski chłonie. Jeszcze kilka tygodni i będzie się porozumiewać po angielsku z nami wszystkimi. Poza tym bacznie podsłuchuje nasze rozmowy z Petią, dopytując się o znaczenie słów. Rozróżnia już i rozumie wiele wyrazów. Arman mówi, że jej nie poznaje. On i tak najpierw musi wrócić do Rosji przynajmniej na kilka miesięcy i pozałatwiać tam swoje sprawy. Coraz bardziej przekonujemy się do pomysłu wyjazdu do Stanów, chyba będziemy to załatwiać. Arman obiecał nam, że w przeciągu kilku tygodni po tym jak pojedzie do Rosji to zabierze nas wszystkich na jakiś czas do Mongolii i że nauczy mnie i Petię jeździć konno. Ja jeszcze muszę dokończyć sprawę rozwodu ze Stefanem. W skrzynce na listy czekał na mnie list z kliniki w której była leczona Petia. Już wcześniej widziałam, że próbowano dzwonić do mnie stamtąd, ale nie odbierałam tych telefonów bo nie miały dla mnie wtedy znaczenia. W klinice oczywiście nic nie wiedziano, że Petia pojechała do strefy. Mijał termin okresowych konsultacji a z nami nie było kontaktu. Ordynatorka nie wiedziała co się z nami dzieje i jaki jest stan zdrowia Petii oraz dlaczego przerwaliśmy leczenie. Po kilu dniach pojechałyśmy tam razem. - No wreszcie was widzę. Co się z wami dzieje? Dlaczego nie leczy pani swojego dziecka? - Pani doktor, trochę się nam pozmieniało. - Co się pozmieniało i jaki to ma wpływ na zdrowie Petii? - Polepszyło jej się. - Co pani za bzdury opowiada, jak to jej się polepszyło? Proszę zostawić Petię w klinice, trzeba zrobić badania i podać jej leki. - Jeśli chce ją pani badać to proszę to zrobić, ale leków proszę jej już żadnych nie podawać, Petia nie zostanie w klinice, nie ma takiej potrzeby. Ordynatorka dziwnie na mnie popatrzyła, jednak w końcu dotarło do niej o co może chodzić. - Hee? Przecież to nie Petia, ale Siana miała bilet? - Nie mogę pani więcej powiedzieć, ale chyba nie podejrzewa mnie pani o to, że chciałabym zaszkodzić swojej córce. - Ordynatorka uśmiechnęła się od ucha do ucha. No dobrze, już dobrze, proszę więcej nic nie mówić, ale jak to zrobiłyście? - Los nam sprzyjał, proszę zachować to w tajemnicy. Ordynatorka przytuliła Petię a w jej oczach pojawiły się łzy wzruszenia. - Dobrze dziecko, ciebie już badać nie będziemy. Szkoda, że nie przywiozłyście trochę tej mocy ze sobą, tylu moim pacjentom byłaby potrzebna. Pożegnałyśmy się z ordynatorką. Jednak zanim wyszliśmy z gabinetu to ona tajemniczo zwróciła się do Petii: - Jak chcesz, to zanim pójdziecie, możesz zajrzeć na salę numer 4. Wyszłyśmy z gabinetu. - Dziwna rzecz, o czym ona mówiła? - Skąd mam wiedzieć? Idziesz tam? - No pójdę, ciekawa jestem. Petia weszła do sali numer 4 i... znieruchomiała z zaskoczenia. Na moment odebrało jej mowę. Na łóżku leżała Siana. Nie wyglądała dobrze. Była blada i schudła. Na twarzy w okolicach nosa miała rurkę z tlenem a na palcu klips oksymetru. Aparat cicho klikał. Siana natychmiast poznała Petię. - Petia, jak się cieszę, że cię widzę. Myślałam właśnie dlaczego tym razem nie jesteśmy razem? Wiesz, ten szpital w mieście gdzie się przeprowadziliśmy był dużo gorszy od tej kliniki, nie miał doświadczenia w leczeniu białaczki i rodzice zdecydowali, że jednak tutaj będę się leczyć. Dlaczego się nie leczysz? - Polepszyło mi się trochę. Ale... co ty tu robisz??? Przecież byłaś... Petia ugryzła się w język. - Przecież miałaś być w strefie? - Petia byłam, ale mi nie pomogło. Siana zaczęła głośno, wręcz histerycznie płakać. - Jak to ci nie pomogło? Przecież wszystkim pomagało. - Petia, mam nawrót choroby, bardzo ostry, nawet te drogie leki już mi nie pomagają. - Co takiego? - Petia, już było tak dobrze, ale w tej pieprzonej strefie zabrakło mi... jednego dnia. Petia... jednego dnia, jak zastrzelono tego żołnierza. Jednego głupiego dnia. Petia a ty? Jak ty się czujesz? Tobie choroba się nie nawraca? - Nie, nie nawraca, dobrze się czuję. - Może ta strefa jeszcze kiedyś wróci to już na pewno pojedziemy tam razem. Petia gniewasz się na mnie za te leki? - To już minęło. - Wiesz, matka mi mówiła, że widziała twoją mamę w strefie. Ale to przecież niemożliwe, prawda? - Prawda. Trzymaj się Siana muszę już iść. Wracaj do zdrowia. Petia szybko wyszła z sali. Czuła jak po plecach płynie jej strużka potu. Czekałam na nią na korytarzu. - Źle wyglądasz, co się stało? - Siana tu jest, chodź, wszystko ci opowiem w samochodzie. Wróciłyśmy do domu. Po kilku dniach oglądałam telewizję i wtedy zaczęto pokazywać ten reportaż. Zdrętwiałam ze strachu, ale zawołałam natychmiast wszystkich do telewizora. Treść reportażu rozumiałam tylko ja i Petia. Tłumaczyłam Armanowi na szybko jak umiałam. Pokazywano w nim, że w lesie w Albanii w pobliżu strefy znaleziono wrak małego rozbitego samolotu w którym leciała rodzina milionera z jednego z krajów Ameryki Północnej. Cała rodzina, ojciec, matka i dwie córki oraz pilot zginęli. Zanim znaleziono wrak to od katastrofy minęło już kilkanaście dni. Śledczy ustalili, że samolot miał wypadek bo zabrakło mu paliwa. Następnie pokazano nas czworo ucharakteryzowanych w czasie kontroli w trakcie przyjęcia do strefy. Obraz pochodził z kamery monitoringu. Zwrócono uwagę na perfekcyjną, profesjonalną charakteryzację tych, którzy podawali się za rodzinę milionera. Arman z Petią popatrzyli na mnie wtedy znacząco. Pomimo emocji związanych z tym reportażem, to nie powiem żebym poczuła się źle z tym spojrzeniem. Potem powiedziano, że choć ustalono na których łóżkach wszyscy leżeliśmy, to w miejscu tych łóżek nie było kamer monitoringu i nie udało się ustalić prawdziwego wyglądu oraz tożsamości osób, które podszyły się pod tych, którzy zginęli w wypadku i wykorzystały skradzione bilety. Na koniec powiedziano, że z powodu braku możliwości ustalenia sprawców przestępstwa, jakim była kradzież biletów, postanowiono umorzyć postępowanie. Arman spokojnie posłuchał i pooglądał a następnie wyłączył telewizor i przyniósł z kuchni butelkę wina. Całą czwórką wznieśliśmy toast. Jamila tylko troszkę dostała. - Za naszą wspólną przyszłość! Po kilku kolejnych dniach w telewizji pokazano reportaż o państwie, które zaatakowało strefę. Już wcześniej cały świat potępiał to państwo i doprowadziło to do upadku rządu a prezydenta i kilku ministrów aresztowano. Jednak dziennikarze zaczęli drążyć temat i okazało się, że pomiędzy tym państwem a innymi dużymi państwami istniały nieformalne uzgodnienia, przyzwalające na zaatakowanie strefy. Zrobił się z tego skandal międzynarodowy. Ludzie zaczęli dostrzegać własną głupotę i głupotę rządów swoich krajów. Na refleksję było już jednak za późno. Zastałam kiedyś Armana jak ogląda z ciekawością telewizję. Zdziwiłam się, bo niewiele przecież rozumiał. Jednak on oglądał zawody sportowe. To były mistrzostwa świata w podnoszeniu ciężarów. Arman bardzo lubił sport. Interesował się również tą dyscypliną. Jak weszłam to prawie krzyczał: - Wiedziałem, wiedziałem że on wygra! - Arman kto? - No ten... Liu! ***** Petia, jak już w domu ochłonęła z tych wszystkich przeżyć, przypomniała sobie o pewnej sprawie. Usiadła przy swoim komputerze i wpisała w wyszukiwarce hasło: “Petyr Sokol”. Nie znalazła ani jednego rekordu, ale znalazła kilkanaście młodych osób o takim nazwisku na Facebooku. Do każdego z nich wysłała zapytanie czy ich dziadek, w wieku około 80 lat mieszkał 60 lat temu we wskazanej przez zielarkę Hanę miejscowości. Na początku nie było żadnego odzewu, jednak po kilku dniach otrzymała odpowiedz od 18-letniej dziewczyny o nazwisku Sokol, że faktycznie jej dziadek mieszkał tam kiedyś. Petia zapytała czy ta dziewczyna mogłaby do niej zadzwonić i w końcu doszło do rozmowy. - Część, mam na imię Petia, to ja pytałam o twojego dziadka. - Cześć ja jestem Slavia. O co ci chodzi? - Czy twój dziadek rzeczywiście tam mieszkał? - Tak, a czemu pytasz? - Czy on ma na imię Petyr? - Tak, skąd to wiesz? - Slavia, czy on jeszcze żyje? - Pewnie że żyje, a teraz, to jak na swój wiek ma się bardzo dobrze. - A jego żona? Twoja babcia? Żyje jeszcze? - Zmarła w zeszłym roku. Ale o co ci chodzi? - Chodzi o to, że ja chyba znalazłam jego dawną miłość. - Co takiego? Jaką miłość? Gdzie znalazłaś? - W Albanii. Po drugiej stronie zapadła długa cisza. - Hana. - Skąd wiesz??? Teraz Petia była zaskoczona. - On jej dwadzieścia lat szukał. Późno się ożenił. Dopiero po śmierci babci opowiedział mi o tym ze łzami w oczach, jak już był umierający. Petia, czy ona jeszcze żyje? - Żyje, ciągle za nim tęskni i ciągle go kocha. - Dobry Boże. Co zrobimy? - Jak to co? Zawieziemy go do niej... no jeśli będzie chciał. - Mam mu to powiedzieć? - Tak, zapytaj go czy chce jechać i czy będzie w stanie. To w sumie nie tak daleko, ze cztery godziny jazdy samochodem. Tylko delikatnie, żeby z wrażenia nie umarł. Petia pytała mnie czy zawiozę tego dziadka do Hanny. Bardzo się ucieszyłam i od razu się zgodziłam. Zadzwoniłam również od razu do Jakupa. - Jakup? - Tak. - Elena mówi, pamiętasz mnie? - No pewnie, co z wami, co z Petią? - A co ma być? - No jak to co? Żyje? - Żyje, żyje, Jakup udało się nam. - Byliście w strefie? Jest zdrowa? - Tak. - Jak to zrobiłyście??? Tak się cieszę! - To długa historia, ale może ci ją opowiemy osobiście. - Naprawdę? Zapraszam. - Słuchaj, ja nie po to dzwonię. - Tak? - Petia znalazła Petyra. Jakup zaniemówił przez chwilę. - Żartujesz, on jeszcze żyje? - Tak. Słuchaj, chcemy go przywieźć do Hany. - O Matko! - Chcemy żebyś nam pomógł, żebyś tam był i przygotował ją na naszą wizytę, ale nic jej nie mów o Petyrze. - Kiedy to ma być? - Nie wiem jeszcze, dam ci znać. - Bardzo chcę to zobaczyć. - Ok. Petia wszystko umówiła ze Slavią i w wyznaczonym dniu, wcześnie rano, podjechałyśmy do umówionego miejsca. Okazało się że Slavia mieszka 80 kilometrów od nas. Podje- chałyśmy pod dom w którym mieszkała Slavia z rodzicami. Mieszkał tam również jej dziadek Petyr. Zadzwoniliśmy z Petią do drzwi z dużą niepewnością. Otworzyła nam młoda dziewczyna. - Część, jestem Slavia, wejdźcie, on już czeka. Weszłyśmy do środka. Najpierw przywitali nas rodzice Slavi a po wejściu do pokoju zobaczyliśmy jego. Spodziewaliśmy się zgoła innego widoku. Byłyśmy przygotowane na to, że zobaczymy trzęsącego się starca z trudem się poruszającego z bardzo zaawansowanym Alzheimerem. W końcu Petyr miał już 80 lat. Zobaczyliśmy starszego mężczyznę w eleganckim czarnym garniturze, białej koszuli i granatowym krawacie. Wyglądał najwyżej na 70 lat. Poruszał się normalnie, jak każdy starszy mężczyzna a nie jak schorowany dziadek. Już po pierwszych wypowiedzianych słowach wiedziałyśmy, że o żadnym Alzheimerze nie ma mowy. Petyr zwrócił się żartobliwie do Petii: - Witam panie. Czy tej młodej dziewczynie zawdzięczam te nadzwyczajne przygody, które mnie dzisiaj czekają? Petia przeżyła deja vu. Ten widok już widziała. Na myśl od razu przyszło jej żywe wspomnienie pierwszego spotkania z Jakupem. - Panie Petyrze, mam pytanie do pana. Kiedy wrócił pan ze strefy? - Skąd to wiesz mądralo? Czy to widać? - Jeszcze jak. Petia się roześmiała. - No ok, zdradzę wam, dwa miesiące temu. Już naprawdę było ze mną kiepsko, ale jakiś... Przypadek... sprawił że trafiłem do strefy. Ledwie zdążyłem, zaraz potem strefy już nie było. No i jestem... po remoncie. Petyr uśmiechnął się od ucha do ucha: - Naprawdę znaleźliście moją Hanę? - Sam pan zobaczy, może to nie ta? Petia znowu się śmiała. - Dwadzieścia lat jej szukałem a tęskniłem za nią całe życie. Kochałem oczywiście swoją żonę, ale o Hanie nigdy nie umiałem zapomnieć. Jak ona teraz wygląda? Pewnie mnie już nie pozna, ale chociaż ją uściskam. Pamięta jeszcze cokolwiek? Czy da się z nią normalnie rozmawiać? - Pamięta, pamięta, jest zielarką jak zawsze. Pewnie panie Petyrze zostanie pan tam opierniczony, że nie szukał jej pan z dostateczną determinacją. - Slavia mówiła mi, że nie wyszła za mąż. - To prawda, kto wie? Może ma pan w tym udział? Wtrąciłam się do rozmowy: - Tak naprawdę to pan, panie Petyrze jedzie z nami tylko przy okazji. Jedziemy tam po cudowne zioła, które zatrzymują kobiece piękno i młodość. Matka Slavi, dla której Petyr był teściem, już wcześniej zadeklarowała, że musi koniecznie jechać z nami i teraz dołączyła do dyskusji: - Czy dla mnie też będą te cudowne zioła? - Na pewno, jedźmy już. Petyr im przerwał: - Tak poważnie, w jakim stanie jest Hana? - W bardzo dobrym, w takim jak pan. - Musicie poczekać na mnie jeszcze 10 minut. Kobiety popatrzyły na siebie z ciekawością. Po chwili Petyr przyszedł z walizką. Slavia nie chciała uwierzyć własnym oczom. - A ty dziadek? Co z tobą? Co to ma być? Przecież jedziemy tam tylko na kilka godzin. - Eee tam, włożymy do bagażnika, niech tam sobie będzie ta walizka, tak na wszelki wypadek. - Dobra dawaj tą walizkę. - Nie trzeba drogie dziecko, sam sobie poradzę. Pojadę za wami. - Co takiego??? Chcesz tam sam jechać swoim samochodem? Chyba cię dziadek powaliło? To ponad trzysta kilometrów. Przecież nie dasz rady. - Nie martw się o mnie, jestem... po remoncie. - Mamo co ty na to? - Niech jedzie, zostaw go. Nie wiem czy ten grat tam dojedzie? Dwa lata nikt nim nie jeździł. On coś kombinuje. Petyr chytrze się uśmiechnął. Podróż minęła nam bez problemu. Petyr jechał za nami bardzo sprawnie. Jego stary Volkswagen całkiem dobrze sobie radził, choć na granicach patrzono na niego i na kierowcę trochę podejrzliwie. Podjechaliśmy pod znajomy dom. Petyr został w swoim samochodzie. Slavia podeszła do niego. - Dziadek, przyjdę po ciebie w odpowiedniej chwili. - Ok. - Trzymaj się na razie. Slavia widziała, że dziadek jest bardzo przejęty i zdenerwowany. Weszłyśmy do Hany. Była bardzo poruszona wizytą. Do tego trochę stremowana obecnością wnuczki Petyra i jej matki. Dla niej były to obce osoby. Nie miała pojęcia kto to jest, a już zupełnie nie miała pojęcia, że na dole czeka wystrojony w garnitur i we własnym samochodzie, Petyr. Z Haną był już Jakup. Oboje wyściskali mnie i Petię. Opowiedziałyśmy razem z Petią im o swoich przygodach i przede wszystkim o tym, że udało nam się dostać do strefy i że Petia jest zdrowa. Powiedziałam Hanie, że przywiozłam swoją przyjaciółkę wraz ze swoją córką, bo obiecała nam cudowne odmładzające zioła i one, czyli Slavia z matką też są zainteresowane. - Ale żeście zapamiętały o tych ziołach. Ja tak trochę żartowałam wtedy, ale oczywiście coś dla was znajdę. Matka Slavi szeptała do mnie skrycie, że nie wierzy że ona ma już 75 lat. W końcu poczęstowane zostałyśmy kawą i herbatą oraz jakimiś smakołykami. Jak atmosfera się rozluźniła to stwierdziłam że już czas: - Hana, usiądź sobie, zostaw kuchnie i te zioła na razie. Hana zdziwiona usiadła. - Chcę ci coś powiedzieć, tylko obiecaj, że się tym za bardzo nie przejmiesz. - Co się stało? - Ta dziewczyna i jej matka, które z nami przyjechały nie są tu przypadkowo. - A kim są? - To synowa i wnuczka Petyra. Chciały cię zobaczyć. - Cooo takiego??? - To co słyszysz. - Znaleźliście go dla mnie? - Petia znalazła. - Będę mogła odwiedzić jego grób? - Nie ma mowy. - Nie? - Nie. - Dlaczego? Podeszłam do okna. Podejdź tu. - Widzisz tego Volkswagena? - Widzę. - Wiesz kto jest w środku? - On żyje? - Pójdziesz? Nawet nie usłyszeliśmy odpowiedzi. Hana włożyła tylko buty i nic się nie odzywając wyszła z mieszkania. Podeszliśmy wszyscy do okna. Petyr widział że Hana podchodzi do auta. Wyszedł z samochodu. Oboje padli sobie w ramiona. My w czwórkę beczałyśmy. Tylko Jakup spokojnie się przyglądał radośnie się uśmiechając. Ech były uściski i uściski, a jakie pocałunki! Aż się ludzie na ulicy zaczęli oglądać. Potem oboje weszli do samochodu. W końcu Petia się odezwała: - Co oni tam tak długo robią? - Petia? - Co? - Wścibski łbie, cicho bądź! Po godzinie Hana z Petyrem przyszli do mieszkania. Petyr oczywiście niósł walizkę. Długo jeszcze rozmawialiśmy. Hana z Petyrem wspominali wspólnie. W końcu Hana wyposażyła nas wszystkie w odpowiednie specyfiki. Dostałyśmy maści, syropy z wyciągów ziół i suszone zioła w torebkach do zaparzania. Hana szczegółowo wytłumaczyła nam co i jak stosować. Petyr został a my pojechałyśmy z powrotem. Hana szczególnie gorąco wyściskała Petię. Szepnęła jej do ucha na pożegnanie: - Dziękuję ci... bardzo. Jakup też już długo nie siedział, zostawił Hanę i Petyra samych. ***** Po kilkunastu dniach pod dom starców i hospicjum podjechał stary Volkswagen. Wysiadła z niego para starszych ludzi, trochę zmęczona długą podróżą z Albanii. Trzymając się za ręce weszli do środka. Przyjaciel Petyra Tatun, poczuł się gorzej i trafił na salę ludzi ciężko chorych, którzy nie umieli już sami wstać z łóżka. Na tą samą, na której jeszcze kilkanaście tygodni temu leżał Petyr. Petyr bardzo chciał odwiedzić Tatuna. Śpieszył się, zdając sobie sprawę, że może nie zdążyć. Petyra poznało i pozdrawiało wielu jego znajomych i personel, wszyscy nie mogli się nadziwić jego kondycji i zdrowiu. Petyr od razu zauważył, że na sali leży jeszcze jeden nowy pacjent, który wcześniej tylko czasem tam zaglądał. Na łóżku obok Tatuna leżał Kazu. Kazu słyszał rozmowę Petyra z Tatunem. Petyr opowiadał Tatunowi, że ta właśnie kobieta, która siedzi teraz koło niego to jest Hana. Że to ta, za którą tak bardzo tęsknił, że teraz mieszkają razem i mają wspólne plany. Tatun bardzo radośnie przyjmował te nowiny. Cieszył się szczerze razem z Petyrem. Hana zaniosła pielęgniarce swoje ziołowe specyfiki dla poprawy stanu zdrowia Tatuna. Kazu przysłuchiwał się temu w milczeniu. Miał dziwny wyraz twarzy. W końcu wezwał siostrę: - Sluchaj no, zmień mi wreszcie! Siostra przyniosła parawan. Petyr pożegnał się z Tatunem i na pożegnanie zagadał do Kazu: - Cześć Kazu, trzymaj się. Wziął Hanę za rękę i wyszli. Po chwili Kazu słyszał przez otwarte okno uruchamiany silnik Volkswagena. To już właściwie koniec historii Petyra i Hany, ale jeszcze jedna rzecz się w niej przydarzyła. Po miesiącu Hana zadzwoniła do mnie, że zaprasza mnie, Petię, Armana, Jamilę, Slavię i jej rodziców, na wesele. Petia skomentowała: - Trzeba jechać! ***** Pewnego dnia Arman rozmawiał razem z dziewczynami. Jamila powiedziała do niego coś po czeczeńsku. - Petia, Jamila mówi mi coś o tym blasku waszych oczu w strefie. - To tłumacz, co mówi? - Mówi, że ona ten blask już widziała wcześniej, zanim zauważyłyście go w strefie. Chciała ci to powiedzieć tylko nie wiedziała jak. - Co takiego? Gdzie? - Na starej ikonie w cerkwi w Nikozji. - Na starej ikonie? W jakiej cerkwi? - Jak byliśmy na Cyprze w Nikozji to zwiedzaliśmy starą cerkiew i tam na ścianie wisiała ta ikona. - Naprawdę? Może jej się wydawało? - Nie, ja też to widziałem, tam jest obraz świętego Dionizego. Stara XII wieczna ikona. Oglądaliśmy ją razem z Jamilą w bardzo słabym świetle i rzeczywiście świętemu świeciły się oczy błękitną poświatą. ***** Wiele zmieniło się w świadomości miliardów ludzi na całym świecie w tym krótkim, niespełna rocznym okresie, w którym istniała strefa. Niektórzy, ci wierzący, stali się jeszcze mocniej zaangażowani w wyznawanie swojej wiary. Niektórzy tworzyli nowe sekty i religie. Niektórzy wręcz przeciwnie, odchodzili od wyznawania swoich religii i zmieniali je albo tracili wiarę w ogóle. Cała ludzkość przeżyła kulturowy szok, który przewartościował systemy i ideologie. Tworzono różne teorie na temat tego co się stało. Pojawili się nawet tacy, którzy od razu negowali prawdziwość istnienia strefy, pomimo setek tysięcy autentycznie wyleczonych ludzi. Pojawiły się dziesiątki, a może i setki różnych opracowań naukowych oraz najróżniejszych innych publikacji, odnoszących się do wydarzeń w strefie. O jakież głupoty wypisywano w niektórych z nich! Generalnie świat nie był już taki sam. Był inny, może odrobinę lepszy. Jednak konflikty zbrojne o różnych podłożach nie ustały. Na świecie ciągle ginęli ludzie w różnych wojnach. Ludzie wciąż nie umieli cenić życia własnego gatunku. Jednak zrozumieli, że gdzieś obok nich, w innym nieznanym im bycie, istnieją zjawiska których nie są w stanie zrozumieć i w żaden sposób wyjaśnić. Buta wszechwiedzącego i wszystko rozumiejącego gatunku ludzkiego została całej ludzkiej społeczności odebrana, przynajmniej na chwilę. Na czas, po którym zaczną zapominać co naprawdę stało się w Albanii i wydarzenia te zaczną przetwarzać zgodnie ze swoją wyobraźnią i sposobem rozumienia świata, tworząc z nich historie. Historie nie obiektywne, ale takie, jakie im będą wydawać się odpowiednie. ***** Pewnego dnia zastałam Armana jak na osobności rozmawia z Jamilą. Nie rozumiałam o czym rozmawiali, jednak Jamila była cała przejęta i zapłakana a Arman ją przytulał i pocieszał. Dziewczyny poszły spać a koło północy Arman przyszedł do mnie, do mojego pokoju. - Arman, dlaczego Jamila płakała? - Opowiadała mi jak zginęła Amani. Ona wszystko widziała i wszystko pamięta. Arman położył się ze mną. Byliśmy już ze sobą bardzo blisko. Było mi z nim dobrze, bardzo dobrze. Tak dobrze nie było mi już od wielu lat. Tak dobrze było mi tylko z Kristianem. Rano, kiedy się obudziłam, zobaczyłam Armana jak pochyla się nade mną i mnie... wącha. - Ty, oberwiesz, co to ma być? - Eee, nic takiego. - No jak nic takiego? Czy Mongołowie codziennie rano wąchają swoje kobiety? Jak powiesz, że brzydko pachnę to oberwiesz na pewno! - No co ty? Wiesz, jak wczoraj rozmawiałem z Jamilą o jej matce, to pytałem ją dlaczego tak ciebie lubi. - Co ci powiedziała? - Powiedziała, że czuje że jesteś szczera i dobra i powiedziała coś takiego, że... pachniesz tak, jak Amani. - Cooo takiego? Ty też tak czujesz? - No właśnie nie za bardzo, nie pamiętam, dziwne, powiedziała jeszcze coś dziwnego. - Co? - Jak bojownicy postrzelili Amani to od razu uciekli a ona jeszcze przez chwilę żyła. Ścisnęła jej rękę i powiedziała jej do ucha jedno słowo, a potem umarła. - Jakie słowo? Arman powiedział coś po czeczeńsku. - Co to znaczy? - No właśnie nie wiem, chyba nic, to bez sensu, to nazwa kwiatka. - Jakiego kwiatka? - No takiego powszechnego, polnego. - Jak się nazywa? - Wiem po rosyjsku, ale po angielsku nie pamiętam. A czekaj już wiem to “daisy” - Stokrotka. koniec ........................................... Dotyk Amani, Tajemnica Pluszowego Misia, Spisek Duchów ......... www. Ebookowo.pl
    1 punkt
  23. @Nefretete Nie gniewam się, dlaczego miałabym to robić ;), ale na proponowane zmiany też się nie zdecyduję. Dziękuję za poświęcony czas i pozdrawiam.
    1 punkt
  24. @Nefretete Po moim przeredagowaniu - wybacz! Chyba się nie pogniewasz "upamiętnieni na twardo i zimno z kamienia przegapiłeś miękkość skóry brązem jaka ciepłem dłoni zaniedbywała złoto w czasie tak niezdarnym w minach wesołych i ponurych" Sorki! Wiem o czym piszesz -:) Dlatego lubię twój pomysł
    1 punkt
  25. no nie wiem, czy składniowo -:) Wszystko tu gra Taka rzeczułka prawdy
    1 punkt
  26. dozorczyni w moim bloku zawsze miła i uśmiechnięta dziś miała obce, obojętne spojrzenie pani w sklepie przy kasie zawsze poważna i oschła dziś promiennie się do mnie uśmiechnęła świat zawsze dąży do równowagi łamiąc przy tym słowo 'zawsze' nie myśl że jesteś jaki jesteś
    1 punkt
  27. @Anna_Sendor Masz 3 razy "w" Oraz 2 razy "który" Warto poszperać w tekście! Mnie się podoba - po przeredagowaniu Pozdrowienia ślę
    1 punkt
  28. @Anna_Sendor Terakotowa Armia cesarza Qin to nie jest...
    1 punkt
  29. @jan_komułzykant Jeśli bym włożył jakąś kartkę w szczelinę To wyznam że wolę wysoką dziewczynę
    1 punkt
  30. A gdy ni du-du nie ku-mamy?
    1 punkt
  31. Można stwierdzić, że "wysiadam"- - wysiąść i się spełnić w innej roli
    1 punkt
  32. nietolerancyjny aż kipi od nietolerancji na wszystkie bóle absurdu niegodziwości chamstwo snobizmem upchane po kieszeniach chroniczną głupotę słabości przemoc nietolerancyjny nakłada nietolerancyjną szatę na kłamstwo przyodziane w piórka pobożności ... nietolerancyjny w swojej nietolerancji nigdy nie uwzględnił czyjejś do kogoś miłości
    1 punkt
  33. Prawda, ale wydawało mi się, że prześcieradło w nim już może. Tym bardziej, że w tym konkretnym przypadku pozbawione jest peela odczuwającego ten zapach i pachnące prześcieradło upodobnia się do np. niebieskiego prześcieradła, które może istnieć jako obraz bez jego refleksji na ten temat, której haiku powinno być pozbawione zostawiając jednak czytelnikowi otwartą drogę do niej. W każdym razie tak to rozumiem, ale być może się mylę. A tak na marginesie, potem poście czasami pachną ;). Dobrze odczytałeś :) Pozdrawiam
    1 punkt
  34. @[email protected] W moim wieku to juz raczej sanatorium mi się kłania plus zabiegi i masaże odpoczynek od pisania. Ja tymczasem siedzę w domu skromna ma emerytura starcza na to by czasami iść na działkę i dać nura. Nie do wody, bo basenu ja na działce nie posiadam co najwyżej to w maliny tuż przy płocie od sąsiada. Pozdrawiam
    1 punkt
  35. I Znowu to samo. Znowu te same koszmarne widzenia. Nie mogę się uwolnić od głosów i mlaskania niewyobrażalnie zniekształconych twarzy. Przybywają z wnętrza i szepczą: „Jesteśmy intruzami twojej prywatności…” Pada na mnie nieznośnie gorące światło lamp. Wokół setki lśniących języków i dłoni. Nieustanne chrząknięcia podczas prób połykania ślimaków… Za brunatną kotarą kucharze ćwiartują ciała w kłębach dymu i swędu spalenizny przypiekanych mięśni, ścięgien i skwierczących jelit… Następuje teraz proces wysysania szpiku w blasku stroboskopu, od którego dostaję ataku epilepsji… „Zaraz straci przytomność!” ― Słyszę krzyk upiora z pędzącego po scenie Expresso Noir. „Nie stracę!” – Odpowiadam. „Nie…” ― Odpowiadam ― już bardzo senny. … Nic nie pamiętam. Pulsuje nade mną czerwona plama, ale sufit jest na tyle blisko, że mogę ją niemal dotknąć czubkami palców. Ktoś mnie położył na ziemi, zostawiając po sobie zapach tytoniu i wędzonej ryby. Gdzieś w oddali sączy się leniwie: “Beautiful Songs You Should Know”, grupy: Memories Of Machines. II Kelner spoglądał na mnie z podziwem, mlaskając powiekami. Przyniósł mi kartę dań oprawioną w świńską skórę z eleganckim szwem, która okazała się wulgarną rozkładówką Hustlera. Nie mogłem odczytać liter ani cyfr, nie pomogła nawet lupa, monokl i elektronowy mikroskop. Kelner stał wciąż nade mną, oblizując się lubieżnie. Ręce trzymał w kieszeniach poplamionego kitla. Doznawałem iluminacji, dziwnych przemieszczeń w czasie i nie w czasie. kelner stał wciąż nade mną, niejako wymuszając mój wybór. Zaczął mi świecić prosto w oczy latarką, tupiąc z niecierpliwości podkutym żelazną sztabą wojskowym obcasem. Nie pomagały moje prośby ani błagania. Padłem na kolana. Kopnął mnie w twarz, śmiejąc się przy tym szyderczo. Usiadłem z powrotem na krześle, wskazując cokolwiek z karty dań. I nie ważne, że to było coś zupełnie innego, nawet wtedy, kiedy byłem i nie byłem, i kiedy mnie zupełnie tutaj nie było. III Odór popsutego mięsa wgryzał się coraz bardziej do mojego mózgu. Przy sąsiednim stoliku starszy człowiek szukał swojego zęba, mieszając palcem w filiżance z herbatą. Jeszcze przed chwilą obgryzał z przejęciem barani udziec, oblizując się lubieżnie i puszczając oko do młodziutkiej kelnerki. Lecz nikt nie zauważył, że był całkowicie m a r t w y. Człowiek w kącie sali miał bardzo podobną twarz do kogoś z XIX-wiecznej fotografii albo portretu pędzla Jana Matejki. Zanurzał we flakoniku z inkaustem ptasie pióro i z namysłem pochylał się do przodu, kontynuując Pana Tadeusza albo innego Pana. Zrobiło się gorąco. Pot ściekał mi po twarzy, kapiąc na ceratę w czerwone krasnale. Ktoś rozlał nieświeże mleko z blaszanego kubka, klnąc pod nosem i obwiniając najjaśniejszego pana Franciszka Józefa I-go. Zza brudnej kotary rozchodził się rytmiczny odgłos ćwiartowanego ciała. Jakiś wiarus, któremu wydawało się, że wraca do swojej kompanii marszowej, wykrzykiwał bez wytchnienia: Marschieren! Marsch! ― uderzając otwartą dłonią o blat, to znów stukając widelcem o talerz. I coraz bardziej rzęził! Coraz bardziej charczał! Nikt nic nie widział, ani nie słyszał, nawet, kiedy dokonywano ordynarnego mordu u ich stóp! Cóż za straszliwy sen, nie-sen! Traciłem oddech. Wypindrzone dziunie z ogrodami botanicznymi na głowach cmokały do siebie. Cmokali i dżentelmeni w melonikach. Wszyscy cmokali, podczas gdy w ciemnościach trwała walka szczurów, które wyszarpywały między sobą resztki do ostatniej kropli krwi. IV Jego twarz stała się nagle blado-zielona. Poruszył jeszcze kilka razy żuchwami i ni to uśmiechając się, ni to płacząc ― runął nią z impetem w półmisek, rozchlapując naokoło brązowawą, cuchnącą ciecz. Zaczął oddychać przez sos, wypuszczając z bulgotem bąbelki, jak topielec pod wodą. Okazało się, że kelner był dziwnie ospały. Zsunąwszy się łagodnie z krzesła, zwinął się pod stolikiem w kłębek, niczym pies na legowisku, aby po chwili zacząć mruczeć, śniąc zapewne o smakowitej, pełnej szpiku wołowej kości. Za oknem świeciło jaskrawe słońce albo padał rzęsisty deszcz. Było lato, była słotna jesień, bądź mroźna zima… ― nie pamiętam. Bolała mnie głowa od szumiącego na cały regulator radiowego głośnika. Od tych trzasków i gwizdów konwersujących ze sobą kosmicznych cywilizacji… W każdym bądź razie ― spadały na mnie leciutkie płatki dartej przez diabła ligniny, który kołysał się beztrosko na wiszącej lampie. Wykrzywiał swoją odrażającą gębę, przedrzeźniając mnie i śmiejąc się do rozpuku. Próbowałem go przepędzić, lecz odlatywał z furkotem skrzydeł, jak wielki, czarny ptak. I przysiadał znowu, machając opuszczonymi kopytami, wachlując się końskim ogonem…Rechotał, bekał i drapał się po wypiętym bezwstydnie różowym zadzie. Wytrzeszczał jeszcze bardziej i tak już wybałuszone ślepia i wystawiał długi, kameleonowy jęzor… Zginał i rozprostowywał jednocześnie paluchy obrośniętych łap, trzymając je po obu stronach rogatej, diabelskiej czaszki. Kelner czknął przez sen, a gość z twarzą w półmisku przekręcił się na drugi bok. Dama w wykwintnym kapeluszu przystawiła do umalowanych na czerwono ust filiżankę z herbatą, pokazując przy tym swój sterczący, mały palec…― i zaczęła siorbać, niczym ssąca rura od włączonego na całą moc wodnego odkurzacza. Kelner mruczał wciąż przez sen, merdając ogonem jak zadowolony pies, którego drapie się za uchem. (Włodzimierz Zastawniak, czerwiec 2015 – listopad 2018)
    1 punkt
  36. @[email protected] dziękuję :-) pukanie do drzwi z Afryki na ratunek mrożona latte połączyłem te haiku w jeden wiersz taki mamy klimat gorący temat: czy to lato czy zima - masy z Afryki w TVP straszą - podzwrotnikowe masy zaleją Polskę i już PO burzy grzeją się wyborcy PiS w cieniu TVP pukanie do drzwi z Afryki na ratunek mrożona latte fot. internety
    1 punkt
  37. @Marek.zak1 Pewnie tak jest. Żałuję, że nie ścinałem. Pozdrawiam
    1 punkt
  38. @Henryk_Jakowiec Takich nam trzeba, nie malowanych, co to już wiedzą co zrobić z głową. Po co więc mur rozbijać łbami, jak ponoć twardy, wszystkim wiadomo. Pozdrawiam Heńku.
    1 punkt
  39. Ciekawie o wizycie na cmentarzu... na końcu, nie maiło być... sumienie (?)
    1 punkt
  40. Mocny wiersz, Ropuchu.
    1 punkt
  41. Na kanwie linii melodycznej: "Blowin In The Wind"↔Bob Dylan ---------------------------------- spójrz w niebo tam błękit kolor ma swój obłok słońce i czas choć w książce są zdania szukasz tych słów by nazwać niepełny twój świat układasz wciąż puzzle obraz nie ten tęsknisz zbłąkana lecz wiesz że jeśli dziś wiatr co zabrał znów dał pofruniesz by wrócić w swoich snach * szybujesz na skrzydłach światło jest tam gdzie chwile znajome i sens więc machasz tym bardziej ktoś daje ci znak być może podróży to kres wirujesz zdyszana bo cieszysz się tak lecz nagle znów wątpisz w co grasz a jeśli wśród łez wiatr zdmuchnął co złe pofruniesz nie tylko w swoim śnie
    1 punkt
  42. @Krzysztof2022 Rozhulałeś się Krzysztofie - umrzeć w zapomnieniu, czym zatem jest wartość ludzkiego życia? Pozdrawiam.
    1 punkt
  43. Ciekawy wiersz, bo zwraca uwagę na rzeczy, o których rzadko jest mowa, nie tylko w poezji. Muszle, amonity, płatki śniegu, struktura wody (poza jej pamięcią*), a nawet fale na morzu, to spośród wielu innych na Ziemi, formy tzw. złotego podziału (boska proporcja). Wiedział o tym już i mistrz Leonardo i wykorzystywał w swoich dziełach. Pozdrawiam. http://lambda.ckziu.jaworzno.pl/2019/03/28/zloty-podzial-czym-jest-i-gdzie-go-znajdziemy/ * http://www.nutao.pl/masaru-emoto-i-jego-eksperymenty-z-woda/
    1 punkt
  44. @-_Marianna_- Ja mam tutaj zdanie inne Obyczaje mówią gminne Jak są Święta Bożego Narodzenia To razem wchłaniamy góry jedzenia
    1 punkt
  45. W powietrzu lawirują subtelnie Nici, strzępki włókna utkanego Z delikatności czucia ludzkiego; Powoli, figlarnie, nienatrętnie. Za nimi głosy się niosą dźwięcznie: Echa szum melodii przedawnionych, Zapachy i smaki chwil minionych; Tak słodko, ponętnie, niepokrętnie. Suną spokojnie marzenia moje małe - Kwiat nostalgii, życia mego fatum Spowite ulotnością i żalem. Czucia moje, zaklęte w tym za to, Że nic w nich nie jest do końca trwałe, Lecą w eter - niczym babie lato. 12 VI 2022
    1 punkt
  46. Najpierw bohater przebywał w „dolinie literackiej”. Trwała gra w synonimy i homonimy. Kraina była pełna subtelności. Grano na głoskach. Wiele rzeczy było zagadką. Panowało piękno…
    1 punkt
  47. chlonie mroz niesione przez przystanki wnetrza autobusow drogi krete miasta monumentu zimne niedostepne nie czujace już pustki tylko nic wyrwane z piersi nawet i brutalnie nie dycha teraz już nic chlonac nie moze bo pustka zajela cała pełnie niemy krzyk już się nie wyrywa ze zdretwialych od zimna ust osiadl na dnie bolesci ostatniego czucia poddaje sie 2 IV 2022
    1 punkt
  48. Rzuć wzrokiem w dal - oto tajemna łuna spowijająca miasto niczym odwieczne fatum przyniesione przez produkt myśli wielkiej i technicznej - cywilizację... A nie, to tylko smog. XII 2021
    1 punkt
  49. Albania, kilkadziesiąt kilometrów od strefy. Dziewięć miesięcy od błysku. Elena i Petia szły na piechotę w stronę strefy. Starannie dobierały trasę tak, żeby trzymać się jak najdalej od głównych dróg i skupisk ludzkich a w szczególności od miast. W odle- głości poniżej stu kilometrów od strefy, czyli w tam gdzie się znajdowały, wszystkie główne drogi dojazdowe były już kontrolowane. Policja i wojsko poszukiwało podróżujących bez wiz i biletu. Takich ludzi było naprawdę dużo. Nadciągali z całego świata. Oczywiście większość z nich przepadała gdzieś po drodze na kolejnych granicach, jednak niektórym, tak jak Elenie i Petii udawało się dostać do Albanii. Ta podróż była dla dwóch kobiet szczególnie niebezpieczna. Najwytrwalsi przybysze z całego świata koczowali w lasach i w opuszczonych zabudowaniach. Nie mieli nic do stracenia. Mogli być niebezpieczni. Pomimo to Elena z Petią z pełną determinacją, po około 30 km dziennie, zbliżały się do strefy. Pierwszą noc przespały w zaroślach gęstego lasu. To był zły nocleg. Było zimno i wilgotno. Petia brała leki oraz wyciągi z ziół, które dostała od Hany, jednak pomimo to czuła się coraz gorzej. Obie były bardzo zmęczone a Petia coraz słabsza. Zaczęła regularnie, co kilka godzin wymiotować i czuła silne bóle brzucha i głowy. Drugiego dnia wieczorem podeszły pod małą wieś. Na skraju wsi stał dom. Zapukali w nadziei, że znajdą tam pomoc. Jednak właścicielka, starsza kobieta była bardzo nieufna. Musiała mieć już do czynienia z obcymi którzy szli w stronę strefy. Poza tym nie rozumiała po angielsku i Elena z Petią nie umiały się z nią porozumieć. Język albański nie przypominał języka kraju z którego pochodziły. W końcu na migi udało się jej wytłumaczyć tyle, że pozwoliła im spać w stodole. Żadnej innej pomocy nie chciano im udzielić. Poszły do tej stodoły, jednak Elena zauważyła, że właścicielka rozmawia z kimś przez telefon. Elena była czujna, nie umiała zasnąć. Petia zasnęła od razu. Tuż przed zmrokiem Elena zauważyła że pod dom podjeżdża samochód. Z samochodu wysiadł młody mężczyzna i od razu poszedł w ich stronę. Prawdopodobnie był to syn tej, z którą rozmawiali. Wpadł do stodoły i zaczął się na nie wydzierać po albańsku a następnie bardzo słabym angielskim wykrzyczał, że mają się wynosić. Elena z Petią wyskoczyły ze stodoły, bo nie wiedziały czy na krzyku się skończy. Czy napastnik nie będzie agresywny. Jednak w stodole zostały ich plecaki. Mężczyzna wykorzystał to i zamknął drzwi a następnie wyjął telefon i powiedział, że dzwoni na policję. Przynajmniej tak Elena to zrozumiała. Do stodoły nie chciał ich wpuścić. Po prostu je okradł a właściwie obrabował. Elena na szczęście miała paszporty i dokumenty przy sobie. Obie uciekły w stronę lasu. W plecakach zostało ich jedzenie, ciepłe ubrania oraz wszystkie leki Petii. Zdecydowały się na kolejny, bardzo zły nocleg w lesie. Nazajutrz Petia była już tak słaba, że z trudem się pozbierała. Próbowały iść dalej, znowu przez las. Korzystały z GPS-u w telefonie, jednak bateria się wyładowała. Elena ustaliła przybliżony kierunek na podstawie położenia słońca. Petia szła pierwsza. Nagle zaczęła przerażona krzyczeć. - Petia? Co się dzieje? - Tam zobacz, pod tym drzewem. Elena spojrzała i od razu odwróciła wzrok. Wzięła Petię za rękę i odciągnęła ją z powrotem. Obeszły to drzewo szerokim łukiem. Pod drzewem były ludzkie zwłoki w znacznym stopniu rozkładu. Ten kto tam umarł, siedział oparty o to drzewo. Kobiety nie miały wątpliwości, że to ciężko chory człowiek, który tak jak one zmierzał nielegalnie w stronę strefy. Petia szła jeszcze godzinę aż w końcu się zatrzymała: - Dalej chyba nie dam rady, źle się czuję. - Petia próbuj jeszcze, za 3 kilometry powinna być jakaś osada, może tam ktoś nam pomoże? - Mamo, czy to ma sens. Jesteśmy bez rzeczy, bez jedzenia, bez leków. - Dopóki mamy choć trochę sił to walczmy. Zmobilizowała się i szła jeszcze trochę. Potem już ostatecznie opadła z sił. Były około 30 km od strefy. Doszły do nowo budowanego osiedla. Na jego skraju, nieco powyżej, stała jakaś stara stodoła. Elena pomogła Petii do niej wejść i położyła ją na połaci pokrytej sianem. Sama przy niej usiadła. Nie wiedziała co ma dalej robić. Na szczęście nadchodząca noc wydawała się być wyjątkowo ciepła. ***** Albania. Nowa osada, 30 km od miasteczka. Dziewięć miesięcy od błysku. - Ale ciepła noc. - I ten księżyc. Oszalał chyba, taki wielki. - Pełnia. - Kaltrina, kocham cię. - Fidan przecież wiem, ja ciebie też. Kaltrina przytuliła się do Fidana. Następnie stanęła na palcach a on objął jej głowę dwoma rękami i namiętnie ją całował. Oboje stali boso na łące w pobliżu “ich” stodoły. Z oddali słyszeli muzykę i widzieli blask ogniska, które ktoś rozpalił w pobliżu osiedla. Kaltrina objęła Fidana i całowali się namiętnie w zupełnej ciszy. Oboje słyszeli przyśpieszone bicie swoich serc i szybki oddech. Fidan rozpiął jej stanik i namiętnie całował jej piersi oraz docisnął wewnętrzną część dłoni do pępka dziewczyny i zaczął powoli przesuwać ją w dół. Kaltrina przytrzymywała jego rękę, jednocześnie namiętnie go całując. Fidan jednak zaczął bardziej zdecydowanie napierać dłoń i dziewczyna z coraz większą siłą go powstrzymywała, ale w pewnej chwili wyraźnie zwolniła opór i dłoń Fidana, minąwszy gumkę majtek, trafiła tam gdzie chciał, żeby trafiła. Kaltrina przytulona wyczuwała podnieconego chłopaka. Po chwili Kaltrina chwyciła Fidana za rękę i pociągnęła go za sobą w stronę stodoły. Oboje niemal wbiegli do środka. Fidan ułożył Kaltrinę na plecach na połaci pełnej siana a ta już nie stawiała żadnego oporu. Fidan zdjął jej majtki i usta chłopaka od piersi, w szeregu namiętnych pocałunków, podążały w stronę gorącego krocza podnieconej dziewczyny, a ta obejmowała rękami jego głowę i kierowała ją niżej i niżej. I wtedy gwałtownie odepchnęła go od siebie krzycząc przerażonym głosem: - Fidan, ktoś tu jest!!! Kaltrina usłyszała odruch wymiotny Petii. Oboje wystraszyli się tak, że na chwilę zaniemówili. Wybiegli przerażeni ze stodoły, ale dalej nie uciekali, tylko stali przy wejściu zdezorientowani. - Nie bójcie się, nie krzyczcie. Chcemy tylko tu przenocować. Powiedziała cicho Elena po angielsku. Była tak zmęczona, że nawet nie miała siły się podnieść. - Znacie angielski? - Fidan widzisz ją? - Nie, nic nie widzę. Poczekaj mam telefon. Fidan włączył lampkę w telefonie i ostrożnie wszedł z powrotem do stodoły. W słabym świetle lampki zobaczył siedzącą w kącie Elenę i leżącą na jej kolanach, półprzytomną Petię. - Kaltrina, chodź zobacz. - Znamy angielski trochę, co tutaj robicie? - Szliśmy do strefy, ale nie mamy już siły. - Skąd jesteście? Elena wymieniła nazwę kraju. - Możecie przynieść nam trochę wody? Córka jest chora, chce się jej pić. - Mamy wezwać pogotowie? - Nie, to nic nie da, tylko trochę wody. Rano sobie pójdziemy. Nie mówcie nikomu że tu jesteśmy. - Poczekajcie, zaraz wrócimy. Fidan i Kaltrina uspokoili się trochę i poszli w stronę kontenerów w których mieszkali. Nie mówiąc nic rodzicom wzięli wodę, ciepłą herbatę i coś do zjedzenia. Kaltrina wzięła duży koc i ogrodową lampę na baterie. Wzięła też jakiś popularny lek na żołądek. Oboje wrócili do Eleny i Petii. Napoili je i trochę nakarmili. Petia doszła do siebie na tyle, że mogła usiąść. - Jak ona ma na imię? - Petia. - Jest poważnie chora, ma gorączkę. Może jednak wezwać jakiegoś lekarza? - Nie, lekarz nie pomoże. Jutro wróci trochę do sił. Elena powiedziała cicho, tak żeby Petia nie słyszała: - Jej nie da się już pomóc. Litość i współczucie zastąpiły strach i nieufność u Fidana i Kaltriny. - Możemy wam jakoś pomóc? - Nie wiem, chciałyśmy iść w stronę strefy, ale i tak już nie mamy siły. - Przecież i tak tam nie wejdziecie, tam trzeba mieć bilet. - No wiem, ale tak jakoś myślałyśmy. - Jeśli chcecie to mogę was jutro zawieźć w pobliże strefy. Mamy tam przepustkę bo jeszcze niedawno tam oboje mieszkaliśmy, ale nic wam to nie da. Do strefy nikt nie wejdzie bez biletu, nawet jakby umierał przed bramą. Zresztą wielu tak właśnie umarło. - Zostawcie nas same do jutra. Jutro zdecyduję co będziemy dalej robić. Możliwe, że będziemy już wracać w stronę domu. Nie wiem jak jutro Petia będzie się czuła. Bardzo dziękuję wam za pomoc i przepraszam, że was wystraszyliśmy. - Nic się nie stało. Przyjdziemy do was jutro. Noc jest ciepła, nie zmarzniecie. Fidan i Kaltrina poszli do swoich kontenerów. Umówili się na jutro, że przyjdą i zastanowią się wspólnie, co mogliby dla nich zrobić. Ustalili również, że nic nie powiedzą o Elenie i Petii rodzicom. Oni pewnie wezwaliby do Petii lekarza, tym samym ją dekonspirując. Fidan długo nie mógł zasnąć i intensywnie myślał co można by zrobić. Miał tą przewagę nad obcymi, że znał każdy kąt, niemal każdy kamień w miasteczku w którym się urodził i wychował. W końcu zasnął. Miał dziwny sen. Śniło mu się, że jest dzieckiem tak jak kiedyś i że jest z kolegami w jakimś ciemnym pomieszczeniu. Koledzy wołali do niego, żeby do nich przyszedł bo muszą mu coś ważnego powiedzieć. Rano gdy się obudził to starał się, żeby nie zapomnieć co mu się śniło. Ten sen bardzo go poruszył. Bardzo się nim przejął. I wtedy, jak leżał jeszcze w łóżku, doznał olśnienia. W jednej chwili dotarło do niego co odkrył. Zerwał się jak oparzony. Włożył tylko spodnie i pobiegł pod okno Kaltriny: - Kaltrina, Kaltrina, wstawaj! - Ty, szósta rano, odbiło ci? Kaltrina wystawiła zaspaną głowę przez małe okno jej pokoju w kontenerze. - Wiem jak im pomóc! Chyba wiem jak im pomóc! - Fidan, kurde ja jeszcze śpię. Pobudzisz wszystkich. O dziewiątej w stodole, tak, jak się umówiliśmy. - No, ok. Fidan wrócił do siebie, ale nie mógł już zasnąć. ***** Albania, bezpośrednie sąsiedztwo strefy. Dziewięć miesięcy od błysku. Arman mieszkał z Jamilą w opuszczonym mieszkaniu już prawie tydzień. Wychodził sam albo na krótko z Jamilą. Jeśli sam, to na dłuższe rozpoznanie. Najczęściej późnym wieczorem. Znał już na pamięć całą dostępną część miasteczka. Poznał dokładnie rozkład ulic, których zresztą nie było wiele. Nawet z widzenia poznał już kilku mieszkańców, którzy zdecydowali się nie opuszczać swoich domów. Byli to najczęściej starsi ludzie. Na początku bali się Armana, ale jak zorientowali się, że jest z małą córką to przestali się go bać. Wyludnione miasteczko w tej części wyglądało trochę jak po wojnie atomowej. Do mieszkania w którym zamieszkał, na razie nikt nie przychodził. Arman nie zbliżał się już do strefy bo wiedział, że jest bardzo mocno strzeżona i w dzień i w nocy. Unikał również wszelkich kontaktów z żołnierzami z którymi miał już do czynienia. W zasadzie zrezygnował już z zadania. Pogodził się z porażką. Był już w strefie i rozumiał, że nawet jakby udało mu się jakimś cudem dostać tam drugi raz to nie był w stanie tam przetrwać z Jamilą niezauważony. Tam nie było się gdzie schować. Rozważał jeszcze jedynie wariant dotarcia do strażników, czyli pilnujących strefę żołnierzy, którzy zarabiali tam na nielegalnym przyjmowaniu chorych. Jednak bez znajomości albańskiego było to dla niego niewykonalne. Domyślał się, że to jakiś rodzaj albańskiej mafii, która zarabia na tym procederze fortunę. Prawdopodobnie nawet jakby znalazł sposób porozumienia się z nimi, to pewnie nie byłoby go na to stać. Podejrzewał, że cena nielegalnego pobytu liczona jest w setkach tysięcy dolarów, co i tak stanowiłoby mały procent tego, co płacą za bilety milionerzy licytujący je na aukcjach. Jednak jeszcze był w miasteczku bo nie mógł rozwiązać jednego problemu związanego z infrastrukturą. Arman zauważył, że główna ulica przecinająca miasto na całej swojej długości i kończąca się w strefie, jest w obniżeniu ze względu na pagórkowaty teren. Ulica ta w znacznej części swojej długości położona była w niecce bezodpływowej. To znaczy, że w przypadku deszczu tworzyłyby się kałuże a w przypadku intensywnych opadów, cała niecka byłaby zalana wraz z sąsiadującymi do ulicy domami, na głębokość kilkunastu centymetrów. Zauważył, że aby zabezpieczyć teren przed ciągłymi podtopieniami, to ulica ta została tak zaprojektowana, że stanowiła linię spływu wody i była w najniższym miejscu tej niecki. Rozumiał, że podłączenie kanalizacji burzowej wzdłuż tej ulicy do zwykłej rury kanalizacyjnej byłoby ryzykowne, bo w przypadku nagłej ulewy, woda mogłaby się w tej rurze nie zmieścić i doszłoby do podtopień piwnic domów w samym centrum. Arman zaczął się bacznie przyglądać studzienkom kanalizacyjnym i zauważył, że są one bardzo gęsto rozmieszczone. Regularnie co kilka metrów, wzdłuż całej ulicy. Następnie odkrył, świecąc latarką do środka, że łączą one jezdnię ulicy nie z rurą, ale z tunelem odwadniającym, który był usytuowany około dwóch metrów pod jezdnią i tak wyniwelowany*, że odprowadzał wodę poza nieckę. Arman widział ten tunel przez studzienki i bardzo chciał się do niego dostać. Z obserwacji niwelacji ulicy wychodziło mu, że jest bardzo prawdopodobne, że ten tunel kończył się w strefie. Jednak kanały odprowadzające wodę z licznych studzienek do tego tunelu były wykonane z rur o średnicy około 30 cm i nie dało się przez nie wejść do środka. Podejrzewał, że ten tunel jest na tyle wysoki, że da się w nim chodzić na stojąco. Przynajmniej tak to wyglądało przez otwory studzienek. Domyślał się, że utrzymanie takiego tunelu, który jest bardzo ważny dla miasteczka, musi wymagać jakiejś jego kontroli. Trzeba tam na pewno co jakiś czas wejść i skontrolować choćby stan jego obudowy. Jednak przeszedł całą dostępną część ulicy kilkanaście razy i nigdzie nie umiał znaleźć wejścia do środka. Były tylko studzienki, ale wejścia nie było. Domyślał się, że w takim razie wejście jest albo gdzieś w strefie, co czyniłoby go dla niego bezużytecznym albo gdzieś tutaj, jednak tak ukryte, że on nie może go znaleźć. Szukał wejścia do tunelu, dlatego jeszcze był w miasteczku. Właśnie wybrał się na kolejny rekonesans. Pogoda dosyć gwałtownie się zmieniła. Nad miasteczkiem pojawiła się ciemna burzowa chmura, choć jeszcze kilka godzin temu było słonecznie i bezchmurnie. Wiedział już, że wejścia do tunelu wzdłuż ulicy nie ma, ale tunel jeśli był prosty, a tak podejrzewał, to poprowadzony był pod kilkoma domami. Postanowił wejść do piwnic każdego z nich i znaleźć miejsce przecięcia tunelu z tymi piwnicami. Choć wydawało mu się to mało prawdopodobne, to być może do tunelu wchodziło się z piwnicy któregoś z tych domów. Znowu kładł się na jezdnię i świecił latarką do kolejnych studzienek. Zaczął padać deszcz a po chwili bliskie grzmoty zapowiadały gwałtowną burzę. Zerwał się wiatr i zaczęło bardzo mocno lać, chciał już wracać. Wejścia nie znalazł. Do skontrolowania pozostał mu już tylko jeden dom. Pomyślał: - “Wejdę jeszcze tam, czas to już zakończyć.” ***** Albania. Nowa osada. Dziewięć miesięcy od błysku. Fidan znowu przyszedł do Kaltriny. Ta przygotowała śniadanie i gorącą kawę i razem poszli do stodoły. - To co wymyśliłeś? - Pamiętasz Fransa? - Tego z podstawówki? - Dokładnie. - Chyba wyjechał z rodzicami kilka lat temu. - Tak, trzy lata temu. Jak chodziłem do podstawówki to był moim najlepszym kumplem. Do tej pory czasem gadamy przez telefon. On mieszkał w domu przy głównej ulicy. Kiedyś jak przyszedłem do niego, to nie było rodziców. Byliśmy sami i nudziliśmy się. W końcu on powiedział, że może mi pokazać coś ciekawego, tylko żebym nikomu o tym nie mówił. Wziął latarkę i małe kombinerki, zeszliśmy do piwnicy i prowadził mnie po korytarzu. Wszystkie drzwi były do piwnic, ale na samym końcu były drzwi trochę inne od pozostałych. Były całe stalowe i zamykane nie na kłódkę, ale na taką śrubę. Frans umiał kombinerkami tą śrubę odkręcić i weszliśmy do środka. Za drzwiami były krótkie betonowe schody na dół. Zeszliśmy nimi i Kaltrina,... tam był korytarz, taki tunel ściekowy do odprowadzania wody z ulicy. Poszliśmy z Fransem tym tunelem. Oświetlało go światło dzienne ze studzienek połączonych z ulicą. Ten tunel był bardzo długi, szliśmy chyba z dwadzieścia minut, aż w końcu doszliśmy do końca. - Co to ma wspólnego z tym, żeby pomóc tej kobiecie? - Kaltrina, nie rozumiesz? Ten tunel chyba kończył się w strefie. - Myślisz, że by to przeoczyli? - Trzeba to sprawdzić. Ci ze strefy mogą w ogóle o nim nie wiedzieć. Frans mówił, że widział czasem jak przychodzi jakiś dwóch facetów, z wodociągów i go kontrolują. Kiedyś podsłuchał jak wychodzili z piwnicy. Mówili, że jak się tam wchodzi to trzeba bardzo uważać, żeby nie było deszczu bo wtedy płynie w nim woda i można się utopić. Frans mówił, że jego ojciec mówił mu, że ten tunel jeszcze w latach 50-tych kończył się na powierzchni i był na końcu zamknięty kratą. Nawet mi pokazywał gdzie. Ale potem, jak zrobiono główny rurociąg kanalizacyjny, to podłączono go do głównej rury o dużej średnicy. Teraz, jak woda kogoś porwie to się w tej rurze utopi. Dlatego ojciec zabronił mu tam wchodzić. - No tak, Frans zawsze był ciekawy a ojca nie zawsze słuchał. - No właśnie. - Myślisz że warto to sprawdzić? - Koniecznie trzeba to sprawdzić, może to wejście jeszcze tam jest. Bo tunel jest na pewno. Możliwe że kończy się już w strefie. Kaltrina i Fidan podeszli pod stodołę. - Hej tam, żyjecie? Jesteście jeszcze? - Tak tak, jesteśmy. - Jak Petia? - Chyba trochę lepiej. Petia wyszła na zewnątrz ledwie trzymając się na nogach. Najpierw zwymiotowała a potem się przedstawiła. - Cześć, Petia jestem. Mama nie mówiła, że jesteście tacy młodzi. - Jak się czujesz? - Nawet nie pytajcie. - Co ci właściwie jest? - Mam białaczkę. - Zjesz coś? - Spróbuję, może sam chleb, kawy chętnie się napiję. - Macie może coś przeciwbólowego? - Pójdę jeszcze raz i poszukam. Na pewno coś się znajdzie. Elena zapytała: - Kaltrina nie wiemy co mamy teraz robić? Możecie podwieźć nas jakoś z powrotem w stronę tego miasta z któregośmy przyszli? - Fidan ma pewien pomysł. Fidan gadaj. - Możliwe, że jest sposób żeby Petii pomóc. Może potrafiłbym umieścić ją w strefie. Pewnie nie na dwanaście dni, ale chociaż na kilka godzin. - Co takiego ?! Co ty mówisz? Jak? Fidan streścił Elenie i Petii swój plan: - Do tej części miasteczka przy samej strefie wolno wejść? - W zasadzie to nie. Pilnują jej żołnierze. Ale ja znam polną drogę, którą tam czasem jeżdżę. Tam żołnierze są rzadko. Tam mieszka jeszcze paru ludzi. Ci żołnierze aż tak bardzo tego nie pilnują, właściwie to tylko ścigają złodziei bo ludzie pozostawiali tam część dobytku. A poza tym, ja i Kaltrina mamy specjalne przepustki. - Zawieziecie nas tam? Jeździsz samochodem. Petia już dalej nie pójdzie. Nie ma siły. - Mam starego pikapa. Jak wypłacili odszkodowanie to ojciec kupił sobie nowe auto, a pikapa dostałem ja. Niewiele jest wart, ale jeszcze dobrze jeździ. - Kiedy jedziemy? - Zbierajcie się, nie ma na co czekać bo nam Petia zaraz zejdzie. - Ale zabawne, wcale mi nie do śmiechu. Fidan poszedł po samochód. Po kwadransie podjechał pod stodołę. Zapakowali się w czwórkę i pojechali w stronę miasteczka. Polnej drogi nikt nie pilnował. Dojechali na miejsce i Fidan zaprowadził ich do swojego mieszkania. Petia była w tak kiepskim stanie, że musieli pomóc jej wysiąść z samochodu i wejść na drugie piętro. - Idę rozeznać sprawę a wy tu na mnie spokojnie czekajcie. Fidan uzbroił się we wcześniej przygotowane małe kombinerki, olej w sprayu i latarkę. Na miejsce doszedł po 10 minutach. Pełen obaw wszedł na korytarz domu o którym mówił i poszedł do piwnicy. Wejście było otwarte. W całym domu było zupełnie cicho i pusto. Prawdopodobnie nikt w nim nie mieszkał. Po przejściu piwnicznego korytarza doszedł do drzwi, które pamiętał sprzed lat. Nic się nie zmieniło. Te same drzwi były na swoim miejscu tyle, że od tego czasu mocno zardzewiały. Widać było, że nikt o nie nie dbał i dawno ich nie otwierał. Zaczął siłować się ze śrubą. Była zardzewiała i na początku nie chciała nawet drgnąć. Ale w końcu udało mu się ją trochę rozruszać i powoli, zwój po zwoju zaczął ją odkręcać. Udało się i wszedł do środka. Poczuł intensywny zapach wilgoci i stęchlizny. Zszedł po schodach i zobaczył tunel. Był taki jak wtedy. Uznał, że pójście nim dalej to strata czasu. Pójdzie nim z Petią. Zamknął drzwi, zakręcając lekko tylko śrubę i szybko poszedł z powrotem do swojego mieszkania. - Otwarłem, wszystko jest tak jak myślałem. Petia idziemy. W międzyczasie Elena i Kaltrina przygotowały Petii mały plecak z zapasem jedzenia i termosem z herbatą a Fidan zabrał dodatkowo turystyczny karimat, składane krzesło i dużą folię. Wyposażyli Petię w telefon i umówili się, że jeśli rzeczywiście uda im się wejść do strefy, to Petia będzie w tunelu do wieczora. Wieczorem Fidan po nią pójdzie. Właściwie to nie wiedzieli czy Petia wejdzie do strefy czy nie, bo nie było sposobu żeby to jakoś sprawdzić. Nie wiedzieli również czy w podziemnym tunelu strefa również “działa”. Fidan umówił się z Petią, że będzie z nią kilka godzin a potem zostawi ją samą. Gdyby coś ją niepokoiło to ma dzwonić. Petia ledwie umiała chodzić. Fidan nie chciał podjeżdżać samochodem pod ten dom, bo obawiał się, że zwróci to czyjąś uwagę. W końcu Petia wsparta na jego ramieniu, powoli poszła na piechotę. Rozejrzał się nerwowo i weszli do budynku. Od razu poszli do piwnicy i zaprowadził Petię pod stalowe drzwi. - To tutaj, poczekaj otworzę je. Fidan otworzył drzwi i lekko zamknął je za sobą. Włączył latarkę i pomógł Petii zejść ze schodów. Następnie powoli poszli tunelem w stronę strefy. Po około 30 minutach Petia nagle się zatrzymała. Ślepy koniec tunelu był już blisko. W świetle latarki widać już było jego końcową ścianę. - Fidan czekaj. - Co się dzieje? - Jesteśmy w strefie. - Skąd wiesz? - Czuję to. - Co czujesz. - Trudno mi to opisać. Przestało mnie mdlić. Jestem pewna. Fidan wybrał najlepsze, najsuchsze miejsce, rozłożył karimat i małe składane krzesło i pomógł Petii przygotować legowisko w tunelu. Petia się położyła. Posiedział z nią jeszcze z godzinę. W końcu powiedziała: - Idź już, przecież nie będziesz tu ze mną siedział cały czas. Dam sobie radę. Fidan zostawił ją i wrócił do mieszkania. - I co? - Wszystko się udało, Petia jest w strefie. - Na pewno? - Tak na 100%, już się lepiej czuje. Elena się rozpłakała: - Nie wiem jak mam wam dziękować. - Nie musisz dziękować. Jutro po południu musimy wracać. Nie wszystko mówiliśmy rodzicom. Ty tutaj zostaniesz. Wieczorem wyciągniemy Petię z tunelu, w nocy nie może tam być sama. Nakarmimy ją a potem zaprowadzimy ją rano z powrotem. Pójdziesz ze mną, żebyś wiedziała gdzie jest i jak jej pomóc w razie czego a potem zostawimy cię tutaj. Elena, to bardzo ważne. Jak Petia będzie w korytarzu to musisz cały czas pilnować pogody. Jeśliby zbierało się na deszcz to dzwoń do niej, niech stamtąd wyłazi. Jakby nie odbierała to idź po nią. Jak będzie lało a nie zdąży stamtąd wyjść to może się utopić. Przyjedziemy do was pojutrze. Bez potrzeby nie wychodź z mieszkania i w nocy nie zapalaj światła. - Ok, będę na was czekać. Wieczorem Fidan poszedł po Petię. Trochę zmarzła, ale ogólnie czuła się lepiej niż przez cały okres ostatnich kilku tygodni. Już sama, bez pomocy potrafiła szybko wyjść z tunelu i przejść kilkaset metrów ulicą. Elena radośnie się z nią przywitała: - Jak się czujesz? Nie bałaś się sama? - Jakoś niespecjalnie. Czuje się rewelacyjnie. Moc strefy działa. Idę do łazienki. Elena znowu się rozpłakała. Była bardzo zmęczona. Bardzo przeżywała wydarzenia ostatnich dni. Z sytuacji beznadziejnej, udało im się w jakiś cudowny sposób odzyskać jeszcze nadzieję na to, że Petia wyzdrowieje. Nazajutrz Elena z Fidanem zaprowadzili Petię z powrotem do tunelu. Elena koniecznie chciała iść do końca razem z Petią, zobaczyć jak jest w strefie. Następnie zostawili Petię i oboje wrócili do mieszkania. Elena została w domu a Fidan z Kaltriną wrócili do siebie do nowego osiedla. Był ciepły letni dzień, jednak wieczorem pogoda nagle zaczęła się zmieniać. Nad miasteczkiem pojawiła się nie wiadomo skąd, ciemna chmura. Fidan zauważył to z osiedla. Do miasteczka było tylko 30 km. Zaczął dzwonić do Petii jednak telefon nie miał zasięgu. Już wcześniej były z tym kłopoty, widocznie tunel osłabiał sygnał. Zaczął dzwonić do Eleny. Niestety ona też nie odbierała. Była tak zmęczona, że bardzo mocno zasnęła. Fidan się przestraszył. Pobiegł do Kaltriny. - Kaltrina wracam z powrotem! - Co się dzieje? - Wyjdź i zobacz. - Kaltrina wyszła na zewnątrz i zobaczyła czarne niebo nad miasteczkiem. - Ja pierniczę, dzwoń do nich. - Dzwonie, żadna nie odbiera. - Co takiego? - Jadę, jadę z powrotem! - Jedź, a ja będę dzwonić cały czas. Wsiadł w pikapa i szybko pojechał w stronę strefy. Elenę obudził dopiero silny hałas grzmotu gwałtownej burzy. Wyjrzała przez szybę i zobaczyła ścianę wody, wyjątkowo ulewnego deszczu. - Petia, Petia... moje dziecko! Wybiegła z domu nawet się nie ubierając, wprost w ulewę. ............................. Dotyk Amani, Tajemnica Pluszowego Misia, Spisek Duchów ......... www. Ebookowo.pl
    1 punkt
  50. Nazajutrz w domu na dole było kilku mężczyzn. Arman słyszał cichą, ale emocjonalną rozmowę, jednak nic nie rozumiał, nikt go również nie budził. Dopiero jak sam zszedł na dół, to jeden z mężczyzn zagadał go po angielsku: - Witamy cię, jestem kuzynem gospodarza tego domu a to mój brat. Ojciec Nili u mnie pracuje. Wszystko wiemy, wiemy jak się zachowałeś i jesteśmy ci bardzo wdzięczni. Uratowałeś Nilę i jej ojca, mojego kuzyna. - Mieli wielkie szczęście, że akurat tutaj spaliśmy. - To prawda, chcielibyśmy ci się zrewanżować, tylko musisz być z nami szczery. - O co wam chodzi? - Wiemy, że twoja córka jest chora. Czy zmierzasz z córką do Albanii? - No a gdyby nawet, to co? - Wiesz jak trudno dostać się do strefy, bez biletów to niemożliwe. - Może wiem i co z tego? - Możliwe, że jest sposób żeby ci w tym pomoc, ale bardzo ryzykowny. Ryzykowny dla ciebie i twojej córki, ale również dla nas. Arman usiadł wyraźnie zainteresowany. - Co możecie zrobić? - Chodzi o to, że w strefie przebywa bardzo dużo ludzi i oni potrzebują bardzo dużo jedzenia. Moja firma oraz inni rybacy z okolicy, których dobrze znamy, jesteśmy jednym z ich dostawców. Co kilkanaście dni wysyłamy dwa tiry pełne ryb wprost do strefy. Kontrola odbywa się u nas. Robi to urzędnik z Salonik który przyjeżdża i plombuje tira. Potem tir jedzie wprost do strefy i nikt go już nie otwiera po drodze, aż do końca. Na granicy też nie. - Ten urzędnik by się zgodził? - Nie może nic wiedzieć. Przyjeżdża do nas jak auta są już załadowane. Ma do nas zaufanie. Nie jest w stanie sprawdzić załadowanego tira dokładnie. Kierowca też nie może nic wiedzieć. Nie znamy go dobrze. - Umieścicie nas tam? - Masz na imię Arman? - Tak. - Słuchaj Arman, jest z tym problem, te tiry to chłodnie. Posyłamy surowe ryby a w tych chłodniach cały czas jest około minus 15 stopni. - Jak długo trwa podróż? - Około 10 godzin. - Damy radę, potrzebujemy tylko ciepłe ubrania. - Dostaniecie je. Tylko jak już przyjedziecie na miejsce, to musicie tak opuścić chłodnie, żeby was nikt nie zauważył i żebyście niczego po sobie nie zostawili. Wymyśliliśmy sposób, jak otworzyć chłodnię od środka. Trochę przerobimy zamek. Nauczymy cię. Jak tir wjeżdża do strefy, to przy bramie zrywają plomby i sprawdzają chłodnię. Nie zauważą was bo będziecie z tyłu za skrzynkami. Następnie chłodnia wjeżdża do środka, ale nikt jej już nie plombuje, wtedy, przed rozładunkiem, musicie z niej uciec i zamknąć drzwi. To będzie w nocy. - Kiedy jedzie tir? - Jutro po południu. - Bardzo wam dziękuję, jestem wdzięczny, że chcecie mi pomóc. - Zasłużyłeś sobie. - Ci bandyci to młodociane gnojki, wątpię żeby chcieli tu jeszcze raz przyjeżdżać, ale do końca nigdy nie wiadomo. Mogą chcieć się zemścić. - Nie martw się, myślimy o tym. Uzbroimy Nilę i jej ojca, wzmocnimy drzwi i okna domu a poza tym będziemy mieć ich na oku przez jakiś czas. Przez kilka tygodni ktoś będzie z nimi w nocy. Obronimy ich. Skąd umiesz tak walczyć? - Jestem żołnierzem, komandosem. Nazajutrz Arman z Jamilą zostali wyposażeni przez miejscowych w ciepłe kurtki i swetry oraz ciepłą bieliznę. Dostali również ciepłe czapki, rękawiczki i szaliki oraz duży termos z gorącą herbatą. Arman bardzo się cieszył, że los znowu im sprzyja. Nie dowierzał że to, co wydawało się absolutnie niemożliwe, nagle stało się takie proste i takie osiągalne. Pomimo licznych niedogodności, ich podróż jednak ma szansę zakończyć się powodzeniem. Zaczął wierzyć w sukces. W tirze tak poukładano skrzynki aby stworzyć bezpieczną przestrzeń dla dwojga ludzi, a jednocześnie w ten sposób, aby niczego od strony drzwi do chłodni nie dało się zauważyć. Umieszczono tam Armana z Jamilą a następnie wypełniono tira skrzynkami ze świeżymi rybami, zasypanymi w lodzie. Po jakiejś godzinie przyjechał urzędnik celny. Arman długo tłumaczył Jamili, że w kluczowych momentach ma być cicho jak myszka. Urzędnik zajrzał tylko przez chwilę i zamknięto wrota. Po kolejnej godzinie Arman usłyszał hałas od strony kabiny kierowcy. Wiedział, że przyszedł kierowca i wchodzi do kabiny. Następnie uruchomił się silnik i tir ruszył. W chłodni było zupełnie ciemno, ale Arman z Jamilą byli wyposażeni w latarkę. Jak auto zaczęło jechać, szybko zrobiło się bardzo zimno. Arman przytulił córkę najmocniej jak potrafił. Co kilkadziesiąt minut oboje wstawali ze swoich skrzynek i wykonywali proste ćwiczenia, dla rozgrzania mięśni. Pomimo ciepłego ubrania, podróż była bardzo uciążliwa. Oboje siedzieli w dość niewygodnej pozycji i z każdą godziną marzli coraz bardziej. Jamila w końcu zasnęła w objęciach ojca. On wiedział, że na pewno w chłodni nie zamarzną, jednak mogli się silnie wychłodzić i Jamila mogła tą podróż odchorować. Tir jechał cały czas, nie zatrzymując się w ogóle po drodze. Widać kierowcy zależało aby jak najszybciej wykonać swoje zadanie. Zatrzymał się tylko na chwilę, chyba na granicy. W końcu, po dziesięciu godzinach jazdy, tir stanął i kierowca wyłączył silnik. Po kilkunastu minutach zaczęto zdejmować plomby i szeroko otwarto wrota ładowni. Ostre światło wdarło się do wnętrza oślepiając Armana i Jamilę. Oboje zastygli w bezruchu. Arman zasłonił małej usta reką. Ktoś świecił do środka, jednak ich nie zauważył. Następnie znowu zamknięto drzwi i tir znowu ruszył. Po kilku minutach wolnej jazdy stanął na dobre. Arman zrozumiał, że to właściwy moment na opuszczenie chłodni. Szybko włączył latarkę i poprzestawiał kilkanaście skrzynek w górnej części tak, aby oboje mogli dostać się do drzwi. Starał się robić wszystko najciszej jak to tylko możliwe. Następnie przeniósł plecaki i pomógł Jamili przejść górą przez ładunek na drugą stronę. Tak jak mu pokazano, za pomocą dużego śrubokręta, który specjalnie został włożony do jednej ze skrzynek, bardzo powoli i niemal bezgłośnie, otworzył i uchylił jedno skrzydło wrót. Wiedział, że kierowca jest w środku i że jeśli go usłyszy to zostaną zdekonspirowani. Cicho wyskoczył na zewnątrz i wyciągnął Jamilę. Na zewnątrz było ciemno, był środek nocy a tir czekał przy rampie magazynowej na rozładunek. Jednak Arman nie umiał poradzić sobie z zamknięciem drzwi. Trzeba było do tego użyć dużej siły, a to na pewno spowoduje hałas. W końcu odbiegł z Jamilą i kazał jej schować się pomiędzy innymi tirami wraz z plecakami a następnie wrócił i siłowo, szybko zamknął ładownię, powodując przy tym głośny trzask. Szybko podbiegł do Jamili i oboje z ukrycia obserwowali cieżarówkę. Kierowca usłyszał hałas i wysiadł z kabiny. Dokładnie obejrzał drzwi ładowni, następnie je otworzył i zajrzał do środka. Stwierdził, że wszystkie skrzynki są na swoich miejscach. Rozejrzał się uważnie dookoła i uspokojony ponownie zamknął ładownie, a po chwili otrzymał sygnał, że ma podjeżdżać do rozładunku. Oboje z Jamilą wreszcie poczuli ciepło letniej nocy. Choć na dworze nie było więcej jak 15 stopni, to im po podróży w lodówce wydawało się, że znaleźli się w tropikach. Arman badał teren. Wiedział, że jest w części technicznej strefy za ogrodzeniem i bramą, ale nie w samej strefie. Ta od części technicznej również była odgrodzona płotem z siatki. Ale był to pojedynczy płot, którego nikt nie pilnował. Korzystając z ciemności, wraz z Jamilą, krótkimi skokami przebiegali odcinki drogi w stronę strefy, starając się unikać miejsc oświetlonych. Oboje widzieli, że w części technicznej strefy pracuje wielu ludzi, w szczególności przy przygotowaniu posiłków. Arman z grubsza znał rozkład budynków i ogrodzenia, bo dane na ten temat można było znaleźć w internecie. Po kilkunastu minutach znaleźli się pod płotem, za którym była już widoczna biała linia, oznaczająca przestrzeń cudownej mocy strefy. Teren za tym ogrodzeniem był oświetlony i zabudowany konstrukcjami drewnianymi, na których widać było bardzo dużo ludzi leżących na materacach. Pozostało tylko przejść na drugą stronę. Zauważył, że za płotem stoi budynek który ma piwnice. Jego celem było za wszelką cenę dostać się właśnie tam. W siatce trzeba było zrobić dziurę. Schowali się razem za ścianą baraku, który prawie przylegał do ogrodzenia. Arman podczołgał się i nożycami, które kupił jeszcze na Cyprze, przeciął siatkę przy samej ziemi. Tylko tyle, aby mogli się zmieścić. Rozejrzał się uważnie i w końcu podjął decyzję. Podbiegł po Jamilę i plecaki, przytrzymał przeciętą siatkę i Jamila, plecaki a na końcu on sam, byli za płotem. Jeszcze kilka szybkich kroków i oboje znaleźli się za białą linią a następnie przy otwartym, małym piwnicznym okienku, do którego wskoczyli. Musieli przebiec kilkanaście metrów pod pomostem, na którym leżeli ludzie na materacach. Ponieważ był środek nocy, to ci którzy mogli ich zauważyć, akurat spali. Możliwe też, że ktoś ich widział, ale nie zainteresował się tym na tyle, żeby wzbudzać alarm. Oboje wskoczyli przez okienko do piwnicy i zastygli nieruchomo. Arman słyszał szybkie bicie własnego serca. Nie mógł uwierzyć że to, co wydawało mu się niemożliwe, jednak się ziściło. Byli w strefie! Udało się! Znaleźli miejsce za jakimiś starymi meblami. Tam zorganizowali sobie schronienie i legowisko. Położyli się i zdrzemnęli do rana. Jednak Arman wiedział, że musi stamtąd wyjść i zrobić rozeznanie. Musiał znaleźć miejsce, gdzie będą mogli załatwiać potrzeby fizjologiczne oraz musiał pozyskać w jakiś sposób przynajmniej wodę do picia. Wcześnie rano poszedł się rozejrzeć. Wyszedł na piwniczny korytarz, który okazał się być bardzo długi i łączył piwnice w całym budynku. To co zobaczył bardzo go zdziwiło. Okazało się, że w piwni- cach wcale nie był sam. Jak skradał się po piwnicznym korytarzy to z jednej otwarły się drzwi a z nich wyszedł ciemnoskóry starszy mężczyzna. Jakby nigdy nic, minął Armana w wąskim korytarzu i poszedł w kierunku jego końca. Korytarz piwnicy był oświetlony elektrycznymi żarówkami. Arman powoli poszedł za nim i wtedy zorientował się, że przed piwnicą do której zmierzał, stoi kilka osób w kolejce. Byli to ludzie w różnym wieku, zarówno starcy jak i małe dzieci. Nikt nic nie mówił, stali w ciszy i czekali. Podszedł bliżej i wtedy zza tych drzwi wyszła kobieta, a następny w kolejce wszedł do środka. Po dźwięku spłukiwanej wody i po zapachu, zorientował się od razu, że w piwnicy tej była zaimprowizowana ubikacja, właśnie dla ludzi którzy tu mieszkali. Idąc wzdłuż korytarza słyszał, że zza niektórych drzwi kolejnych piwnic słychać głosy ludzi rozmawiających w różnych językach. Rozmawiano po cichu jednak oczywistym było, że ci którzy tam są, wcale nie obawiają się nagłej dekonspiracji. Arman już po niedbałym wyglądzie tych co stali w kolejce do ubikacji zorientował się, że musieli być to ludzie, którzy byli w strefie nielegalnie. Ich wygląd różnił się znacząco od tych, których obserwował przez okienko piwnicy a którzy leżeli schludnie ubrani i zadbani na przydzielonych im, ponumerowanych miejscach, na pomostach zbudowanych pomiędzy budynkami. Każdy z tamtych miał jakiś identyfikator na szyi. Ci w piwnicy żadnych identyfikatorów nie mieli. Wrócił po Jamilę i zaprowadził ją do ubikacji. Kiedy szli z powrotem, zostali zaskoczeni przez patrol dwóch żołnierzy, którzy akurat zeszli schodami i wyszli wprost na nich. Pomyślał, że to koniec, że zostanie za chwile aresztowany, tak jak pozostałe piwniczne towarzystwo. Jednak nic takiego się nie stało. Żołnierze minęli ich w korytarzu nie zatrzymując się i nie mówiąc ani słowa, jednak obaj bacznie im się przyglądali oraz patrzeli z uwagą do której piwnicy Arman z Jamilą wejdą. Arman zauważył, że każdy z nich, zamiast broni niósł z trudem dużą, załadowaną torbę, a potem widział jak pukali do niektórych piwnic i rozdawali z tych toreb żywność i plastikowe butelki z wodą mineralną. Żołnierze dokładnie wiedzieli w których piwnicach są ludzie. Do piwnicy w której był Arman z Jamilą nie zapukano. Arman pomyślał: “- Co tu jest grane?” Zaczął domyślać się o co tu chodzi. ***** - Na dole są jacyś nowi. - Jacy nowi? Co ty gadasz. Od kogo? - Nie wiem od kogo. Jakiś przystojniak z małą dziewczynką. Widzieliśmy ich na korytarzu. - Szef nic nie gadał, nie ma dla nich prowiantu. - No właśnie, to dziwne. - Chodźmy do szefa, zapytamy się. Dwóch żołnierzy udało się do sztabu oddziału wojskowego, który zajmował się ochroną strefy. Wejścia do gabinetu pilnowała sekretarka. - My do pana majora, mamy ważną sprawę. - Muszę się zapytać czy szef ma czas teraz. Możecie wejść. Żołnierze weszli do gabinetu dowódcy. - Panie majorze musimy się o coś zapytać. - W jakiej sprawie? - W wiadomej, tajnej. Major podszedł do nich bliżej i mówił szeptem: - Mówiłem wam nie raz, że w tych sprawach nie wolno wam tu przychodzić i tutaj ze mną rozmawiać. Tu ściany mogą mieć uszy. - Wiemy szefie, ale jest ważna sprawa. - Co się stało? - Jest jeden nowy a właściwie dwoje bo to facet z dzieckiem, nic o nim nie wiemy. - Co za bzdury gadacie, jak to nowy, jesteście pewni? - Tak, dwóch naszych dzisiaj ich widziało. - Nic nie wiem. - No właśnie, my też nie. - Może od Ripla? Major wymienił nazwisko dowódcy drugiego oddziału, zajmującego się bezpieczeństwem kadry medycznej i naukowej. - Może, nie wiemy, nikt nic nie mówił. - Poczekajcie tu, zaraz wrócę. Major wziął komórkę i wyszedł na korytarz. Wrócił po kilku minutach. - Od Ripla też nie. On nic nie wie. Jak tu weszli? Może szpiedzy? Namierzają nas? - Panie majorze, to co robimy? ***** Arman przy pomieszczeniu z ubikacją znalazł kran z wodą. Nie miał wyjścia, musiał uznać ją za zdatną do picia, smakowała normalnie. Widział, że inni też ją pili. Miał niewielkie zapasy jedzenia, przy głodowych racjach może starczyłoby go jakoś na 12 dni. Dla niego liczyło się tylko zdrowie córki nawet gdyby miał przez ten czas nic nie jeść. Miał nadzieję, że tutaj przetrwają i że skoro są tu nielegalni “kuracjusze” to może i im się uda. Jeden dzień jakoś już minął. Jednak w środku nocy brutalnie wyrwano ze snu jego i Jamilę. Do piwnicy wpadło czterech żołnierzy, tym razem już z bronią gotową do strzału i zapytano Armana czy rozumie po angielsku. Skinął głową. - Nie wiem jak się tu dostaliście i kto was tu wpuścił, ale tutaj rządzimy my. Bierzcie swoje rzeczy i wychodźcie. - Zostawcie nas tu, zapłacę wam albo waszemu szefowi, mam pieniądze. - Nie ma mowy, nie znamy cię, nie wiemy kim jesteś. Wypad stąd. Arman i Jamila wzięli plecaki i pod eskortą zostali zaprowadzeni do wojskowego pojazdu, który stał na zewnątrz. Zanim wyszli to widzieli, że inni żołnierze przeszukują piwnicę za piwnicą, sprawdzając czy ci, którzy się tam znajdują to wyłącznie “ich” chorzy. Arman myślał, że został oficjalnie aresztowany, ale nic takiego się nie działo. Żadnych kajdanek nie używano. Nikt nie chciał dokumentów oraz ich nie przesłuchiwał. W pojeździe było kilku ludzi. Nie wyglądali na zestresowanych, raczej na szczęśliwych. Uśmiechali się, choć zamieszanie z Armanem i Jamilą trochę ich deprymowało. Żołnierze którzy ich przyprowadzili, kazali im być cicho. Jamila wystraszona do granic możliwości, cicho płakała. Pojazd szybko ruszył i bez kontroli wyjechał w środku nocy ze strefy. Arman zapytał się pozostałych gdzie nas wiozą? - Jak to gdzie? Mister to już koniec, dwanaście dni minęło, jesteśmy zdrowi. Jedziemy do domu. Zrozumiał, że jedzie z tymi, którzy nielegalnie zostali umieszczeni w strefie i którzy zakończyli już swoje leczenie. Po krótkiej jeździe pojazd nagle się zatrzymał. Żołnierz krzyknął: - Wszyscy wysiadać! Wszyscy wysiedli gdzieś w zupełną ciemność nocy, na jakimś odludziu. Auto gwałtownie ruszyło a Arman usłyszał jeszcze na pożegnanie: - A ciebie chojraku, jak tu jeszcze raz złapiemy to będziemy gadać z tobą inaczej. Był w strefie z Jamilą tylko jedną dobę. Wiedział, że to o wie- le za mało, żeby pomóc jego córce. Był wściekły. Było już tak blisko. Wiedział już, że nawet dostanie się do strefy nie rozwiązuje problemu. Tam nie ma się gdzie schować na 12 dni a dostanie się tam nielegalnie jest nie w smak tym, co robią tam swoje interesy. Jednak Armana trudno było złamać. Żołnierze, choć wywieźli go wraz z innymi poza strefę, to pozostawili go niedaleko od niej. Od razu poszedł z Jamilą w odwrotnym kierunku niż reszta pasażerów. Udali się w stronę tej części miasteczka, która była poza strefą a w której nikt nie mieszkał już na stałe. I jeszcze tej samej nocy Arman sforsował ogrodzenie i tam się znalazł wraz z Jamilą. Tego ogrodzenia, w przeciwieństwie do oświetlonego i bardzo silnie strzeżonego ogrodzenia samej strefy, w nocy nikt nie pilnował. Arman włamał się do mieszkania na parterze, w którym nie było nikogo od kilku miesięcy. W mieszkaniu był zapas butelkowanej wody i trochę jedzenia. Zdecydował, że zanim ostatecznie opuści okolice, to jeszcze parę dni rozpozna jej bezpośrednie otoczenie. Miał jakąś nadzieje czy przeczucie, że może coś jeszcze przyjdzie mu do głowy. W trakcie dnia miasteczko wydawało się całkiem wymarłe. Obserwował przez okno, tak aby go nikt nie zauważył. Rzadko kręcili się tam ludzie. Były patrole tej samej jednostki wojskowej z którą miał już do czynienia oraz kręcili się tam dawni mieszkańcy, którzy czasem przyjeżdżali obejrzeć swoje pozostawione mieszkania. Jednak po zmroku ludzi było więcej. Nie wiadomo kim byli i skąd się brali, ale kręcili się po ulicach, prawdopodobnie szabrując pozostawiony dobytek. Arman w nocy również wychodził na kilkanaście minut, tak aby Jamila długo nie zostawała sama. Jej psychiczny stan po przygodach w strefie wyraźnie się pogorszył. Rozglądał się po miasteczku. Podchodził pod ogrodzenie strefy. Idąc ulicą jeden szczegół przykuł jego uwagę. Uważnie przyglądał się jej jezdni, aż w końcu położył się na chodniku i zaczął świecić latarką w miejsce, które wydało mu się interesujące. ........................... Dotyk Amani, Tajemnica Pluszowego Misia, Spisek Duchów ......... www. Ebookowo.pl
    1 punkt
Ten Ranking jest ustawiony na Warszawa/GMT+01:00


×
×
  • Dodaj nową pozycję...