Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Ranking

Popularna zawartość

Treść z najwyższą reputacją w 18.06.2022 w Odpowiedzi

  1. W teleturniejach jest taka moda żeby o sobie chociaż trzy zdania skąd przyjechałem, jaki mam zawód co do udziału w tej grze mnie skłania. Śledziłem wcześniej różne rozgrywki dziś konkludując stawiam diagnozę, że przed występem, czyli premierą każdy odczuwa strach i psychozę. W głowie kołacze myśl chorobliwa co też powiedzą moi sąsiedzi kiedy odpadnę w pierwszym podejściu bo każdy przecież z nich TV śledzi. Psotnikiem jestem oraz zgrywusem postanowiłem, więc zagrać w kulki gdy mnie spytano skąd przyjechałem to powiedziałem, że z Koziej Wólki. Dalej swobodnie snułem opowieść, że choć po studiach jestem sołtysem tudzież myśliwym, który ugania się za zającem, wilkiem i lisem. Poszły pytania a odpowiedzi to jakby rzec wam istna ruletka migiem odpadał jeden po drugim pytania do mnie to była betka. Odpadł profesor i pan magister główna księgowa, syn adwokata zaś ja dotrwałem i zwyciężyłem nagrodą była suta wypłata. Wam jednak zdradzę gdyż mam nadzieję, że nikt nie będzie kłapał jęzorem ja ukończyłem, lecz wieczorówkę gdzie lekcje trwały późnym wieczorem.
    4 punkty
  2. Rachunek zdań Że wychwalasz zalety nie znaczy że dostrzegasz Że liżesz tylki nie znaczy że smakuje Że poszukujesz nie znaczy przebudzenia Że ronisz krew nie znaczy że zakwitnie Że łączysz słowa nie znaczy że poezja
    2 punkty
  3. 7. NA MIKOŁAJKI... Mikołajki, to... atrakcyjna miejscowość z prawdziwej, portowej bajki.
    2 punkty
  4. wlewa się we mnie ten smolisty śluz w jestestwa najgłębszego skrawek stopniowo rozrasta się niczym guz lichej radości pożerając cień nawet z czasem me puste skamieniałe wnętrze raz po raz odbija echem ów toksyczny szept napraw to gdy życie szanse dać ci zechce bo śmierć to czas nie płacz zagłuszy wnet
    2 punkty
  5. Prosił, zawodził: - Zawieź mnie, zawieź. Co ci to szkodzi? I nie zawiodła. Zawiodła gdzie trzeba i gdzie nie, więc przebacz... a czytaj jak chcesz.
    2 punkty
  6. tkam jego nić kiedy milczę smutek urywa się i wpada w rozpacz szuka ratunku po słowach po nitkach można wysoko byle tylko znów się nie zaplątać w doły
    2 punkty
  7. w TVP straszą - podzwrotnikowe masy zaleją Polskę
    2 punkty
  8. Kroki dwa kroki mnie dzielą od CIEBIE a są jak Himalaje przeszkodą nie do przejścia czy uda się je kiedyś pokonać 5.22 andrew,
    2 punkty
  9. Raj piekłem wyzwoliłem, O Ewie nie ma mowy, ale jednak zdążyłem. spięta liściem figowym. Ewie synów spłodziłem, Makijaż jakby wsiowy, szczęśliwy byłem przy niej. brzydula - do połowy. Klęska padła na ziemię, Adamie - proszę jabłko, grzeszy całe już plemię. słodyczą aż mnie naszło. Adamie poczuj drżenie, Boże! Toż świętokradztwo! niech cię w sobie docenię. masz piekło pod posadzką. Na odlew poleciało, Początek - błagam dotknij, gdzieś w środku pozostało. w usteczka czule - cmoknij. Że też im się zachciało? Płochy listeczek - ściągnij, Do ciała - drugie ciało. kiedyś będą pończoszki. Ona zaś w błogostanie, Pachnie z ust Ewo cydrem, Kaina, Abla - dostanie. krzykiem żądzy przeszyte. Strzały sterczą w kołczanie, Rączką nóżki rozwidlę, na następne zadanie. mojej enfant terrible. Miało niby nas przybyć, A teraz pod jabłonią, wyprężają więc kibić. na męki niech wygonią. Musiał w jamie gdzieś utkwić, Na rozkosz serca dzwonią, z lenistwa cicho zbutwieć. kropelki nie uronią. ----------------------------------------------------------------------------------------- "Gdy nie ma ochoty Ewa i nie chce zmienić zdania, zmienia taktykę Adam: od żebra do żebrania." - Elska. Rymy gramatyczne są założone przez autora.
    2 punkty
  10. lubię myśleć o nadziei bo choć ma wiele drzwi w niej mała iskierka zawsze się tli lubię o niej rozmawiać jest mi bliska jak cień nie psuje horyzontu z nią lepszy dzień nigdy nie dokucza jest lekiem na wszelkie zło które czasem czai się to tu to tam lubię swoje nadzieje są jak ciepły deszcz po którym życie uśmiecha się
    2 punkty
  11. ... smutek zawsze szuka ratunku, po to mamy głowę, żeby wymieszać w niej myśli po to, aby doły omijać jak tylko się da. Niełatwe to, ale próbujmy,. Życzę samych górek.!
    2 punkty
  12. -Mistrzu, skąd mogę wiedzieć, czy wciąż mnie miłuje? -Przyjmij, że tak jest, zaraz lepiej się poczujesz.
    1 punkt
  13. Nieduży Icek z Jerozolimy Do Ściany Płaczu wkładał w szczeliny Gorące prośby A nawet groźby Zapewnij Boże niskie dziewczyny https://bezdroza.pl/ciekawostki,Prosby_spod_sciany_Placzu,603.html
    1 punkt
  14. Wiosna roku 2022 była zapowiedzią burzliwych wydarzeń. Zwiastowały je szaleńcze reformy, potem galopująca inflacja, a ostatecznym znakiem była fala uchodźców, która rozlała się różnojęzyczną gromadą po wschodnich kresach Rzeczpospolitej. Na stację w przygranicznym miasteczku przywieziono węgiel. „Będzie wojna” — powtarzano z ust do ust. Faktycznie, już niebawem nad granicę nadciągnęło wojsko, niby na manewry. Z dywizji wydzielono pułki, z każdego pułku po trzy bataliony, z batalionów po tyle samo kompanii, które rozlokowały się w okolicznych wioskach. Jedna z kompanii, ta najbardziej wysunięta na wschód, otrzymała rozkaz przedarcia się za granicę w celu rozpoznania pozycji oraz sił nieprzyjaciela. Dowódcą kompanii był porucznik Mucha, niepozorny mężczyzna w wieku trzydziestu pięciu lat, ale już łysiejący i zanadto zmęczony życiem, aby podejmować karkołomne eskapady. W domu zostawił zatroskaną żonę, która poświęcała cały czas na wychowanie dwójki dzieci w wieku dwóch i czterech lat. Trzecie dziecko było w drodze, rozwiązanie miało nastąpić lada dzień. W tych okolicznościach nietrudno sobie wyobrazić wisielczy nastrój w jakim porucznik Mucha szykował się do wykonania ryzykownego zadania. Miał nieodparte przeczucie, że jego oddział wpadnie w potrzask, a on już nigdy nie ujrzy żony, ani dzieci. Najwięcej żałował tego jeszcze nie narodzonego, ponieważ nie będzie mu dane ujrzeć czułych oczu tatusia. W przeddzień planowanego wymarszu wezwał sierżanta Dziubę. Sierżant miał opinię największego cwaniaka w kompanii, takiego co zawsze wychodzi bez szwanku z największych nawet opałów. Podkręcił wąsa, pyknął z fajki i rzekł: — Spokojna głowa panie poruczniku. Nie ma się co tak stresować. Porucznika trochę uspokoiły te słowa, choć wciąż nie widział możliwości wyjścia z tarapatów, zgotowanych mu przez dowództwo. Milczał i czekał na sierżanta. Sierżant rozejrzał się dookoła i nachylając w stronę porucznika gęstą czuprynę, ściszonym głosem poradził: — Po co się pchać na oślep całą kompanią? Przecież kompania ma trzy plutony. Poślemy jeden pluton jako patrol, a do jego powrotu zaczekamy tutaj bezpiecznie. Porucznik nie mógł wyjść z podziwu, jak w ograniczonym umyśle sierżanta mógł powstać taki genialny plan. Odetchnął z ulgą, uśmiechnął się do sierżanta, lecz zaraz w jego oczach pojawił się zimny błysk. — Doskonale. Obejmujesz dowództwo plutonu i wyruszysz o świcie. — Ale panie poruczniku, moje miejsce jest przy sztabie kompanii — zaprotestował sierżant. — Czy plutonem nie powinien dowodzić… plutonowy? — To zadanie wymaga pomysłowości, a tobie jej nie brakuje — odparł prędko porucznik, zadowolony z siebie, że w ten sposób upiecze dwa kawałki mięsa na jednym ogniu: pozbędzie się podstępnego sierżanta, rzucającego mu przy każdej okazji kłody pod nogi, a jednocześnie zadekuje się na tyłach kompanii do czasu gdy nadejdą posiłki. Najważniejsze, że cokolwiek przyniosą najbliższe dni, nie pójdzie na pierwszy ogień. Wyciągnął z kieszeni fotografię żony i znowu bawił się myślami co wyskoczy z jej brzuszka: chłopiec czy dziewczynka, a może bliźniaki? Sierżant Dziuba odchodził ze spuszczoną głową. Żałował niepotrzebnej nadgorliwości, pluł sobie teraz w brodę, ale wiedział, że rozkazu porucznika nie można zmienić. Godzinę przed wschodem słońca, sierżant Dziuba na czele oddziału pięćdziesięciu żołnierzy opuścił gościnną wioskę. Początkowo posuwali się po dwóch stronach asfaltowej szosy, za kapliczką skręcili w polną dróżkę, a od zaoranej grzędy ziemi, wyznaczającej linię graniczną, szli polami i pastwiskami, aż dotarli do mokradeł pełnych wyschniętych drzew i ptasich gniazd. Okolica sprawiała wrażenie wymarłej, nie przypominała w niczym pilnie strzeżonej strefy przygranicznej, zwłaszcza moment przed wybuchem wojny. Zimą granicę w tym miejscu dodatkowo chroniły zasieki z drutu kolczastego, ale nocami okoliczni chłopi pocięli drut i zużyli pocięte kawałki na własne potrzeby. Po krótkim postoju pluton próbował sforsować bagna, lecz żołnierze od razu się zapadali w błotnistej mazi po kolana, niektórzy po pas, a nawet głębiej, aż w końcu nad powierzchnię wystawały tylko zielone czapki z orzełkiem. Można było przejść kilka kroków obok i niczego nie zauważyć. Nawet ptactwo, początkowo wypłoszone widokiem wojska, powróciło do gniazd. — No i zabrnęli my w gówno, a idiota rozkazy wydaje — bulgotał sierżant spod bagna przez rurkę z trzciny, zapewniającą również dopływ powietrza. Ale zaraz pomyślał, że nie ma tego złego, co by nie przyniosło korzyści. Zapadli się pod ziemię, tutaj nic niedobrego ich nie spotka, z wyjątkiem bagiennych topielic, strzygoni i tnących niemiłosiernie komarów. Następnego ranka wypełzali z bagien i dotarli do twardego gruntu, gdzie zrzucili broń i mundury, żeby je osuszyć i doprowadzić do porządku. — Dalej, kurwa, nie idę — mruczał pod nosem sierżant, wkładając do lufy giętki wycior, owinięty na czubku wiązką pakuł. Poruszał rytmicznie wyciorem, a po głowie chodziły mu buntownicze myśli: „Ja też jestem żonaty. Też mielibyśmy troje dzieci, a może i więcej, gdybym nie kazał tej starej piździe się wyskrobać. Ale przynajmniej posiadamy teraz duży dom z ogródkiem i dwa samochody, a dla czegoś takiego warto żyć”. Wyciągnął wycior i zajrzał do lufy, z której szedł blask, jakby zaglądał aniołowi do dziurki w dupie. Usiłował złożyć karabin w całość, ale za każdym razem zostawał mu jakiś drobiazg, do niczego nie pasujący. W rezultacie dał za wygraną i wyrzucił niepotrzebną część w krzaki. Powiesił karabin za parciany pasek na gałęzi, po czym ułożył się w cieniu drzewa i zamknął oczy. Niech tylko odpocznie, zaraz coś wymyśli. Pluton ma trzy drużyny. Dwie zostaną tutaj, jedną pośle na rekonesans, tę kaprala Jedynaka. Kapral nie ma rodziców, ani żony, ani krewnych. Nikt płakać po nim nie będzie, na wypadek gdyby przyszło mu zginąć, lub co gorsza, urwało kutasa bądź jaja. I tak do niczego nie są mu potrzebne. Kto wie, może nawet dadzą mu pośmiertnie medal, nazwisko wyryją na ścianie bohaterów. Cóż lepszego może spotkać w życiu takiego jełopę? Z tych rozmyślań wyrwała sierżanta Dziubę głośna eksplozja. Ziemia się zatrzęsła, poleciały na niego z góry grudki gliny, igliwie, a na koniec dostał w głowę suchą szyszką. Sierżant poderwał się na nogi. Od strony skąd doszedł huk wybuchu biegł żołnierz w ubrudzonym ziemią mundurze. — Melduję panie sierżancie, kapral Jedynak zabity! — krzyknął zdyszanym głosem. — Zabity? Jakim cudem? — Zdenerwował się sierżant. — Wyleciał na minie. — Skąd w lesie miny? — Sierżant posiniał ze złości, że jego wspaniały projekt tak wcześnie spalił na panewce. — Nie w lesie, tam dalej, na skraju — wyjaśnił żołnierz. — A co kapral Jedynak robił na skraju lasu? Przecież dałem wyraźny rozkaz, żeby nie wyściubiać nosa spod drzew… W tym miejscu umilkł, gdyż uświadomił sobie, że nieprzyjaciel równie dobrze mógłby zaminować cały las i to co mówi nie ma sensu. Żołnierz zwlekał z odpowiedzią, jakby nie wiedział od czego zacząć, ale na widok groźby w oczach sierżanta, szybko odzyskał mowę. — Kapral Jedynak chciał nam pokazać jak Michael Jackson robi moonwalk. Każdy miał ochotę obejrzeć, trochę z nudów, a jeszcze bardziej, żeby się przekonać czy kapral rzeczywiście potrafi tak ruszać nogami, bo na tancerza to on raczej nie wygląda… — Tyle to ja wiem — przerwał mu zniecierpliwiony sierżant. — Gadaj, jak było z tą miną. — Właśnie do tego zmierzam… — tłumaczył się żołnierz. — Każdy chce zobaczyć jak kapral tańczy, a tutaj drzewa zasłaniają widok, to wyszedł na skraj lasu, tam gdzie go dobrze widać. Złapał się za krocze, zaczął się ślizgać na przemian nogami, całkiem nieźle mu to szło. Zdawało się nam, że idzie w naszym kierunku, a tak naprawdę przesuwał się do tyłu, no i wtedy wdepnął w minę. — Jaka to mina, przeciwczołgowa? — Kulkowa. Poszatkowało go jak liść kapusty. Dobrze, że siedzieliśmy w bezpiecznej odległości… Sierżant nie potrzebował go dłużej słuchać, bo widział na własne oczy, co amunicja kasetowa robi z ciałem człowieka. Choć nie ponosił odpowiedzialności za wypadek, to jednak w głębi serca czuł wyrzut, że akurat na chwilę zanim kapral Jedynak poniósł śmierć, myślał o nim źle, życzył mu smutnej przyszłości. Teraz nic nie zagłuszy sumienia, będzie opłakiwać kaprala do końca życia, jakby był mu ojcem. „Może lepiej samemu zginąć” — dopadła go zjadliwa myśl, lecz zaraz odzyskał zimną krew. Przypomniał sobie w jakim celu tutaj jest i czego od niego wymagają: zapuścić się głęboko w terytorium wroga, którego jak dotąd jeszcze nie uświadczył. Utrata jednego żołnierza, jakkolwiek niefortunna, nie zwalnia go od tego zadania. — Jak macie na nazwisko? — zapytał żołnierza, który był świadkiem incydentu. — Szeregowy Wolny — wyprężył się żołnierz. — Szeregowy Wolny — sierżant zwrócił się do niego służbowym tonem — oto wasze nowe zadanie: weźmiecie drużynę kaprala Jedynaka i zajmiecie pozycję na tej oto rubieży… — Sierżant dotknął dziury w mapie, przez którą wychodziły czerwone mrówki. — Dalsze instrukcje otrzymacie drogą bezprzewodową. Szeregowca z miejsca ogarnęły wątpliwości. W armii służył dopiero drugi miesiąc. Brakowało mu doświadczenia, żeby dać sobie radę w normalnych warunkach, cóż dopiero dowodzić drużyną wojska w wyjątkowej sytuacji. Ponadto nie był pewien, czy koledzy podporządkują się jego zwierzchności. Z drugiej strony chyba lepiej wydawać rozkazy, aniżeli je wykonywać, zwłaszcza te idiotyczne. Dlatego bez szemrania zaakceptował zmieniony plan sierżanta Dziuby. Następnego dnia odłączył się od plutonu i jako świeżo mianowany dowódca poprowadził drużynę leśną ścieżką do punktu, który sierżant pokazał mu na mapie. Po kilku godzinach wyszli z lasu na płaską równinę, obramowaną po bokach niewysokimi wzgórzami. — Jeden karabin maszynowy na takim pagórku, a już po nas! — zawołał dowódca, żeby wszyscy dobrze go słyszeli. Na te słowa żołnierze przestali się rozłazić po łące jak stado bydła, wzmogli czujność i szli zwartą kolumną z bronią gotową do strzału. Dookoła nie było żywej duszy, żadnych oznak niebezpieczeństwa, jak okiem sięgnąć otaczał ich sielankowy krajobraz, dlatego po jakimś czasie piechurzy się rozluźnili i znowu powrócili do niemrawego marszu. W ogóle ta wyprawa zaczynała ich już nudzić. Spodziewali się zażartego oporu, wymyślnych zasadzek, długich pościgów, puszczania wiosek z dymem, gwałcenia miejscowych bab, a tutaj idą sobie jak na turystycznej wycieczce i nic ciekawego się nie dzieje. Oczywiście żaden z nich nie chce zginąć, ale nuda jest nie do wytrzymania, zwłaszcza dla spragnionego przygód wojaka. — Celowo unikają konfrontacji — odezwał się żołnierz idący z przodu. — Chcą nas wciągnąć jak Napoleona w głąb Rosji. — Jakiej Rosji? Przecież to Białoruś — odbiło się echem z drugiej strony. — Wszystko jedno. Spalą Mińsk, żebyśmy nie znaleźli tam schronienia, a wracając będziemy zjadać własne buty. Dowódca drużyny puszczał te uwagi mimo uszu, ale w środku narastał w nim niepokój. Bo najgorszy wróg to taki, którego nie widać. Zaczaił się nie wiadomo gdzie, a może ich śledzi z ukrycia i tylko czeka na sposobność, żeby znienacka uderzyć. Porucznik podzielił kompanię na trzy plutony, sierżant to samo uczynił z plutonem, a jak on ma podzielić drużynę, która jest najmniejszym pododdziałem w strukturze armii? Kogo ma wysłać na zwiad, żeby ostrzec resztę oddziału przed niebezpieczeństwem? Od tych rozterek szeregowca Wolnego rozbolała głowa. Musi znaleźć jakieś wyjście, bo inaczej rzeczywiście nie wróci z tych podchodów żywy. A gdyby tak podzielić drużynę na trzy sekcje, jak w samoobronie? Wtedy w każdej sekcji znajdzie się dokładnie pięciu żołnierzy, a bez przydziału pozostanie dwóch pechowców, których nigdzie się nie da dokoptować, bo są zbyteczną resztą z dzielenia… W tym momencie dowódcę drużyny olśniła bombowa myśl: „Tych dwóch należy wysłać do przodu, żeby zbadali teren. Jeśli zginą, nikt tego nie zauważy. Prosta arytmetyka”. I tak też się stało. O losach dywizji liczącej ponad dziesięć tysięcy żołnierzy decydowały teraz dwie głowy, do tego najmniej bystre w całym oddziale. Jednak głowa głowie nierówna. Jedna wychyliła się zza kępy malin i powiedziała do tej gapiącej się bezmyślnie w chmury: — Idź pierwszy. Ja pójdę kilka kroków za tobą. Będę cię ubezpieczać. — A czemu ty nie pójdziesz pierwszy? — Bo jestem zwiadowcą, a tobie przypadła zaszczytna rola szperacza. Szperacz zawsze idzie przodem, żeby ostrzec zwiadowcę przed pułapką. Taki podział funkcji nie podobał się szperaczowi. — A czemu to ja mam być szperaczem? — Bo jesteś głupszy. — Kto powiedział? — Ja ci to mówię. Słuchaj mądrzejszego. Szperacz zastanawiał się przez chwilę nad tym co powiedział zwiadowca. — Od głupszego zależy powodzenie całej wyprawy? To nie jest mądre. — Jest mądre, ponieważ utrata głupiego jest mniejszą stratą dla armii. Ten argument również nie przekonał szperacza, bo zaraz wytknął zwiadowcy: — Głupi nie wykryje niebezpieczeństwa, a wtedy zgubi siebie oraz idących za nim. A to jest największa strata. Ty po prostu nie chcesz iść z przodu, bo się boisz zginąć. — Właśnie dlatego jestem mądry. — Ja też nie chcę zginąć. Wracam do oddziału. Sam sobie szperaj, gdzie ci się podoba. Szperacz już miał odejść, gdy zwiadowca powstrzymał go gwałtownym ruchem ręki. — Czy wiesz co sierżant Dziuba robi żołnierzowi, który nie wykona rozkazu? Szperacz momentalnie znieruchomiał, bo w wyobraźni ujrzał straszną twarz sierżanta. Patrząc w nią, rozmyślał z lękiem o surowości kary, jaką sierżant wymierza za niesubordynację. — Spija go wódką, a potem uprawia z nim seks analny — wyszeptał mu w ucho zwiadowca. Tego nie trzeba było szperaczowi powtarzać. Lepiej zginąć od kuli niż poczuć sierżanta tam, gdzie mamusia wsadzała termometr gdy był malutki. Będzie się skradać jak lis, wytężać wzrok, a wtedy nic złego jemu, ani zwiadowcy się nie przytrafi. Posuwali się cały czas na wschód, lecz o dziwo każdy dzień przynosił cieplejszą pogodę. Byli przygotowani na trzaskający mróz, śnieg po pachy, a tu słońce przygrzewało coraz mocniej, aż musieli ściągnąć grube kurtki od mundurów, a mimo to pot zalewał im oczy, podkoszulki kleiły się do pleców. Roślinność również wyglądała zadziwiająco: soczystą zieleń wysmukłych brzóz zastąpiła oliwkowa barwa rozłożystych fikusów. Od ostatniego biwaku nie wypili kropli wody, lecz na szczęście wczesnym popołudniem dotarli nad rzeczkę z łagodnym brzegiem i piaszczystą plażą. Z plaży dochodziły śmiechy dziewcząt beztrosko kąpiących się w rzece. Szperacz dał znak zwiadowcy, żeby się schował w kępie hibiskusów na skarpie, po czym sięgnął po lornetkę. Długi czas nie odrywał lornetki od oczu, bo to co zobaczył kłóciło się ze zdrowym rozsądkiem: w wodzie pluskała się czwórka młodych kobiet o boskich kształtach ciał, do tego całkowicie nagich. Szperacz rozluźnił sobie kołnierzyk pod szyją, ściągnął pas od spodni, a następnie położył się na brzuchu i podglądał gołe dziewczyny, zupełnie nieświadome, że są obserwowane z ukrycia. Zwiadowca ponaglał szperacza gwizdaniem, żeby iść dalej, ale szperacz przejechał otwartą dłonią po gardle, jakby chodziło o śmiertelne niebezpieczeństwo, po czym nasycał się do woli widokiem rozebranych dzierlatek. Otrzeźwił go dopiero dziki wrzask zwiadowcy, który wynurzył się z zarośli i w niekompletnym umundurowaniu, na bosaka, rzucił się w stronę zaskoczonych kobiet. Jak się wkrótce okazało, był to poważny błąd taktyczny o fatalnych skutkach. Chociaż kobiety sprawiały wrażenie frywolnych plażowiczek, były w istocie częścią elitarnego oddziału komandosów wyszkolonych w sztukach walki wschodu. Zostały przydzielone jako osobista ochrona prezydenta, którego jeden z pałaców znajdował się niedaleko stąd, w górnym biegu rzeki. Uderzeniami pięścią i łokciem obezwładniły z łatwością zwiadowcę, a po chwili zrobiły to samo ze szperaczem. Role się odwróciły. Teraz kobiety stały ubrane i zapięte na ostatni guzik, jak na defiladzie: od skórzanych butów z długimi cholewami, aż po sztywną stójkę wokół szyi, z automatami w ręku, których szperacz nie zauważył w namiocie na brzegu, a dwójka mężczyzn klęczała przed nimi na piasku i skamlała o zmiłowanie. — Nie zamierzaliśmy wam zrobić nic złego — pojękiwał cichutko szperacz. — Darujcie nam życie! — lamentował zwiadowca. Nie byli to już żołnierze, ponieważ ściągnięto z nich mundury, spod których wyjrzały ziemiste, cherlawe ciała. Jako mężczyźni również nie mieli się czym pochwalić. Tym gorzej dla nich. Jedna z kobiet złapała zwiadowcę za resztki włosów z tyłu łysej głowy, druga przytknęła mu bagnet do nosa, aż się zrobił kulfoniasty i czerwony. Trzecia kobieta zakleiła mu usta taśmą, a wówczas zwiadowca zaryczał bezsilnym głosem i głowa opadła mu na piersi. Komandoski przyglądały się mu z satysfakcją, a jednocześnie odrobiną politowania. Obydwaj prześladowcy zasłużyli na śmierć w męczarniach, o odpuszczeniu winy nie ma mowy, klamka zapadła, ale przedtem należy ich upokorzyć. Ostatnia kobieta stała nieco z boku, a na jej pagonach widniały dwie złote gwiazdki. Dotąd nie brała udziału w zadawaniu tortur, mimo to z jej twarzy nie schodził uśmiech. Widocznie widok poniżanych mężczyzn sprawiał jej przyjemność. Podeszła bliżej i zaczęła mówić aksamitnym głosem, po polsku, z perfekcyjnym akcentem, jakby latami pracowała dla polskiego radia: — Ośmieliliście się przekroczyć granicę naszego państwa, napadliście na nas zdradziecko, pewnie chcieliście mieć z nami seks. No to pokażemy wam, co to jest seks. Białorusinki wychodziły z założenia, że kara jest najskuteczniejsza jeśli spotyka winowajców natychmiast po dokonaniu przestępstwa, dlatego nie tracąc czasu na żadne sentymenty, zademonstrowały im sztukę Kamasutry, tylko zupełnie inaczej niż jeńcy sobie wyobrażali: z palcem na cynglu zmusiły mężczyzn do seksu ze sobą, aż ich ciała stały się tak słabe i wyczerpane, że zdezorientowani, nie mogli się poruszać, ani rozsądnie myśleć. Na dworze się ściemniło, z lasu dobiegały złowieszcze nawoływania puszczyków i uszatek: puhu, uhu! Chmury zasłoniły księżyc, a wówczas cztery kobiety przemieniły się w dusiołki, czyli nocne zmory z bagien. Siadły mężczyznom okrakiem na piersiach i dusiły ich powoli, aż do bladego świtu. Dwa dni dowódca drużyny czekał na powrót czujki. Trzeciego dnia kazał przeczesać rozległą puszczę na wschodzie, a gdy poszukiwania nie przyniosły rezultatu, dał rozkaz do odwrotu. Podobny manewr po dwóch dniach wykonał sierżant Dziuba. Kompania wycofała się pod strzechy przyjaznej wioski, skąd wyruszyli dwa tygodnie temu. Widmo wojny odeszło szukać miejsca na konflikt gdzie indziej. Wprawdzie kwatermistrz nie mógł się doliczyć dwóch żołnierzy, ale to go tylko ucieszyło, bo odtąd przywłaszczał sobie ich racje żywnościowe. Poza nim ubytku nikt nie odczuwał, bo cóż może znaczyć życie dwójki głupoli?
    1 punkt
  15. *** ostatni w szeregu gdy inni polegli do kończ będziemy nie spoczniemy wytrwamy o ten ostatni skrawek ziemi zawalczymy piaszczystej od zła czystej zapytasz - i co z tego? odpowiem - Bogu i sobie wierni polegniemy
    1 punkt
  16. nie grzeszy a cierpi pyta dlaczego skoro jest czysty nie grzeszy a boli teraźniejszość która puka do drzwi nie grzeszy a czuje że drzewa smutne cień nie ten nie grzeszy a jednak nicość która obok pusta jest nie grzeszy - cieszy go to że nie musi się siebie bać
    1 punkt
  17. / z sanatorium / Tylko w jednym polu żołądek pociągał za sznurek - światło gasło odpowiedzialnością | V Dwutlenkiem węgla powietrze bawi się tlen uwrażliwia drogi - wnętrzności moje Dymem są piekielne cyrkulacje rotują nas karbidówką z syfem Dziś doceniam życie darem utopione raz dźwięki żab zostają czeka powrót mnie Takie uczucie głupie - powietrzem ślub weź za martwe wyjdziesz ziemią da ci rozwód Jako kompletny człowiek powiesz: kocham! Oddycham jak w dzieciństwie ośmiolatek przeżył śmierć kliniczną - rybą wody znam nowym oddechem usta takie szerokie | V wszechdobylsko las pokłady nowe ładuje baterią czas myśleć
    1 punkt
  18. mglisty poranek w odnóżach tarantuli zaliczam włoski
    1 punkt
  19. @Nefretete Wzajemnie miłego weekendu:).
    1 punkt
  20. @Anna_Sendor Jest ok! Próbowałem jakoś pomóc. Miłego weekendu, wraz z wypoczynkiem
    1 punkt
  21. Tam gdzie miał początek czas A wiatr szeptał swoje myśli Była łąka i był las Noc gorącą ranek wyśnił Szliśmy w siebie zapatrzeni Jakby już nie istniał świat Łąką marzeń wśród zieleni Zapach dał maciejki kwiat Skrajem snu jak skrajem lasu Pośród gwiazd i pośród mgieł Nikt nie liczył wtedy czasu Choć poranek skradał się Tam gdzie leśne jest sitowie I gdzie malin pełna garść O spotkaniu nikt nie powie Pocałunki przyszło kraść Bukiet wzruszeń trzymam w dłoni Tajemnicę schował las Niebo już nad nami płonie Trzeba wracać bo już czas
    1 punkt
  22. @Nefretete z muzyką trafnie, choć tytuł wiersza nie zachęca ;) Pozdrawiam serdecznie.
    1 punkt
  23. @Rolek a po cóż tyle pisać i pchać w szczeliny słowa gdy "język giętki"* zdziała w mig, co im zlęgła głowa? * Słowacki
    1 punkt
  24. @jan_komułzykant Jeśli bym włożył jakąś kartkę w szczelinę To wyznam że wolę wysoką dziewczynę
    1 punkt
  25. @[email protected] Czasem muszę ukryć prawdę bo Internet też ma uszy ktoś doniesie mojej żonie, która właśnie włosy suszy. Bez namysłu wyrwie przewód i jak pejczem wybatoży oby tylko nie użyła wałka lub kuchennych noży. Pozdrawiam
    1 punkt
  26. układ chybotliwy zawiodła równowaga w ułamku sekundy strącone przewraca krzywa
    1 punkt
  27. @Henryk_Jakowiec Ja tu radzę by zabłysnąć, Henio jednak glebę orze, mam nadzieję żeś nie pozer, wiesz co zrobić z tą asystą. Kłaniam się.
    1 punkt
  28. @Henryk_Jakowiec A sąsiadka drogi Henio pląsa nago w swej altance, wraz zaprasza Cię na harce, bo instynkty w Tobie drzemią. Kłaniam się z działki, moja ma 77 lat.
    1 punkt
  29. Nie znam smaku twoich łez Ani nie wiem jak Smakuje czarny bez Odchodzę w siną dal A ty jesteś zimna jak stal Nie zobaczysz już Szalejących fal Śmiech I coś jeszcze Między nami Tylko to pozostało W dziwnej fazie Uniesione ciało Wykręcone na wszystkie strony Już dawno ucichły Weselne dzwony
    1 punkt
  30. I Znowu to samo. Znowu te same koszmarne widzenia. Nie mogę się uwolnić od głosów i mlaskania niewyobrażalnie zniekształconych twarzy. Przybywają z wnętrza i szepczą: „Jesteśmy intruzami twojej prywatności…” Pada na mnie nieznośnie gorące światło lamp. Wokół setki lśniących języków i dłoni. Nieustanne chrząknięcia podczas prób połykania ślimaków… Za brunatną kotarą kucharze ćwiartują ciała w kłębach dymu i swędu spalenizny przypiekanych mięśni, ścięgien i skwierczących jelit… Następuje teraz proces wysysania szpiku w blasku stroboskopu, od którego dostaję ataku epilepsji… „Zaraz straci przytomność!” ― Słyszę krzyk upiora z pędzącego po scenie Expresso Noir. „Nie stracę!” – Odpowiadam. „Nie…” ― Odpowiadam ― już bardzo senny. … Nic nie pamiętam. Pulsuje nade mną czerwona plama, ale sufit jest na tyle blisko, że mogę ją niemal dotknąć czubkami palców. Ktoś mnie położył na ziemi, zostawiając po sobie zapach tytoniu i wędzonej ryby. Gdzieś w oddali sączy się leniwie: “Beautiful Songs You Should Know”, grupy: Memories Of Machines. II Kelner spoglądał na mnie z podziwem, mlaskając powiekami. Przyniósł mi kartę dań oprawioną w świńską skórę z eleganckim szwem, która okazała się wulgarną rozkładówką Hustlera. Nie mogłem odczytać liter ani cyfr, nie pomogła nawet lupa, monokl i elektronowy mikroskop. Kelner stał wciąż nade mną, oblizując się lubieżnie. Ręce trzymał w kieszeniach poplamionego kitla. Doznawałem iluminacji, dziwnych przemieszczeń w czasie i nie w czasie. kelner stał wciąż nade mną, niejako wymuszając mój wybór. Zaczął mi świecić prosto w oczy latarką, tupiąc z niecierpliwości podkutym żelazną sztabą wojskowym obcasem. Nie pomagały moje prośby ani błagania. Padłem na kolana. Kopnął mnie w twarz, śmiejąc się przy tym szyderczo. Usiadłem z powrotem na krześle, wskazując cokolwiek z karty dań. I nie ważne, że to było coś zupełnie innego, nawet wtedy, kiedy byłem i nie byłem, i kiedy mnie zupełnie tutaj nie było. III Odór popsutego mięsa wgryzał się coraz bardziej do mojego mózgu. Przy sąsiednim stoliku starszy człowiek szukał swojego zęba, mieszając palcem w filiżance z herbatą. Jeszcze przed chwilą obgryzał z przejęciem barani udziec, oblizując się lubieżnie i puszczając oko do młodziutkiej kelnerki. Lecz nikt nie zauważył, że był całkowicie m a r t w y. Człowiek w kącie sali miał bardzo podobną twarz do kogoś z XIX-wiecznej fotografii albo portretu pędzla Jana Matejki. Zanurzał we flakoniku z inkaustem ptasie pióro i z namysłem pochylał się do przodu, kontynuując Pana Tadeusza albo innego Pana. Zrobiło się gorąco. Pot ściekał mi po twarzy, kapiąc na ceratę w czerwone krasnale. Ktoś rozlał nieświeże mleko z blaszanego kubka, klnąc pod nosem i obwiniając najjaśniejszego pana Franciszka Józefa I-go. Zza brudnej kotary rozchodził się rytmiczny odgłos ćwiartowanego ciała. Jakiś wiarus, któremu wydawało się, że wraca do swojej kompanii marszowej, wykrzykiwał bez wytchnienia: Marschieren! Marsch! ― uderzając otwartą dłonią o blat, to znów stukając widelcem o talerz. I coraz bardziej rzęził! Coraz bardziej charczał! Nikt nic nie widział, ani nie słyszał, nawet, kiedy dokonywano ordynarnego mordu u ich stóp! Cóż za straszliwy sen, nie-sen! Traciłem oddech. Wypindrzone dziunie z ogrodami botanicznymi na głowach cmokały do siebie. Cmokali i dżentelmeni w melonikach. Wszyscy cmokali, podczas gdy w ciemnościach trwała walka szczurów, które wyszarpywały między sobą resztki do ostatniej kropli krwi. IV Jego twarz stała się nagle blado-zielona. Poruszył jeszcze kilka razy żuchwami i ni to uśmiechając się, ni to płacząc ― runął nią z impetem w półmisek, rozchlapując naokoło brązowawą, cuchnącą ciecz. Zaczął oddychać przez sos, wypuszczając z bulgotem bąbelki, jak topielec pod wodą. Okazało się, że kelner był dziwnie ospały. Zsunąwszy się łagodnie z krzesła, zwinął się pod stolikiem w kłębek, niczym pies na legowisku, aby po chwili zacząć mruczeć, śniąc zapewne o smakowitej, pełnej szpiku wołowej kości. Za oknem świeciło jaskrawe słońce albo padał rzęsisty deszcz. Było lato, była słotna jesień, bądź mroźna zima… ― nie pamiętam. Bolała mnie głowa od szumiącego na cały regulator radiowego głośnika. Od tych trzasków i gwizdów konwersujących ze sobą kosmicznych cywilizacji… W każdym bądź razie ― spadały na mnie leciutkie płatki dartej przez diabła ligniny, który kołysał się beztrosko na wiszącej lampie. Wykrzywiał swoją odrażającą gębę, przedrzeźniając mnie i śmiejąc się do rozpuku. Próbowałem go przepędzić, lecz odlatywał z furkotem skrzydeł, jak wielki, czarny ptak. I przysiadał znowu, machając opuszczonymi kopytami, wachlując się końskim ogonem…Rechotał, bekał i drapał się po wypiętym bezwstydnie różowym zadzie. Wytrzeszczał jeszcze bardziej i tak już wybałuszone ślepia i wystawiał długi, kameleonowy jęzor… Zginał i rozprostowywał jednocześnie paluchy obrośniętych łap, trzymając je po obu stronach rogatej, diabelskiej czaszki. Kelner czknął przez sen, a gość z twarzą w półmisku przekręcił się na drugi bok. Dama w wykwintnym kapeluszu przystawiła do umalowanych na czerwono ust filiżankę z herbatą, pokazując przy tym swój sterczący, mały palec…― i zaczęła siorbać, niczym ssąca rura od włączonego na całą moc wodnego odkurzacza. Kelner mruczał wciąż przez sen, merdając ogonem jak zadowolony pies, którego drapie się za uchem. (Włodzimierz Zastawniak, czerwiec 2015 – listopad 2018)
    1 punkt
  31. @[email protected] Może ci oni uczone mózgi mają gdzieś w głowie szufladkę jedną w niej obstukany temat na szóstkę jednak przy innym ich twarze bledną. Pozdrawiam
    1 punkt
  32. Obszerna treść i... masz dryg do rymów.
    1 punkt
  33. Piękna treść, Leno... przynosisz tu bardzo wiele, tylko po cichutku, jak myszka polna... Podpisuję się pod słowami wiersza, czuję podobnie... i dzięki Ci, za ten kawałeczek.
    1 punkt
  34. @Dag Namieszano tym słowem-pułapką w bardzo wielu głowach. Ludzie mają już odruch bezwarunkowy, zamiast z imienia i nazwiska się przedstawiać, wszędzie wciskają ten wtręt "jestem bardzo tolerancyjny(a)". Z pewnością większość, która się nie wypisała z sysytemu płatniczo-usługowego i wiecznie ciążącego wyzysku, ma opanowane ćwiczenie tolerancji do perfekcji ;) Później to już tylko doskonalenie i poszerzanie kółeczka o kolejne kropki(grupki) Osoby nietolerancyjne, stetryczałe, wyalienowane, wyobcowane, antysystemowe, nieustannie wychodzące myślami poza pudełko itd. etc. mogą, mają i niejednokrotnie udowadniają swoją niepodważalną wartość bez podkreślania co krok, że są "do rozpuku tolerancyjne" Pozdrawiam Pan Ropuch
    1 punkt
  35. masy powietrza - ja tu tylko o pogodzie piszę, dziś ma być gorąco ;-) dziękuję za serduszko :o) gorący temat: czy to lato czy zima - masy z Afryki i już PO burzy grzeją się wyborcy PiS w cieniu TVP
    1 punkt
  36. Bardzo ładny wiersz. I niegłupi.
    1 punkt
  37. @Natuskaa Przypomniałaś mi pewną historię z młodości, mieszkałem w wiosce pod Częstochową w której ostatni nocleg miała pielgrzymka poznańska, przyjmowaliśmy wielu ludzi, jeden gość przy kolacji i pogaduszkach powiedział że pielgrzymuje w intencji zemsty. Nie pamiętam dokładnie kto, ale ktoś z jego rodziny zginął pod kołami samochodu, on modlił się o to by rodzinę sprawcy którego znał dopadła kara, dwoje z rodziny sprawcy już odeszło a on mówił że będzie pielgrzymował dopóki całej tej rodziny nie trafi szlag. Smutne
    1 punkt
  38. @Amber Luna i sen- na końcu tren. Pozdrawiam Amber.
    1 punkt
  39. Witam a ja się nie czepiam - podoba mi się owe sumienie - Pozdr.uśmiechem.
    1 punkt
  40. @Krzysztof2022 Dla mnie... wybacz - wszystkim!
    1 punkt
  41. czasem otwieram tylko drzwi badam ile słowo zmieści serce otwieram tylko tym które nie udają treści
    1 punkt
  42. Zaledwie kilka miesięcy temu włożył Na swe skronie koronę, a teraz Leży na swym wielkim łożu Powalony chorobą, już chyba ostatnią. Pomnożył dziedzictwo swych przodków Zdobył dlań nowe ziemie, wbijając Słupy graniczne w Łabie i w Kijowie Do granic Słowacczyzny sięgając. Opromienił kraj nasz własną potęgą Wzmożył nasz skarb, rządził ręką twardą, Łamicielom przykazań wybijając zęby, Ukrócając ich pychę i hardość. Mimo napomnień Kościoła, by nie grzeszył, Wybrał był sobie kochankę Przedsławę, Uwiózł ją z Kijowa, jak łup, dla uciechy, Umieścił ją w Przemyślu, dla własnej zabawy. Jako lew ryczący porażał swych wrogów Srogością swych czynów, błyskawicą działań, Zdawało się, że nic go nie zmoże, Lecz przyszła choroba i do jego ciała. Warszawa, 17 VI 2022 *W 997 lat po śmierci - Bolesławowi Chrobremu
    1 punkt
  43. @Nata_Kruk Natko świetne, cudne uwagi - z największą przyjemnością poprawiam. Masz talent do cennych uwag merytorycznych i technicznych do nie swoich wierszy. Szczerze podziwiam i też życzę miłego dnia!!! Ba, nawet pozdrawiam :)
    1 punkt
  44. W powietrzu lawirują subtelnie Nici, strzępki włókna utkanego Z delikatności czucia ludzkiego; Powoli, figlarnie, nienatrętnie. Za nimi głosy się niosą dźwięcznie: Echa szum melodii przedawnionych, Zapachy i smaki chwil minionych; Tak słodko, ponętnie, niepokrętnie. Suną spokojnie marzenia moje małe - Kwiat nostalgii, życia mego fatum Spowite ulotnością i żalem. Czucia moje, zaklęte w tym za to, Że nic w nich nie jest do końca trwałe, Lecą w eter - niczym babie lato. 12 VI 2022
    1 punkt
  45. Dla ciebie Rodzę się od nowa I padają tylko dwa słowa Kocham cię! Dla ciebie Buduję nowy świat Już od tylu lat Potrzebuję cię! Dla ciebie Moje serce płonie I ogrzewam twoje Lodowate dłonie Rozumiem cię! Dla ciebie Słońce szybko wstaje A ja tobie Gorące uczucie wyznaje Słyszę cię!
    1 punkt
  46. Jest pora zimowa I pora wiosenna A ty jesteś taka senna Zasypiasz w moich objęciach A ja uwieczniam Twoje piękne ciało na zdjęciach
    1 punkt
  47. Narada Prezydenta oraz kilku wtajemniczonych ministrów w rządzie dużego, niedemokratycznego kraju, odległego od Albanii. Dziesięć miesięcy od błysku. - Panie prezydencie, trzeba coś zrobić. Lobby bardzo wpływowych obywateli wielu krajów żąda od nas konkretnego działania. Jeśli nadal nic nie zrobimy, to doprowadzą do tego, że przestaniemy rządzić. Wszyscy wiemy, że oni mogą to zrobić. - Dlaczego sami tego nie załatwią, tylko chcą się nami wysłużyć? - Oni nie mogą zrobić tego co by chcieli bo w ich kraju panuje demokracja i tego zrobić się nie da za żadne pieniądze, dlatego chcą żebyśmy my to zrobili. - Czego wy się ode mnie domagacie? Zastanówcie się, cały świat nas potępi. - Nie ma się co światem przejmować. I tak nas potępiają. Jak zobaczą, że zabezpieczyliśmy swoje oraz ich interesy to dadzą nam spokój. - W końcu potencjał strefy powinien być właściwie wykorzystywany. Strefa nie jest własnością Albanii, ale jest zjawiskiem niepowtarzalnym w całym świecie i my też mamy prawo z niej korzystać. - No przecież korzystamy, leczymy tam naszych chorych tak jak inne kraje. - No właśnie, tylko leczymy chorych, a gdzie apartamentowce dla ludzi starych, którzy przecież mogliby jeszcze pożyć kilkanaście czy kilkadziesiąt lat i dobrze służyć swoim ojczyznom. Strefa nie jest właściwie wykorzystywana, samo leczenie to nie wszystko. Elita społeczna całego świata domaga się tego, żeby móc tam na stałe zamieszkać. - Akurat oni będą komuś służyć. To dziady, które chcą żyć wiecznie i pukać panienki, korzystając z właściwości strefy. Po to im te apartamentowce. - Choćby nawet, ale to jednak bardzo bogaci i wpływowi ludzie. A poza tym to to, co tam wybudujemy będzie własnością naszego rządu czyli panie prezydencie naszą. A czynsze tam będą naprawdę wysokie i chętnych na pewno nie będzie brakować. - No tak, to konkretne argumenty. - No i najważniejsze, że tych mieszkań w apartamentowcach będzie i tak za mało, więc pan oraz my również będziemy mogli mieć coś z tego dla siebie jak będziemy je rozdzielać. - I tak wszystko co macie to mnie zawdzięczacie, jeszcze wam mało? Co w końcu proponujecie? - Przeprowadźmy akcję wojskową. - Na czym będzie polegać? - Poślemy komandosów, niech zabezpieczą tylko jeden hektar ziemi w centralnej części strefy. Strefa ma 25 hektarów a my weźmiemy tylko jeden, nawet nie zauważą. - Nie zauważą powiadasz. Będzie awantura jakiej świat nie widział. - Wielkie mi coś, poszczekają parę tygodni a potem sami ustawią się w kolejce po mieszkania w naszych apartamentowcach. - Ile tych mieszkań będzie? - Wybudujemy 8 budynków, każdy po 80 pięter, na każdym piętrze cztery mieszkania, będzie czym dzielić. Dla pana prezydenta też jedno się znajdzie. Na starość będzie... jak znalazł. Prezydent a właściwie dyktator, rozsiadł się wygodnie w wielkim fotelu i zapalił cygaro. Jego tłuste, ważące 130 kg ciało wypełniło całą objętość potężnego obrotowego mebla, pokrytego czarną skórą. Dym z cygara podrażnił przekrwione małe oczka, które mrużyły się w chytrym, pazernym spojrzeniu. Prezydent wyobraził sobie siebie w wieku lat 160 i młodą panienkę chętną na wszystko, siedzącą mu na kolanach. - Ech... jak zamierzacie to zrobić? - Tak jak mówiliśmy, poślemy komandosów, zrobimy mały desant na wybrzeżu, szybko podjedziemy do strefy i zaanektujemy nasz kawałek. Jeden dzień i po sprawie. - Jak to zaanektujemy? - Normalnie, wygonimy wszystkich, zagrodzimy dojścia, wytyczymy dojazd z ogrodzenia, wszystko ogrodzimy drutem kolczastym i będziemy pilnować. - A za kilka tygodni jak wrzawa się uspokoi to dotransportuje- my sprzęt budowlany i zaczniemy wyburzania, a następnie budowę naszych wież. Już nawet mamy projekty. - Przecież będą się bronić. - Tylko w pierwszym dniu, nie mają szans z naszymi komandosami, z ich uzbrojeniem. - Czy ktoś zginie w trakcie ataku? - Najwyżej paru ludzi, nic takiego. - Nic takiego powiadasz. - Przecież inne kraje przyjdą im z pomocą militarną, wygonią nasze wojsko. - Nie przyjdą. - Jak to nie przyjdą, jak przyjdą. - Panie prezydencie, żadne kraje nie przyjdą im z pomocą. Ani Stany ani Rosja ani Chiny ani żadne państwo Unii Europejskiej ani żaden duży inny kraj nie pośle tam swojego wojska, będą tylko noty protestacyjne i oficjalne protesty, nic więcej. - Skąd to wiecie? - Wszystko ze wszystkimi mamy dogadane, nieoficjalnie oczywiście, ale na pewniaka. Natomiast będziemy musieli podzielić się apartamentami ze wszystkimi. Nie ma wyjścia, jednak dla nas też starczy. - Czy to pewne? - Pewne. - No to macie moją zgodę, kiedy atakujemy? - Za tydzień. - Mam nadzieję że wiecie co robicie. - Wiemy, wszystko szczegółowo jest dopracowane. Albania, w strefie błysku. Nadszedł nareszcie oczekiwany czas zakończenia pobytu w strefie dla Jamili, Petii i ich rodziców. Dzisiaj właśnie mija dwunasty dzień. Dziewczyny weszły do strefy około godziny szesnastej, dokładnie dwanaście dni temu i dzisiaj zbliżała się godzina szesnasta, po której czas leczenia powinien być zakończony. Petia czekała z napięciem na ten moment, nerwowo patrząc na zegarek i rozglądając się wokół siebie, jakby oczekując nagłego zwrotu akcji i jakieś złowrogiej siły, która gwałtownie wyrwie je ze strefy. Jednak nic takiego się nie stało. Jak co dzień nikt, niczego od dziewczyn nie chciał i nikt nie zwracał na nie uwagi. W końcu szesnasta minęła. Jamila i Petia przytuliły się do siebie i długo trzymały nawzajem w objęciach. - Jamila, choćby nie wiem co by się teraz miało stać, choćbyśmy nawet miały iść za to siedzieć, to zdrowia nam nikt nie odbierze. Jesteśmy zdrowe! Ostatnią część zdania Jamila zrozumiała. - Petia, zwyciężyłyśmy! Jamila powiedziała po angielsku. Ponieważ formalności związane z wprowadzaniem nowych chorych i wypuszcza- niem już uzdrowionych załatwiano tylko do godziny 15, to uzdrowionych wypuszczano dopiero na drugi dzień rano. Dziewczyny o tym wiedziały i musiały przespać jeszcze jedną noc. Petia około godziny siódmej wieczorem wpadła na pewien dość ryzykowny pomysł. Poruszanie po całym teranie strefy było dozwolone i Petia zdecydowała, że po kolacji pójdą na wycieczkę. Ryzyko polegało na tym, że mogą po drodze natknąć się na Sianę oraz ktoś z obsługi może ich o coś jednak zapytać. Petia bardzo chciała zobaczyć historyczną już i rozsławioną na cały świat salę pacjentów nr 7, w której to sali w chwili błysku leżała prawdopodobna jego sprawczyni. Petia wiedziała jedynie, że sala ta jest w samym centrum strefy i w taki sposób próbowała tam trafić. Bez większego trudu znalazła budynek szpitala, jednak poszukiwanie sali nr 7 było już trochę trudniejsze. W końcu zdecydowała, że zapyta się o to jedną z młodych pielęgniarek, która do fartucha miała dopięty znaczek z angielską flagą. Ta bez zadawania zbędnych pytań w kilku słowach wytłumaczyła Petii gdzie to jest. Dziewczyny podeszły pod salę. Okazało się, że wcale nie były jedyne, które chciały tą salę zobaczyć. W kolejce do wejścia czekało parę osób. Sala była otwarta i nie było w niej pacjentów, natomiast urządzono w niej małe muzeum. Na ścianach było mnóstwo drobiazgów zostawionych przez uzdrowionych w dziękczynnym geście oraz podobnie jak przed wejściem do strefy były tam symbole i wota, obrazy i figurki wszystkich religii świata. Najważniejsze łóżko, w przeciwieństwie do wszystkich pozostałych, które zaścielone były normalną szpitalną pościelą, było zaścielone pościelą jedwabną, jasnobłękitną a przy nim był kwietnik z białymi różami. Przy wejściu do sali stał uzbrojony żołnierz. Petia się pomodliła i dziewczyny spokojnie wróciły “do siebie”. ***** Arman i Elena podobnie nerwowo zerkali na zegarek kiedy zbliżała się godzina szesnasta i podobnie radośnie przyjęli zakończenie leczenia. Odetchnęli z ulgą, jednak Arman uspokajał Elenę, żeby zachować czujność do końca, aż do opuszczenia strefy. Oboje zdawali sobie sprawę, że są tu nielegalnie i że choć główny cel ich misji został osiągnięty, to jednak kłopoty jeszcze mogą się pojawić. Zwłaszcza wyjście może być niebezpieczne. Muszą oddać bilety i się wymeldować. Choć nie przykładano już dużej wagi do szczegółowej kontroli uzdrowionych przy wychodzeniu, to jednak któryś z urzędników może jeszcze zauważyć, że nie wyglądają już tak jak na zdjęciach. A charakteryzacji już oczywiście mieć nie będą. ***** Dziewczyny nerwowo przeczekały noc, trudno było im zasnąć. Nad ranem Petia słyszała jakiś odległy dźwięk, jakby helikopter, może nawet nie jeden. Około piątej rano dało się słyszeć jakieś wyraźne poruszenie. Normalnie w strefie panowała cisza, zwłaszcza wcześnie rano a teraz ktoś głośno krzyczał i słychać było tupot biegnących wielu ludzi. Dziewczyny wstały przestraszone i zobaczyły, że przez ich salę przebiegło kilku żołnierzy z bronią gotową do strzału. - Co to ma być? Jamila widzisz to? Po chwili słychać było pierwsze pojedyncze strzały a potem strzałów było coraz więcej i były coraz bliższe. Ktoś głośno krzyczał a po kilku minutach pracownicy obsługi, którzy na co dzień zajmowali się chorymi, zaczęli wynosić pierwszych rannych żołnierzy. Dziewczyny, tak jak inni chorzy, przerażone skuliły się za mocniejszymi fragmentami rusztowań. Inni uciekali do budynków. Walki trwały kilkanaście minut. W końcu bojówka napastników wdarła się do centralnej części strefy a potem do szpitala, który zamierzano wyburzyć. Strzelanina przeniosła się do wnętrza budynku, następnie wdarto się na piętro w którym była sala numer 7. Jeden z żołnierzy, który bronił pietra, schował się w tej sali. Ostrzeliwał się z niej i właśnie wtedy został trafiony w głowę. Upadł na kwietnik z różami, przewrócił go i zmarł. Wtedy stało się coś dziwnego. Wszystko nagle ucichło. Ucichły odgłosy walki. Ucichły strzały i szamotanina. Nastała absolutna cisza. Dziwna, niespotykana cisza w całej przestrzeni strefy. Po kilku sekundach ciszę przerwały krzyki i jęki dziesiątków tysięcy chorych. Wszystkie dolegliwości związane z chorobami które leczyli nagle do nich wróciły. Wróciły ból, mdłości wymioty i kaszel. Zniknął gdzieś świeży zapach różany. Powietrze stało się duszne i przesycone zapachem opatrunków, wymiocin i nie gojących się ran. Do wszystkich chorych docierało to, co naprawdę się stało. Zrozumieli, że jedyna, unikalna szansa na odzyskanie zdrowia właśnie przepadła. Że nikt i nic nie jest w stanie pomóc już większości z nich. Zrozumieli, że strefa przestała działać. Pierwsi chorzy zaczęli opuszczać strefę. Najpierw pojedynczo i małymi grupami a następnie w stronę wyjścia ruszył tłum tych, którzy byli w stanie sami chodzić. Wychodzono przez bramę, nikt już niczego nie sprawdzał, nie zbierano biletów. Słychać było tylko wielki płacz i przekleństwa we wszystkich językach świata. Dziewczyny zatrzymały się w strefie dla opiekunów. Szukały rodziców. W końcu w tłumie zobaczyli Elenę i Arma- na, którzy także rozglądali się za nimi. Elena podbiegła i czule przytuliła obie na raz. Po niej podszedł Arman i wyściskał Jamilę. Petia zwróciła się do Armana: - Arman, mamy dla ciebie niespodziankę. - Jaką? - No dużą, konkretną. - No ciekawe? Jamila dłużej nie wytrzymała i powiedziała po rosyjsku: - Kocham cię tato. - Jamila. Jamila... ty mówisz! Wtedy Jamila rozgadała się po czeczeńsku. Mówiła coś i mówiła, płacząc przy tym. Nie ona jedna zresztą, płakali również Elena z Armanem. - Chciałam wam to jakoś wcześniej przekazać, ale nie miałam jak. Telefon się rozładował i nie było go gdzie naładować. W końcu Elena przez łzy wykrztusiła: - A ty, jak się czujesz? - Jestem zdrowa, Udało się. ***** Stolica państwa europejskiego. Mistrzostwa świata w podnoszeniu ciężarów. Rok od błysku. Drużyna dużego państwa azjatyckiego podjeżdża pod hotel. Z pomocą personelu zawodnicy niosą swoje bagaże. Po 10 minutach spotkają się z kierownikiem zespołu: - I jak tam wasze pokoje? - W porządku, super warunki. Wygodne łóżka i czysto. Łazienki też super. - Za godzinę wszyscy spotykamy się na stołówce. Pamiętajcie, że jutro o dziewiątej rano pierwszy trening. Dzisiaj odpoczywajcie, ale jeśli ktoś chce, to może zejść na basen. I żadnego alkoholu oraz nie wolno wam wychodzić z hotelu bez mojej zgody. Szef drużyny wydał dyspozycje dla zawodników i udał się na krótką naradę z trenerami: - Jak tam panowie wasi podopieczni? - W porządku. W dobrej formie. - Mam nadzieję, że zdajecie sobie sprawę z tego, że tutaj w każdej chwili może odbyć się kontrola antydopingowa? - Trenerzy pokiwali znacząco głowami. - Pilnujcie ich, niektórzy to jeszcze gówniarze, kto wie co im może przyjść do głowy. Nazajutrz. O dziewiątej rano każdy z zawodników udał się ze swoim trenerem na salę treningową w hotelu w którym byli zakwaterowani. Towarzyszył im również główny trener reprezentacji, ale nie wtrącał się do indywidualnych treningów poszczególnych zawodników. Około godziny dziesiątej na trening przybyło trzech przedstawicieli komisji antydopingowej. Nakazali przerwać trening i każdy z zawodników został wylegitymowany oraz otrzymał pojemnik na mocz a następnie po kolei, w towarzystwie przedstawiciela komisji, udawał się do hotelowej toalety. Liu również wraz z innymi poddany został badaniu. Główny trener wydawał się zaniepokojony i w końcu zwrócił się za pośrednictwem tłumaczki, którą ekipa przywiozła ze sobą, do przedstawiciela komisji: - Dopiero przyjechaliśmy wczoraj a już nas kontrolujecie. Co to za nagonka? Złożę protest. - Protest? Ale o co? Skontrolowaliśmy już wszystkie ekipy które przyjechały do hoteli tak jak wy. Kontrolujemy każdą drużynę. Takie mamy dyspozycje. Nazajutrz. Tłumaczka drużyny informuje głównego trenera i jednocześnie kierownika drużyny że jest telefon z agencji antydopingowej. Tłumaczka tłumaczy treść rozmowy: - Proszę do nas przyjechać, musimy z panem porozmawiać. Kierownik pojechał do agencji wraz z tłumaczką. - Bardzo nam przykro, ale wyniki próbek, które pobraliśmy wczoraj od zawodników waszej drużyny dały wynik pozytywny. - Co takiego? To niemożliwe? To jakiś spisek. Złożymy oficjalny protest. - No tak złożycie, ale nie zmieni to faktu, że w moczu waszych zawodników stwierdziliśmy niedozwoloną substancję. Wasi zawodnicy nie będą mogli wziąć udziału w mistrzostwach. Są odsunięci i zdyskwalifikowani. - Wszyscy? - Prawie wszyscy, siedmiu, tylko jeden o imieniu Liu jest czysty i on może startować. Wioska w dużym państwie azjatyckim, dzień finału mistrzostw. Rodzice Liu, wraz z jego bratem oraz licznymi sąsiadami siedzą przed telewizorem. Wszyscy w napięciu oglądają finałową rozgrywkę. Przed Liu i jego konkurentami pozostała ostatnia konkurencja. Liu jest w ścisłym finale. Sąsiedzi rodziny Liu rozmawiają ze sobą: - Nigdy bym nie przypuszczała, że ktoś, kogo tak dobrze znam od dzieciństwa, będzie walczyć o tytuł mistrza świata dla naszego kraju i my będziemy oglądać go u nas w telewizji. - No właśnie to wielki zaszczyt dla jego rodziny, zwłaszcza dla rodziców. - Zobaczcie jacy ostatnio są szczęśliwi. Od czasu jak brat Liu gdzieś zniknął na pewien czas a potem znowu się pojawił to tylko ciągle się cieszą i uśmiechają. - Słuchajcie, widzicie jak ten brat teraz wygląda. Przedtem ledwie się ruszał a teraz jakby w ogóle nie był chory. - Widocznie sukcesy Liu tak na niego pozytywnie wpłynęły. ***** W tym samym czasie w siedzibie federacji podnoszenia ciężarów w stolicy dużego państwa azjatyckiego. Władze federacji wraz z ministrem sportu oglądają transmisję z mistrzostw świata. Liu przeszedł do finału. Jest wśród nich prezes federacji i główny lekarz. Minister sportu komentuje: - Dobrze że chociaż ten Liu nam został. Ale wtopa z tą naszą drużyną. Trzeba znaleźć winnych tego co się stało. Co za głupek im to podał w taki sposób, że dali się złapać. Jak to się stało, że temu Liu udało się nie wpaść? - Panie ministrze, ale przynajmniej musi pan przyznać, że to naprawdę był dobry pomysł z tą strefą dla Liu. A niektórzy byli sceptyczni. Ten jego trener jest naprawdę dobry, wiedział co robi jak się na to zgodził. - Nie mów tu tego tak głośno. Tego trenera weźmy do nas, do władz federacji do stolicy. On widać jedyny zna się na rzeczy i wie co i jak trzeba robić. - To dobry pomysł. - No uwaga, finał! ***** Epilog. Albania, okolice strefy i inne miejsca, dziesięć miesięcy od błysku. Opowieść Heleny: Wyszliśmy poza ogrodzenie w tłumie zawiedzionych, rozczarowanych ludzi, załamanych tym, że nie dokończyli leczenia. Bramy strefy otwarto na oścież i nikt ich już nie pilnował. Płacz i łzy rozczarowania i złości były widoczne niemal u każdego. Ludzie przeklinali we wszystkich językach świata tych, którzy napadli na strefę i doprowadzili do tragedii, tych którzy spowodowali ze przestała działać oraz tych, którzy kazali im to zrobić. Niektórzy, zwłaszcza ci którym zabrakło niewiele do wyznaczonych 12 dni, nie chcieli opuszczać strefy i pozostawali jeszcze w niej z nadzieją, że uzdrowienie pomimo to będzie dokończone. Stan zdrowia niektórych chorych szybko się pogarszał, przede wszystkim na wskutek nagłego stresu i utraty nadziei. Wielu z nich mdlało i wymagało pomocy lekarskiej, której nikt im nie udzielał. Ale wśród wzburzonego tłumu znajdowali się również tacy jak my, którym udało się w ostatniej chwili dokończyć leczenie. Rozglądaliśmy się za Kaltriną i Fidanem bo wiedzieliśmy, że gdzieś tutaj na nas czekają. Wraz z Armanem i Petią nerwowo rozglądałam się także czy znowu nie natkniemy się na Sianę lub jej matkę. W końcu Arman zobaczył Fidana. Fidan podbiegł do nas. - Tak się cieszę, że się udało, to niewiarygodne, wręcz niemożliwe! Fidan i Kaltrina czekali na nas w miejscu, gdzie oficjalnie opuszcza się strefę. Powiedziałam do Fidana: - Fidan bierz nas stąd, tu nie jesteśmy jeszcze bezpieczni. Zatrzymaj się za rogiem, wtedy się przywitamy i wszystko ci opowiem. Fidan ruszył gwałtownie i zatrzymał się dopiero po przeje- chaniu kilometra. Wysiedliśmy wszyscy. Uściskom, czułoś- ciom, łzom radości nie było końca. - Musicie nam wszystko opowiedzieć, jak tam było? Jak dziewczyny się czują? - Fidan zaraz ci pokażę. Petia zwróciła się do Jamili po czeczeńsku: - Jamila, ty gadać coś! Jamila ochoczo zaczęła demonstrować Kaltrinie i Fidanowi swoje obecne możliwości wokalne. Najpierw szybko powiedziała kilka niezrozumiałych dla nich zdań a potem zaczęła śpiewać prostą, ładną piosenkę, a na koniec powiedziała po angielsku: - I co wy mówić o tym? - O ja pierniczę, ona... mówi? A nawet śpiewa! Fidan nie mógł się nadziwić a Kaltrinie głos odebrało, mogła tylko płakać i uśmiechać się przez łzy. - Petia, co ona mówi? - Człowieku, kto to może wiedzieć? Jedynie Arman może coś z tego rozumie? Arman zrobił głupią minę. - Coś tam rozumiem, ale tak szczerze to... powiedzmy, nie wszystko. Ja, choć to już słyszałam, również nie umiałam powstrzymać wzruszenia. Przytuliłam się do Armana a on do mnie. Czułam się szczęśliwa, ale jednocześnie zawiedziona losem chorych ludzi i bardzo, bardzo zmęczona. Przez ostatnie kilka miesięcy wydarzyło się tak wiele. Stan moich nerwów był na wyczerpaniu. Dobrze że mam jego, swojego bohatera, któremu zawdzięczam życie swojej córki i z którym czuję się tak dobrze. ....................... Dotyk Amani, Tajemnica Pluszowego Misia, Spisek Duchów ......... www. Ebookowo.pl
    1 punkt
  48. Arman wszedł do ostatniego domu jaki mu został do sprawdzenia. Na dworze już zaczęło mocno padać a kolejne grzmoty zwiastowały nadchodzącą, gwałtowną burze. Zszedł do piwnicy. Szedł korytarzem, bo wydawało mu się, że tunel powinien przechodzić pod budynkiem gdzieś na jego końcu. W końcu usłyszał szum wody. - “Kurde jednak jest, jest wejście w tym domu.” Nie mógł uwierzyć własnemu szczęściu. Uśmiechał się do siebie. Podszedł do metalowych drzwi. Zdziwił się, że były uchylone. Załączył latarkę. Słyszał już wyraźnie szum wody. Zszedł po schodach i zobaczył płynącą wartką rzekę. Woda pędziła jak we wzburzonym górskim potoku. Miała przynajmniej z metr głębokości. W pewnej chwili wydawało mu się, że coś usłyszał. Jakby ludzki głos. Zaczął patrzeć w kierunku z którego płynęła woda. I wtedy zobaczył światło latarki, które raz się pokazywało na jej powierzchni a raz gasło a następnie usłyszał przerażony kobiecy krzyk. Dźwięk narastał i szybko zbliżał się wraz z prądem wody. W końcu zobaczył dziewczynę porwaną przez nurt, która bezskutecznie próbowała się czegoś złapać. Nie zastanawiał się ani przez chwilę. Wskoczył do wody i złapał ją za rękę. Jednak nurt był tak silny, że został porwany wraz z nią. Udało mu się z największym trudem chwycić jakiś metalowy element wyposażenia tunelu. Tak przez chwile razem balansowali. Arman trzymał się ściany a Petia trzymała go za rękę. Zaparł się z całych sił przeciwstawiając się nurtowi i z wielkim wysiłkiem podciągnął dziewczynę do siebie a następnie trzymając ją w pasie i łapiąc elementy obudowy wyciągnął się z nurtu i usiadł na betonowych schodach, trzymając Petię na kolanach. Całkowicie przemoczony próbował wyrównać oddech. Petia zemdlała z wysiłku. Za kilkadziesiąt metrów tunel przechodził w rurę o dużej średnicy. Gdyby nie udało mu się chwycić obudowy to zginęliby w tej rurze oboje. Elena, jak dobiegała do budynku to widziała również, że przed budynkiem z piskiem kół hamuje pikap Fidana. Fidan wyskoczył i wbiegł za nią do budynku. Był przekonany że Petia nie żyje. Oboje w tym samym czasie dobiegli do metalowych drzwi. Weszli na schody, panowała ciemność tylko słyszeli głośny szum. Petia z Armanem zgubili latarki walcząc z wodą. Fidan poświecił swoją latarką i wtedy oboje zobaczyli obcego mężczyznę trzymającego na kolanach nieprzytomną Petię. Elena ją chwyciła. Arman był tak zmęczony, że nie był w stanie nic powiedzieć. - Petia, Petia co ci jest? Elena potrząsała córką. W końcu Petia zaczęła dochodzić do siebie. - Nie wiem kto to jest i skąd się tu wziął, ale to on mnie wyciągnął. Gdyby nie on, to byłoby po mnie. Elena zwróciła się do Armana: - Rozumiesz po angielsku? Bardzo ci dziękuję! Arman pokiwał głową. Pomyślał tylko po mongolsku: - “Ku..a było blisko.” Petia doszła do siebie na tyle, że mogła już sama iść. Wszyscy wyszli z piwnicy i poszli w kierunku samochodu Fidana. Jednak ten w ostatniej chwili ich zatrzymał. Powiedział do nich szeptem: - Idźcie drugim wyjściem. Tam przejdziecie na następną ulicę i potem naokoło do domu. Przy aucie stoją żołnierze. Dwóch żołnierzy patrolujących miasteczko zainteresowało się niedbale zaparkowanym autem na samym środku ulicy. Stali przy nim i rozmawiali. Fidan spieszył się ratować Petię i nie zastanawiał się jak zaparkować. - Ciekawe po co przyjechał? - Może szabrownik albo złodziej? - Poczekamy chwilę a jak sam nie przyjdzie to pójdziemy go poszukać. Fidan spokojnie wyszedł z budynku i podszedł do żołnierzy. - Ty młody, to twoje auto? - Tak, wujek wysłał mnie tu, żeby sprawdzić czy mieszkanie jest zamknięte. - Jesteś mieszkańcem, wolno ci tu być? - Tak mam przepustkę. Fidan pokazał stosowny dokument. - I co z tym mieszkaniem? - Wszystko w porządku, zamknięte. - Gdzie teraz mieszkasz? - Na nowym osiedlu, zaraz wracam do domu. - To spadaj stąd. Wieczorem nie masz tu czego szukać! - No jadę już, jadę. Fidan wsiadł do pikapa i pojechał do swojego mieszkania, do Eleny i Petii dwie ulice dalej. Jak odjeżdżał, to widział jednak, że żołnierze zaczęli coś podejrzewać i weszli do budynku z którego przed chwilą wyszedł. Fidan przyszedł do mieszkania, byli tam wszyscy, Elena, Petia i Arman. Elena zapłakana tłumaczyła Petii oraz Armanowi co właściwie się stało, że mocno zasnęła i nie słyszała telefonu. Arman ją pocieszał. - Fidan co z tymi żołnierzami? - Nie dobrze, chyba coś podejrzewają, weszli do budynku jak odjeżdżałem. Muszę wracać do domu. Wyszedł a po chwili słychać było odjeżdżające auto. Arman się zmartwił. W końcu powiedział: - Słuchacie, jak jutro nie będzie padać to spróbujemy umieścić w tunelu Petię i moją córkę. Co wy na to? - Nie wiem czy chcę tam wracać? - Petia nie gadaj takich głupot, musisz tam wrócić. Arman to ty tu jesteś z córką? - Tak, muszę do niej wracać. - Gdzie mieszkacie? - Dwa domy dalej, na parterze, pod dwójką. - Oczywiście, że umieścimy je razem. Jeszcze raz bardzo ci dziękuję czy możemy ci się jakoś odwdzięczyć? - Może możecie zrobić coś ciepłego do jedzenia? Zostały nam tylko resztki. Elena odpowiedziała: - Pewnie że możemy, przyniosę wam za dwadzieścia minut. - Byłbym bardzo wdzięczny. Arman poszedł a Elena przygotowała jedzenie. - Chcesz iść sama do niego? - Co takiego? - Przecież go nie znamy. - Przestań, uratował cię. - Mama, a nie spodobał on ci się czasem? Elena się zarumieniła: - Oberwiesz mała wiedźmo, ciesz się że on tam był. ***** Elena cicho zapukała do drzwi. Arman jej otworzył. - Wejdź, ciemno tu trochę, staram się nie zwracać na siebie uwagi w nocy. Jamila siedziała w kącie na fotelu. - A, to jest twoja córka, jak masz na imię? - Nie odpowie ci. - Dlaczego? - Nie mówi, jest chora, poza tym nie rozumie cię, jest na pół Czeczenką w jednej czwartej Rosjanką a w jednej czwartej Mongołką. - Co? - No tak. - A ciebie rozumie? - Oczywiście, bardzo dobrze, mówię do niej po rosyjsku. - A ty, ją? - Lepiej niż myślisz. Arman się uśmiechnął. - A na imię ma Jamila. - Cześć Jamila. Elena podała jej rękę. Arman długo opowiadał Elenie swoją historię. Opowiedział jej o tragicznej śmierci Amani i o chorobie Jamili. Opowiadał również o przygodach jakie go w drodze tutaj spotkały i o tym, że byli już w strefie. Arman z natury rozmowny nie był, ale tym razem cieszył się, że nareszcie ma z kim porozmawiać, a poza tym Elena bardzo mu się spodobała. Ona wcale nie śpieszyła się z powrotem. Jego towarzystwo jakoś również wyjątkowo jej odpowiadało i to nie tylko z wdzięczności za uratowanie Petii. Jamila się przysłuchiwała i patrzyła z ciekawością na Elenę aż w końcu przyszła do niej i sama usiadła jej na kolanach. Po kilkunastu minutach zasnęła przytulona. - Kurde, jestem w szoku. Zdobyłaś zaufanie Jamili. Pierwszy raz ją taką widzę. Ona z reguły jest nieufna i unika obcych. - Pewnie brakuje jej mamy. - Pewnie tak. - Idę już, późno się zrobiło. - Odprowadzę cię, w nocy tu jest niebezpiecznie. - Nie boisz się zostawiać jej samej? - Nie raz zostaje sama, wie że tak musi być. - Jest dzielna, dobrze sobie razem radzicie. - Obiecałem sobie, że muszę spróbować jej pomoc, jeśli tylko będę umiał. ***** Nazajutrz rano spakowano Petii i Jamili niezbędne rzeczy. Arman poszedł z nimi do tunelu. Plan był taki, że dziewczyny będą tam do wieczora a on po nie przyjdzie. Nie chciał żeby zostawały w tunelu na noc. Niestety naukowcy, przeprowa- dzając badania, nie ustalali czy pobyt w strefie musi być ciągły czy wystarczy aby łączny czas ekspozycji wynosił dwanaście pełnych dób. Nie ustalano również jak długie mogą być przerwy. Arman i Elena wiedzieli, że nie mogą dziewczyn cały czas trzymać w ciemnym korytarzu bo to raczej by im bardziej zaszkodziło niż pomogło. Zdecydowali, że będą tam w dzień a w nocy będą spać w domu. Arman na początku bardzo bał się o bezpieczeństwo dziewczyn i cały czas był z nimi albo czuwał gdzieś w pobliżu ale po dwóch dniach, gdy wszystko szło dobrze to przestał się tak przejmować. Z nudów chodzili z Eleną na spacery, wtedy gdy dziewczyny były w strefie. Poznali w ten sposób dokładnie wszystkie zakamarki miasteczka, które były dla nich dostępne. Wiedzieli gdzie jest każdy sklepik, apteka, każdy zakład usługowy. Weszli do piekarni bo drzwi były otwarte. Ktoś ją splądrował w poszukiwaniu resztek jedzenia. Do apteki też dało się wejść. Wiele leków było jeszcze w szufladach i na półkach. Spacerowali i dużo rozmawiali. Po trzech dniach nawet zaczęli trzymać się za ręce, oczywiście w wielkiej konspiracji przed dziewczynami. No tak, żeby się nie zgubić. Na jednym z takich spacerów trafili do miejskiego centrum kultury. Był to duży budynek który łączył funkcje sali teatralnej i kina jednocześnie. Co prawda teatr był opuszczony i zamknięty, ale przypadkowo zauważyli, że jedno z bocznych wejść jest otwarte. Prawdopodobnie wyważyli je jacyś szabrownicy, którzy włamali się z nadzieją znalezienia czegoś wartościowego. Oboje weszli do środka bo chciała tego Elena. Obejrzeli dużą salę teatralną z trzystoma krzesłami, weszli do operatorni kinowej gdzie był projektor, aż trafili do garderoby dla artystów. Było tam specjalne pomieszczenie w którym przygotowywano się do występów. Elena natychmiast rozpoznała wszystkie kosmetyki i cały zestaw akcesoriów i narzędzi do charakteryzacji. Szczegółowo rozróżniała, co do czego służy. Była zaskoczona, że w takim prowincjonalnym teatrze jest tak dobrze zaopatrzona charakteryzatornia. Szabrownicy nie znali rzeczywistej wartości tego wszystkiego. Nikt stąd nie chciał tego zabierać. Elena wiedziała, że niektóre profesjonalne specyfiki które tu były, są naprawdę bardzo drogie. Popłakała się na widok tego wszystkiego. Tak bardzo już tęskniła do normalnego spokojnego życia. Tęskniła za swoją pracą. Arman o nic nie pytał, ale nie bardzo rozumiał co ją tak poruszyło. Następnego dnia wieczorem, jak Petia wróciła z tunelu do mieszkania i była sama z matką to zapytała: - Mamo, a co wy właściwie tu robicie jak my tam z Jamilą w tym lochu siedzimy? - E nic, a co się pytasz... głupio? - A bo wiesz ten Arman to jakiś taki uprzejmy się zrobił. - Tak? eee, wydaje ci się, nie zauważyłam. - No i tak jakoś dziwnie gada. Elena to, Elena tamto i ty też tak jakoś Arman i Arman. - No co ty? Masz jakieś halucynacje chyba? - I tak jakoś patrzy dziwnie na ciebie. - Jak dziwnie? - No takie oczka mu się duże robią i lśniące, jak u sarenki albo cielaczka. - Petia. - Tak? - Czy mamusia już ci mówiła że ten wścibski łeb kiedyś ci urwie? Petia się śmiała a Elena przytuliła ją do siebie. - A co właściwie z tą małą? - Z Jamilą? - Tak. - A co ma być? - Ciągle jak was widzę to przyklejona do ciebie, aż nie wiem czy nie powinnam być zazdrosna? - No, to dziwne, sama nie wiem. Traktuje mnie jak matkę. Nie wiem dlaczego tak jest. Armana też to dziwi, nawet bardzo. Przez to i ja ją polubiłam. W piątym dniu pobytu dziewczyn w tunelu u Petii można było zauważyć już wyraźną poprawę. W pewnej chwili ona właśnie, przez przypadek upuściła lampkę. Latarka zgasła i w tunelu zrobiło się całkiem ciemno. W miejscu w którym dziewczyny przebywały nie było już studzienek przez które wpadało światło. Petia podniosła latarkę, ale Jamila wzięła ją za rękę i kazała jej ponownie ją wyłączyć. Dziewczyny pozostawały w zupełnej ciemności a Jamila bardzo uważnie przypatrywała się twarzy Petii. Petię to zaniepokoiło. - Jamila, co z tobą? Co robisz? Jamila wyraźnie czymś bardzo przejęta zapaliła latarkę i pokazywała na oczy Petii a następnie na swoje i ponownie ją wyłączyła. Petia zrozumiała, że dziewczyna chce zwrócić jej uwagę i również zaczęła się przyglądać oczom Jamili. W końcu zaniemówiła na chwilę z wrażenia a potem z przejęciem powiedziała: - Jamila! Twoje oczy. One świecą! Jamila pokazywała jej, że jej również. Petia w oczach Jamili a właściwie w tęczówkach jej oczu, widziała błękitny blask. Blask był tak słaby, że nawet w zupełnej ciemności trzeba było się bardzo uważnie przyglądać, żeby go zauważyć. Petia wzięła Jamilę za rękę i po ciemku zaczęły powoli iść razem w stronę wyjścia z tunelu. W pewnej chwili blask ich oczu zniknął. Dziewczyny zawróciły z powrotem w stronę strefy i w tym samym miejscu blask znowu się pojawił. Dziewczyny powtórzyły próbę dwukrotnie, za każdym razem z tym samym rezultatem. W końcu Petia powiedziała: - Jamila! Ci cali naukowcy to przegapili! Wszystko badali a tego nie zauważyli! Ten blask jest tak słaby, że można go zaobserwować tylko w całkowitej ciemności. Widać nie przyszło im do głowy, żeby to zbadać. Przynajmniej wiemy, że jesteśmy w strefie. Jamila nie rozumiała co Petia mówi, ale domyślała się o co jej chodzi. Obie były bardzo przejęte odkryciem. Niestety nazajutrz wszystkich spotkało kolejne nieszczęście. Arman, kiedy prowadził dziewczyny rano do tunelu, zauważył przed budynkiem duże poruszenie. W ostatniej chwili zdążył się schować tak, że jego ani dziewczyn nikt nie zauważył. Przed budynkiem było kilku żołnierzy i jacyś robotnicy. Po chwili przyjechała ciężarówka i wyładowano z niej materiały budowlane. Robotnicy zaczęli wnosić je do środka. Arman natychmiast zawrócił. Poszedł tam ponownie wieczorem. Budynek znowu był pusty. Wszedł do piwnicy a następnie pod właściwe drzwi. Śruba była bardzo silnie zakręcona. Jak w końcu udało mu się ją odkręcić i otworzył drzwi to to, co zobaczył odebrało mu już wszelką nadzieję na sukces ich misji. Za drzwiami stał mur, który zamykał dostęp do tunelu. Żołnierze wtedy, gdy legitymowali Fidana znaleźli wejście do tunelu i po kilku dniach przyjechali je zamurować. Arman wraz z Fidanem planowali ten mur rozebrać. Na pewno by sobie z tym poradzili, jednak Arman bacznie obserwował to miejsce i zorientował się, że codziennie podjeżdża tam patrol i kontroluje czy do tunelu nikt tamtędy nie wchodzi. Zrozumiał, że jego misja, pomimo całej determinacji, dobiegła końca. Że nic więcej nie jest w stanie zrobić. .............................. Dotyk Amani, Tajemnica Pluszowego Misia, Spisek Duchów ......... www. Ebookowo.pl
    1 punkt
  49. Noc. Pusty pokój rozświetla jedynie żółtawa poświata ulicznych latarni… Zanurzam się w nostalgii powracających wspomnień… Kanapa, fotele, stół i inne czworonogi… ― tkwią nieruchomo w przepływających drobinkach kurzu. Mityczne skamieliny odciskające w podłodze swoje piętno niczym prehistoryczne amonity. Idzie od okna księżycowa smuga. Pełznie po ścianie, portretach dawnych władców, którzy patrzą na to wszystko w wyrazem obojętności. Milczące popiersia, przedmioty, rzeczy… ― wszystko zawieszone w jakiejś dziwnej substancji czasu, milczące tym milczeniem tęsknoty i opuszczenia. Na podłodze stos albumów, wypłowiałe plakaty, filmowe fotosy, uśmiechnięte twarze dawnych aktorów… Coś do mnie mówią, coś szepczą. Szumi mi w uszach od nadmiaru powietrza, od pędzącego nurtu mijających lat, miesięcy, dni… Gdzieś coś zaszeleściło… Nie. to tylko wiatr poruszył gałęziami drzewa za otwartym szeroko oknem. Więcej nic, poza potęgą otchłani, szalejącą nostalgią mroku. W lustrze stojącego trema niewyraźny zarys postaci. Kto tu jest? Czy ktoś tu jest? Milczenie rozsadza pulsującą czaszkę, buzująca gorączką krew… Czyjeś kroki rozchodzą się echem pobladłym do zimna, w chłodzie skamieniałej rozpaczy, w labiryntach smutku… Gdzieś w oddali, trzaskają od nagłego przeciągu drzwi bez klucza, od zgiełku szalejącej we mnie nocy. Falują wzruszane westchnieniem płótna zakurzonych pajęczyn, szeleszczą zapisane kartki. O czym był ten tekst? Nie pamiętam. Ale wiem, że deszcz wtedy nadciągał w jaśniejącym snopie znad krzaku herbacianej róży. I coś szeptało w potoku słonecznego blasku. Zaszeptało do cienia o rozwichrzonych kwiatach, kiedy przystanąłem na chwilę na tej alejce w parku, przechodząc raz jeszcze, nie przechodząc wcale, lecz myślą, wspomnieniem, bólem niezapomnienia… Coś się przekształca i tai. Wstrząsa mną tym drżeniem. Przybywa z pustki i podąża na powrót do niej, w sen zamieniając się potrójny… Rozkładam szeroko skrzydła i kołuję niczym albatros w kobaltowym niebie i podążam nad wilgotne, pachnące apteczną wonią czerwcowe pola… A dalej? Dalej rozpościera się jedynie śmierć zagadkowa, bezbrzeżna strefa nicości… Umarli idą powietrzem, widma o nieustalonych rysach twarzy. Zmieniające kształty byty, pozostałości dawnego życia. Kłębią się jak obłoki. Giną. Pojawiają się nowe… I przechodzą na powrót, i zacierają się, i łopoczą na wietrze bezkresnego stepu niczym podarte, szare łachmany… Trawa faluje wokół mnie. Ociera się o łydki ostrzami wysuszonych źdźbeł. Znowu nastąpił przeskok czasu i miejsca, jakby w krótkim błysku flesza. Rozpędzone atomy rozpalonej wciąż radiacji przeszywają z cichym chrobotem membrany moich bolących uszu, moje wynędzniałe, poranione ciało… To tutaj ktoś wołał o pomoc i umarł. Skonał w męczarniach nowotworu. Resztki budowli, spalone, czarne ruiny, nuklearne jeziora, kratery… Ciało już dawno umarło, lecz wieczne komórki rosną nadal w betonowych, brunatnych naroślach przeciwatomowych bunkrów… Skorodowane kable niczym krwionośne naczynia, żyły, oplatają gęstą siecią pozostałości rozdzielczych tablic, stalowe drzwi, podziemne korytarze, korytarze… korytarze… Chłód, pleśń i piwniczna woń rozkładu… Grobowiec potwora. Schronienie wszelkiego odpadu zatopione w mdławym zapachu promieniowania i elektryczności sprzed dziesięcioleci. Kurz i pył. Tak jakby ślady rozmazanej krwi… Zatarte numery, jakieś napisy, pożółkłe kartki kalendarza. Królestwo opuszczenia i ostateczności… Poprzez pokłady zapomnianych epok, ktoś się ze mną bezustannie komunikuje na słyszalnych (tylko przeze mnie) kosmicznych falach szumiącego eteru, modulowanych gwizdach, jak przy strojeniu radia. Kto? Moja introwersja. Tylko moja. Jedyna. Czego chcesz ode mnie, zjawo? Co mi chcesz takiego ważnego przekazać? Coś zsunęło się z cichym szelestem pogniecionej kartki. Wzruszone podmuchem wiatru? Moim poruszeniem? Nie-moim? Więc, czyim? Odwracam się… Nic. Milczenie. Absolutne milczenie. (Włodzimierz Zastawniak, 2022-05-15)
    1 punkt
  50. Albania. Nowa osada 30 km od strefy. Siedem miesięcy od błysku. - Lutnę ci. - Tylko na chwilkę. - Oberwiesz, zobaczysz, złamie ci nos albo wybiję ci zęba. - Kaltrina, chciałabyś mieć chłopaka z wybitym zębem? - Wstawisz sobie. - Ale tylko na chwilkę. - Za chwilkę, to zobaczysz błysk silniejszy od tamtego, mówiłam ci, możesz przez stanik. - Kaltrina, przez stanik? Chłopak jęknął zawiedzionym głosem. - Przez stanik to nie to samo. Przecież ja kocham ciebie a nie twój stanik. Fidan wsunął dłoń pod stanik i delikatnie pieścił nabrzmiały sutek podnieconej dziewczyny, wewnętrzną częścią dłoni. - Jakie śliczności. - Jakżeś już tą łapę wsadził to przynajmniej się nie wierć. Kaltrina przycisnęła dłoń Fidana do swojej piersi. Siedziała na jego kolanach przytulona plecami, a on siedział na belce połaci na siano w starej rozwalającej się stodole i delikatnie nagryzał ucho dziewczyny. - Ucho mi odgryziesz. Oboje patrzyli przez otwarte wrota stodoły na swoją nową okolicę. Równie malowniczą jak ta, którą przyszło im zostawić po błysku. Teren również był górzysty, a ze zbocza na którym powstawała osada, rozciągała się rozległa panorama. Tylko okolica wydawała się bardziej dzika i odlu- dna. Budowę osady dla przesiedleńców z miasteczka rząd rozpoczął już kilkanaście tygodni od błysku. Zaraz po pierwszych badaniach i zrozumieniu jakie właściwości ma strefa jasne było, że stali mieszkańcy nie będą mogli tam zostać. Nawet gdyby chcieli, to nie mogliby tam normalnie żyć, a każdy metr ziemi w strefie był bezcenny dla ludzi chorych z całego świata. Rząd, najpierw dobrowolnie a potem już przymusowo wysiedlał ludność, wypłacając bardzo wysokie odszkodo- wania. Nawet najbiedniejsi, którzy byli mieszkańcami strefy, stali się w jednej chwili ludźmi zamożnymi. Dodatkowo rząd wykupił kilkadziesiąt hektarów gruntu i angażując bardzo duże środki, zatrudniwszy kilka dużych firm budowlanych, budował dla wysiedleńców nową osadę. Każda wysiedlona rodzina miała prawo do otrzymania jednorodzinnego domu. Były one podobne do siebie. Nie były duże, ale nowoczesne i dobrze budowane, z pełną infrastrukturą. Powstawały na dość dużych działkach. Jednak budowa musiała trochę potrwać i dla tych, którzy nie mieli możliwości przeczekać jej czasu u swoich rodzin w innych miejscowościach, postawiono w kilka tygodni, tymczasowe miasteczko kontenerowe. W takich kontenerach mieszkała teraz Kaltrina i Fidan wraz ze swoimi rodzinami. Każda rodzina wiedziała już, który domek będzie ich i mogła przyglądać się budowie a nawet wnosić swoje uwagi i dodatkowe wymagania, które w miarę możliwości uwzględniano. Rząd nie wywłaszczał na stałe mieszkańców miasteczka. Umowa zakładała, że gdyby okazało się, że właściwości strefy zanikły, to mieszkańcy mieliby prawo do powrotu do swoich mieszkań oraz zachowaliby odszkodowanie i nowe, właśnie budowane domy. Kaltrina mieszkała bezpośrednio w strefie i nie miała prawa wejścia do strefy, ale Fidan nie mieszkał w strefie, ale około trzystu metrów poza nią. Tych mieszkańców również wysiedlano, na podobnych zasadach jak mieszkańców strefy, ale na zasadach dobrowolności. Jak ktoś się uparł to mógł pozostać w tych budynkach. Ponieważ warunki wysiedlenia były bardzo atrakcyjne, to niemal wszyscy się na to zgodzili. W tej części miasteczka prawie nikt już nie mieszkał. Powstała strefa “widmo” w której obowiązywała godzina policyjna i nie wolno było wychodzić z domów po zmroku, bo było to niebezpieczne. Żeby wjechać do tej części miasteczka trzeba było mieć specjalną przepustkę, wydawaną tylko dla byłych mieszkańców. Kaltrina i Fidan mieli takie przepustki a Fidan wraz z ojcem odwiedzał czasem swoje opuszczone mieszkanie. Nieco powyżej budowanego osiedla, znajdowały się ruiny dawnej przedwojennej wsi w której już od dziesięcioleci nikt nie mieszkał. Zachowało się kilka rozpadających się drewnianych chałup a w śród nich właśnie ta stodoła w której Fidan obmacywał swoją dziewczynę. Teraz to było “ich” miejsce, właśnie ze względu na to, że przez otwarte wrota był widok na całą osadę oraz na to, że stodoła była w najlepszym stanie ze wszystkiego, co po wsi pozostało. Kaltrina przytuliła się mocniej. - Fidan, w jednym z tych nowych domów będziemy wychowywać nasze dzieci. - Też tak myślę, choć kto wie co jeszcze może się wydarzyć? ***** Małe państwo europejskie. Hospicjum i dom starców. Pięć miesięcy od błysku. - Dzień dobry Penka. Znowu jesteś dzisiaj? - No przecież powiedziałam, że będę chodzić do was do końca wakacji. - Ech, ileż tu już młodych wolontariuszy się deklarowało, że będzie nam pomagać, a po kilku dniach już nie przychodzili. Penka, a ile ty właściwie masz lat? - 18. - Aż się dziwię, że masz tyle zapału, zobaczysz to ciężka i niewdzięczna praca. - Jak obiecałam to dotrzymam słowa. Młoda wolontariuszka Penka rozmawiała z niewiele od niej starszą pielęgniarką o imieniu Mila, zatrudnioną na stałe w domu opieki i hospicjum dla starych ludzi. - Mila o co tu właściwie chodzi z tymi dziadkami? Oni tworzą jakieś grupy? - Już to zauważyłaś? Wiesz, to w sumie dziwna sprawa. Wydawałoby się, że wszyscy są w podobnej sytuacji i wszyscy razem powinni się kochać i wspierać nawzajem. - No właśnie. - A widzisz, jednak nic takiego się nie dzieje. To swoista subkultura pełna psychicznej przemocy, nietolerancji i zazdrości. Trochę to przypomina subkulturę dzieci w szkole. Tam też nie obowiązują żadne prawa. Może dlatego, że starym ludziom rozumy dziecinnieją. Najgorszy jest ten, którego przezywają Kazu. Jest tu najdłużej i w sumie, choć jest ciężko chory, to trzyma się z nich wszystkich najlepiej. Potrafi dokuczać nawet umierającym pacjentom. Aż mam czasem ochotę trzepnąć go w tyłek. Ma grupę swoich popleczników i trzymają się razem. Inni ich nie lubią. Też tworzą różne grupy. Jedne się wspierają a inne wręcz przeciwnie. Potrafią drzeć się na siebie o głupoty. O to, co oglądać w telewizji albo kto ma dostać pierwszy porcję przy posiłku. Mila i Penka zajęła się pacjentami z sali w której przebywają najciężej chorzy. Wymagają oni stałej opieki, włącznie z czynnościami higienicznymi. Nie mają już siły wstawać z łóżka. - Chodź, od nich zaczniemy. Tu mamy najwięcej pracy. Pomożesz mi. Ten od którego zaczniemy ma przezwisko Dziadek. Tak go przezywają bo czasem przychodzi do niego wnuczka i tak do niego mówi. Wielu z nich ma tu swoje przezwiska. Dziadek jest chyba w najgorszym stanie ze wszystkich. Ma raka prostaty, zostało mu najwyżej kilka tygodni życia. Ma tu przyjaciela z którym razem spędzali czas, jeszcze jak Dziadek był w lepszym stanie. Ma na imię Tatun. To ten bardzo szczupły, wysoki, który właśnie wyszedł z sali jak weszliśmy. Tatun siedzi przy Dziadku prawie cały czas. Bardzo się lubią. Dziadek teraz często traci świadomość. Leży i mówi coś do siebie, często też wymawia imię jakiejś kobiety. Ale jeszcze czasem jest przytomny i świadomy. Zawsze był bardzo uprzejmy. - Czy ich ktoś z zewnątrz odwiedza? - Bardzo rzadko i tylko niektórych. Do Dziadka akurat przychodzi wnuczka, raz na jakiś czas. Teraz, jak mu się pogorszyło, to nawet dosyć często. Po kilku dniach. Penka pracowała w sali sąsiadującej z tą, w której przebywali najbardziej chorzy pacjenci. Ponieważ drzwi były pootwierane, to mogła słyszeć co dzieje się obok. Na salę przyszedł pacjent o którym mówiła mu Mila, a którego przezywali Kazu. Nie zauważył, że Penka jest w sali obok i może słyszeć co on mówi. - Co staruchy? Kostucha już wam w oczy zagląda? Już niedługo, niedługo się z nią przywitacie. Jeden z pacjentów powiedział mu żeby sobie poszedł, ale ten ani myślał. - A co to, nie wolno mi sobie tu przyjść? Nikt mi niczego tutaj nie zabroni. A może nieprawdę mówię? O, jak tam nasz Dziadek? Jemu to się jeszcze panienek zachciewa. Co to za jedna o której ciągle bredzisz? Co? - Co cię to obchodzi, wypad stąd bo zawołam siostrę. - A sobie wołaj, ciebie już kostucha za rękę trzyma a tobie jeszcze dupeczki w głowie. - Jakbym był silniejszy to w ryj byś za to dostał. - Teraz to możesz sobie siusiu do pieluchy zrobić. Do piachu Dziadek, to twój plan na najbliższe dni. Tobie to by już nawet bozia z Albanii nie pomogła. Penka to usłyszała i zastanowiła się nad ostatnim zdaniem wypowiedzianym przez Kazu. Pomyślała: - “Skąd to wiesz, staruchu?” Do sali przyszedł Tatun. Pomimo, że nie zostało mu już wiele sił to wypchnął Kazu z sali. - Wypierniczaj stąd stara pierdoło! Penka nie wytrzymała i weszła do sali. Dziewczyna zabroniła Kazu tu przychodzić. - Ty smarkula to możesz sobie pogadać. A tobie Tatun już też wiele nie zostało. Obrońca zasrańca się znalazł. Po kilku dniach Penka zauważyła, że do Dziadka przyszła wnuczka w odwiedziny. To była młoda dziewczyna o imieniu Slavia. Jak Slavia już wychodziła to Penka do niej zagadała: - Cześć, jestem Penka, pracuję tu społecznie na wakacjach i poznałam trochę twojego dziadka. To bardzo miły człowiek. - Tak wiem, dziękuję wam wszystkim, że się nim opiekujecie, sama widzisz w jakim jest stanie. - Chciałam się zapytać czy nie myślałaś o złożeniu wniosku, aby twojego dziadka umieścić w strefie? - W jego stanie? Myślisz, że to jeszcze możliwe? - No chyba właśnie w jego stanie powinien tam pojechać. - Podobno dużo z tym roboty. - Może mogłabym ci pomóc, poczytamy razem o tym w internecie. Może kierowniczka nam pomoże? - Ok, to rzeczywiście trzeba zrobić! Trzy dni później Penka i Slavia rozmawiają z dyrektorką domu starców. - Pani dyrektor. - Tak. - Tu jest wielu starych, umierających ludzi. - Wiadomo. - No właśnie, dlaczego nie składacie dla nich podań o dostanie się do strefy? Może któregoś z nich przyjmą i przedłużą mu życie? - Nie mamy obowiązku ani nawet prawa wypełniać dla nich tych wniosków, to powinny robić ich rodziny. A poza tym, z tego co wiem, to już każdemu odmawiają. Wszystkie miejsca rozdysponowane podobno. - No tak na pewno nie wiadomo, ta weryfikacja chyba jeszcze jest w toku, a ich rodziny rzadko już się nimi interesują. - Chciałybyśmy we dwie wypełnić wniosek dla dziadka Slavi. Pomoże nam pani? - Jeśli chcecie to proszę bardzo. Udostępnię wam wszystkie dane i powiem jak przygotować dokumentację medyczną. Trzy dni później. Na salę z najciężej chorymi przyszedł Pop. Jak co dzień rozdał chętnym komunię i już miał wychodzić jak Dziadek dał mu znać, żeby ten do niego podszedł: - Chciałbym się o coś zapytać. - O czym chcesz porozmawiać? - Właściwie to tylko zapytać. - Słucham cię. - Proszę mi odpowiedzieć na pytanie. Pop przysunął się do ust pacjenta, a ten zaczął mu coś przejęty, szeptem opowiadać. W końcu skończył. - Nie martw się synu. Prawdziwa miłość nie może być grzechem. Pan Bóg dał nam wolną wolę i mamy prawo z niej korzystać. Pop wyszedł a Dziadek wyraźnie uspokojony pogrążył się w dawnych wspomnieniach i uśmiechał się do siebie. ***** Sześć tygodni później. Dyrektorka woła wolontariuszkę: - Penka, chodź do mnie do gabinetu. - Tak pani dyrektor. - Jurto kończysz, chciałam ci bardzo podziękować. Jesteś nadzwyczajną dziewczyną. Mam dla ciebie jeszcze wiadomość. Przyszła decyzja w sprawie tego pacjenta dla którego pomagałaś sporządzać wniosek. Dostał zgodę, przysłali bilet. - Ma pani bilet dla Dziadka? - Mam. Za dziesięć dni ma jechać do strefy. Powiadomiłam już rodzinę. Jego wnuczka zadeklarowała, że z nim pojedzie, zawieziemy go specjalną karetką. Tylko nie mów nikomu bo inni bardzo by się tym przejęli. On też jeszcze nie wie. Ja naprawdę nie rozumiem kto tam te bilety przydziela i jak to wszystko tam działa. Do tej pory dla wszystkich naszych pacjentów przychodziły tylko odmowy, że rekrutacja już jest zakończona i przez dwa lata nie będzie już miejsc. Muszę ci przyznać, że miałaś dobry pomysł. - Ale się cieszę. - Tak naprawdę to Dziadek nazywa się Petyr Sokol. ***** Grecja, wioska rybacka na wybrzeżu Morza Egejskiego w okolicach Salonik, dziewięć miesięcy od błysku. - Lalunia, hej lalunia, gdzie tak pędzisz, co? Czekaj no, pogadamy. Trzech młodych Greków, którzy zatrzymali swojego pikapa na parkingu przed małym wiejskim sklepem, piło piwo i głośno zaczepiało młodą dziewczynę z wioski. Piwo pili wszyscy, nawet kierowca. Dziewczyna próbowała szybko oddalić się z tego miejsca nie podejmując rozmowy. Przestraszyła się tych ludzi, których nie znała bo nie pochodzili z jej okolic. Jednak towarzystwo nie dawało za wygraną. Dziewczyna była bardzo ładna a cała trójka rozzuchwalona wypitym już alkoholem. Wstali i zastąpili jej drogę. - No gdzie tak uciekasz, nie chcesz z nami pogadać? Nie podobamy ci się? - Nie mam czasu, spieszę się do domu. Dziewczyna ominęła zaczepiających gwałtownym skrętem i zaczęła uciekać bardzo szybkim krokiem, niemal biegnąc. - Poczekaj, nic ci nie zrobimy, tylko pogadamy. Masz chłopaka? Jednak dziewczyna nie chciała już z nimi rozmawiać tylko biegła w stronę domu. Dwóch z nich jednak ją dogoniło i jeden złapał ją za ramię. - Dokąd to lalunia? Jak ci mówimy, że masz z nami pogadać to znaczy że masz! - Puść mnie to boli! - Puszcze cię, jak powiesz jak masz na imię. - Puść mnie, mam na imię Nila. - Nila, no proszę. Jaka krnąbrna. - To masz chłopaka czy nie masz? - Nie mam, zostawcie mnie. - Nie masz? To może chciałabyś mieć. Wybierz sobie któregoś z nas. - Puśćcie mnie bo będę wołać o pomoc. - Nie podobamy ci się? - Nie. - Co takiego? Słyszeliście, nie podobamy się panience! Dziewczyna w końcu wyrwała się i zaczęła uciekać. Po chwili cała trójka wsiadła do auta i zaczęła powoli jechać w stronę, w którą ona uciekała. Pech chciał, że akurat jak wyjechali zza rogu w następną przecznicę, to zdążyli zobaczyć gdzie wbiega do domu. Był to ostatni dom na wysokiej skarpie tuż przy plaży, najbliżej morza. Natręci popatrzyli na siebie znacząco i postanowili, że nie pojadą dalej, ale zatrzymają się na noc w tej wiosce. Umówili się, że będą spać na plaży i skierowali pikapa w jej stronę. ***** Kiedy pociąg dojeżdżał już do Salonik to Arman zdecydował, że nie będzie wjeżdżał do centrum miasta. Nie chciał znowu ryzykować poszukiwania noclegu w hotelu, gdzie sprawdza się paszporty a poza tym robiło się już późno. Oboje z Jamilą byli już bardzo zmęczeni. Postanowił, że wysiądą na przedmieściach Salonik i pójdą w stronę morza do najbliższej wioski, próbując znaleźć jakiś nocleg. Wysiedli na nieznanej sobie, małej stacji. Arman widział z okien pociągu, że stacja jest w pobliżu morza. Udali się z przystanku kole- jowego w stronę zabudowań. Arman wybrał pierwszy dom na skraju z ładnym widokiem na morze i zapukał do drzwi. Otworzył mężczyzna w średnim wieku o spalonej słońcem twarzy. - O co chodzi? Zapytał po grecku. - Przepraszam, czy mówi pan choć trochę po angielsku? - Nic nie rozumiem, jesteście turystami? - Czy ktoś mówi po angielsku? - Nila, chodź na chwilę! Mężczyzna zawołał w stronę wnętrza domu. Po chwili przyszła ładna młoda dziewczyna. - Może ty go zrozumiesz? - Mówisz po angielsku? - Trochę, słabo, a o co chodzi? - Szukam noclegu dla siebie i córki, zapłacę wam albo może pokaż mi kogoś kto przyjmuje turystów. - W wiosce nie ma nikogo kto wynajmuje pokoje turystom, jesteśmy tu rybakami. Miejscowości turystyczne są bardziej na północ. Chce pan u nas spać? - Tak, jeśli to możliwe. - Jesteście turystami? - Tak, właśnie. Dziewczyna zapytała ojca po grecku czy to możliwe. Ojciec długo się zastanawiał, ale w końcu odpowiedział: - Jeśli chcą zapłacić to niech śpią, przygotuj im pokój na górze i tak stoi pusty. W końcu jest z dzieckiem a robi się późno, gdzieś spać muszą. Nila przetłumaczyła Armanowi, że jeśli chce, to mogą spać w pokoju na górze, ale luksusów u nich nie ma. Arman się ucieszył. - Zrobić wam coś do zjedzenia? - Jeśli to możliwe, to byłbym wdzięczny. - A ty mała jak masz na imię? Uśmiechnęła się do Jamili. - Ona nie mówi, jest chora. Nila zaprowadziła Armana i Jamilę do skromnie urządzonego pokoju z jednym dużym łóżkiem, stolikiem z czterema krzesłami i pustą szafą. - Zaraz przyniosę wam pościel. Usmażę wam rybę, będzie za 20 minut, zejdźcie na dół na taras. Łazienka jest na dole, można wziąć prysznic. - Dziękuję za wszystko, jesteś bardzo miła. Oboje skorzystali z prysznica a następnie zasiedli do kolacji. Ryba smakowała im znakomicie, zwłaszcza że od rana nic nie jedli. Porozmawiali z dziewczyną oraz z jej ojcem, któremu Nila trochę tłumaczyła. Opowiedziała im, że mieszka tylko z ojcem. Matka zmarła kilka lat temu a wcześniej ciężko chorowała. Ojciec jest rybakiem i pracuje na kutrzeu bogatszego kuzyna. Kilka razy w tygodniu wypływają w morze. Ona pomaga przy przygotowaniu ryb i przy sieciach oraz dojeżdża do szkoły średniej do Salonik. Wiodą skromne, spokojne życie, jak większość ludzi w tej rybackiej osadzie. Nila zapytała również o Jamilę. Jej ojciec kiedy usłyszał, że Jamila jest chora, to coś powiedział do Nili po grecku. Arman tego nie zrozumiał, ale widział, że dziewczyna i ojciec znacząco na siebie popatrzyli. W końcu oboje poszli na górę i szybko zasnęli. Byli bardzo zmęczeni. W środku nocy obudził ich głośny łomot i krzyki. Najpierw ojca Nili a potem jej samej. Arman nie rozumiał słów, ale wiedział, że rodzina na dole została napadnięta i że oboje na pewno wzywają pomocy. Kazał wystraszonej Jamili położyć się pod łóżkiem i w żadnym razie stamtąd nie wychodzić. Po cichu otworzył drzwi, ale nie zapalał światła. Podszedł do schodów na korytarzu i obserwował co dzieje się na dole. Krzyki ucichły, słychać było tylko szamotaninę. Arman widział, jak jeden z bandytów posadził ojca na krześle i przyłożył mu nóż do gardła a dwóch pozostałych rzuciło Nilę na łóżko w jej pokoju. Jeden trzymał jej ręce i kneblował dłonią usta a drugi zerwał z niej majtki i rozchylał uda. Arman widział to przez otwarte drzwi pokoju. Dziewczyna walczyła. Po cichu zszedł na dół. Ponieważ korytarz był ciemny, napastnicy nie mogli go zauważyć. Był spokojny. Ocenił chłodno siłę napastników. Byli młodocianymi bandytami. To nie byli wojownicy jego kalibru i nie mieli broni palnej. Najbliżej schodów był ten, który terroryzował ojca nożem. Nawet Armana nie zauważył, poczuł tylko że jakaś niewidzialna siła łapie go nagłym żelaznym uściskiem za nadgarstek ręki w której trzymał nóż, a następnie poczuł potworny ból wykręcanego gwałtownie przedramienia i usłyszał chrupot rozrywanych wiązadeł stawów, łokcia i barkowego. Nóż przeleciał w powietrzu cały pokój. Następnie Arman wskoczył do pokoju i wyprowadził dwa szybkie ciosy. Jeden ręką, drugi nogą. Pierwszy złamał nos i wybił dwa zęby temu, który próbował zgwałcić dziewczynę, a drugi zadany w okolicę splotu słonecznego, pozbawił przytomności na kilkanaście sekund tego, który ją przytrzymywał. Ci przytomni zaczęli wrzeszczeć z bólu i uciekać w panice wywlekając swojego kolesia, który znowu zaczął oddychać, ale nie był w stanie nawet krzyczeć. Nila i jej ojciec zaniemówili zaskoczeni nagłym zwrotem akcji. W końcu wszyscy wyszli na taras przed dom. Wtedy zauważyli, że napastnicy dobiegają do swojego pikapa zaparkowanego na plaży. Samochód natychmiast ruszył i najszybciej, jak to tylko było możliwe, boksując w piaszczy- stej plaży, wjechał na asfaltową drogę a następnie z piskiem opon odjechał w stronę głównej drogi prowadzącej do Salonik. Nila objęła Armana za szyję i płacząc przytulała się do niego, powtarzając po angielsku jak mantrę: - Dziękuję, dziękuję. Nawet Jamila wyszła spod łóżka i patrzyła z góry przez otwarte okno co się dzieje. Kiedy emocje trochę opadły Arman spokojnie poszedł na górę i położył się spać. Zanim zasnął, to słyszał jeszcze, że poruszony rybak do kogoś dzwonił. Miał nadzieję że nie na policję. Kłopoty nie były mu potrzebne. ............................. Dotyk Amani, Tajemnica Pluszowego Misia, Spisek Duchów ......... www. Ebookowo.pl
    1 punkt
Ten Ranking jest ustawiony na Warszawa/GMT+02:00


×
×
  • Dodaj nową pozycję...