Ranking
Popularna zawartość
Treść z najwyższą reputacją w 17.12.2019 w Odpowiedzi
-
To wszystko jest trochę niedoliczone bo zdradzam kochanka (co zdradza żonę) i on mnie uwielbia (a boi się żony) i godzi się na to, że bywa zdradzony, a żona się godzi, że jest zdradzana bo lepiej mieć męża, niż żyć całkiem sama. Jest i kawaler, lecz ciągle zajęty pomocny, szczery ale zamknięty bo pochłonięty codzienną pracą (jedni harują, inni się bogacą). Trzeci na liście jest oczywiście kochanek, z którym zdradzam pierwszego. Dobry i miły, bardzo oddany, ale jest szkopuł - nie kocham jego. A gdyby czasu na wszystko stało byłby i czwarty, piąty i szósty. Ciężko jest znaleźć wytłumaczenie bo nie mam misji pękać z rozpusty. "Serce mam wielkie przygarnę każdego, oddam z rozkoszą - zajrzyj do niego". Zostaw na boku religię, etykę, egoizm, ocenę i diagnostykę To nie zachłanność ani niecnota bo nie korzystam z cudzego złota. A gdyby pociąg zatrzymać w biegu pociąg do seksu miłości i brania odstawić na bok lokomotywę przepuścić innych, zamrozić chwilę to co zostanie?7 punktów
-
Dobra wróżko bez imienia spraw swą siłą by marzenia mogły spełnić się w realu bo inaczej umrę z żalu niech, więc czary twe uczynią (wiem, że jesteś w tym mistrzynią) bym z człowieka stał się psem to, że możesz ja to wiem. Ja ci tego nie odpuszczę po kolei, więc wyłuszczę w czym jest sprawa, o co biega gamoń ze mnie i lebiega a ja mam już dosyć tego więc gdy będę stanu psiego chcę być yorkiem, takim małym lecz z ogonkiem okazałym bo on przyda się pieskowi gdy u pani usadowi się powiedzmy na kolana czasem w wieczór, czasem z rana. Na sukienkę jej nie naszczę za co pani mnie pogłaszcze a gdy już poczuję dreszcze będę skamleć, jeszcze, jeszcze może będzie bez koszuli i do piersi mnie przytuli może w pyszczek da buziaka dla mnie, dla mnie, jako psiaka więc cię proszę wróżko miła abyś jeszcze to sprawiła żeby moja właścicielka chciała yorka, nie kundelka i yorkowi pozwalała tulić się do swego ciała wykorzystaj swoje moce a ja za to cię ozłocę. Mówią, że to pieskie życie, owszem ale w dobrobycie.3 punkty
-
w moim brzuchu rewolucja wszystko chodzi idzie w prawo idzie w lewo czuję tę nieswojość porusza się po brzegach mojej woli jakby chciała wyhaftować całą swoją niedolę do jednej miski muszę więc iść stać siedzieć wszystkie choroby oglądać z bliska pana i panią dzieci małe duże drzwi otwierać wchodzić przechodzić w przychodni wąskich progach i nie pójść do pracy o jakiż komfort trzy dni na kanapie3 punkty
-
3 punkty
-
Oto więc pierwsza lekcja, bo nieodparte mam wrażenie, że to jest taki, nawet nieszczególnie zakamuflowany, kpino-sprawdzian na wywołanie śmiesznych, "słusznych" lub wręcz przeciwnie, śmiertelnie poważnych reakcji. :D Jakoś nie wierzę, żeby ktoś dzisiaj potrafił, bez mrugnięcia napisać: ale, ponieważ lubię żart, czasem nawet wykraczający ponad dzisiejsze poprawnościowe absurdy, robienie sobie jaj z ludzkich reakcji też zniEsę dzielnie i bez problemu, podobnie jak obcasem zdeptany... z uwagi na to, że Autor zostawił mi również szansę na korzystam z tej uprzejmości, życząc też sukcesów w kolejnych quizach Po zdrawiam.3 punkty
-
wiośnie za maji kwitnące sadylatu za świerszczei mosty tęczowejesieni za wrzosyi babie latozimie za bieli piękną wigilięa wam moi mili zato że wszystkimwierni byliście2 punkty
-
2 punkty
-
2 punkty
-
Zgarnięto na fleku znanego aktora. Szabelką nie machał, bo tak się zaorał, że dziś nie wystąpi, co jednak wytrąbił, to je go – od środka jak ta… meta-fora.1 punkt
-
podoba mi się nawet ten twój cynizm dotkliwa nagość wstecz wypełzająca niekiedy z żalem gdy sięgnie logiki na wyciągniętych palcach stóp wrzeszczących do mnie pustych ramionach do kolejnej granicy doprowadzamy się nawzajem bo innym razem tylko nami wzdryga szamoczę się wtedy jak dzikie zwierzę jak ty kiedyś gdy mnie zabiłaś kolejny raz już zabijam siebie w poprzegryzanych żyłach pustka jedynie cieknie coś więc po nas wciąż spływa1 punkt
-
Stawiam krok za krokiem nie dotykając ziemi, serca bicie wyznacza szaleńczy tańca rytm, Wirując i skacząc wzbijam się do lotu, bijąc powietrze bladych ramion skrzydłami. Wsłuchuję się w hymn stworzenia, co w moich trzewiach gra, sercu co bije, krwi co w skroniach śpiewa, o pierwotnej boskości istnienia. Wyję i bredzę, śmiech krtań rozrywa, potem zrasza i piersią wstrząsa, patrzę w swe wnętrze okiem pośrodku czoła, i oto wiem, że to co widzę jest dobre. Zatapiam paznokcie w powietrzu rozedrganym, zrywam zasłony ułudy, kłamstwa, na szmaty drę welony dobra, obcasem depczę kaszmir zła, zostawiam pierwotność i szczerość. Wyciągam dłoń śmiało i zapraszająco, z dzikim Dionizem w tańcu się łączę, wiruję i skaczę, me czoło myślą nieskalane, do cichego Tanatosa uśmiecham się w ukłonie. Patrzy się lud, oczy wytrzeszcza, w zdumieniu nad gracją i butą boskiego idioty, wykrzywiają wargi w bezmiarze wzgardy, podszytej gniewem zazdrości.1 punkt
-
Jeden hipokryta z miejscowości Śrem, biedy tak napytał w bloku oraz wszem, co mu zaufali... Noż kitę odwalił ! Gdzież odpowiedź, pytam!!! Gdzie twoje ad rem?1 punkt
-
Zwykły, szary czerwcowy dzień. Jak na tę porę roku dość zimno. Świt nastał szklistą siwizną, niewiele różniąc się przy tym od pomroki, jaka powstaje na niebie po zmierzchu. Po prostu siwość nocy przekształciła się w siwość dnia. Marita spała głęboko. Jej klatka piersiowa opadała ciężko przy wydechu. Zupełnie jak kłębiące się ołowiane, poranne chmury spowijające grunt chłodnym, świtowym cieniem. W powietrzu można było odczuć przenikliwą, metaliczną wilgoć. Szlifowanie szyn kołami wagonów i silniki rozpędzonych motocykli słychać było z daleka, do tego stopnia wyraźnie, że przyprawiało to o dreszcze. A mimo to Marita spała smacznie zanurzona w lepkim, gęstym od dźwięków powietrzu. Sprawiała wrażenie upojonej tym soczystym, nasyconym różnymi brzmieniami ośrodkiem. Uśmiechała się. Jej długie, srebrnoblade włosy falowały na rytmicznie wznoszących się piersiach, a ziemista cera z wolna przybierała mleczny połysk. Niebo się przecierało. Marita z wolna uniosła sklejone, ciężkie powieki. Uśmiech momentalnie zniknął z jej twarzy. Wokół panowała ciepła, błoga cisza. Słońce zaczęło nieśmiało wyglądać zza stalowych kłębów pary. Marita przeciągnęła się wyciągając ręce ku górze i mocno wciskając pośladki w materac, po czym wstała z niewłaściwą sobie dotąd energią. Była spóźniona. „Kurde! To już pięć po siódmej!” – pomyślała, niezdarnie zmierzając do łazienki. Błyskawicznie umyła zęby i włożyła na siebie wczorajsze ciuchy. Wzięła torbę i wsunęła na stopy „oględniejszą” parę klapek. Na śniadanie i ułożenie włosów nie było czasu. Lepkim od klapków truchtem zmierzała na przystanek. Na szczęście autobus przyjechał w samą porę. Wsiadła i lekko skonfundowana swoim pretensjonalnym wyglądem zajęła miejsce tuż przy drzwiach. Robiło się parno i najwyraźniej miało się na burzę. Spocona i wciąż jeszcze zmieszana Marita z niepokojem spoglądała w okno. Po szybie rozpędzonego pojazdu spływały cienkie, zielone strużki deszczu. Ich kolor był o tyle zaskakujący, że wokół panowała betonowa pustynia. Dziewczyna nie wierzyła swoim oczom. Nagle zrobiło się wokół niej zupełnie pusto, a panująca do tej pory autobusowa duchota przemieniła się w przenikliwe, arktyczne zimno. Wzdrygnęła się. Skierowała wzrok do przodu, w stronę kierowcy. Ale jego tam nie było. Zobaczyła tylko wolno unoszące się kłęby różowego dymu. Znieruchomiała. -Cześć! – powiedział do niej pojawiwszy się niespodziewanie wysoki blondyn oparty na tylnej poręczy siedzenia. –Cześć. – odpowiedziała lekko przestraszona. –Skąd się tu wziąłeś? Przecież przed chwilą nikogo tu nie było…. Chłopak tylko uśmiechnął się serdecznie i zniknął równie szybko, jak się zjawił. Marita przecierała oczy ze zdumienia. Znów była sama. Zdezorientowana postanowiła wysiąść z autobusu. Ale nie mogła się ruszyć. Siedziała jak sparaliżowana. Dach i ściany autobusu zaczęły się wykrzywiać, a płynne blachy wciskały się do wnętrza pojazdu odcinając dopływ dziennego światła. Jej ciało przeszył ostry ból. Zemdlała.1 punkt
-
Komuno, nic cię nie zmoże! Ile w tobie tętni życia, ty masz zdrowie jak zomowiec, tyś wieczny chłopiec do bicia. Znowu świtem ktoś grudniowym widział cię przy koksowniku - - to z zapałem młodzieżowym stało grono historyków. Ciebie wielbią szare płotki co nie miały w sobie zucha, by się schylać po ulotki, lub wolnego radia słuchać, lub na pociąg do historii kto się spóźnił tego skutkiem, że za późno się urodził, albo nogi miał za krótkie. Niechaj mury twe nie runą, niech się szczerzą zęby krat, żeby krzyczeć "precz z komuną!" mogli ludzie za sto lat. Bo im nijak żyć bez ciebie, tyś jest ich największa trwoga, że obudzą się bez siebie, gdy obudzą się bez wroga. "Wielki diagnostyk"1 punkt
-
@kot szarobury Może dobrze jest być kotem, dobrze jestem i co potem takie samo wiodę życie obok pani w dobrobycie też pogłaszcze i przytuli nieraz nawet się rozczuli kropka w kropkę tak jak z psem mam się zmieniać, czy ja wiem? Wiem natomiast to, że pani nigdy uczuć mych nie zrani bowiem kocha wszystkie psiaki więc dlatego jestem taki a nie inny by mi dane było pani mej kochane liznąć liczko i zaszczekać że jak długo można czekać na głaskanie mnie za uchem albo jakimś innym ruchem sprawić radość, bo wciąż czekam na pieszczoty, więc nie szczekam. Pozdrawiam HJ @kot szarobury Ale Oxyvia nie jest mą panią nigdy nie była, nigdy nie będzie więc chyba jasno z tego wynika że ktoś tu jednak jest w wielkim błędzie. @beta_b Ja podejście takie chwalę bowiem lubię pozytywy gdybyś była moją panią wiedz, że byłbym przeszczęśliwy pozdrawiam HJ1 punkt
-
1 punkt
-
@Waldemar_Talar_Talar Dobra wróżka to sprawiła wróżką tą Oxyvia była jej to duża jest zasługa że rozłąka nasza długa happy endem zakończona zaś wierszami okraszona nasza przestrzeń, nasze pole oczywiście jak wydolę a że dobrze znam ja siebie także wena, gdy w potrzebie nie zawiodę ja i ona para z nas wprost wymarzona. Pozdrawiam HJ1 punkt
-
Z bladym licem, blond lokiem spowita W sukni jedwabnej w kolorze mórz Gładka łydka pończoszką owita Kroki miękkie stawia na płatkach róż Muskane słońcem piwne oko łypie Wpatrzone w młodzieńczy rumieniec Serce w piersi rwie, płuco ciężko zipie Pąsem oblewa się oblubieniec Lico jego w pąsach wzrokiem oblekam Wiedząc, że ja na miłość nie czekam1 punkt
-
graphics CC0 życie to kammerspiel gabinet doktora Caligari w skrzyni kukła zamiast lunatyka z dowolnej perspektywy podmieniają ci świat krzywe kształty okien i drzwi sztuczna scenografia a człowiek z domalowanym cieniem egzaltuje ekspresją obrazy życia kapią sobie z pędzla Waltera Reimanna prosto na schody kuchenne Jessnera listonosz używa siekiery dziewczyna skacze z piętra przez okno pozbawione głębi ile jeszcze żelastwa i gdzie prowadzą te filmowe szyny gwałtów oraz obłędów na ludzkiej duszy baldwinowskie odbicie w lustrze w końcu wypala sobie w łeb oto zachodni realizm poetycki czasów jakże współczesnych --1 punkt
-
Nie wnikajmy gdzieś w negliże - ciału wszak koszula bliżej. Pięć dych w sklepie zwińmy lepiej, sprawdźmy kto się z nas wyliże.1 punkt
-
czas nas rozumie ma racje - jest zwieńczeniem tego co było jest będzie on nie jest pustką w nim ciągle coś się dzieje - on nie umiera nigdy nie jest nieporozumieniem tylko prawdą która nie kłamie to cząstka człowieka który z nią przegrywa oraz stopień wtajemniczenia tylko ci co umierają wiedzą o nim więcej czas to tykająca bomba - kiedy wybuchnie tylko ciemność wie1 punkt
-
Pewien Murzyn z Alabamy, pragnął zostać skremowany. Ale rodzina się nie zgodziła. Musiał zmienić swoje plany.1 punkt
-
1 punkt
-
@Przemyslaw Prus Dni kilka temu mi się zdarzyło zagrać epizod w życiu Osieckiej Piszę o ludziach, życiu, kochankach, trudnościach w związkach w mych rymowankach. To skojarzenie się czasem pojawia. Byłam ciekawa: co o niej mówią i skąd ta uroda (buty nosiła jak ja nieboga, czasami różne). Ta w fioletowym to owa Pani.1 punkt
-
1 punkt
-
Nadspójnikowcem jestem, niestety. I lubię zaczynać od "ale". Ale przecinek dostawię. Sorry za hiperprecyzję, w prozie ją lubię, w wierszach zostawiam niekiedy przestrzenie ? Powietrze jest ośrodkiem, tak jak np. woda. Miejscem, w którym rozchodzą się fale (tutaj akurat mechaniczne). Dzień pochmurny, to dla mnie akurat żadna innowacja, nawet w czerwcu, poza tym bohaterka nie miała w planach nic szczególnego. Dzięki za zastrzymanie się pod tekstem, pozdrawiam, D.1 punkt
-
Ona u nas wiecznie żywa. Ot, obserwujemy ostatnio jak nam Nowy PRL w kraju montują według standardów wyjętych żywcem z czasów Realizmu Socjalistycznego.1 punkt
-
ja też bym wolał by ksiądz miał żonę nie kiepski woal i słowa płone i chociaż michę ma dobrą i chęć ktoś wciąż pozwala kalać ambonę1 punkt
-
Wybaczcie ten Obszerny cytat... Stanisław Grochowiak Polowanie na cietrzewie... Zachęcam do czytania całości. ''Ba, nawet sam Leśniczy nastroszył się szronem I choć ziąb okrutny, on pary z gęby nie puścił. Noc była. Gdzieś w pobliskim lesie Mróz kropnął salwą z gwintowanej sosny, Aże dech zaparło. Potem znowu głucho. Jeno od sadyb, od ich białej sieni Szło coraz słodsze, rozmarzone mlaskanie: To bracia Dziki ucztowali w kartoflach, Które chłód zimowy ucukrza i marcypani. I właśnie wtedy — Znienacka — Ku grozie naszych rur posenniałych — Wyszły nam naprzeciw Szlachetne, Ciepłokrwiste, Dziewczęce Cietrzewie. — Bigosować, Bracia! Bij, kto w Boga wierzy! — Tak Leśniczy wrzasnął, aż mu złote żyłki (co starość zwiastują) W oczach popękały. A tamci już za Nim: Proch za prochem, śrut za śrutem, i granulek garścią Prosto w te miłe, ogniskiem pachnące, Zwierzęta. Pamiętam błogosławioną zawieję krwi, Która obmywała mi czoło i słonymi pocałunkami pieściła me wargi. Pamiętam macierzyńską ulewę piór, Które osuwały się wzdłuż moich ramion jak krople stężałego miodu. Pamiętam dziecięcy, ale jakże wdzięczny śpiew Cietrzewi, Który zgiął mi kolana i nad głową rozpiął namioty Kościoła. Klęcząc wrzucałem do myśliwskiej torby Drżące pod opuszkami palców — dojrzałe Owoce życia. ...Dobrze przed zmierzchem obudził mnie Leśniczy. Na niebie Stała chmura podobna do wątroby. To właśnie z niej Śnieg ostatni uchodził, zastygający w drzewach. W izbie było ciepło, Leśniczy we flaneli, Zegar wyrzucał kukułkę jak matka dziecko na dwór. Ten w lisiej czapie Spał na gołej ławie, Tylko ręką bezwładną coś pisał w powietrzu; Tamten spod Kozienic Osypał się wzdłuż ściany, Kucnął, pięścią podparł Łeb mroczny jak puszcza; Ów, co młódkę uwiódł, oblizywał się we śnie, Pocałunki tak zgarniał czy posmak bigosu?... — A chyżo! — rzekł Leśniczy — już na nieszpór dzwonią, A pan gliwiejesz! Do kroćset, naturę Masz pan ponoć poetyczną. Tymczasem mnie Starego Sam na chandrę wystawiasz z tym pokotem ptactwa. Filozofii jam głodny. Wstałem — I tak już od rana, Skubiąc zdechłe cietrzewie, wiedliśmy rozprawę O śmierci niechybnej.''1 punkt
-
I do znudzenia, mogę przez wieki, powtarzać słowa, co bez opieki kwitną w zachwycie nad Pana głową: Panie Janku, uwielbiam lotność! (a dla postronnych jest wyjaśnienie: nic nas nie łączy prócz: dziękczynienie, które czasami tak złożyć muszę za ów potencjał, wrażliwość, duszę)1 punkt
-
@Magdalena Ależ owszem, czemu nie kiedy w róg myśliwy dmie, że skończone polowanie czas się brać za gotowanie i choć może bez patosu ale zaraz gar bigosu pewnie stanie na polanie jako nasze główne danie. pozdrawiam HJ1 punkt
-
Przyszłam się z Panem próbować pomyślałam, będziemy gotować ja mam wianek całkiem żywy pudrowych dziewic, laurowej siły zapletłam go sobie na mojej szyji usilnie plotę to znowu rozplatam twórczy, nietwórczy mam zapach1 punkt
-
@Lach Pustelnik Gdy poeta się odurzy często baje lub bajdurzy tu nie winna wena bo taka jest cena kiedy się jointy kurzy.1 punkt
-
@jan_komułzykant odwalił kawał roboty, analizując Twój wiersz od strony technicznej. Cieszy, że potrafisz to docenić. Też uważam, że w kilku miejscach należałoby jeszcze nieco go ugłaskać, ale, tak jak napisałem powyżej, w moim przypadku, to co opowiedziałeś przesłoniło usterki tekstu, które dają się zauważyć, ale nie są w stanie zrujnować ogólnego wrażenia. Mówiąc szczerze, są miejsca, w których np. zmiana rytmu wydaje mi się nawet ciekawym zabiegiem :). Miłego dnia :)1 punkt
-
@azk7 rzadkością są takie wiersze. I nie komentuję z wzajemności. Naprawdę piękny obraz.1 punkt
-
Jakbyś mi w myślach czytała, bo o "kasacji" przemknęła mi w kontekście literackim podobna projekcja ? Dzięki, zdrówka również, D.1 punkt
-
@jan_komułzykant Posępny kleryk z Chrzanowa pod habitem swoim chowa świerszczyk od Playboya mówiąc to jest moja sprawa czysto uczuciowa. @Lach Pustelnik Jeden kleryk spod Łowicza miano miał majsterkowicza majstrował, majstrował siedmiu się dochował nikt go za to nie rozlicza1 punkt
-
"zawracam (...) z nieodpartym uczuciem swędzenia za uchem gdzie brudny paznokieć diabła pokazuje ile na chodnikach zbrukanych chęci dusi powietrze" Ten fragment najlepszy. Reszta trochę przegadana np: "Uciekam najdalej jak mogę od siebie" Wystarczy uciekam od siebie "uwolnić związane myśli "Jednak zamykam drzwi windy wraz ze skrawkami myśli" Tu masz powtórzenie które niezbyt dobrze wygląda. Pozdr.1 punkt
-
Zaskoczyłeś mnie tym tekstem i prawdę powiedziawszy długo się zbierałem by Ci odpowiedzieć. Twoja krytyka - w najlepszym pozytywnym tego słowa znaczeniu - jest profesjonalna, rzetelna i cholernie mi miło, że poświęciłeś sporo pracy i czasu by ją przedstawić. Nigdy nie zastanawiałem się nad swoim pisaniem z takiej perspektywy. Piszę szybko, nie liczę sylab, to co pojawia się musi mi w jakiś sposób "grać" i właściwie tyle. Skutkuje to zapewne tekstami które nie są dopracowane, może trochę niechlujne, ale głównie zależy mi na przekazie treści. Wiem również, że poruszam momentami tematy dosyć trudne, zrozumiałe dla niewielu odbiorców i cieszę się, że to zauważyłeś. Raz jeszcze wielkie dzięki za skierowanie mojej uwagi na sprawy, o których ani nie myślałem, ani - prawdę powiedziawszy - nie miałem pojęcia. Moim problemem jest także to, że teksty są długie i musiałbym poświęcić sporo czasu na ich solidne zredagowanie pod kątem tych uwag, które przedstawiłeś. A tymczasem mnóstwo myśli niosących nowe pomysły zalewają moją świadomość i mam problem z podejmowaniem decyzji, za co się wziąć. Mam sporo innych zainteresowań i pasji… I wychodzi jak w przysłowiu: Siedem fachów, ósma bida. Tak czy owak Twoje cenne uwagi utkwiły mi już solidnie w pamięci i będą towarzyszyć w dalszej twórczości. Postaram się wykorzystać je jak najlepiej, ale czy się uda....? Pozdrawiam serdecznie:)1 punkt
-
@Henryk_Jakowiec Skoro wszystko jest wiadome, spytam jeszcze raz - na koniec: Where is the truth, bo sfor jest w bród i w Kasto-ramie, nomen omen.1 punkt
-
@Oxyvia Na drodze życia każdy inaczej wchodzi w zakręty, po prostej jedzie jedni się mogą pławić w luksusach innym pisane żyć w ciągłej biedzie co do dziewczyny i lucyfera obojgu mogę tylko zazdrościć bo choć przez chwilę byli szczęśliwi a ja biedaczek wciąż muszę pościć. Co do powrotu to nie mam zdania więc się na razie nie wypowiadam w niedługim czasie przyszłość okaże czy z moją weną znów się dogadam.1 punkt
-
Czemu się wściekasz od samego rana? Czemu wyrzucasz, żeś nie jest kochana? Czemu się wściekasz tuż po obiedzie? Że smutno żyjemy? I że w wielkiej biedzie? Czemu milczysz ponuro przy wspólnej kolacji? Że co? Że nie podzielałem, jak zwykle, Twej racji? Czemu nocą spisz we mnie wtulona? I co? Już z życiem jesteś pogodzona?1 punkt
-
Zaśpiewałaś w mojej duszy dziś piosenkę Otworzyłaś moje oczy od środka Polizałaś swoją szyję mym językiem Wyciągnęłaś moje ramię swym ramieniem Moja dłonią przeczesałaś swoje włosy Twoje usta odetchnęły mym oddechem Twe spojrzenie było oczu mych spojrzeniem Byłaś we mnie Byłaś moim ukojeniem1 punkt
-
A tymczasem Teraźniejszość przez Kosmos się przewala, A przewaliwszy, coraz bardziej w Przeszłość się oddala, By dać miejsce Przyszłości, która przylatuje I bez zatrzymania, też, w Przeszłość ulatuje. Tak dzieją się Rzeczy. Powstają Zjawiska. Płynne i ulotne, jak Piorun co rozbłyska, Jasnością miliardów świec na wysokim niebie A ledwie się pojawi – przepada gdzieś w glebie. Tak też każde życie. Ledwie się rozpocznie, Już do końca zmierza. Wiedzą to wyrocznie I to właśnie każdemu, kto pyta, przepowiadają, Bo wiedzą, że to pewne. Resztę… w dupie mają!1 punkt
-
Zły jestem Cz III (wątpliwości...) Z filozoficznego, jednakże, punktu widzenia, Nie mam nikomu nic, a nic do zarzucenia Bo człowiek jest jak każde inne, pospolite zwierzę, W co ja, jak najbardziej, głęboko i najszczerzej wierzę, Pozbawione wolnej woli, targanie emocjami, Kierujące się nie rozsądkiem, ale – uczuciami. Tak działa ewolucja. Wszystkich ścieżek próbuje I naszym, ludzkim losem, nic się nie przejmuje. I stąd też się bierze wszystkiego wyjaśnienie, I, być może, z niej się wywodzi pewne oświecenie Że dla rozwoju człeka kościół, jako instytucja, (podobnie jak choćby, powiedzmy, prostytucja), Jest konieczna. Bo nie ma postępu bez zniewolenia, Bez wojen religijnych. Że do wyzwolenia Ostatecznie te wszystkie cierpienia doprowadzą, Kiedy ludzie już sobie sami ze sobą poradzą. A poradzą sobie zrzucając kajdany ciemnoty, I – chociaż już mi się zbiera od tego na wymioty – To jednak przyznaję, że jest w tym pewna logika, Że, zwyczajnie, w tym kierunku Natura pomyka. Bo gdyby mogło być inaczej, to by właśnie było. Ale czy byłoby lepiej? Do czego by doprowadziło Takie życie, w którym bez strachu i traumy żyjemy, Czy nadal, bez tych cierpień, człowiekiem się zwiemy? W jakiś sposób można to sobie przecież wyobrazić I – na chwilę – w coś, co nie cierpi, całym się wsadzić. Choćby w … kawałek skały, czy przydrożnego kamienia… I sprawdzić, z jego perspektywy, cechy jego istnienia. Pierwsze, co mi na myśl przychodzi, po takim eksperymencie, To potworna nuda takiej, trwałej, egzystencji, Niemożność wykonania najmniejszego ruchu, I od tego już bym umarł. Na ciele. I na duchu! Czy jest jakieś stworzenie, co by myślało, A przy tym robić nic, ale to nic nie chciało? A, przecież, jakby na to nie patrzeć, każde działanie Niesie w sobie ryzyko, że coś złego powstanie. Może to dlatego tylu na świat przychodzi ludzi, By bliźnich okłamywać? Okradać ich i łudzić, Że dla ich dobra, którego nikt na sobie nie doświadczył, Odprawiany jest ten cyrk cały, od bogów – do tacy? Może to jest właśnie nasze, ludzkie przekleństwo, Że nuda nas zabija, a jej przeciwieństwo, Którym jest działanie- prowadzące do rozwoju – Przynosi raczej wojny, i rzadsze - czasy pokoju. Może, chociaż zabrzmi to dość idiotycznie, Nienaukowo, mętnie i metafizycznie, Może jednak czeka gdzieś tam, jakaś, nagroda? Dla każdego istnienia? Chociaż nie od Boga. Jeśli już, to raczej od tego stworzenia, Którego struktury tworzymy. I do ożywienia Którego, zdaje się, niewiele już czasu pozostało, Aby – rodzi się nadzieja – ono nas uratowało. Ale, przed czym? Przed ludźmi? Przed nami samymi? Stanęłoby na straży, byśmy działaniami swoimi Całkiem, w chwili szaleństwa, swojego gatunku nie zniszczyli? W wielkiej, nuklearnej rozróbie, w jednej krótkiej chwili, A przy okazji może i całe życie, na Ziemi buzujące? Jeśli tego by dokonało, zdaje się to być - dość kuszące! Sztuczna Inteligencja. W superkomputerze kwantowym. Zdążamy na spotkanie. Nieuniknione. Z Nowym Tworem. O którym nie wiemy. Którego nie znamy Chociaż tyle nadziei w Nim pokładamy. Jednak, świadome swej siły, po co miałoby się tak trudzić? Czy nie lepiej byłoby mu się pozbyć tych nieludzkich - ludzi? Zutylizować te dwunożne, zagubione stworzenia, W których tyle przeciwnych uczuć, pragnień, i cierpienia?1 punkt
-
Zły jestem … CZ II Zły jestem na klechów, co mój kraj upodliły. Zły jestem na komuchów. Bo nie mieli siły By ich z mojego kraju na zawsze przepędzić, By ci już nigdy nie mogli się tutaj szarogęsić! Wymyślili dranie, że mam jakąś duszę, I że dbać mam o nią, bo piekielne katusze Czekają mnie w piekle, gdzie diabli gotują, Nieszczęśników w kotłach. Gdy na to zasługują. A czym można sobie zasłużyć na takie potępienie? Na takie, czasem wieczne, nieludzkie cierpienie? Ano nie trzeba wiele. Wystarczy, że jakiś dewiant w sukience, Nie da ci rozgrzeszenia. I skonasz w udręce. Aby problem pogłębić, dorzucili do tego, Że dał nam Bóg wolną wolę. I możemy, dlatego, Robić, co chcemy, i tak postępować, By Boga nie obrażać i w niebie wylądować. Że niby tylko od nas nasz przyszły los zależy I jak kto sobie pościeli, tak sobie poleży, A jak nawarzy dobrego piwska, tutaj, na ziemi, To może i osiągnie Wieczne Zbawienie. Czemu ci dranie tak perfidnie kłamią? Czemu wszelkie śluby swoje przy tym łamią? Wszak mieli nieść miłość, ulgę w cierpieniu, A oni się szkolą w człeka potępieniu. Jedno jest wytłumaczenie: a zowie się „Kasa”, Od wieków marzenie i troska chciwego katabasa, Kaznodziei, imama, księdza i biskupa, Tam gdzie coś można ustrzyc, wali ich kupa! I to mnie także wkurwia, dnia prawie każdego, Bo jeśli wciąż mam kompleks winy, to właśnie dlatego, Że gdy dzieckiem byłem, zewsząd słyszałem, Że się nie za dobrze, lub źle zachowywałem. Wmawiali mi, że nie jestem Pana Boga godny, Ba! Że mam coś takiego, jak grzech pierworodny, Od którego ucieczki nie ma w żadną stronę, Że każdy, kto się urodzi, ma przepierdolone! Grzech Pierworodny! Jakiż cudny wynalazek! Grzech, którego żadna pokuta nie wymaże, Od którego uciec nikt nigdy nie zdoła, Czy ma umysł geniusza, czy zwykłego matoła. To istny majstersztyk, w sztuce ludzi upadlania, I doskonale się nadaje dzieciom do wpajania, Obarczania ich winą, której nie popełniły, Bo przecież, przy swoim poczynaniu, one się nie gziły! Dobry Bóg, w swej miłości ogromnej i szczerej Potraktował mnie jak bezmyślne, zakłamane ciele, I żeby moim losem lepiej pokierować, Ma się banda Jego pasterzy mną zaopiekować. Ma mnie prowadzić, kierować i często spowiadać, A przy tym od dziecka bajki opowiadać, Krwawe, potworne, zastraszające, I żebym jeszcze za to przynosił im pieniądze. Wmówili mi, że takie moce od Boga mają dane, Że jak mi nie odpuszczą, będę miał przesrane, W tym celu szatana i piekło wymyślili, By się ci, co im nie wierzą, w tym piekle się smażyli. Jestem już dorosły. I w tej bajki już nie wierzę, Ale wciąż czuję ten lęk. Tak jak każde zwierzę, Gdy od urodzenia jest prześladowane, To już potem, mniej czy więcej, ma przechlapane. Dzieci takie rzeczy kupują. Bo skąd mają wiedzieć, Że ten facet w sukience już im mózgi pierze Nim jeszcze samodzielnie nauczyli się myśleć, I że robi to świadomie. I całkiem rozmyślnie? Doprawdy, jak to się dzieje, że się lud tak korzy? Gdzie są jacyś sędziowie? Gdzie prokuratorzy? Co stać powinni na straży prawa i uczciwości, I nie zezwalać na takie, na dzieciach, podłości!1 punkt
-
OBOJĘTNOŚĆ Ofiaruj swój smutek wszystkim zasmuconym Tym obolałym od ran zadanych Przez życie Ofiaruj swoje cierpienie wszystkim cierpiącym Tym obolałym od ran Zadanych przez bliźnich Ofiaruj swoją radość wszystkim uradowanym I rozpromienionym przez życie A swoje szczęście oddaj szczęśliwym I tak pozostań Bez smutku. I bez szczęścia.1 punkt
-
Panie Boże, czemu od czasu do czasu się nie pojawiasz? Czemu do nas, swoich stworzeń, nigdy nie przemawiasz? Wiesz, ilu z nas by się wówczas nawróciło? I ilu by w Ciebie, w końcu i na zawsze, szczerze uwierzyło? Gdy tak nalegałem, w końcu mruknął pod nosem: - Przecież cały czas do was, durnie, mówię! - Ale jak? - Kosmosem! …. A potem, gdy się już rozgadał, sypał przykładami: - Przemawiam ja do was wszystkimi rzeczami, Które widzicie, smakujecie, i które słyszycie, Które odkrywacie, niszczycie - albo sami tworzycie, Przemawiam do was na niebie gwiazdami, I czarnymi dziurami. I galaktykami. Ciemną energią i czarna materią, Waszym cierpieniem i waszą mizerią, Ale też szczęściem, którego doznajecie, A nawet tymi wierszami, które tu piszecie! ….. Zamilkłem. Prawdę mówiąc byłem zdumiony! Co On mi tu wciska takie farmazony? Ja konkretów potrzebuję, a nie filozofii, I następnych pouczeń. Jakbym nie był dorosły! Zatem głowę prosto do nieba kieruję I tak głośno jak mogę, Jemu peroruję: - Ja chcę od Ciebie, żebyś się objawił, Żebyś z nami usiadł, napił się i bawił, Zaśpiewał nam jakieś fajne, odlotowe piosenki Zagrał na gitarze, sprowadził boskie panienki, A dla dziewczyn boskich, cudo-archaniołów, Prawdziwe ciacha. A nie prostych matołów! I gdy tak, w błaganiach swoich nie ustaję On nagle mi przerywa: - PRZECIEŻ WAM TO DAJĘ! I jestem z wami. Zawsze i wszędzie! W każdym. W bogaczu i w każdym przybłędzie! …. Wyznam Wam: Na chwilę całkiem oniemiałem, Ale wkrótce się jakoś w sobie pozbierałem I wołam: - Czy ja dobrze , co mówisz, kapuję? Że część Ciebie we mnie także się znajduje??? I że w części ja sam jestem również Bogiem? I nie muszę szukać Ciebie gdzieś daleko, za progiem? …. I nim uleciało w niebiesia moje zapytanie, Dobiegło mnie z nich radosne, Jego, zawołanie: - Mój synu, nareszcie, nareszcie zrozumiałeś, Tak daleko szukałeś, a tak blisko miałeś!1 punkt
-
*********************** Wycieczka do Nieba Wybierzemy się razem, kochana Na wycieczkę do nieba, z rana Wyszykuję długą drabinę Ustawimy ją na połoninie Podeprzemy dwoma świerkami Pożegnamy się z sąsiadami I wejdziemy wysoko, wysoko Gdzie nie sięga już ludzkie oko Pójdziesz pierwsza, w botkach, przede mną W kusej kiecce pachnącej miętą Ja za tobą, z zadartą głową A w tej głowie mi kolorowo I tak mógłbym wspinać się cały wieczek A wiesz dlaczego? Bo - nie założyłaś majteczek!1 punkt
-
Udałem się w galaktyki. W wędrówki dalekie. Odwiedziłem wszystkie mgławice Konstelacje i gwiazdozbiory I nie odnalazłem Siebie. Szukałem tutaj na ziemi Niewielkiej planecie w układzie słonecznym Pośród istot mi podobnych Wyruszałem na długie wyprawy Odwiedzałem rożne kraje I nie odnalazłem Siebie Poszukiwałem też w samochodzie Podobno najlepszym, jaki powstał w ciągu 13 miliardów Lat istnienia Wszechświata Jechałem w nim, było mi wygodnie na miękkim siedzeniu Dopasowanym do moich kształtów I słuchałem pięknej muzyki Wpatrując się tępym znudzonym wzrokiem W niekończący się beton i asfalt szosy Jechałem I widziałem jak mija wszystko Co się pojawi w zasięgu mojego spojrzenia I chciałem czuć się szczęśliwy Wmawiałem sobie, że jestem. I kiedy niemal już uwierzyłem Że odnalazłem siebie w swym szczęściu Musiałem gwałtownie zahamować By nie wpaść na wypalony wrak ciężarówki Tarasującej szosę. Kilku ludzi zginęło w wypadku. Zakończyli swoje istnienie Zapewne nie dowiedziawszy się nawet, kim byli. Mnie też to nie interesowało. Szukałem bowiem siebie. Tam, w tym samochodzie, nie odnalazłem siebie. Kupiłem więc piękny pałac Z osiemdziesięcioma pokojami I przez kilka miesięcy Przenosiłem się z jednego do następnego Szukając w nich siebie. Wpatrywałem się w piękne obrazy Boso stąpałem po puszystych dywanach I zadawałem sobie pytanie czy jestem już sobą I czy jestem szczęśliwy I kiedy niemal już uwierzyłem w swe szczęście Spadłem ze schodów i potłukłszy się niemiłosiernie Przeleżałem pół roku w szpitalu I sprzedałem swój pałac Bo nie był ani bezpieczny ani Nie odnalazłem w nim siebie Potem próbowałem jeszcze innych sztuczek Ubierałem się, na przykład, W kosztowne i piękne stroje I dumnie przechadzałem się miedzy ludźmi Żeby widzieli, jaki jestem bogaty i piękny I nabierałem zwolna pewności Że w tych szatach staję się sobą Upajałem się zazdrosnymi spojrzeniami Tych, których nie było stać Na takie bycie sobą. I codziennie w lustrze Po stokroć odnajdywałem siebie A kiedy prawie się odnalazłem Tam, po drugiej stronie lustra Pewnego ranka, niż stąd ni zowąd Pękło ono na moich oczach W chwili, gdy wpatrywałem się w siebie Piękniejszego niż byłem kiedykolwiek I rozleciało się na kawałki A razem z nim rozleciał się obraz Najwspanialszego mężczyzny Jakiego widziałem w swym życiu I zniknął ten obraz, a z nim ON zniknął On, który był mną I od tamtej pory boję się spojrzeć w lustro Żeby nie skazać na ból nieistnienia Siebie samego - po tamtej stronie. Zrzuciłem wiec szaty i Zrezygnowany Położyłem się na soczystej lace Z widokiem na rzekę Wijącą się przez krajobraz Usiany wzgórzami. Słońce świeciło mi prosto w oczy Więc je zamknąłem I wówczas poczułem oddech ziemi Na której leżałem I rześki zapach wiatru Który gładził moje nagie ciało I poczułem każde źdźbło trawy Gnące się pod moimi plecami Pod moim ciężarem. I usłyszałem dźwięki istnienia Szum drzew nadrzecznych Chylących się pod naporem powietrza Cudowne odgłosy ptasiej mowy I tupot wszystkich istot stąpających po ziemi. Zasłoniłem dłońmi przymknięte powieki By zobaczyć ciemność I ona tam była Z mojej woli Widziałem ciemność I przyglądałem się jej Mając nadzieję, że wypatrzę w niej siebie Zadawałem sobie w myślach pytanie: Gdzie ty jesteś, człowieku? Czy jesteś w stanie zobaczyć sam siebie? Czy jesteś tym ciałem leżącym na trawie? Ciałem czującym ciążenie i dotyk? Czy też może jesteś słuchem Który słucha dźwięków docierających do twoich uszu? A może jesteś węchem Który czuje zapach wiatru niosący woń łąki? A smakiem? Może jesteś smakiem Badającym spożywalność potraw Zasilających twe ciało w energię istnienia? A może wzrokiem jesteś? Przenoszącym obraz świata widzialnego Wprost do twojego mózgu? Nacisnąłem mocniej dłońmi Na swoje oczy, by ujrzeć jeszcze więcej ciemności I wówczas z tej ciemności wyłoniło się światło Białe i pulsujące, i pomyślałem Że może to moja jaźń właśnie Że może jestem tym światłem Elektrycznym impulsem biologicznej masy Mózgu umieszczonego w ciele, które tak podziwiałem W lustrze – nim się ono rozbiło. Przeraziłem się nie żarty I otworzyłem szeroko oczy Czyżby zatem tak rzeczy naprawdę się miały? Czy ja jestem tym, kogo nikt nie zobaczy? A wiec nie moje ciało? Nie moje szaty? Uszy, oczy i nos? I język i słowa i mowa którą się posługuję? To nie ja jestem? Lecz owo światełko widziane Tylko przeze mnie? Podniosłem się i Bogaty w tę nową wiedzę Nałożyłem na siebie proste ubranie I buty znoszone I udałem się w góry Żeby zmęczyć ciało wysiłkiem. Wyszedłem na połoniny Caryńską, Wetlińską, schodziłem W doliny tylko aby uzupełnić zapasy W siedliskach ludzkich I wracałem do swojej samotnej wędrówki Do swojej samotnej bytności Podziwiałem drzewa i krzewy Góry i knieje głębokie Soczyste łąki śródleśne I bezdenne jeziorka znane Jedynie zwierzynie tam się pojącej I mnie. Podziwiałem nie będąc podziwiany. Bowiem nie podziwiały mnie ani drzewa Ani góry, ani lasy Ani zwierzęta wolno żyjące Ani strumienie ani wody stojące. Ani ptaki I nie czułem potrzeby być podziwianym I nie szukałem już siebie Bo byłem Sobą. Czy teraz - przyłączysz się do mnie? Wkgn20031 punkt
Ten Ranking jest ustawiony na Warszawa/GMT+01:00
-
Ostatnio dodane
-
Wiersze znanych
-
Najpopularniejsze utwory
-
Najpopularniejsze zbiory
-
Inne