Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Gavin

Rekomendowane odpowiedzi

Kim jest ta pani w starym berecie
z której się śmieją w telewizorze
panowie w krawatach za duże pieniądze,
z białymi zębami i puklami z jedwabiu?

Czy powiedziała coś przewrotnego
prosto w kamerę machając dłońmi,
na których bruzdy, jak Wisła i Odra,
skrywają sekrety czarno-białych czasów?

Kim są ci ludzie, którzy bez namysłu
wiozą na śmietnik całe pokolenie
babć, dziadków, starców też chcących wykrzyczeć
manifest ostatnich lat swojego bycia?

Kim jest ta pani w starym berecie,
idąca z torbą przez deszcz po zmroku
ze spuszczonymi na bruk oczami?
To czyjaś mama, to krew jak ma własna.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ten wiersz to taki kubeł zimnej wody na głowy wyznawców kultu młodości

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

To czyjaś matka, to krew jak nasza własna! - może nie brzmi miękko jak  czyjaś mama i krew jak ma własna tylko twardo, surowo jak stuknięcie ręką w stół.

I ja  tak zakończyłabym ten wiersz,  gdyby był mój :)

Edytowane przez czytacz (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

I dlatego napisałam - gdyby był mój  :)

Nie przekonywałabym że to dla mnie ważne, bo to jak moja krew ale odwołałabym się do wszystkich - ważne bo jak nasza własna. Powinno być ważne nie tylko dla mnie ale dla wszystkich innych - oczywiście moim zdaniem :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na pewno myślę tak jak Ty, należy szanować ludzi starszych z wielu powodów - dali nam życie, wychowali,wykształcili nie rzadko poświęcając swoje życie tylko i wyłącznie zapewnieniu nam dobrego startu. Traktowanie ich w taki sposób jak przedstawiłeś jest co najmniej nie na miejscu.

Jedyne w czym się z Tobą nie zgadzam (a i to za dużo powiedziane)  to sposób w jaki podkreśliłabym przekaz  by był mocniejszy a wers ostatni  był przysłowiową kropka nad "i".

Nie obawiaj się, nie zamierzam przyswajać sobie Twojego wiersza ;)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Chyba nie byłem wtedy w nastroju do uderzania w stół. 
Chyba byłem przepełniony rezygnacją i rozczarowany tym, jak bardzo można nienawidzić kogoś za inne poglądy, inny wygląd, etc.
Nie miałem i nadal nie mam ambicji, żeby mówic ludziom, jacy mają być. Mam tylko ambicję, żeby nigdy nie zostać bezrefleksyjnym głąbem. 

Edytowane przez Gavin (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zbliża się w dziwnej metalowej masce. Z wywierconymi w niej niesymetrycznie wieloma otworami. O różnej wielkości, różnym kształcie. Tam, gdzie powinny być oczy albo uszy, bądź usta… Coś, co jest zdeformowane zwielokrotnionymi mutacjami syndromu Proteusza, czy von Recklinghausena... Żywe, to? Martwe? Ani żywe, ani martwe. Idzie wolno w szpiczastej, nieziemskiej infule, jarzącej się na krawędziach odpryskami gwiazd. Idzie w ornacie do samej ziemi, ciągnąc za sobą szeroką szatę po podłodze usianej miliardami ostrych jak brzytwa opiłków żelaza. Najpewniej chce wydawać się większym. Tylko po, co? Przecież jest już i tak największym wobec swojej ofiary. Jest tego dużo, tych wielobarwnych luminescencji i tych wszystkich mżeń. Jakichś takich niepodobnych do samych siebie w tej całej gmatwaninie barw, wziętych jakby z delirycznej, przepojonej alkoholem maligny. Idzie wolno, albo bardziej skrada się jak mięsożerca. Stąpa po rozsypujących się truchłach, których całe stosy piętrzą się po ciemnych kątach, bądź wypadają z niedomkniętych metalowych szaf…   Lecz oto zatrzymuje się w blasku księżyca. W srebrnej poświacie padającej z ukosa przez wysokie witraże tak jakby fabrycznej hali. Rozkłada szeroko ramiona z obfitymi mankietami, upodabniając się cośkolwiek do krzyża. W rozbrzmiałym nagle wielogłosowym organum, płynącym gdzieś z głębokich trzewi. Rozbłyskują świece. Ktoś je zapala, lecz nie widzę w półmroku, kto. Jedynie jakieś cienie snują się w oddali, aby rozfrunąć się z nagłym krakaniem niczym czarne kruki, co obsiadają pod stropem kratownicę gigantycznej suwnicy. Otaczają mnie pogłosy metalicznych stukań, chrzęstów w tym grobowcu martwych maszyn. Pośród pogiętych blach, zardzewiałych prętów, zdewastowanych frezarek z opuszczonymi głowami… W odorze rozkładu rdzawych smug znaczących ich puste w środku korpusy… Wśród plątaniny niekończących się rur, rozbebeszonych rozdzielni prądu, sterowniczych pulpitów, nieruchomych zegarów…   Tryliony komórek naciekają wszystko w szmerze nieskończonego wzrostu. Pośród zwisających zewsząd cuchnących szmat przedziera się niezwyciężona śmierć. Na aluminiowym stole resztki spalonej skóry. Skierowane w dół oko kobaltowej lampy zdaje się nadal je przewiercać kaskadą rozpędzonych protonów. Mimo że wszystko jest milczące, dawno zaprzepaszczone w czasie i bezczasie… Nie zatrzymało to tryumfalnego pochodu nienasyconej śmierci. Okrytej chitynowym pancerzem. Przecinającej powietrze brunatnymi szczypcami… To się wciąż przemieszcza, ciągnąc za sobą rój czarnych pikseli. W jednostajnym i meczącym, minimalistycznym drone. Na zasadzie długich i powtarzających się dźwięków przypominających burdony. Przemieszcza się jak ćmiący, tępy ból w piskliwym szumie gorączki.   A przechodzi? Nie. Nie przechodzi wcale. Zatrzymało się, jarząc się coraz bardziej na krawędziach. Błyskając rytmicznie. Stąpa w miejscu jak bicie serca. W tym całym obrzydliwym pulsowaniu słyszalnym głęboko w rozpalonych meandrach mózgu, przypominającym uderzenia ciężkiego młota. Szum idzie zewsząd, jak mikrofalowe promieniowanie tła. Na ścianie tkwiący cień mojej czaszki pełga w nerwowych oddechach nocy. W dzwoniącej ciszy nadchodzącego sztormu. Chwytam się desek, prętów, wszystkiego, aby nie stracić świadomości. Nie zemdleć. Sześciany powietrza już furkoczą od nastroszonych piór. Otaczają mnie całe ich roje. Tnąc wszystko stalowymi dziobami, spadają ze świstem en masse. Wbijają się głęboko aż po rdzeń. Przebijają się z trzaskiem poprzez mury, podłogi. Jak te świdry, udary, pneumatyczne młoty… Poprzez krzyki malarycznych drżeń, które nawarstwiają się i błądzą echem jak rezonujące w oknach brzęczące szkło.   Poprzez śmierć.   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-04-26)      
    • @andreas Bo poeci to podobno wrażliwi, empatyczni ludzie :) Zdrówka też :)
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      A to jest ciekawe i mądre spostrzeżenie :) Dzięki za refleksję i zatrzymanie się pod wierszem :)   Pozdrawiam    Deo
    • Popada; rano narada - pop.    
    • @poezja.tanczy   Dzięki. Pozdrawiam.   @Jacek_Suchowicz   A ziemia wiosną się odrodziła...   Dzięki.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...