Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Moje podróze małe i duże... ( Augustów)


Rekomendowane odpowiedzi



Studenci wszystkich kierunków artystycznych mają przechlapane. Zwłaszcza w czasie wakacji. Muszą cały miesiąc poświęcić na plener malarski. Taki los spotkał i mnie. Cztery plenery, cztery przygody.
Najbardziej zapamiętałam jedną...
Nie, żeby tam zaraz ze względu na doznania stricte artystyczne i uduchowione, tylko bardziej ze względu na samą niesamowitą podróż. Wiodąca do celu! Mianowicie do Augustowa.
A więc jesteśmy przy podróży Szczecin-Augustów. Lato. Sierpień. Totalny brak pieniędzy, czyli standard. Pomysł na dotarcie do Augustowa? Znajomi, którzy wybierają się w tym czasie do wymarzonej Bułgarii. Takie czasy, Boże drogi, kiedy Bułgaria jest szczytem marzeń podróżniczych. Oni na lotnisko Warszawa-Okęcie, a ja Warszawa, a potem niedaleki ( z punktu widzenia szczecińskiej odległości!) Augustów.
O godzinie 5 rano wyruszamy samochodem marki Polonez do wyżej wymienionej Warszawy. Oni, obładowani walizkami z zapasem kremu Nivea i witaminy C na co najmniej dziesięć lat ( łatwe do bułgarskich zamian walutowych) ja, objuczona jak wielbłąd sztalugami, blejtramami, no i standardowym plecakiem.
Słonko wstaje bladawe i zwiastujące spiekotę niesamowitą. Błogość i sielanka. Jedziemy w szampańskich nastrojach, popijając wodę Kryniczankę i opowiadając sobie dowcipy.
Gdzieś w okolicach Poznania coś tam zaczyna odzywać się w silniku. Nie znam się na tym, ale nawet jako laik wyczuwam silnikowy niepokój i niechęć do dalszego przemieszczania się.
W końcu samochód odmawia posłuszeństwa w Pniewach. Jest bardzo konkretny. Pniewy i już! Żadnych dodatkowych ruchów.
Jest przed 7 rano. Ludzie leniwie przemieszczają się do swoich pilnych zajęć. W końcu pojawiają się i panowie z pobliskiego zakładu mechaniki pojazdowej. Wgląd pod maskę. O kurczę! Zapowiada się długa przerwa w podróży.
No cóż, wygląda na to, że nasze chwilowo poplątane drogi muszą się rozejść. Oni, w oczekiwaniu na naprawę, a ja, nieboga muszę sobie sama dalej radzić. Na horyzoncie (trasa przelotowa) pojawia się olbrzymi TIR.
Zatrzymuję, machając rozpaczliwie. Grzeczny pan za kierownicą hamuje tuż przede mną. Okazuje się, że jedzie do Białegostoku. Znajomi pomagają załadować cały artystyczny nieład bagażowy. Machają na pożegnanie białą chusteczką a ja, wdrapując się do kabiny, moszczę się wygodnie.
Nieśmiało zaczynam się rozglądać. Pan, wiek około 30-stki. Przystojny, rosły, 100 kg żywej wagi. Ja przy nim krasnoludek, waga piórkowa. Rozmowa nie ma sensu ze względu na niezrozumienie. Tirowy huk taki, że ledwie słychać własny oddech i myśli, a co dopiero słowa.
Jedziemy więc, wymieniając sympatyczne uśmiechy i częstując się w milczeniu wzajemnie tym, co tam kto dobrego ma. Ja mu podsuwam papierosy ( jeszcze wtedy na kartki !), a on mnie jabłka. Jemy i palimy. Palimy i jemy. No i rzecz jasna przesuwamy się do przodu na trasie. W kabinie pachnie jabłkowo i szaro od dymu. Mija godzina, dwie. Milczenie nie pomaga, ale też nie przeszkadza.
W pewnym momencie przystojny kierowca skręca na parking leśny. No, zrozumiałe myślę. Siusiu, rozprostowanie nóg i takie tam.
Ale on nie zatrzymuje się na parkingu, tylko wjeżdża w las. Coraz głębiej i dalej i głębiej.
W tym momencie robi mi się dziwnie. Hałas uniemożliwia porozumienie i zapytania wiszące w powietrzu, więc pozostają domysły.
Szybka ocena szans. On- facet, ja- kobieta. On 2 metry wzrostu ( w tym momencie zdało mi się, że nawet 3 ), a ja mizerne 158cm. Las. Bezludzie. Na ucieczkę nie liczę, zważywszy na różnice w długości nóg, więc szanse na ewentualny ratunek - żadne. Żeby przynajmniej szybko wykorzystał i nie ukatrupił, nie zakopywał ( bo kto później znajdzie), to jeszcze jakoś przeboleję, ale kto to wie co takiemu chodzi po głowie i jakie ma zamiary?
Zatrzymujemy się w środku lasu. Facet wysiada, w milczeniu przechodzi na moją stronę, otwiera drzwiczki, podaje mi rękę, pomagając zeskoczyć z kabiny i mówi:
- No to do roboty
W tym momencie zastygam, zamykając oczy i stając na baczność. On odsuwa mnie bezceremonialnie i gdzieś tam spod przepastnego siedzenia zaczyna wyciągać: jajka, chleb, butlę gazową, masło, pomidory itd.
Kiedy przytomnieję nieco, wszystko jest równo poukładane na trawie, razem z kocykiem. Pan pyta uprzejmie:
- Umiesz robić jajecznicę?
- Pewnie! krzyczę.
No i robię tę jajecznicę na masełku z tysiąca jajek. Najpyszniejszą, jaką kiedykolwiek w życiu zrobiłam. On również ma swój wkład w śniadanie, w postaci zrobienia sałatki z pomidorów.
Jemy ze smakiem i jedziemy dalej. Ufff.
W międzyczasie pożeramy masę jabłek, spalamy setkę papierosów ( prawie do zemdlenia), jesteśmy na lodach i na obiedzie, na który mnie zaprosił i wymieniamy zaledwie kilka słów.
Facet jest na tyle miły, że pomimo iż jego trasa wiodła tylko do Białegostoku, odwozi mnie pod sam pensjonat w Augustowie. Ba, wnosi mi nawet bagaż na górę

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...