Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Pierwszy promień słońca przebijał się właśnie pomiędzy liśćmi jabłoni. Delikatny i ciepły jak oddech powiew wiatru wzbił w powietrze obłoczek kurzu. Sapiechowa wystawiła stopy spod pierzyny i przewróciła się na drugi bok. Maruch stał przed pękniętym lustrem obmywając twarz zimną wodą z metalowej miski. Jędrek wciąż chrapał, nieświadomy bólu głowy, który czeka go po przebudzeniu. Stary Garguła jak zwykle wstał pierwszy, umył i ubrał się pierwszy i jak zwykle nie jedząc śniadania pierwszy wyszedł i siadł na ławce przed domem. Kogut piał.

Stary Garguła oparł się o ścianę, wyciągnął fajkę. Był to piękny Oom Paul, którego Garguła sam wykonał z kawałka wrzośca. Nabił, zapalił i zamyślił się, bo trudno o coś innego przy fajce niż zamyślić się. Wiedział, że nie było takiej rzeczy na świecie, której Maruch zazdrościłby i pożądał bardziej niż Gargułowej fajki. Maruch miał swoją, z gruszy, kupioną na targu jeszcze pięć lat temu, gdy z Sapiechową pojechali na odpust. Ale gdzie gruszy do wrzośca i gdzie byle fajce z byle targu do duszy tchniętej w kawałek drewna. A w fajce starego Garguły więcej było duszy niż w niejednym człowieku. Choćby w Jędrku, w Jędrku na pewno było mniej. Jędrek wstawał późno i pił do późna, a jak nie pił to się tylko za babami uganiał, chociaż i tak żadna go nie chciała, więc bardziej się naprzykrzał niż uganiał, bo kto się za babami ugania ten prędzej, czy później którąś dogoni, a Jędrek nic, nawet jednej. I nie dlatego, że wstawał późno i pił do późna, ale przez to właśnie, że duszy w nim było mało. A człowiek jak mówi, czy to drugiego człowieka, czy nawet do zwierzęcia albo i sam do siebie jak mówi, to duszą mówi. Przez to Jędrek, jak miał coś powiedzieć to błąkał się w słowie własnym, gubił się, plątał się tak, że bywało jakby słowo zasupłał i nie było takiego co by potrafił to słowo rozsupłać, także nikt nie wiedział co Jędrkowi w duszy siedziało, być może nic i być może dlatego jak ktoś w okolicy mówił Jędrek to myślał głupek. Garguła pyknął kilka razy fajkę i utkał przed sobą pokaźnych rozmiarów obłok, w którym raz to dłuższe, raz krótsze wstążki dymu pływały, unosiły się, tańczyły, a żadna nie plątała się z drugą i każda swoją szła drogą i w swoje miejsce. I kto wzrok miał jeszcze dobry i duszy w sobie dużo, ten mógł w tych wstęgach nie tylko obrazy, ale całe historie zobaczyć, a kto miał węch dobry ten mógł nie tylko świąteczną słodycz wyczuć, ale cały rok we wszystkich swych zapachach. A miał stary Garguła i wzrok i węch jeszcze dobry, przeto nadziwić się nie mógł ile to może w jednej fajce siedzieć, a mogło więcej niż w niejednym człowieku. Choćby w Maruchu, bo w Maruchu tylko złość i zazdrość siedziała. Maruch, chociaż z Gargułą ani przez ścianę, ani przez płot nie mieszkał, to przychodził każdego dnia, niby to w odwiedziny. Niby to się przymilał, niby chwalił, a już Gargułowej fajki to się nachwalić nie mógł i gdyby mógł samym wzrokiem przenosić przedmioty, to na co tylko nie spojrzał, przeniósłby do kieszeni co małe, a co duże to prosto do domu. Ale nie mógł samym wzrokiem przenosić, bo jakżeby mógł, to tylko w myślach chwytał i chował dla siebie. A bywało, że Gargułową fajkę chwycił tak mocno, że musiał stary od nowa przypalać, bo tak ją Maruch w myślach trzymał, że aż płomień zdusił. Wracał potem Maruch do domu to całą drogę go gryzło, i nie tylko fajka go gryzła, ale i wszystko co po drodze widział i czego pożądał, aż trzęsło to gryzienie Maruchem dopóki czegoś nie zdeptał, kogoś nie wyzwał, a najczęściej to Sapiechową, że kurwa, bo jej też zazdrościł, że życie kiedyś miała i opowiadać dzisiaj o czym.

Pierwszy srebrny promień z trudem przebijał się między liśćmi jabłoni. Delikatny i ciepły jak oddech powiew wiatru wzbił w powietrze odrobinę kurzu. Sapiechowa nakryła się kołdrą ściskając w dłoni różaniec. Maruch stał przed pękniętym lustrem i powtarzał głośno sam do siebie, że jeszcze im pokaże. Jędrek na splątanych nogach wlókł się pijany po schodach. Stary Garguła siedział na ławce przed domem, pykał fajkę i tkał sobie sen w mglistym obłoku fajkowego dymu. Pies szczekał.

---
Wszelka krytyka mile widziana.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • aż gęsto od tej całej telepatii. istny pumptrack między nami, pofałdowana przestrzeń, po której skaczą świetlistsi endurnie. co i rusz łamią się zdania, rączki, urywają myśli-linki. dlatego chcę ci opowiedzieć bajkę o zamkniętej na świat, niczym Korea Północna, wsi. o spłachetku ziemi otoczonym strzeżonym betonem, chatach przystrojonych kolczastymi druciskami. kiszono się tam we własnym sosie. i grało, tańczyło w każdym dziwaczne uczucie przynależności. i zjawił się on. miał miejsce błąd dozoru, przez źle pilnowany mur przeniknął albo został wrzucony górą, Węgier. czy też Czech, mniejsza o to. stary ochlaptus z alkoholową demencją, mózgiem rozmiękczonym latami denaturatowania, do tego – w łachmanach. lecz był sensacją, istnym prezydentem, aniołem, Michaelem Jacksonem w marynarce-liberii z epoletami. obcym, a więc lepszym. zrazu zobaczono w nim posłańca. skąd? z samych Niebios? może. lub z Kalkuty, Wadowic, Indiany. i odkrawano od niego uświęcone części, darto znoszone ubranie na kawałeczki-relikwie. widziano w nim wielką metaforę, bo był spoza smolnej i dusznej wsi. każdy centymetr jego postrzępionej kurtki, przesikanych spodni, zaczął kosztować majątek. przybysz bełkotał w sobie tylko znanym języku, czasem igła w jego głowie natrafiła na właściwą ścieżkę i rzucił coś o krajach, gdzie pospolite niegdyś skody favorit są osobliwością i rarytasem. czuł się taką skodovką. zjedzono go szybciej, niż ktokolwiek mógł się spodziewać. delektowali się, wieśniacy, tym, co uznali za komunikant. przełykali z namaszczeniem. ...teraz przydałby się jakiś morał, co nie? jeszcze lęgnie mi się w zwojach, jeszcze tworzy przyszła treść. taka urocza, choć do wykrzyczenia. wmyślę ją w ciebie, jak będzie gotowa.  
    • I tak też można...   Łukasz Jasiński 
    • Dwie strony powoju   Patrzę głębiej Ci w oczy, widząc w nich prawdy kamuflaż, kiedy bardziej i bardziej ślepca – mnie – kłamstwem poruszasz.   Śpiewał psalmy tramwajów na czas i niewczas przybyłych. Drżąc na każde z zawołań rdzawo czerwonych torowisk, był nieważnym kompletnie wśród cielsk grubiańsko olbrzymich.   Jego biały kieliszek z mocą tysiąca królowych, kropli nie uroniwszy, przez stal i rdzawe obrzyny przeszedł, krzycząc w nieboskłon – mogę to zrobić od nowa!      
    • @andreasTo może zbyt małej wiary jesteś :) lub znasz życie :)) Pozdrawiam:) @Jacek_SuchowiczNa kacu jest wszystko możliwe :) Dziękuję i pozdrawiam:) @LeszczymJuż się pogubiłem:)) Dziękuję i pozdrawiam:)
    • gdy jutro się skończy pojutrze początkiem  
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...