Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Pan Urodzaju [rozdział I ]


Mateusz-_Ulvhedin

Rekomendowane odpowiedzi

Następnego dnia Krajg wyszedł zobaczyć jak pracują i co robią jego słudzy, jak nazywał wszystkich w Złej Siedzibie, oprócz siebie. Gdy doszedł do domu Wildiba zauważył, że go nie ma. „Pewnie już zaczął szkolenia- pomyślał- No, widzę, że te sześć tygodni dało mu do myślenia. Teraz już nie podskoczy. Pewnie będzie trząść się ze strachu przede mną na sam mój widok. I tak ma być. Sługa powinien znać swoje miejsce. Pójdę i zobaczę jak mu idzie szkolenie nowych łuczników. Właśnie dziś przybył ostatni. Jeszcze tylko stu wojów i armia znowu będzie w komplecie. Ten dureń wyszkoli niedorajdy z Kelleru i znowu będę mógł mu wyznaczyć zadanie. Tak, mam kolejny wspaniały pomysł…” W jego mniemaniu każdy jego pomysł był wspaniały. To tylko ci durnie nigdy nie potrafili niczego zrobić dobrze. Myślał kiedyś by samemu pójść na bitwę i pokazać jak się walczy tym durniom, ale… miałby się narażać i pozostawić Złą Siedzibę bez opieki? Co to, to nie? „… A jak i tym razem go źle wykonają to mogą pożegnać się z życiem. A swoją drogą, ciekawe jak tam Wergangl. Pamiętam jak się do niego podkradłem. Ha ha! Pamiętam jak jęczał przed śmiercią. Coś o zemście bredził. Ha! I co on mi teraz może zrobić?! Nawet postraszyć nie może. Ha! Dureń.” Szedł dalej i mijał coraz więcej bogów. „Dureń, dureń, dureń-myślał dalej- Czemu otaczają mnie same niedorajdy i durnie? Każdy tu uważa się za najgroźniejszego i najgorszego, a tak naprawdę są tylko pionkami, które można zbić i to lekkim stuknięciem. Dobrze z jednej strony, bo nie podnoszą mi tu żadnych buntów. Jeszcze tego by brakowało! Ale z drugiej strony, te niedorajdy nic nie potrafią i są tak w siebie zapatrzeni, że nawet nie przyznają się do błędu. Ach! A w tym wszystkim tylko jeden myślący i poważny. Ja.” Mijał właśnie zbrojownie i drugi dom Ajsena, jak go zwał. Doszedł do placu i zauważył jak łucznicy siedzą i żartują, przechwalając się swoimi czynami na Kellerze. Krajg wpadł w wściekłość i ruszył do jednego z nich i złapał go za szmaty. Reszta cofnęła się. Słyszeli dużo opowiadań o Krajgu na Kellerze, ale dopiero teraz po śmierci mogli go zobaczyć. Wszyscy klęknęli tylko jeden trzymany za szmaty starał się wyrywać, ale gdy zobaczył, kto go trzyma, natychmiast przestał się wyrywać i rzekł:
-Czego oczekujesz ode mnie panie?
-Powiedzcie czy Wildib przybył tu by was szkolić?!- krzyczał rozzłoszczony.
-Nie panie. Nikt tu nie przychodził. My czekamy, bo przecież było zapisane „Gdy śmierć z orężem porwie cię, a ty, żeś był wojem dzielnym i w boju zginąłeś, znajdziesz się u bram Chastitu i tam dwa wrota zobaczysz, Dobre i Złe, zastanów się i wybierz, jaki byłeś. Jeśliś dobrze wybrał znajdziesz się na placu i tam czekaj aż nadejdzie twój bóg i pan.” I my czekamy. Witaj Panie.
-Nie na mnie czekacie durnie- wziął i rzucił łucznika w innych- Już ja mu pokażę! Co on o tej porze robi, jeśli go tu nie ma?!- wrzeszczał rozzłoszczony.
Wot i Pena doszli już do dawnej formy. Pena, gdy tylko wydobrzała zaczęła szkolić Erta.
-Dobra mały.
-Nie jestem mały- Ert zaprzeczył.
-No to młody- Pena kontynuowała z uśmiechem- powiedz jak się czujesz.
-Dobrze. Po tym przeżyciu z kręgu jednak coś się zmieniło.
-A co odczuwasz? Czy nadal Harwest odzywa się w twoich myślach?
-Nie. Ale czasami pojawiają się różne szmery. Jakieś glosy, a czasami głos, o którym nie chce rozmawiać. Wybacz Peno, ale to zakrawa na męską rozmowę- dodał z uśmiechem.
-Dobrze, jak nie, to nie- Pena udała, że się obraża- Ale żebyś mi potem nie narzekał, że się nie interesowałam.
-Pogadam o tym z ojcem.
- O! To i tak się dowiem.
-Nie tym razem.
-No dobrze, ale przejdźmy do tych szmerów. Co to za szmery?
-To jakby wołania, raz proszą o deszcz, a raz za coś dziękują. Nie wiem, myślałem, że to chyba ludzie, bo czuje, że te głosy dochodzą z Kelleru, a zresztą czuje czasami coś jakby zapach palonego zboża i gruszek. Paskudna mieszanina- dodał z niesmakiem.
-Co!? Ty chyba nadal żartujesz ze mną? Prawda?
-Nie, naprawdę. A to źle? Szczerze mówiąc to nie było by tak źle gdyby nie te gruszki. Jakby Harwest na początku nie mógł stworzyć jakiś śliwek albo porzeczek- mówił zamyślony, ale też troszkę z ironią. Nagle przerwał- Nie! Nie, to znowu oni. Marudzą coś o deszczu, o kiepskim urodzaju. Och! To takie męczące. Czego oni ode mnie chcą?
-Ert, czy ty rozumiesz, co się stało? Czas, byś przejął kontrole nad swoimi mocami i opiekował się ziemią i jej plonami oraz innymi sprawami, które jej dotyczą, właśnie nadszedł.
-Ale ja przecież mam dopiero dwadzieścia pięć lat-u bogów był jeszcze dzieckiem, więc Pena odebrała to normalnie, ona miał wszak już kilka tysięcy lat, choć czuła się na jakieś czterysta- młodziutka.
-Dlatego się zdziwiłam. Choć po tym, co się dowiedzieliśmy o tobie w ostatnich tygodniach nie powinnam się dziwić. Teraz będziesz musiał się opiekować ziemią. Zdumiewasz mnie z każdy dniem. No cóż, w takim razie szkolenie zaczniemy od opanowania twych mocy związanych z opieka i kontrolą myśli. A potem zajmiemy się nauką Języka Prastarych i zaklęć podstawowych.
-Po co mi zaklęcia podstawowe. Przecież mam nieograniczoną moc czaru. Więc po jakiego grzyba mi jakieś zaklęcia, jeżeli wszystko co powiem to się stanie.
-Tak, ale musisz umieć się posługiwać nimi, bo inaczej będziesz chaotyczny, a w czarach nie można do tego doprowadzić. Zwłaszcza w walce z Harwestem.
-Dobrze, a więc zacznijmy już dziś. Nie ma sensu by przeciągać to dłużej. No i mam pytanie, czy uda się zrobić coś żebym nie czuł tych okropnych gruszek.
-Owszem, ale najpierw zajmiemy się tym, co będziesz musiał robić, a potem zajmiemy się twoimi „gustami”.
Pena zaczęła mu wszystko objaśniać i dokładnie mówić, co będzie należało do jego obowiązków. Ert przerywał czasami wyrazem zdziwienia i marudził z powodu obowiązków, jakie na niego czekały. W końcu nadszedł czas by wyjaśnić mu jak ma kontrolować myśli, które do niego napływają.
-Dobrze Ert, to będzie proste. Słuchaj tylko uważnie i skup się. Zawsze, gdy będziesz wstawał rano usiądź wygodnie, najlepiej w jakimś ciemnym i cichym miejscu. Do uszu włóż zatyczki…
-Żeby nie słyszeć ludzi- przerwał z uśmiechem Ert.
-Nie. Żeby nie słyszeć nic z zewnątrz- Pena kontynuowała również w rozweselony sposób- Następnie zamknij oczy i zacznij zagłębiać się w swoją duszę jednocześnie opuszczając swoje ciało.
-Że co?! Jak mam się zagłębić w swoją duszę i w dodatku jeszcze opuścić swoje ciało?
-To proste, pierwszy raz pomogę ci go przeprowadzić teraz, a jutro rano sam spróbujesz to zrobić. Oczywiście będę przy tobie byś w razie czego miał większe szanse na powrót.
-W razie czego?! Czyli jest możliwość, że nie wrócę z tej „podróży”?
-Tak. Jeżeli zabrniesz za daleko, albo pozostaniesz tam zbyt długo.
-Tam, to znaczy gdzie?
-Widzisz, to będzie polegało na tym, że wejdziesz w świat dusz i ciemności. Jeżeli pozostaniesz w obrębie własnej duszy, to nic ci nie grozi. Kiedy jednak spróbujesz zawędrować dalej to zostaniesz narażony na spotkanie z ośmioma przywołańcami, dziesięcioma potworami, demonami, Degodami i innymi. Oni, jeżeli cię dopadną to będą mogli zrobić z Toba praktycznie wszystko. I choć nie umrzesz fizycznie, to twoja dusza zostanie zniszczona i nie będziesz istniał, a ziemia zawali się bez twej opieki.
-I to ma być takie niby proste?
-Rób jak mówię, a na pewno się uda. Teraz chodźmy do ciebie, do twojego domu. Tam przeprowadzimy seans- powiedziała już zupełnie poważnie i zabrała Erta.
Krajg chodził bardzo rozzłoszczony i do każdego podchodził z groźną miną i agresywnie (nie żałując też sobie od czasu do czasu bicia) wypytywał o Wildiba.
-Może ty wiesz gdzie podział się Wildib?!- zapytał się podchodząc do Eroty- Podobno to ty ostatnio się z nim widziałaś. Strażnicy mi to powiedzieli!! Czyżby nasz Wildib gdzieś się ukrywał?!
-Och, Krajg po prostu się nad nim poznęcałam. Mówiłam mu „i co, trzeba było się tak wydurniać, teraz Wspaniały Krajg cię ukarał. I dobrze ci tak, teraz będziesz wiedział, że wspaniałe pomysły Krajga trzeba wykonywać dobrze, a nie jak ostatni dureń. Nikt nie będzie ośmieszał takim czymś Boskiego Krajga.” On tylko prychał, ale wydawał się bardziej pokorny niż wcześniej. Ty wiesz jak panować. Powinieneś rządzić całym Chastitem i Kellerem.- Erota słodziła mu jak tylko mogła. Była trochę zdenerwowana, więc starała się odwrócić uwagę Krajga. Lekko rozpięła cztery guziki od sukni i jej piersi były teraz znacznie widoczniejsze. Krajg tylko na nie zerknął i nadal patrzył w Erote złowieszczym wzrokiem. Byli u niej w domu, więc Erota postanowiła pójść na całość.- Posłuchaj Piękny. Mów do mnie dalej, będę cię słyszała i rozmawiała, ale muszę się wykąpać, bo zaraz idę załatwić coś na Kellerze. Znowu ci idioci. Rozumiesz?- W tym momencie cała suknia opadła na ziemię, a Krajg szerzej otworzył oczy- Chodź nad jezioro. Nie będzie mi przeszkadzało, że na mnie patrzysz.
W Złej Siedzibie wszyscy byli przyzwyczajenie do nagości Eroty i często ją podglądali jak kąpała się w jeziorze. Krajg jednak nie zajmował się takimi sprawami. To było poniżej jego godności. Gdyby zechciał ujrzeć ją nago to po prostu by jej rozkazał. O tak, dla niego rozkoszą było patrzeć jak wszyscy wykonują jego rozkazy. Każde, nawet te niekoniecznie wojenne. Ten obraz, który zobaczył, piękne kształty, nie za szczupłe, ale nie grube, durze piersi, po których można było zauważyć jej podniecenie, lekko wilgotne usta i trzepoczące, długie rzęsy, wywołały u niego to, co zwykle budzi się w mężczyźnie po takim widoku. Bezzwłocznie wstał i poszedł za Erotą. Ona widząc jego reakcje, szybko starała się zejść na inny temat.
-Dobrze wiesz jak to jest. Ma się te obowiązki wobec tych idiotów, ale oni dodają mi siły i muszę się nimi opiekować. Dziś muszę nakłonić córkę pewnego wodza do spełnienia jej obowiązków. Ona nie chce tego zrobić z zaślubionym jej wojem. W przyszłości to on ma złączyć te dwie wioski w jedną. jeżeli tylko będą mieć syna. Inaczej rozegra się krwawa jadka. Wiem, ty pewnie wolałbyś tamto, ale ja nie mogę sobie odmówić przyjemności. Tam będzie też Lofa (bogini czystej miłości). Widzisz, ta dziewucha… ble, kocha jakiegoś innego i Lofa będzie ją nakłaniała by „szła za głosem serca”. Już ja jej pokaże. Ta dziewucha tak się nakręci na tego wojaka, że będą mieli sto dzieci w 20 lat.
-Oj tak, na pewno jej pokażesz- Krajg szedł za nią i patrzył się na jej rozkołysane biodra i nagie, jędrne pośladki- Właściwie to ta Lofa jest głupia. Jeżeli jej się uda, w co wątpię- dodał szybko- to odda przysługę mi, bo dojdzie do wojny jak mówiłaś i ja będę znów mógł się pastwić trupami. A ona przecież należy do tych d… dob… dobrych, a uczyni zło.
-Niby tak, ale wypełni swój obowiązek, jak ona to zwie i w pewnym sensie uczyni dobro, ale masz racje Kochany, jest głupia i z radością jej pokażę. Jeszcze będzie patrzeć jak to robią z radością. Hahaha- Erota zaśmiała się złowieszczo, ale i kokieteryjnie.
-Oj pokażesz, pokażesz. Jestem o tym przekonany- Krajg mówił jakby nieobecny.
Erota była już pewna i zadowolona z siebie, że tak łatwo jej poszło. „Pomyśleć, że wystarczyło pokazać mu nagie ciało i już wymiękł. On chyba jeszcze nigdy nie był z kobietą- myślała lekko się uśmiechając w kąciku ust- Jak dziecko, pokażesz mu nagość i już wymiękł. Ale dobrze, nie drąży przynajmniej tematu z Wildibem. Tak się na mnie patrzy jakby chciał mnie pożreć wzrokiem. No trudno, jak będzie chciał to się z nim prześpię. Nie pierwszy to i nie ostatni raz.” W tym jednak momencie mijali ich niedoszli strażnicy Wildiba i jeden z nich spojrzał na nią. „Psia mać! To ten do, którego ostatnio się tak łasiłam żeby odeszli od Wildiba. Oby tylko czegoś nie wypalił.” On jednak odezwał się do kumpla cicho, ale tak, że Krajg dosłyszał.
-Widzisz ją? Jeszcze niedawno wyraźnie mnie podrywała, a już prawie to robi z Krajgiem. Pewnie musiał jej coś dać. Wredna suka.- Dodał przez zaciśnięte zęby.
Krajg natychmiast przypomniał sobie, o czym tak naprawdę chciał z nią rozmawiać. Poczekał aż odejdą tamci i złapał Erote za nadgarstki. Mocno ściskając odwrócił ją ku sobie.
-Ty durnowata suko!- wykrzyczał do niej. Teraz już nie patrzył na nią z pożądaniem, ale ze złością- Myślałaś, że mnie uwiedziesz i odejdę od tematu?! Ty coś ukrywasz! Gadaj zaraz, albo własnoręcznie cie uduszę! Chcesz dołączyć do Degodów?! Poznałabyś Wergangla, którego zabiłem, ale ciebie zabije powoli, patrząc jak próbujesz złapać powietrze! Puszcze cię na chwilę byś złapała jeden oddech i znowu zacznę dusić aż zdechniesz! Gadaj i to natychmiast!
Erota czuła jak jego uścisk staje się coraz mocniejszy, a jedną ręką sięga do jej szyi. Ze strachu rozpłakała się i z żalem powiedziała mu wszystko. Krajg był tak zły, że kazał ją przywiązać nagą do skały pod gruszą na dwadzieścia osiem dni, dawać jej gruszkę, co trzynaście dni i pozwolił, a wręcz nakazał każdemu kto chce „używać sobie” jej ciała. Pozwolił na to również wojom i łucznikom, co kompletnie przybiło Erote. „Durnowata suka-myślał- Ja jej pokaże. Tak lubi uwodzić to teraz niech ma.” Uśmiechnął się sam do siebie i zszedł do Kelleru by wszcząć jakąś bitwę i delektować się trupami i krwią. Gdy wrócił był trochę spokojniejszy i zaczął rozmyślać.
-Kto mógłby zająć się szkoleniem łuczników?- mówił cicho sam do siebie w swej komnacie- No i przede wszystkim trzeba wysłać pościg za tym zdrajcą. Nie pozwolę by przeszedł na stronę wroga. Trzeba go znaleźć i zabić. Morder!- krzyknął przez okno komnaty i za chwilę do góry był już zdyszany Morder. Śpieszył się, wiedział, co się stało i nie chciał denerwować Krajga dodatkowo.
-Tak Panie? Czy mogę coś dla ciebie zrobić?
-Weź paru bogów, z pięciu łuczników i pięciu wojów. Wszyscy jedźcie konno i ścigajcie Wildiba. Jak go znajdziecie to zabijcie. Jeżeli wrócicie znowu bez powodzenia to przywiąże każdego z was do skał na dwadzieścia osiem dni jak Erote. No, oczywiście wy będziecie w ubraniach, nie mam zamiaru jeść gruszek z obrzydzeniem. A duchy osobiście zabije. Czy sprawdzałeś stan koni w stajniach?
-Tak Panie. Nie zniknął ani jeden.
-Ha! Czy wiesz, co to oznacza Morder?
-Że uciekł pieszo?
-Dokładnie! Co za dureń. Ale pewnie ucieka lasem, wątpię by okazał się aż tak głupi i uciekał na otwartym polu pieszo. Nawet taki dureń jak on ma choć trochę oleju w głowie. Uważajcie, on w lesie może mieć przewagę, ale wierze, że się postaracie. Prawda?
-Um- Morder głośno przełknął ślinę- Oczywiście Panie. Zabijemy go. Czy jeszcze jakieś polecenia czy mogę iść?
-Idź już. A! I jeszcze jedno. Puśćcie duchy przodem. Oni będą w razie czego najmniejszą stratą. Teraz już idź.
-Dobrze.
Morder wybiegł i parę minut potem było już słychać galopujące konie. Krajg kontynuował swój monolog.
-Dobrze. Wildib już załatwiony. Pozostała jeszcze sprawa tego, kto będzie nowym nauczycielem dla łuczników. Ajsen? Nie, on jest typowym kowalem i nadaje się jedynie do robienia maszyn i uzbrojenia. Morder? Do niego mam największe zaufanie, ale on już szkoli wojów i uczy dobrej jazdy na koniach. Nie on też się nie nadaje. Już wiem! Triki (bóg podstępu). Widziałem jak Wildib uczył go kiedyś posługiwania się łukiem. Potrzebował tego do zabicia jakiegoś boga, który mu przeszkodził w czymś na Kellerze. Już nie pamiętam, ale przypominam sobie, że ten bożek już nie żyje i to dzięki Trikiemu. Triki!- Krajg wezwał go przez okno komnaty. Triki był dosyć niski jak na boga, miał czarne oczy, i zęby tak białe, iż kontrast był widoczny z kilometra. Nos miał mały, zagięty niczym orli dziób, włosy miał rude i kręcone. Gdyby spojrzeć na niego pierwszy raz, można by pomyśleć- niepozorny chochlik- jednakże w jego spojrzeniu można było dostrzec przebiegłość i rządze mordu. Przybył jak najszybciej i teraz stał przed nim z miną zdziwienia „czego on chce”.
-Tak Panie? Czy będę ci potrzebny?
-Tak. Triki, powiedz mi, czy ty umiesz władać łukiem?
-Tak Panie.
-A czy uczył cię tego Wildib?
-Tak, lecz nie mam nic wspólnego z jego zniknięciem- powiedział trochę wystraszony, że Krajg wypytuje go o Wildiba.
-Tak. To wiem, ale jeżeli on cię uczył, to czy przekazał ci wszystkie swoje tajniki walki łukiem.
-Tak, nauczył mnie wszystkiego. Do czego zmierzasz Panie?
-Chcę byś przejął obowiązki tego zdrajcy i nauczał łuczników. Co ty na to?- było to raczej pytanie retoryczne. Niech by tylko spróbował odmówić.
-Oczywiście. Chętnie się zajmę nauką łuczników.
-Dobrze, a więc zaczynasz już dziś. A teraz do roboty!
Triki wybiegł a Krajg zadowolony z siebie usiadł na swym tronie i dopił resztkę krwi wojennej, którą zawsze zbierał na wywołanych przez siebie wojnach. Podszedł do okna i spojrzał w stronę gruszy. Właśnie jakieś dwoje duchów biło się o kolejkę do Eroty poczym zwycięzca przystąpił do czynu. To był naprawdę rozkoszny widok. Zło szerzyło się samo, a on był jego sprawcą. Przyjemnie było też patrzeć jak Erota dostaje nauczkę. A niech tylko spróbuje uciec albo czego innego, zobaczy wtedy, że on nie rzuca słów na wiatr i udusi ją gołymi rękoma.
„Wyczuwam ich bliskość. Niedługo mnie dogonią- myślał Wildib nadal biegnąc- Muszę się zatrzymać i podjąć walkę- przystanął i przyłożył ucho do ziemi- Jadą konno, najwyraźniej ich konie są zmęczone, wyczuwam jak ciężko i nierównomiernie biegną. Jest ich z dziesięciu albo coś koło tego. Nie słyszę nic poza końskim galopem, a wiec tak jak myślałem, nie gonią mnie pieszo tylko konno. Szybko mnie dogonili, myślałem, że później się skapną, że mnie nie ma. Pewnie Krajg wydusił z Eroty informacje, ciekawe czy musiała ponieś jakąś karę? Ale dosyć tych namyśleń.”
Wildib rozejrzał się wokół i wdrapał się na jedno z drzew, które sobie upatrzył. Zrzucił na dół jedną strzałę i zamarł w bezruchu. Niedługo, jak przewidział, nadjechały konie a na nich dziesięć duchów i pięciu bogów. Duch, który jechał na czele zatrzymał się przy strzale. „Dobrze- pomyślał Wildib- Teraz zatrzymajcie się tu i rozmyślajcie. Mógłbym was pozabijać, ale ze względu na starą znajomość z Morderem oszczędzę was. Ale mimo wszystko do domu będziecie wracać bez koni”- pomyślał szyderczo.
-Generale Morder- odezwał się duch, który zatrzyma pochód przy strzale-Tu jest jakaś strzała. Wygląda tak jakby ktoś tu polował i nie trafił w zwierzynę.
-To strzała Wildiba- powiedział Morder- Uważajcie on może się gdzieś tu skrywać. Przygotujcie broń.
Wszyscy wyjęli swe miecze i naciągnęli cięciwy rozglądając się wokół. Morder w milczeniu dawał znaki łucznikom by ustawili się w kręgu plecami do siebie i naciągnęli jak najmocniej cięciwy. Za ich plecami stał krąg wojów z mieczami wysuniętymi do przodu. W środku zaś stali bogowie z wyjętym orężem i rozglądali się dookoła. „Kurze móżdżki, gdyby spojrzeli w górę to by mogli mnie dostrzec. Ale dla mnie to dobrze. Jeszcze chwilkę, niech konie poczują strach.” Jeden z koni prychnął, a w tym momencie Wildib skacząc z gałęzi na gałąź zaczął strzelać strzałami, tak, że ostry krąg strzał zacieśniał się. Konie wystraszone zaczęły uciekać, a Wildib zeskoczył na jednego z nich i pognał oddalając się od nich. Łucznicy i jeden z bogów wycelowali jeszcze w niego i cisnęli w niego strzałami. Niestety dwie boskie strzały utkwiły w jego ramieniu i zaczął krwawić, udało mu się jednak uciec. Morder patrzył za odjeżdżającym Wildibem i uciekającymi końmi ze złością. Zauważył jednak na ziemi coś obok jednej ze strzał i uśmiechnął się.
-No panowie- powiedział patrząc się w to miejsce- Możemy wrócić do domu i powiedzieć, że Wildib nie żyje.
-Ale przecież on nam uciekł, a rana jaką mu zadałem dość szybko się zagoi- powiedział bóg, który trafił Wildiba.
-Tak, ale popatrz na to- powiedział Morder podnosząc z ziemi przedmiot, który wcześniej dostrzegł- Wildib najwyraźniej pamięta metody Krajga i zostawił nam swój palec z pierścieniem, byśmy dostarczyli go Naszemu Panu[i/] i okazali go jako dowód, że zginął.
-No jak dla mnie to mały dowód na to, że ktoś zginał. Krajg pewnie zapyta, gdzie reszta ciała. I co wtedy?
Morder nachylił się nad bogiem i szepnął mu coś do ucha. Ten przekazał to następnemu, aż ostatni z bogów dobył miecza, a za nim reszta i rzucili się na duchy. Łucznicy i woje byli tak zaskoczeni, że nie zdążyli nawet dobyć oręża, kiedy już nie żyli.
-W tym lesie jest wiele bestii- Morder mówił niczym wykładowca- Okolica, w jakiej znaleźliśmy Wildiba była szczególnie niebezpieczna pod tym względem. Cwaniak, wybrał sobie dobre miejsce na kryjówkę. Gdy go znaleźliśmy sprytnie podeszliśmy go od każdej strony i nie dając mu uciec zabiliśmy. Jego ciało położyłem na swoim koniu, a ja szedłem obok niego. Nagle zaatakowała nas wataha fokswolfów. Bardzo nieprzyjemne bestie, właściwie to najgroźniejsze ze stworzonych. Pierwsze szły duchy i to na nie się rzuciły, rozszarpując ich ciała, wystraszyły konie, które uciekły. Teraz my zaczęliśmy walkę, była ich tak wielka liczba, że gdy zorientowałem się, że jeden z nich porwał Wildiba, było już za późno. Udało mi się wyrwać tylko jego palec i musieliśmy uciec. Po dłuższej pogoni fokswolfy odpuściły, a my wróciliśmy do domu. Jasne?!- zakończył ostro.
-Jak słońce- odkrzyknęli chórem.
-No to ruszamy oświadczyć dobrą nowinę Krajgowi. Dzięki ci przyjacielu- dodał cicho sam do siebie.
Pięciu bogów ruszyło biegiem do Złej Siedziby. Wiedzieli, że dziś im się upiecze.
Pena i Ert weszli do przytulnego domu. Okiennice były już na miejscu, choć jedna lekko skrzypiała przy otwieraniu.
-No, zadbałam by nikt nam nie przeszkadzał. Teraz wygodnie ułóż się na łóżku i zamknij oczy. Pomyśl o ciemności.
-A nie mogę o kimś?
-Nie. Musisz myśleć o ciemności. Teraz powoli oddychaj. Pomyśl, że po kolei opuszczasz swe ciało. Najpierw nogi, powoli. Teraz wstaje tułów i reszta. Co czujesz?
-Nic. Stoję na jakiejś zimnej podłodze a wokół jest ciemno i nic nie słychać.
-To dobrze. Teraz rozejrzyj się i poszukaj drzwi. Widzisz je?
-Tak. Ale są trzy.
-Właśnie i tu jedno z najważniejszych. Pewnie będziesz słyszał szepty z lewych drzwi. Nigdy tam nie idź, to są wrota do Degodów.
-Ja już gdzieś słyszałem ten szept. Jest taki kuszący i melodyjny, a jednocześnie sykliwy i drżący jakby z podniecenia.
-To Demona przemawia. Ona zawsze kusi męskich bogów. Kobiece kusi Wergangl. Taka ciekawostka dla ciebie.
-A, rozumiem. Jeżeli go usłyszę to znaczy, że coś ze mną nie dobrze- uśmiechnął się Ert.
-No coś w tym stylu- również z uśmiechem odpowiedziała Pena.
-Ech ten głos jest taki słodki, może tylko tam zajrzę? Tylko na chwilkę.
-Nie! To złudzenie.
-Dobrze, dobrze, tylko żartowałem.
-Ale ci się dziś trzymają dowcipy- powiedziała z lekką ironią w głosie.- Ale wróćmy do zadania. Czy z tych pośrodku coś słyszysz?
-Tak, ale to tak cichy szept, że nie rozumiem co mówi.
-Bo to nie szept tylko warczenie bestii.
-A rzeczywiście, a już myślałem, że ktoś chrapie. Jak rozumiem, tam bez śmiercionośnych umiejętności nie mam wchodzić? Dobra, tym razem nie musisz mnie przekonywać. Hm… niech zgadnę, musze wybrać drzwi po prawej?- powiedział z uśmiechem- Tylko z Kelleru może tak jechać palonymi gruszkami.
-Tak, ale nie ciesz się, Zabawa dopiero się zacznie jak otworzysz drzwi.
Ert otworzy drzwi, a podmuch, jaki buchnął z wnętrza o mało co nie przewrócił go. Wszedł do sali o sześciokątnej budowie. Na każdej ścianie było troje drzwi, a wszystkie miały inny znak na środku.
-O kur… znaczy się ja nie mogę!! Więcej tych drzwi nie było?!
-Pociesze cię, było ich mniej, ale każdy nowy opiekun sprawia, że trzeba dorobić nowe.
-Czuje się pocieszony- powiedział Ert z lekka ironią- Ale przecież jest nas o wiele więcej niż osiemnastu opiekunów. Co z resztą?
-A kto ci powiedział, że to koniec otwierania drzwi.
-Aa… rozumiem, no tak. Ale czego ja się spodziewałem po dorosłych. Zawsze lubicie sobie utrudniać życie. Nazwy dajecie zawsze wyszukane, zamiast prostej drogi dajecie labirynty, zamiast porzeczek głupie gruszki, a jak za następnymi drzwiami będzie sześć razy więcej drzwi, to pomyśle, że podnieca was matematyka i systematyka. Czemu się śmiejesz? I kto wymyślił te dziwne znaki?- Ert mówił z coraz większą irytacją.
-No to zacznijmy od początku. Jak dorośniesz też polubisz matematykę…
-Aha, oczywiście.
-Nie przerywaj mi. Gruszki to był pomysł Harwesta, więc w Walce Ostatecznej będziesz miał powód do pomsty- zaśmiała się serdecznie- Te utrudnienia są dla dobra innych by nikt niepowołany przez wypadek nie narobił szkód. Te znaki niedługo będziesz rozumiał, to Język Prastarych. A osiemnaście to jest jedynie liczba sfer, każdy ma swoją i dalej już musi wybrać swoje wrota. To przedostatni etap. A teraz rozejrzyj się. Poszukaj htilil (ziemia). To wygląda tak, od góry w dół patrząc: kropka, kropka, leżąca kreska, od jej środka odchodzi w dół kreska, od niej, mniej więcej w środku odchodzi kolejna leżąca, na samym dole długiej stojącej kreski odchodzi kolejna leżąca, a dwie ostatnie leżące są przecięte krótka stojącą.
-Super, a łatwiejszych znaków nie było?
-Ciesz się, że nie trafiłeś na sferę uczuć. To dopiero jest znak, sama mam problemy żeby go zapamiętać. Chcesz, to ci go opiszę.
-Nie, wiesz, jakoś nie mam ochoty, ledwie pamiętam co mi powiedziałaś przed chwilą. O, jest znalazłem. Ale znowu słyszę szept, tylko, że ten jest bardziej kuszący i jakoś taki, jakby to powiedzieć, podniecający. O wiele młodszy od tego z poprzednich drzwi.
-Czy jesteś pewien?- Pena nie kryła zdziwienia- Przecież tu nie powinieneś nic słyszeć, jak to możliwe? Czy już słyszałeś wcześniej ten głos?
-Właśnie o tym chciałem porozmawiać z tatą, nie z tobą. Wybacz, ale to zakrawa, ekh… na męską rozmowę.
-Tak, najlepiej przy miodzie i fajce. Możesz mi powiedzieć o wszystkim. A zresztą teraz to ważne.
-No, to.. tego… ona namawia mnie do… tego co robią dorośli…
-A, chodzi ci o sex.
-No właśnie. Nie chciałem tego mówić wprost.
-Co? Zdziwiłeś się, że znam takie pojęcia- uśmiechnęła się do niego.
-Nie, ale to wstydliwe. Ja nawet widziałem ją. No cóż, trzeba przyznać, że charakter to ona ma, a nawet dwa. No i te długie rudo- złote, z przebłyskami czerwieni włosy do kolan, białe zęby, usta fioletowe, oczy mają jakby płomyki i są też ogniowego koloru. Pokazywała mi się też z tyłu, uch, takich kształtów nie widziałem nawet na posągach w naszej siedzibie. Musze ci powiedzieć, że przypomina mi troszkę Demone i jednego z Degodów, których widziałem na rytuale uwolnienia umysłu.
-Naprawdę? A co ona teraz mówi, jeżeli się nie wstydzisz powiedzieć, oczywiście.
-Mówi, że chce tylko zasmakować miłości i, że pragnie być przy mężczyźnie i, że mnie kocha, bo obserwowała mnie już od dawna.
-A czy możesz z nią rozmawiać?
-Hmmm… mogę spróbować. Podejdę do drzwi i spróbuje z nią pogadać.
-To ty nigdy z nią jeszcze nie próbowałeś?
-Czego?!
-No rozmawiać, a coś ty sobie myślał. Ty zbereźniku- żartobliwie przeciągnęła kiwając palcem.
-Oczywiście, że myślałem o rozmowie. A o czym innym miałbym myśleć przy takiej dziewczynie?
-Dobra, dobra. Nie gadaj do mnie tylko spróbuj z nią porozmawiać. Jak chcesz mogę ci pomóc ją poderwać.
-Nie, dzięki. Wiesz, nie żeby coś tam, ale jesteś ode mnie starsza o kilka tysięcy lat. Od tamtego czasu dziewczyny troszkę się zmieniły.
-Dobrze, jak nie- to nie-Pena powiedziała udawanym, obrażonym głosem- A tak poważnie już, to uważaj na nią. Nie wiadomo co to za istota. I rozmawiaj z nią przez drzwi, nie wchodź na razie tam. A! I podpytaj się dyskretnie skąd ona się tu wzięła- te labirynty komnat znamy tylko my, bogowie.
-Dobrze. To ja idę, trzymaj kciuki. Jeszcze tylko przyliże włosy- skończył żartobliwie.
Ert podszedł do drzwi i zaraz usłyszał cichutki głos, którego mógłby słuchać bez przerwy.
-Cześć, mów do mnie w myślach, ja cie usłyszę. Nie chce by usłyszała nas bogini Pena. Ale długo tu nie wytrwam, więc nie rozwlekaj się w przemówienia. Pozwól jednak bym ja zaczęła. Jeszcze ci się nie przedstawiłam z imienia, więc pozwól, że to zrobię- mówiła szybko jak katarynka- Jestem Fojera, dawna bogini ogniska domowego. Byłam jednak niezdecydowana, to znaczy, nie byłam ani dobra ani zła. To jak się działo w domach rodzinnych zależało od mojego humoru, jak byłam szczęśliwa to jakaś rodzina, która wzywała mojej pomocy, otrzymywała ją, ale jak byłam na coś zła, obrażona, albo coś nie szło po mojej myśli czyniłam tej rodzinie na złość.
-Gdzie mieszkałaś, skoro byłaś pośrodku- spytał w myślach i gdyby ją widział, zauważyłby przyjazny uśmiech na jej twarzy. Zastanawiał się, czemu Pena nie każe mu mówić , czyżby nie interesowała się, co z nim jest. Ale to nieważne. Znów wsłuchał się w głos Fojery.
-Mieszkałam w Dobrej Siedzibie, ale krótko, zaś uciekłam. Ale nie chciałam iść do Złej Siedziby, nie jestem wcale zła, mam po prostu humory, jak każda młoda dziewczyna.
-No, chyba nie taka młoda, pamiętałbym cię.
-Mam zaledwie dwadzieścia cztery lata. Zaraz dojdę do tego czemu tak jest. Łączy nas więcej niż myślisz. Gdy dostałam sygnały by być opiekunką ogniska domowego miałam tylko dwadzieścia lat. Bogini Pena może mnie jeszcze będzie pamiętać, umarłam sześćset lat temu. Ale tu gdzie jestem, czas się zatrzymał i ja nie starzeje się. W pewnym sensie mi to nie przeszkadza.
-Tu gdzie się znalazłam?- powtórzył w niedowierzaniu- To znaczy, że Degodzi mogą podróżować gdzie tylko chcą? Ale przecież oni się starzeją pomimo śmierci. Nikt nie wie gdzie oni trafiają, czy to znaczy, że możecie poruszać się gdzie tylko chcecie?
-Ja nie jestem Degodem. Popełniłam samobójstwo w lesie. Po ucieczce szukałam miejsca na schronienie, ale nie zabrałam ze sobą gruszek, zawsze ich nienawidziłam. Ale zaczęłam tego żałować, gdy po około czterech dniach coraz gorzej się czułam. Marzyłam żeby pozbyć się tego coraz większego bólu. W piątym dniu byłam tak zmęczona bólem i cierpieniem, że gdy w swym tobołku znalazłam sztylet, wzięłam go do rąk i głęboko wbijając, przecięłam swoja szyję. Potem, gdy stanęłam przed… Och! Wybacz, tego nie mogę ci powiedzieć. W każdym bądź razie, tam powiedziano mi, że każdy samobójca będzie się włóczyć pomiędzy dwoma światami- żywych i umarłych. To właśnie dlatego tu jestem.
-To straszne, masz tu jakieś towarzystwo?
-Niestety nie. Wygląda na to, że jestem jedyną głupią boginką, a raczej byłą boginką. Teraz nie posiadam już żadnych mocy, oprócz porozumiewania się myślami. A nie starzeje się gdyż taki los samobójców, dziwne, prawda?
-Tak, ale czemu wybrałaś mnie i czego ode mnie oczekujesz?
-Musze stąd znikać. Czuję, że on się zbliża, jeżeli zauważy, że rozmawiam z żywym bogiem to będzie po mnie. Porozumiem się z tobą jak będę mogła.
-Ale, jaki on, przecież mówiłaś, że jesteś tu sama.
-O nim opowie ci Pena. Nie mów jej tylko, że przed kimś stawałam po samobójstwie, jeszcze nie powinna tego wiedzieć. Proszę- powiedziała słodko.
-Dobrze. Ale jeżeli Pena mi nie uwierzy?- powiedział Ert i usłyszał jak Fojera cichutko jęknęła.
-Masz- pod wrotami przemknął pęk włosów związanych gumką- jak to zobaczy, uwierzy ci na pewno- powiedziała i Ert usłyszał szybko oddalające się kroki.
Poczekał chwilę i odszedł od drzwi. Po upłynięciu paru minut odezwał się do Peny.
-Przejdźmy dalej, do następnych sal. Potem ci opowiem, co tu zaszło, ale teraz wolałbym przejść to jak najszybciej, jej tam już nie ma.
-Dobrze jak chcesz, ale powiedz mi, dlaczego cały czas milczałeś?
-Obiecuje, że wszystko ci opowiem, ale teraz chciałbym to zakończyć.
-No dobrze, niech ci będzie- westchnęła Pena i kontynuowała- W takim razie otwórz drzwi ze znakiem htilil, ale najpierw powiedz imi Ert! Akre feres htilil, co oznacza- „jestem Ert! Pan sfery ziemi”. Tylko pamiętaj, delikatnie, bo te drzwi byłoby ciężej naprawić.
-Imi Ert! Akre feres htilil- szepnął Ert
Drzwi się otworzyły, a gdy wszedł do środka oczy wyszły mu z gałek.
-Osz kur… czaczek. Rzeczywiście zabawa dopiero się zaczyna.
-A nie mówiłam? Jak widzisz, troszkę jest tych wrót. Ty jesteś od teraz Bogiem Urodzaju i to właśnie urodzajem będziesz musiał się opiekować, oczywiście nie zawsze. Czasami pozwalamy działać przyrodzie bez naszej ingerencji, albo wtedy, gdy widzimy, że ludzie sobie radzą, albo, gdy będziemy chcieli im przekazać, że nie podobało nam się ich ostatnie postępowanie. Tak, więc będziesz mógł sprawiać, że cała ziemia na świecie będzie urodzajna, ale też będziesz mógł pozostawić ją samą sobie. Będziesz też mógł czynić to samo z małym obszarem. Jednym słowem, baw się dobrze- zakończyła Pena z uśmiechem.
-No tak, a czy mogę sprowadzić nieurodzaj na jakiś teren gdzie mi się nie spodoba coś?
-Albo musiałbyś być aż tak niezwykły, albo niezdecydowany, ale takie coś stało się tylko raz. Ale to nie ważne, tamta boginka przeszła na stronę zła, ale chyba musieli ją zabić, bo teraz jej miejsce zajmuje Firsida, opiekunka rodzin.
-Taaa… Na pewno- powiedział w zamyśleniu- Ale w takim razie, czy będzie ktoś kto będzie mógł sprowadzać nieurodzaj i z, którym będę musiał konkurować jak Lofa i Erota, albo Ajron i Ajsen?
-Jeżeli w Złej Siedzibie stwierdzą, że sprawiasz zbyt wiele problemów, to spłodzą kogoś o odpowiednich kwalifikacjach, że tak powiem, albo sami ludzie, którzy, gdy im się czasami przyglądam, pewnie sami doprowadzą za kilkaset lat do zagłady ziemi i nawet my nie pomożemy.
-A gdybym był niezdecydowany, mam przecież do tego prawo, to czy coś by mi się stało?
-Owszem, możesz, ale raczej ci tego nie radzę. Jesteś przeznaczony do Ostatecznej Walki, a jeżeli będziesz niezdecydowany, to wierz mi, Harwest albo cię zniszczy na samym początku, albo z łatwością przeciągnie na swoja stronę. Szczerze mówiąc, to wtedy walczyłbyś z nami, a my musielibyśmy cię zabić, co więcej, jeżeli będziesz niezdecydowany, to nie nauczę cie niczego więcej, bo boje się, że mógłbyś z łatwością nas pozabijać.
-Właściwie to już się zdecydowałem- uśmiechnął się- No to teraz tylko powiedz mi, które drzwi i jedziemy z tym koksem.
-Poszukaj tsewrah. Pocieszę cię, to będą jedyne drzwi w sali bez znaku. Weź kawałek kredy przy drzwiach wejściowych i poszukaj tych drzwi.
Ert wziął kawałek kredy i zaczął szukać drzwi. Teraz znajdował się w korytarzu. Od głównego holu odchodziło tysiące różnych małych korytarzyków, albo też długich i krętych jak wąż. Każde drzwi miały jakiś napis. Może nawet drzwi to kiepskie określenie. Były to wielkie wrota zrobione z jakiegoś dziwnego metalu, którego Ert nigdy jeszcze nie widział, o odcieniu niebieskiego, zmieszanego z szarym i jaskrawo czerwonym. Były one w wielu miejscach przeszyte jakby śrubami , ale wystające „łebki” wyglądały jak oczy i Ert przysiągłby, że one oglądały się za nim krok w krok. Zauważył też dziwne wyrzeźbione twarze na środku wrót. „Jakby to miało kogoś przestraszyć”. Pomyślał ze śmiechem. Postanowił podejść do jednych i spojrzeć na nie z bliska. Gdy podszedł do nich, drzwi zatrzęsły się jakby ktoś po drugiej stronie kopnął je z całej siły, ale te się nie otworzyły. „Śrubki” otworzyły swe ślepia i spojrzały na niego. Twarz pośrodku rozdziawiła paszcze z ostrymi zębami i zaczęła charczeć jak wściekły wilk i przemieniać się w głowę o kształcie, jakiego Ert nigdy nie widział. Głośny „krzyk” bestii przewalił go na podłogę, a odór, jaki się z niej wydobył przyprawił go o zawroty głowy. Smród zgnilizny, krwi, i długo leżącego martwego ciała wydał się mu wszechobecny i ogarniał całe jego zmysły. Zaciemniło mu się na chwilę w oczach, a gdy odzyskał go w pełni zauważył jak twarz zaczyna się wydłużać i powoli z drzwi jakby wyłaniała się cała postać. Ert widząc to krzyknął:
-Pena! Podszedłem do pewnych drzwi, by im się przyjrzeć z bliska, a teraz wyłania się z nich jakaś dziwna, demoniczna postać, która śmierdzi śmiercią! Wiem, że to dziwnie brzmi, ale nie umiem opisać tego smrodu!
-CO? Przecież to nie możliwe. Dewojesol powinien atakować tylko błąkające się dusze, które już nie żyją i próbują się skontaktować się z żywymi bogami.
-Co to jest Dewojesol?! I jak się go pozbyć, bo coraz więcej przybywa mu ciała!
-To jeden z dziesięciu potworów, Pożeracz Dusz, coś jak Wipper, ale tego stworzyliśmy ja z Wotem i tylko ja go sprowadzę z powrotem na jego miejsce. Na razie uciekaj gdzie pieprz rośnie, jak najdalej, a ja zaraz przyjdę do ciebie. Uciekaj, jeżeli Dewojesol cię dorwie to tylko zwiększysz jego odór z gęby.
Dłużej nie trzeba było go przekonywać. Ert wstał z podłogi (zresztą, dopiero uświadomił sobie, że cały czas siedział na niej jakby przykuty łańcuchami) i pobiegł co sił przed siebie. Spojrzał za siebie i zauważył, że potwór nie wyrwał się jeszcze ze drzwi, ale wyszedł już w połowie i ten widok mu wystarczył, by dodać jeszcze sił do biegu. Zobaczył, że niedaleko jest jakiś zakręt i gdy dobiegł do niego zatrzymał się na chwilę. „Jeżeli ten korytarzyk okaże się ślepy, to ten potwór mnie zabije, ale jeżeli nie to mam szanse-Ert myślał gorączkowo, spojrzał jeszcze raz na coraz bardziej całego Dewojesola i na korytarzyk- Dobra, wydaje się dosyć długi, zawsze będę miał jakby co więcej czasu na zastanowienie. Tylko nad czym? Nad spotkaniem z Degodami? Dalej! Gdzie ta Pena?! Jak ona mnie znajdzie? No trudno, muszę zaryzykować.” Ert szybko skręcił w korytarzyk, ale gdy podnosił nogę poczuł jak coś…
Pena stanęła przez chwilę jak wryta. „Jak to możliwe, że zaatakował Erta? Czyżby jakiś Degod dostał się do sal? A może to Harwest?”. Nagle ocknęła się i zorientowała, że jeżeli nie pomoże Ertowi to ten już długo nie pobawi na tym świecie. Podbiegła do drzwi i uchyliła je lekko. Przechodziła akurat Lofa i Pena szeptem zaczęła ją nawoływać:
-Pst… Lofa, chodź tu na chwilę. Lofa!
-Och! Pena!- Lofa zaświergotała głosem tak lekkim, że mężczyzna, który by jej nie uległ musiałby być albo głuchy albo… zresztą nieważne.
-Ciii. Nie tak głośno, proszę przyjdź tu. Musisz mi pomóc. Tylko cicho, proszę.
-Dobrze- Lofa rozejrzała się i podeszła do Peny
-Wchodź! Szybko!- Pena mówiła tak konspiracyjnie, że Lofa przestraszyła się nie na żarty.
-Co się stało?- wśród ciszy znów zaświergotał skowronek.
-Uczyłam Erta jak ma postępować, wiesz, on jest teraz bogiem urodzaju.
-Tak, słyszałam o tym. Ten dzieciak ciągle mnie zaskakuje.
-No właśnie. Mnie też, ale teraz w Salach Sfery Ziemi stało się coś, czego nigdy bym się nie spodziewała. Pamiętasz Dewojesola?
-Och! To ten śmierdzący potwór, którego stworzyliście z Wotem?
-Tak, to on, ale on zaatakował dziś Erta i on ucieka przed nim, a ja musze do niego wejść i mu pomóc. Zrobię to sama, ale potrzebuje cie, musisz utrzymywać z nami kontakt, wiesz jak to robić, jeżeli nie będę odpowiadała na twoje pytania to biegnij po Wota. Wtedy tylko on będzie nam mógł pomóc, ale na razie wolę by nie wiedział o tym- Pena porozumiewawczo mrugnęła do Lofy, a ta kiwnęła głową.
Pena położyła się koło Erta i złapała go za rękę.
Ert chciał skręcić w korytarzyk, kiedy nagle poczuł coś czego się nie spodziewał. Coś jakby chwyciło go za nogę i posuwało w stronę potwora. Upadł na ziemię i przewrócił się na plecy. Dewojesol był już całkiem uwolniony i Ert mógł mu się przyjrzeć, co czynił, jednak już sam widok jego głowy przyprawiał go o nudności. Pożeracz Dusz był wyższy nawet od najwyższych z bogów, miał ciało pokryte czymś w rodzaju sierści pomieszanej z piórami i lepkiego, spływającego z niego naskórka-śluzu. Jego nogi były jakby kozie racice połączone z włochatymi nogami pająka z kolanami starej zgrzybiałej kobiety. Jego tors pokryty „skórą” był chyba najmniej obrzydliwy, przypominał otwartą trupią klatkę piersiową z wywalonymi na wierzch organami i żebrami porośniętymi strzępkami owej potwornej skóry. Ręce sięgały mu do kolan, były powykrzywiane w różne strony. Miały dwadzieścia łokci, co pozwalało mu na bardzo różnorodne ich zginanie, zakończone były dłońmi zbudowanymi tylko z ostrych jak sztylety pazurów porośniętych jakimiś grzybami. Głowa miała kształt jaja rozbitego na pół. Z tego rozbicia wychodziło coś w rodzaju pulsującego mózgu, oczy wisiały mu poza czaszką na cieniutkich niteczkach ociekających śluzem i krwią. Nos miał ogromny i koślawy. Jego wilczo-kaczy pysk wypełniony powyginanymi w różne strony zębami o różnym kształcie mamrotał jakieś słowa. Odór z jego pyska, a teraz i torsu był coraz silniejszy. W końcu Ert był już na tej odległości, że Dewojesol złapał go pazurami i przybliżył do pyska obwąchując go dokładnie. W końcu przemówił do niego głosem jak rozklekotany fiat 126p z zapchaną rurą wydechową:
-Nareszcie złapałem cię rzezimieszku. Teraz wreszcie będzie mi dane posmakować smaku duszy. Mniam, czuje, że jesteś młody, ale pachniesz też jakoś dziwnie. Czuje oprócz strachu też jakby iskrę życia, magii i siły, ale teraz jesteś już tylko mój- potwór wrednie zarechotał, choć jest to duże słowo jak na dźwięk, który wydał z siebie.
-Mógłbyś chociaż myć zęby po posiłkach- Ert zdobył się na wisielczy humor.
Ogromny powiew stęchłej śmierci uderzył Erta, gdy potwór ryknął ze złości.
-Myślisz, że w jakiś sposób uda ci się uciec- znów zarechotał- Już dawno wyczuwałem, że ktoś tu kontaktuje się z żywymi. Ale teraz cię mam i już nikt nie będzie zakłócał porządku ustalonego przez bogów.
„Nie wiem gdzie jest Pena- myślał chłopiec- ale muszę jakoś zająć tą śmierdząca maszkarę. Może znowu coś rzucę to się rozgada.”-pomyślał delikatnie się uśmiechając.
-Ale ty strasznie mówisz, jakby cię ludzie w teatrze zatrudnili.- Ert rzucił z uśmiechem i znów przypłacił to zapachowym krzykiem złości.
-Mój język nuci melodię, która może zatrzymać czas, magiczne słowa upoją nawet całe miasto kobiet, a ich moc może sprawić, że wszystko czego zapragnę samo do mnie przyjdzie.
-Jeżeli to jest melodia to chyba ktoś ci zapomniał powiedzieć, że to pałeczkami uderza się w bęben, a nie odwrotnie.
-Koniec gierek podstępna duszyczko- wrzasnął Dewojesol tak, że zadrżały całe komnaty- Już nie dam się nabierać! To twój koniec!- zacisnął mocniej swe pazury na Ercie i zaczął przybliżać go do swoich rozdziawionych szczęk. Ert nagle usłyszał delikatny głos, który był mu znajomy.
-Ert! Zaciśnij swoją lewą dłoń tak jakbyś kogoś chwytał, a potem zamknij oczy i skup się na tym byś widział Penę. Przywołaj jej obraz w swoich myślach.
-Lofa!? To ty?
-Tak, skup się.
Ert zrobił jak kazała mu Lofa, a po chwili poczuł jak starsza, choć jeszcze nie szorstka dłoń wyślizguje się z jego. Gdy otworzył oczy zauważył jak Pena stoi koło niego i zaczyna mówić do Dewojesola.
-Puść chłopca! To żywy bóg!- krzyknęła. Dewojesol wzdrygnął się na znajomy mu głos.
-Czy to ty Pani?- powiedział potulniejąc z każda sekundą, ciągle jednak trzymał mocno swoją zdobycz.
-Tak, toh imi Pena- dodała w Języku Pradawnych.
-Pani, kiedy wyczuwam, że on jest martwy, choć i życie też z niego bije.
-Zapewniam cię, że jest żywy. Proszę, puść go i wracaj do swojej kryjówki. Nie prowokuj mnie bym użyła magii!
-Ha! Mam równie potężną moc jak ty, sama nie dasz mi rady, a ten umarlak raczej ci nie pomoże. On jest mój i pożre go czy tego chcesz czy nie.
-Sam mnie do tego zmusiłeś. Powtarzam ostatni raz! Puść Erta albo unicestwię cię na zawsze!
-Daj mi dowód pani, że on żyje, a go puszczę.
-Wiem, że twój wzrok i tak jest już bardzo słaby, nie chciej bym ci oderwała jedno oko.
-Ha, myślisz, że dam się…
-Ar mes ho kerh lirh!- krzyknęła Pena szybko i głośno, co oznaczało oko twoje w ręce moje. Po tych słowach jedno z oczu Dewojesola wiszące na nitkach oderwało się z hukiem i wpadło w jej ręce. Potwór wrzasnął z bólu i puścił Erta łapiąc się za pusty, krwawiący oczodół, skąd jeszcze niedawno wypływały nitki z okiem. Ert po upadku na ziemie szybko podbiegł do Peny.
-A teraz ładnie cię proszę. Idź z powrotem na swoje miejsce, bo to był jedynie przedsmak. Współtworzyłam cię i równie dobrze mogę cię unicestwić, dobrze o tym wiesz.
-Tak, wybacz Pani, że cię zawiodłem. Obiecuję, że to się nie powtórzy- Dewojesol pokłonił się Penie, poczym zatopił się w ścianie.
-Chcesz?- Pena odezwała się po chwili milczenia podrzucając okiem potwora- Będziesz mógł chwalić się młodym boginką, że walczyłeś z Dewojesolem i wyrwałeś mu oko. Dziewczyny lubią twardych facetów. Możesz też dodać, że mu je odgryzłeś, to doda pikanterii- Pena mówiła z poważna miną ukrywając lekkie drganie uśmieszku w kąciku ust po drugiej stronie, gdzie Ert nie dostrzegał tego. On patrzył na nią z coraz większymi oczyma, a po ostatnich słowach szczęka opadła mu zupełnie.
-Nie martw się, nie powiem dziewczynom jak było naprawdę- dodała pena z lekkim kuksańcem wymierzonym w Erta.
-Nie, dzięki. Coś mi się zdaje, że odpuszczę to sobie-powiedział z wykrzywiona miną.
-Nie to nie. A jeszcze będziesz żałował tych tłumów wzdychających boginek. Dobrze, ja wracam, a ty szukaj tych drzwi. Jak skończysz to potem pogadamy, jak to możliwe, że zaatakowało cie takie spokojne stworzenie jak on- Pena uśmiechnęła się do niego, a następnie usiadła krzyżując nogi i twarz kryjąc w dłoniach, poczym rozmyła się jak sen nocny na oczach Erta.
-No nic. Idziemy dalej- powiedział sam do siebie odwracając się ostatni raz w stronę, gdzie zniknął Dewojesol.
Po kilkunastu minutach wreszcie znalazł drzwi bez znaku. Poczuł jak kreda, którą miał w kieszeni zrobiła się ciepła, a gdy ją wyjął zdawała się wyrywać z jego ręki i świecić płomienny kolorem.
-Znalazłem drzwi, ale kreda jakoś się dziwnie mieni i troszkę się rozgrzała. A tak w ogóle to wyrywa mi się z dłoni i coraz ciężej jest ją utrzymać.
-Puść ją i usiądź tak jak ja, gdy cie opuszczałam. A teraz pomyśl o czymś, na czym ci zależy najbardziej na świecie.
Ert zaczął się zastanawiać, co to mogłoby być. Miał dużo takich rzeczy. Chciał być dobrym opiekunem dla ludzi, mieć siły w ostatecznej walce by pokonać Harwesta, poznać swoją babcie i w końcu sprawić by Fojera była znowu żywa i żeby mógł ją poznać bliżej. Nie żeby mu się podobała czy coś, ale po prostu wydawała się ciekawą osobą. Po dłuższej chwili usłyszał jak kreda opada na ziemie. Odsłonił twarz, a gdy się rozejrzał kredy nie było, a na drzwiach widniał znak, który był podobny do leżących połówek serca, a między nimi cztery pofalowane kreski z kropkami w zagłębieniach fal.
-Nie obraź się, ale chyba zgubiłem kredę- powiedział w końcu- A tak w ogóle, to te drzwi już nie są bez znaku. Ładny nawet ten znaczek- powiedział z uśmiechem.
-Powiedz, jak wygląda ten znak to powiem ci, co oznacza.
-A czy to konieczne? Chyba rozumiem tą symbolikę.
-Nie, to nie jest konieczne, ten znak musisz pamiętać bo tylko ty go będziesz widział. On oznacza w pewnym sensie odzwierciedlenie twej duszy.
-Dobra, więc ci nie powiem. Czy to już koniec?
-Chciałbyś, tak dobrze to nie ma. Teraz dotknij tego znaku i pomyśl jakbyś widział przed sobą Keller.
Ert zamknął oczy i zaczął wyobrażać sobie Keller. Co prawda widział go tylko kiedyś ze Skarpy Początku, miejsca, gdzie kiedyś Wot po walce ze swoim ojcem rozpoczął tworzenie obecnego świata. Potem zakazano mu tam chodzić, nigdy nie dowiedział się, czemu, ale ponoć w dole żyło coś, czego bali się nawet bogowie. Sami zresztą rzadko tam chodzili, nawet najstarsi.
Zaczął słyszeć gwar i powoli otworzył oczy. Zobaczył przed sobą masę ludzi, którzy wznosili jakąś budowle, a właściwie to wylewali dopiero fundamenty. Były one duże i głębokie, co świadczyło, że będzie to duża budowla.
-Czy oni mnie widzą albo słyszą?- spytał się szeptem jakby spiskował przeciw tym ludziom, których teraz widział.
-Nie, możesz mówić i poruszać się swobodnie. Poćwiczymy teraz troszkę na ludziach, czyli pobawimy się- powiedziała z uśmiechem- Co chciałbyś zrobić?
-Najpierw byłbym ciekawy co oni budują?
-A to akurat jest proste. Budują świątynie dla ciebie. Tu będą cię czcić albo przeklinać, jeżeli będziesz kiepskim opiekunem, tu też będą twoje wrota do Kelleru i zawsze będziesz tedy przedostawał się do ludzi. Ale teraz, jak mówiłam, troszkę się zabawmy. Może naprowadzimy ludzi na wyobrażenie jak ma wyglądać twój posąg?
-Dobra, ale jak mam to zrobić? Kopnąć jednego budowniczego w tyłek i do niego gadać?- uśmiechnął się, gdy sobie wyobraził jakby to wyglądało.
-Nie, wystarczy, że skupisz się na jednej osobie i wnikniesz w jej umysł. Ludzie lubią sobie wyobrażać nas jako postacie zwierząt, więc pomyśl czym chciałbyś być i zaraz ci powiem co zrobisz. Tylko się nie wygłupiaj, bo Ajron też się wygłupiał za pierwszym razem i teraz ludzie wyobrażają go sobie jako króliczka w bojowej postawie z marchewką zamiast miecza. Tylko nie mów mu, że ci powiedziałam.
-Chyba już wiem kim będę.
-No to teraz rozejrzyj się za mężczyzną przybranym w brązową togę z łańcuchem z kamieni na szyi i z zielonym, stożkowym nakryciem głowy.
-No zauważyłem grupkę błaznów.
-To są kapłani ziemi. Tak dla jasności.
-Ups, a wyglądają bardzo zabawnie. Co mam teraz zrobić?
-Weź wybierz sobie jednego i nastrój sobie gruby głos. Od momentu jak w niego wnikniesz. Będzie on twoim łącznikiem miedzy tobą, a ludźmi, będziesz mógł dzięki niemu przemawiać do reszty.
-Wokół jednego skupia się duża ich część. Wezmę tego, wygląda na mądrego.
-No to teraz wygodnie usiądź i skup swoją uwagę na tym człowieku. Patrz na niego cały czas, kiedy poczujesz jakby powiew wiatru to spytaj się jak ma na imię, ale w myślach.
Ert wpatrywał się w niego intensywnie i wyobrażał sobie jakby przybliżał się do niego. Poczuł delikatny powiew i spytał się w myślach- „jak masz na imię”. Młody człowiek w śmiesznym przybraniu przystanął wpatrując się w niebo.
-Jestem Alavart- powiedział, poczym usiadł na ziemi.
-Teraz poczujesz mocniejszy powiew. Po nim wszystko co powiesz dotrze z ust kapłana do ludzi. Będę ci jakby co podpowiadała. Jest z nami jeszcze Lofa, więc mogę zwiększyć siły i cie obserwować. No, a teraz rób co chcesz. Zacznij od tego kim jesteś i czego pragniesz. No, kultura musi być.
-Jestem Ert- słowa wymuszonego basu wypłynęły z ust Alavarta- Pan Urodzaju. Widzę, że budujecie dla mnie świątynię. Jestem wam za to bardzo wdzięczny i obiecuje wam za to dobre plony w tym roku. Pragnę was prosić abyście zbudowali mi też pomnik szlachetnego konia zaprzęgniętego w pług. Abyście wiedzieli, że jesteście szlachetnymi przez waszą prace w polu, bo tylko dzięki wam wszyscy mają co jeść.
-No niesamowite- odezwał się głos Peny w jego myślach- Sam to wymyśliłeś? A już miałam nadzieję, że przebijesz Ajrona- zachichotała poczym mówiła już poważniej- A teraz pogadaj o ofierze, której pragniesz. Tak, wiem. Możesz spełnić swe marzenia i pozbyć się zapachy gruszek, ale musisz zamiast tego poprosić o ofiarę co najmniej z dwóch zwierząt i trzech owoców, bo bez gruszek ofiara musi być silniejsza.
-A teraz chciałbym was prosić o ofiarę- Alavart znów zabrzmiał basem- Jednak nie znoszę gruszek, więc proszę was o ofiarę z cielęcia i kury oraz z porzeczek, jabłka i jednego grona winogrona.
-Teraz pokażę ci sztuczkę. Wskaż jednego z zebranych prostych ludzi i podnieś dłoń nad jego głowę. Alavart zrobi to samo, jest teraz całkowicie pod twoją władzą. Powiedz cos na wzór błogosławię cię człowieku. Tak naprawdę nic się nie stanie, ale oni wierzą w to i każde dobre zdarzenie będą ci wtedy przypisywać, a kiedy stanie się coś złego, będą myśleli, że mogło być gorzej i nad nimi czuwasz.
-Ty- Ert wskazał na najbiedniej wyglądającego chłopca spośród wszystkich- Podejdź do mnie.
Chłopiec podszedł cały dygocząc, wydawało się jakby miał zaraz paść na ziemie w ataku epilepsji, ale na chwiejnych nogach stanął przed nim i uklęknął na oba kolana.
-Błogosławię ci dzisiejszy dzień. Wiec, że bogowie pamiętają o każdym- Ert zauważył uśmiech na ustach chłopca i sam zdumiał się ile sprawiło mu to radości. Chciał uszczęśliwić jeszcze jedna osobę, ale Pena przerwała mu.
-Dobrze, a teraz wracaj. Wpatrz się w Alavarta i przeciągle dmuchnij w niego, tylko pamiętaj, żeby nie zwiać go aż do Wippera.
Ert wpatrywał się w Alavarta i nabrał powietrza w płuca, następnie delikatnie wydmuchnął je z siebie, co na Kellerze wywołało silny podmuch, który jednak szybko umilkł.
-Alavarcie!- zawołał jeden z zebranych kapłanów, gdy ujrzał jak ten opada bezwładnie na ziemie.
-Wszystko w porządku – odrzekł po chwili- Widziałeś? Ert, nasz Pan Urodzaju, wybrał mnie na swego Łącznika. To będzie ciężka praca, ale jakże zaszczytna. Czułem jak przenika mnie jego moc. To tak jakby po oparzeniu, ktoś polał cię zimną wodą- czujesz ulgę, ale potem ciepło znów wraca, lecz z mniejszym skutkiem i już mniej boleśnie.
Alavart był przejęty, ale i podekscytowany swoją nową rolą. Do tej pory był jednym z wielu Kapłanów Pomocniczych Sfery Ziemi. Teraz stał się Łącznikiem samego Pana Urodzaju, na którego pojawienie się czekali wszyscy od dawna i postanowili zbudować mu świątynię, by troszkę go przyspieszyć. Wiedzieli, że gdy powstaje świątynia jakiś bóg prędzej czy później przybędzie by przekazać pierwsze informacje o nim samym. Alavart wiedział, że teraz będzie miał dużo zajęć, lecz czuł dumę, która dawała mu zapał na nadchodzące lata służby. Nie wiedział, czy będzie mu dana nieśmiertelność za dobre służenie, ale wiedział, że to możliwe. Łącznik Krajga był taki i choć starzał się(miał bowiem około tysiąca lat), nic nie mogło go zabić. Ktoś próbował kiedyś napaść go i wraz ze zgrają przyjaciół posiekali go na kawałki. Ten jednak po chwili powstał na nowo jakby nic mu nie było, a jego niedoszli oprawcy zapałali nagle gniewem do samych siebie i pozabijali się nawzajem. Ponoć sam bóg wojny sprowadził na nich ten gniew, a potem ktoś widział jak ich ciała zasysają się w sobie, a krew wznosi się do nieba.
Budowniczy zabrali się z powrotem do roboty, a Alavart poszedł przygotować się na kolejne dni, a może nawet wieki służby u swego Pana.
Zamknął oczy i już po chwili był przed znajomymi mu drzwiami. Były to jednak wrota do pierwszego wejścia, a nie tak jak się spodziewał- te z jego znakiem.
-Czy to już będzie koniec?
-Tak-Pena odrzekła bez zastanowienia- Teraz usiądź jak ja, kiedy znikałam i wmawiaj sobie usilnie obraz swego pokoju i leżącego ciała na łóżku. Powroty zawsze są trudniejsze, więc…
Pena nie zdążyła dokończyć, gdy Ert siedział już koło niej i powoli otwierał oczy z przejęciem, takim jakby ślepy odzyskał wzrok. Otworzyła szeroko usta ze zdziwieniem i po dłuższej chwili zdołała się odezwać.
-Jak ty to zrobiłeś? Powrót nawet mi zabiera około pięciu minut- wyrzuciła z siebie z lekkim wydźwiękiem zarzutu.
-Nie wiem. Po prostu, pomyślałem sobie: „Chce już do tego cholernego ciała, nie chce już być w tych porytych komnatach. Chce wrócić do mojego domu.” No i jakoś się tu znalazłem i otworzyłem oczy.
-Ciekawe, czym jeszcze mnie zadziwisz.
Krajg siedział na tronie, kiedy usłyszał zwiększający się gwar. Podszedł do okna i spojrzał na plac przy bramie wjazdowej. Zdziwił się widząc jak pięciu bogów wraca w postrzępionych ubraniach, bez duchów i w dodatku samych. Ogarnęła go taka złość, że już po chwili gwar na dole został uciszony jednym krzykiem.
-Morder! Do mnie! I to natychmiast! I wy także durnie!
Nie musiał długo czekać. Jeszcze tego by brakowało. Pięciu bogów w resztkach ubrań (Morder zadbał też i o to, by byli wiarygodniejsi) stało na baczność w rzędzie. Dziwnie zadowolony Morder podszedł do blatu za, którym stał Krajg i stukał palcami okutymi w zbroje, w której wciąż paradował. Bóg morderców rzucił na blat palec wciąż jeszcze krwawiący. Odcięte części ciała bogów, o ile zostały oderwane boską bronią, nigdy nie przestawały krwawić. Co dziwne- krwawiły tylko oderwane członki, te co były przy właścicielu zastygały już po chwili. Morder opowiedział swoja historyjkę, a Krajg spoglądał to na nich to na palec.
-Palec by się zgadzał. Ten pierścień należał do Wildiba. Pokazać ręce!- krzyknął ciągle lustrując ich przenikliwym wzrokiem- Dobrze. Wasze ubrania tez na to wskazują. Ale powiedz mi jeszcze jedno, Morder. Czemu mam ci wierzyć, czemu nie mogę pomyśleć ze zmyśliliście te historyjkę, a Wildib wam uciekł?
-Panie, przecież dobrze wiesz, że nie mógłbym cie okłamać. Wolałbym zabić wszystkich bogów niż cie okłamać.
-Już raz zostałem okłamany przez Erote, więc czemu miałbym wierzyć tobie?
-Panie, Erota to zwykła suka, która teraz płaci za swe kłamstwa. Wszyscy wiemy jaka ona jest. Puszcza się na lewo i prawo. Już teraz patrząc na jej stan nikt nie odważyłby ci się sprzeciwić, a tym bardziej ja- Chciał jeszcze coś posłodzić, ale wyczuł, że tym razem byłoby to bardziej podejrzane niż brak chwalenia Krajga za byle co, do czego ten był przyzwyczajony.
-Masz rację-Krajg wyraźnie odpuścił- Wybacz, że ci nie chciałem wierzyć, ale sam widzisz, jacy durnie tu mieszkają. Chyba tylko tobie mogę jeszcze wierzyć. Dobrze się spisaliście, a teraz wracać do swoich zajęć!- dodał władczo, by sobie czasami nie pomyśleli, że zrobił się potulny.
Kiedy wyszli spojrzał na palec i powiększającą się kałuże krwi pod nim. Był jeszcze jeden sposób by przekonać się czy to palec Wildiba. Krajg wziął palec i przyłożył do ust. Tak, to musiał być jego palec- nic tak nie smakuje jak krew bogów, nie można jej pic jednak zbyt dużo. Choć smakuje tak, że można by ją sączyć bez przerwy, to jednak po pewnym czasie zaczyna dławić i dusić. Odrzucił palec i splunął na niego. „I co szmatławcu, teraz wraz z Werganglem będziesz włóczył się po tamtej stronie- myślał z zadowoleniem- Ha! Teraz po tym incydencie z Erotą i zabiciu Wildiba jeszcze bardziej będą się mnie bać i już nikt mi nie podskoczy”. Wziął jeszcze raz palec Wildiba i nalał do paru kielichów jego krwi na później. Potem zabrał go i zakopał by nie zabrudzał więcej jego komnaty.
Pena chciała już zbierać się do wyjścia, kiedy przypomniała sobie, że chciał jeszcze porozmawiać z chłopcem.
-Dobra, odpuszczę ci pytanie jak tak szybko mogłeś tu wrócić, ale jedno mnie ciekawi. Czemu Dewojesol cię zaatakował? Wciąż nie mogę tego zrozumieć. Przecież on został stworzony i nie można sobie powiedzieć, że dostał grypy i źle poczuł. To po prostu niemożliwe…
Jej rozmyślania przerwał widok otwierającej się pięści Erta przed jej oczami. Trzymał tam pęk włosów. Były one rudo- złote, z przebłyskami czerwieni; lekko pofalowane, grube, a w dotyku miękkie. Gdy Pena zanurzyła w nich palce i lekko przesunęła je po nich wydawało się jej, że słyszy delikatny szum jesiennych liści. Gdy je ujrzała szeroko otworzyła usta i po chwili przemówiła do chłopca:
-Nie widziałam takich włosów odkąd…
-Odkąd zniknęła Fojera?- dokończył z nutką niepewności.
-Tak, właśnie- mówiła nadal zadumana i przejęta- Ale skąd? Jak?
-Wszystko ci opowiem. To ona jest tą kobietą z moich snów i to jej namiętne szepty czasem mnie nawiedzają. Wiem, pewnie dziwisz się skąd znam Fojere i jak to możliwe, że mam jej włosy.
-Czy ty utrzymujesz kontakty z Degodami? I nic mi nie mówisz?- w jej głosie pobrzmiał lekki zarzut.
-Ona nie jest Degodem. Uciekła z naszego domu, ale wcale nie poszła do Złej Siedziby. Chciała się skryć w lesie, ale nie wzięła ze sobą gruszek.
-Tak, nigdy ich nie lubiła. Pamiętam ją doskonale, ale uciekła dosyć szybko, więc nie rozmawiałyśmy o wielu sprawach. Ale kontynuuj.
-Czuła się coraz gorzej, aż w końcu nie mogła wytrzymać z bólu i popełniła samobójstwo. Potem, jak się okazało, samobójcy muszą włóczyć się pomiędzy dwoma światami. Dla niej czas się zatrzymał i nie starzeje się. Utraciła też wszystkie moce i może teraz jedynie czytać i przesyłać myśli. Wtedy, kiedy mówiłem ci, że za tymi drzwiami ktoś szepcze, to była ona. Opowiedziała mi swoją historie i chciała jeszcze o czymś mi powiedzieć, ale wyczuła jak zbliża się Dewojesol i dała mi pęk włosów bym miał dowód dla ciebie i uciekła- Ert nie wspomniał o tajemniczej postaci, która powiedziała Fojerze o tym, że będzie się musiała włóczyć pomiędzy światami, ani też o tym, że obiecała się z nim skontaktować. Stwierdził, że jeżeli będzie taka potrzeba to porozmawia z Pena o tym później.
Pena siedziała w zamyśleniu. Zaczęła obgryzać paznokcie, a po dłuższej chwili wstała i powiedziała normalnym tonem:
-Dobrze. To ważne informacje dla mnie. Muszę iść i wszystko przemyśleć- Nie mówiąc nic więcej wyszła pospiesznie.
Ert spoglądał na oddalającą się w pośpiechu Penę. Nigdy nie widział, żeby tak szybko odchodziła. Chciał się spytać, co spowodowało taką reakcje, ale po prostu nie zdążył. Dopiero też zauważył, że obok siedzi, jak zawsze rozpromieniona Lofa, która pomogła Penie uratować go od tego potulnego stworzonka. Spojrzał na nią i już weselszym tonem odezwał się:
-Dziękuję, że pomogłaś Penie. Nie wiem, co by się ze mną stało gdyby nie ty.
-Och, ja wiem doskonale- roześmiała się- Ale to nie było by miłe. Nie masz mi za co dziękować. Jak mogłabym ci nie pomóc?- kolejny promienny uśmiech rozświetlił chatę, w której siedzieli.
-No tak, masz racje.
Lofa chciała się już zbierać i właśnie podchodziła do drzwi, kiedy zatrzymał ją głos Erta.
-A ty wiesz coś o Fojerze? To znaczy, czy pamiętasz ją, albo coś związanego z nią?
-Pamiętam ją tylko troszkę. A czemu pytasz?- wróciła się i na powrót usiadła koło niego na wygodnym łóżku.
-Widziałaś reakcję Peny? Nie pasuje mi to do niej, nigdy tak szybko nie odchodzi. A teraz, gdy jej powiedziałem o Fojerze to się wręcz przeraziła.
-Na pewno chce przestudiować to, co jej powiedziałeś, że ona jest pomiędzy dwoma światami. O ile mi wiadomo to oprócz twojej Fojery nikt nie zabił się wcześniej ani później.
-Ona nie jest moja- wyraźnie zaprotestował- ja ją dopiero poznałem.
-Och! Widać, że już teraz coś zaczyna dla ciebie znaczyć-Ert roześmiał się słysząc jej „och”, tak często je powtarzała, że w myślach mówił o niej żartobliwie Ochotka- Jestem boginką miłości i umiem to poznać- zaświergotała roześmianym tonem.
-Ale póki co, to nie mów nic Penie-dał za wygrana z lekkim rozgoryczeniem.
-Dobrze, dobrze, tylko uważaj, żeby nie przysłoniła ci oczu- mrugnęła znacząco Ochotka- ja będę lecieć, mam jeszcze parę spraw do załatwienia.
Ert pożegnał Lofe i sam udał się na dwór by zabić jakoś nieubłagany, nawet dla bogów, czas.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach



×
×
  • Dodaj nową pozycję...