Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Zażywaj


Rekomendowane odpowiedzi

"Biuro"

Jack Landon siedział na plastikowym krzesełku przed wejściem do gabinetu swojego szefa. Czuł napięcie, ponieważ cel zaproszenia nie był mu znajomy. Chcąc dać upust zdenerwowaniu, pocierał wierzchem dłoni o nadgarstek. Gdy zobaczył sekretarkę, wychodzącą z gabinetu, spłynęła na niego nieprzyjemna fala ciepła. Kobieta miała na imię Lily. Schowała jakieś papiery do teczki i zakomunikowała Jackowi:
- Teraz pana kolej, proszę.
Jack wchodząc do środka odwrócił głowę i wlepił wzrok w zgrabny tyłek Lily, opięty czarną, gustowną spódniczką, gdyż uznał to za kwintesencję drobnych przyjemności. Dopiero słowa szefa sprowadziły go na ziemię:
- Cześć, Jack. Usiądź - powiedział, wskazując ręką fotel.
Pokój był naprawdę przestronny, z panoramicznymi szybami, za którymi piętrzyły się wieżowce. Centrum pomieszczenia stanowiło biurko - wielkie i długie niczym pas startowy dla samolotów.. Po prawej stał regał, wypchany rozmaitymi książkami do granic możliwości. Gabinet bez wątpienia był urządzony w dobrym smaku, jednak - według Jacka - jeden detal zakłócał tę niemal doskonałą kompozycję. Tym szczegółem - paradoksalnie wielkim i tłustym - był łeb Geralda Goldinga, właściciela firmy ubezpieczeniowej, w której od roku pracował Jack.
Golding to typowy grubas. Twarz, jak zwykle pozbawiona zarostu. Płaski, szeroki nos wpleciony w tę szkaradną całość. Włosy - czarne niczym smoła - idealnie przystrzyżone. Gdy się uśmiechał, a robił to często, ukazywał światu garnitur śnieżnobiałych zębów. Tak jest opasły, ale przy tym zadbany. Golding jest człowiekiem, który regularnie wypłaca wynagrodzenie, jednak nie jest to najważniejsze dla kogoś, kto w życiu ceni sobie przede wszystkim dobry charakter. Niestety - umysł Goldinga był miejscem, gdzie kumulowało się wiele negatywnych cech. Nawet jeśli posiadał drugą, tę lepszą twarz, to umiejętnie ją maskował. Kawał skurwiela, jak zwykł o nim mawiać Jack.
- Witam, szefie. O co chodzi?- zapytał Jack, uśmiechając się niepewnie. Nienawidził tej sztucznej sympatii wobec Goldinga.
- Pozwól, że przejdę do konkretów.- Jack zauważył w oku Goldinga chytry błysk.
- Z pewnych przyczyn nastąpiła redukcja kilku etatów w firmie. Na swoich posadach zostali tylko Ci z wieloletnim doświadczeniem. Przykro mi, ta zmiana dotyczy także ciebie - rzekł z takim spokojem, jakby prowadził dyskusję na temat pogody w dniu wczorajszym.
Jack, słysząc to, ani nie drgnął. Siedział nieruchomo niczym posąg. Powoli trawił słowa Goldinga. Po chwili ból dotknął serca, rozpętując burzę. Cisza, ciężka i niewygodna, zawisła w powietrzu jak mgła zwiastując niedalekie wydarzenia. Myśli dziko szalały w jego głowie, obijając się o czaszkę. W końcu dotarły do ust, a stamtąd prosto do uszu Goldinga.
- Mówisz to komuś, kto ma do wyżywienia żonę i dziecko, tak?!
Golding siedział niewzruszony, a po chwili rzekł suchym i wyrachowanym tonem:
- Daj spokój, Jack. Nie wezwałem cię po to, by się kłócić. Decyzja zapadła i nie ma odwrotu. Dostaniesz odprawę w wysokości pięciuset dolarów.
Gniew przejął kontrolę nad Jackiem. Szczerze mówiąc, nie chciał, żeby w taki sposób kończyć współpracę, ale została już przekroczona pewna granica. Granica, która charakteryzuje się tym, że nie ma drogi ewakuacyjnej, kiedy już się ją pokona.
- Zwalniacie ludzi, żeby samemu mieć wyższe pensje! - krzyczał Jack, nieco zdziwiony swoimi słowami. - Ty zachłanny grubasie!
- Koniec z tym, Jack. Nie będę tolerował takiego braku wychowania, wyjdź stąd. - powiedział szybko Golding, okazując swoje oburzenie poprzez zmarszczone czoło i zły wyraz twarzy.
- Wiesz, z ogromną chęcią opuszczę tę norę. Mógłbym do końca życia płacić, byleby nie spotkać więcej takiego pieprzonego egoisty, jak ty! - wrzasnął Jack i jednocześnie poderwał się z fotela. Wychodząc, trzasnął drzwiami. Zrobił to na tyle mocno, że jakaś starsza pani wychyliła się ze swojego gabinetu z zatroskaną miną. Jack nie oglądnął się za siebie. No cóż, czasami należy bezwzględnie spalić most, a później uciec. Uciec jak najdalej, by szpony przeszłości nie dosięgły zaschniętych ran.
Był nieco roztrzęsiony, ale powodem tego była radość. Cieszył się, bo dokonał czegoś, o czym marzyło większość pracowników Goldinga. Ubliżyć mu. O tak, w pełni na to zasłużył! Bo to polega na tym: między każdym z nas, a resztą świata jest potężne lustro, które odbija wszystkie czyny, te dobre, i te haniebne. Echo przeszłości, które słychać w przyszłości. Zasada jest prosta- lustro odbija wszystko.
Jack zbiegł po schodach i opuścił siedzibę firmy. Uśmiech leniwie wpełzł na jego usta. Obserwując go nie miało się wrażenia, że to od kilku minut bezrobotny. Stał przed witryną sklepu odzieżowego, z dłońmi wbitymi w kieszenie. Wysoki, wysportowany facet, z okularami w stylowej, czarnej oprawce. Na sobie miał szary garnitur, którego poły delikatnie muskał wiatr. Był dobrze zbudowany, z wyraźnie zarysowanymi mięśniami. Tak naprawdę, nigdy nie narzekał na brak zainteresowania płci przeciwnej.
Gwar ulicy- zazwyczaj uciążliwy- teraz był czymś miłym. Ludzie pędzili swoimi ścieżkami, a samochody dawały o sobie znać tysiącem dźwięków. Jack stał tak przez chwilę, zahipnotyzowany pozornie zwykłym ruchem. Gdy delektował się satysfakcją, jaką dała mu wymiana zdań z Goldingiem, postanowił pójść na piwo. Nieopodal była przytulna knajpa, w której można porządnie i zjeść, i wypić.
Jack poruszał się szybkim krokiem, w międzyczasie bawiąc się komórką. Jak powiem Lily o dzisiejszym zajściu, pomyślał? Odpuść sobie , później coś wymyślisz, natychmiast skarcił sam siebie w myślach.




"Bar"


Zapach dymu papierosowego, tak bardzo charakterystyczny dla miejsc tego typu, przypomniał mu o nałogu, który rzucił dwa lata temu, gdy na świat przyszedł Danny, jego syn. Jack doskonale znał tę knajpę. Według niego był to jeden z tych barów, które mają w sobie duszę. Po prawej stronie od wejścia mieścił się bar, gdzie obsługiwał poczciwy pracownik imieniem Paul. Stoliki zlokalizowane były centralnie, natomiast po lewej znajdowały się ubikacje. Na ścianach, oprawione w szklane ramki, wisiały reprodukcje znanych obrazów i grafik. Jack lubił im się przyglądać, gdy popijał piwo w towarzystwie przyjaciół. Teraz jednak nie zwrócił na nie najmniejszej uwagi. Po prostu pragnął czegoś mocniejszego, toteż usiadł przy ladzie baru na jednym z tych wysokich krzeseł. Na widok Jacka, Paul uśmiechnął się. Jego uśmiech - na porysowanej zmarszczkami, choć zadbanej, twarzy - był niezwykły, ponieważ eksponował rząd zębów nierównych niczym polskie drogi.
- Dzień dobry, Paulie - przywitał się Jack.
- Siemasz, Jack - odpowiedział Paul.- Co u ciebie, bracie?
- No, Paul, nie będę ukrywał. Straciłem dziś robotę. - Uśmiech Paula z ociąganiem spełzł mu z ust. - Nalej mi jacka danielsa z coca-colą.
Paul odwrócił się do Jacka plecami, mając teraz przed sobą półkę, która zastawiona była bogato wszelakimi alkoholami. Sięgnął po butelkę jacka danielsa, nalał najpierw whisky, a następnie colę.
- Proszę, Jack - rzekł, stawiając przed nim szklankę. - A teraz powiedz mi, co tak naprawdę się stało.
- Wybacz, nie mam dzisiaj ochoty poruszać tego tematu. Jesteś moim przyjacielem, Paul, ale teraz nie wysłuchasz tej zabawnej historii.
- Zabawnej? - zdziwił się szczerze Paul.
- Owszem, zabawnej.
Paul, widząc niechęć Jacka do szczerej rozmowy, nie odpowiedział.
"Och, alkohol, to było mi potrzebne" - pomyślał Jack, pociągaj duży łyk drinka. Nie miał świadomości, że ta whisky była tylko niewinnym preludium, granym przez teraźniejszość, do niedalekiej przyszłości.
Godzinę po tym, jak Jack zakończył rozmowę z Paulem, w knajpie pojawił się pewien facet. Jack, lekko pijany po trzech whisky, nie zatrzymałby na nim wzroku, gdyby nie imponujący wzrost mężczyzny. Ku zdziwieniu Jacka, owy człowiek zdecydowanym krokiem skierował się w stronę baru i usiadł obok niego.
- Witam - powiedział, podając Jackowi masywną dłoń. - Mam na imię Jake.
- Witam, chociaż zapewne się nie znamy - odrzekł Jack, ściskając jego rękę. O, Jake bez wątpienia nie był jednym z tych, których biceps przypomina przebity balon.
Jake zamyślił się, jego wzrok stał się na moment mętny, po czym zapytał wprost:
- Chcesz kupić LSD?
- LSD? A cóż to takiego? - W duchu pomyślał, że czymkolwiek to jest, woli jednak whisky.
- Coś, po czym odlecisz na moment z tego pieprzonego świata. Wprost do raju. Jednym słowem: narkotyk.
W głowie Jacka natychmiast zrodził się dylemat: wziąć czy nie? Miał świadomość, że Wendy, jego żona, jest zagorzałą przeciwniczką narkotyków, ponieważ jej brat, z nieznanych nikomu przyczyn, przedawkował heroinę. Miał tylko dwadzieścia lat. Jack nigdy nie darzył go sympatią, uważał go za zakompleksionego chłopczyka, szczelnie opakowanego w ciało mężczyzny. Wewnętrzny głos, szorstki i nieprzyjemny, podpowiadał mu sugestywnie, że żyje się tylko raz, i tylko raz jest się młodym. "Bierz, a po fakcie uznasz to za jednorazowy wyskok. Weź to, do jasnej cholery, zaaplikuj sobie i nie oglądaj się za siebie".
- Ile chcesz za to?- zapytał Jack, sięgając do kieszeni po portfel. Gdy jego palce zetknęły się z gładką powierzchnią portfela z imitacji skóry, wiedział, że klamka zapadła, weźmie LSD i "odleci", jak określił to Jake.
- Jak dla ciebie, stary, to dziesięć dolarów.
Jack podał mu pomięty banknot dziesięciodolarowy i dostał od Jacka mały kartonik, z nadrukowaną złotą gwiazdą.
- To jest to?- zdziwił się Jack. Ten kartonik ma być biletem do lepszej rzeczywistości?
- Owszem, ten znaczek został uprzednio nasączony roztworem LSD. Włóż to pod język i poczekaj. Zacznie działać po dwudziestu minutach.
Jake, uznawszy że ubił już interes, wstał ze stołka, pożegnał się pospiesznie z Jackiem i opuścił lokal.
Obracając w dłoni niewielki kartonik, czuł się nieomal jak pan świata. Miał wielką ochotę napluć teraz w twarz Goldingowi, mógł także spalić jego kukłę na stosie, mógł mu przebić opony lub wybić szyby. Mógł wszystko, bo w tym momencie bariery znikły; był władcą swojego losu.


"Między młotem a kowadłem"

Jack, nie chcąc, by Wendy go zauważyła, zaparkował swój samochód dwie przecznice wcześniej, resztę drogi pokonując pieszo. Światła w dużym, jednopiętrowym domu, pokrytym białym sidingiem, były zgaszone. Zegarek wskazywał dopiero godzinę dziewiątą. Być może Wendy usypiała Danny'ego w jego pokoju, który mieścił się na tyłach. Jack skręcił szybko w niewielką alejkę, przeciskając się przez gęste krzaki, odgradzające ją od drogi. Drzewa, wysokie wiązy, wykluczały opcję, że Wendy go zobaczy. Docierając do końca alei, Jack skręcił w prawo. Mając pewność, że jest tu zupełnie sam, usiadł. Stąd do domu miał co najwyżej dziesięć metrów trasy. Jedną ręką podparł się o zimną ziemię, a drugą wyciągnął z kieszonki koszuli kolorowy kartonik.
Trzymał go między kciukiem a palcem wskazującym, przyglądając mu się z wyrazem twarzy, z którego można by wywnioskować ogromną ciekawość, a jednocześnie wstręt.
To tylko jeden raz.
Zażywaj, durniu!


Zamknął oczy i wsunął kartonik pod język, pełen obaw, jak jego organizm zareaguje. Spostrzegł, że ze strachu ma spocone dłonie. Wtem przypomniał sobie, że LSD uaktywnia się po dwudziestu minutach. Cierpliwie czekał, nie myśląc o niczym.
Ni stąd, ni zowąd, poczuł się tak, jakby jego głowa była kołem ruletki, którym ktoś gwałtownie zakręcił. Próbował się podnieść, jednak z głuchym łoskotem upadł. Serce waliło tak, że sprawiało wrażenie nieokiełznanej, autonomicznej istoty w jego ciele. Żołądek Jacka ogarnął silny, bolesny skurcz, po czym z ust wydostała się fala whisky, lądując na nogawce spodni.
- Błagam, n-n-niech to się skończy - wyszeptał Jack, ocierając usta wierzchem dłoni.
Leżał teraz zwrócony twarzą ku ziemi. Milion obrazów pojawiało się w jego umyśle i natychmiast znikało. Pociąg, którego wagony stanowiły wspomnienia, mknął z zawrotną prędkością między stacją pamięci, a podświadomości. Z niemałym wysiłkiem podniósł głowę. Widok był w takim samym stopniu irracjonalny, co przerażający.
Na grubej gałęzi jednego z wiązów wisiał Golding. Gruby sznur, morderczo zaciśnięty wokół szyi, spowodował sine pręgi. Zwisał bezwładnie, z głową tak opuszczoną, że broda stykała się z piersią. Cieniutka strużka śliny lśniła w blasku lamp ulicznych. Delikatny wiatr kołysał go niepozornie.
"Nie, nie, proszę, to nie może być prawda, Boże, proszę!" - pomyślał Jack, gdy panika była wręcz namacalna.
Golding - leniwie, jakby wybudzony z pięknego snu - podniósł głowę. Gwałtownie otworzył powieki. Jego oczy zdawały się płonąć piekielnym ogniem. Wymierzył gruby, krótki palec w Jacka, wybuchając przy tym śmiechem donośnym niczym trąby jerychońskie. Stan ten zdawał się nie mieć końca. Jack uświadomił sobie, że przestaje panować nad pęcherzem. Wstał, zapominając o wcześniejszej bezsilności, i nagle jego zdolności percepcji znikły.
Umysłowa próżnia.
Ocknął się w pomieszczeniu wyłożonym słoneczno-żółtymi kafelkami. Leżał na dużym, okrągłym hebanowym stole. Krzesła, sześć sztuk, były wywrócone. Spojrzał na zegar, jednak jego tarcza była pozbawiona wskazówek. Zamiast nich zastał dwie ludzkie kości. W miejscu, gdzie powinna być cyfra dwanaście, widniała dziura, z której leniwie sączyła się krew.
Jack stracił, jeśli ją jeszcze w ogóle miał, resztkę panowania nad sobą. Załkał głośno, mając nadzieję, że wkrótce nadejdzie koniec.


Los ma dla Ciebie lepszą niespodziankę, Jacky.


Przejechał wzrokiem po prostych, białych meblach z pięcioma drzwiczkami, po kuchence gazowej, by ostatecznie zobaczyć dwa ciała na podłodze.
- O Boże - zapłakał Jack, zakrywając dłońmi oczy, i wbijając głęboko paznokcie w czoło.
Dwa noże sterczały z piersi nieznajomych postaci. Wytężał wzrok, jednak w żaden sposób nie mógł odgadnąć ich twarzy. Popatrzył na ich miejsca intymne, chcąc zweryfikować przynajmniej płeć, ale bez skutku. Zalała go fala strachu. Wtedy zaczął krzyczeć, a świat powoli topniał, jakby był wykonany z wosku, a ktoś przyłożył do niego palnik.
Ostatnim widokiem były nagie dwie pary zwłok, leżące w kałuży brunatnej krwi, po czym stracił przytomność.


Epilog

Wycinek z artykułu, zamieszczonego w "Dzienniku"

(...)Policjanci zastali mężczyznę na stole, natomiast zwłoki żony i syna obok. Był w głębokim szoku, nie reagował na słowa funkcjonariuszy. Jak podaje lekarz, w czasie popełnienia zbrodni Jack L. był pod wpływem psychodelicznej substancji aktywnej.(...)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli to początki przygody z pisaniem to na pewno warto kontynuować bo niektóre fragmenty są napisane dość zręcznie. Ale ... wiele niestety słabiej, brakuje im oryginalności, momentami czytając ma się wrażenie kalki ze zgranych stereotypów. No, chyba że przewrotnie taki był Twój zamiar. Pozdrawiam - Ania

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      @egzegetaNie ma sprawy Wiktorze. Wiktorze, czy z tego tomiku wierszy zakosztujemy kunsztu pisarskiego Twoich dzieł? 

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • Rozdział dziewiąty      Minęły wieki. Grunwaldzkim zwycięstwem i przejęciem ziem, wcześniej odebranych Rzeczypospolitej przez Zakon Krzyżacki, Władysław Jagiełło zapewnił sobie negocjacyjną przewagę w rozmowach ze szlachtą, dążącą - co z drugiej strony zrozumiałe - do uzyskania jak największego, najlepiej maksymalnego - wpływu na króla, a tym samym na podejmowane przez niego decyzje. Zapewnił ową przewagę także swoim potomkom, w wyniku czego pod koniec szesnastego stulecia Rzeczpospolita Siedmiorga Narodów: Polaków, Litwinów, Żmudzinów, Czechów, Słowaków, Węgrów oraz Rusinów sięgała tyleż daleko na południe, ileż na wschód, a swoimi wpływami politycznymi jeszcze dalej, aż ku Adriatykowi. Który to stan rzeczy z jej sąsiadów nie odpowiadał jedynie Germanom od zachodu, zmuszanym do posłuszeństwa przez księcia elektora Jaksę III, zasiadającego na tronie w Kopanicy. Południowym Słowianom sytuacja ta odpowiadała również, polscy bowiem królowie zapewniali im i prowadzonemu przez nich handlowi bezpieczeństwo od Turków. Chociaż konflikt z ostatnio wymienionymi był przewidywany, to jednak obecny sułtan, chociaż bardzo wojowniczy, nie zdobył się - jak dotąd - na naruszenie w jakikolwiek sposób władztwa i interesów Rzeczypospolitej. Co prawda, rzeszowi książęta czynili zakulisowe zabiegi, aby osłabić intrygami spoistość słowiańskiego imperium poprzez próbowanie podkreślania różnic kulturowych i budzenie  narodowych skłonności do samostanowienia, ale namiestnicy poszczególnych krain rozległego państwa nie dawali się zwieść. Przez co od czasu do czasu podnosił się krzyk, gdy po należytym przypieczeniu - lub tylko po odpowiednio długotrwałym poście w mało wygodnych lochach jednego z zamków - ten bądź tamten imć intrygant, spiskowiec albo szpieg dawał gardła pod toporem czy mieczem mistrza katowskiego rzemiosła.     Również początek wieku siedemnastego nie przyniósł jakiekolwiek zmiany na gorsze. Wielonarodowa monarchia oświecona, w której rozwój nauk społecznych służył utrzymywaniu obywatelskiej - nie tylko u braci szlacheckiej, ale także u mieszczan i chłopów - świadomości, kolejne już stulecie okazywała się odporna na zaodrzańskie wysiłki podejmowane w celu zmiany istniejącego porządku. W międzyczasie księcia Jaksę III zastąpił na tronie jego syn, Jaksa IV, pod którego rządami Rzeczpospolita przesunęła swoje wpływy dalej na zachód i na północ, ku Danii i ku Szwecji, zaczynając zamykać Bałtyk w politycznych objęciach, co jeszcze bardziej nie w smak było wspomnianym już książętom.     - Niedługo - sarkali - ten kraj będzie ośmiorga narodów, gdy Jaksa ożeni się z jedną z naszych księżniczek lub gdy nakaże mu to ich królik - umniejszali w zawistnych rozmowach majestat władcy, któremu w gruncie rzeczy podlegali. I którego wolę znosić musieli.     Toteż i znosili. Sarkając do czasu, gdy zniecierpliwiony Jaksa IV wziął przykład - rzecz jasna za cichym królewskim przyzwoleniem - przykład z Vlada Palownika, o którego postępowaniu z wrogami wyczytał niedawno z jednej z historycznych ksiąg... Cdn.      Voorhout, 24. Listopada 2024 
    • @Katie , ciekawie jest poczytać o tego typu uczuciach. A czy myślałaś o tym, żeby zrobić krótsze wersy? A może właśnie takie długie wersy spełniają jakąś funkcję w tym wierszu... .
    • Zostały nam sny Zostały nam łzy   Z poprzednich wcieleń   A prawda okazała się kłamstwem Zapisanym w pamiętniku   Tam głęboko gdzieś na strychu
    • Dziewczynie stojącej w szarych spodniach przy telefonie spadł przy rozmowie ze stopy... więzienny drewniak. Stuk było słychać sto kilometrów dalej.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...