Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Album rodzinny


Rhiannon

Rekomendowane odpowiedzi

Nie jest to opis żadnej z istniejących w rzeczywistości rodzin. Ewentualna zbieżność imion jest najzupełniej przypadkowa.
Jednakże wszelka zbieżność charakterów - jak najbardziej zamierzona. Autorka przypuszcza bowiem, iż większość polskich rodzin posiada na stanie podobne osobniki.



W kącie szafy, pod stertą dawno zapomnianych ubrań, leżała skrzynia ze skarbami. Brązowy, lśniący kufer podróżny - walizka prapradziadka. A w niej - ogromne tomiszcze: Album rodzinny.
Szelest pożółkłego papieru. Czarno - białe zdjęcia pod grubą warstwą szarego kurzu. O, to nawet zrobione tu, w tym pokoju...!

* * *

Cioteczka Klotylda wstała z jęczącego zydelka i przeciągnęła się z głośnym chrzęstem starych kości.
- Znudziło mi się to całe wasze przedsięwzięcie. - oświadczyła i poczłapała do swojego pokoju.
- Pewnie. - burknął wiecznie niezadowolony wujaszek Wania, który wziął się w rodzinie właściwie nie do końca wiadomo, skąd. I nikt tak naprawdę nie wiedział, kim wujaszek jest, ani czym się zajmuje.
Wszyscy teraz spojrzeli na niego z dezaprobatą wiedząc, że za chwilę być może nastąpi kolejny wybuch jego humorów i pretensji do żony, co spowodowałoby reakcję łańcuchową następujących po sobie wybuchów rodzinnych kłótni. Które - nawiasem mówiąc - nigdy się nie kończyły i nikt już nie pamiętał, od czego się zaczęły.
Wujaszek jednak podniósł tylko z krzesła swoje chude, pomarszczone i wiecznie zrzędzące cielsko; i podreptał do kuchni (połączonej z salonem. Czy raczej - oddzielonej od niego tylko prowizorycznym progiem i zasłoną w paskudne, żółto-sraczkowate kwiatki), by w używanej od roku i nigdy nie mytej szklanicy przyrządzić sobie kolejną siekierę, zwaną przez niego - nie wiedzieć, czemu - herbatą. Wsypał do niej pięć czubatych łyżek cukru i zamieszał. Jasio - do niedawna będący najmłodszym mężczyzną w rodzinie - patrzył na to z nie malejącym - mimo upływu lat - zdumieniem i podziwem. Głównie dla łyżeczki, która z sobie tylko znanych powodów nie rozpuszczała się, ani nawet nie stawała na sztorc w nieśmiertelnym kielonku.
Wujaszek miąchający ulepek nieodmiennie kojarzył mu się z zasuszoną wiedźmą. „Tylko czekać, aż rzuci jakiś urok” - pomyślał w tym samym momencie, w którym jego latorośl pacnęła go w twarz rączką.
- Czymś się ubrudziłeś, serdeńko. - zagdakała babunia ze złośliwym uśmiechem starej jędzy, kiedy dłoń Dezyderiusza prześlizgnęła się w dół z głośnym mlaśnięciem, rozmazując Jasiowi czekoladę po całym policzku.
- Zawsze byłeś niechlujny. - mruknęła Cecylia, nie podnosząc wzroku znad zdjęcia, które właśnie z chirurgiczną precyzją przypasowywała do kartki. Na jej długich palcach, zakończonych sztyletami krwistoczerwonych pazurów nie było ani atomu kleju. Co zdawało się być dość dziwne, zważywszy na jej aktualne zajęcie.
- A ty skrzywdziłaś nasze dziecko! - odpalił jej mąż, po raz kolejny rozgrzebując stare rany. Cecylia bowiem uparła się, żeby nadać ich synowi jakieś pospolite imię z rodzaju przeróżnych Filipów czy innych Marków. On natomiast (Jasio, znaczy) miał znacznie wyższe ambicje z tym związane. Chciał, żeby jego pierworodny był kimś wyjątkowym. Nie tak, jak on, który miał chyba najbardziej powszechne imię na świecie. W dodatku wiecznie zdrabniane, jakby przez całe życie był małym chłopcem, któremu trzeba buciki wiązać i prowadzić wszędzie za rączkę (jego albo buciki. Do wyboru według preferencji).
Wreszcie stanęło na tym, że drugie imię należało do Cecylii. Uparła się jednak na tego Tomka. Phi!
Schował teraz już brązową i słodką chusteczkę do kieszeni i począł uporczywie wpatrywać się w dziadka Alojzego, który od samego początku nie miał zamiaru wziąć udziału w spędzie rodzinnym, mającym w założeniu być miłym spotkaniem przy herbatce, ciasteczkach i zdjęciach. Taki projekcik czarnowłosej i sympatycznej kuzynki Sary - chyba jedynej osoby z całego tego zwierzyńca, która starała się szczerze i za wszelką cenę zacieśnić więzy międzyludzkie, które w zdrowych warunkach powinny pomiędzy nimi wszystkimi istnieć. Dziadunio jednak już od siedmiu lat (magiczna liczba, jak zawsze powtarzała plująca na czarne koty babunia Kleopatra) nie odzywał się do nikogo, z kim łączyło go choćby nikłe pokrewieństwo. Uznał, że ci ludzie są na to za głupi i zbyt denerwujący.
- Dziadku? - zaczął nieśmiało Jasio. - Napijesz się jeszcze winka?
Dziadunio odwrócił się z krzesłem w stronę biurka i zaczął przerzucać na nim papiery bliżej niesprecyzowanego pochodzenia oraz zastosowania (być może zresztą nie miały one żadnego zastosowania, pochodzenie niewiadome - aczkolwiek mroczne - a przerzucanie ich służyło wyłącznie zaznaczeniu nieobecności duchowej dziadunia). Jasio - zawiedziony, gdyż z bliżej nieokreślonych przyczyn starał się od jakiegoś już czasu skłonić dziadunia do powrotu na sielankowe łono rodziny - uznał to za odmowę i wyrwał Dezyderiuszowi z czekoladowej rączki dziewiętnastowieczną, brązową fotografię przedstawiającą kogoś tam z odległej przeszłości. Podobno jakiegoś Cygana, który porwał stojącą obok niego na zdjęciu kobietę i postanowił się z nią ożenić...? Jasio nie do końca wiedział, o co chodzi, a każdy miał na ten temat inną teorię. Jedna z nich – nawiasem mówiąc – głosiła, iż kuzynka Sara ma te czarne loki właśnie po owym Cyganie. Jasio jednak w to wątpił. Podejrzewał, iż w kruczych puklach maczał raczej palce inny naród.
Z sąsiedniego pokoju dobiegło głośne chrapanie cioteczki Klotyldy. Szkło kieliszków zadźwięczało na stole, obijając się nieznacznie o srebrną rodową zastawę.
Po mniej więcej pół godzinie mozolnej pracy Sary, Jasia i Cecylii (reszta obecnych wymówiła się od pomocy pod różnymi pretekstami) album został ukończony. Zostało już tylko jedno: pstryknąć zdjęcie z dzisiejszego posiedzenia, na pamiątkę potomnym. Żeby nie było, że rodzina nigdy się ze sobą nie widzi w komplecie (zazwyczaj na zdjęciach były tylko dwie, czasem trzy osoby).

* * *

Wszystkie twarze na zdjęciu uśmiechnięte i przeszczęśliwe. Pełna sielanka, kraina różowości i spokoju. Tylko dziadunio schował się gdzieś w cieniu. Oczy błyszczały mu w mroku groźnie, jak wampirowi czy innemu demonowi z piekła rodem.
Cioteczkę Klotyldę widocznie zwlekli z łóżka, bo wyglądała na nieco zaspaną. Jednak uśmiechnęła się... z niejakim wysiłkiem.
Taaak... z rodziną dobrze się wychodzi na zdjęciach...
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dzięki wielkie! Cieszę się, że tak się podoba. I że wreszcie dostałam jakiś komentarz! :D

Lekkość jak lekkość. To opowiadanie może faktycznie mi się lekko pisało, ale żeby dojść do tego, mordowałam się parę lat, szlifując warsztat, wzorując się na różnych pisarzach, podpatrując, w jaki sposób oni przedstawiają różne sytuacje czy charakteryzują bohaterów...
To ostatnie do tej pory sprawia mi trudność i wciąż nie jestem z siebie do końca zadowolona. No, ale oby mi się kiedyś udało dojść do takiej wprawy, jak na przykład Terry Pratchett, który potrafi stworzyć kompletnie odrębną psychikę i charakterystykę postaci, która wypowiada w całej serii trzydziestu kilku książek jedno zdanie i występuje w jednym epizodzie. O_o

O, ja też uwielbiam pospolitość imienia Filip! A jeszcze bardziej - Marek. :) Natomiast żeby stworzyć "Dezyderiusza", musiałam przewertować księgę imion. :D

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Też mi się podoba. Cieszysz się? Dziękować nie musisz, nie ma za co. Nie mam żadnych uwag, co nie powinno być zaskoczeniem, biorąc pod uwagę moje notowania.
Mimo wszystko podziękuję, bo jest mi miło. I jest to dla mnie zaskoczeniem - zazwyczaj kiedy komuś się czegoś czepnę w jego utworze i za nic nie da się mnie zawrócić z mojego toku rozumowania, ten ktoś jednak również jedzie mi po tekście, choćby dla samej zasady.
Także jest mi bardzo miło i dziękuję. :)

Jakie notowania?
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      @egzegetaNie ma sprawy Wiktorze. Wiktorze, czy z tego tomiku wierszy zakosztujemy kunsztu pisarskiego Twoich dzieł? 

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • Rozdział dziewiąty      Minęły wieki. Grunwaldzkim zwycięstwem i przejęciem ziem, wcześniej odebranych Rzeczypospolitej przez Zakon Krzyżacki, Władysław Jagiełło zapewnił sobie negocjacyjną przewagę w rozmowach ze szlachtą, dążącą - co z drugiej strony zrozumiałe - do uzyskania jak największego, najlepiej maksymalnego - wpływu na króla, a tym samym na podejmowane przez niego decyzje. Zapewnił ową przewagę także swoim potomkom, w wyniku czego pod koniec szesnastego stulecia Rzeczpospolita Siedmiorga Narodów: Polaków, Litwinów, Żmudzinów, Czechów, Słowaków, Węgrów oraz Rusinów sięgała tyleż daleko na południe, ileż na wschód, a swoimi wpływami politycznymi jeszcze dalej, aż ku Adriatykowi. Który to stan rzeczy z jej sąsiadów nie odpowiadał jedynie Germanom od zachodu, zmuszanym do posłuszeństwa przez księcia elektora Jaksę III, zasiadającego na tronie w Kopanicy. Południowym Słowianom sytuacja ta odpowiadała również, polscy bowiem królowie zapewniali im i prowadzonemu przez nich handlowi bezpieczeństwo od Turków. Chociaż konflikt z ostatnio wymienionymi był przewidywany, to jednak obecny sułtan, chociaż bardzo wojowniczy, nie zdobył się - jak dotąd - na naruszenie w jakikolwiek sposób władztwa i interesów Rzeczypospolitej. Co prawda, rzeszowi książęta czynili zakulisowe zabiegi, aby osłabić intrygami spoistość słowiańskiego imperium poprzez próbowanie podkreślania różnic kulturowych i budzenie  narodowych skłonności do samostanowienia, ale namiestnicy poszczególnych krain rozległego państwa nie dawali się zwieść. Przez co od czasu do czasu podnosił się krzyk, gdy po należytym przypieczeniu - lub tylko po odpowiednio długotrwałym poście w mało wygodnych lochach jednego z zamków - ten bądź tamten imć intrygant, spiskowiec albo szpieg dawał gardła pod toporem czy mieczem mistrza katowskiego rzemiosła.     Również początek wieku siedemnastego nie przyniósł jakiekolwiek zmiany na gorsze. Wielonarodowa monarchia oświecona, w której rozwój nauk społecznych służył utrzymywaniu obywatelskiej - nie tylko u braci szlacheckiej, ale także u mieszczan i chłopów - świadomości, kolejne już stulecie okazywała się odporna na zaodrzańskie wysiłki podejmowane w celu zmiany istniejącego porządku. W międzyczasie księcia Jaksę III zastąpił na tronie jego syn, Jaksa IV, pod którego rządami Rzeczpospolita przesunęła swoje wpływy dalej na zachód i na północ, ku Danii i ku Szwecji, zaczynając zamykać Bałtyk w politycznych objęciach, co jeszcze bardziej nie w smak było wspomnianym już książętom.     - Niedługo - sarkali - ten kraj będzie ośmiorga narodów, gdy Jaksa ożeni się z jedną z naszych księżniczek lub gdy nakaże mu to ich królik - umniejszali w zawistnych rozmowach majestat władcy, któremu w gruncie rzeczy podlegali. I którego wolę znosić musieli.     Toteż i znosili. Sarkając do czasu, gdy zniecierpliwiony Jaksa IV wziął przykład - rzecz jasna za cichym królewskim przyzwoleniem - przykład z Vlada Palownika, o którego postępowaniu z wrogami wyczytał niedawno z jednej z historycznych ksiąg... Cdn.      Voorhout, 24. Listopada 2024 
    • @Katie , ciekawie jest poczytać o tego typu uczuciach. A czy myślałaś o tym, żeby zrobić krótsze wersy? A może właśnie takie długie wersy spełniają jakąś funkcję w tym wierszu... .
    • Zostały nam sny Zostały nam łzy   Z poprzednich wcieleń   A prawda okazała się kłamstwem Zapisanym w pamiętniku   Tam głęboko gdzieś na strychu
    • Dziewczynie stojącej w szarych spodniach przy telefonie spadł przy rozmowie ze stopy... więzienny drewniak. Stuk było słychać sto kilometrów dalej.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...