Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Bo to nie jest tak. To jest o t, t a k. Dokładnie (ot,) tak. Nie inaczej. Pewnie się zastanawiacie, dlaczego tak usilnie próbuje was przekonać, skoro to było (ot,) tak; powinno mi to raczej zwisać i powiewać. Problem w tym, że jeżeli ktoś będzie zwisać to właśnie ja, ale nie uprzedzajmy jeszcze nie zagranych taktów.
To było (ot,) tak: szedłem sobie wieczorem i ulicą - nikomu nie wadziłem. Idąc zawadziłem o sklep, gdzie kupiłem mrożoną herbatę. Gdy już wychodziłem ze sklepu zauważyłem, że na wystawie znajdują się m. in. czekoladka kasandryjska, ciasto Tyrezjasza i pączki z Delf. No i przyznam - zaniepokoiłem się trochę. Takie nagromadzenie tandetnych, zdatnych do spożycia symboli, odwołujących się do wątków wróżebnych w mitologii greckiej nie mogło być przypadkowe. Patrząc na tą wystawę poczułem się głodny i postanowiłem kupić sobie pączka.
Jedząc, pijąc i idąc (dokładnie w tej kolejności) natknąłem się zębem na karteczkę. Myślałem, że tylko Chińczycy są tak głupi, by wsadzać coś tak niesmacznego do jedzenia. A może był to pączek made in China? W każdym razie sprawdziłem, czy na karteczce nie ma przypadkiem przepowiedni, i tak, była tam przepowiednia! która brzmiała:

OGÓL SIĘ

co trochę mnie zdziwiło, jako że twarz miałem gładką. Po zjedzeniu pączka (i karteczki) kręciłem się po okolicy jeszcze dwadzieścia minut i osiem sekund. Po tym czasie zwróciłem się w stronę mojego domu. Oczywiście, to nie mogło się (ot,) tak skończyć.
Wracając do mojego domu natknąłem się na NIEGO. Był ubrany na czarno - miał czarne buty, czarne skarpetki, czarne spodnie w czarne prążki, czarną marynarkę w czarne prążki, czarną koszulę, czarny krawat i czarne włosy. Miał rysy twarzy typowego Grekińczyka. W lewej ręce trzymał aktówkę koloru - niespodzianka! - srebrnego. Spieszył się gdzieś na jakieś w a ż n e spotkanie, nieustannie spoglądając na zegarek, kompromisowo czarny ze srebrną tarczą. Szedłem sobie spokojnie, gdy wtem, nagle i egoistycznie, potrącił mnie ramieniem.
- E, Ty, skośnonosy!
- ...słucham? Co pan powiedział? - zapytał z lekko kanciastym akcentem. Jego lewe oko wyrażało bezgraniczną nienawiść i furię wyzwoloną rasistowskim atakiem, prawe zaś, lekko zmrużone, wyrażało znudzenie; na inne rasy, narody i grupy etniczne jest tyle różnych epitetów, a na Grekińczyków tylko jedno - skośnonosi. Przydałoby się coś nowego.
- Skośnonosy! - powtórzyłem ze szczeniackim uporem.
Już widziałem w jego oku (lewym), że chcę mnie dotkliwie pobić, że nie będzie tolerował żadnych wyzwisk, że jest dumnym Grekińczykiem i nie pozwoli obrażać się z tego powodu... i wtedy stało się coś niespodziewanego. On się uspokoił! Już miał się na mnie rzucić, ale coś (pewnie prawe oko) go zatrzymało. Rzucił mi tylko pełne wyższości, sardoniczne spojrzenie, podkreślane linią ironicznego uśmiechu. No ironią we mnie, no! I to w moją obelgę! Co mogłem zrobić? W takiej sytuacji? No podzieliłem go, no. Ot, tak...

* * *

- ...czy to wszystko, co oskarżony ma do powiedzenia? - mówi prokurator.
- Jeśli Pan chce, to mogę jeszcze opowiedzieć, co się działo przed wieczorem, przed przed wieczorem i...
- To nie będzie konieczne. Sami państwo słyszeliście - ten oto obrzydliwy, rasistowski zbrodniarz tylko szukał pretekstu, by PODZIELIĆ tego oto człowieka! - krzycząc to, prokurator wskazuje na poszkodowanego.
Poszkodowany, a właściwie dwie jego połówki, siedzi w ławie, w pierwszym rzędzie. Połówki rozdziela pusta przestrzeń. Lewa część jego osoby jest wybitnie grecka, prawa - chińska. Obie zaś ubrane w ten sam czarno-czarny garnitur (bo żaden inny nie jest podzielony). Lewe oko nadal wiernie i bez wytchnienia wyraża dozgonną nienawiść, prawe tylko znużenie, zmęczenie i żal. Ściany na sali sądowej są koloru wściekle żółtego - udowodniono, że ludzie osaczeni przez żółć chętniej mówią prawdę. Pod prawą ścianą stoi ława przysięgłych, z zaciekawieniem obserwująca proces. Publiczność składa się głównie z działaczy organizacji antyrasistowskich i grekińskich oraz dziennikarzy.
Proces jest oczkiem w głowie wszystkich wyżej wymienionych grup - organizacje antyrasistowskie wykorzystują okazję do autoreklamy i nacisków na rząd w sprawie większych dla nich dotacji, organizacje grekińskie powiększają swoje wpływy i powoli wchodzą w buty prześladowanej mniejszości, której należy się ochrona (i pieniądze) a dziennikarze mają na co najmniej kilka dni czarno-biały materiał o walce dobra ze złem, dzięki czemu sprzedaż gazet lub czasopism oraz oglądalność wiadomości na pewno nie spadnie. Oczywiście więcej osób chce wykorzystać tą całą sprawę dla siebie - przed budynkiem sądu pikietuje grupka partii prawicowych, rysująca obraz biednego miejscowego zaatakowanego przez bezczelnego skośnonosego, rozkradającego wraz ze swoimi ziomkami ten wspaniały kraj. Jednocześnie lewicowe partie organizują wiece i marsze przeciwko nacjonalizmowi, rasizmowi, szowinizmowi i ksenofobii (przy okazji protestują też przeciwko seksizmowi, homofobii i łamaniu praw zwierząt).
Sędzia całego tego cyrku, zmęczony i siwy sześćdziesięciolatek o krzaczastych brwiach, mięsistym nosie i zaciętych ustach, czuje się zmęczony i zirytowany całą sytuacją; uważa, że powinni dać tą sprawę jakiemuś młodzikowi, co ma jeszcze pełno energii i nieskopaną dupę. W każdym razie, czy tego chce czy nie, musi sprawę doprowadzić do końca. I doprowadzi.
- Czy obrona ma jeszcze jakieś pytania do oskarżonego?
- Tak. - odpowiada nieznany na cały świat obrońca z urzędu.
- To proszę jak najszybciej je zadawać, bo jestem umówiony na golfa. - z typowo starczą nonszalancją zarządza sędzia.
Jak powszechnie wiadomo, obrońcy z urzędu to zazwyczaj albo antyelita swojego fachu albo nawiedzeni idealiści w kiepskich garniturach. Ten jest i tym, i tym. Już w szkole średniej postanowił sobie, że będzie prawnikiem, a jako, że pochodził z biednej dzielnicy, to postanowił na dodatek zostać obrońcą z urzędu, by pomagać takim biedakom jak on. I został. Oczywiście w płytkości duszy czuje, że jest beznadziejny, i że na wolnym rynku by sobie nie poradził, ale idealizm jest idealną zasłoną, która na dodatek pozwala mu się czuć lepszym od wszystkich tych gwiazd, potrafiących wybronić wszystko i wszystkich. A, i nosi garnitur od Gorgo Armadiego.
- Proszę mi zatem powiedzieć, co Pan robił o 20:33 15 czerwca tego roku...
- Wracałem sobie spokojnie do domu.
- Dobrze... to proszę mi powiedzieć, co Panu przeszkodziło w tym zamiarze.
- Zostałem potrącony ramieniem przez tego oto człowieka! - oskarżony energicznie wskazuje na poszkodowanego, chcąc chyba nieudolnie zamienić się rolami.
- Sprzeciw! - prokurator wstaje i krzyczy - Oskarżony nieudolnie próbuje się zamienić z poszkodowanym rolami!
- Podtrzymuje. - Sędzia nawet nie wie, o co chodzi, bo przysnął sobie na chwilę.
- Kontynuujmy - Adwokacik udaje, że nic się nie stało i rzecz jasna nie wychodzi mu to zupełnie. - Został Pan potrącony przez tego oto człowieka - otwarta dłonią wskazuje na dwie połówki Grekińczyka. - I jak pan zareagował?
- No... nazwałem go... skośnonosym.
Publiczność wrze z oburzenia, sędzia przysypia, ława przysięgłych się zastanawia nad dylematem winny-niewinny, Grekińczyk nadal nie trafił na swoje spotkanie a kot oskarżonego gdzieś tam daleko, w domu, umiera z głodu.
- Czy potrafi pan powiedzieć, dlaczego Pan nazwał powód sprawy skośnonosym?
- Bo trącił mnie ramieniem i nawet nie przeprosił...
- Czy matka Pana kocha?
- ...słucham?
- No czy matka Pana kocha.
- Sprzeciw! - Możliwość użycia tego pięknego słowa wywołuje w prokuratorze dużą radość. Wręcz skacze z radości, jak tresowany pies. - Jaki to ma związek ze sprawą?!
- Oddalam. - Sędzia ma sprytny system, dzięki któremu może, przysypiając, prowadzić proces; mianowicie co drugi sprzeciw oddala, a co drugi podtrzymuje.
- Zatem...?
- Co zatem?
- No czy matka Pana kocha?
- No... (Ot,) tak.
Adwokacik patrzy zdziwiony na oskarżonego. Nie wie, co jest dziwniejsze: to, że oskarżony potrafi mówić nawiasem, czy treść tego nawiasu w tym kontekście.
- A czy kiedykolwiek Pańska matka Pana zaniedbywała...?
- No chyba... (ot,) tak.
- No właśnie! Zaniedbania pańskiej matki spowodowały niską samoocenę i poczucie niesprawiedliwości, a potrącenie ramieniem przez tego oto człowieka - i w tym momencie wskazuje na Grekińczyka - stała się kroplą, która przelała czarę goryczy!
Połowa sali sądowej kryje swoją twarz w dłoniach, nie potrafiąc wyrazić, jak żałosna jest ta argumentacja. Druga połowa tamuje śmiech.
- Czy to wszystkie pytania...? - Sędzia jest wyjątkiem; ten sposób obrony ani go nie żenuje, ani nie rozśmiesza. Ten sposób obrony go irytuje, jak zresztą wszystko wokół.
- Tak, wysoki sądzie.
- Zatem proszę o wygłoszenie mów końcowych i wynośmy się stąd wszyscy.
Prawniczek siada, z poczuciem niedobrze spełnionego obowiązku. Tak było zresztą w każdej sprawie, w której miał zaszczyt uczestniczyć. Gdyby był prokuratorem, to miałby całkiem niezły bilans - kilkadziesiąt osób posłał za kratki, ani jednej nie dał się wymknąć.
Prawdziwy prokurator wstaje. Zaraz da popis wybitnej gry prawniczo-aktorskiej, z nienaganną i gładką kontrolą każdego wypowiadanego słowa i gestu. Za każdym razem sprawiało mu to wręcz niewysłowioną przyjemność - czuł, że posyłanie za kratki zgrabnym i eleganckim wywodem, jasnym i precyzyjnym jak wywód matematyczny, jest równie piękne co popisy baletnic czy gole brazylijskich piłkarzy. Rozgrzewając się przez cały proces, rozpoczyna kolejną akcję. Podchodzi do ławy przysięgłych i zaczyna swój idealnie wymierzony strzał tymi słowami:
- Bądźmy szczerzy - jesteśmy tolerancyjnym, otwartym i nowoczesnym społeczeństwem, w którym ludzie są oceniani nie na podstawie koloru skóry, czy wyznawanej religii, tylko na podstawie cech charakteru. - Czuje, że tym nawiązaniem zdobył uznanie co inteligentniejszej części ławy. - Jako ludzie tolerancyjni nie możemy jednak akceptować takich wybryków! Bo przypatrzmy się, co zrobił ten oto człowiek! - wskazuje na oskarżonego, którego mina w tej chwili... powiedzmy, że nie jest skalana odwagą. - Zatrzymał swoim rasistowskim wyzwiskiem dumnego przedstawiciela grekińskiej mniejszości - przedstawiciela, będącego człowiekiem sukcesu, który nadal - mimo swojej zamożności - poruszał się siłą własnych nóg i komunikacją miejską! Przedstawiciela, który spieszył się na ważne spotkanie, decydujące o jego karierze! Wreszcie przedstawiciela, który z godnością i spokojem przyjął próbę poniżenia ze strony oskarżonego. - Tutaj prokurator zrobił znaczącą pauzę. - Nie możemy jednak rozpatrywać tej sprawy jako jednostkowego przypadku ksenofobicznej aberracji. - Kombinacje mądrych słów zawsze są w modzie. - Musimy się zastanowić, czy akt oskarżenia przeciwko temu rasiście nie jest aktem oskarżenia przeciwko całemu naszemu społeczeństwu. Musimy zadać sobie pytanie: czy aby przypadkiem to nie nasza wina? Czy podjęliśmy wystarczająco dużo działań, by raz na zawsze zniszczyć rasizm w zarodku? - Kolejna pauza, lekki szmer wkrada się na ławy, ktoś z tyłu krzyczy „nie!”. - Rzecz jasna jednostkowa odpowiedzialność spoczywa na oskarżonym, co potwierdziły badania DNA, pobranego z jego włosów. Jednakże odpowiedzialność pośrednia spoczywa na nas. I musimy dopilnować, by nigdy więcej nie doszło do takich incydentów.
Kończy, w stu procentach zadowolony z siebie. Strzał prosto w okienko. Gdyby był murzynem, uznałby się za Pelego sali sądowej. Tymczasem adwokacik podnosi się z ławy. Jak zawsze jest pewny zwycięstwa i jak zawsze ta pewność go zgubi. Odchrząka, znacząca spogląda na widownię, a następnie na ławę przysięgłych. I zaczyna:
- Przed chwilą usłyszeliśmy porywającą mowę. Zaprawdę porywającą - odnoszenie się nie do sprawy, a do mowy poprzednika jest wielkim błędem. - I chociaż ogólny jej ton i wymowa są słuszne, nie mogę się z nią zgodzić! - Ta lekka i ledwie zauważalna sprzeczność nie uchodzi jednak uwadze ławie. - Przyjrzyjmy się wnioskom, jakie niejako n a r z u c i ł nam prokurator. Mianowicie, zażądał on, by za fobie i frustracje całego społeczeństwa zapłacił ten niesłusznie oskarżony człowiek! I jeśli nawet zgadzamy się z jego diagnozą, to nie możemy się zgodzić na ofiarowywanie tego kozła! - Małe faux pas. Nazwanie klienta kozłem jest jego specjalnością. Niestety klienci dowiadują się o tym po fakcie. - Nie możemy pozwolić na zrzucenie odpowiedzialności na mojego klienta, co oznaczało by w praktyce zignorowanie i zamiecenie pod dywan rasizmu i ksenofobii naszego społeczeństwa. Wyrok skazujący w tej sprawie byłby obłudnym samousprawiedliwieniem. Na dodatek... - tu robi przerwę. - Na dodatek, ze względu na charakter sprawy zabrano oskarżonemu możliwość s k u t e c z n e j obrony. - Adwokacik nie zdaje sobie sprawy, że ta sugestia może stać się samospełniającą przepowiednią. - Zignorowano fakt, że mój klient został sprowokowany. Oprócz tego niepotrzebnie nadmuchano sprawę, czyniąc z niej, tak jak to zrobił przed chwilą prokurator, aktem oskarżenia wobec społeczeństwa. Mam prośbę do ławy. - Tu zwraca się wyraźnie ku przysięgłym. - Proszę rozpatrzyć tą sprawę bez kontekstu rasowego. Proszę spojrzeć na tą sprawę jak na kłótnię między dwoma LUDŹMI.
Skończył. Ma bardzo dobre samopoczucie - jest wręcz pewny, że tym razem wygra sprawę. Wraz z końcem jego mowy w oczach sędziego pojawiła się drobna iskierka - ktoś, kto go nie zna mógłby ją uznać za drobną oznakę radości. W istocie jest to zaledwie oznaka nieirytacji.
- Zatem zamykam sprawę i daję ławie przysięgłych czas do namysłu.

* * *

Ława przysięgłych uznała oskarżonego za winnego przypisywanych mu czynów, czyli napaści na tle rasistowskim i podzielenia poszkodowanego. Sędzia skazał go na 5 lat więzienia w zawieszeniu i 500 godzin prac społecznych. Wyrok wywołał w gruncie rzeczy podobne reakcje, choć inaczej wyrażanie i czym innym zmotywowane.
Organizacje antyrasistowskie uznały wyrok za skandal i wyraziły zdziwienie, że "nasze społeczeństwo ma się za tolerancyjne", skoro tak lekceważy problem rasizmu. Zdanie to podzielali również lewicowi politycy w wypowiedziach dla mediów; można wręcz powiedzieć, że licytowali się w walczącym antyrasizmie. Przedstawiciele grekińskiej mniejszości w oficjalnym stanowisku wyrazili "rozczarowanie". Nieoficjalnie, w prywatnych rozmowach, przyznawali, że takie rozwiązanie tej sprawy jest im na rękę; argumentowali, że (z ich punktu widzenia) łagodny wyrok pozwalał im na stwierdzenie, że Grekińczycy są prześladowani nie tylko przez społeczeństwo, ale i przez aparat państwowy.
Prawa część sceny politycznej zgodnie wyrażała oburzenie. Co radykalniejsze partie odsądzały przysięgłych od czci i wiary za "ulegnięcie naciskom politycznie poprawnego lewactwa" i uznały ten wyrok za dowód, że państwo bardziej przejmuje się cudzoziemcami, niźli własnymi obywatelami. Prawica głównego nurtu, bardziej wyważona w poglądach, wskazywała na absurd skazywania za wyzwisko, które zostało użyte pod wpływem emocji. Absurd tym większy, iż oskarżony nie należał do żadnej organizacji, którą można by nazwać rasistowską (notabene to oskarżony nigdzie nie należał). Oprócz tego wyrażała przekonanie, że gdyby nie drugoplanowy przecież wątek rasistowski, to wyrok byłby mniejszy.
W mediach przetoczyła się dysputa, będąca istną bitwą między dobrem a złem. Bądź też złem i dobrem – w zależności od strony sporu. Strony, rzecz jasna, pierwszej. Dziennikarze, będący związani z mediami lewicującymi potępiali wyrok sądu w sposób raczej umiarkowany, koncentrując się raczej na analizie społeczeństwa i pytaniu: czy jesteśmy rasistami? Większość z nich odpowiadała na to pytanie twierdząco. Dziennikarze sympatyzujący z prawicą również dość spokojnie krytykowali wyrok i również analizowali – tyle, że analizowali mechanizm politycznej poprawności, który, według nich, w tej sprawie zadziałał. Debaty, mające miejsce na łamach gazet i ekranach telewizorów, nie prowadziły do niczego, oprócz polaryzacji, przesady i zbędnej egzaltacji. Po dwóch tygodniach media rzuciły inne informacje – aktualniejsze, ciekawsze, szybsze, ważniejsze... itd.
Zwykli, szarzy ludzie nie interesowali się tematem praktycznie w ogóle. Niezależnie od jej przebiegu żyło się tak samo ciężko i szaro. Oczywiście co bardziej zainteresowani sprawami bieżącymi obywatele rozmawiali o tym między sobą, ale dyskusje te nie budziły żadnych emocji, jako że dyskutowali o czymś odległym i abstrakcyjnym.
Poszkodowany szybko zwrócił się o pomoc w zjednoczeniu do najlepszego chirurga w kraju. Zjednoczenie odbyło się bez problemów i komplikacji, choć już na zawsze lewa część jego ciała wyraźnie różniła się od prawej. Po miesiącu rehabilitacji wrócił do zawodu. Rozgłos, jaki miała ta sprawa, pomógł mu – zaczęło mu lepiej powodzić się w interesach. W licznych wywiadach, jakich udzielał po procesie, oświadczał, że nie czuje żalu do oskarżonego, bo jedyne na co liczył, to choćby symboliczny wyrok.
Za to w życiu oskarżonego zaszło wiele zmian. Zaraz po wyroku nie ukrywał zaskoczenia, a podczas prac społecznych nie ukrywał zirytowania. Z człowieka, który nie żywił żadnych uprzedzeń do innych ras czy nacji stał się ksenofobem. Kilka miesięcy po skończeniu prac społecznych dołączył do jednej ze skrajnie prawicowych organizacji. Wkrótce, dzięki swojej przeszłości i gorliwości, stał się prominentnym jej działaczem.
Pierwszą rzeczą jaką zrobił, po powrocie do domu, było nakarmienie kota.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...