Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Park uniesionych powiek(fragment)


Mr.Dumb

Rekomendowane odpowiedzi

Na dworcu centralnym wysiadł parę minut po piątej. Był zaskoczony - nigdy nie przypuszczał, że o tak wczesnej porze [na ogół jego normalny dzień zaczynał się zwykle około ósmej] może panować tutaj taki ruch. Przystanął na dłuższą chwilę zapatrzony w to ludzkie kłębowisko. Na sąsiedni peron wjechał kolejny, zadyszany pociąg, zatrzymał się z charakterystycznie metalicznym piskiem hamulców, przez otwierające się z sykiem drzwi wysiedli z wagonów nowi podróżni. Zaspani jeszcze, szarzy, anonimowi. Żaden z nich nie przystanął nawet na chwilę, nikt na nikogo i na nic nie czekał, nikt nie próbował choćby się rozejrzeć. Wszyscy w zgodnym pośpiechu, wręcz automatycznie podążali w swoich kierunkach. Przez długie perony, schodami, w labirynt korytarzy, który wchłaniał ich bez ustanku w głębię zimnego światła jarzeniowych lamp, aby potem jednym z wielu wyjść mogli wskoczyć w wir budzącego się miasta, wpaść w stały rytm swojej kolejnej codzienności. Dawno nie był w stolicy. Ruszył powoli w kierunku głównego holu rozglądając się wokół tak, jakby znalazł się tutaj po raz pierwszy. W pamięci próbował odtworzyć obraz sprzed lat, kiedy podczas wakacji, będąc jeszcze w liceum, przyjechał tu z kolegami na koncert. Chyba nic się nie zmieniło od tamtego czasu. Wtedy nie zwracał, co prawda na nic zbytnio uwagi, nie dostrzegał tych otaczających go murów, nie widział żadnych szczegółów, nie chciał spostrzec nawet napotykanych ludzi. Wypite po drodze, dla zabicia czasu, na spółkę z kumplami - pod palec po równej działce - kilka butelek taniego wina robiło swoje - szumiało w głowach. Fajne to były lata, gdy nic nie było ważne, niepotrzebne były pieniądze, gdy liczył się tylko nastrój chwili, momenty całkowitego wyluzowania, odlotowo niepowtarzalna atmosfera imprezy i to swoiste poczucie niczym nieograniczonej wolności. Mimo to w pamięci, raz na zawsze, zapadło mu to pierwsze, odniesione wówczas wrażenie za dużej, za zimnej, za obszernej, za głośnej, za szarej, za ... tłoczonej koszmarnej budowli.
Specyficzny rodzaj powrotu, próba odbudowania w pamięci, przynajmniej częściowo, tamtych dni, aby nie zatracić przeszłości do końca. Teraz patrzył na to wszystko inaczej, przez pryzmat, czego?... Dorosłości? - Starał się ogarnąć to wszystko, co wtedy gdzieś mogło mu uciec, rozmyć się, umknąć uwadze i przepaść wraz z tamtym czasem.
Nie przyjechał jednak specjalnie w tym celu, zamiar tej podróży był zupełnie inny, to zaś stało się tylko przy okazji, jakoś tak samo z siebie, prawie samoczynnie obok świadomości. Wyrwał się szybko z tego zamyślenia i odnalazł otaczającą go zewsząd, trzeźwą rzeczywistości. To jest chore - pomyślał - tłuc się przez parę godzin,
przez noc, tylko po to, aby spróbować, aby nakarmić swoją wybujałą
wyobraźnię faktami i rozwiać wszelkie stworzone miraże nie bacząc na to czy staną się czy też ulotnią - rozprysną jak bańka mydlana, udowadniając sobie kolejną, oczywistą niedorzeczność. Chociaż... z drugiej strony patrząc, może miało to jakiś głębszy sens. Gdyby nie zdecydował się na ten krok teraz, pewnie już nigdy by się na coś podobnego nie odważył. Znał siebie na tyle dobrze, iż- zdając sobie sprawę z tego, że przez całe życie towarzyszyłoby mu uczucie niepewności, czy aby nie popełnił błędu, czy poprzez brak odwagi nie zaprzepaścił czegoś, co mogło stać się ważnym - obawiał się wyrzutów własnego sumienia. Strach przed odpowiedzialnością za przemijanie, za stracony, zawieruszony czas, za niepodjęte decyzje i niewykonane kroki, za niepopełnione grzechy i niespełnione uczynki, utwierdzał go w przekonaniu, że podejmując to wyzwanie, otrzymuje przynajmniej szansę na zdobycie solidnego alibi, usprawiedliwienia wiarygodnego, na dalsze, spokojne życie w ciepłych bamboszach przed telewizorem.
Oczy piekły niemiłosiernie. Wczoraj wieczorem próbował przysnąć, chociaż przez krótką chwilę w ciągu tych kilku godzin dzielących go od odjazdu. Towarzyszące mu przez ostatnie dni napięcie skumulowało się jednak i osiągnęło stan rozdrażnienia niedającego najmniejszej chwili spokoju. Myśli, białe z czarnymi, walczyły nieustannie w głowie- nie zasnął. W pociągu było jeszcze gorzej - z każdym przebytym kilometrem oddalającym od dotychczasowej codzienności a przybliżającym ku nieznanemu, ten stan podenerwowania pogłębiał się. Ostateczną decyzję o wyjeździe podjął w południe i od razu poszedł na stację kolejową, żeby kupić bilety i żeby nie stchórzyć. Bezpośredniego połączenia niestety - od ponad roku - nie było. Za mała ta jego mieścina, aby zatrzymywała pośpieszne nie mówiąc już o intercity, które pędząc nie zauważały nawet starego, drewnianego dworca. Przesiadkę miał około północy w Krakowie. Ten akt biletowych zakupów był ostatecznym, niepodważalnym argumentem, aby porzucić dalsze zastanawiania i poddając się w końcu bezwzględnemu przeznaczeniu, zakończyć to raz na zawsze - rozładować ciążący na nim balast konieczności podjęcia decyzji. Wmawiając sobie, że stosunek do rezultatu tej podróży powinien być mu w sumie obojętny, utwierdzał się w przekonaniu o potrzebie przełamania siebie i poddania próbie zrobienia w końcu czegokolwiek. Podświadomie liczył jednak na szczęśliwy przebieg nadchodzących wydarzeń - taki, który pozwoliłby na zamknięcie tego rozdziału [może bardziej epizodu] swojego życia zwycięsko.
Krzepiąc się tak odpychał z całych sił nachodzące go, pesymistyczne wizje porażki i próbował nie dopuszczać do świadomości żadnych złych myśli, aby swą biegunowością nie przyciągnęły jakiegoś nieszczęścia. Jednak pomimo tych wszystkich wysiłków, tych starań zdających się ponad ludzkie siły, nie potrafił wyrzucić z siebie do końca tego, trwającego od momentu narodzenia się pomysłu na wyjazd, dziwnego stanu rozedrgania emocji. W tym czasie wypełnionym ciągłymi wątpliwościami, przesyconym powtarzającym się pytaniem- jechać czy nie? - dopadały go zmienne, krańcowe stany, z jednej
strony pojawiał się lęk budzący niepewność, z drugiej zaś wiara jakaś jednak w siebie rodząca głębokie nadzieje. Nieustająca nawet w noce huśtawka nastrojów doprowadzała go do wewnętrznego rozbicia wywołującego przemyśleniowe torsje wyzbywające go całej mózgowej kotłowaniny nieprzerobionych, niestrawnych rozważań. To były jedyne, krótkie chwile wypełniającej go pustki, która dawała moment wytchnienia. Męczył się jak ciężko chory w oczekiwaniu na zbawienne, uśmierzające ból lekarstwo - czekał na dzień, w którym odważy się w końcu spróbować.
Spojrzał na zegarek [ aż ciężko uwierzyć wspomnieniom jak często zadawano kiedyś pytanie o odczytywaną w odpowiedzi z tarcz - godzinę] - miał jeszcze mnóstwo czasu. Na dotarcie do celu swej wyprawy potrzebne było mu, co najwyżej czterdzieści minut - tak to oszacował na podstawie przeprowadzanych wyliczeń. W domu, co wieczór, od kilku dni, przesiadywał w tym celu nad specjalnie zakupionym, najnowszym i najbardziej szczegółowym, wybranym spośród wielu, rozkładanym stronicami [ jak zeszyt], nie w płachtę - co było nie wiedzieć, czemu bardzo dla niego ważne - pachnącym jeszcze świeżą, drukarską farbą, planem miasta. Przeglądał go wnikliwie opracowując dokładną trasę, którą musi przebyć od dworca do tego miejsca wyjątkowego, w którym ma nadzieję spotkać..., w którym mógłby na nowo zacząć..., które pozwoli mu..., które czeka na niego po prostu. Przez wypełniane kartografią długie wieczory nauczył się wszystkiego na pamięć - znał nazwy ulic czekających na jego kroki, skrzyżowania do przemierzenia, zakręty oczekujące na wykonanie odpowiednio stronnego manewru i miejsca bezpiecznych przepraw. Sugestywnie szkicował w wyobraźni widok tych zdeptanych chodników, szpalerów ciągnących się kamienic, rozdrapujących chmury biurowców, wypełnionych samochodami po krawężniki jezdni, całej tej wielkomiejskiej układanki wraz ze wszystkimi elementami obcego mu, betonowego krajobrazu, stanowiącymi drogowskazy pokazujące właściwy kierunek, prowadzącymi do nieznanego mu, tylko jego, celu.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

1. "Był zaskoczony - nigdy nie przypuszczał, że o tak wczesnej porze [na ogół jego normalny dzień zaczynał się zwykle około ósmej] może panować tutaj taki ruch." - Mogłeś użyć zwykłych nawiasów,wyglądało by to estetyczniej.
2. "Na sąsiedni peron wjechał kolejny, zadyszany pociąg, zatrzymał się z charakterystycznie metalicznym piskiem hamulców, przez otwierające się z sykiem drzwi wysiedli z wagonów nowi podróżni." - Między "hamulców" i "przez" zamiast "," mogłeś wstawić "a".
3. "Fajne to były lata, gdy nic nie było ważne, niepotrzebne były pieniądze, gdy liczył się tylko nastrój chwili, momenty całkowitego wyluzowania, odlotowo niepowtarzalna atmosfera imprezy i to swoiste poczucie niczym nieograniczonej wolności." - Odlotowo niepowtarzalna?

Tego typu małych niedociągnięć jest jeszcze wiele. Mimo to, tekst ciekawy i przyjemnie się go czyta. Pozdrawiam :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mnie się bardzo podobało - mimo szeregu drobnych usterek technicznych, opowiadanie ma szczególny klimat - wyraźnie określony i konsekwentnie utrzymany do końca. Nie jest łatwo pisać wiarygodnie o samych emocjach, praktycznie niemal bez fabuły. Moim zdaniem całkiem nieźle Ci się ta sztuka udała. Pozdrawiam - Ania

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      @egzegetaNie ma sprawy Wiktorze. Wiktorze, czy z tego tomiku wierszy zakosztujemy kunsztu pisarskiego Twoich dzieł? 

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • Rozdział dziewiąty      Minęły wieki. Grunwaldzkim zwycięstwem i przejęciem ziem, wcześniej odebranych Rzeczypospolitej przez Zakon Krzyżacki, Władysław Jagiełło zapewnił sobie negocjacyjną przewagę w rozmowach ze szlachtą, dążącą - co z drugiej strony zrozumiałe - do uzyskania jak największego, najlepiej maksymalnego - wpływu na króla, a tym samym na podejmowane przez niego decyzje. Zapewnił ową przewagę także swoim potomkom, w wyniku czego pod koniec szesnastego stulecia Rzeczpospolita Siedmiorga Narodów: Polaków, Litwinów, Żmudzinów, Czechów, Słowaków, Węgrów oraz Rusinów sięgała tyleż daleko na południe, ileż na wschód, a swoimi wpływami politycznymi jeszcze dalej, aż ku Adriatykowi. Który to stan rzeczy z jej sąsiadów nie odpowiadał jedynie Germanom od zachodu, zmuszanym do posłuszeństwa przez księcia elektora Jaksę III, zasiadającego na tronie w Kopanicy. Południowym Słowianom sytuacja ta odpowiadała również, polscy bowiem królowie zapewniali im i prowadzonemu przez nich handlowi bezpieczeństwo od Turków. Chociaż konflikt z ostatnio wymienionymi był przewidywany, to jednak obecny sułtan, chociaż bardzo wojowniczy, nie zdobył się - jak dotąd - na naruszenie w jakikolwiek sposób władztwa i interesów Rzeczypospolitej. Co prawda, rzeszowi książęta czynili zakulisowe zabiegi, aby osłabić intrygami spoistość słowiańskiego imperium poprzez próbowanie podkreślania różnic kulturowych i budzenie  narodowych skłonności do samostanowienia, ale namiestnicy poszczególnych krain rozległego państwa nie dawali się zwieść. Przez co od czasu do czasu podnosił się krzyk, gdy po należytym przypieczeniu - lub tylko po odpowiednio długotrwałym poście w mało wygodnych lochach jednego z zamków - ten bądź tamten imć intrygant, spiskowiec albo szpieg dawał gardła pod toporem czy mieczem mistrza katowskiego rzemiosła.     Również początek wieku siedemnastego nie przyniósł jakiekolwiek zmiany na gorsze. Wielonarodowa monarchia oświecona, w której rozwój nauk społecznych służył utrzymywaniu obywatelskiej - nie tylko u braci szlacheckiej, ale także u mieszczan i chłopów - świadomości, kolejne już stulecie okazywała się odporna na zaodrzańskie wysiłki podejmowane w celu zmiany istniejącego porządku. W międzyczasie księcia Jaksę III zastąpił na tronie jego syn, Jaksa IV, pod którego rządami Rzeczpospolita przesunęła swoje wpływy dalej na zachód i na północ, ku Danii i ku Szwecji, zaczynając zamykać Bałtyk w politycznych objęciach, co jeszcze bardziej nie w smak było wspomnianym już książętom.     - Niedługo - sarkali - ten kraj będzie ośmiorga narodów, gdy Jaksa ożeni się z jedną z naszych księżniczek lub gdy nakaże mu to ich królik - umniejszali w zawistnych rozmowach majestat władcy, któremu w gruncie rzeczy podlegali. I którego wolę znosić musieli.     Toteż i znosili. Sarkając do czasu, gdy zniecierpliwiony Jaksa IV wziął przykład - rzecz jasna za cichym królewskim przyzwoleniem - przykład z Vlada Palownika, o którego postępowaniu z wrogami wyczytał niedawno z jednej z historycznych ksiąg... Cdn.      Voorhout, 24. Listopada 2024 
    • @Katie , ciekawie jest poczytać o tego typu uczuciach. A czy myślałaś o tym, żeby zrobić krótsze wersy? A może właśnie takie długie wersy spełniają jakąś funkcję w tym wierszu... .
    • Zostały nam sny Zostały nam łzy   Z poprzednich wcieleń   A prawda okazała się kłamstwem Zapisanym w pamiętniku   Tam głęboko gdzieś na strychu
    • Dziewczynie stojącej w szarych spodniach przy telefonie spadł przy rozmowie ze stopy... więzienny drewniak. Stuk było słychać sto kilometrów dalej.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...