Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Zapraszam do czytania II rozdziału.

Rozdział II

Pomysł ten przyszedł mu do głowy niespodziewanie, pod wpływem nagłego natchnienia. Było mu źle, toteż zastanowił się nad swoją samotnością. Nie miał przyjaciół, w klasie uchodził za „tego, co ma dziwacznych rodziców”. Zawsze był sam. Sam się uczył, sam się bawił, sam dorastał. Miał, co prawda mamę i tatę, ale oni nie zastąpią prawdziwego przyjaciela, któremu powierza się najtajniejsze sekrety. A skoro nie mógł zyskać przyjaciela, postanowił zrobić go własnoręcznie.
Ostrożnie podszedł do drzwi. Cicho, najciszej jak tylko mógł, obrócił klucz w zamku. Nie chciał, aby rodzice wiedzieli, że wychodzi. Od razu zaczęłyby się pytania, a Michał potrzebował chwili spokoju.
Niosąc w rękach pudełko z gliną, skradał się do łazienki. Na szczęście ich dom był nowy, więc podłoga nie trzeszczała, ale za to skarpetki ślizgały się po gładkich panelach. Bezszelestnie otworzył drzwi.
Stał teraz pośrodku obłożonego małymi, niebieskimi płytkami pomieszczenia. Wzory na nich przeplatały się ze sobą, tworząc turkusowo-jasnoniebieską mozaikę. Po prawej stronie stał idealnie czysty zlew. Nad nim wisiało dziwne, powyginane lustro w drewnianej oprawie. Naprzeciwko zlewu, po lewej stronie od drzwi znajdowała się okazała wanna. Obłożona była wodoodpornym drewnem, takim samym jak lustro, i płytkami, takimi jak podłoga i ściany. Naprzeciwko wejścia stała ubikacja, a nad nią, w podświetlonych wnękach w ścianie leżały różnego rodzaju muszle i koralowce. Na ścianach wisiały obrazki przedstawiające motywy morskie i półki z przyborami łazienkowymi. Całość wyglądała bardzo pięknie i okazale.
Michał podszedł do zlewu i rozwinął glinę z szeleszczącej folii. Włożył ją do środka i odkręcił niewielki strumień wody; po części dlatego, ponieważ większy nie był mu potrzebny, a po części dlatego, żeby nie słyszeli go rodzice. Zamoczył ją i zręcznymi ruchami starał się „bezszwowo”, jak to nazywał, połączyć wszystkie kawałki materiału. Szło mu to całkiem sprawnie i szybko. Po kilku minutach pracy wszystkie kawałki gliny były połączone w jedną, sporą kulę.
Nagle poczuł się niezmiernie zmęczony. Klasówka z matematyki, dwója, gniew ojca, płacz i lepienie – dla Michała było to o wiele za dużo jak na jeden dzień. Zakręcił ciągle płynącą strużkę wody i owinął glinę w folię. Skradając się, wszedł do swojego pokoju. Kiedy odłożył pudełko z gliną do szafki, znów wyjrzał za okno.
Paliły się już uliczne latarnie, zapadał zmrok. Deszcz prawie przestał padać, tylko od czasu do czasu spadały pojedyncze krople. Kilku ludzi idących chodnikiem zostało ochlapanych przez przejeżdżający samochód. Przez chwilę słychać było głośną, hip-hopową muzykę, potem pojazd skręcił w sąsiednią ulicę. W domu z naprzeciwka zapaliły się światła. Miasto zaczęła spowijać ciemna noc.
„Zwykle po takich wydarzeniach bohaterzy książek czy filmów nie są głodni, ale ja chętnie bym coś przekąsił” – pomyślał Michał. Jeśli jednak zszedłby na dół, do kuchni, rodzice od razu by go zauważyli. Byłoby to przyznaniem się do winy, zaniechaniem kłótni, a tego nie miał zamiaru robić. Jednak głód wzmagał się coraz bardziej. „Tylko zajrzę, czy rodzice mogliby mnie spostrzec” – rozważał.
Po raz drugi wymknął się na korytarz i podszedł do poręczy schodów. Wyjrzał spoza ciemnego drewna, z jakiego zrobione były pojedyncze szczeble. Widział stąd pracownie rodziców, ze starannie zamkniętymi drzwiami, kawałek słabo oświetlonego salonu, a jeśli dobrze się przechylił – także kuchnię.
- Tak, pójdzie z nami. – usłyszał przyciszony głos z telewizora – O której zaczyna się przyjęcie?
„Rodzice znowu wypożyczyli jakiś beznadziejny film” – skrzywił się Michał. On sam wolał science fiction albo przygodówki. Te pierwsze lubił za niezwykłość, te drugie czasem dawały mu natchnienie do lepienia. „Nawet nie zainteresują się moim samopoczuciem” – myślał z goryczą. „W każdym razie – droga wolna. Jak coś ich wciągnie to nie wstaną z kanapy dopóki film się nie skończy.
Po cichutku zszedł na dół, po cichutku posmarował bułkę masłem i dżemem (oglądając się, czy rodzice go nie usłyszeli), po cichutku położył kanapki na talerz i po cichutku wrócił na górę. Tak jak się spodziewał – nikt go nie usłyszał.
Prawie zasnął z twarzą w talerzu. Nie fatygował już się kąpać – po prostu rzucił się w ubraniu na łóżko i natychmiast zasnął.

* * *

Następnego popołudnia, po szkole i odrobieniu lekcji (odpuścił sobie fizykę i geografię) Michał znowu zamknął się w swoim pokoju. Nie ze złości – chciał w samotności popracować nad swoją nową rzeźbą.
- Natychmiast wyjdź z pokoju! – Zaraz po zamknięciu drzwi usłyszał zagniewany głos ojca.
- Nie jadłeś nic od wczorajszego obiadu! – Zawtórowała zaniepokojona mama.
„ No tak, nie wiedzą o mojej kolacji” – przypomniał sobie.
- Jadłem kanapki z dżemem! – Krzyknął, nie otwierając.
- Wyjdź! – Wrzasnął ojciec.
Ale chłopakowi, choć wiedział, że jeśli nie otworzy będzie miał kłopoty, podobała się ta bezsilność rodziców. Nie wyszedł i nie reagował na krzyki zza drzwi. Nad rzeźbą trudno jest się jednak skupić, jeśli obok ktoś wydziera się na całe gardło, więc usiadł na łóżku, czekając aż atak się skończy. Nie kończył się. Wrzaski trwały. Były coraz głośniejsze i bardziej natarczywe.
- Wyjdź!
- Wychodź, natychmiast!
- I tak w końcu będziesz musiał iść do szkoły!
Wcale nie musiał. Mógł tu sobie siedzieć ile dusza zapragnie.
- Jak zmądrzejesz, to przyjdź na dół – powiedziała mama.
„Nareszcie skończyli” – ucieszył się Michał. Usłyszał jak rodzice schodzą po schodach. Zabrał się do lepienia.
Zaczął od formowania kształtu głowy. Z początku wychodziła mu zbyt podłużna – rzadko lepił ludzi. Później kolejno poprawiał ją na: kwadratową, prostokątną, okrągłą i nieco trójkątną. Ta ostatnia wydała mu się najlepsza, o delikatnych rysach.
Następnie wyżłobił w głowie dwa duże otwory, które miały pełnić funkcję oczodołów. Z kawałków gliny, którą wydłubał, ulepił coś na kształt oczu. Jego mama nazwałaby jego dotychczasową pracę „glinianym szkicem”.
Lepiło mu się coraz trudniej. Glina – z początku wilgotna – teraz zrobiła się twarda i sucha. Jedyne, co mogło ją zmiękczyć to woda. A jedynym źródłem wody na piętrze jest łazienka, do której na pewno nie pójdzie. Był na to zbyt dumny.
Teraz już właściwie z materiałem nic nie dało się zrobić – co najwyżej porysować jego powierzchnię paznokciem. Michał niechętnie odłożył go do pudełka i zamknął wieczko.
Rysować też umiał. Wychodziło mu to, co prawda, o wiele gorzej od lepienia, ale i tak z plastyki miał szóstkę. Z braku zajęcia wyciągnął kartkę i ołówek. Przez chwilę kreślił dziwne, nieregularne linie, potem z tych nieregularnych linii powstał piękny, zacieniowany żbik.
Nie wiedział dlaczego go narysował. Lubił zwierzęta – wszystkie, bez wyjątku. Od zwykłych psów przez wieloryby i delfiny aż po skorupiaki i owady. Żałował, że w domu nie może mieć chociaż chomika – ojciec miał uczulenie na sierść prawie każdego zwierzaka.
Dodał do rysunku jeszcze kilka szczegółów – kępki trawy między łapami i odblask w oczach. Zaczęło mu się nudzić, miał w zanadrzu kilka książek, ale nie miał ochoty na czytanie.
Zaczął rozmyślać jak nazwie swoją przyjaciółkę. Mógł ją nazwać jak tylko zechce – koniec z obciachowymi imionami. Ta swoboda spodobała mu się i zastanowił się, co by się stało, gdyby jej imię brzmiało Genowefa albo Marianna. Uśmiechnął się na samą myśl. Jej los, wyśmiewanie się w szkole lub podziwianie zależał wyłącznie od niego. Michałowi podobały się takie imiona żeńskie jak Kasia (choć było trochę obciachowe), Ania, Magda lub Ewa. Kasia, Ewa i Ania pasowały mu do blond włosów, Magda do ciemnobrązowych.
Jego rozmyślania przerwał jakiś stukot dochodzący z okna; jakby ktoś uderzył w szybę czymś tępym. Obejrzał się. Zza okna widać było kawałek… drabiny.
Od razu zrozumiał. Jego tata próbuje dostać się do pokoju przez okno. „Ale chyba nie wywali szyby?” – Pomyślał z przestrachem.
Zobaczył ojca. Nieco ociężale wspinał się po szczeblach drabiny. Ociężale, ale zawzięcie. Z determinacją stawiał nogę za nogą, rękę za ręką. „Co zrobi, jak dotrze na górę?” – myślał rozgorączkowany chłopak – „Chyba mam przechlapane”.
I nie mylił się.

Opublikowano

1) W opisie łazienki zastąpiłabym "ubikację" muszlą klozetową lub ostatecznie - sedesem, a "zlew" umywalką.
2) Najpierw piszesz, że chłopiec niósł pudełko z gliną a potem, że w łazience rozwinął glinę z szeleszczącej folii - niby się to nie wyklucza - ale glina w folii nie powinna wysychać aż tak, żeby kruszyła się na kawałki
3) "Włożył ją do środka" a zaraz w następnym zdaniu "Zamoczył ją" - za dużo tego "ją"
4) W domu z naprzeciwka zapaliły się światła. - może lepiej byłoby: w domu naprzeciwko?
5) Wyjrzał spoza ciemnego drewna, z jakiego zrobione były pojedyncze szczeble. - Szczeble w poręczy schodów? Jakoś tego nie widzę - może raczej: Wyjrzał spoza ciemnego drewna, z jakiego zrobiona była balustrada?
6) Jak coś ich wciągnie, to nie wstaną z kanapy, dopóki film się nie skończy. - brakujące przecinki,
7) położył kanapki na talerz - chyba: na talerzu?
8) Prawie zasnął z twarzą w talerzu. - takie zdanie bardziej pasowałoby do talerza z drugim daniem, a nie z kanapkami
9) we fragmencie "Glina – z początku wilgotna – teraz zrobiła się twarda i sucha. Jedyne, co mogło ją zmiękczyć to woda. A jedynym źródłem wody na piętrze jest łazienka, do której na pewno nie pójdzie. Był na to zbyt dumny." - proponowałabym Ci zastanowić się nad następującą wersją: "Glina – z początku wilgotna – teraz zrobiła się twarda i sucha. Potrzebował wody ale w tym celu musiałby zaryzykować wyprawę do łazienki. Był na to zbyt dumny."
10) zamiast "Z determinacją stawiał nogę za nogą, rękę za ręką." proponowałabym "Z determinacja wolno posuwał się do góry".

To wszystko wyżej, to drobiazgi techniczne - generalnie nadal jest bardzo OK - rozdział II podoba mi się tak samo jak I. Pozdrawiam Cię serdecznie Dominiko - Ania

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • ... będzie zacząć tradycyjnie - czyli od początku. Prawda? Zaczynam więc.     Nastolatkiem będąc, przeczytałem - nazwijmy tę książkę powieścią historyczną - "Królestwo złotych łez" Zenona Kosidowskiego. W tamtych latach nie myślałem o przyszłych celach-marzeniach, w dużej mierze dlatego, że tyżwcieleniowi rodzice nie używali tego pojęcia - w każdym razie nie podczas rozmów ze mną. Zresztą w późniejszych latach okazało się, że pomimo kształtowania mnie, celowego przecież,  także poprzez czytanie książek najrozmaitszych treści, w tym o czarodziejach i czarach - jak "Mój Przyjaciel Pan Likey" i o podróżach naprawdę dalekich - jak "Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi" jako osoby myślącej azależnie i o otwartym umyśle, marzycielskiej i odstającej od otaczającego świata - mieli zbyt mało zrozumienia dla mnie jako kogoś, kogo intelektualnie ukształtowali właśnie takim, jak pięć linijek wyżej określiłem.     Minęły lata. Przestałem być nastolatkiem, osiągnąwszy "osiemnastkę" i zdawszy maturę. Minęły i kolejne: częściowo przestudiowane, częściowo przepracowane; te ostatnie, w liczbie ponad dziesięciu, w UK i w Królestwie Niderlandów. Czas na realizację marzeń zaczął zazębiać się z tymi ostatnimi w sposób coraz bardziej widoczny - czy też wyraźny - gdy ni stąd, ni zowąd i nie namówiony zacząłem pisać książki. Pierwszą w roku dwa tysiące osiemnastym, następne w kolejnych latach: dwutomową powieść i dwa zbiory opowiadań. Powoli zbliża się czas na tomik poezji, jako że wierszy "popełniłem" w latach studenckich i po~ - co najmniej kilkadziesiąt. W sam raz na wyżej wymieniony.     Zaraz - Czytelniku, już widzę oczami wyobraźni, a może ducha, jak zadajesz to pytanie - a co z podróżnymi marzeniami? One zazębiły się z zamieszkiwaniem w Niderlandach, wiodąc mnie raz tu, raz tam. Do Brazylii, Egiptu, Maroka, Rosji, Sri-Lanki i Tunezji, a po pożegnaniu z Holandią do Tajlandii i do Peru (gdzie Autor obecnie przebywa) oraz do Boliwii (dokąd uda się wkrótce). Zazębiły się też z twórczością,  jako że "Inne spojrzenie" oraz powstałe później opowiadania zostały napisane również w odwiedzonych krajach. Mało  tego. Zazębiły się także, połączyły bądź wymieszały również z duchową refleksją Autora, któraż zawiodła jego osobę do Ameryki Południowej, potem na jedną z wyspę-klejnot Oceanu Indyjskiego, wreszcie znów na wskazany przed chwilą kontynent.     Tak więc... wcześniej Doświadczenie Wielkiej Piramidy, po nim Pobyt na Wyspie Narodzin Buddy, teraz Machu Picchu. Marzę. Osiągam cele. Zataczam koło czy zmierzam naprzód? A może to jedno i to samo? Bo czy istnieje rozwój bez spoglądania w przeszłość?     Stałem wczoraj wśród tego, co pozostało z Machu Picchu: pośród murów, ścian i tarasów. W sferze tętniącej wciąż,  wyczuwalnej i żywej energii związanych arozerwalnie z przyrodą ludzi, którzy tam i wtedy przeżywali swoje kolejne wcielenia - najprawdopodobniej w pełni świadomie. Dwudziestego pierwszego dnia Września, dnia kosmicznej i energetycznej koniunkcji. Dnia zakończenia cyklu. Wreszcie dnia związanego z datą urodzin osoby wciąż dla mnie istotnej. Czy to nie cudowne, jak daty potrafią zbiegać się ze sobą, pokazując energetyczny - i duchowy zarazem - charakter czasu?     Jeden z kamieni, dotkniętych w określony sposób za radą przewodnika Jorge'a - dlaczego wybrałem właśnie ten? - milczał przez moment. Potem wybuchł ogniem, następnie mrokiem, wrzącym wieloma niezrozumiałymi głosami. Jorge powiedział, że otworzyłem portal. Przez oczywistość nie doradził ostrożności...    Wspomniana uprzednio ważna dla mnie osoba wiąże się ściśle z kolejnym Doświadczeniem. Dzisiejszym.    Saqsaywaman. Kolejna pozostałość wysiłku dusz, zamieszkujących tam i wtedy ciała, przynależne do społeczności, zwane Inkami. Kolejne mury i tarasy w kolejnym polu energii. Kolejny głaz, wybuchający wewnętrznym niepokojem i konfliktem oraz emocjonalnym rozedrganiem osoby dopiero co nadmienionej. Czy owo Doświadczenie nie świadczy dobitnie, że dla osobowej energii nie istnieją geograficzne granice? Że można nawiązać kontakt, poczuć fragment czyjegoś duchowego ja, będąc samemu tysiące kilometrów dalej, w innym kraju innego kontynentu?    Wreszcie kolejny kamień, i tu znów pytanie - dlaczego ten? Dlaczego odezwał się z zaproszeniem ów właśnie, podczas gdy trzy poprzednie powiedziały: "To nie ja, idź dalej"? Czyżby czekał ze swoją energią i ze swoim przekazem właśnie na mnie? Z trzema, tylko i aż, słowami: "Władza. Potęga. Pokora."?    Znów kolejne spełnione marzenie, możliwe do realizacji wskutek uprzedniego zbiegnięcia się życiowych okoliczności, dało mi do myślenia.    Zdaję sobie sprawę, że powyższy tekst, jako osobisty, jest trudny w odbiorze. Ale przecież wolno mi sparafrazować zdanie pewnego Mędrca słowami: "Kto ma oczy do czytania, niechaj czyta." Bo przecież z pełną świadomością "Com napisał, napisałem" - że powtórzę stwierdzenie kolejnej uwiecznionej w Historii osoby?       Cusco, 22. Września 2025       
    • @lena2_ Leno, tak pięknie to ujęłaś… Słońce w zenicie nie rzuca cienia, tak jak serce pełne światła nie daje miejsca ciemności. To obraz dobroci, która potrafi rozświetlić wszystko wokół. Twój wiersz jest jak promień, zabieram go pod poduszkę :)
    • @Florian Konrad To żebractwo poetyckie, które błaga o przyjęcie, dopomina się o miejsce w czyimś wnętrzu. Jednak jest w tym prośbieniu siła języka i humor, dzięki czemu to nie poniżenie, lecz autentyczna, godna prośba. To żebranie z honorem - pokazuje wrażliwość i odwagę ujawnienia się.   Twoje słowa przypominają, że można być nieodspajalnym  (ładny neologizm) prawdziwym i trwałym. Ta pokora nie umniejsza, lecz dodaje blasku.      
    • @UtratabezStraty Nie chcę tłumaczyć wiersza, bo wtedy zamykam drzwi do innych pokoi czy światów. Czasem czytelnik zobaczy więcej niż autor - i to też jest fascynujące, szczególnie w poezji.
    • Skoro tak twierdzisz...  Pozdrawiam
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...