Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Najemnik


Rekomendowane odpowiedzi

A wszystko ciągle trwa. Zamazany obraz rzeczywistości rozjaśnia się oświetlony prawdą. Byłem malarzem. W swoim umyśle rozrysowywałem kontury, a potem wypełniałem je zaletami i wadami. Życie jednak jest okrutne i kiedy nakładałem farbę widziałem tylko zło. Każda barwa była przesiąknięta głębokim nieszczęściem. Teraz mijałem kolejne kolory. Nigdy nie lubiłem lasów iglastych. Są one jakieś takie suche, bezduszne. Prawie żadnych zwierząt ani krzewów, tylko kilka tysięcy pali naznaczonych zielonymi igłami. Dobrze, że zrezygnowałem z pracy najemnika, to całe żelastwo za bardzo mnie obciążało. Jednak stalowe buty miały też swoje plusy, teraz mam na nogach dwa szmaciane worki wypełnione igłami i piaskiem. Drzewa rozciągają się aż po horyzont – to nawet dobrze, bo ta podróż nie ma żadnego celu. Pozbyłem się całego majątku i będę wędrował aż śmierć nie pokaże mi nakazu wiecznego aresztowania. Całe życie dzierżyłem ostrze żeby wbijać je w ciała innych ludzi – to tak jakbym zabijał swoje odbicia, które robiły to samo, co ja, tylko im nie udawało się mnie wykończyć. Dobrze, że nie miałem czasu na refleksje, bo one zniszczyłyby mnie dużo prędzej. W końcu ona odebrała mi chęć do walki, zabrała mi serce i zostawiła mnie z krwawiącą raną, ale nie czas teraz żeby znowu do tego wracać. Mogłem sobie kupić jakiegoś wierzchowca, przynajmniej szybciej opuściłbym ten las. Coraz więcej myśli atakuje mówiąc: – Jesteś głupi, wracaj do swego życia i porzuć tę wędrówkę, która prowadzi do nikąd.
- Nie! – Krzyk rozdarł strugi powietrza, przerywając przenikliwą ciszę. Samotna dusza ciągle przesuwała się naprzód ku nieznanemu. Las rozrzedzał się powoli, przed nim znajdowały się ogromne pola. Wychodząc z pomiędzy drzew poczułem potężny atak słońca, które mocno dawało o sobie znać w ten upalny dzień. Moje czarne włosy wolały ukrywać się przed światłem, zawsze miałem jakieś nakrycie głowy, jednak tym razem nie było wyjścia i musiałem wędrować w towarzystwie oślepiających promieni, co mogło się skończyć udarem. Głód i pragnienie ogarnęły mnie całkowicie, a wszystkie bardziej wzniosłe uczucia po prostu szlag trafił. Jednak logiczne myślenie nie zawiodło nawet przez chwilę – Jeśli były zaorane pola, to ktoś musiał je uprawiać, czyli niedaleko powinno być jakieś gospodarstwo. Chwilę potem ujrzałem po lewej stronie rzekę, a koło niej duży, ceglany dom. Bez zastanowienia ruszyłem w stronę miejsca, gdzie na pewno znajdowali się ludzie. Drzwi frontowe stały naprzeciw mnie i były otwarte na oścież. Parę metrów dalej, przy rzece siedziało dwóch mężczyzn łowiących ryby. Jeden z nich obrócił się nagle, słysząc zbliżające się kroki. Wstał błyskawicznie podnosząc z ziemi strzelbę.
- Nie ruszaj się, bo odstrzelę ci łeb! – Krzyknął. Był wysoki i dobrze zbudowanym, wyglądałby jak stereotypowy przedstawiciel taniej siły roboczej, jednak strzelba dodawała mu animuszu. Drugi obrócił się żeby zobaczyć przybysza. Miał może z dwanaście lat, jego ręce drżały, co było świetnie widać, ponieważ ciągle trzymał wędkę. W powietrzu czuło się ogromne napięcie, mężczyzna ze strzelbą był gotowy w każdej chwili zabić nieprzyjaciela.
- Nazywam się Wiktor. Nie mam żadnej broni. Przybywam w pokoju. – Po tych słowach padłem na kolana. Znowu chwila ciszy… w czasie bitew nigdy nie było dosyć spokoju. Przeciwnicy sunęli bezmyślnie do ataku zamiast zastanowić się chociażby nad tym, czy ktoś im za to zabójstwo zapłaci. Robiłem tak samo, najpierw zabijałem, a potem sprawdzałem czy była to właściwa osoba, ten mężczyzna na szczęście był inny.
- Dobra wstawaj, widzę, że jesteś czysty. Nazywam się Albert. – Po tych słowach podszedł żeby podać mi rękę, jednak w drugiej wciąż dzierżył strzelbę przygotowaną do strzału w nogi.
- Chciałbym prosić o coś do jedzenia. Byłem najemnikiem, ale...
- Opowiesz mi to potem, przy posiłku. Zapraszam cię do domu, jak nakazuje tradycja. – Przerwał mi wypowiedz i powoli ruszył w stronę mieszkania. Cały czas był lekko obrócony do tyłu żeby w razie zagrożenia błyskawicznie wpakować mi śrut w żołądek.
Piotrek zostaw tę wędkę i chodź na obiad!! – Krzyknął jeszcze przy drzwiach wejściowych. Chłopak szybko wykonał zadanie i podbiegł do nich.
Dom wewnątrz wydawał się ogromny, dużo większy niż zewnątrz. Może spowodowane było to tym, że nie był podzielony na pokoje. Przy drzwiach znajdowało się parę szaf. Dalej stał duży stół, który nie był jeszcze zastawiony. Za nim była się dziwna skrzynia, której zastosowania nie znałem.
- Do czego to służy? – Zapytałem.
- To jest telewizor. Przed dniem zagłady pełnił role odbiornika łączącego ze światem, sam dokładnie nie wiem, czemu to teraz nie działa – Odpowiedział gospodarz.
- Zawsze mnie to denerwowało. Jeśli to Bóg chciałby zniszczyć świat, to nie pozostawiłby na pewno tylu tych gratów, tylko unicestwiłby wszystko – Odrzekłem mu.
- Istnieją różne wersje, ale prawie pewne jest, że przed katastrofą na ziemi, nie było smoków, drzewców, golemów, ifrytów i tych wszystkich innych dziwadeł. Można, więc powiedzieć, że ta wielka eksplozja była oczyszczeniem świata i wprowadzeniem nowych ras, które mają wyniszczyć plugawych ludzi. Stworzenie nowego globu zajęłoby pewnie szczęść dni, a wywołanie eksplozji, która zniszczy większość siedlisk ludzkich, było kwestią paru sekund.
- Nigdy nie byłem dobry w filozofii, ale to, co się dzieje na tej planecie to parodia.
- Już wróciliście – Odezwał się kobiecy głos z wyższego piętra. Ktoś powoli zaczął schodzić po schodach, które znajdowały się z tyłu pokoju. W końcu postać pojawiła się przed moimi oczami. Kobieta miała na oko z trzydzieści lat, piękne zielone oczy i jasne blond włosy. Była piękna… ale nie tak, jak… Tysiące myśli wirowały w mojej głowie przeplatane wspomnieniami. Dlaczego każda kobieta musi mi ją przypominać…?
- Widzę, że mamy gościa. Witam serdecznie, nazywam się Lucyna. – Słowa niewiasty wynurzyły mnie z otchłani umysłu. Podała mi dłoń. Uścisnąłem ją, jednak nie miałem ochoty silić się na głupie pocałunki w rękę, których wymagała etykieta. Podziękowałem tylko za gościnę i zająłem miejsce przy pusty jeszcze stole, wraz z pozostałymi osobnikami płci męskiej. Lucyna w tym czasie ruszyła w lewy tylni róg domu, gdzie znajdowała się kuchnia.
- Może opowiesz nam, co cię sprowadza w te strony. – Powiedział Albert, który chciał poznać pochodzenie nieznanego gościa.
- Byłem najemnikiem, jednak wszystko się skomplikowało. Setki podobnych do mnie ludzi zabiła ta nowoczesną technologia. Nie wiem, co spowodowało wybuch pięćset lat temu, ale źle się stało, że wszystkie te zabawki nie zostały zniszczone i odkryto plany ponownego ich stworzenia. – Odpowiedziałem mu i spojrzałem na Lucynę, chciałbym żeby teraz kto inny gotował mi obiad w moim własnym domu…
- Świat jest dziwny. Kiedy trzy tysiące lat temu syn Boży umarł za ludzi nikt się nie spodziewał, że wszystko się tak pokomplikuje. Słyszałeś, jaką technologią władano przed tą dziwną eksplozją prawda? – Gospodarz pilnie mi się przyglądał.
- Ciężko było nie słyszeć. Jakieś latające maszyny przenoszące do kilkuset osób. Pociski, które są w stanie wysadzić nawet całe państwo i różnie inne wynalazki nie mieszczące się w głowie. Nie dziwię się, że tamten świat został unicestwiony – Gdy zrobiłem przerwę Lucyna podała każdemu drewniany kubek – Czego się napijecie? – Zapytała.
- Nalej kompotu, mocniejsze trunki zostawimy na potem – Rzekł Albert, a kobieta wykonała jego polecenie. Gospodarz wypił trochę i kontynuował rozmowę:
- Widziałeś moją strzelbę i wiesz, że także korzystam z tej technologii. Mam jeszcze parę drobiazgów, jak to stojące tam pudło, które nazywa się telewizor, co już zresztą mówiłem. Bandyci zamieszkujący pobliskie lasy często mnie nachodzą. Myślałem, że jesteś jednym z nich, ale przybyłeś bez broni. Chyba, że jesteś podstawiony i masz mnie zadźgać w nocy moim własnym nożem… - Popatrzał na mnie zimnym wzrokiem. Strzelba cały czas leżała koło jego lewej ręki. Ulokował się w taki sposób, że gdybym coś kombinował błyskawicznie odskoczyłby do tyłu. Siedział z boku stołu i zabiłby mnie zanim zdążyłbym na niego skoczyć. Jego syn był jeszcze dalej ode mnie, więc o zabraniu go na zakładnika również nie było mowy.
- Takie uprzedzenia pozwalają uniknąć przykrych konsekwencji, ale są dla mnie trochę irytujące, ponieważ mam gdzieś twoje zaufanie i mogę odejść zaraz po posiłku – Odpowiedziałem patrząc prosto w jego oczy.
- Jeśli nie jesteś jednym z nich i nie oszukałeś mnie z profesją to przyda mi się twoja pomoc. Osoby, o których mówię nie posiadają żadnych skomplikowanych broni. Nie chcę żebyś walczył, tylko służył swoim doświadczeniem, które zapewne posiadasz. – Rzekł patrząc w moje w oczy najgłębiej, jak umiał.
- Czyli, jeśli dobrze zrozumiałem, mam iść za tobą i wytropić tych bandytów, a ty ich zastrzelisz? – Albert potwierdził skinieniem głowy.
- O czym wy rozmawiacie? – Odezwał się Piotrek, ale zignorowaliśmy chłopca.
- Kiedy masz zamiar wyruszyć? – Zapytałem.
- Jutro z samego rana, oczywiście po śniadaniu – Radość i zaufanie na jego twarzy zarysowały się szybko, zbyt szybko. Dobrze, że nie byłem podstawiony przez jego wrogów.
- Jeszcze się nie zgodziłem, muszę to dokładnie przemyśleć. Czy mógłbym się zdrzemnąć po posiłku?
- Oczywiście, że tak. Łóżka znajdują się zaraz za kuchnią, mamy ich aż pięć, więc nie będzie żadnego problemu. - Albert wciąż udawał zadowolonego, jednak niepewność, którą w nim zasiałem trochę go zdeprymowała. Lucyna podała nam talerze i chwilę potem zjadłem posiłek, po którym udałem się do łóżka w celu przemyślenia swego losu. Według pierwotnych planów powinienem teraz umierać z głodu i zmęczenia przeklinając życie oraz cieszyć się, że je opuszczam. Jednak plany mają to do siebie, że rzadko się spełniają i czeka mnie prawdopodobnie kolejna misja, jedna z tych, których nie brakowało w przeszłości. Nie wiem, jak długo tak rozmyślałem ani kiedy zasnąłem, ale wiem, że obudziłem się w nocy, kiedy wszyscy spali. Resztki snu wirowały mi jeszcze w głowie. Kolejny raz zostałem rozstrzelany przez kilkanaście pocisków, które w przeciągu kilku sekund przedziurawiły moje ciało. Rzadko zastanawiałem się nad rolą snów i tym razem było tak samo. Usiadłem na łóżku. Pościel była cała brudna. Mogłem się umyć przed pójściem spać, ale to już nie miało znaczenia. W domu było duszno, więc postanowiłem wyjść na zewnątrz. Cała rodzina spała w najlepsze. Albert trzymał strzelbę zaraz koło łóżka. Nie miałbym problemu żeby mu ją teraz zabrać i zabić wszystkich domowników zanim zdołaliby się całkowicie dobudzić. Jednak chciałem tylko zaczerpnąć świeżego powietrza, ponieważ było tu dosyć duszno. Ciemność nie pozwoliła na stu procentową orientację, więc szedłem trochę po omacku. Na szczęście nie napotkałem po drodze żadnych przedmiotów, o które mógłbym się potknąć i szybko dotarłem do drzwi. Przekręciłem klucz, który był w zamku i wyszedłem na dwór. Chłodny powiew nocy orzeźwił mnie natychmiast i z zapałem wchłaniałem ogromne dawki świeżego powietrza. Gwiazdy oświetlały polanę, na której teraz się znajdowałem. Rzekła płynęła spokojnie, wydając miły dla ucha dźwięk. Szybko odtworzyłem w głowie fragment rozmowy, która odbyła się przy obiedzie. Albert mówił, że powinienem iść w górę rzeki aż do źródła, a potem zakręcić na lewo do lasu. Droga wzdłuż wody ciągnęła się podobno parę kilometrów, więc zanim dojdę na pewno będzie już świtać. Jako prowiant zabrałem tylko kilka owoców. Wody miałem pod dostatkiem, przynajmniej aż do końca rzeki.
***
Albert powoli otworzył oczy. Światło wdzierało się do środa domu przez okna, zapowiadając dzień. Mężczyzna usiadł i spojrzał na łóżko, w którym leżał jego gość. Było puste. Odetchnął z ulgą widząc strzelbę na swoim miejscu. Szybko zabrał ją i wstał z zamiarem przeszukania domu.
- Może wyruszył w dalszą drogę, nie ma się, czym przejmować – próbowała uspokoić męża, Lucyna, jednak nie wychodziło jej to.
- Skurwysyn na pewno był szpiegiem!
- Nie krzycz, bo obudzisz dziecko. Zniknęło parę owoców, więc pewnie poszedł kontynuować swą podróż.
- Idę sprawdzić przed domem. – Rzekł nerwowo Albert i wyszedł na zewnątrz. Zrobił kilka okrążeń na około budynku, jednak nie znalazł nawet żadnych śladów swego gościa. Już otwierał drzwi do domu, gdy nagle usłyszał za sobą świst powietrza. Odgłos ten wydała strzała, która wbiła się w okolicę jego łopatki. Mężczyzna błyskawicznie upuścił strzeblę, przeszyty ogromny bólem i oparł się o ścianę obok drzwi. Obracając się dojrzał w oddali trzech jaszczuroludzi z łukami. Dwóch było przygotowanych do strzału, więc nie było mowy o szybkiej ucieczce do domu. Każdy z nich z budowy przypominał wychudzonego człowieka, jednak brązowe łuski na ciele i podłużna jama ustna dawały do zrozumienia, że do ludzi im daleko. Podobno potrafili się regenerować nawet w razie utraty kończyny, ale tego Albert na własne oczy nie widział i nie będzie miał już raczej okazji sprawdzić. Strzała na szczęście nie przebiła kości, ale ból i tak był zbyt duży żeby mógł stawić się opór.
- Nie ruszaj się, musimy porozmawiać – Jaszczur syknął ledwo zrozumiale, ale ku zdziwieniu mężczyzny słowa były wypowiedziane w ludzkim języku. Następnie jeden z nich podszedł do Alberta i wyłamał wystającą część strzały wbitej w jego plecy – Tak będzie lepiej, przynajmniej nie będzie ci przeszkadzać i ciężej będzie to wyciągnąć – jaszczur wydał dziwny syk, który był pewnie śmiechem.
- Studiowałem anatomie człowieka i mogę stwierdzić, że dużo wam do nas brakuje. – Dodał trzeci osobnik otwierając drzwi, przez które wszedł do domu. Pozostała dwójka chwyciła Alberta i weszła za nim. Piotrek zaczął drzeć się w niebogłosy i uciekać na pierwsze piętro, jednak zwinny jaszczur szybko złapał go i położył obślizgłą rękę na jego ustach. Lucyna stała zdezorientowana i trzęsła się ze strachu, nie umiejąc ruszyć się z miejsca czy nawet nic powiedzieć.
- Usiądźmy przy stole, musimy sobie coś wyjaśnić – Powiedział jeden z jaszczuroludzi. Każdy z nich wyglądał niemalże tak samo i ciężko było ich rozróżnić. Wszyscy mieli ubrane czarne kamizelki i skórzane spodnie tego samego koloru. Na plecach nosili kołczany. Ich biodra były okalane pasami, za którymi znajdowały się noże. Cała szóstka usiadła przy stole.
- Jak wiesz parę razy zdarzyło się, że jakiś idiota należący do naszej gildii próbował przywłaszczyć sobie twoje mienie.
- Nazywacie to gildią? Mnie się wydawało, że jesteście zwykłymi złodziejami i mordercami – Albert nie czuł strachu. Był pewien, że przybysze są tu po to żeby go zabić i zrobią to niebawem.
- Okaż trochę pokory plebsie. Tamte ataki przeprowadzali renegaci, z którymi nie mamy nic wspólnego. Zatrudniasz jeszcze siedem osób. Pięciu mężczyzn i dwie kobiety. Wszyscy pracują w polu i zbierają zapasy. W lecie mieszkają w namiotach, gdzieś niedaleko pól prawda?
- Tak, ale jakie to ma znaczenie?
- Gdybyśmy chcieli wyrządzić ci szkody, to już dawno byśmy ich zabili. Sam widzisz, że chcieliśmy pokoju, ale rozpocząłeś wojnę.
- Nie mam pojęcia, o co chodzi – Głos Alberta był przesiąknięty bólem. Krew cały czas spływała po jego plecach. Grot strzały powodował ogromne cierpienie, przeszywające i paraliżujące całe ciało.
- Wczoraj był w twoim domu pewien mężczyzna, do którego zwróciłeś się o pomoc. Dzisiaj jeszcze przed świtem zabił trzech naszych braci patrolujących lasy. Wysłaliśmy za nim większy oddział i jeden człowiek zginął, czterech zostało rannych, a pozostałych siedmiu nie umiało go złapać i uciekł. Masz mu natychmiast powiedzieć żeby przestał. – Twarz Alberta wykrzywiła się teraz bardziej z gniewu niż z bólu. Odczekał chwilę aż w końcu odpowiedział – To nie miało być tak. Ten skurwysyn naszedł mój dom i nie chciałem go zabijać na własnym podwórku. Słyszałem, że dusze zmarłych krążą w miejscu, gdzie umiera ciało. Miałem zamiar zabrać go rankiem do lasu i zastrzelić, ale ten skurwiel zniknął w nocy. Wymyśliłem bajkę, żeby mi pomógł, ale zrobiłem to tylko po to żeby uśpić jego czujność. Jaki sens miała walka we dwóch, skoro was jest przynajmniej kilkunastu.
- On mówi prawdę – Wtrąciła się jego żona, ale ton jej głosu dawał do zrozumienia, że nie miała pojęcia o tym, że jej mąż chce zabić przybysza. Jaszczuroludzie wstali i wyciągnęli noże zza pasów.
- Nie wiem czy powinienem ci wierzyć. Prawda jest cnotą, która słabo ujawnia się w takich sytuacjach. - Po tych słowach jaszczur chwycił za szyję Piotrka i przyciągnął go do siebie.
- Tato, pomocy, zabierz go ode mnie! – Krzyknął rozpaczliwie chłopiec i zaczął płakać. Albert nie mógł nic zrobić, ponieważ dwóch wrogów było przygotowanych do natychmiastowego pozbawienia go życia. Nie miał nawet jak walczyć. Strzelba została przed domem, a pięści przeciwko ostrzą nic nie zdziałają, tym bardziej, że ból wciąż dławił go powoli pulsując w całym ciele.
- Nie chciałeś zabić przybysza na terenie swojego domu, bo bałeś się, że po śmieci przyjdzie cię straszyć. – Jaszczury znów wydały przeraźliwy syk, który był pewnie ich śmiechem. - W takim razie nie musisz żegnać się z synem, bo spotkasz jego ducha. – Po tych słowach napastnik przyłożył nóż do gardła chłopca. Lucyna rzuciła się na pomoc dziecku, jednak pozostała dwójka zatrzymała ją kilkoma ciosami pięści. Albert siedział wpatrzony w ziemię i trząsł się z gniewu. Był bezsilny. Każda próba stawienia oporu musiała zakończyć się jego śmiercią. Krzyk syna był nieludzko głośny i bębenki uszne rodziców nie wytrzymywały tego przeraźliwego skomlenia ukochanej osoby.
- Gdzie on jest? – Zapytał jaszczur lekko podcinając gardło, z którego zaczęły lecieć pierwsze krople krwi.
- Przysięgam, że nie wiemy! – Krzyknęła zapłakana Lucyna klęcząc przed napastnikami.
- Mówimy prawdę, uwierzcie nam i tak niedługo się wykrwawię, więc nie mam już nic do stracenia.– Dodał mężczyzna łamliwym głosem.
- Jak już mówiłem znam się na anatomii i mogę powiedzieć, że jedyne, co ci grozi to paraliż i amputacja ręki. W naszym gronie jest tylko jedna osoba, która zaraz umrze, mam już dość tych krzyków. – Po tych bezuczuciowych słowach jaszczur przeciął mocniej szyję chłopca i zamiast przeraźliwego krzyku można było usłyszeć tylko cichy syk. Krew spływała obficie z ogromnej rany i ust tworząc czerwoną kałużę na wełnianym dywanie.
- Idę wyrzucić go przed dom – rzekł zabójca, gdy krew skończyła wydobywać się już z ciała. Lucyna ciągle łkała odwrócona plecami do całej reszty. Albert spoglądał w ziemie i z jego oczu także zaczęły kapać łzy. Nie miał odwagi żeby patrzeć na egzekucje, ale sam zapach krwi i odgłosy spowodowały ból, który pozwolił zapomnieć nawet o wbitej w plecy strzale. Nagle jego uszy odebrały inny odgłos. Brzmiał on, jak rozpruwanie flaków u jaszczura, który wyszedł przed dom.
***
Słyszałem, że jaszczuroludzie potrafią regenerować utracone części ciała, dlatego bez zastanowienia wyrwałem nóż z jego ręki i odciąłem mu głowę. W środku musiało być ich więcej, więc podniosłem strzelbę leżącą na ziemi. Nie miałem pojęcia jak ją obsługiwać, ale była chyba naładowana i wystarczyło nacisnąć spust, a jeśli nic by nie wystrzeliło to metalowa lufa sprawdzi się jako pałka. Jednak w środku domu znajdował się pewnie Albert z żoną i istniało ryzyko przypadkowego zranienia któregoś z małżonków.
- Co ty tam robisz! – Z wnętrza domu wydobył się sykliwy krzyk. Cztery pary stóp zaczęły zbliżać się ostrożnie w stronę drzwi. Dobrze, że mam świetnie wyczulony słuch. Odczekałem aż zbliżą się trochę i otworzyłem drzwi, jednak cały czas stałem w taki sposób żeby mnie nie zauważyli. Zabity przeze mnie jaszczur miał na plecach łuk, więc pozostała dwójka naciągnęła już na pewno cięciwy i przygotowała się do strzału. Wspięcie się po parapecie na pierwsze piętro i atak od góry mijał się z celem, ponieważ przeciwnicy widzieliby mnie zza szyby i zniknęłaby cała niepewność, jaką jeszcze w sobie mieli.
- Odezwij się Vssentax! – Krzyknął rozpaczliwie jeden z jaszczuroludzi, ale znów odpowiedziała mu głucha cisza. Teraz wystarczyło wyczuć właściwy moment. Możliwe było, że jeden jaszczur został wysłany na pierwsze piętro żeby sprawdzić z góry, co się dzieje na dole. Nie było sensu dłużej tego przeciągać. Wystawiłem głowę i ręce, w których była strzelba. Miałem szczęście, bo jeden z nich trzymał łuk, a drugi nóż na wypadek potrzeby szybkiej walki w zwarciu. Bez zastanowienia wystrzeliłem w stronę łucznika. Kula uderzyła prosto w jego pierś, a odrzut trzasnął nim o szafę. Strzała, którą wystrzelił wylądowała w podłodze zaraz przed nim. Drugi nie wiedział czy biec po zakładników czy walczyć i wykorzystałem to uderzając go z całej siły metalową lufą w skroń. Nie stracił przytomności, więc zadałem kolejny cios w głowę, który odrzucił go do tyłu i pozbawił przytomności. Wylądował zaraz przed stołem, przy którym siedział Albert. Jego żona znajdowała się trochę dalej i cały czas łkała przeraźliwie. Szybko podniosłem nóż, który wypadł z ręki nieprzytomnego jaszczura i ruszyłem w stronę drugiego przeciwnika. Opamiętał się już po strzale i mimo dużej dziury w piersi rzucił się na mnie z impetem. Kucnąłem żeby ominąć cios. W pozycji klęczącej mając do dyspozycji zaledwie piętnastocentymetrowe ostrze nie miałem zbyt dużo możliwości bezpiecznego ataku, a nie chciałem nadziać się na kontrę, więc wykonałem cięcie na wysokości kostki, które na pewno utrudni mu poruszanie. Jaszczur krzyknął przeraźliwie i całym ciężarem ciała rzucił się w dół próbując mnie trafić. Szybko jednak uskoczyłem i wbiłem nóż prosto w jego czaszkę. Ciało bezwładnie opadło na ziemię brocząc krwią. Wyciągnąłem nóż i wyniosłem od razu trupa na zewnątrz, żeby dom nie przesiąknął jeszcze bardziej wonią śmierci.
-Tego też wyrzucę.– Zwróciłem się do Alberta, który wciąż miał łzy w oczach. Podniosłem ogłuszonego jaszczura i poderżnąłem mu gardło przed domem. Znowu krew spływała po mych rękach. Kolejny raz byłem bezmyślnie mordującym katem. Zginął niewinny chłopiec, który nie miał jeszcze nawet pojęcia o okropnościach świata. Stałem przed domem jeszcze parę minut, nie miałem odwagi wejść. W końcu jednak przekroczyłem próg i ciche – przepraszam – wydobyło się z moich ust. Może powinienem teraz odejść bez pożegnania. Postanowiłem jednak ujrzeć rozpacz tych ludzi, choć widziałem już wiele podobnych obrazów. Zauważyłem dziurę na plecach Alberta, z której ciekła krew.
- Mogę pomóc ci opatrzyć ranę – Zwróciłem się do niego. Odpowiedziała mi cisza przerywana łkaniem Lucyny.
- Nie chcę od ciebie pomocy, mam niedaleko stąd ludzi, którzy będą do tego odpowiedniejsi– Odpowiedział w końcu mężczyzna twardym głosem.
- Przepraszam, chciałem tylko pomóc. Nie miałem zamiaru narażać cię na ryzyko, więc wyruszyłem sam. – Czułem się teraz, jak grzesznik, który czeka na kazanie kapłana.
- Nie masz, za co przepraszać. Usiądź, jeśli chcesz. Doceniam to, co dla nas zrobiłeś – Wybełkotała kobieta, która wciąż mocno szlochała siedząc na podłodze. Stałem dalej nie wiedząc, co robić. Albert, po chwili, pozbierał się w sobie i spojrzał na mnie gniewnie.
- Zabiłeś ich wszystkich? – Zapytał.
- Nie, trochę jeszcze zostało. Wróciłem, ponieważ było ich za dużo i chciałem pożyczyć strzelbę.
- Siadaj w końcu, nie będziesz tak stał. – burknął mężczyzna, a ja spełniłem jego prośbę. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Pocieszanie ich po stracie syna nie miało sensu. Najlepiej gdybym teraz odszedł, pomyślałem i właśnie te słowa wyszły po chwili przez moje usta:
- Muszę iść dalej. Po drodze postaram się zająć resztą bandytów.
- Rób jak chcesz – rzekł beznamiętnie gospodarz, który wciąż wpatrywał się we mnie z furią w oczach. Spojrzałem w stronę telewizora. Wiedziałem, że kojarzy mi się on z czymś więcej niż w opisem, który podał mi wczoraj Albert. W końcu w odmętach pamięci znalazłem oświecenie. Wynajęto mnie wtedy żebym zabił pewnego zamożnego kupca, który po cichu wynajmował zabójców dla uszczuplenia konkurencji. Ja również byłem mordercom wynajętym przez syna jednego z zabitych kupców. Pamiętam, że zatrzymałem jego ucieczkę mocnym cięciem przez udo. Kupiec upadł koło tej właśnie skrzyni, którą zwą telewizorem.
- Zapłacę ci więcej od nich!- Krzyknął. – Widzisz tę szybę w drewnianej obudowie obok mnie?
- Tak i co z tego? – Odparłem mu.
- To jest klucz do zrozumienia świata. Wystarczy to włączyć i zobaczymy w nim ludzkie życie. Ujrzymy ból, smutek, radość, euforię, po prostu ludzkie historie staną przed nami otworem i pozwolą zrozumieć swoje emocje poprzez obiektywne obserwowanie nas samych, w skórach innych istot. Zobaczysz, jak zareagują na sytuacje, z którymi masz styczność, na co dzień i czy ich wybór był słuszniejszy od twojego.
- To może zabiję cię i wezmę to gówno? – Zapytałem, a mina kupca trochę zrzedła, choć szybko znalazł odpowiedz:
- Obsługa tego urządzenia jest bardzo trudna, ale jeśli mnie nie zabijesz nauczę cię jak wykorzystywać te cacko. – Nie miałem ochoty na dalsze rozmowy, więc szybko odciąłem mu głowę i schowałem ją do worka w celu wymiany na nagrodę pieniężną u zleceniodawcy. Teraz czułem się, jak bohater telewizyjny, który siedzi w tym pudle i zabawia ludzi oglądających jego cierpienia. Zostawiłem wtedy to gówno na miejscu nawet nie próbując go uruchomić, ponieważ całe moje życie wygląda, jak pieprzona książka i brakowało jeszcze do tego obrazu, który stworzyłby ten diabelski wynalazek. Wczoraj chciałem zakończyć to wszystko, ale okazało się, że wplątałem się w kolejne problemy, z którymi postanowiłem się zmierzyć. Teraz musiałem dalej iść ku końcowi, ponieważ wszystko to było niczym. Moje najgłębsze i tak bardzo wstrząsające wnętrzem uczucia są tylko banałem, kolejną historią, która przeminie i uznana będzie za jedną z wielu wtórnych bajek dla dzieci. Nie łatwo jest wyzbyć się uczuć by stanąć nad tym czego ludzie obawiają się każdego dnia. Ja tego nie potrafię. Lucyna przestała już szlochać, zapewne na długo pogrążyłem się w tych przemyśleniach, ale nadszedł czas by wrócić do rzeczywistości.
- Muszę iść. Mógłbym prosić o worek? Przeniosę zwłoki jaszczurów do lasu. – Zwróciłem się do kobiety. Podeszła ona powoli do jednej z szafek. Wyciągnęła ogromny wór na ziemniaki i podała mi go.
- Nie ruszaj mojego syna. Niedaleko mieszkają nasi robotnicy, do których zaraz pójdę żeby pomóc urządzić Piotrkowi pogrzeb.- Słowa rozdzierała ogromna rozpacz. Jej oczy były całe czerwone, nie miała już nawet siły płakać. Znowu w mej głowie pojawiła się ona. Nigdy nie widziałem jej na szczęście w takim stanie, choć ona także nie widziała, co przeżywałem z jej powodu, ale nie czas na to. Wywiałem znów zbędne myśli za okno mego umysłu i wróciłem do rzeczywistości.
- Przepraszam za wszystko. Mam nadzieję, że jakoś się wam ułoży. Do zobaczenia, jeśli nie w tym to w innym świecie – Zakończyłem i wyszedłem z domu. Dwa jaszczury zmieściły się w worku, a trzeciego trzymałem w drugiej ręce. Szedłem wzdłuż rzeki tą samą drogą, co wcześniej. Wyrzuciłem ich pod jakimś drzewem i ruszyłem ostrożnie ścieżką przed siebie. Po drodze nie spotkałem żadnych bandytów. Nie miałem zamiaru ich szukać, więc dosyć szybko dotarłem na skalistą drogę, która znajdowała się za lasem. Od razu skojarzyłem nasze ostatnie spotkanie, kiedy powiedziała, że wyjeżdża z mężem do jakiejś górskiej wioski. Przeszedłem jeszcze kilkaset metrów i zobaczyłem drogowskaz – dziesięć kilometrów do Matuzalem. Wybuchnąłem przeraźliwym śmiechem. Śmiałem się tak może z kilka minut, potem nawiedziły mnie wspomnienia z ostatniego spotkanie z nią. Powoli nadchodziła wiosna. Ona przyszła do mnie. Byłem dla niej tylko żałosnym nieszczęśnikiem, który uległ jej urokowi. Pomagałem w czym chciała i kiedy tylko chciała. Byłem jej niewolnikiem i zamierzała to wykorzystać. Pamiętam jej ostatnie słowa, które wypowiedziała na pożegnanie:
- Muszę stąd wyjechać. Razem z mężem ustaliłam, że świeże górskie powietrze przyda się naszemu dziecku. Chce by poród przeszedł bez komplikacji. Jutro z samego rana wyruszam do górskiej wioski o nazwie Matuzalem. Wspomnienie poraziło mnie doszczętnie. Życiowe zbiegi okoliczności straciły swój tragizm i stały się po prostu komiczne. Kolejny raz czułem się jak nędzarz występujący w nudnej książce. Śmiałem się przeraźliwe przez całą drogę, aż w końcu położyłem się zmęczony gdzieś między skałami żeby zakończyć kolejny dzień w życiu, które nie miało dla mnie już zbyt dużego znaczenia.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przebrnęłam przez Twoje opowiadanie z dużym samozaparciem bo jest długie a ja nie jestem fanką literatury tego typu. Wydaje mi się, ze jest to niezły materiał wyjściowy ale warto byłoby jeszcze popracować nad warsztatem. Szperając po sieci trafiłam kiedyś na stronę, gdzie można znaleźć dużo praktycznych wskazówek jak dobrze pisać teksty fantazy. Byc może zechcesz skorzystać: www.kres.mag.com.pl/kaciki.php
Pozdrawiam i trzymam kciuki za dalsze utwory - Ania

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      @egzegetaNie ma sprawy Wiktorze. Wiktorze, czy z tego tomiku wierszy zakosztujemy kunsztu pisarskiego Twoich dzieł? 

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • Rozdział dziewiąty      Minęły wieki. Grunwaldzkim zwycięstwem i przejęciem ziem, wcześniej odebranych Rzeczypospolitej przez Zakon Krzyżacki, Władysław Jagiełło zapewnił sobie negocjacyjną przewagę w rozmowach ze szlachtą, dążącą - co z drugiej strony zrozumiałe - do uzyskania jak największego, najlepiej maksymalnego - wpływu na króla, a tym samym na podejmowane przez niego decyzje. Zapewnił ową przewagę także swoim potomkom, w wyniku czego pod koniec szesnastego stulecia Rzeczpospolita Siedmiorga Narodów: Polaków, Litwinów, Żmudzinów, Czechów, Słowaków, Węgrów oraz Rusinów sięgała tyleż daleko na południe, ileż na wschód, a swoimi wpływami politycznymi jeszcze dalej, aż ku Adriatykowi. Który to stan rzeczy z jej sąsiadów nie odpowiadał jedynie Germanom od zachodu, zmuszanym do posłuszeństwa przez księcia elektora Jaksę III, zasiadającego na tronie w Kopanicy. Południowym Słowianom sytuacja ta odpowiadała również, polscy bowiem królowie zapewniali im i prowadzonemu przez nich handlowi bezpieczeństwo od Turków. Chociaż konflikt z ostatnio wymienionymi był przewidywany, to jednak obecny sułtan, chociaż bardzo wojowniczy, nie zdobył się - jak dotąd - na naruszenie w jakikolwiek sposób władztwa i interesów Rzeczypospolitej. Co prawda, rzeszowi książęta czynili zakulisowe zabiegi, aby osłabić intrygami spoistość słowiańskiego imperium poprzez próbowanie podkreślania różnic kulturowych i budzenie  narodowych skłonności do samostanowienia, ale namiestnicy poszczególnych krain rozległego państwa nie dawali się zwieść. Przez co od czasu do czasu podnosił się krzyk, gdy po należytym przypieczeniu - lub tylko po odpowiednio długotrwałym poście w mało wygodnych lochach jednego z zamków - ten bądź tamten imć intrygant, spiskowiec albo szpieg dawał gardła pod toporem czy mieczem mistrza katowskiego rzemiosła.     Również początek wieku siedemnastego nie przyniósł jakiekolwiek zmiany na gorsze. Wielonarodowa monarchia oświecona, w której rozwój nauk społecznych służył utrzymywaniu obywatelskiej - nie tylko u braci szlacheckiej, ale także u mieszczan i chłopów - świadomości, kolejne już stulecie okazywała się odporna na zaodrzańskie wysiłki podejmowane w celu zmiany istniejącego porządku. W międzyczasie księcia Jaksę III zastąpił na tronie jego syn, Jaksa IV, pod którego rządami Rzeczpospolita przesunęła swoje wpływy dalej na zachód i na północ, ku Danii i ku Szwecji, zaczynając zamykać Bałtyk w politycznych objęciach, co jeszcze bardziej nie w smak było wspomnianym już książętom.     - Niedługo - sarkali - ten kraj będzie ośmiorga narodów, gdy Jaksa ożeni się z jedną z naszych księżniczek lub gdy nakaże mu to ich królik - umniejszali w zawistnych rozmowach majestat władcy, któremu w gruncie rzeczy podlegali. I którego wolę znosić musieli.     Toteż i znosili. Sarkając do czasu, gdy zniecierpliwiony Jaksa IV wziął przykład - rzecz jasna za cichym królewskim przyzwoleniem - przykład z Vlada Palownika, o którego postępowaniu z wrogami wyczytał niedawno z jednej z historycznych ksiąg... Cdn.      Voorhout, 24. Listopada 2024 
    • @Katie , ciekawie jest poczytać o tego typu uczuciach. A czy myślałaś o tym, żeby zrobić krótsze wersy? A może właśnie takie długie wersy spełniają jakąś funkcję w tym wierszu... .
    • Zostały nam sny Zostały nam łzy   Z poprzednich wcieleń   A prawda okazała się kłamstwem Zapisanym w pamiętniku   Tam głęboko gdzieś na strychu
    • Dziewczynie stojącej w szarych spodniach przy telefonie spadł przy rozmowie ze stopy... więzienny drewniak. Stuk było słychać sto kilometrów dalej.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...