Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

„The Hollow Men.”

Budzę się... Jak co dzień, budzę się ze snu, a może cały czas śpię, a to co widzę to sen? Budzę się w promieniach słońca, które wdzierają się do mojego królestwa przez małe, kwadratowe okno znajdujące się naprzeciw drzwi; wielkich , mosiężnych drzwi obitych miękkim materacem. Ku mojemu wielkiemu rozczarowaniu mój wzrok nie znajduje, rozglądając się po jego ciele, klamki. Klamki którą mógłbym chwycić, złapać , pociągnąć, przekręcić i wyjść.
Budzę się powoli; najpierw pewna część mnie, mojej osoby zaczyna zdawać sobie sprawę z istnienia, potem uświadamiam sobie, że ogrzewa mnie jeszcze białe słoneczne światło, aż wreszcie, sam nie wiem kiedy, budzę się...
Czy to jawa czy sen? Ilekroć „budzę się”, zadaję sobie to pytanie. „Czy to jawa już, czy sen jeszcze?” Trzy na trzy na trzy; to wymiary mojego życia, tu i teraz. Trzy na trzy na trzy metry... Sześć na sześć na sześć, to znowu z kolei inny, niecodzienny współczynnik, który trafia się niezwykle rzadko w „świecie” . Musicie jednak wiedzieć, że „to” jest mój świat. Sześć poduszek wzdłuż, wszerz i wzwyż. Sześć, sześć, sześć. Dziwny zbieg okoliczności.

„Tu jest potrzebna mądrość. Kto ma rozum, niech liczbę Bestii przeliczy: liczba to bowiem człowieka. A liczba jego: sześćset sześćdziesiąt sześć. „

Czyż bym był bestią? A kto nią nie jest? Zastanawiałem się niedawno znowu kim jestem, zwierzęciem czy Bogiem? Kim? Którym jestem? Doszedłem do wniosku, że obojgiem naraz. Jedno ściąga mnie w przepaść i ciemną dolinę, a drugie ku niebu mnie wynosi. Jeden, który zabija i jeden, który kocha. Nauczyłem się na pamięć wędrówki promieni światła po wnętrzu mej celi, po wnętrzu mojego ja”. Ta wędrówka zmienia się stopniowo wraz z występującymi po sobie porami roku. Rozpoznaję je, nie dzięki temu iż mogę na nie patrzeć z bliska lecz właśnie po tych wędrujących promieniach. Widzę tylko światło, światłość, iluminację, którą obdarza mnie Pan. Oświeca mnie i obdarza mnie swą łaską. A więc tak wygląda ta jego łaska...Nie widzę świata, którego dla mnie nie ma. Nie widzę nic przez okno, nie patrzę przez nie z tego prostego powodu iż znajduje się ono grubo ponad moją głową i nawet skoki nic tu nie pomogą. Zapomniałem, jak pachnie deszcz choć czasem w nocy słyszę jego bębnienie o blaszany dach szpitala. Zapomniałem, jak to jest czuć powiew wiatru w czasie jesieni. Jesień i złote liście; jak wygląda złoty kolor? Tego też już zapomniałem. Zapomniałem większości kolorów i rzeczy...Zapomniałem swojego imienia. Zapomniałem siebie. Tak jest nawet łatwiej. Nie pamiętać siebie i tego , tych potworności które uczyniłem. Uczyniłem je rodząc się i żyjąc.
Dają mi trzy razy dziennie posiłek, który muszę spożyć nawet wbrew swojej woli. Gdy odmówię spożycia go, wetkną mi rurę w tchawicę i szara treść spłynie wprost do żołądka. Mimo, że dla nich jestem wariatem , to nie ja zwariowałem ,nie dam im tej satysfakcji z obdarcia mnie z godności. Zjadam te pieprzone posiłki bez obiekcji. Psie jedzenie, podawane mi przez psy. Moja skóra musi być cała biała. Moje odczucia stępiły się jak kilof uderzający po tysiąckroć ten sam niezniszczalny kamień. Kim jestem i gdzie? Po środku, w szerokości nieskończonej nicości. Jak do tego doszło, że znajduje się w tym miejscu? Może byłem niebezpieczny, a może i nie. Dziwne, to na pewno...
Mija kolejny dzień w mej celi nie z tego świata; który to już, drugi, trzeci czy może setny? Dni mijają wolno i szybko. Straciłem już rachubę i zdolność wyczuwania ilości odpływów i przypływów, wschodów i zachodów jakimi obdarza mnie życie. Właśnie, życie jako jeden z tych nie zidentyfikowanych terminów, których dany jest nam a priori, bez jakiejkolwiek dyskusji. Czy to nie dziwne ? Coś tak prostego z pozoru, w czym jesteśmy cały czas nie dając się nam określić definitywnie i jednoznacznie. Życie. Godziny po i godziny przed. Jak je zapełnić? Czym je zapełnić? Te nasze godziny po i godziny przed? Nie chcą mnie wypuścić, bo boją się albo bawią się tym, że trzymają mnie tu. Może boją się też że rozniosę cały ich świat w drobny mak? A może bawi ich to dręczenie człowieka, rozumnego zwierzęcia, z definicji przynajmniej. Ta najprostsza definicja tego kim „ja” jestem, i kim „ty” jesteś, jest moim zdaniem trafna. Arystoteles nawet się nawet nad nią zbytnio nie głowił; zastosował tylko zasadę „definicji”. Podaj szerszy rodzaj gatunkowy i jego różnice i gotowe. Mamy definicję człowieka, ludzkiego ścierwa, które toczy ziemię jak choroba. Zgroza, zgroza, zgroza...Moje myśli, mój wewnętrzny głos powoli blaknie i maleje. Cichnie, bo jak ma nie cichnąć bez jakiegokolwiek kontrastu? Przesycił się sam sobą choć na początku był głośny i dumny. Jednak nawet dumie potrzebny jest jakiś kontrast, bo inaczej nie zdajemy sobie sprawy z jej istnienia. Tak samo jest i w moim przypadku; logos cichnie. Stając się jednością ze światem, staje się nicością, a co gorsze, obojętnością. Zaczynam powoli nie istnieć. To jest chyba początek Nirwany, o której tak pisał i marzył Schopenhauer. Jednak to nic przyjemnego stawać się niestawalnym, nie-istnieniem.
Poznałem samego siebie na tyle, ile to w mojej ludzkiej naturze ułomności możliwe. Zastanawiając się nad sobą spostrzegłem iż rozmyły się wszelkie granice, które wcześniej wydawały się siódmymi wrotami za którymi jest tylko moja ciemność. Gdy przekroczyłem wrota Syjonu zrozumiałem WSZYSTKO; to co we mnie i nade mną i poprzysięgłem sobie że nigdy tej wiedzy i pustki nie zapomnę, zapomniałem, a w mej pamięci utrwaliło się jedynie parę szczegółów. Zrozumiałem jak próżnymi ludźmi jesteśmy. Żyjąc w cementowym zatraceniu, wydobyliśmy z siebie to co pierwotne i nieuniknione. Jakież próżne są nasze słowa; jak bezsensowne są ich nad wymiar błahe znaczenia. Osnute nutką dekadencji i pesymizmu wypływającego z ukrytego przeświadczenia, przeczucia jakby, niechybnej śmierci i bezsensu życia.
Zagubione kukły, w tramwaju życia, w dolinie rozpaczy i nieszczęścia. Porzuciwszy nadzieje próbują znaleźć ją ponownie, wskrzesić, stworzyć na nowo. Stworzyć podstawę, nową, w której żyć by mógł próżny człek, smutny, żałosny i nieświadomy swej nicości. Czy za to przymknęli mnie bym i ja przymknął się? Któż to wie, kto to wie? Ci, którzy zamknęli mnie, sami są zamknięci, w ceglanej kohorcie. Przeświadczeni o swej wyższości uśmiechają się błaho szczerbatymi szczękami wykrzywionymi w przedśmiertnym grymasie. Mina ich głupia i nieświadoma wszystkiego; choć sądząc po niej posiedli oni wiedzę Sokratesa, Platona i Arystotelesa. Ich wiersze i proza równa niby tej Dantego, Goethego i Prousta. Równania jak Pitagorasa, Euklidesa i Einsteina proste i oczywiste.
Śpię jeszcze, czy też już żyję? Niech odpowie mądrość i świadomość. Kolejne promienie zataczają półokrąg w mej celi; ich odcień jest teraz nieco pomarańczowy i ciepły; przywodzi mi on na myśl wybrzeże Włoch, o świcie, kiedy to fale i morska piana rozbijają się o kaszmirowy brzeg. Nigdy tam nie byłem jednak moje marzenia nie tyle nie znają granic, co ich moc zna swą mądrość i potrafi wytwarzać obrazy zgodne z prawdą. Prawdą, która jest prawdą bo ja ją tworzę, i nadaję sens; beze mnie byłaby mrzonką jeszcze większą od marzenia.

II

„I Saw the horror, horror that you Saw.” Walter E. Kurtz


Nie ma już we mnie siły by przeciwstawić się temu wszystkiemu, temu co jest, a jest we mnie i poza mną, temu co jest wszędzie. Ciekawe co decyduje, że mamy siłę albo jej nie mamy? Co czyni z nas silnych ludzi, a co nęka nas przeznaczeniem słabości? Czy rodzimy się z tym pomazaństwem czy raczej je nabieramy, przejmujemy je?
Urodzić się silnym człowiekiem...To by było coś. Lecz czym jest siła o której śnię? Pierwotną, czystą energią; wypływającą prosto z pierwotnej woli życia. Prymitywnym instynktem jednoczącym to co dobre.
Moja skóra wybielała, a mięśnie zwiotczały. Tylko zmysły się wyostrzyły, na moje nieszczęście...Teraz słyszę wszystko, czuję wszystko. Wzrok jednak jest mi już całkowicie zbędny bowiem cóż miałbym oglądać? Teraz patrzę głównie oczami wyobraźni, wstecz i w przód. Wertując karty pamięci zgłębiam i rozbudowywuję wnętrza mojego Pałacu Pamięci, Mie palazzo di memoria. To tu mieszkam i tu żyję jeśli można to nazwać życiem. Podziwiam obrazy Flandrów, Włochów, Francuzów i Niemców. Zastanawiam się nad znaczeniem odpowiednich dźwięków utworów, których nauczyłem się na pamięć przez lata słuchając ich. W moim pałacu jest miejsce na moją prywatną pinakotekę, kolekcje obrazów etc. Jednak i w tym pałacu znajdują się podziemia z wnętrza których zieje przeraźliwy smród...Bo jestem jednocześnie Bogiem ale i zwierzęciem...Dwóch we mnie; ten który zabija i ten który kocha. A może dla tego tu jestem? Może dlatego muszę tu dogorywać i wycierpieć swe winy, grzech, który popełniłem rodząc się. Może dlatego tu jestem? Dlaczego ciągle szukam powodów mej niedoli; jasnej i przejrzystej przyczyny? Może i to jest oznaką mojej słabości? Próba odnalezienia jakiegoś logicznego wytłumaczenia. Czy chęć posiadania jakiejś podstawy na której można by zbudować swoje istnienie jest oznaką słabości a więc grzechu, w końcu zła?
Słyszę jakby drobne kroki. To pewnie personel „obsługuje” innych gości tego sanatorium pod klepsydrą. Swoją drogą, to ciekawe jakimi są ci, o których nic nie wiem prócz tego że żyją jak ja; w zamknięciu i odosobnieniu? Jak rozpoznać ludzi, których już nie znamy? Których nie poznamy? Widziałem grozę którą i ty widziałeś...Ale jak ty ją widziałeś, bo nie tak jak ja? Tylko tego mogę być pewien. Tylko pewien mogę być niepewności. I tego trzymać się będę. Czegoś w tym życiu trzymać się trzeba, bowiem bez tego mój ćmi taniec stałby się już zupełnie nierealny.
A jednak czuję czasem smak radości na języku mego powonienia. I zastanawiam się tylko z czego ta chora radość wynikać może? Może z przeświadczenia wolności jako końca tego co nazwać by można złem? A może...Sam nie wiem. Naszą wolność znajdujemy w innych ludziach; bliskich naszemu sercu, sumieniu i rozumowi. Wolność, taką jaką możemy uzyskać ograniczeni samymi sobą. Zyskać ją tylko możemy stając się jakimś sensem dla innych. Zyskać ją możemy i dać ją możemy. Bowiem najwyższą wolnością jest miłość bratniej duszy. Stać się kimś w czyjejś myśli serca. Sami nie możemy dać więcej jak sens drugiej osobie, dać jej miłość i wolność naszego serca, w naszym sercu. Bez miłości więc nie ma wolności, a bez miłości prawdziwego życia. Tak więc życie bez miłości nie różni się w niczym od śmierci i niewoli. Rodzimy się z potrzebą pocałunków, jednak zmuszeni jesteśmy modlić się do rozbitych kamieni, do liści rosnących na pustyni gorzkich rzek. Wypinamy nasze wargi w nadziei iż zostaną one zauważone i pochwycone w czułym uścisku rzeczy, stającej się w ten czas dla naszej miłości, człowiekiem. Pochwyceni w ten czas, uszlachetniamy się stając się rzeczywistością, a nie tylko sennym koszmarem bezpańskiego psa. Stajemy się poza światem i złem, poza wątpliwością a znakiem zapytania, przypływem i odpływem, zmierzchem a świtem, łzą i rozczarowaniem, suchą rzeką szemrzących przecinków, strachem i bólem, Bogiem a królem, namiętnością a wolą, grzechem i brudem, suchym jękiem a żałosnym skomleniem, wegetacją a irytacją, poza słowem a myślą... W wiecznym zamyśleniu, z zamkniętymi oczami a otwartym sercami. W miłości.
I tylko już wtedy jedno złudzenie po minionym świecie nam zostaje. Teraz już nieważne i bezsensowne; wspomnienie minionych eonów czasu, zastygłych w swym nieistnieniu. Dawne wspomnienie dziś już tak nierealne. Zapominamy o nim bardzo szybko.

„And Death Shall Have No Dominium.”
Dylan Thomas

A wtedy śmierć nie będzie już miała najmniejszej władzy i znaczenia dla żyjących prawdziwie. Znających prawdziwe trwanie Jupitera. Umrze słabość i cierpienie a narodzi się piękno i dobro, w tej naszej nieskończonej miłości. Prawdziwym i obiektywnym będzie wszystko co powiemy a subiektywizm miejsca zniknie we mgle zapomnienia naszych serc śpiewających hymn o Prawdziwym istnieniu. Poza czasem i przestrzenią, życiem a śmiercią...A wszystko co uczyniliśmy zostanie nam przebaczone i zapomniane przez nas samych, nawzajem...Bowiem śmierć nie będzie już miała władzy. Władzę będzie miała już tylko miłość. Skończy się próżność, a narodzi się radość.
A o dawnym czasie przypominać mi będzie wiersz napisany na drzwiach celi, którą bezpowrotnie opuściłem. Pieczęci, która runęła, złamana naszą miłością.
T. S. Eliot - Próżni ludzie
I

„Jesteśmy próżnymi ludźmi.
Wypchane kukły.
Wsparte o siebie Głowy wypełnione słomą.
Kiedy do siebie szepczemy
Nasze suche głosy
Wydają się być bez znaczenia
Jak wiatr dmący przez osty
Jak szczurze kroki na rozbitym szkle
W naszej suchej piwnicy

Kształty bez formy, cienie bez koloru
Zastygła siła i gesty bez ruchu.

Ci, którzy weszli nie spuszczając oczu
W inne królestwo śmierci
Wspomną jeżeli wspomną
Nie dusze gwałtowne
Lecz ludzi próżnych
Wypchanych ludzi.

II

Oczu napotkać w snach się nie odważę
W sennym królestwie śmierci
Nigdy się nie ukażą:
Tam oczyma będzie
Blask słońca w kalekiej kolumnie
Tam drzewo w kołysaniu
I głosy tam będą,
Jak wiatr w liści szumie
Bardziej odległe bardziej uroczyste
Niż gwiazda co traci blask.

Obym nie stał bliżej
Sennego śmierci królestwa
Niech wdzieję jak wszyscy
Takie wymyślne przebranie
Sierść szczurzą, krucze pióra
Patyki jak w polu strach
Niech chylę się jak wieje wiatr
Nie bliżej -

Niech się oddali ostatnie spotkanie
W mrocznym królestwie.

III

Oto kraina martwa
Kraina kaktusów
Gdzie przed wzniesionymi
Posągami z kamienia
Dłoń umarłego wzywa łaski głazu
Pod migotaniem spadającej gwiazdy.

I czy jest tak właśnie
W innym królestwie śmierci?
Budzimy się samotni
W chwili kiedy ciało
Przenika czułość
I wargi co chcą pocałunków
Do strzaskanego modlą się kamienia.

IV

Tu nie są oczy
Oczu tutaj nie ma
W mrocznej dolinie gwiazd umierających
W tej dolinie próżnej
Złamanej szczęce naszych dawnych królestw
W tym ostatnim miejscu spotkania
Szukamy się po omacku
I słów unikając
Stajemy w piasku nad rzeką obrzmiałą

Niewidomi zanim
Oczy nie zjawią się znowu
Jak gwiazda nieustająca
Stulistna róża
Mrocznego królestwa śmierci
Nadzieja tylko
Pustych ludzi

I okrążamy kolczasty kłąb
kolczasty kłąb kolczasty kłąb
I okrążamy kolczasty kłąb
O piątej godzinie rano

Pomiędzy myślą
A rzeczywistością
Pomiędzy zamiarem
A czynem
Kładzie się cień

Albowiem Twoje jest Królestwo

Pomiędzy pomysłem
A dziełem
Pomiędzy wzruszeniem
A odczuciem
Kładzie się cień

Życie jest bardzo długie

Pomiędzy żądzą
A spazmem rozkoszy
Pomiędzy możnością
A istnieniem
Pomiędzy istotą
A jej zstąpieniem
Kładzie się cień

Albowiem Twoje jest Królestwo

Albowiem Twoje jest
Życie jest
Albowiem Twoje jest

Oto jak kończy się świat
Oto jak kończy się świat
Oto jak kończy się świat
Nie z trzaskiem lecz ze skomleniem”

Skończy się czas próżności i wątpliwości, zacznie się bowiem epoka wolności i miłości. Ku przestrodze , dla naszych serc. Oto jak zaczyna się prawdziwy świat. Dla Ciebie i dla mnie...
KONIEC

Opublikowano

Witam.

Bardzo hybrydyczny twór; czasami przypomina esej (filozoficzny), monolog wewnętrzny, poezja... jeżeli mam być szczery, to ... bardzo, bardzo dobry tekst pod względem tematycznym, kopa ciekawych refleksji; człowiek/egzystencja, człowiek/świat, życie/przemijanie/śmierć, ciało/dusza... i wiele innych...pożyteczny tekst, pomimo tego, że nie jest to opowiadanie... przepraszam za lakoniczny komentarz, ale muszę zmykać na zajęcia...pozdrawiam :)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...