Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Dzień 1:
Trudno ocenić swoją pozycję w trakcie leżenia. Bo przecież nie można powiedzieć, że jest się zwróconym twarzą w stronę... No właśnie, jaką skoro twarz skierowana jest w górę lub dół. Albo bok. Jeden i drugi. Zawsze zostaje wątpliwość czy to nogi określają kierunek, czy może głowa. Albo ręka. Jedna i druga. A najlepiej po prostu podać długość i szerokość geograficzną i liczyć, że Cię nie odnajdą. Tylko kto? Chyba ten sagan i garnek, zostawione, bezpańskie w krainie niedomówień i niedogotowań. Mam nadzieję, że już ich nie spotkam. W jaki sposób się tłumaczyć?

Dzień 6:
Zdaje się, że popełniłem faux pas. Jakoś dziwnie, mimo wszystko nawet tutaj, się na mnie patrzyli. A przecież to tylko zwierzęce nic więcej. Niedźwiedziom się nie dziwią. I pytam po co pchała się z tymi palcami. Poza tym-to tylko dwa, w dodatku najmniejsze. A może te paluszki byłyby moje bez udziału siekaczy. Bo czemu niby nie miałaby zostać moją żoną, czemu na przykład nie? Wtedy z pewnością z własnej woli oddałaby paluszki, oczywiście po kilku zapewnieniach dozgonnej miłości, bo przecież ludzie ukryci w ciałach z krowiej żelatyny stają się panami własnej wolności. Chociażby z tego powodu, chociażby...Prawda?
No a przecież to tylko marzenia zakaftanionego, z ciemni izolacyjnej umysłów.

Dzień 9:
Wyniesiona jeszcze z domu niechęć do kitla procentuje. Dr X, wspaniały człowiek wśród załogi truposzy mówi, że się zaburzyłem. Doktorze X cóż za niewypowiedziane okrucieństwo. Oznajmić tak dobrą wieść i nie dokończyć zdania. No, no, no. No bo w kim ja się zaburzyłem. Blondynka, brunetka, subtelna i szczupła, nachalna przy kości, piersiasta, chłopczyca, kobieca, morderca? To pewnie te leki. Spowalniają percepcje. Wg moich wyliczeń dowiem się w kim się zaburzyłem za...pięć tygodni. Kiedy przestanie działać uspionium percepcium, które dostaje w tabletkach, trzy razy na dzień. A będzie konsumpcja związku?

Dzień 15:
Kto na mnie doniósł? Ostatnio dziadek nieznanych pradziadków przyglądał mi się ze swojej ramy, więziony przez szesnastowiecznego dostawce minionych wieści. Z czystej zawiści na mnie doniósł, sam bowiem nie może masturbować się wolnością. Ja także straciłem możliwość. Po rychłym powrocie mych kości na me śmieci spalę...śmieci? A na pewno ten cholerny obraz.

Dzień 22:
Przegryzłem sobie kark na pół. Zwykłym gryzem, tak jak krawiec szyje ściegiem prostym a rzeźnik kraje soczyste tusze. Kameralnie, brudząc mój pokój bez klamek skwierczącą juchą wariata, kameralnie odpadam. Bo nie ma miejsca dla kukieł bez panów, nie rwanych odgórnym rozkazem władców świata.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Przetarłem knykciami,  zaczerwienione, przekrwione oczy. Nie pamiętam już do końca  czy spałem poprzedniej nocy. Sennie, letargiczne obrazy mar.  Snuły się ospale po marmurowych zdobieniach, kremowego sufitu. A może były to jedynie twory  mej bujnej ostatnio wyobraźni.  Mile połechtane i zbudzone do działania, wydarzeniami, które miały ostatnio miejsce. Właśnie te wydarzenia, dały początek pewnej dozie rozkładu zdrowego rozsądku w mych dotąd nienagannie uporządkowanych i racjonalnych myślach. Sprowadziły pod ten dach nieszczęsny, coś więcej niż tajemniczą niepewność.     Zadomowił się tutaj strach i groza. Atakowały one jednak nie za dni,  wesołych i pełnych entuzjastycznych uniesień. Lecz czekały na zachód tarczy,  krwistego słońca ku falom  bezkresnego, stalowoszarego morza. Dało się łatwo wyczuć jak ciepło wczesno letnich wieczorów, zagarniają pod swe skrzydła, blade jak śmierć suchotna, ćmy. Jak biesiadują, wirując i kołując  u bierwion salonowego kominka.  Jak furkoczą w szale uniesienia o rozgrzane, szklane osłony naftowych lamp.     Po krzywych gzymsach i wybrakowanych, ceglanych murach,  zagłuszane koncertem świerszczy, wspinały się ku  rozwartym na oścież okiennicom, wydłużone w postaci nieziemskich, złudnych bestii, cienie.  Poczęte od mgieł przedświtu. Osiadłe za dnia skwarnego  w taflach skarlałych kałuż. Ukryte w załamaniach krzewów piwonii i róż. Przycupłe wśród, zroszonych żywicą konarów, w sadach i podleśnych, krętych scieżyn, zarośniętych dzikim powojem, ostrą trawą  i młodym mchem co kobiercem  swym zielonym wyszedł z kniei  ku oczom ludzkim.     Cienie te nie niepokoiły zmysłów,  dopóki wyczuwały choć odrobinę życiodajnego światła u granic okien. Szeptały jednak raz głośniej, raz ciszej  do ptaków, które zlatywały ku swym gniazdom na nocny spoczynek. Widać podniebni przyjaciele bali się  ich niecnych zamiarów  bo czasami do późna w noc  niosły się wśród bukowych gałęzi  i lipowych konarów ich podniecone  i zwiastujące niebezpieczeństwo świergoty.     Pierwsze gwiazdy, żegnały migocząc.  Ukołysane w falach słońce. Przejmowały straż nad nieboskłonem. Musiały radzić sobie w poważnym osłabieniu  bo księżyc nieśmiało wychynął jedynie  spoza chmur.   Był u schyłku żywota.  Dziś noc ostatniej kwadry. Domostwo cichło.  Mury i ściany wyłapywały coraz to mniej słów i poleceń tak domowników jak i służby. Tam ostatni raz zabrzęczała  srebrna taca z serwisem do herbaty, Na korytarzu ostatni jęk  wydały sypialniane drzwi. Z cicha przez nikogo już nie podjęte  dopaliło się cygaro, pozostawione w  kryształowej popielnicy.     Ostatnie życzenie dobrej i spokojnej nocy. Dmuchnięcie, gaszące  ostatnie zarzewie lampy. Jeszcze tylko powolne kroki  na głównej drodze. To tylko stróż, idący ku bramie wjazdowej  by zamknąć jej zamki aż do zbawczego rana. I jeszcze szczek  niosący się w tą niespokojną, irlandzką noc. To owczarek stróża. Rad temu, że wypuszczono go  z pomieszczeń kuchennych  ku bezkresowi ogrodowych trawników  i leśnych duktów.     Tak słuchałem wsparty o poduszki,  tych narodzin kolejnej nocy. Sen był tak samo odległy jak wtedy,  kiedy ległem u Twego boku  w tym łożu przed godziną. Wychynąłem przez ramię. Spałaś w najlepsze.  Twe czarne włosy, rozsypały się wokół lica, turmalinowym zachwytem. Błyszczały refleksami fioletowych iskier, to znów lekko rudawym zabarwieniem  przy lini skóry. Skóra Twa była idealnie blada, poetycko, erotycznie zabarwiona różem.  Nie mąciła jej  żadna skaza ani niedoskonałość.     Dłonie zsunęłaś ku linii bioder. Były dziewiczo delikatne. Kremowoperłowe i podobnie do nosa  usiane niesymetryczną linią piegów. Pierś Twoja opadała i wznosiła się miarowo. Sen był spokojny. Oddech Twój ciepły wionął na mój bark  z nieprzymknietych warg. Na nocnym sekretarzyku od Twojej strony, nadal spoczywał Twój grzebień,  lusterko z kości słoniowej  i taca z winem i owocami. Butelka miała nietknięty nawet korek.  Zasnęłaś dziś wreszcie  bez pomocy wina i leków.     Wtuliłem się w Ciebie i złożyłem pocałunek  na Twe rozchylone usta. Objęłaś mnie przez sen  i docisnęłaś się całą sobą do mnie. I choć wiem, że powinienem  równie spokojnie odpłynąć w sen. To jednak męczył mnie od środka ten robak którego zwą sumienie. A chciałem tylko wrócić do tego co było. Co było moim sensem  i szczęściem przez całe lata. Życie bez miłości i sensu w niej zawartym. Nie ma celu.     Dlatego zrobiłem wszystko by Cię odzyskać. I teraz od tych trzech dni i nocy, czuję że odzyskałem moc i prawo do istnienia. A mury te odzyskały prawowitą i jedyną panią. Boję się nie tego co zrobiłem  a tych cieni się lękam. Myślę że to Ci którzy  przychodzą tu z cmentarza. Upominają się o swoją zgubę. Wtuliłem się mocniej  w Twe rozorane rozkładem ciało. Niech spróbują zaprowadzić Cię do grobowca po raz wtóry.  Wolę w miłości trenie, tutaj z Tobą gnić. Niż w żałobnym płaczu,  przebitego stratą serca. Wołać Twe imię po wieczność. Na zimne i głuche ściany grobowca.   W hołdzie E.A.Poe za ukazanie mi piękna, cmentarnych mgieł i cieni. Za mrok i grozę ukryte w poetyckim słowie gotyckiego piękna. Za wszystkie te długie lata spędzone pod mistrzowską protekcją jego dzieł.      
    • @Somalija zazdroszczę ci romansów:)
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Nie, to nie jest prawda...

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      , deszcz ma inną definicję Jesienny ogród czy zimowy, zawsze piękny Cześć Włodek
    • @Annna2 Niestety nie przeczytałaś .   Napisałem, że to przykre i pisałem ogólnie . Przypisałaś to ... Ok niech tak zostanie...  
    • @Annna2 Twój wiersz ma ogromną siłę wyrazu. Czytając go, czuje się paradoks – z jednej strony jest w nim wołanie o unicestwienie, o zatarcie śladów ("Zniszczcie mnie, spalcie"), a z drugiej – potężne, niezłomne przekonanie, że prawdziwa istota i pamięć są niezniszczalne. Najmocniej wybrzmiewają we mnie te słowa: Ich nie ma, ale to nieprawda, są. We mnie, ze mną, bo pamiętam. Żyją w nas. W swoim wierszu pokazujesz, że żadna zewnętrzna siła, żadna próba wymazania z historii nie jest w stanie zniszczyć tego, co nosimy w sobie. Pamięć staje się tutaj formą życia, sposobem na ocalenie tych, którzy fizycznie odeszli. Bardzo wymowne jest Twoje odrzucenie pustych gestów i tradycyjnej żałoby ("Kwiatów nie wolno nosić na grób"). Sugeruje to, że strata, o której piszesz, jest zbyt głęboka i osobista na zewnętrzne rytuały. Pamięć nie potrzebuje kwiatów ani wydeptanych ścieżek, bo jest żywą częścią Ciebie. Pisząc "tu nie 'Campo di Fiori'", podkreślasz wyjątkowość i osobisty wymiar tej tragedii, która nie jest historią dla publiczności, ale wewnętrznym, bolesnym doświadczeniem. Ostatni wers, "Są tylko krajobrazy pomalowane krwią", jest wstrząsający. Strata na zawsze zmieniła sposób, w jaki postrzegasz świat – że tragedia odcisnęła na nim niezatarty. To potężne świadectwo niezłomności pamięci i niezwykle intymny hołd złożony tym, którzy wciąż "żyją w nas". Wiersz zrobił na mnie ogromne wrażenie, jest piękny!
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...