Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Historya Stefana


Rekomendowane odpowiedzi

Historya prawdziwa, męczeństwa i śmierci Św. Stefana, któren potem Mocarzem,
albo Mocnym był nazywan


Z kronikarskiego obowiązku zaznaczam, że w dniu, gdy owi złoczyńcy umęczyli i ścięli Św. Stefana, ja, Zygfryd von Leberg liczyłem sobie wiosen pięćdziesiąt i sześć. I gdybym wiedział jak straszną omyłkę żem popełnił, co się dopiero potem objawiło, to nigdy bym na życie pomienionego Świętego nie nastawał, ani go nie tropił albo choć ocalić próbował.

Stało się tak, że wiele lat przed tym jak Xsiąze Konrad nas tu osadził, rozeszła się wieść, iże Bestia na ziemie ma zstąpić, by wszystko co żyje zatracić w swym ogniu, jak to w Księdze Janowej jest spisane. Bo jak wiadomo, że skoro Jego Świątobliwość Sylwester Smoka uwięził, to Sylwester II go oswobodzi. I jeszcze tajne eksperymenta prowadził w warsztatach, o których nie mówił nawet zaufanym, czyli kardynałowi Reauselie, którego proces się teraz toczy, a który przez niewiernych spalon był na stosie i dlatego, że męczeństwo za wiarę poniósł, to na ołtarze się go teraz wynosi.
Plotka niby nikomu nie szkodziła, lecz w Roku Pańskim 1313 poczęły dziać się rzeczy straszne. Raz to dziewica, gdy na cmentarz się sama wyprawiła, to potem martwą ją znaleźli. Drugi to, ze succuby i incuby i insze potwora okrutnie męczyły wiernych. A żeby tylko! I zwierzęta w zagrodach padały i zboże nie wschodziło, tak że klęska za klęską szła. Już się miał Fryderyk na Watykan wyprawić, by papieża odsunąć od Piotrowego tronu, ale mu biskupi całą sprawę wyłożyli i pojął, że nie godzi się mu na Namiestnika Chrystusowego ręki podnosić. A tak po prawdzie, to biskupi złotem mu do ócz zaświecili, a nie wiadomo czemu, bo żadnemu nowy papież miłym nie był.

Tak właśnie się sprawy miały. Ludzie jak ludzie, który większej wiary to się modlił, a który głupi to szukał ratunku byle gdzie. Ileż to bab starych zamęczyli, albo dziewek młodych, gdy która cnoty broniła. Bo starczało, że koza któremu kmieciowi zdechła, albo krowa, to już babę co na przypiecku cicho se siedziała o czary posądzał. A jak babę to i jej córkę, jeśli męża nie miała coby ją obronił i wnuczkę, jeśli gładka była. Mawiano, że i owcy cham nie przepuści, jeśli się zanadto rozchędoży. A jak gawiedź się rozochoci, to umiaru nie ma, chyba żeby jej krwi upuścić. A do tego nikt z rycerstwa się nie rwał, bo na polach by chłopi nie pracowali. Trzeba przyznać: stosy płonęły jeden za drugim i kaci się napracowali po łokcie tak, że nawet po miastach krucy i wilcy krążyli, gdzie by jakie ścierwo pożreć.

W owym, wrednym czasie, mąż imieniem Chaber ze Leszyna miał żonę bezpłodną, kochaną przez wszystkie dzieci, a ku swej rozpaczy własnych mieć nie mogła. I ukazał jej się Anioł Pański i powiedział do niej: „Za rok, o tej porze radość będzie w twym domu, bo powijesz syna. Darem Bożym on będzie , i jak Samson, który sądził Izraela lat dwadzieścia, tak i syn twój sądził będzie. Pamiętaj jeno, ze dzień, w którym misję mu naznaczoną spełni będzie jego dniem odejścia do Pana.” I stało się jak powiedział Janioł. Gdy chłopiec przyszedł na świat dali mu na imię Stefan – po pradziadku jego, co go na Litwie ubili. Trzeba rzec, że w cnocie i łasce u Boga i u ludzi wzrastał, tak że mając lat dziewiętnaście już biegle czytał i pisał i po niemiecku gadał i nowicjat odbył u OO. Franciszkanów pod Krakowem, że do życia w zakonie gotów był i jak niczego na świecie pragnął.

Cała ta historia, wydarzyć, by się nie wydarzyła, gdyby nie jakaś niemoc straszliwa nie chwyciła knura, który podług spisu do Stefanowego ojca należał. Sprowadzili tedy ojce babę ze wsi, co się niby na ziołach i czarach znała, by jakim urokiem rzuciła i żeby knur się do maciory brał, ino chyżo! Baba powiedziała, że czego jak czego, ale prosiąt to w tym roku już nie będzie, ale zrobi co może.
Diaboł jakiś sprawił, że Stefan, choć rodzicieli słuchał, to ciekawym był świata i na belkę przy suficie w chlewie się wdrapał, by jeno podpatrzeć co baba wyczynia. I gdy ona, czar rzucała, to się pewnie na belce poślizgnął, bo w sam środek świńskiego łajna capnął, i wszystek czar w niego padł, tak że przez trzy dni leżał niby bez ducha.

Musiała ta baba się okrutnie na czarach znać, bo Stefan, gdy siły odzyskał, odmienił się cały. I jak, matka do służby przyjmowała tylko panny cnotliwe, tak on, nicpoń jeden, w tydzień tylko rozdziewiczył je wszystkie. Po jarmarkach i karczmach krążył, szukając, gdzie by tylko jaką zbałamucić. Nie, żeby gwałtem brał, tyle, że takie miny stroił, tak się wdzięczył, że i w sercu najzimniejszej lód w końcu pękał. Strach blady padł na Leszyno i wsie okoliczne, że jak tak dalej pójdzie, to żadna panna się w czystości nie ostanie. I już chcieli chłopi z widłami nań iść, ale Włodzisław herbu Róg Kozi, a stryj pana Chabra zbrojny lud wystawił, coby chłopów powstrzymał, chciał bowiem razem z rodzicielami Stefanowi do rozsądku przemówić.

Rankiem, przy niedzieli to było, zakradł się stryjaszek do lasku pod wioską; owa wioska się Bartnice zwała i nie dalej była położona jak dzień drogi o Leszyna. Powiedziano mu bowiem, że bratanek jego łacno to miejsce sobie upodobał i figlować tam lubiał. Idzie tedy cichuteńko, bo zdało mu się, że zawodzenie jakie słyszy, niby płacz niewieści. A gdy przez co gęstsze krzewa się przedarł, zdumiał się pan Włodzisław i zatrwożył srodze. Oto przyłapał Stefana na czynie haniebnym. Jak wspominał potem, istotnie czort jakiś był w bratanku, bo żaden uczciwy człowiek nie zdoła ze siebie tyle sił wykrzesać a dziwactw narobić. Nie wiedział biedny stryjaszek, gdzie nogi, a gdzie głowa, a ręka, a wszystko insze. Musiał ten widok okrutnie go wzruszyć, bo nawet późnymi laty jak to wspominał, to głos mu drżał i dziwna czerwoność występowała na lica. Przeżegnał się tedy, kija chwycił i nuże z rykiem niedźwiedzim na tych zbereźników. „Taki synu, a masz!” – krzyczał a ptaszki popłoszył. I Stefana po gołej słabiźnie okładać zaczął, raz drugi, piąty, dwudziesty. Potem do drzewa go przywiązał i tak bratanka wybatożył, iże ów pół dnia w goręce i majakach leżał. Przypomniał sobie tedy Włodzisław, że dziewkę jeszcze w lesie ostawił, poszedł w to miejsce nieczyste i obaczył, że dziewka jak leżała, tak dalej rozkrzyżowana leży a głupiej się uśmiecha. ”Poszła, ty won!” – zakrzyknął gromko, dłonią tylko oczy przysłaniając, nie przystoi bowiem mężowi na łono cudzej kochanicy się gapić. Ale z lekka jeno przysłaniał, pewnikiem bał się by uroku jakiego nie rzuciła.
Załadował tedy śpiącego Stefana na wóz i nazad do Leszyna się udał, w duchu ufając, że bodaj całego nieczystego ducha kijem z niego wytłukł.

Tak, to sobie Stefan pochorzał dwa miesiące i do dawnej swej pobożności powrócił, kaplicy mało co opuszczał i ojcu w ziemi pomagał. Mawiali ludziska, że ów bohater jak pruł panny tak i pruje dalej, ale cichcem. Ale kto by tam głupiemu gadaniu wiary dawał. Nikt, mówię!
Wtedy stała się owa straszna rzecz. W Krakowie, smoczysko wielkie się zaplęgło, czerwone całe, z wielkimi ślepiami, buchało parą i ogniem ziało ino rusz. A na grzbiecie miało kolce, grube, jakby chłopskich z bronów zrobione. Ten smok okrutnik, jakby czarciego jego widoku było mało, to gadał jeszcze. I to jak gadał. I Reks’em kazał się nazywać – iście imię z piekła rodem, widać diabelski pomiot musiał być ten smok. Uczonych z uniwersytetu na dysputy wyzywał i teologów i alchemików i filozofów i innych. Każdego w jego własnej dziedzinie wyzywał. A zmyślny był jak sam diabeł, tak że nikt go nie mógł przegadać, ani takiej sprawy mu zadać, żeby smoczysko w dysputach pod włos wziąć. A tych, co przegrali to po prostu zżerał. Na samym początku to nawet z kmieciami gadał – z rzeźnikiem, z dekarzem, ze zdunem. Ale mu się odechciało, gdy sobie raz z jednym takim szewskim czeladnikiem pogadał. Kuba nań wołali, a po zawodzie to i Dratewka też. Smok go zapytał jak się robi buty dla królewny, a biednego szewczyka zatkało. Sam bowiem na bosaka chodził, a buty to raz widział jak mistrz robił dla jednej takiej grubaśnej wdowy. I chciał go smok zjeść. Ale, ten Kuba powiedział, że on taki chudy to się smoczysko nim nie naje, lepiej mu będzie zjeść kozła. „A masz ty kozła” –zapytał smok. „Ano pewnie” –zakrzyknął Dratewka. I wciągnął zza krzaka kozła jak żywego. Trzeba bowiem wiedzieć, że to kozieł nie był. Ino skóra siarką wypchana, co ją szewczyk skądś ukradł i nie wiedzieć czemu do smoka przytaskał. Ów smok Reks’o, jak się zwał, gdy tej strawy pożarł to boleści dostał na tydzień, a cały czas ryczał i ogniem ział i dymem buchał. Ludziska myśleli, że po kłopocie, że zemrze się gadowi - na próżno. Ot, Wawel cały obsrał, rzekę zapaskudził, spalił kilka chałup i po siedmiu dniach ozdrowiał. A złośliwa była to bestia, bo teraz kazał, by jak kto do niego na dysputę szedł to niech dziewicę ze sobą bierze. I tak jak dyskusje przegrał to i dziewica zjedzona i śmiałek zjedzony. Skutkiem tego, poczęło w Krakowie i okolicach czystych panien brakować. A od tej całej przygody to każdy szewc miał status infamis w Krakowie i okolicach.
Trzeba bowiem uczciwie powiedzieć, że smok Reks’o skarbów wiele nagromadził i na honor się zaprzysiągł, że jeśli kto z nim wygra to złoto dostanie, a on smok na koniec świata odleci, co swoim smoczym słowem gwarantuje.

Stało się więc, że sława niecnego smoka dotarła do Leszyna i Stefan jak młodzieniec boży, powziął chęć ze smokiem się rozprawić. Szkoda mu było też tych panien cnotliwych co się w smoczym brzuszysku marnowały. Matka Stefana, płacz podniosła, że synowiec na pewną śmierć idzie, ale on tylko się ośmiał, matulę ucałował, krzyżyk od ojca wziął na drogę i ruszył do Krakowa. A miało może matula trochę racji, bo i w pamięci kołatały się słowa Janioła, że jak Stefan, bożą służbę dopełni, to niechybnie umrze.

Wędrował tak sobie młodzian ów do Krakowa, a po drodze, jak to dobry i uććwy człowiek, ludziom pomagał a wysiłków nie szczędził, by ludzkiemu ulżyć cierpieniu. Raz, na ten przykład, dziecko z topieli wyratował, urok odczynił niewierną żonę nawrócił, co ją mąż kijem nawrócić nie mógł. A nawet, jak powiadają – choć ja sam o tym nie wiedział – to jednemu kowalowi paraliż odjął. Tak więc sława Stefanowa jego samego wyprzedzała.

Gdy bowiem dotarł do krakowskiego grodu, obaczył jak niecierpliwie nań czekano, by się do smoka brał i na cztery wiatry go przegonił. Pewnikiem dziwota trochę, że właśnie w Stefanie widziano tego, co smoka mocen położyć, ale w dzisiejszych czasach cuda się mało wiele zdarzają, ale wtedy były i mężne ludzie też były. Tak po prawdzie to i szarlatany też były, ludzi oszukiwali i korzyści szukali. Ale jak któremu pięty przypiec, to i wycyganione pieniądze oddał. Nie tylko źli, bo i dobrzy ludzie byli, pustelnicy na ten przykład, w cnocie żyjący. Oni dla chwały bożej się umartwiali i za ludzi grzesznych występki cierpieli. Był taki jeden, co przez rok cały postanowił dla nagród niebieskich nie jeść i żeby zanadto go nie korciło, to się w klatce żelaznej zamknął i tam siedział. Ludzie powiadali, że jak po tygodniu przyszli go napoić to te kraty żelazne przegryzione były i po pustelniku ani śladu. Pewnie bestyja jakaś straszna, co ją cierpienia świętego męża w oczy kłuły, przyszła nocą i go pożarła. Musiała owa bestyja ogromnie głodna być, bo ludziom w okolicy jeszcze przez miesiąc kury ginęły i kaczki. Zaiste i dziwna to była stwora, bo i chleb ginął i wino i kalarepa. Drugi taki pustelnik kazał się katu przez trzy dni batami ćwiczyć. I ten długo nie pocierpiał bo przed południem wyzionął ducha, a przedtem zapomniał o obstructio ciała i narobił w portki. Ale insze byli i prawe pustelniki co i rozumnej rady udzielą i rózgą zganią i nawet pomodlą się za cię. A Stefanowi tak hołdowano, bo pieniędzy od nikogo nie wziął, zawsze pomagał i nie cudze nieszczęście na nim nie ciążyło. Czasem tylko mówiono o owym epizodzie niesławnym, gdy baba nań urok, miast na knura rzuciła. Ale nikt mu nie miał za złe. Ot, młodzieńczy wybryk, który z nawiązką teraz naprawiał.

Gdy dotarł tedy Stefan do Krakowa, ani jeść nie chciał, ani pić, tylko do smoczej pieczary się udał. Stanął i zakrzyknął starodawne zaklęcie, czasy Jaćwieży jeszcze pamiętające, by smoka przywołać i rozum mu zmącić: „Reks’u, Reks’u! Wystaw rogi, dam ci sera na pierogi”. Wtem, ziemia zadrżała i zjawiła się gadzina. Zła jak sam diabeł, bo pewnie Stefanowe zaklęcie w liczeniu skarbów własnych mu przeszkodziło. Gada więc smoczysko: „Kto mnie śmiał przywołać” – tu spoglądnął na strachu nie znającego Stefana – „Ty, człowiecze?”. Ni przeląkł się Stefan jakby zdawać się mogło, a jeno krzyknął gromko: „Poczwaro z piekła rodem, diable wcielony, kurwi synu i wnuku kurwi, czego ludzi niewinnych gnębisz, odejdź stąd. A kysz! A kysz!”. Na to smok się zaśmiał i rzecze wedle swego zwyczaju: „Więc słuchaj zuchwalcze mej zagadki:

Co to za poczwary,
czarne są jak mary,
figle jeich są straszne,
niecne wilgne i rubaszne.
Głębią swoją straszą niezłą,
jeśli tylko zadrzeć giezło?”.

Zatrwożył się Stefan wielce i spurpurowiał nagle – widać potwory owe w swych przygodach widywał i straszne bardzo musiały być. I drżącym rzekł głosem: „Powiem ci, ale jeno na ucho, bo się nie godzi”. Przychylił się smok k’niemu, słucha, słucha, słucha. I jak tu nagle nie ryknie, okropieństwami pocznie rzucać a wściekał się a zżymał a przeklinał. A Stefan uradowany stał, bo oto odgadł smocze zamysły. Swoją zagadkę zatem Reks’owi przedstawił:

„Magiczna jest to liczba i w swym wstydzie wielka,
bo na opak wszystko robi, jak ta jarmarczna kukiełka.
Jeśli liczbę tę pamiętasz i zanadto ją polubisz,
to uważać bardzo musisz, by cię pociąg twój nie zgubił.
Łacno można bowiem, Panie,
w lesie od stryja dostać tęgie lanie.”

Głowił się smok i głowił i nic wymyślić nie mógł. Tydzień cały tak se siedzieli, a smok wił się, po Wawelu chodził, co raz to kogoś pożerał, ale zagadki rozsupłać nie mógł. W końcu rzekł: „Na smoczą mą dumę, nie męcz mię dłużej i powiedz co to za liczba”. „Sześćdziesiąt dziewięć” – odparł Stefan, a smok z tej swej złości rozpękł się na dwoje. Taka była prawdziwa historya smoka wawelskiego co o nim tyle gadają, nie żadna insza.
Weselu w Krakowie z tej okazji końca nie było, bo smoczym skarbem suto się wszyscy obłowili. No, może nie wszyscy, bo przy okazji podziału kilka głów spadło, jak to zwykle przy złocie bywa, ale summa summarum wszystkim śmierć smoka wyszła na zdrowie.
Chciano Stefana z księżniczką naraz żenić, ale ten się wymigał jakoś i jeszcze tego samego dnia odszedł w świat, by dobro czynić i spokój nieść ludziom.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...