Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Moje życie to ruina. Tyle razy słyszałem to od innych i myślałem sobie: Jak to? Przecież to niemożliwe…A jednak to bardzo realne, zwłaszcza, kiedy przekracza się pewną granicę wieku. Dzisiaj powyższe stwierdzenie stało się moim udziałem.
Deszcz wystukiwał o szybę rytm, do tylko sobie znanej melodii, dyktując tempo moich przedpracowych ablucji.. Krople ostatnim tchnieniem wołały: „Wyjdź już do nas – dochodzi dziewiąta”.
Suche pożegnanie, drzwi, schody, skrzynka na listy. Niezmiennie, codziennie to samo i tak samo. Wyszedłem. Cholera…parasol. A co tam i tak się pewnie nie przyda. Poza tym nie lubię parasoli bo często je gubię. Tak naprawdę to zapomniałem – też , tak jak zwykle - tylko nie chciałem się przed sobą do tego przyznać.
Z pierwszymi kroplami porannej bździny, które mnie dotknęły spłynęła wszelka motywacja do działania. Ciało, jakby pozbawione nagle energii, za pomocą magicznej dłoni, która wyrwała przewody zasilające, opadło jak sflaczały balonik. Pojedynczy stopień przed drzwiami na klatkę schodową nie był tak twardy jakby wskazywała logika. Mózg zwolnił obroty z około czterdziestu procent swojej mocy do może czterech. Podstawowe funkcje miałem cały czas pod kontrolą. Sprawdziłem. Ruszyłem nieznacznie ręką, później nogą. Chciałem krzyknąć, lecz dźwięk padł na bieżnię, tak jakby zaczepił nogą o taśmę startową. Mowa odeszła w zapomnienie. Właściwie jej nie potrzebowałem, bo dawno przestałem się odzywać do innych, sprowadzając swoje wypowiedzi do cichych zaprzeczeń, westchnięć i burknięć. Nawet żona kręciła już tylko głową i tak milczeliśmy już nawet nie wiem, od kiedy. Może to i lepiej, chociaż nie krzywdzimy się już, chociaż tak często niegdyś. Wzrok chwilami oszukiwał, lecz i tak już nie potrafiłem patrzeć na świat tak jak kiedyś. Codzienność zbiła otoczenie w jednolitą, bezkształtną papkę w bliżej nieokreślonym kolorze Tyle mi powinno wystarczyć. Spojrzałem na zegarek. Cholera, już pięć po dziewiątej. Z trudem dźwignąłem swoje nieludzko ciężkie i teraz trochę jakby obce ciało. Stawiając krok za krokiem, podążyłem chodnikiem. Moja droga do pracy jest jak bezcielesna pępowina, osnuta na ciągle za małych zarobkach, która od trzech lat łączy mnie z tą samą firmą. A tam syf i ciągłe zmiany – „…na lepsze..”. Kaisen – akurat!
Myśli kłębią się z wysiłkiem jak węgorze w krowiej głowie rzuconej na przynętę. Dlaczego tak wszystko zwolniło? Przeszedłem parę metrów, a normalnie już byłbym przy samochodzie. I jeszcze ta baba – „Taaraaa…Taaraaa…” Wściec się można na psy i ich właścicieli. Pierwsze srają i szczają gdzie popadnie, a drudzy drą gęby, budząc dzieci i uprzykrzając życie innym. Kobieta niedowidzi, ledwo ciągnie nogami, ale z pieskiem tłucze parę kilometrów dziennie. Idiotyzm.
Dziewiąta piętnaście. Mijam murek służący kiedyś dzieciom do zabawy, klepania piłką i wspinania, a teraz tylko straszący sterczącymi prętami i pokruszonym betonem. Tylko czekać, aż się coś stanie i rozwalą to wszystko w proch. A jak się już zabiorą, to i z tym drzewem, co korzeniami pruje chodnik, zrobią porządek, chociaż smutno mi będzie bez niego.
Słońce smali tak niemiłosiernie tego lata. Docieram do parkingu i z trudem odnajduję samochód – nie wiem czy to z powodu oślepiającego światła, czy z winy pamięci – czy też raczej jej braku. Coraz więcej jest pojazdów i niewiadomo, o której człowiek musi wracać z pracy, aby móc zaparkować. Wsiadam do samochodu i szukam panelu do radia wśród chmary niepotrzebnych papierów, które noszę w teczce. Trwa to niemiłosiernie długo, lecz słuchanie jazz’u w drodze do i z pracy to momenty, które w tym rozchwianym świecie są dla mnie filarami bytu. Muszę chwilę odpocząć. Opadam na siedzenie i łapię parę haustów gorącego, świszczącego powietrza. Z trudem montuję panel …Cholera…zawsze jak włączam radio to trafiam na wiadomości … Jak przez mgłę słyszę jednocześnie informacje i pukanie w szybę….
„ Halo, halo! Tu reporter waszego radia. Właśnie stoję przy samochodzie pana Józefa K. Dzisiaj, dzięki uprzejmości jednej z naszych wiernych słuchaczek, właścicielki uroczego pieska o imieniu Tara, będziemy mieli okazję na żywo uczestniczyć w ostatnich chwilach jego życia…”

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Leszczym refren chyba najlepszy z tych dotychczasowych 
    • Czy będziesz jeszcze kiedyś wspominać o naszej wspólnej zabawie w podchody — które odnajdzie większą odwagę, które podejdzie do drugiej osoby?   Tak bardzo grzeczni, tak bardzo młodzi, tak nieśmiali, jak słońce za chmurką, z nadzieją ciągłą, że wyjdzie ponownie, i znowu oślepi, i znów oczy mrugną.   Czasami niebo chmurzyło się wieczność, a gwiazda, co świecić mi miała za oknem, zamiast znów wyjrzeć, zmierzała w ciemność, oślepiać innych swym blaskiem przelotnym.   Lecz jak daleko by nie uciekła, dnia kolejnego znów mnie witała, a będąc w jej blasku, czułem z nią jedność — była czymś więcej niż wodór i skała.
    • Wszystko jebło. Nie runęło – roztrzaskało się na milion kawałków, a ja zostałam w epicentrum chaosu, zalana ogniem własnej pustki, lodem, który wbija się w kości.   Cisza krzyczy. Każdy oddech wbija się w płuca jak tysiące ostrzy. Każda myśl, każde wspomnienie, każdy cień – rozrywa serce na kawałki, które nie chcą się już złożyć.   To była miłość. Cała, prawdziwa, dzika i pełna nadziei. Oddałam wszystko, co miałam, serce, które biło dla Ciebie, każdą cząstkę siebie, każdy uśmiech, każdą noc, każdy dzień.   A Ty odszedłeś. Nie było ostrzeżenia, nie było słowa. Tylko pustka, która zalała wszystko, co kiedyś miało sens. Świat stracił kolory, dotyk, smak – została tylko dziura, w której kiedyś mieszkała miłość.   Moje oczy patrzą w nicość, szukają ciebie w odbiciach, w cieniu, w każdej drobnej rzeczy. Dusza pali się od środka, rozrywa mnie chaos uczuć, które nie mają gdzie uciec.   Każdy ruch, każdy oddech, każdy dźwięk jest ciężarem, który miażdży ciało i serce. Wszystko, co kochałam, co dawało poczucie bezpieczeństwa, rozprysło się nagle, zostawiając tylko ból i tęsknotę.   Próbuję oddychać, próbuję iść dalej, ale pustka jest oceanem, który wlewa się do płuc, zalewa serce, kruszy każdy krok, ciągle przypomina, że to, co kochałam całym sercem, już nie wróci.   Wspomnienia wracają i szarpią mnie wciąż. Nie mogę ich odrzucić, nie mogę ich wymazać. Każdy uśmiech, każdy dotyk, każdy wspólny moment – wszystko wbija się we mnie i pali od środka.   Już wiem, że nic nie będzie takie samo. Nic nie wypełni pustki, która została po miłości, która była całym moim światem, która dawała sens i nadzieję, a teraz pozostaje tylko echo w sercu.   Ból we mnie nie jest cichy. Nie jest mały. Jest jak tsunami ognia i lodu, zalewające wszystko, co kochałam, co dawało choć cień poczucia bezpieczeństwa.   To nie mija. Jest we mnie w każdej komórce, w każdym oddechu, ciągle szarpie, pali, wypełnia chaos, ciągle przypomina, że wszystko, co kochałam całym sercem, roztrzaskało się w proch i pył.   I mimo że nic nie mogę zmienić, ciągle próbuję istnieć wśród ruin, ciągle próbuję znaleźć choćby ścieżkę, która pozwoli przetrwać kolejny oddech, bo nawet w tej pustce, ta miłość, choć utracona, wciąż mnie definiuje, wciąż mnie kształtuje, wciąż mnie boli.
    • tylko walizka terkocze mi znajomo w tym obcym mieście szczerbatymi frontami kpią nawet kamienice
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...