Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

- Odwróć się – słyszę nakazujący, męski głos. Przez głowę przebiega mi milion myśli. Rozglądam się wokół, próbując wybrać sensowny kierunek ucieczki. Ale wszędzie tylko śnieg, drzewa i ciemność.
- Kobieto, czy ty masz problemy ze słuchem?! – teraz już nie każe. Teraz grzmi wściekłością. Nogi uginają się pod własnym ciężarem, czuję, że nie mam sił, by zrobić cokolwiek. Słyszę chrzęst jego butów coraz bliżej i bliżej. Siadam na śniegu i zaczynam płakać.
Nie pyta o nic. Patrzy bez wyrazu. Jest wysoki, barczysty. Nie rozróżniam dobrze rysów twarzy. Zresztą nie widzę w tym już sensu. Sama jestem sobie winna. I nie ucieknę już przed niczym. Zrobi, co będzie chciał.
- Wstawaj! – krzyczy. Ale ja nie robię nic. Nie będę mu ułatwiać sprawy. Odzywa się we mnie cień oporu. Jak tylko podejdzie o krok bliżej, rzucę się na niego jak lwica, resztką sił wydrapię mu oczy i ucieknę stąd jak najdalej!
Mój plan to fikcja. Nie mam woli walki. Nie chcę żadnego zwycięstwa. Dążę podświadomie do jakiegoś bliżej nieokreślonego końca. Jest mi źle. Powoli zamarzam na tym parszywym śniegu. A ten stoi i czeka, aż coś zrobię. Sekundy zamieniają się w minuty, minuty w godziny. A może tylko mi się wydaje. Tracę kontakt z rzeczywistością, osuwam się na ziemię.

* * *

Ma czarne włosy i długą brodę. Jest silny. Mieszka w głębi lasu, w drewnianej chacie. Przynosi drwa na opał, rozpala w kominku i podaje mi różne rzeczy. A to sweter, a to herbatę z malinami, a to gorący rosół. Nie pyta o nic, niczego nie chce. Już nie wiem, czy cisza jest moim sprzymierzeńcem, czy wrogiem. Nie wiem, do czego zmierza. Poddaję się tej sytuacji zupełnie, nie próbuję pytać ani walczyć. Zbieram siły, by móc stąd uciec. A kiedy to robię, biegnie za mną, wykręca mi ręce do tyłu i prowadzi do chaty. Nie mam siły na to, by z nim walczyć. Staję się więźniem. Na odludziu, bez szans na ratunek.
Nigdzie nie wychodzi, z nikim się nie spotyka. Nie wiem, skąd ma artykuły spożywcze i dlaczego mnie więzi. Jak kretynka siedzę przy kominku i czekam, aż zagrzeje się mleko. Paczka płatków leży na stole. A on? Siedzi nad książką. Czyta ją często. W zasadzie zawsze, gdy tylko zachodzi słońce. Ma nade mną przewagę, wie, że wtedy nie zdołam daleko uciec.

* * *

Daje mi zeszyt i pióro. Stwierdza:
- Każdy gdzieś musi przelać swoje myśli. Inaczej można zwariować.
- A jeśli wolę rozmawiać z tobą, niż pisać jakieś brednie w zeszycie? Jeśli nie mam ochoty w ogóle go prowadzić? – pytam. A on z obojętnością odpowiada tylko:
- Nie jesteś jeszcze gotowa.

* * *

Tak więc mam swoją część upragnionej wolności. Pióro i 96 kartek papieru, z którymi mogę zrobić, co chcę. Mam wybór – pisać albo nie pisać, podrzeć zeszyt albo odłożyć go gdziekolwiek i udawać, że wcale go nie ma. Postanawiam sprawdzić, po co to wszystko było. Rysuję w zeszycie chmurę. Taką zwyczajną, jaką chciałabym rysować kiedyś swoim dzieciom, gdyby mnie o to poprosiły. Nic więcej. Nie śpię całą noc, by sprawdzić, czy zajrzy do zeszytu. Ale nie robi tego. Jak zwykle zasypia w fotelu, z książką na kolanach. Gdy tylko wstaję z łóżka, otwiera oczy. I już wiem, że muszę z powrotem cofnąć się na posłanie.

* * *

Postanawiam pisać pamiętnik. Nic innego mi już nie zostało. Trzy kolejne ucieczki zakończyły się fiaskiem. Nie pomogło wyrywanie się i krzyk, obelgi, rzucane w trakcie szamotaniny.
Tak więc piszę. Nie o tej chacie, o niczym, czym teraz jestem otoczona. Wspominam Michała, nasze wspólne życie, aż do czasu, kiedy wszystko stanęło wspak. Obwiniam jego, po trosze też siebie. Żal trwa, lecz jest osadzony coraz płyciej.
Wszystkie dni są do siebie podobne i tak naprawdę wszystko mi jedno, co będzie dalej. Czuję otaczającą monotonię, spokojność każdej mijającej chwili. Wiem, że niedługo zapadnie zmierzch, a on zapali lampę, wyciągnie swoją książkę i w milczeniu będzie czytał jej kolejne strony. Wiem, że ogień wygaśnie za około godzinę, a wtedy lepiej być już w łóżku pod kołdrą, bo w chacie jest bardzo zimno. Wiem, że z każdym dniem przyzwyczajam się do tego stanu i boję się, co będzie dalej. I wiem także, że mimo tego, iż jestem tu więźniem, nikt nie chce mnie skrzywdzić.

* * *

Budzi mnie rano.
- Ubierz się ciepło – mówi tylko.
- Po co? – odpowiadam. I odkrywam, że coraz mniej się go boję.
- Ponieważ tego od ciebie oczekuję! – krzyczy.
- Nie chcę! – odpieram atak.
- Dobrze, jak chcesz – burczy pod nosem i idzie na spacer po lesie. Serce bije mi szybko. Zastanawiam się, dlaczego zachował się w ten sposób. I postanawiam wykorzystać fakt, że mi uległ. Mam dosyć przyjmowania jego warunków. To w końcu moje życie! I nikt nie będzie mi mówił, co mam robić!

* * *

Wchodzi do chaty, zdejmuje kożuch, nastawia wodę na herbatę. A ja zakładam kozaki, palto. Patrzy na mnie i nie mówi nic. Wychodzę, on za mną. I tak idzie, kilka kroków dalej. W pewnym momencie dobiega do mnie i mówi:
- Dziewczyno, przecież ty idziesz w złym kierunku.
- Jak to w złym? – pytam.
- Chodź – bierze mnie mocnym chwytem pod rękę i prowadzi w stronę chaty. Boję się, że to jakiś podstęp, wyrywam się.
- Zostaw mnie ty podły zwyrodnialcu! – krzyczę. A on puszcza moją rękę i wraca do chaty sam. Nie wiem już, co o tym wszystkim myśleć. Postanawiam nie słuchać go ani przez moment. Odwracam się i kontynuuję swoją wędrówkę. Ufam, że mam dość sił, by wrócić do własnego domu.

* * *

- Odwróć się – słyszę nakazujący, męski głos. Przez głowę przebiega mi milion myśli. Rozglądam się wokół, próbując wybrać sensowny kierunek ucieczki. Ale wszędzie tylko śnieg, drzewa i ciemność.
- Kobieto, czy ty masz problemy ze słuchem?! – teraz już nie każe. Teraz grzmi wściekłością. Nogi uginają się pod własnym ciężarem, czuję, że nie mam sił, by zrobić cokolwiek. Słyszę chrzęst jego butów coraz bliżej i bliżej. Siadam na śniegu i zaczynam płakać.
Nie pyta o nic. Patrzy bez wyrazu. Jest wysoki, barczysty. Nie rozróżniam dobrze rysów twarzy. Zresztą nie widzę w tym już sensu. Sama jestem sobie winna. I nie ucieknę już przed niczym. Zrobi, co będzie chciał.
- Wstawaj! – krzyczy. Ale ja nie robię nic. Nie będę mu ułatwiać sprawy. Odzywa się we mnie cień oporu. Jak tylko podejdzie o krok bliżej, rzucę się na niego jak lwica, resztką sił wydrapię mu oczy i ucieknę stąd jak najdalej!
Mój plan to fikcja. Już nie chcę uciekać. Chwilę czekam, a potem wstaję, podaję mu dłoń. Opierając się na silnym ramieniu daję się odprowadzić do chaty. Wypijam gorące mleko, kładę się do łóżka. Przyjemne ciepło daje mi ukojenie. Zasypiam. A kiedy budzę się rano mam na stole termos z herbatą, swój zeszyt zawinięty w szary papier i list:
„Kiedy cię spotkałem, nie chciałaś niczego. Twój opór był bierny, a oczy puste. Potem zaczęłaś walczyć, ale wciąż nieudolnie. Bo walczyłaś ze mną, zamiast walczyć ze sobą. Dzisiaj masz dość siły, by stawić czoło swojemu życiu. Chcesz je odmienić i potrafisz to zrobić. Idź prosto w kierunku przeciwnym do obranego ostatnio, a trafisz do celu”.
Ubieram się i wychodzę.

* * *

Idę, a obraz staje się coraz bardziej mętny. Ciało odmawia mi posłuszeństwa. Kark robi się zesztywniały, nogi ciężkie jak z żelaza. W gardle sucho, boli mnie serce. I wszędzie jest tak biało, tak biało…

- Mamo! Mamo! – dochodzą do mnie krzyki dzieci. Moich dzieci!
- Kochanie… - mówi tylko Michał i czuję, jak jego łzy toczą się po moich dłoniach, które przytula i całuje.
Nie mogę wymówić ani słowa. Wiem, pamiętam. Banda drani chciała, byśmy płacili im za ochronę naszego własnego sklepu. Nie chcieliśmy. Potem nachodzenia, straszenie, że zabiją nasze dzieci, podpalą sklep i mieszkanie. Chciałam wyjechać, rzucić to wszystko, ale Michał nie. Uparł się, że sobie poradzimy. Kiedy nie pomagały prośby, zaczęłam go straszyć rozwodem. Bardzo się bałam.
Aż któregoś dnia przyszli, kiedy byłam sama. Zobaczyłam ich wzburzone, pełne nienawiści twarze, metalowe pałki, trzymane w dłoniach. Potem krew, ściekającą po ścianach.
Nie wiem, kiedy zabrała mnie karetka, nie wiem, jak długo nie było mnie z rodziną. Ale tajemnicę mego snu wyjawię bliskim na pewno, nawet jeśli w nią nie uwierzą. Mam jednak siłę, by dalej stawiać czołu życiu! I na pewno dam sobie radę!

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      @Domysły Monika Przypomniały mi się czasy że szkoły podstawowej we Wrocławiu, a zwłaszcza kredki świecowe. Pozdrawiam!
    • @Alicja_Wysocka Alisiu, pięknie!

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • Gdy niegodziwcy szydzą z Boga, Wsłuchaj się w wewnętrzny głos sumienia, Niech odwieczna Prawda świeci jak latarnia, Dając Nadzieję w mroku zwątpienia,   Wieczorami wsłuchując się w siebie, Gdy świat wokół wciąż w chaosie wrze, Ty sięgnij czasem po Biblię, W naukach Chrystusa rozczytując się cierpliwie,   Bo to na kartach Pisma Świętego, Kryje się ponadczasowa Mądrość, Nie czapkująca pseudonaukowym teoriom, Opierająca się współczesności trendom,   Choć i pierwszym apostołom, Słów gorzkich nigdy nie szczędzono, Dali nam niezatarte świadectwo, Jak cierpliwie przezwyciężać zło…   Gdy patocelebryci drwią z Chrystusa, Ty przenigdy głowy nie odwracaj, Zawsze głośno sprzeciw swój wyraź, Nie przebierając w pełnych oburzenia słowach...   Najcichsze choćby sprzeciwu słowo, Kryje w sobie bowiem potężną moc,  Nie godzenia się na zło, Zamanifestowania wierności chrześcijańskim wartościom...   Sam bowiem Bóg Wcielony, Choć bezlitośnie do krzyża przybity, Modlił się żarliwie o odpuszczenie win, Tych którzy szczerze go nienawidzili…   Choć drwili z niego niegodziwcy, On na krzyżu się ulitowawszy, Z głębin swego Miłosierdzia przebaczył wszystkim, Tym którzy na to nie zasłużyli…   Dziś gdy niezliczeni ignoranci, Drwią z wielowiekowych Kościoła tradycji, Oddanym Bogu kapłanom nie szczędząc słów przykrych, Sędziwym księżom zarzutów haniebnych,   Ty stary pożółkły modlitewnik, W zamyśleniu weź czasem do ręki, By w trudnych chwilach dodał ci otuchy, Pokrzepił słowami starych zapomnianych modlitw…   A może stary schorowany mnich, W klasztornej celi samotnie cierpiący, Tknięty jakimś przeczuciem dziwnym, Złoży w twej intencji ręce do modlitwy.   I chociaż nigdy cię nie znał, Wyprosi u wszechmocnego Boga, By twe liczne problemy zażegnał, Wszelką łzę otarł z twego oka…   Dziś gdy na wielkich ekranach kinowych, Rzesze superbohaterów i złoczyńców zakapturzonych, Odciągają kolejne pokolenia młodzieży, Od przedwiecznego Boga w modlitwie  kontemplacji,   By prawdziwy kaptur mniszy, Oblicz ich nigdy nie spowił, By wielbieniu Boga w klasztornej celi, Nie ofiarowali kolejnych swego życia dni,   W tym samym wielotysięcznym mieście, Gdzie tłumy walą na kinową premierę, O tej samej co do minuty godzinie, Stary mnich w samotności brewiarz wyciągnie.   I pomodli się stary mnich, O opamiętanie dla współczesnej młodzieży, By nie zaprzedała swych ojców wartości, Zgubnemu za nowoczesnością pędowi…        
    • @sisy89 Bo co dobre, tak przychodzi Bo żałobne, tylko szkodzi   I tego najlepszego Ci życzę, M.
    • @Radosław Bo tych nut, tu cała zgraja Jaki chód, tu dojść pozwala   Świetne! M.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...