Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Wyścig Stwórców cz. 1


Rekomendowane odpowiedzi

Sygnałek o "nieznajomym" na Gadu-Gadu na ogół nie zwiastował długiej wymiany zdań, dlatego dłoń Bay zawachała się przed operacją wyłączenia komputera, którą już miała rozpocząć. Otworzyła tekst:
- dasz mi ją?
Seksualny... Niemożliwe, żeby oni wszyscy tak szybko się onanizowali, iż nie byli w stanie wymienić więcej jak dwóch-trzech zdań. To ona musiała ich jakoś płoszyć, działać trzeźwiąco. Ale dlaczego, przecież brakowało jej mężczyzny z wyobraźnią erotyczną? A tu, żeby nie wiadomo jak ostre wejście, facet się za chwilę wycofywał i jakby przestawał wiedzieć co do czego. Czy jest do powiedzenia coś na co naprawdę taki czeka, a nie brandzluje się byle szybciej?
Chyba za długo rozmyślała, bo dołożył:
- masz wygoloną? lubię wygolone
"Lubisz wygolone, bo jesteś pacanem, który nie wie, że prostytutka w ten sposób chroni się przed twoją wszawicą łonową, a nie stara ci się przypodobać!" - myślała rozżalona, bo każdy głupi amant, od razu wydawał się jej nie wart zachodu. A już tak pozytywnie nastawiła się na ekscytyujący dialog z wirtualnym zboczeńcem... To, co miała mu teraz do powiedzenia było zbyt długie do wklikiwania, więc nadała jedynie buźkę z wykrzyknikiem w centrum, która kojarzyła jej się z adekwatnym tu wypięciem.
Ewidentnie jemu także:
- już liżę!
O nie, nie! Nie to miała mu do powiedzenia.
- Owłosioną! - bez namysłu uzupełniła Bay w akcie zemsty za dyskredytowanie jej porośniętych walorów.
Za poźno opamiętała się, że skusiła. Powinna była zapytać, czy - klawiaturę, czy - sztuczną pochwę...
- chciałabyś
Ale odkrycie! Czy tej planety nie zamieszkują faceci świadomi, że kobiety chcą? A może to ona jest jakąś wynaturzoną kobietą? Krystek też nigdy nie zobaczył w niej kobiety...

Przesadą jest generalizowanie, że przyjaciele przyciągają się przeciwieństwami, ale taka reguła sprawdzała się zarówno w przypadku Bay z Danką, jak i pary chłopaków, z którymi Danka je zapoznała. Różnice widoczne były na pierwszy rzut oka.
Bay była niebieskooką ciemną blondynką z łatwo przetłuszczającymi się włosami przekraczającymi ramiona, miała długą twarz, wyraźny nos i wysokie czoło.
Dankę, gdyby wówczas istniały w Polsce solaria, możnaby z powodzeniem przerobić na murzynkę. W ogóle mogła nie myć włosów, bo nosiła na głowie brązowe siano o naturalnym skręcie. Miała krótką twarz z szerokim nosem i niskim czołem, ale ładne orzechowe oczy i częsty ich śmiech, razem z dźwięcznym głosem właścicielki, nadrabiały pozorną nieszlachetność rysów.
Jeszcze większe oczy, niż Danka - prawie z wytrzeszczem - miał Jurek. Niski nos z krągłym kulfonem na końcu trudno było podciągnąć pod murzyński. Przypominał raczej klauna po zmyciu makijażu. Zdecydowanie powinien zostać aktorem charakterystycznym. Nawet nie z powodu oczu i nosa, ale ogólnej niezgrabności tęgiego ciała i tego zaokrąglonego jak piłka czoła, przy jednoczesnej skłonności do filozofowania.
Był kolegą Danki z klasy i podobno to on nie dawał jej spokoju o zapoznanie z jakąś jej koleżanką, bo ma samotnego, załamanego kolegę, którego musi pocieszyć... Taka ofiarność dla przyjaciela nasunęła Dance skojarzenia tylko z własną przyjaciółką, z którą nie rozdzieliły ich różne szkoły.
Ten drugi miał być trzy lata starszy od nich - już dorosły... Nie rzucało się to w oczy, był szczupły, prawie o głowę niższy od Jurka, niewiele wyższy od Bay i równy albo nieco mniejszy, niż Dania. Miał brodę (w sensie - zarost), długie włosy i twarz z prostym, jezusowatym czołem. Oczy smutne - też niczym płacz duszy.
Tymczasem musiał chodzić do zawodówki, bo nazbierało mu się za dużo nieobecności i właśnie go wyrzucili z liceum. Jurka znał z warsztatów na obrabiarkach. W myśleniu perspektywicznym rozważał wznowienie nauki na lepszym poziomie, bo ludzi bez wyższego wykształcenia nie cenił, jak twierdził (to akurat trudno było mu poczytać za takt w ich gronie). Aktualnie jednak zbyt intensywnie musiał ćwiczyć grę na perkusji, żeby znaleźć czas na kształcenie.
Miał kochającą matkę, wdowę, która akceptowała wszystko co robił bez wypominania, czasem tylko popłakując samotnie w kuchni, i która wydawała się poważniejszym powodem do podtrzymywania zamysłu nauki, niż deklarowany światopogląd Krystiana. Miał jeszcze starszą siostrę - imienniczkę Bay, rozważającą już możliwość małżeństwa, więc w domu stał się tak jakby jedynakiem.
Bay i Danuta także miały okres fantazjowania nad stworzeniem zespołu muzycznego - na ostatnią Gwiazdkę obie poprosiły o gitary i dostały - pudowe, do nauki. Z tą nauką było najgorzej - z książki, to wychodziło brzdękanie, a w szkole muzycznej tego nie uczono. Bay się nawet do takiej dostała, tyle tylko że przyjęli ją do klasy śpiewu operowego i gry na wiolączeli. I bez Zanki, ponieważ dzieci z zawodówek nie chcieli mieć... Więc to nie miało sensu. Bay tylko przypadkiem nie chodziła do zawodówki. W "odzieżówce" utworzono akurat nowy twór zwieńczany maturą - Liceum Zawodowe, i znalazła swoje nazwisko na liście owego liceum po niedostaniu się do Technikum Odzieżowego. Gitary poszły w kąt, bo to, co dziewczyny umiały z nimi robić nie było muzyką - nie było się czym chwalić, szczególnie przed Krystianem. On umiał grać!
Swoimi instrumentami zajmował największy pokój w trzypokojowym domu. Fortepian, to nie pianino, które daje się grzecznie dopchnąć do ściany, a dobrze rozbudowana perkusja zajmowała jeszcze więcej miejsca.
Dom Krystiana miał niezwykłą atmosferę tęsknoty - zimne wnętrza rozpraszane były marnym oświetleniem z okien, przez które widać było rosnący bezład drzew, za młodu komponujących się zapewne we właściwych proporcjach, ale obecnie będącymi jedynie chaszczami przydomowego ogrodu, ponoć stworzonego, jak sam dom, przez zmarłego ojca Krystiana. Budowla zapadała się pod ziemię pokazując to pęknięciami tynku i wylewek poziomych.
Smutek tego miejsca tak radykalnie potrafił usprawiedliwić wolny tryb życia prowadzony przez Krystiana, że gdyby ten przedzierzgnął się raptem w zdyscyplinowanego ucznia, to dopiero robiłoby wrażenie nienormalności. Przynajmniej na Bay.
Aczkolwiek był dziwną połową do kilka lat młodszego Jurka z zerowymi zainteresowaniami muzycznymi. Trudno było dociec, jak mogło dojść do tej znajomości, niemniej była też w tym jakaś konsekwencja chaosu pasująca do Krystiana.
Spotykając ich już częściej Bay odkryła, że osobowość błazeńskiego Jurka wcale nie jest słaba w porównaniu z kolegą-artystą, i że cała lekkość ich spotkań brała się z błyskotliwych i częstych zaczepek słownych Jurka.
Gdyby nie kłótliwość Jerzego, Krystian prawdopodobnie nawet by nie dostrzegł uroku niepozornej Bay, której oczy i twarz potrafiły promienieć wszystkimi uczuciami, pod warynkiem, że miała coś do powiedzenia.
A z Jurkiem polemizowało się jej z łatwością...
Dojście do pary - Bay i Krystek, obwarowane było zależnościami, które możnaby uznać za swoisty taniec Niesprawiedliwości. Nietknięte ostało się jedynie zaoczne założenie, że koleżanka Zanki ma być przyprowadzona dla kolegi Jurka. Reszta okazała się krzywdą pośredników.
Do czasu tworzyli zgodny czworokąd, w którym Zania mogła się dobrze bawić na równi z pozostałymi. Wyglądało, że umie dokuczać złośliwemu Jurkowi równie dobrze jak Bay, a jednak w którymś momencie dała się zepchnąć z roli dyskutantki do obiektu jego żartów i to już nie było śmieszne. Na Jurka nie mogła patrzeć, bo w szkole był jeszcze bardziej przykry.
Przez jakiś czas przyglądała się Krystianowi, czy nie przejawia cech koleżeńskich, ale ten miał za słaby charakter do interesowania się skompromitowanymi. Męczyła się towarzystwem tych chłopaków i była zdziwiona, że z powodu takich zarozumialców traci Bay.
Przy Krystku i Jurku w Bay odżył dawny entuzjazm z pierwszych klas podstawówki, gdy miała dwóch osobistych wielbicieli do dźwigania tornistra, chociaż tej tęsknoty za utraconym splendorem sobie nie uświadamiała. Po prostu trudno jej było rozstać się z nimi tylko dlatego, że Zanka ich nie lubiła. Ona czuła się z nimi jak ryba w wodzie.

Niewiele odzywajacy się Krystek zaczął wypisywać do Bay listy, własne, piękne i płomienne, które rozbiły elokwencję niepodejrzewającego niczego Jurka, w puch marny.
Bay była niewyżytą pasjonatką pisania pozalekcyjnego i nie na temat. Krystek sprawiał jej przyjemność niewysłowioną, wchodząc w rolę korespondenta i amanta w jednym. Tematu miłości dotąd z nikim nie poruszała, a - o dziwo - miała o czym pisać, chociaż, albo - dlatego, że - spotykali się po kilka razy w tygodniu.

Jurek, który nie przeobraził własnej roli, z kolegi na wielbiciela, nagle ją zaskoczył. Zaskoczyli ją obydwaj swoim ultimatum, że dalszy Trójkąt jest niemożliwy. Wszystko co radosne kojarzyło jej się z ich trójką - korzystanie z kolejki wąskotorowej, która była dla niej nowością. Wspólne łażenie kilometrami od jego stacji do miasta Bay, i w przeciwną stronę, żeby dojechać do Krystiana. Przesiadywanie do nocy nad jedną butelką Coca-Coli w warszawskim Akwarium, żeby doczekać koncertu kogobądź. Liczył się wspólny plan i realizacja. To było tak jakby mieć rodzinę. A przynajmniej dla Bay to takie było.
Według niej Jurkowi nie mogło przeszkadzać, że w niebieskie oczy Krystka Bay wpatruje się z podziwem i uwielbieniem, bo Jurek miał czuć do niej tylko to co ona do niego - być zadowolony z jej obecności i nic więcej. A potem raptem zaczęli wygadywać bzdury, że takie spotkania są dla niej obraźliwe... Chyba ona lepiej wiedziała, czy czuje się obrażana? Nie czuła! To znaczy czuła - gdy tak mówili. O co się martwili - jak postrzegani są na zewnątrz? Jeśli ktoś zechce sobie wyobrażać orgie, to wyobrazi to sobie widząc nawet brata z siostrą! Wiedziała to doskonale.

Nowe znajomości Bay przyjęte były w domu z wielkimi nadziejami.
Ojciec widział w nich ratunek dla córki przed mnisim myśleniem, o którym był niezłomnie przeświadczony za sprawą tak tłumaczącej mu "problemy" z córką żony.
Matka liczyła na niechcianą ciążę córki, która doprowadzi ją do usuwania płodu i przejrzenia na oczy, że nie jest niczym lepsza od matki.
A babci bardzo podobał się Krystian jako materiał na idealnego męża - taki delikatny i w ogóle nie można go sobie wyobrazić jak podnosi głos. Wiek Bay niemal zbliżał się do tego z jej pierwszego zamążpójścia - skończone piętnaście lat to nie dziecko, ona jak miała szesnaście to miała własne.
Matce Jurka nie podobała się Bay - że za chuda i jakaś nie swojska, tylko taka - za mądra. Sama była bardzo tęga i uważała, że chłopak który nie rozumie, że kochanego ciała nigdy dość, to tak jakby nic z życia jeszcze nie rozumiał. Chyba, że dałoby się ją jakoś podtuczyć i doprowadzić syna do mądrości sposobem?
Za to matce Krystiana Bay ściągała kamień z serca - wreszcie jakiś normalny dzieciak, który zwyczajnie chodzi do szkoły i nie myśli o żadnej sławie, ani o łajdaczeniu. Rozmyślała o niej z nadzieją: "Jeszcze zupełne dziecko, nie to co ta Wiesia , która tu piała całymi dniami z chłopakami." Tamta to było Przekleństwo. To przez nią Krystian zgłupiał i przestał chodzić do szkoły - wydawało mu się, że ona do niego się tak wdzięczy, a ona do wszystkich... Zdzira, która się robi na wielką gwiazdę dzięki naiwnym chłopaczynom. Jak by To było co dobrego, to by nie chciała, żeby dla niej szkołę rzucali i siedzieli w kółko przy niej. Całe szczęście, że wyszło, że ona z tym Tomkiem... Chociaż ten jej dureń to i na przyczepkę by się ich trzymał, byleby mu dali za sobą łazić. Boże kochany, zmiłuj się! Wielki mi zespół muzyczny. Niedoczekanie, żeby pod ten dach więcej przychodziła. Krystek obiecał. Cała nadzieja w opamiętaniu teraz. Widać, że Ta ma serce do Krystiana...

Jurek nie wyjaśniał ani Zance, ani Bay o pocieszenie po czym stara się dla kolegi. Zawsze uważał go za fujarę, rozpływającego się przed dziewczynami tak bardzo, że żadna go nie chciała na dłużej, albo w ogóle.
W głębi serca liczył, że tym razem będzie tak samo. Byłoby nie fair, gdyby było inaczej, przecież Bay specjalnie miała być małolatą, żeby Krystian mógł dochować specyficznej wierności Wiesi, mającej się namyślić na niego z czasem. Bay gwarantowała, że nie rzuci się na Krystka, dopóki on nie "wyzdrowieje" i oduczy się rozmyślać o tamtej. Na sto procent miała to być dziewica.
Bay dla Jurka nie była żadnym plastrem, była ulgą, że dziewczyny, które powinien już mieć, jak zmuszała go matka, nie zawsze są wpatrzone w siebie niczym Danka. Puste! Jurek w nikim dotąd się nie kochał - Bay powinna to poznać... Że należy się jemu, a nie tej Meduzie! Nie mógł tego jej wyjaśnić, bo to on wymyślił Krystkowi "lekarstwo".
Jedyne co mógł jej tłumaczyć, to te listy Krystka, którymi tak się zachłystywała - że już takie były! Były wiele razy. Ale Bay to nic nie obchodziło.
Sam nie mógłby pisać listów, bo nie chciał naśladować Krystiana - to Krystek nie wiedział jak postępować z dziewczynami, a nie on. On chciał być wybrany za bycie mądrzejszym...

Bay, chociaż urażona wskazanym powodem do dokonania wyboru, między jednym chłopakiem, a drugim, nie zastosowała mądrości dojrzałej kobiety (pewnie dlatego że nią nie była) - odprawiania każdej ilości zalotników, którzy grożą, bądź zawstydzają. Czuła się mianowana na dziewczynę Krystka od pierwszego listu, który od niego dostała i który rozumiała jako wyznanie miłości (inaczej nie dało się go rozumieć). Przejście z nim na tzw. chodzenie, gdy umawiali się już od wielu miesięcy nie mogło w niczym zmienić tej relacji, dotyczyło jedynie eliminacji Jurka... Przeszkadzającemu Krystianowi? Albo - Jurek chciał z nią chodzić? Zakochał się? Nie mówił ani jednego, ani drugiego, więc co tu było wybierać?
Krystian był jej bliski jak nikt dotąd, nie ukrywał że jest dla niego ważna. Przynajmniej przed nią...
Z Jurkiem, którego uczucia musiałaby zgadywać, jak uczucia matki, nie wyobrażała sobie związku innego jak koleżeństwo. Cała jego kłótliwość była o to, że jest źle rozumiany, a przecież każdy widział go jak na dłoni. To było śmieszne, i tym samym do wytrzymania tylko dotąd, dokąd można było na niego patrzeć w grupie - istny aktor.

Nie zastanawiała się, że z samym Krystianem wszystko zacznie nabierać innego wymiaru. Niby tak samo gorliwie śledził wzrokiem, czy jej oczy upajają się jego widokiem, ale chciał też zobaczyć, czy zetknięcie ich dłoni jej nie przeraża...
Krystian widział, że było jej z nim dobrze, bezpiecznie. Czuł się przy Bay mężczyzną wielkiego kalibru. Nie wiadomo skąd się to brało, czy jedynie z tego powtarzania matki: "Synku, tylko nie zrób jej krzywdy - to jeszcze dziecko!" ? Rozpierała go duma, że potrafi kochać tak czysto - bezinteresownie! Miał wrażenie, że lada moment nabierze zdolności fruwania. Bay tak niezwykle różniła się od swoich rodziców - ordynarnych, gotowych ją upchnąć pierwszemu z brzegu jaki się napatoczył, co dodawało jej jakiejś nierealności, wyabstrahowania od otoczenia. Właściwie to ułatwiało spotkania, bo dotąd nie był nigdzie mile widzianym kandydatem dla córek. Przez tą szkołę, którą ciągle zmieniał...
Babcię miała dobrą - poznała się na nim. Bo Bay miała szczęście, że to na niego trafiła - on ją ochroni jak na to zasługuje, a ktoś inny wykorzystałby, że rodzina ją wystawia. Jest nieletnia - o małżeństwie nie ma mowy, ale trzy lata to nie wieczność. Jest śliczna - nawet w czymś przypomina Wiesię - w tych błyszczących oczach i rządzeniu Jurkiem. Jurek... Dzięki Bogu, że skończyło się z tym zboczeńcem, który gotów byłby mu udowadniać, że będzie z nim spała. Jezu!
Krystian trzymał Bay z daleka od zespołu w którym grał, i jego solistki - Wiesi. Gubił się w tym, czy to Bay nie powinna widzieć Wiesi, czy oni wszyscy Bay. W każdym razie nie zrozumieliby czego chce od takiej małolaty. Jeszcze wyszedłby na pedofila, albo - co gorsze - Wiesia nakłoniłaby go kiedyś do sypiania z Bay... Wiesia była nieobliczalna w swojej dojrzałości!
Dbał o wizerunek Bay przed swoją matką bardziej niż o własny. Ilekroć rodzice Bay puścili ją do niego "na noc" wolał cierpieć całą noc bezsennie na snuciu z nią po ulicach, czy komarować na stacji kolejki, aż po brzask, niż rozesłać dla niej łóżko w pokoju - matka by nie uwierzyła, że Bay ma tak dziwacznych rodziców, tylko by pomyślała, że dziewczyna jest rozwiązła i zacząłby się ten sam płacz co z Wiesią. A Bay była czysta we wszystkim co robiła, dotyk ręki był dla niej nieznany, dopóki nie zrobił tego on... Wiedział to, nie wiedział skąd, ale - wiedział.

- Boże! Jak ja cię kocham!
Bay oniemiała, bo chociaż wiedziała to z oczu Krystiana, ciepłej dłonii i jego listów, to nie wiedziała co się może stać, gdy ktoś nazwie ją Bogiem - ? Nawet tak niechcący. Spojrzała na Niebo - czy wszystko będzie w porządku. Jej było lekko, jakby otrzymała bilet wstępu do świata ludzi... ale czy to nie przesada w przyjemnościach?

W pierwszej klasie Bay nie udało się zdobyć Felicji na przyjaciółkę. Najprawdopodobniej dlatego, że nie zastanawiała się, iż może dokonać wyboru - zaproponować że chce z nią siedzieć. To olśniło ją dopiero po wyborze, jakiego chcieli od niej chłopacy. Albo dlatego, że Fela dopiero w drugiej klasie stała się szczególnie promienna - zaczęła chodzć z jednym z dwóch istniejących w tym roczniku chłopaków w równoległej klasie technikum.
Bay nie dziwiła się, że przyjaciółka z łatwością podbiła jego serce, przecież sama też ją wybrała. Dziwiła się że Fela chciała mieć takie indywiduum, na jakie jawił się Bay ten chłopak z opowieści. Na okrągło chciał mieć oglądanego przez Felkę falusa w spoczynku. Poza tym nie robili nic interesującego!

Bay tylko raz zdarzyła się podobna przygoda - z Jurkiem, i zupełnie nie mogła sobie wyobrazić szczęścia z kimś takim. Miała wyrobiony pogląd, jaki typ chłopaków tak robi.
Jurek po rozsypaniu się ich trójki chciał się koniecznie dowiedzieć od Bay, czy mały "instrument" może być elementem odstręczającym dziewczyny, i chciał żeby go przekonała, że - nie, jeśliby tego przybytku dotknęła. Chyba na odczepnego dotknęła - nie pamiętała jak opowiedzieć finał Feli. Są chłopacy, którzy wszystkie swoje problemy sprowadzają do tego, czy to, co im wyrosło między nogami jest Wielkie. Nie wybrała przecież Krystiana z powodu małego siurka Jurka, skoro wcześniej niczym takim jej nie straszył. Chyba, że to ma przełożenie ponadzmysłowe?
O Jurku, który rozpiął rozporek, umiała opowiadać Felicji.
Opowiedziała nawet o facecie, który szedł za nią z autobusu do samej windy, przy której poprosił niemal o to samo co Jurek: "Weź!", z tym że tu byłoby co chwycić. Powiedziała mu odruchowo: "Uspokój się!" i nastąpił wytrysk, równo pod świecącym na czerwono włącznikiem windy.
O Krystianie nie wiedziała co opowiadać, a nawet nie chciałaby - był przez to bardziej jej... Felka ustaliła jedynie, że skoro się nie całują, to nie jest żaden Chłopak tylko Kolega, więc nawet nie nagabywała o opowieści.

Z Felą nauczyła się wagarować, jeść czekoladowe eklerki z bitą śmietaną, chodzić do kawiarni (na koktajle mleczne i desery z galaretką) i trzymać za ręce z dziewczyną. Obie były zakochane i wiedziały, że nie w sobie, jakkolwiek by to wyglądało - lubiły się.
Bay w szkole uchodziła za cień dobrze uczącej się Felicji. Nawet gdy nabierała zapału do pisania wypracowań, u nauczycielki miały one markę ściągniętych od faworyzowanej Feli. Bay nie dziwiła się polonistce, w końcu sama też ją wybrała jako najbardziej interesującą w klasie. Jednak gdyby chciała patrzeć, bardziej po sprawiedliwości, a nie sercem...
Tych źródeł ciepełka musiało być w ich klasie jeszcze więcej, niż one dwie, bo między różnorodnymi środowiskowo dziewczynami nie wybuchały żadne animozje, czy boczenia.
W trzeciej klasie doszła do nich młoda prostytutka z Dworca Centralnego jako drugoroczna uczennica, i nawet taki typ dziewczyny w przewadze wiejskich lub nieco zalęknionych jak Bay przyjęty był z życzliwością, ani nie jątrzył między nimi, czego możnaby się było spodziewać.
Prostytutka tylko raz starała się namówić Bay na stanie w przejściu podziemnym. Zaprowadziła ją do "swojej" kafejki, bo uważała ją za najładniejszą zaraz po sobie. Nie obraziła się, gdy Bay po rozpoznaniu sytuacji zostawiła ją samą i więcej nie dała się jej wyciągnąć.
Bay nie była niczyim cieniem. To nauczycielki ubierały ją
w taką rolę. Na jakiejś akademii miały do odegrania wyznania miłosne w duecie i oczywiście to Fela dopominała się o względy:
- "Powiedz mi - jak mnie kochasz?"
- "Powiem! Kocham cię... "- klarowała Bay za poetą, niewiele udając, ale jakim cudem z tego powodu można popaść w nijakość?
Felicja popalała papierosy w kiblu, Bay nie chciała palić. Felka się całowała i słuchała Bee Gees-ów, Bay się nie całowała, słuchała innej muzyki i wypisywała długie listy do Balbiny - dziesięć lat starszej pracownicy działy listów, czasopisma wydawanego przez Polski Czerwony Krzyż, którą namówiła do prywatnej korespondencji, zachwycona mądrością jej oficjalnej odpowiedzi (w sprawie zagubionej prenumeraty).
Balbinie dało się wytłumaczyć więcej niż Feli.
A przynajmniej tak jej się wydawało.

" Droga Bay,
czuję się jak intruz czytając Twoje listy. Twoje wynurzenia są bardzo osobiste. Właściwie nie wiem, dlaczego o tym piszę. Większość listów, które czytam, to listy właśnie bardzo osobiste, powiedziałabym nawet, że intymne. Nasunęła mi się ta myśl zapewne dlatego, że z Tobą koresponduję jakby nieoficjalnie. W takiej sytuacji nie ma pełnego incognito, które usprawiedliwia intymność, o której wspomniałam. Ale są to chyba rozważania bezpłodne.
Czuję lekką zazdrość: piszesz chaotycznie, ale zupełnie nieźle. W liście numer dwa (no cóż bezdusznie numeruję Twoje listy) dałaś mi znakomity portret nauczycielki (...) i życia w szkole. W ogóle w Twoich listach znajduję wiele celnych spostrzeżeń i szalenie dużo świeżości, na którą mnie już nie stać. Stąd zazdrość. Z wielu innych powodów zresztą też: Ty się ze mną wadzisz, spierasz, czegoś chcesz, chociaż to chcenie jest w sposób cudowny nieuświadomione jeszcze, ale kiedy się wszystko skrystalizuje, będzie to zarazem koniec (ale nie taki definitywny) Twojej wrażliwości (nadwrażliwości) i początek życia (prozy). Proza w Twoim wydaniu nie musi być szara i bezpłciowa, masz szansę na to, by stworzyć dobry kawał dobrej prozy. Teraz jesteś w stadium poezji, w stadium, przez które przeszło wielu mądrych i dobrych ludzi (wcale nie wszyscy, czy też: niestety nie wszyscy!) i chciałabym życzyć Ci, żebyś nie musiała wracać do tego okresu jak do legendy. Niestety jest to chyba nieuniknione. Piszę pewnie trochę niejasno, ale niech tak pozostanie. Gdybym napisała jaśniej, to wyszłaby z tego mowa-trawa, czy też wręcz zwyczajne zasuwanie mowy.
(...)
Zapewne, zgodnie z tym, co napisałaś w którymś ze swoich listów, oczekujesz ode mnie jakiejś rady, wskazówki, paru zdań o sobie. Nie chcę Ci niczego doradzać. Jesteś na dobrej drodze. Nie warto się godzić na wszystkie konwencje, którymi starają się nas ograniczyć. Zdaje się, że właśnie na tym polega twój problem. Jesteś po prostu nieprzystosowana. Można chodzić na wagary, ale trzeba też skończyć szkołę. I to nieprawda, że jedno z drugim się kłóci, nie ma tu żadnej niezgody, chyba tylko taka, że jeżeli się przyjmie twarde wymagania dnia codziennego bez zastrzerzeń, to nie ma wtedy miejsca na wrażliwość i na zgłębianie się w siebie. W życiu potrzebna jest samowiedza, którą się właśnie przez bunt zdobywa, a bunt to wagary i wiele innych karalnych postępków.
Pamiętaj tylko o jedym: nie warto iść na żywioł.
Serdecznie pozdrawiam
Mariola Jagielończyk"


" Droga Bay,
ucieszyłam się, że napisałaś. Twój list (i jeszcze kilka innych spraw) spowodował, że dobrze rozpoczynam tydzień. Miałam wrażenie, że mój list do Ciebie wypadł tak niezręcznie, że już więcej nie napiszesz. Ale to tak na marginesie...
Dość zabawnie mnie sobie wyobrażasz. Byłam tym szczerze ubawiona. Zupełnie Cię zaskoczę teraz. Otóż: jestem niewiele od Ciebie starsza, tzn. nie wiem, czy to dobrze brzmi niewiele? Mam 25 lat (za kilka dni niestety już 26). W tym roku skończyłam studia na Wydziale Polonistyki UW, ale nie jestem jeszcze magistrem. Już przed uzyskaniem absolutorium, właściwie w pierwszym semestrze na IV roku studiów, podjęłam pracę zawodową, właśnie w "Jestem". Bardziej dlatego, że chciałam już pracować, chociaż też musiałam.
Nie jestem farbowaną blondyną, chociaż w ogóle jestem blondyną, dość ciemną raczej. Nigdy nie farbowałam włosów, w ogóle nic z nimi nie robię - mam bardzo ładne, zdrowe i gęste. Twarz mam długą, nie chcę przedrzeźniać, ale zaiste "końską". Jestem brzydka, ale cerę mam bardzo ładną. Nie używam żadnych kosmetyków oprócz mydła nad czym boleje moja młodsza siostra, piękna zadbana szatynka (jej zdjęcie - patrz okładka (nr). Nie dbam o strój, często muszę sprawiać wrażenie osoby niechlujnej. W ogóle nie przywiązuję zbyt dużej wagi do całej zewnętrzności, w każdym razie nie jest to dla mnie sprawa najważniejsza. Lubię naturalność. Najbardziej podobają mi się młode dziewczyny, szczupłe, świeże, z małymi biustami bez staniczków w marszczonych spódnicach i rzymiankach na nogach. Chyba wiesz o jaki typ dziewcząt mi chodzi. Natomiast chłopcy: lubię raczej mężczyzn niż młodych chopców, prawdziwych mężczyzn ma się rozumieć, a więc żeglarzy, taterników, partyzantów (Fidel Castro, Che Guevara) w ogóle typy z tzw. silną osobowością. Nie mam męża i nie mam też narzeczonego, chyba nawet nie jestem w nikim zakochana. Prawdopodobnie jestem znakomitym typem na starą pannę - od wielu lat jestem samotna, samotna na wiele sposobów: mieszkam zupełnie sama, nie mam przyjaciół, nie mam (nie mogę znaleźć) wzoru do naśladowania i muszę sama siebie wymyślać i kreować (to jest najokropniejsze). Nie lubię ludzi, właściwie powinnam powiedzieć, że ich nie kocham.
Można by jeszcze dużo o sobie, ale jakoś mi to nieskładnie wychodzi. Cieszę się , że piszesz. Pozwala to przełamać "zaklęty krąg samotności". Ostatnio często szukam w stercie listów, które przychodzą do redakcji, listu od Ciebie. Koledzy są trochę zazdrośni o tę moją osobistą korespondencję z Tobą.
Zaskoczyaś mnie tym, że masz dopiero 16 lat. Cały czas myślałam, że jesteś przed maturą. Ponadto zupełnie nie spodziewałam się, że wybrałaś ten typ szkoły, oczywiście nie dlatego, że zawód po jej skończeniu jest dość prozaiczny (prozaiczna jest nazwa szkoły, zawód sam w sobie może być nawet ciekawy, właściwie nie wiem na czym polega), ale dlatego, że z listów Twoich jasno wynika, że masz zdolności literackie (i to nie byle jakie). Spodziewałam się, że jesteś w jakiejś szkole artystycznej. Napisz mi coś więcej o swojej szkole, czego was tam uczą? Piszesz coś o projektowaniu odzieży. Czy myślałaś o tym, że nikt się u nas poważnie nie zajmuje projektowaniem mody męskiej?
Na dziś muszę kończyć.
Przesyłam serdeczne pozdrowienia
Balbina J.
Możesz mi "pisać na ty", czyli po prostu Mariolu, Mariolciu lub najlepiej Balbina, gdyż tak mnie nazywają od dziecka w domu (...) Znajomym mówię zwykle żartobliwie, że Balbina to mój pseudonim okupacyjny."

" Kochana Bay,
wybaczysz mi chyba, że piszę na papierze firmowym. Nie mam w domu ozdobnych, kolorowych, pachnacych kopert ani znaczków z motylami, nie mam też zasuszonych liści, które możnaby włożyć do koperty. Narzeczonych i kochanków miewam zwykle miejscowych, nie piszę więc do nich listów.
W ogóle jedyną twórczością jaką uprawiam, jest pisanie podań i życiorysów, a jeżeli chodzi o listy, to kiedyś tylko do domu w sprawie finansów. Dziś przyszło mi pisać do Ciebie, ale starego nawyku niekupowania papeterii (niewydawania pieniędzy na głupstwa) nie można się tak zaraz pozbyć. Zresztą (jak widać) papier redakcyjny jest naprawdę najwyższej jakości.
Wdałam się ostatnio w jakąś straszliwą sercową aferę i mało tego, ża na nic nie mam czasu, że zaniedbuję i Ciebie i wszystkie inne życiowe obowiazki, to jeszcze żadnego biznesu z tego nie mam. Krótko mówiąc ON jest artystą:
" Tu i tam słyszysz, jak młodzi artyści mówią bez zająknienia: Jak mi Bóg miły, mam szczery zamiar rzucić w kąt ten cały ryzykowny i niewdziczny, głodowy zawód artysty i pójść do Miasta robić forsę! - Tylko, że kto ich potrzebuje w Mieście? Jak się jest groszorobem, to się zarabia wszędzie i na wszystkim. Ci sami młodzi artyści zawsze oburzają się i krzywią, kiedy facet z Miasta mówi: "Jak Boga kocham, mam szczery zamiar cisnąć w kąt to ryzykowne, nudne groszoróbstwo, zaszyć się gdzieś w głuszy i pisać wiersze!"
(Jest to fragment listu ang. poety Dylana Thomasa do przyjaciela. Bardzo jest tutaj odpowiedni.)
Oprócz nowego narzeczonego jest (był) jeszcze stary, o którym wiem dzisiaj, że nigdy mnie nie kochał. Nie wiem tylko po jakie licho tak długo się ze mną zadawał i nigdy niestety, się tego nie dowiem.
Z tym nowym są przedziwne sytuacje:
"Żaden poeta nie może żyć całkowicie w swej poezji lub poprzez nią, ale widoczna już rozbieżność w życiu Dylana, rozbieżnoćś między dyscyplinami sztuki i pocieszeniem alkoholu, batową gadatliwością z nieznajomymi, nie kończącą się pogonią za bezwartościowymi wrażeniami, oburzały mnie
i niepokoiły. Wiedziałem, że ponad wszystko pragnę zajać się nim, wbrew sobie narzucić mu swoje pojecie zdrowego rozsądku; bronić go przed nim samym. Wiedziałem również dobrze, że chcę się go pozbyć, nie brać udziału w jego samobójczych cierpieniach i że nie chcę przewidywać jego przyszłych wypadków, których nie da si uniknąć. Nie moglem się zdecydować. Ta słabość, ta niezdolność odrzucenia lub akceptacji, odejścia lub pozostania, zakłucały obraz, na którym miałem oglądać zjawisko: Dylana Thomasa."
( A to fragment wspomnień Johna Malcolma Brinnina
pt. "Dylan Thomas w Ameryce". Też bardzo tu odpowiedni.)
Teraz już wiesz, jaki jest mój stosunek do mojego nowego narzeczonego!
(Boli mnie żołądek. Albo mam nadkwasotę, albo wrzoda, albo , po prostu, za dużo palę).
Na chwilę, z powodu bólu żołądka, przerwałam pisanie
i zajrzałam do Twoich ostatnich dwóch listów (zabieram je do domu, czytam po parę razy, nigdy nie chcę odpowiadać natychmiast i efekt jest taki, że dwa ostatnie już bardzo długo są bez odpowiedzi).

Trudno jest mi w liście pisać o Bogu. Rozmowy o Bogu to poważna rzecz i trzeba odpowiedniego momentu, by to robić.
Wierzę w Boga i ponadto zdaję sobie sprawę z tego, jak ważną rzeczą dla nas Polaków było i chyba jest to, że w większości jesteśmy chrześcijanami. Ważną kulturowo i cywilizacyjnie. Ale o tym może innym razem, jak też innym razem o powołaniu, które zawsze było dla mnie godne roztrząsań i choćby chwili zastanowienia.
Boleję nad tym, że nie chodzę do kościoła (zawsze zostawiałam to na jakieś potem). Martwi mnie fakt, że nie znam kalendarza kościelnego, właściwienie znam dokładnie obrządku i prawie zapomniałam "Zdrowaś Mario". Właściwie jest to karygodne już nie ze względu na karę Bożą, która jest zawsze jakoś na tyle odległa, że trudno się nią przejąć, ale ze względu na to, że jestem Polką, chrześcijanką, że skończyłam jeden z lepszych Uniwersytetów w tym kraju. No cóż, wszystko chyba przez własne niechlujstwo i też przez to, że dziś nikt nie przywiązuje wagi do tej mojej niewiedzy. Co za powszechny brak kultury! Trzeba się tego wstydzić!

Zawsze mam jakieś opory, by pisać czy mówić o sobie, chociaż, niewątpliwie, często to robię. Nie lubię tego (to za mało powiedziane). Właściwie chyba trochę się tego boję, jakkolwiek niewiele mam do ukrycia, właściwie na dobrą sprawę Nic zupełnie. Ale nie chciałabym by ktoś zajrzał do moich intymności...

Pytasz mnie, czy coś podobnego przeżyłam będąc w Twoim wieku, czy podobnie czułam? Nie wiem, czy będzie Ci przykro (mnie zawsze jest przykro i głupio, kiedy widzę, że coś nie jest moim własnym i osobistym odkryciem), ale tak. Widziałam świat podobnie jak Ty, chciałam być i byłam bezkompromisowa (Teraz zawsze największą i najbardziej - niedobre, brzydkie, staromodne i melodramatyczne słowo, ale tu na miejscu - tragedią jest dla mnie kompromis. A jest jej coraz wiecej. Gorzej, to nie ja panuję nad życiem, ale ono nade mną!).

Nie mam marzeń (może jedno, ale się go wstydzę, chociaż wcale nie jest ono przyziemne) może tylko jakieś plany. Chciałabym się nauczyć francuskiego, jeszcze wcześniej napisać w końcu pracę magisterską. To dla mnie obecnie najpoważniejsze z rzeczy.

Twój drugi list (ostatni). Piszesz w nim o chłopcu, który ma na imię Jurek. Zupełnie tak, jak mój były narzeczony. Czasem chciałabym napisać do niego list, ale to już duży mężczyzna (40 lat) i boję się, że wyśmieje lub, jeszcze gorzej, nie odpisze.
To tyle Bay. Do następnego listu.
M. J.
(...)"


"Kochana Bay,
martwiłam się już, że Cię ciężko przestraszyłam tymi "wykładami" z literatury, że Cię tak zanudziłam, że nie będziesz chciała już do mnie przyjść.
Dobrze, że napisałaś - myślałam o Tobie w tym tygodniu, martwiłam się o to, jak u Ciebie w szkole i jak w ogóle.
Wpadnij w tym tygodniu, kiedy zechcesz. A może miałabyś ochotę przyjść do mnie w najbliższy piątek na godz. 18 - będą moi znajomi, przyjaciele i ukochany Jurek, o którym pisałam Ci już chyba, że ma zwyczaj mawiać: "Boże jaki jestem piękny i skąd mi się ta uroda bierze?". Chciałby Cię poznać i ja chciałabym Ci go pokazać.
(...)
Wracając do piątku: mogłabyś u mnie zostać mniej więcej do 21- (rodziców trzeba będzie uprzedzić) i któreś z nas - Jurek lub ja - odprowadziło by Cię na dworzec do pociągu. Zresztą będą i inni mili ludzie.
Więc gdybyś miała ochotę, serdecznie zapraszam. Ponadto oczywiście wpadnij wcześniej
Balbina
(...)"

- Eee! On nie ma jajec! - ojciec wyrażał swoje rozczarowanie Krystianem do Bay.
Nie rozumiała, czy po to żeby go zaczęła moralizować - że jej chłopak wszystkiego ma w sam raz jak na jej wiek, czy ojciec chce stracić te poglądy przez wysłuchanie podniecających opowieści z życia córki, czy przeciwnie - oczekuje od niej zmiany chłopaka na takiego, który by ją stosunkował, żeby sprawić przyjemność jej ojcu... Wszystko jedno! Coraz częściej dochodziła do wniosku, że ojciec w swoich wymaganiach potrafi być jeszcze straszniejszy niż matka. Nie słyszała o ojcach, którzy mają taki rodzaj zmartwień o dzieci. Nie słyszała o ojcach, którzy biją swoje dzieci kanciatymi "kijaszkami", co robił z jej bratem. A przecież już się nie upijał tak często, ani nie palił papierosów, bo jakiś lekarz nastraszył go, że jest bliski śmierci.
Matka weszła do pokoju z dużą ilością krwi w twarzy, jakby słowa męża zgorszyły ją po dopłynięciu do kuchni przedzielonej przedpokojem. Niemniej z tego co miała do powiedzenia nie dało się tak wywnioskować:
- Jak się nie dba o własny wygląd, to się ma! Byś się najpierw przyjrzał jak wygląda twoja córeczka, to byś się tak nie dziwił. Nie umaluje się to porządnie! Nic takiej Kobiecości w sobie nie ma. Włosy jak strąki - zamiast iść się ładnie obciąć do fryzjerki, to tak je upitoli, upitoli tymi nożyczkami po swojemu.
Bay była szesnastolatką i z kosmetyków rzeczywiście używała jedynie czarnej kredki matki do podkreślania dolnej powieki od wewnątrz, co robiło sporo dziewczyn. Kobiety mocno umalowane, fryzujące się tapirowaniem i lakierem, z często zmieniającym się kolorem włosów, kojarzyły jej się okropnie, bo z matką. Miała świadomość, że był to ich wygląd "wyjściowy", równoważący ten o wiele trwalszy - z piorunem w zmęczonych piórkach, czy papilotami ze starych szmatek, ewentualnie różnokompletowymi wałkami i nieodzownym umundurowaniem w postaci jakiejś starej nylonowej halki na sobie - żeby nowe się nie niszczyły i tym bardziej codzienne ubrania. Matka szlafroka nie miała, aby przypadkiem nie naśladować ojca. Ojciec cały dzień poza pracą spędzał w slipach zasłoniętych jedynie wytartym szlafrokiem, wywołując tym w najwyższym stopniu obrazę małżonki, wnioskując z awantur o to. "Brudne gacie" dawały się wyeliminować dopiero do spania, co poniekórzy mogliby uznać za nadmiar uczynności wobec żony...
Niewłaściwa fryzura córki jako czynnik odpychający mężczyzn nie przekonywał ojca. Od biedy mógł się zgodzić na przymierzenie do Bay własnych wstrętów wobec płci przeciwnej, jeśli to nie o brak jajec tamtego chodziło:
- Nie żre! Wygląda jak śmierć na chorągwi!
- Wszystko trzeba pod nos postawić, bo ma dwie lewe rączki i błękitną krew! - matka domagała się wykluczenia swojej winy za brak tkanki tłuszczowej córki.
"Błękitna krew" bardzo groźnie skojarzyła się ojcu ze zbzikowaną siostrą teściowej, mającą się za arystokratkę, od czasu przelotnej znajomości z podrywaczem, pozującym przed nią na niegdysiejszego hrabiego.
- To w twojej rodzinie jest pełno wariacisków! - nie życzył sobie wiązania z córką o wątpliwym zdrowiu psychicznym.
Dla Bay kontekst rozmowy polegający na łączeniu jej tuszy z wytykaniem zaburzeń psychicznych, polegających nie wiadomo na czym konkretnie, był znajomym refrenem ustaleń rodziców - czym ich kompromituje. Dołożenie aspektu, że jako tęga byłaby atrakcyjna dla mężczyzn, w odróżnieniu od rzekomego stanu obecnego - nieatrakcyjności, sprowadziło dowód istnienia jej zdrowia psychicznego do wzięcia u mężczyzn. Rodzice Bay nie zasługiwali na żadne dowody "zdrowia" córki, żadne rozmowy, a sam dźwięk ich głosów napawał ją odrazą. Co, według nich, miała prawo robić dla siebie, skoro nawet kochać się z Krystianem miałaby dla dowodzenia, że jej rodzice nie mają powodu do kłótni?
Matka tracąc przewagę w "dyskusji" ponownie zczerwieniała - co ona miała wspólnego z tą rodziną, którą jej wypominał? Robił to specjalnie, żeby pamiętała jak to nikomu w tej rodzinie nie była potrzebna! Jego na czas nauki wzięła do siebie ciotka z miasta! A zuczył się, pewnie z tej mundrości rodzinnej!
- A niby na czyj grób jeździsz do Tworek na Wszystkich Świętych - nie wujka?! - wszystko co mogła powiedzieć było niewystarczającą równowagą za całe jego chamstwo.
Widząc bliskość szału żony ojciec miał zwyczaj gwałtownie się odprężać popadając w śmiech, i tym razem to go dopadło. W zmienionym nastroju odpowiedział tonem naigrywającym się oznakami jej frustracji, i próbując przytulać żonę:
- Kochanie, nie denerwuj się!
- Odejdź skurwysynu!
- Kochanie, choć do mnie...
- Odejdź, bo cię zabiję!
Ojciec zaczął prawie płakać ze śmiechu, gdy żona nie dawała sobie rady z uwalnianiem się z jego objęć, wykrzywiając przy tym niemiłosiernie twarz. Własna dobroć za agresję żony przypominała mu biblijne nakazy odpłacania dobrem za zło, tak wyraźnie się objawiające...
- Kochanie, skarbie jedyny... - jego nastrój był sileski.
- Odejdź mendo jebana - odejdź! Co żeś się uczepił?
Wyobrażenie swojego "uczepienia" uświadomiło Mścisławowi, że to samo widzi Bay, więc uznał za stosowne je zwolnić tworząc na dodatek usprawiedliwienie wyzwisk ze strony matki:
- Kompletne wariacisko! - wrócił do irytacji.
Zelżenie atmosfery - że już nikt nikogo nie będzie zabijał w sporze o źródło "nienormalności" Bay, pozwoliło jej przerwać bezwiedne pilnowanie bezpieczeństwa rodziców i wywołało natychmiastową potrzebę zamknięcia w swoim pokoju - miała lekcje do odrabiania, które absolutnie nie potrafiły zapobiec wysłuchiwania nawiedzonych pomysłów o tym, co uczyni ją podobną do ludzi, ale przynajmniej zmniejszały narażenie na jeszcze jeden strach - szkolny przed ocenami, a w każdej postaci miała go już po dziurki w nosie. Nienawidziła szkoły za nierozumienie tego!
- Dla mnie to ty się nie uczysz... - matka zdążyła jeszcze wytknąć córce jakąś sobie rozumianą stronniczość, w drodze do kuchni, tak żeby nie usłyszał jej mąż.


Krystian, siedzący na podłodze i podpierający plecami szafę w pokoju Bay, najpierw starał się przypomnieć jej ich wczorajszą rozmowę po filmie, który razem obejrzeli w kinie, by nagle zacząć coś motać:
- Bayeczko, uwierz mi - zaklinam cię, że ja nigdy dotąd - nigdy, nie myślałem o tobie w ten sposób...
Bay zbaraniała - dało się z tego zrozumieć tylko tyle, że gdyby Krystian miał wcześniej takie myśli o niej, jak obecnie, to powinno to wpływać na jej negację... Albo - na co? Czemu miało zapobiec zaklinanie jej wiary w niego? Jak jeszcze powtórzy kwestię z oddzielania od nich Jurka - wybierz jednego z nas, bo to cię obraża - albo coś podobnego, odwołującego się do jej szanowania samej siebie, to znowu zostanie sama...
- W jaki sposób, Krystusiu? - miała nadzieję uczepić się deski ratunku, że chodzi rzeczywiście o jakieś myślenie naganne - niezgodne z prawdą, z którego mogaby go uwolnić, bądź pośmiać się wspólnie.
- Dopiero, kiedy powiedziałaś o tych dwóch sapiących osobach... W tych spodniach wyglądałaś tak podniecająco...
Ilość usprawiedliwień - skąd wzięły się jego myśli - wyraźnie dała się mnożyć, ale z czego Krystian się usprawiedliwia, i kogo za to obwinia, było już jasne. Czy ona też powinna była teraz się usprawiedliwiać i znaleźć winnego? Przecież ona też czuła. Od początku, a nie przez to, że ktoś coś powiedział, czy założył obcisłe spodnie. Jeżeli, w jego kategoriach, w tym co czuła, było coś do potępiania, to już nie musi tego czuć... I nawet nie umie - nowe postrzeganie Krystiana jak na komendę uniemożliwiło tą zdolność.
- To jest nasze ostatnie spotkanie. Nie chcę się z tobą więcej spotykać - Bay było doskonale obojętne, co z tego zrozumie Krystian, poza tym co powiedziała.
- Nie rób mi tego!
Niczego nie robiła Krystianowi, on jej nigdy nie czuł, więc nie miał nad czym ubolewać.
- Daj mi jeszcze szansę! - Krystian stał nad nią i wydawał się Bay umiejscowiony w jakiejś dobrze sobie znanej roli, która mu odpowiadała.
- To nie ma sensu - Bay wiedziała co czuje.
Jej zawód był dokonany, nie miała już na co czekać. Jak teraz Krystian miałby ją przekonać, że jest spontaniczny, prawdziwy, a nie wyrozumowany? Bo ona udzieliłaby mu na to zgody? To było nienaprawialne. I to była jej strata, a nie jego.
- Zgódź się żebyśmy zostali przyjaciółmi. Nie zatrzaskuj mi furtki, bo oszaleję.
Naprędce nie przychodził jej do głowy powód odmawiania przyjaźni. A i on wyjdzie wreszcie!
- Możemy zostać przyjaciółmi - przystała.
- To - do zobaczenia - Krystian pożegnał się w progu pokoju nie ośmielając podać ręki, jak to robili dotychczas.
- Cześć - tak samo zrobiła Bay.
Wyszedł zamykając za sobą drzwi.

Dwa lata uniesienia i oczekiwania na bliskość zamieniły się w przeszłość, ale dusza Bay chorowała z tego powodu jedynie do nocy - przyśnił jej się Jezus Chrystus z pretensjami, że ona pozwala sobie zbawiać nawet tych na których On nie może patrzeć...
Rano czuła się silna, nie miała sobie nic do wyrzucenia, przynajmniej jeśli chodzi o Krystka, o ile nie o wszystkich mężczyzn.

Upominanie się Krystiana o przyjaźń Bay przyjmowało tak udziwnione formy, że tylko utwierdzało ją w racji z ucięcia związku.
Najpierw nadszedł dramatyczny list opisujący szkody na jego duszy spowodowane zerwaniem, który Bay odczuła jako fanfaronadę, zamiast znajomą sobie przyjemność. Zaskoczona swoim odbiorem, aż przejrzała wszystkie jego dotychczasowe listy - czy już wcześniej nie było w nich fałszywych tonów - pod imaginowanego przez niego czytelnika, a nie do niej. Teraz w każdym z nich dało się podkrelić nadęte fragmenty, kronikujące własną ofiarność dla niej. Nawet w tym pierwszym, który tak ją powalił, było coś z takiego Krystiana jakiego nie potrafiła tolerować. Już.
Po dłuższej przerwie w jego najściach nadeszła pożegnalna widokówka bez podpisu, sugerująca pogrzeb - przedstawiała kobierzec wieńcy pogrzebowych ku czci poległych żolnierzy... Bay nie chciała rozmawiać, pisać, wyjaśniać czy to od niego. Dzięki temu mogła o tym jakby mniej wiedzieć - ludzie nawet wspomnienia o sobie potrafią zepsuć.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...