Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

"Prawdziwe Szczęście"


Rekomendowane odpowiedzi

Nie jest to moje pierwsze opowiadanie, ale że na poważnym forum (sapkowski.pl) swoją twórczość umieszczałem tylko raz, postanowiłem najpierw spróbować w Debiutach. Życzę miłej lektury!

- Nie żyje – rzekł do siebie wyraźnie zdziwiony, niewysoki mężczyzna ubrany w biały fartuch i poplamione pomarańczową substancją spodnie. Klęczał nad ciałem nieprzytomnego, rzekomo martwego młodzieńca i sprawdzał, czy ten spełnia jakiekolwiek warunki żywej istoty. – Nie wierzę, że w przeciągu dwóch tygodni w tak idiotyczny sposób można stracić trzech czeladników.
- Poczekaj, sam go zbadam – odpowiedział medyk, który właśnie wszedł do pomieszczenia, gdzie od lat przeprowadzano najróżniejsze eksperymenty. Zbliżył się do leżącego na ziemi i rozpoczął typowe oględziny, które zawsze pomagały mu w wystawieniu dobrej diagnozy. Po kilku minutach uciskania, sprawdzania oddechu i badania poparzonej twarzy czeladnika, lekarz schował wszystkie przyrządy, którymi sprawdzał stan zdrowia pacjenta, po czym ciężko usiadł na jedynym w tym pomieszczeniu krześle, ustawionym w najbardziej zakurzonym kącie domu alchemika.
- Jak zwykle się myliłeś, drogi Baldarze – rzekł uśmiechnięty, w ogóle nie przejęty losem leżącego na ziemi młodzieńca. – Kiedy go badałeś, jeszcze żył. Kiedy ja zaczynałem, także miał objawy żyjącej istoty. No, ale… trudno, musisz znaleźć sobie nowego ucznia.
- Gubernator zabije mnie, gdy się dowie – odparł alchemik drapiąc się po zarośniętym podbródku. – Chociaż ostrzegałem go, że przydzielanie mi czeladników może się skończyć niezbyt ciekawie.
- A co tak naprawdę się stało? Znowu węgiel? – zapytał obojętnie medyk, strzepując z rękawa żółtą substancję, która nie wiadomo czemu kapała z sufitu.
- Siarka – odpowiedział krótko Baldar. – Nastały dziwne czasy, drogi Altarze – dodał po chwili ciszy. – Tłumaczyłem mu, żeby nie brał się za eksperymenty z siarką bo nie jest do końca oczyszczona. A ten młokos za wszelką cenę chciał mi pokazać, że sobie poradzi bez oczyszczania. No i nie wyszło – alchemik zaśmiał się. – Dziwna ta młodzież, nieprawdaż?
- Mówisz, jakbyś miał na karku pięćdziesiątkę – odrzekł Altar. – A brakuje ci do niej dobrych dwudziestu wiosen.
- Zamiast wyliczać, ile mam lat, może zastanowiłbyś się, co zrobić z tym ciałem… - odgryzł się alchemik spoglądając na leżącego na ziemi młodzieńca. – Słońce powoli zachodzi, a piwa w karczmach ubywa. A pewnie planujesz się wybrać do jednej z nich?
- Czytasz w moich myślach, przyjacielu – medyk wybuchnął śmiechem. – Ale na razie wróćmy na ziemię.
Nastała cisza, którą dopiero po chwili przerwał Baldar.
- Może zakopiemy go u ciebie w ogrodzie? – zapytał. – Zawsze możesz powiedzieć, że krety ci ziemię rozkopały.
- Nie lepiej wyprawić mu porządny pogrzeb, jak dwóm poprzednim? – odparł chłodno Altar, na poważnie odbierając żart alchemika. – Stary gubernator zobaczy, że czeladnicy nie mają u ciebie szans i nie przydzieli ci kolejnego.
- Gorzej jeśli jednak…
- Bądź dobrej myśli, przecież staruszek zrozumie, że nie ma sensu tracić bez potrzeby młodych ludzi.
- Wiesz, że często wpada na idiotyczne pomysły. Może tym razem tobie przydzieli pomocnika – alchemik uśmiechnął się.
- Wtedy zrezygnuję ze swojej pracy – medyk odwzajemnił uśmiech. – Czas na mnie – dodał wstając i jeszcze raz otrzepując z rękawa dziwnie wyglądający, gęsty płyn. – Jak trafnie zauważyłeś, browaru ubywa, a człowiek musi czasem odpocząć.
- Idź więc, ja dojdę do ciebie później. „Ciężka Sakwa”, mam rozumieć?
- Jak zawsze – odparł Altar i opuścił dom alchemika.


Karczma „Pod Ciężką Sakwą” mieściła się w najbogatszej dzielnicy miasta i, oczywiście, to tam znaleźć można było najdroższe i wręcz doskonałe piwo. I nie tylko piwo. Zbierała się tam bowiem cała śmietanka, od szanowanych obywateli do nie oszczędzających swych sakiewek podróżnych.
Medyk jednak zaraz po opuszczeniu domu alchemika postanowił się udać do jednej z biedniejszych spelun, pełnych opryszków, złodziei i innych niebezpiecznych typków. Potrzebował pieniędzy, a że za pomoc mu płacono, wiedział gdzie pracy szukać. Szczerze mówiąc, jeśli tylko by chciał, mógłby dorobić się małej fortuny, ponieważ w zapomnianych przez straż i prawo, biednych tawernach bójki wybuchały co kilka minut, często kończąc się wyjątkowo krwawo.
Altar ruszył więc w stronę starej dzielnicy, gdzie kiedyś mieścił się sławny na całe królestwo port. Teraz jednak, z biegiem czasu, zamieniał się w coraz brzydszą przystań, w której kłębili się najbiedniejsi z mieszkańców. Nawet rybacy omijali to miejsce – woleli sprzedawać swój towar w nowym porcie, gdzie przez cały dzień panował ruch i gwar.


Gurlav i jego speluna znane były w całym kraju. I to bynajmniej nie z gościnności i szacunku dla klientów. Gurlav w przeszłości był jednym z największych opryszków na kontynencie, który złamał chyba wszystkie możliwe prawa: od kradzieży, morderstw i wyłudzeń, do uprawiania nekromancji w miejscach publicznych. Nikt nie wiedział, czemu nie trafił on do najgłębszych królewskich lochów i nikt nigdy nie śmiał go o to zapytać – dla własnego bezpieczeństwa. A jego speluna? Duża, nie zadbana knajpa, cuchnąca odchodami i wymiotami, które rzadko kto sprzątał z drewnianej podłogi. To jednak nie przeszkadzało marginesowi społeczeństwa, dla którego miejsce to było wymarzoną placówką, by w spokoju się upić, a który każdego wieczora zapełniał tę tawernę.
Kiedy Altar pchnął drzwi i wszedł do środka, kilku upitych mężczyzn spojrzało na niego spode łba. Medyk zignorował ich i pewnie ruszył w stronę lady znajdującej się po lewej stronie pomieszczenia; wiedział, że nie może okazać swego strachu, ponieważ chciał tej nocy wyjść z tawerny zdrowy, a nie zostać wyniesiony z połamanymi kośćmi.
Odór, na który składały się zapachy trunków, ludzkich wnętrzności i odchodów wyprowadził go z równowagi i przyprawił o mdłości, lecz jeszcze przed dotarciem do barmana Altar zdołał wrócić do siebie.
- Jednego „Pirata” – rzekł ochryple, gdy stanął przed chudym, odzianym w proste robocze ubranie karczmarzem.
- Ciemnego czy szybkiego? – odpowiedział mu pracownik Gurlava wycierając szarą szmatą brudny kufel.
- Że co? – Altar nie krył swojego zdziwienia. Zawsze był tu jeden rodzaj „Pirata”, ciemnego piwa o wyjątkowo mocnej goryczce. Medyk od tygodni dobrze wiedział, że w tej cholernej spelunie nie dostanie nic więcej, niż „Pirata”, bądź „Świętego Paladyna”. I był prawie pewny, że w tej chwili barman nie brał go na poważnie. – Robisz ze mnie idiotę, drogi panie?
- Mieliśmy dostawę – karczmarz uśmiechnął się widząc zdumienie na twarzy klienta. – „Ciemny Pirat” to stare piwo, a „Szybki Pirat” to browar tak mocny, że zwali cię z nóg po kilku małych kuflach.
- To daj pan „Paladyna” – medyk zaśmiał się i zaczął grzebać w zawieszonej u pasa sakiewce.
- Trzy drany – rzekł barman, stawiając przed Altarem kufel jasnego piwa. – Jasne tańsze, bo ma jakieś dodatki... A i wie pan – dodał, kiedy wziął należną zapłatę – reklamacji się tutaj nie przyjmuje.
Medyk nie odpowiedział, tylko wziął naczynie napełnione dziwnie mętnym, złocisty trunkiem i zasiadł przy jednym z najbliższych stolików. Stamtąd miał widok na całą spelunę i mimo wielkiego tłoku mógł bez problemu dojrzeć mężczyzn nawet po drugiej stronie pomieszczenia.
Po chwili bezcelowego rozglądania się Altar przyłożył kufel do ust i łyknął dużą ilość browaru. Niemal od razu po zasmakowaniu trunku wypluł go na nieco zbutwiałą podłogę, po czym pod nosem zaczął wyklinać swoją głupotę. Zawsze brał „Pirata”; chęć eksperymentowania, zwłaszcza w wypadku trunków, nigdy nie wychodziła mu na dobre.
- Pan nie bierze „Paladyna”, przyjacielu – usłyszał za sobą głos najprawdopodobniej upitego mężczyzny. Obrócił się gwałtownie i zobaczył przed sobą typowego moczymordę; zarośniętego, śmierdzącego, ubranego w brudne szmaty, koło czterdziestki. Mimo wszystko postanowił wdać się w rozmowę, ni to dla swojej przyjemności, ni dla satysfakcji pijaka. Miał po prostu nadzieję, że uda mu się dowiedzieć czegoś przydatnego.
- Właśnie poczułem – odparł po chwili ciszy. – A co pan polecasz?
- Nic z tej cholernej speluny – odpowiedział wstawiony mężczyzna i ochryple się roześmiał. Altara uderzył okropny odór wydobywający się z ust pijaka. Powstrzymał jednak wymioty i próbował podtrzymać zapowiadający się wyjątkowo drętwo dialog.
- To skąd? Z którejś z bogatszych... – dalsze słowa zagłuszył odgłos krzesła uderzającego o ścianę. To jeden z opryszków, miejscowy morderca imieniem Saran, nie wytrzymał nerwowo i cisnął drewnianym stołkiem w stronę bogatego cwaniaczka z górnej części miasta, gdyż ten zbyt długo przechwalał się swoimi umiejętnościami w walce. Jednakże chybił.
Oboje wyciągnęli swe miecze i stanęli naprzeciwko siebie, dzieleni jedynie kilkoma taboretami leżącymi na podłodze.
- Teraz pokażesz mi, jak w praktyce wyglądają twoje wspaniałe cięcia – rzekł Saran, którego w walce na miecze nie pokonał nikt od dobrych kilkunastu miesięcy. Na twarzy jego przeciwnika, zwanego Hallorem, wyraźnie malował się niepokój, bogacz jednak chciał obronić swój honor i ochoczo stanął do pojedynku.
Najpierw zaatakował morderca. Swoim szerokim mieczem potężnie uderzył od lewej strony, po czym wyjątkowo szybko uniósł broń do góry i ciął celując w głowę przeciwnika. Ten jednak, mimo że nie bez trudu, sparował oba ciosy i wykonał obrót, który zakończył się atakiem na prawe ramię Sarana. Morderca odbił cios najmocniej jak potrafił i widząc wahanie w oczach Hallora, kopnął go w podbrzusze i powalił na ziemię. Bogacz jęknął z bólu, miecz wyślizgnął się z jego spoconej dłoni. Mężczyzna jednak w porę zdążył przeturlać się na bok i zabójcze cięcie wycelowane w szyję natrafiło na opalone przedramię Hallora. Ten po raz kolejny jęknął, po czym stracił przytomność po silnym uderzeniu rękojeścią w jego wysokie czoło.
- Jest tu medyk? – zawołał Saran obracając się do zebranych w spelunie. – Żal idioty, nawet miecza nie trzyma jak trzeba – zaśmiał się.
Altar bez słowa wstał i ruszył w stronę nieprzytomnego bogacza. Po kilku minutach oględzin wyciągnął z sakiewki Hallora równą kwotę wysokości osiemdziesięciu pięciu dranów i usiał na najbliższym nie połamanym krześle.
- Co z nim? – zapytał Saran, który, nie wiadomo czemu, interesował się losem bogacza.
- Umrze – medyk odparł obojętnie, jak zawsze gdy mówił o przebadanej osobie. – Masz magiczne ostrze, które w otwartej ranie pozostawia truciznę.
Na twarzy opryszka pojawił się wyraz zdziwienia. Odkąd Gurlav rzucił zaklęcie na jego miecz, nikt nie wiedział dlaczego nic nie znaczący w przestępczym świecie mężczyzna nagle stał się najpewniejszym i najlepszym mordercą w okolicy. A teraz, w najgorszej tawernie miasta, zjawił się medyk, który bez problemu zrozumiał, dlaczego Saran walczy tak pewnie i skutecznie.
Morderca nie bał się jednak, że straci swój honor. Był pewny, że większość świadków jest na tyle głupia, iż nie zrozumie nic z tego, co powiedział medyk. I tak rzeczywiście było; złodzieje, niedoświadczeni hazardziści i reszta opryszków oraz pijaków znajdująca się w spelunie prezentowała tak niski poziom inteligencji, że aż przykro było patrzyć na ich tępe twarze.
- Jesteś wyjątkowo bezpośredni, drogi panie – rzekł po chwili ciszy Saran. – Mówisz z zupełną obojętnością, że ten człowiek umrze... Tak zachowuje się zabójca, nie medyk.
Altar spojrzał na niego ze złością; nie lubił, kiedy ktoś wytykał mu jego największą wadę, tym bardziej, gdy w tym wypadku była to obca osoba. Jednak z drugiej strony na jego twarzy dostrzec można było spore zaskoczenie – kto jak kto, ale żeby zabójca zwracał uwagę obojętnemu medykowi? To oznaczałoby, że zachowanie Altara jest zdecydowanie niepoprawne. Do tego stopnia, że zauważa to pierwszy lepszy oprych.
- Jeśli zamartwiałbym się każdą ofiarą, nie wytrzymałbym nerwowo – odpowiedział po chwili namysłu. Jednakże myślał zupełnie inaczej i w jego głosie można było wyczuć wahanie. Saran wziął go za rękaw i wyprowadził z karczmy; kiedy znaleźli się na zewnątrz, morderca ściszonym głosem rozpoczął rozmowę, która miała zupełnie zmienić dalsze postępowanie medyka.
- Widzę, że odebrałeś moje słowa tak, jak chciałem – rzekł opryszek. – I mam nadzieję, że dadzą ci wiele do myślenia – uśmiechnął się.
- Jesteś pan pierwszą osobą, która powiedziała mi to tak bezpośrednio – odrzekł Altar, drapiąc się po nieogolonej brodzie. – Dlatego to do mnie dotarło... przynajmniej po części – dodał szybko.
- Myślisz, że jestem zwykłym zabójcą, co? Ale to dzięki mnie zarobiłeś kilka groszy i dobre słowo, dajmy więc na to, że jesteś moim dłużnikiem – Saran zaśmiał się. – Nie powiesz nikomu o tej truciźnie, a ja udowodnię ci swoją wartość - wyjawię ci coś, czego sam Gurlav się nie domyśla.
- Niech będzie – medyk dla potwierdzenia zawarcia układu wyciągnął do przodu swoją dłoń którą zaraz uścisnął morderca.
- Szczerze mówiąc, nigdy nie zabijałem dla przyjemności. Byłem biedny niczym wieśniacy z okupowanych terenów, dlatego zwróciłem się o pomoc do Gurlava. On zaklął tą cholerną broń, by zawsze zostawiała w ciele truciznę, czegoś musiał się domyślić. W zamian miałem przynieść mu część pierwszych zysków... No i tak zaciągnąłem się do przestępczej gildii, o której istnieniu na pewno słyszałeś. A mój sekret? Odchodzę, że tak powiem, na emeryturę – zakaszlał. – Nie chcę zabijać więcej niewinnych osób, bo mnie to nie bawi. Pojadę pierwszą lepszą karawaną do królestwa, w którym gildia nastawiona jest złowrogo do przestępców z innych stron. Będę miał gwarancję, że nikt stąd mnie tam nie znajdzie. A sam będę żył jak zwykły obywatel...
- Zawsze o tym marzyłeś, prawda? – Altara niespodziewanie zaciekawiła historia Sarana. Nikt nigdy nie zwierzał mu się w taki sposób, tym bardziej przy pierwszym spotkaniu.
- Chciałem o tym marzyć, ale mając kilka dranów w sakiewce nie mogłem niczego zrobić. Nie wierzyłem, że kiedykolwiek uda mi się normalnie żyć, zwłaszcza że spełnienie takiego marzenia było dla mnie równoważne z cudem.
- Właśnie udowodniłeś, że każdy cel jest do spełnienia.
- Sam wiesz, że śmiertelnie rannego nie przywrócisz do zdrowia. Możesz mu jedynie skrócić mękę – uśmiechnął się szyderczo, jednakże widać było, że udaje. – Swoją drogą, masz jakąś miksturę, tudzież szybko działającą truciznę, która dobije tego bogacza? Nie chcę, żeby cierpiał, mimo że to cierpienie jest największym ludzkim szczęściem. Bo przecież w cierpieniu najlepiej poznać ludzi, nieprawdaż?
- Rzeczywiście... – Altar dopiero teraz zauważył, że morderca rzeczywiście jest innym człowiekiem, niż większość członków przestępczych gildii. – Takim ludziom jak ty powinno się wybaczać zbrodnie – zaśmiał się, po czym z dużej kieszeni, w której nosił najważniejsze lekarskie przyrządy i mikstury, które mogły się przydać o każdej porze dnia, wyciągnął małą buteleczkę. Wręczył ją Saranowi, który wylewnie podziękował; po chwili pożegnali się i rozstali.
Nie minęły dwie minuty, gdy Altara doszedł krzyk aprobaty wydobywający się z wnętrza speluny. To klienci wołali radośnie na cześć zabójcy, który, jak sądzili, za wysoką cenę kupił od medyka truciznę, by efektownie dobić rannego Hallora.


Medyk był niesamowicie zdziwiony. Rozmowa z zabójcą dała mu wiele do myślenia. Zbyt wiele, jak na jego głowę. Zapragnął się upić i zapomnieć o tym, co się wydarzyło. Z drugiej jednak strony chciał poważnie pomyśleć o swoich poczynaniach. Wiedział, że często swoją obojętnością sprawia ból otaczającym go osobom, tym bardziej jeśli jest pewne, że chory bądź ranny umrze.
Rozmyślając, czasem mówiąc coś do siebie, zaszedł do swego niewielkiego, murowanego domu. Siadł na łóżku, oparł się plecami o ścianę i ledwie wyciągnął nogi na ustawionym w pobliżu stołku (do tego zresztą przeznaczonym), kiedy przez otwarte drzwi do pomieszczenia wbiegł młody chłopak.
- Pan pomoże! – krzyknął zrozpaczony, opierając się o kolana i ciężko dysząc. Po krótkiej chwili podniósł głowę i Altar mógł dostrzec w jego oczach łzy. – Moja mama leży ciężko chora, jest z nią bardzo źle – dodało dziecko ściszonym głosem.
- Gdzie mieszkacie? – zapytał medyk podnosząc się z łóżka i obejmując chłopca ramieniem. – Co się mamie stało?
- Pan ze mną pójdzie, mieszkamy w biedniejszej dzielnicy.
Oboje szybkim krokiem ruszyli w stronę drzwi, które po chwili zamknęli od zewnątrz. Następnie forsownym marszem, który chłopiec wytrzymał bez problemów, dotarli do celu – niedużej, drewnianej chaty zbudowanej w najuboższej części miasta.
- To ona – rzekł chłopiec chudą ręką wskazując śpiącą na łóżku kobietę.
Dobrze widać było, że chora cierpi. Pot zrosił jej czoło, długie włosy w nieładzie leżały na wypełnionych słomą poduszkach. „Musiała nie wstawać od tygodni” – pomyślał Altar, po czym podszedł do łoża by dokładniej zbadać pacjentkę. Ręce miała zimne, mimo że głowa rozpalona była wysoką gorączką.
- Jest pan medykiem? – zapytał dorosło brzmiący głos. Altar odwrócił się i dopiero teraz ujrzał stojącego w drzwiach do drugiego pokoju mężczyznę.
- Tak – odparł krótko zmieszany lekarz. Po chwili dodał jednak – Przyszedłem najszybciej jak mogłem. Ten chłopiec mnie przyprowadził – wskazał na wpatrzone w łoże dziecko, które opierało się o wejściowe drzwi.
- To mój syn, Berek – rzekł mężczyzna. – A ja nazywam się Merdian. Co z nią będzie? – spojrzał na śpiącą kobietę.
Altar nie odezwał się, tylko rozpoczął sprawdzanie stanu chorej. Już na pierwszy rzut oka wiedział, że jest bardzo źle. Chciał się jednak upewnić i dokładniej sprawdzić, co jest przyczyną choroby. A mimo młodego wieku - bo przeżył tylko trzydzieści dwa lata - posiadał pozwalające na to umiejętności.
Nie minęło kilka minut, kiedy do głębokich kieszeni medyk spakował wszystkie narzędzia, których używał podczas oględzin, po czym usiadł na drewnianym taborecie, spojrzał na Merdiana i westchnął.
- Umrze... – rzekł głosem innym niż zawsze, kiedy ogłaszał diagnozę, jednak można było wyczuć w nim nutkę obojętności. – Umrze, jeśli się jej nie pomoże. Zostało jej kilka dni, no... może tydzień.
- Jak można jej pomóc? – zapytał Merdian, nerwowo wciągając i wypuszczając powietrze.
- Alchemik Baldar zawsze ma przy sobie kilka buteleczek z lekarstwami. Berku, biegnij jak najszybciej do karczmy „Pod Ciężką Sakwą” i tam o niego zapytaj. Gdy się z nim spotkasz, w imieniu medyka Altara poproś o „mewią trutkę”. Będzie wiedział, o co chodzi.
Chłopiec bez pytania wybiegł, a medyk schował głowę w dłoniach i westchnął. Ciężko opisać, co wtedy czuł. Bał się tego, co działo się właśnie w jego sercu – dawny medyk z zimnego lekarza powoli przemieniał się w zwykłego człowieka.
- Zachodzą w tobie wielkie przemiany, drogi medyku – rzekł Merdian. – Z zewnątrz widać to doskonale.
- To dlatego, że próbuję zrozumieć to, co teraz czujecie.
- To dlatego, że próbujesz zrozumieć istotę cierpienia – poprawił go mężczyzna, zbliżając się do łóżka i siadając na nim wyjątkowo delikatnie, by nie zbudzić chorej. Przez chwilę siedzieli tak w krępującej ciszy, po czym Merdian znów podjął rozmowę.
- Wiesz, czego najbardziej zazdroszczą nam aniołowie? – zapytał.
- Nie mam pojęcia – odparł medyk. – Nigdy nie interesowała mnie teologia.
- Tu nie chodzi o teologię, tylko o to, czego nie rozumie większość medyków. Zazdroszczą nam prawdziwej miłości oraz cierpienia. Tego drugiego bardziej...
- Skąd wiesz, że medycy nie potrafią tego zrozumieć?
- W życiu nieraz miałem z nimi do czynienia. Nigdy nie potrafili uszanować uczuć innych, nawet w najtrudniejszych momentach. Kiedy zachorowała moja żona, prosiłem o pomoc ponad pół tuzina tutejszych lekarzy. Ty jesteś pierwszym , który pomógł. Inni mówili, że poniżej ich godności jest przychodzenie do tej dzielnicy. Śmiali się, gdy tłumaczyłem im, jak krwawi me serce. A krwawiło dlatego, że nie mogłem pomóc ukochanej kobiecie.
- Żyjemy w trudnych czasach, drogi Merdianie – Altar westchnął – Gdyby nie to, że miałem dziś niespodziewaną rozmowę, także bym tutaj nie przyszedł. Jednak dzięki osobie od której się tego najmniej spodziewałem, teraz mogę chociaż próbować zrozumieć ból twojej rodziny.
- I uszanować cierpienie... Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo zbliża ludzi. Gdyby nie ono, moja rodzina już by nie istniała. Przez kłótnie nie dostrzegaliśmy tego, co najważniejsze. Dopiero teraz zrozumieliśmy, że prawdziwym szczęściem jest właśnie cierpienie, które goi najgorsze rany.
- Wierzysz w to, że ona wyzdrowieje? – medyk niespodziewanie zmienił temat. Merdian wiedział, dlaczego. Uśmiechnął się, po czym odpowiedział:
- Wierzę całym sercem. Czemu Tayen miałby ją zabierać do swego królestwa? Jeszcze całe życie przed nami.
Po raz kolejny nastała cisza. Teraz jednak nie krępowała Altara tak bardzo. Potrzebował chwili spokoju, by wszystko przemyśleć, poukładać. Czuł, że jego życie nie będzie teraz takie samo, jak w niedalekiej przeszłości. „A wszystko przez zapchloną spelunę i biedną rodzinę żyjącą w tej chacie” – pomyślał.
Po kilku minutach rozmyślań nad samym sobą postanowił dokładniej przyjrzeć się mieszkaniu. Na tyle dokładnie, ile mógł zobaczyć ze stołka, na którym siedział. Zaraz za wejściem, po prawej stronie stało łóżko, na którym spała chora. Za nim, na małym stoliku leżały porozrzucane kartki. „Zapewne coś związanego z pracą Merdiana” – Altar nie wnikał jednak w szczegóły, lecz kontynuował oględziny. Z lewej strony stało drugie łóżko, nad którym wisiał mały obrazek Tayena, boga światłości. Oprócz tego w pomieszczeniu znajdowało się jeszcze krzesło, na którym właśnie siedział medyk, oraz przejście do drugiego, zapewne jeszcze mniejszego pokoju.
- Mam! – rozległ się krzyk chłopca, który właśnie wbiegł do chaty. Merdian odetchnął z ulgą, widać było jednak, że nadal jest zdenerwowany.
Berek podał Altarowi małą buteleczkę z przezroczystym płynem przypominającym zwykłą wodę. Nic bardziej mylnego! Było to wyjątkowe lekarstwo, którego użycie w przypadku braku poważnej choroby spowodowałoby natychmiastowy zgon.
Medyk delikatnie chwycił fiolkę, odkorkował, po czym podszedł do chorej i wylał całą zawartość na jej szyję. Lekki dreszcz przeszedł jej ciało, oddech stał się spokojniejszy, a gorączka z sekundy na sekundę zaczęła ustępować.
- Będzie spała przynajmniej do rana – rzekł Altar wyrzucając buteleczkę na trawę rosnącą przed chatą. – Nie będę wam tłumaczył, na co chorowała, ponieważ nikt nie zaznajomiony z medycyną tego nie zrozumie. Teraz nic jej nie będzie, rano obudzi się jak nowonarodzona. Pamiętajcie tylko, by nie dotykać lekarstwa. Kiedy wsiąknie do końca, nie będzie śladu po chorobie.
Medyk ruszył w stronę wyjścia, po kilku krokach zatrzymał się jednak i odwrócił.
- Dziękuję, Merdianie – powiedział z wyrazem wdzięczności, jaką do tej pory przejawiał obcym wyjątkowo rzadko.
- To ja ci dziękuję, medyku . Jesteśmy twoimi dozgonnymi dłużnikami.
- Twe słowa były dla mnie zapłatą cenniejszą od góry złota. Niech Tayen was błogosławi.
Altar wyszedł z chaty i wrócił do swego dobrze urządzonego domu. Położył się na niedawno zakupionym łóżku i zapadł w głęboki i przyjemny sen. Śnił mu się Baldar. I gubernator, który przydzielał mu kolejnego czeladnika...


2005-2006 Grzegorz „Ardhad” Juras. Wszelkie prawa zastrzeżone.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...