Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Linie papilarne (dzieje Pawła i Agaty) 11-ta


Rekomendowane odpowiedzi

Zszedł do garażu; odszukał samochód, który miał nazywać swoim – na zaciemnionej przedniej szybie, na bocznych widniało jego nazwisko – jak w taksówce – pomyślał. Dotknął dachu – pojazd otworzył się ukazując wygodne wnętrze. Usiadł, na wyświetlaczu pojawiło się zapytanie – dokąd?. Do domu – odparł. Nie odczuł, kiedy pojazd ruszył, ani kiedy się zatrzymał. Nie zdążył pomyśleć słowa; automatyczna ostryga pękła. Był przed blokiem.
Fajnie jest – dumał. Mogę spać dłużej – podróż do, z pracy trwa sekundy. Tylko jak trafić do Karola? Wyciągnął rękę w kierunku wyświetlacza; nie dotknął; pojawił się krzepiący napis: MENU; pod nim dwie pozycje: CATALOGS oraz SKINS. Nawigacja była prosta – wystarczyło wyciągnąć rękę, by przemieszczać się, gdzie się chciało. Pod CATALOGS były trzy pozycje: World Catalogs, Land Catalogs, Time Catalogs. Wskazał „Land” – wyświetliła się lista kategorii; wybrał PRIVACY. Zawierała tylko trzy pozycje – mógł się domyślić, kto był autorem pomysłu pojazdu i nawigacji!
KAROL
RYSZARD
ZYGMUNT
widniało na wyświetlaczu.
No to do Karola. Nie zdążył zakląć już był pod gmachem gdzie Karol urzędował. Znajome wejście, windy, sekretariat – tym razem inna dziewczyna skierowała go prosto do laboratorium. Przywitał go tam człowiek w masce, kombinezonie basebollisty – Karol. Fakt, że się nie przebrał ucieszył Pawła.
-Mówiłem dwa tygodnie – przywitanie było serdeczne.
-Wiem. Dostałem służbowy samochód. Mówiłem – DOM, a ten mnie tu przywiózł. Możesz coś na to zaradzić?
-Żartujesz chyba. Nie znam się na samochodach i ich kierowcach.
-Nie? W takim razie przepraszam – udał, że wychodzi.
Czekaj! Rysiek pewnie dał ci najnowszy model z autonawigatorem, bez kierowcy. Co jest źle?
Wszystko dobrze tylko słabo się kryjecie. Skoro świeżo upieczony policjant dotarł bez trudu do ciebie.
-Polecę cię śledczemu przy okazji.
-Kontaktujesz się z Ryszardem, konsultujesz z Zygmuntem...
-Skąd wiesz o Zygmuncie?
-Wyczucie. Mam nosa i smak.
-Potrafisz żartować ze swoich przypadłości.
-Dzięki Zygmuntowi nie są tak dokuczliwe. Miał rację. Można z tym żyć, nawet wykorzystywać. Bardzo mi pomógł.
-Lubisz go?
-Trudno go nie lubić.
-A mnie?
-Zadałeś pytanie na które wczoraj nie wiedziałbym jak odpowiedzieć.
-Dzisiaj?
-Lubię. Taak. Spotkałem trzech facetów, którzy uparli się pomóc mi. Jeszcze na domiar złego lubię ich. Problem polega na tym, czy oni lubią mnie.
-Jeden tak. Pewnie przez ten pomysł ze zjeżdżalnią, z ruchomymi schodami. Masz jakiś pomysł odnośnie katalogu i jego rozbudowy?
-Pewnie coś mi przyjdzie do głowy. Przekażę ci za kilka dni. Dzisiaj chciałem po prostu zobaczyć jak wygląda odtajniony glina.
-Przyjemnie. Chcesz herbaty?
-Dzięki. Teraz kiedy mam taki samochód do dyspozycji łatwo jest szybko przemieszczać się po mieście. Napiję się w domu.
-Cześć.
-Cześć – Pawłowi było przyjemnie słyszeć, że ktoś go lubi.
Ostryga – tak nazwał w myślach samochód czekała pod budynkiem. Miała wiele zalet i jedną wielką wadę – nie można było pogadać z kierowcą. Zresztą kiedy?
Postanowił zmienić kolor oraz wystrój wewnętrzny – środek będzie ascetyczny, zewnętrzny kolor jaskrawy. Zmiany były bajecznie proste – komputer wiedział co robić. Wiedział również jak się zachować gdy umyślnie zostawił pilota w łupinie – nic nie robił, tylko zamknął małża. Klepnął połyskujące jajko, nakazał mu pilotem powrót do gniazda
Następnego ranka, po śniadaniu wezwał pojazd. Czuł się królewsko wydając dyspozycję. Bez kłopotów dostał się na niezbyt wygodną ławę pojazdu – wystrój można było zmieniać jedynie pilotem po zamknięciu łupiny, więc nie wiedział w co się pakuje wybierając „ascetyczny”. Przyszedł mu do głowy świetny pomysł – zaproponuje Karolowi pozycję „fakir” dla miłośników przesiadywania na gwoździach. Jadąc pojazdem służbowym trafiał do garażu omijając schody, poręcze, portiernię. Windy musiało przywołać jego pojawienie się w podziemiach – nie musiał nawet muskać skanera by zajechać na „swoje” piętro. Widocznie wszechobecne kamery przekazały komputerowi jego podobiznę, ten go rozpoznał i „zaprowadził” prosto do gabinetu. Sekretarka już się krzątała, wyglądała jakby była od godziny. Przywitali się.
-Dzwoniła pani Grażyna. Mówiła, że ma dla nas pięćdziesiąt sześć kartonów herbaty, że z panem uzgodniła.
-Ile?
-Pięćdziesiąt sześć.
-Wygląda, że popracujemy tu dłużej niż trzy miesiące – uśmiechnął się.
Agata spojrzała na niego dziwnie.
-Albo dzisiaj skończymy – powiedziała. –Dzwonili z sekretariatu naczelnego naczelnych, prosili na dziesiątą trzydzieści. Z tego co wiem, proszą po trzech miesiącach nie trzech dniach.
-Cholera. Krawata nie mam
-Mam pójść kupić?
-Nie warto. Pójdę bez.
-Niech pan pamięta, że nie tylko o pańskie siedzenie tu chodzi.
-Czyżby chciała pani oglądać mnie dłużej niż trzy miesiące?
-Pana niekoniecznie. Wypłatę tak.
-Nie dość, że wścibska jeszcze weredyk.
-Mam iść po ten krawat?
-Niech pani robi, co uważa za słuszne.

Punktualnie o dziesiątej trzydzieści, stawił się na spotkanie z szefem. Co dziwne – nie czuł obawy, ani nie miał nadziei. W sekretariacie poproszono go by usiadł, zaczekał kilka minut. Był na wierzchołku piramidy, więc mógł siedzieć godzinę. Pierwsze co rzuciło mu się w oczy – wielkie lustro, zapewne weneckie. Wynalazek Wenecjan trwał dłużej niż ich zapadłe w morze miasto. Nie przeszkadzało mu, że jest obserwowany – niech sobie patrzy, myślał – domyślając się kto go obserwuje. Po chwili poproszono, by wszedł do gabinetu. Zaskoczenie – niewysoki, starszawy, łysy, niepozorny człowiek przywitał Pawła pośrodku prawie pustego, dużego pomieszczenia. Pod ścianą, właściwie przy wielkim oknie, stało staromodne biurko
przy nim dwa fotele. Starszy uśmiechnął się, wskazał mu fotel a sam zajął miejsce po przeciwnej stronie.
-Podoba się panu mój gabinet? Lubię przestrzeń, powietrze. Powinienem był zostać górskim ratownikiem lub zawodowym żeglarzem. To lokum ma tę zaletę, że gdy przychodzi deszcz z wiatrem wystarczy otworzyć okno by mieć wrażenie jakby było się na łodzi albo górskim szczycie. Brak tylko falowania do pełnej symulacji morza ale to zbyt wiele by kosztowało.
-Podoba mi się. Gabinet mi się podoba. Jestem zaskoczony pana wezwaniem, także tym, że nie ma tu lustra.
Starszy zaczął się śmiać.
-Sądził pan, że jest obserwowany przez to szkło? Muszę opowiedzieć to sekretarce. Ucieszy się, bo to jej pomysł – to zwykłe lustro. Wszyscy odwiedzający się na to nabierają. Do rzeczy. Zwykle przyjmuję nowych po trzech miesiącach lub wcale. Postanowiłem w pańskim przypadku nie czekać – już dzisiaj wręczam stały angaż. Proszę. Wygląda pan na zaskoczonego, czego pan się spodziewał?
-Że powie pan: przepraszam – pomyłka.
-To mieliśmy nieco inne oczekiwania – od wczoraj głowię się, jak pana zatrzymać. Niewątpliwie pańskie dość niezwykłe zdolności miały znaczny wpływ na podjętą decyzję, jednak decydującym momentem był wybór sekretarki. Widzę zdziwienie, a to takie proste – sprawdzamy kandydatki naszymi sposobami, przyjmujemy; ostateczny wybór pozostawiamy bezpośredniemu przełożonemu. Wśród przedstawianych kandydatur są zasługujące na większą uwagę. Naszym zdaniem podjął pan optymalną decyzję – wybrana kandydatka jest najlepsza. Zasięgaliśmy opinii naszego pracownika – Karola, naszego konsultanta neurologicznego – wszystkie wskazywały, że niezależnie od własności organizmu, jest pan cennym nabytkiem dla firmy. Były głosy przeciw, głównie ze strony biurokratów, dla których przepisy są święte. Na szczęście mam decydujący głos w materii zatrudniania współpracowników.
-Podlizywać ja się powinienem – Paweł czuł się coraz pewniej.
-Los szefa. Musi podlizywać się podwładnym, żeby być szefem. Ma pan jakieś pytania?
-Tak. Dwa: co ja mam właściwie robić? czy moja sekretarka może jutro iść na strzelnicę?
-Za to pana lubię, panie Pawle. Dwa pytania, które powinny pana zdyskwalifikować – muszą zatem być szczere. Po pierwsze – pan powie co pan będzie robił, po drugie – sekretarka na strzelnicę? Ma pan zamiar dyktować jej polecenia strzelając?
-Ona chce – mówi, że jest w tym dobra.
-A pan.
-W szkole miałem marne wyniki.
-Zgoda. Idźcie. Tylko niech pan uważa, żeby pana nie ustrzeliła.
-Idę z Ryszardem. On jest większy i głośniejszy. Może się na nim skupi?
-Wątpię. Niech pan już idzie, bo całą dniówkę przegadamy zamiast pracować i proszę się czuć pełnoprawnym pracownikiem firmy. Witamy na pokładzie, jak mawiają Amerykanie w starych filmach.
-Dziękuję. Postaram się nie sprawiać kłopotu.
-Standardowy tekst brzmi – nie zawiodę, ale pan musi być oryginalny. Powodzenia.
Szef okazał się przyjacielsko nastawiony.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...