Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Linie papilarne (dzieje Agaty i Pawła) 7-ma


Rekomendowane odpowiedzi

Mimo perturbacji na parterze był punktualnie. Drzwi obciągnięto czymś miękkim; więc nie pukał. Wszedł do obszernego pomieszczenia – zajmowała je kobieta w średnim wieku. Jej obecność oraz duża ilość sprzętu biurowego wskazywały, że jest w sekretariacie.
-Pan Paweł? – mimo wcześniejszych zabezpieczeń sekretarka upewniała się czy gość jest właściwy.
-Proszę spocząć – wskazała wygodny krzesłofotel.
-Ryszard ugrzązł u szefa szefów; bardzo przeprasza, że jeszcze go nie ma.
Usiadł lustrując obszerne pomieszczenie – biurko, długi stół, kosze na śmieci będące prawdopodobnie niszczarkami papierów, kilka ukrytych komputerów, schowany w kącie wieszak na wierzchnie okrycia. Dopiero po chwili zauważył, że cała ściana przed nim jest ogromnymi drzwiami do szafy.
-Nie szkodzi. Poczekam.
Kobieta przyglądała mu się. Pewnie Rysiek (przejął tę formę od profesora) powiedział jej to i owo. W końcu nie wytrzymała:
-przepraszam, pan faktycznie czuje tak mocno? Nie zaproponowałam panu nic do picia, bo boję się urazić.
-Nie nie. Nos mam zapchany watą, a smak – po zastosowaniu lekarskiej sztuczki mam jeszcze pół godziny spokoju.

-Widzi pan, przeważnie przychodzą tu ludzie tacy jak inni. Rzadko, właściwie nigdy nie zdarza się spotkać kogoś tak ciekawego. Kawa czy herbata?
-Sądzi pani, że jestem ciekawym obiektem? Dla mnie to dolegliwość i przekleństwo. Chociaż...
-Zmienia pan ostatnio zdanie?
Opowiedział jej historię sprzed kilku dni – o facecie, który zaatakował na korytarzu. Pokiwała głową.
-Miał pan szczęście, z tym węchem. Wyczuł go pan.
-Tak. Miałem też szczęście, bo znam podstawowe techniki obronne. I jeśli ktoś zakłada, że nie – ma pecha!
-Bardzo proszę. Usiądzie pan tu bliżej. Będę się czuła bezpieczniej. – wskazała na krzesłofotel bliżej jej biurka.
Wstała – pewnie by zrobić mu herbaty. Coś ostatnio ma szczęście do ludzi mających sekretarki.
-Proszę!
Prawie podskoczył na dźwięk naczynia z chłodnym płynem.
-To gotowiec, zimna herbata z kartonu - powiedziała.
-Nawet nie wiedziałem, że taka jest. Dzięki.
-Od ponad pięćdziesięciu lat jest.
Usiadła do swoich zajęć. Nagle gwałtownie otworzyły się drzwi pchnięte ręką zwalistego mężczyzny. Pewnie Rysiek wyrwał się wreszcie od „góry”; może poświęci mu parę chwil?
-Przepraszam pana, ale jak szefostwo przypomni sobie o spinaczach, które namiętnie gnie, wrzuca do niszczarki, która się psuje, bo tego nie lubi, nie ma rady. Zna pan jakieś czary? Pilnie potrzebuję kogoś, kto zna; wyczaruje jakieś środki, alias pieniądze na zakup spinaczy i niszczarki. Jeszcze raz przepraszam za spóźnienie. chodźmy do mnie, żeby Grażynce nie przeszkadzać. Zamówi jeden spinacz i sto niszczarek i będzie bardzo śmiesznie.
-Kiedy ostatnio mierzył pan ciśnienie? – Paweł dość obcesowo przerwał potok słów szybko wyrzucanych przez mężczyznę.
-Zygmunt coś panu mówił? – w ten okrężny sposób poznał imię profesora (na wizytówce było tylko nazwisko).
-Nie. Gołym okiem widać, że powinien się pan pilnować.
-Zygmunt mówił to samo. Coś w tym jest.
-Jest, jest. Chce mieć kolegę na dłużej.
-Dobra. Rysiek jakby się uspokoił po tej wymianie zdań.
-Chodźmy do gabinetu.
Paweł skinął głową pani Grażynie. Wstał nie zapominając o herbacie i poszedł posłusznie za zwalistym. Polubił go. Gabinet w porównaniu z sekretariatem był mały; skromnie wyposażony; pewnie gros spraw załatwiano w tamtym pomieszczeniu.
-To prawda co opowiadał biały hohsztapler? – Rysiek wskazał na nos; pozostał w żartobliwej konwencji.
-Pewnie tak. To mi dokucza.
-Mogę?. Mężczyzna obrócił się na krzesłofotelu do ściany, w której schowany, tkwił niewielki sejf. Wyjął z niego plik banknotów spiętych papierową banderolą; podał Pawłowi, mówiąc:
-znajdzie pan fałszywe?
-Przepraszam na chwilę. Jest tu gdzieś kosz na śmieci?
-Tam w kącie za parawanem.
Paweł odłożył banknoty; poszedł we wskazane miejsce i wyrzucił dyskretnie watę z nosa. Lekko wciągnął powietrze przekonując się o działaniu powonienia. Wrócił na krzesłofotel wstrzymując oddech. Wziął banknoty do ręki i...
Wszystkie były takie same. Spojrzał na Ryśka.
-Wszystkie są takie same.
-W tym gabinecie ktoś był prócz mnie?
-Około sześć godzin temu jakaś kobieta i dwie godziny temu pani Grażyna.
-Zechce pan przejrzeć te monety? – zwalisty wyjął z szuflady miskę pełną monet.
-Te dwie – są takie same ale inne od pozostałych. Rysiek pokręcił głową w zachwycie.
-Stary Zygmunt miał rację; nie koloryzował. Jeśli o węch idzie – mogę pana z czystym sumieniem naszym psom polecić; tym na dole i tym na górze. Warunki są następujące – trzy miesiące próby płatnej rzecz jasna, gabinet podobny do mojego, sekretarka – sam ją pan wybierze spośród przedstawionych kandydatek – samochód jak taksówka.
Pawłowi zakręciło się w głowie od warunków, od wymienionej sumy. Policzył błyskawicznie w głowie i stwierdził, że nawet po trzech tylko miesiącach będzie dość zamożnym człowiekiem.
-Przyjmuję. – Powiedział szybko.
-Doskonale. Proszę w takim razie do kadr – piąte piętro, pokoje pięćset siedemdziesiąt jeden do pięćset siedemdziesiąt osiem. Potem, całkiem prywatnie, jeśli ma pan ochotę – proszę do mnie.
-Windy będą działały bez zarzutu? – to przyjdę.
Na nieme zapytanie opowiedział historię wchodzenia do budynku. Mężczyzna zaśmiał się.
-System śledzenia. Prawie wszyscy wchodzący do budynku, korzystają z poręczy, które są jednocześnie skanerami, czytnikami linii papilarnych. Matematyczny wzorzec linii trafia do centralnego komputera ruchu, który zawiaduje drzwiami; windami; połączony jest także z wykrywaczami uzbrojenia i materiałów wybuchowych. Do piątego piętra dotarłby pan bez kłopotu jeśli komputer stwierdziłby, że pan jest czysty. Wyżej konieczne jest „zaproszenie”, przyzwolenie na wjazd – windy mają też urządzenia pozwalające na odczytywanie i przesłanie matematycznego obrazu skóry palców do systemu. Zygmunt dał mi pańskie odciski palców więc nie musiałem schodzić na parter.
-Co się dzieje jeżeli delikwent buntuje się? Panowie z parteru byli bardzo uprzejmi.
-Wtedy przestają być uprzejmi, a pieski w piwnicy mają co jeść. Abstrahując od potocznej nazwy instytucji, mamy w piwnicy piękną psiarnię połączoną krótkimi korytarzami z bardzo porządnymi wybiegami.
-Aha. Dobrze, że byłem grzeczny.
-Bardzo dobrze. Gdy był pan niegrzeczny pewnie nie rozmawialibyśmy teraz, a ja wydałbym mniej na karmę dla piesków.
-Szczęście piesków, że dokarmiane są czymś dobrym. Nie tylko knąbrnymi klientami.
-Wrócisz? Przepraszam! Wróci Pan?
-Jasne. Nie szkodzi – pochlebstwo. Idę dopełnić formalu. Wrócę na herbatę – zimną!
Zatkał dyskretnie nos przyniesionymi z domu wacikami.
Wyszedł do kadr; cieszył się, że to zaledwie trzy piętra, że winda go już „zna” i nie „nakarmi” nim piesków. W drodze przez sekretariat, ukłonił się pani Grażynie wkroczył na korytarz. Pod opieką światła bez problemu trafił do windy – prawą ręką musnął dziewiąte piętro – nic. Na piąte winda zareagowała; drzwi zasunęły się i prawie natychmiast rozsunęły. Nie czuł jazdy.
Podążał za światłem – dobry wynalazek – pomyślał. Drzwi pokoju pięćset jeden czekały na niego, nikt ich nie wyniósł. Wszedł energiczniej niż do Ryśka; natknął się na starszą, zażywną kobietę – wyglądało jak gdyby na niego czekała. Nie zapytała nawet czy on, to on. Domyślił się, że na jakimś ekranie podziwiała już jego wizerunek, a na innym dane personalne.
Ukłonił się, kobieta wskazała mu miejsce, usiadł. Skoro pan tu jest, to znaczy, że decyzja pozytywna podjęta – głos miała wysoki ale melodyjny – słuchało się jej bez przykrości. Natychmiast jej palce rozpoczęły bieganinę po klawiaturze wywołując na niewidocznym dla niego ekranie, burzę znaków. Wiedziała już prawie wszystko tylko...
-Jak właściwie nazywa się stanowisko, na które mam przyjąć?
-Może oberpies? – było mu lekko i radośnie.
Pokiwała głową.
-Podoba mi się. Tylko ta nazwa jest już zajęta. Domyśla się pan – kogo tak nazywamy?
-Hm...
-Sam pan nazwę znajdzie; powie mi.
Ruszyła maszyna tworząca dokument na papierze i kartę identyfikacyjną z bardzo trwałego tworzywa. Wszystko dla niego. Zastanawiał się, kiedy pobiorą od niego oficjalnie „kadrowo” odciski palców. Nie doczekał się – pani pokaźna wyjęła z szuflady biurka coś w rodzaju aparatu fotograficznego:
-pan tu spojrzy. Muszę wprowadzić wzór siatkówki, żeby pański gabinet się otworzył.
Dziękuję.
-A odciski palców?
-Już pobrane. W blacie biurka jest czytnik linii – wszędzie ich tu pełno, tych skanerów. Będzie pan meldował temu elektronicznemu karakonowi, ze żyje. Co piętnaście minut trzeba się meldować od piątego piętra w górę. Niżej – co godzinę. Prosta procedura i chodzi o bezpieczeństwo; rozumiem to – jednak czuję się upokorzona.
-Te środki są konieczne by skutecznie chronić życie. Pawłowi – sam nie wiedział czemu – zrobiło się głupio, kiedy to mówił.
-Proszę tu spojrzeć – kobieta wskazała na przytwierdzony do ściany okular.
-Wygląd siatkówki będzie zmieniony w cyfrowy i przeniesiony do pamięci tego cerbera. To zamiast klucza – potwierdzenie tożsamości przy wchodzeniu do gabinetu. Spojrzy pan przed drzwiami i kabelkami schowanymi w ścianie wzór siatkówki trafi gdzie trzeba; drzwi pałacu staną otworem.
-Wszystko?
-Wszystko – skinęła głową.
-Powyżej piątego stosujemy procedurę skróconą, żeby ochotnicy nagłej śmierci nie męczyli się zbytnio. Witamy w psiarni.
-Zaproponuję aby nad drzwiami umieścić wielki napis – „WIERNOŚĆ”. Oddaje własności miejsca?
Kobieta spojrzała na niego.
-Zmienił pan zdanie tak szybko?
-Argument z piwnic na mnie zadziałał!
Wstała podając mu rękę – w ten archaiczny sposób dawała mu do zrozumienia, że chętnie z nim porozmawia kiedyś. Tak to odebrał.
-Przyjdę zobaczyć, jak gabinet urządzony; jaką sekretarkę pan wybrał. Osobiście dopilnuję, żeby podesłano najbrzydsze i najgłupsze kandydatki. Na imię mam Bożena. Dowodzę tu od piętnastu lat.
Miła była. Wszyscy byli mili. Na każdym piętrze. Mam pracę o jakiej nie marzyłem za wynagrodzenie, o którym nie marzyłem. Jestem szczęściarzem. Korytarz odprowadził go światłem do windy potem zawiódł do Ryśka. Wszedł – skinął głową pani Grażynie; skierował się ku zajmowanemu wcześniej krzesłofotelowi; gest stróża w spódnicy pokazał mu drzwi gabinetu Ryśka.
-Niech pan wejdzie. On robi to co lubi, czyli nic! Całą robotę odwalam ja więc mnie by pańska obecność przeszkadzała.
Rysiek rozpościerał się za biurkiem, tyłem do wejścia.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Somalija ...albo naprawdę mam wielką ochotę na erotyki.
    • @Somalija A ten to Ci powiem, że jest po prostu piękny. Naprawdę.
    • @befana_di_campi :)))
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      W tej chwili już są zapisy w ustawach o tym, że użytkownicy otrzymują korespondencję wyłącznie za pomocą kanału informatycznego. Dodaj do tego może jeszcze sytuację na Poczcie Polskiej i ruchy, które dążą do jej upadłości. Bo przecież świat paczko-cyfrowo-pudełkowy świetnie się sprawdza. Po co jakiś adres zamieszkania?   To są zmiany po prostu, które dzieją się gdzieś, gdy zbierasz sobie bez czy spacerujesz po Wieliczce, lub rano tańczysz przy patefonie, a Twój (mój, jego, jej) świat staje się zupełnie inny, gdy jednocześnie wciąż jest taki sam.     Nie czas ża­ło­wać róży, kie­dy pło­ną lasy - Nie czas la­sów ża­ło­wać, kie­dy pło­nie świat, Gdy ob­szar ziem­ski jed­ną sta­je się Sa­ha­rą... Nie czas ża­ło­wać świa­ta, gdy wzno­wił się cha­os, Gdy dnia i go­dzi­ny nikt nie wie, Kie­dy Bóg, kulą ziem­ską w pierś tra­fio­ny, padł I po­wstał jak lew w swym gnie­wie! - Gdy noc każ­da naj­głęb­szą czer­ni się ża­ło­bą... Jed­nak ża­łu­ję róży i pła­czę nad sobą.     źródło:

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

            Pozdrawiam :-)               (dodam, że trzeba się najpierw zalogować, aby przeczytać ;-) "Róża lasy i świat" Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, bo można np. zapomnieć tytuł - pozdrawiam niezalogowanych :-)
    • Przekaż niby jest jasny, ale możliwa jest też taka interpretacja, że matka rodzi gwałciciela. Logika podpowiada, że to się zdarza i ni ma tu nic do śmichu, bo tak czy siak, przedstawiona sytuacja jest ekstremanie tragiczna. Pamiętam, że w jakimś powojennym filmie przedstawiono kształtowanie się relacj dziadka do wnuczka, który przyszedł na świat w wyniku gwałtu dokonanego na jego córce przez niemieckiego żołnierza. Od zupełnego odrzucenia, do akceptacji.   Pozdrawiam
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...