Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Kiedy pierwszy raz przechodziłem obok muru, widziałem, jak on dotykał go delikatnie opuszkami palców. Przekrzywiał lekko głowę, zbliżał i oddalał twarz, wąchał i chyba nawet smakował. Zaintrygował mnie, lecz nie zatrzymałem się, gdyż spieszyłem, by załatwić pewne ważne sprawy.

Powtórnie pojawiłem się tam po kilku tygodniach. Pomimo tego, iż znowu brakowało mi czasu, przystanąłem na moment. Znacznie zwiększyła się liczba przechodzących obok muru. Prawie wszyscy zatrzymywali się i przyglądali mu. Wydawali się rozczarowani. Być może dlatego, iż właściwie nic się nie działo. Nieruchomo, całym ciałem przywierał do muru. Rozchylił nogi, rozwarł ręce i palce, twarz policzkiem przytulił do tynku. Tak, jakby chciał stać się jego częścią. Jakiś człowiek splunął w jego stronę, inny roześmiał się. Odszedłem, by, wiedziony ciekawością wrócić wieczorem. Czy nadal tam jest?

Stał w dokładnie tej samej pozycji, jak w chwili, kiedy go opuściłem. Blady, matowy, z błyszczącymi w świetle latarni, nienaturalnie rozszerzonymi oczyma. Tym razem podszedłem bliżej, co pozwoliło mi zauważyć, że wykonuje nieznaczne, powtarzające się co kilka minut ruchy wargami. Poza tym: nie mrugał, nie drżał pomimo lekkiego wieczornego mrozu, nie dostrzegałem nawet, czy oddycha!

Wyrobiłem sobie pewien pogląd o nim, może niezbyt precyzyjny i dość brutalny, lecz wydający się trafnym. Wariat. Upośledzony umysłowo, który powinien znajdować się gdzieś w klinice, szpitalu, czy czymś takim, pod opieką lekarzy. Postanowiłem zadzwonić do pogotowia, aby zabrali go, bo w końcu zrobi sobie krzywdę. Albo ktoś inny mu zrobi. Właściwie, dlaczego wcześniej nikt nie dał znać, komu trzeba? Bezduszność i obojętność ludzka nie zna granic.

Powiedzieli, że już jadą. Nie zdziwili się, nie pytali o szczegóły. Zasypiałem rozmyślając o słuszności swej decyzji. Być może moja ingerencja zburzy jego szczęście? Szczęście człowieka, który coś odnalazł lub człowieka, który odnalazł to szczęście właśnie w szukaniu czegoś, człowieka nieuleczalnie chorego. Zaufanie do lekarzy - specjalistów, wiedzących, co czynić, pozwoliło mi przespać noc spokojnie. Rano poszedłem tam, by zobaczyć, czy ludzie nadal przychodzą. Ogromne było moje zdziwienie, gdy ujrzałem go nadal stojącego przy murze. Odgoniłem dzieciaki, które podśmiewały się i szydziły z niego, wyjaśniając niestosowność ich postawy i szybko wróciłem do domu, by ponownie zadzwonić.

Odpowiedzieli, że tam nikogo nie było i żebym więcej nie robił takich głupich dowcipów, bo mogą przyjechać po mnie. Oburzyłem się i zbluzgałem ich.

Koło południa wróciłem tam znowu. Zbliżyłem się. Prawie bez ubrania, bardzo nieznacznie ale widocznie poruszał się. Językiem żłobił podłużny rowek w tynku, podobnie kolanami, łokciami, palcami i innymi częściami ciała, które miały styczność z murem. Przyglądałem się ponad dwie godziny, W międzyczasie ktoś mnie opluł ale zignorowałem go. Gdy pod jednym z jego palców pojawiła się rdzawość cegły - uciekłem.

Nie na długo jednak. Zaciekawienie i irytacja przywiodły mnie tam wieczorem, tego samego dnia. Spędziłem całą noc wpatrzony w jego oczy, niewidzące nikogo i nic poza murem, lecz mające wyraz oczu kogoś, kto dostrzega wszystko: dociekliwe, myślące, pałające. Przykuwały moją uwagę. Może dlatego, iż w ciemności nie mogłem dostrzec wyraźnie nic więcej.

O świcie próbowałem odejść, lecz nie udało mi się. Człowiek przy murze zmuszał mnie do pozostania przy sobie. Kolejna próba, podjęta po południu powiodła się. Jednak spokój, który mnie ogarniał i nadchodząca wraz z nim bezmyślność, drażniły mnie. Po godzinie wróciłem.

Nie byłem zaskoczony bujnymi pnączami powoi, oplatającymi ciało przylegające do muru. Nie wywołały we mnie żadnych uczuć czy myśli. Nie przeszkadzały w obserwacji.

Straciłem poczucie czasu, lecz wiem, iż był dzień, gdy zbliżył się do nas jakiś człowiek. Wyciągnął rękę, jakby chciał dotknąć stojącego przy murze. Wtedy pojawiło się we mnie poczucie własności. On jest mój! Rzuciłem się na przybysza, przewróciłem i zacząłem dusić. Szamotał się, aż wreszcie zdołał wyswobodzić i uciec. Zbliżyłem się do człowieka przy murze, by sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Gdy zobaczyłem płynącą z jego nadgarstka strużkę krwi, która nie zabarwiała na czerwono ani tynku, ani powoi, odskoczyłem przerażony.

Przez jakiś czas stałem, a zgęstniałe powietrze z trudnością przedostawało się do płuc. Strach powoli przeradzał się w złość. Chwyciłem kamień i rzuciłem w mur, obok przytulonego doń człowieka. Nie zareagował. Podniosłem następny i tym razem celując w niego, rzuciłem. Nie trafiłem. Następne rzuty także nie przyniosły żadnych rezultatów. Po pewnym czasie zacząłem wybierać kamienie, ważyć je w dłoni, celować jak najdokładniej, lecz efekty nadal były takie same - chybiałem! Nie mogłem...!

***

Kiedy pierwszy raz przechodziłem obok muru, zobaczyłem człowieka rzucającego weń kamieniami. Zaintrygował mnie. Betonowa ściana była zupełnie gładka, bez żadnej rysy, odprysku czy wgłębienia, a człowiek ten wyglądał jak ktoś próbujący trafić w jakiś wyraźnie określony cel.

Opublikowano

Powiem krótko - Podoba mi się. W trakcie czytania co prawda przestraszyłem się, że facet będzie się w opowiadaniu kopulował ze ścianą, ale na szczęście zakończenie okazało się dla mnie nieprzewidywalne, a to w pisaniu cenię najbardziej. Pozdrawiam. Andrzej.

Opublikowano

To nie jest wrażenie końcowe, zanotowałem pierwszą myśl, która wybiegała PRZED czytany tekst. Szybka odpowiedź, która pojawia się w trakcie czytania, kiedy chcesz wiedzieć co będzie dalej. U mnie była to ta właśnie obawa. Nie wiem, czy wyrażam się jasno? Potraktuj to jako ciekawostkę. U takiego jednego, co to czytał, wrażenie podczas czytania wyprzedziło tekst i poszło inną drogą... Twój tekst szedł drogą, którą Ty nakreśliłeś. I to jest w porządku. Twoja wersja zakończenia podoba mi się bardziej. Jak i całe opowiadanie. Pzdr.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @MIROSŁAW C. tak, spinają @Robert Witold Gorzkowski  Dziękuję. Robert bardzo mi miło, nie wiem czy zasługuję. Ale jeśli- to zaszczyt dla mnie
    • @Annna2 jesteś tą poetką na portalu, która każdym utworem mnie zachwyca i sprawia błogi uśmiech na mojej twarzy. Przy twoich tekstach odpoczywam i wprowadzają mnie pozytywnie w nowy dzień. 
    • @Gosława Gosławo. Tym wierszem Jakbyś otworzyła drzwi w ścianie pamięci -- tam, gdzie żywica pachnie stratą, a cień ma ludzkie imię. Wiersz czuły jak palce po brodzie, a jednak ostry jak jeżynowy cień. Porusza – bo boli miękko.
    • Dla Krzysia -- przyjaciela, brata krwi. Szliśmy razem przez łąki, bieszczadzkich pustkowi, przez trawy do pasa. Sierpniowe słońce paliło nam karki, a my śmialiśmy się jak dzieci, które zapomniały, co to czas. Krzysztof zerwał dmuchawca. Zdmuchnął go jednym tchem. -- To moje myśli. Teraz latają. Był filozofem. Skończył Uniwersytet Jagielloński z nagrodami.. Czytał Hegla i Nietzschego jak inni czytają poranną gazetę. Myślenie miał w oczach. Szukał sensu wszędzie. Świat czytał jak książkę -- bez tłumaca, bez przypisów. Był moim bratem krwi. Kochaliśmy się jak bracia -- jeden dla drugiego zrobiłby wszystko. A potem przyszło to, co przyszło. Szpital psychiatryczny. Białe ściany, białe piguły, biali ludzie bez twarzy. Dom bez klamek. Korytarze długie jak modlitwy bez odpowiedzi. -- Bóg to schizofrenik z demencją, a rzeczywistość to Jego wyobraźnia -- powiedział Krzysztof. Już wtedy wiedziałem, że w tym zdaniu jest więcej prawdy niż w całym psychiatryku. Spał w świetle jarzeniówek, w oddechu innych -- ciężkim jak metal. Zajmowali się nim ludzie, którym przepisy zastąpiły serce. Bez oczu. Bez imion. Cierpiał nie jak chory, ale jak więzień idei. Jak żywy wyrzut sumienia. Widzieliśmy się coraz rzadziej. Odwiedzałem go. Witał mnie radością w oczach. A ja, wychodząc, płakałem jak dziecko. Raz przyszedł nago na moje osiedle. Do mojego domu. Późną  śnieżną jesienią.  Na boso. -- Nie jestem chory. Ja jestem wolny. Potem znów zniknął. Gdy go znaleźli, leżał w altance jak pies, który zdechł przy drodze. Zwinęli go jak brudny dywan. Widzieliśmy się ostatni raz w prosektorium. Wsunęli mu kartkę na sznurku  do ręki: „Zgon naturalny.” Cokolwiek to znaczy. Nic nie jest naturalne w umieraniu z mózgiem przeżartym chemikaliami i duszą, która biegła do mnie nago po zaśnieżonym osiedlu. Wyszeptał wtedy martwymi oczami: -- Wiesz… te myśli w dmuchawcu?  One wróciły. -- Ale nie moje. A ja, wychodząc, nie mogłem powstrzymać łez. Bo widziałem go, ale nie mogłem odzyskać tego, co w nim kochałem -- błysku w oku, ostrości i przenikliwości umysłu. Zostawiałem tam resztki mojego przyjaciela. Brata krwi.    
    • pokazywałeś mi dziś dom który oddycha szczelinami wyszczerbionych sęków piękny oparty na kamiennych fundamentach pachnący żywicznym ulepkiem w oddali szumiał las niezmiennie brzozowym listowiem zachęcając zielonością by wejść głębiej w poszycie jeżynowych kolców pokazałeś mi dziś Annę zagubioną w bezradnej niemocy która jak oćma na trwałe zakryła kawałek świata wodząc po omacku palcami po brodzie tam gdzie zaczyna się ciemność budzą się żądze mówisz zamykam oczy jest mnie coraz trudniej wypędzić z głowy zespolona z nią jak mgła wpełzam w zakamarki wspomnień   ten wiersz już tu był ale go bardzo lubię  Niech zostanie na dłużej 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...