Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Inwentarz


Rekomendowane odpowiedzi

„Inwentarz”

Był październik 1994 roku. Suchy i przejmujący, zupełnie bez estetycznych wartości. Jegomość pracował w Urzędzie Statystycznym. Pewnego dnia szef powierzył mu zadanie o tyle specjalne, co niezwykłe. Na obrzeżach Siwego Pola w starej kamienicy mieszkał jej ostatni mieszkaniec. Tobiasz Stulejko liczył sobie 87 i pół wiosny. Problem nie polegał na tym, iż nie płacił czynszu, czy nie regulował należności za media. Istniały pogłoski, że jest on kolekcjonerem, lecz nie było wiadomo, co dokładnie kolekcjonuje i czemu nie zgłosił tego do Urzędu. Jegomość miał za zadanie to sprawdzić. Zbudził mnie z samego wtorkowego ranka i kazał ubierać się. Dopiłem jeszcze kawę w towarzystwie telewizora, kiedy Jegomość za drzwiami. Z klatki schodowej wybiegliśmy na ulicę, by na skróty dotrzeć na przystanek autobusowy. Do naszego celu zmierzał tylko jeden autobus linii 99C.
- Przebieraj tą płetwą, bo się spóźnimy. Na Boga, Henryk, chcesz żeby mnie wylali? - wrzeszczał mój kolega, a jego struny głosowe topniały w złości.
- Wyluzuj! Spróbuj biegać na łuskach. Zresztą, kto jest kierowcą? Bukowski? Czy on kiedyś odjechał punktualnie?
- Może akurat dzisiaj nauczy się do czego służy rozkład jazdy!
– Stary, on nie odróżniłby catenaccio od Armaniego.
Zdyszani, plujący papierosowymi płucami dotarliśmy na przystanek. Kierowca, Bukowski był nieobecny, innymi słowy – autobus dostał na urodziny przeciąg bezosobowy. Jegomość nie mógł uwierzyć w taki obrót sprawy. Kazał mi zamknąć oczy i policzyć do dziesięciu. Zadziałało. Po chwili zobaczyliśmy śpiącego Karola, którego nieodłączny papieros wypalał się powoli już od paru dekad. - Bukowski wstawaj! Niektórzy muszą pracować! - wrzasnął mój kompan, po czym Bukowski podskoczył i upuścił kiepa na spodnie.

Do cholery jasnej wacek mi się pali! - powiedział ze stoickim spokojem. Ugasił pożar i złowrogo spojrzał na nas. – O, moi ulubieni pasażerowie, wskakujcie na pokład - zamknął za nami drzwi i odpalił nieruchawego Jelcza.
- Buki dobrze się czujesz? - spytałem, gdyż wyglądał bardziej martwo niż zwykle.
- W porządku. Rozstałem się ze swoją starą.
- Po dwudziestu latach? - obawiałem się, że Jegomość brnie w niebezpieczne tereny.
- Ta - kierowca odwrócił się i splunął przez otwarte okno. - Dwadzieścia lat spaliśmy w jednym łóżku. Zawsze miałem wrażenie, że gdy tak leżymy ona zapisuje każdą moją myśl, każdy sen. Stwierdziłem, że miarka się przebrała.
Postanowiliśmy darować sobie kurtuazję i dojechać w milczeniu. Ostatni przystanek, na którym wysiedliśmy oddalony był od celu o kilka minut drogi. Pola przypominały te z "Buszującego w zbożu". Złociste, wydawały się ostatnimi znakami życia w październikowym mieście.
Kamienica wyłoniła się nagle spośród żyta i jęczmienia. Wejścia do niej nie strzegły żadne drzwi, czas zdarł tynk ze ścian, a ptaki zasiedliły każdą szczelinę, po czym umarły z głodu dobrych kilka lat temu. Po stromych, zdartych schodach wdrapaliśmy się na ostatnie piętro. Nie trudno było odnaleźć mieszkanie, którego szukaliśmy, gdyż jako jedyne miało drzwi. Jegomość poprawił marynarkę i zapukał z urzędniczą obojętnością. Stare drzwi uchyliły się i odsłoniły postać jeszcze starszego od nich lokatora..
- Pan Tobiasz Sulejko?
– Stulejko. - odpowiedział starszy człowiek na wózku inwalidzkim, a ja parsknąłem mimowolnie śmiechem. Jegomość złośliwie upomniał mnie łokciem w żebrach - w czym mogę pomóc młodzieńcze?
- Jestem przedstawicielem Urzędu Statystycznego - Jegomość kontynuował urzędniczą gadkę - pododbno jest Pan kolekcjonerem? Chcielibyśmy zobaczyć, co Pan kolekcjonuje i to skatalogować.
- Różne graty, zapomniane rzeczy, niechciane wspomnienia...
- Możemy je obejrzeć. - kolega chciał być stanowczy, dlatego z pytania wyszedł mu szorstki rozkaz.
- Oczywiście, zapraszam.
Weszliśmy do małego pokoju bez mebli. Spojrzałem na Jegomościa przeczuwając, co z tego wyniknie. Staruszek wskazał nam drzwi. Za nimi znajdowały się wąskie schody prowadzące w ciemność nad nami. Trzeszczały niemiłosiernie. Dotarliśmy do kolejnych drzwi i znaleźliśmy się w mrocznym, stęchłym pomieszczeniu. Wymacałem włącznik światła na ścianie. Żarówki z wielkim oporem zaczęły ukazywać rozmiary i zawartość tego miejsca. Gdy zabłysła ostatnia można ją było ledwie usłyszeć. Koniec sali znajdował się jedynie w naszych domysłach. Wizualnie nie istniał. Pomieszczenie było ogromne, zastawione kredensami, zegarami i Bóg wie, czym jeszcze.
- To ile płacą ci za nadgodziny? - Jegomość wyglądał jakby chciał za chwile popełnić seppuku.
- Zamknij się - wyjął z torby długopisy, papierki i skrupulatnie odliczył. - Dobra, więc ja wieszam identyfikatory, a ty katalgoujesz w notesie. Jasne?
- Się wie.
Zabraliśmy się do roboty. Czas chyba o nas zapomniał, a ilość przedmiotów do skatalogowania najwyraźniej stale się powiększała. Małymi kroczkami, beznamiętnie przechodziliśmy od czyjejś dziecięcej kolejki do starego radia Unitra, od starej opony Goodyear do rozpadającego się telefonu. Cholerstwo nie miało końca.
- Stara szafa - wydukał, zachrypnięty już Jegomość i powiesił kolejną karteczkę.
- Stara szafa - potwierdziłem i zanotowałem.
Stanęliśmy przed lustrem. Kolega poprawił sobie fryzurę, ale jego odbicie pozostało niewzruszone.
- Jedno lustro, które straszy.
- Jedno lustro, które straszy - powtórzyłem i kontynuowaliśmy.
Mój towarzysz wyciągnął kolejną karteczkę i zawiesił na starym obrazie, spoczywającym w ramie, która istniała już tylko w żołądkach termitów.
- Jeden portret mojego taty.
- Jeden portret twojego taty. – powiedziałem niewzruszony.
Następnie spisałem kilka słoików o mętnej treści, wszystkie prowizorycznie jako ‘pikle’ lub ‘ogórki kiszone’, chociaż jak na mój gust mogły być to równie dobrze farby olejne Adolfa Hitlera.
- Henryk, zobacz. – Jegomość pociągnął mnie za płetwę grzbietową, jakby zapomniał, że tego nie cierpię.
- Ożesz biznes. – na jednej z półek kredensu znajdowała się szkatułka z karteczką: ‘Sto głosów Tobiasza Stulejki.’ Zarówno ja, jak i Jegomość uwielbialiśmy wszelkiego rodzaju zagadki i tajemnice. Pozwalały mi w miarę bezsensownie wytłumaczyć czemu jestem pstrągiem, a Jegomość szukał czegoś więcej niż krzyżówki i kalambury. Po doliczeniu w pracy do biliarda mógł zwariować, a jednak nigdy się nie załamał. Niejedną jesień zepsuł mi niekończącymi się gadkami o tym, jak to kiedyś zrobimy coś więcej niż głupią minę. No i wreszcie.
- Jakby to otworzyć? – zapytał psimi oczami, czekającymi na rozwiązanie.
- Może podnieść wieko?
- Hm. – speszył się Jegomość. Trzęsącymi się dłońmi omiatał szkatułkę dookoła, z pietyzmem ślinił opuszki palców, zmierzając do ważnego momentu. Sto głosów Tobiasza Stulejki. Bardzo chciałem usłyszeć, jak imituje Winstona Churchilla, pozdrawia wszystkich Polaków głosem obcego papieża. Wyobraziłem sobie starego Tobiasza klnącego dźwiękiem tarki do sera. To było coraz bliżej. Jegomość otworzył pudełko.
- Co to kurwa jest? – podniecenie zastąpiono jego starszą siostrą, irytacją.
- No tak, pieprzone homonimy. – w środku znajdowała się lista stu nazwisk, z nagłówkiem o treści: ‘Tobiasz Stulejko na przewodniczącego Rady Osiedla. 1973’
Zawód był ogromny, znacznie większy niż zwykły urzędnik, jakim był Jegomość. Lata stażu nie dają umiejętności przegrywania, tak samo jak pływak nie potrafi oddychać pod wodą. Posiadając tę drugą umiejętność chciałbym mieć wtedy i tę pierwszą, żeby wspomóc jakoś przyjaciela. W milczeniu dokończyliśmy inwentarz, potem mój druh sprawdził z nudów w ilu procentach szereg katalogu pokrywa się z listą stu nazwisk. Otrzymując żałośnie niski wynik, zamknął się w sobie jeszcze bardziej. Usiadł na fotelu turlanym, numer katalogowy 312 i zaczął leniwie szukać paczki papierosów w marynarce. Ilość głuchych pacnięć o klapy sugerowała niemożność znalezienia jej.
- Czekaj, może ja mam. – sięgnąłem.. no właśnie, gdzie miałem sięgnąć? Wykrzywiłem się w zawstydzeniu.
- Nie, daruj sobie, chyba zostawiłem ją w autobusie.
Myślami widziałem rechoczącego głupio Bukowskiego, bez oporów koszącego cudze fajki. Chwilę później pomyślałem o jego żonie, kradnącej równie bezczelnie jego wyobraźnię. I to mi ulżyło, przynajmniej w tym byliśmy bezpieczni.
- Przynajmniej w tym byliśmy bezpieczni. – usłyszałem cichy głos dziecka.
- Jegomościu, co to za cudaczne huśtawki nastrojów, co?
- Chyba nie bardzo rozumiem. – mętny wzrok wskazywał, że mówił prawdę.
- Głos dziecka, słyszałeś głos dziecka?
- Hmm. – przyjaciel popadł w takie zamyślenie, że lada chwila mógłby schrupać swoje binokle i popić zeszłorocznym deszczem. – Ostatnio chyba w lunaparku, miałem przez cały dzień liczyć pasażerów karuzeli łańcuchowej, a potem wyciągać medianę. Skończyło się romansem z okolicznymi krzakami.
- Nie, paralusie, teraz, jak... – wypowiedź przerwał mi dziecięcy śmiech.
- Jezu. – Jegomość zacisnął zęby i spojrzał na mnie – nie jestem przesadnie wierzący, ale Jezu.
Niektóre przedmioty zaczęły nagle spadać z półek, kilka zakurzonych balonów pękło. Śmiech poszerzył się na większą liczbę głosów, stał się zdecydowanie bardziej paranoiczny. Coś kopnęło mnie w brzuch.
- Henryk, nic ci nie jest? – po chwili Jegomość leżał na podłodze, przygnieciony III tomem ‘Kapitału’ Marksa.
- Wiejemy.
- Tylko wiatry wieją. – odparło jakieś dziecko, z lewej lub prawej strony.
- Wiatr w zegarze. – dorzuciło inne.
Wiedziałem, co to oznacza, pamiętam Franka i jego dylematy, godzinne spacery po mieście i przerażające historie, które zamykały go w szafie. Kiedy słyszysz wiatr w zegarze, możesz tylko błagać autora o jakieś nielogiczne wyjście. Kiedy o tym myślałem, zasłaniając uszy płetwami, Jegomość szarpał się na podłodze z niewidzialnymi natrętami, stosując niezawodną technikę gaszenia fajki na czole przeciwnika. Zamiast papierosów używał poobgryzanego długopisu. W pewnej chwili, ktoś lub coś rzuciło mu w twarz futrem z indyka tymczasowo go obezwładniając. Nerwowym ruchem pozbył się futrzanego obiektu. Po jakimś czasie ilość dzieci jakby zmniejszyła się, ale mój kompan nie miał już siły dalej walczyć. Uchylając się przed latającymi, dębowymi meblami, złapałem półprzytomnego pod ramię i już miałem opuścić strych, gdy drogę zajechał mi Stulejko. Nie wiedzieć jakim sposobem dostał się na wózku krętymi schodami na górę.
- Czy coś się stało? – zatroskanie w jego głosie brzmiało na tyle autentycznie, że zgłupiałem. – Może herbatki?
- Może karetki, kurwa? – w tej chwili miałem ochotę rzucić w niego Jegomościem, żeby unaocznić mu powagę sytuacji. – Trzyma tu pan jakieś dzieci?
Stary Stulejko zmieszał się i szybko odwrócił wzrok. Ja z kolei usłyszałem za plecami cichutki jęk, więc spojrzałem w tamtym kierunku. Na okrągłym dywanie z ludzkich włosów, nr 45 lub 46, leżał mały chłopiec, z paroma wgłębieniami na czole. Tego było już za wiele. Spociły mi się myśli i potrzebowałem szybkiej oranżady intelektualnej:
- No stary, pierdzielu, co się tu dzieje?
- Stary pierdzielu? – Tobiasz uniósł dumnie podbródek, a w jego oczach zatańczył diabeł. – Pan mnie obraża, w dodatku po tym, co zrobiliście mojemu wnukowi!
Nie miałem wyjścia, musiałem strzelić z jakąś oskarżającą ripostą w stylu końcowych scen poprawnego politycznie filmu:
- A co pan zrobił swojemu wnukowi? – słysząc to Stulejko wkroczył w stan przedzawałowy. Bezskutecznie próbował umieścić w dłoni jakiś ciężki przedmiot, żeby w starym, dobrym stylu odwrócić ciosem uwagę od meritum sprawy, o ile takie istniało.
- Ja, ja.. poczekaj no, ty..
- Dzieciak kopnął mnie w jaja. – włączył się w rozmowę Jegomość, choć najwyraźniej do końca nie oprzytomniał.
- Właśnie, kopnął. – próbowałem podchwycił temat, ale stary zajęty był projekcjami wspomnień, które przewijały mu się w zastraszającym tempie przed szarymi tęczówkami. Postanowiłem wykorzystać tą sytuację by niepostrzeżenie wymknąć się z kamienicy. Potykając się o śrubokręt do sera, jednorazowe telefony i komplet do lambady, wybiegłem na ulicę, przewracając się ostatecznie na Jegomościa, którego chwilę wcześniej wypuściłem z płetw. Jak się później okazało, złamałem mu karierę w dwóch miejscach. Brocząc po uszy w nerwowym śmiechu, doczołgaliśmy się na przystanek. W całości odbijał się on w rozległej kałuży, pokrywającej pół jezdni.

- Henryk, uważasz, że mam nudną pracę?
- Jedz papieroska.
- Henryk..
- A co ja mogę powiedzieć? Sam mogę dostać tylko robotę bardzo sezonową – konserwy. Wszystkie medialne stołki są już zajęte, a na wigilię źle się urodziłem.
- Mhm.
- Ale, ale. Zawsze możesz się zapytać faceta w kałuży, nie? Na przykład, czy to prawda, że jeśli za pomocą szkła skupisz na czole promienie słońca to możesz dostać ostrego ataku afrykańskiej biegunki – chciałem puścić oko, ale nie mam powiek, więc Jegomość pochylił głowę i spojrzał w brudne lustro wodne.
- Od kiedy to mam .. 80 lat?
- Jak to? – piorunem spojrzałem w taflę. Miałem siwe łuski. Dodatkowo zauważyłem, że śmierdzę zgnilizną. Nastała cisza, która była za wątła na choćby kontur przerażenia. Jegomość rozsiadł się wygodniej na ławeczce wiaty i pociągnął nosem. Zbliżała się losowa pora roku.
- Dwa tysiące sto. – przerwał przyjaciel.
- Co sto?
- Tyle powinienem mieć teraz emerytury. – Jegomość zmarszczył czoło.
- Dwadzieścia.
- Dwadzieścia?
- Tyle papierosów zajebał ci Bukowski.
- Czyli wszystko się zgadza, pi razy drzwi. Wiedziałem, że któregoś dnia pogodzę cyfry z marzeniami.

© 2006 Ewan McTeagle & Frater Panis

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 miesiąc temu...

Przeczytałem tylko parę pierwszych zdań, więc nie wiem o czym jest tekst, ale chyba wiem dlaczego nie został skomentowany. Suchy i przejmujący? Co to znaczy, że październik jest przejmujący? Przejmujący może być wiatr, chłód- jeszcze lepiej, ale miesiąc? Domyślam się, że to skrót myślowy (ale wiemy już dzięki Panu Macierewiczowi, że skróty myślowe nie są dobre). Mało tego - tenże październik był zupełnie bez estetycznych wartości - abstrachując od tego, że sformułowanie to zgrzyta koszmarnie, jest także sądem - wydanym odgórnie przez narratora (wszechwiedzącego!). Zaczynasz od Jegomościa - a jegomościa w ogóle czytelnik nie zna, nie było o nim w ogóle mowy. To błędne użycia słowa - zdaję sobie sprawę, że miało być niekonwencjonalnie, ale czasami wyjście poza schemat jest wejściem w błąd - tak jak w tym przypadku. Mieszkał jej ostatni mieszkaniec - nie radziłbym używać słów podobnie brzmiących, tak blisko siebie. 87 i pół wiosny - brzmi strasznie. Powierzył mu zadanie o tyle specjalne, co niezwykłe - a to chyba jest żart, tego nie trzeba, mam nadzieję tłumaczyć.
Nie wiem czy wybaczyłbym sobie, gdybym przeczytał całość, na samym początku wysyłasz jednoznaczny komunikat: "napisałem tragiczny tekst", nie umiesz pisać, jesteś grafomanem, przykro mi. Pozdrawiam.

P.S Tak na chybił trafił rzuciłem okiem dalej: "Jegomość złośliwie upomniał mnie łokciem w żebrach" - nie wiem co spowodowało, że ten tekst został zamieszczony w dziale dla zaawansowanych pisarzy, ale mam nadzieję, że olbrzymie poczucie humoru.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...