Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Linie papilarne (dzieje Agaty i Pawła) 4-ta


Rekomendowane odpowiedzi

3) druga lektura

Położył się przed rzędami grzbietów. W biblioteczce, na dolnej półce, w drugim rzędzie odnalazł nazwiska i tytuły, które mu coś mówiły. Kładł się na brzuchu, by po nie sięgnąć. Po kolei wyciągał tomy zniszczone przez czas, przez nie używanie. Po cholerę to pisali - myślał. Wreszcie wybrał swój ukochany tytuł młodości - "Mistrz i Małgorzata". Zaskoczyło go, odnalezienie tej książki. Ktoś, z mieszkańców ją kupił; może nawet przeczytał? Może pożyczył lecz nie oddał?
Książka nosiła ślady wielokrotnego czytania - rogi zaginane u góry, na dole; resztki jedzenia , dwie często używane zakładki świadczyły - ludzie kiedyś czytali książki.
Dla przyjemności. Z ciekawości. Niecierpliwie.
Zajrzał do kuchni; zabrał ze sobą butelkę wody mineralnej - jedyne co mógł pić bez narażania się na ból.
Usiadł wygodnie. Czytał "Mistrza i Małgorzatę" wiele razy; kolejny nie zaszkodzi.

"Kiedy zachodziło właśnie gorące wiosenne słońce, na Patriarszych Prudach zjawiło się dwu obywateli. Pierwszy z nich, mniej więcej czterdziestoletni, ubrany w szary letni garnitur, był niziutki, ciemnowłosy, zażywny, łysawy, swój zupełnie przyzwoity kapelusz zgniótł wpół i niósł w ręku; jego starannie wygoloną twarz zdobiły nadnaturalnie duże okulary w czarnej rogowej oprawie. Drugi, rudawy, barczysty, kudłaty młody człowiek w zsuniętej na ciemię kraciastej cyklistówce i kraciastej koszuli, szedł w wymiętych białych spodniach i czarnych pantoflach."

Paweł zasnął.
Szedł w szeregu z aniołami, których nie znał oraz diabłami, których nie widział i dobrze było tak iść przed siebie nie znając celu, wiedząc że anioły z diabłami zawiodą go gdzieś gdzie jeszcze nie był. Każdy anioł był słowem ze strony nieparzystej, diabeł - słowem ze strony parzystej.

Obudził się zlany potem, książka leżała na podłodze obok kanapy, wszystkie słowa były na miejscu. Sięgnął po butelkę, wypił łyk - poczuł lekki ból. Znowu gorzej - pomyślał. Przed szpitalem gdy pił tę wodę nie czół bólu. Podniósł czytanie z podłogi; sprawiło, że znowu był młody, chodził do szkoły, do kina, o wszystko martwili się jego rodzice.

"Za mną, czytelniku! Któż to ci powiedział, że nie ma już na świecie prawdziwej, wiernej, wiecznej miłości? A niechże wyrwą temu kłamcy jego plugawy język!"

Znowu spał.

Przyszła jego Małgorzata podwijając rogi królewskiego płaszcza, w każdym rogu dźwięczący płaczem niemowlaczek prezentował swe niezwykłe możliwości - jeden zbawiał (ten z lewego rogu), drugi zbawionych zabawiał (ten z prawego).
-To moje? - spytał.
Małgorzata skinęła głową.
-Tak - powiedziała łagodnie. - nawet do ciebie podobni.
-Jak to możliwe! Przecież my...
-Tśś. Jestem snem. Sen może wszystko.

Zbudził się, spojrzał na zegarek - czas do łóżka. Tylko jak tu spać po takich snach? Poszedł do łazienki by w małej, błyszczącej lusterkami apteczce wyszukać tabletki uspokajające. Zaopatrzył się w nie jeszcze w szpitalu na wszelki wypadek. Wypadek miał miejsce - Małgorzata! Te tabletki miały wygonić jej wyobrażenie. Tylko wy Małgorzaty możecie ocalić świat - przemknęło mu przez głowę. Więc czemu jej obraz chcę rozpędzić? - myślał Paweł.
Zastanawiał się chwilę czy mieszanka pomoże przełknąć tabletkę. Postanowił wykorzystać wodę mineralną. Wziął w garść tabletkę, siebie, pomaszerował do dużego gdzie przy kanapie stała butelka. Usiadł, pigułkę wsunął w usta, z butelki pociągnął łyk. Eksplozja smaków wbiła go w miękkie siedzenie; mimo to wstał; pomaszerował do sypialni. Nastawił budzik na ósmą, wsunął się w pościel. Tabletka zadziałała - zasnął.

Wyrwał się z ciepła nocy; ruszył bladym dniem do problemów - nie odeszły, czekały głodne jego rozwiązań - dobrze spętlone sznurki. Pierwszy raz zdarzyło mu się przespać noc nie zdejmując pływackiego noska.
Wyjął z lodówki jakieś smarowidło do chleba, ugotował jajka, wszystko wylądowało pod ścianą na stoliczku dobrze oświetlonym promykami zaglądającego przez okno słońca.
Słyszał, że niegdyś budowano mieszkania z kuchniami bez okien - z oszczędności. To już jaskinie lepsze, bez okien - pomyślał.
Mimo porannego słońca dzień wyglądał nieciekawie; chmury napływały przypominając, że istnieje woda w niebie. Sprzątnął po śniadaniu by mieć wolne miejsce, przyniósł z łazienki watę, wypróbowanym sposobem zwinął z niej nosowe zatyczki do wyjścia. Niezbyt wygodne ale skuteczne. Wsunął nogi w buty zapominając o skarpetkach; wyszedł. Kupił dwie bułki oraz hałdę lokalnych gazet. Chmurzyło się mocno; wracał niemal biegiem; z zakupami pod pachą; wraz z pierwszymi kroplami wpadł do klatki schodowej. Windy czekały (zanim wsiadł sprawdził odruchowo czy kabina jest za drzwiami); pojechał na dwunaste "swoje" piętro. Z ulgą otworzył drzwi mieszkania. Przedpokój. Zawiesił płaszcz, zrzucił buty. Usiadł wygodnie w kuchni; rozłożył pierwszą gazetę - ze względu na grubość dobrze rokowała, niecierpliwie poszukał ogłoszeń. Są!
Adresy, specjalności, telefony...
Telefon do szpitala! - przypomniał sobie. Spojrzał na zegarek. Po dziesiątej.
Profesora pewnie nie będzie - pomyślał. Obchód lub coś podobnego. Spokojnie poszukał wizytówki, na niej numeru do pracy; wystukał go na swojej komórce. Czekał dobrą chwilę by miast sygnału usłyszeć damski głos:
- klinika profesora ...skiego, słucham?
Wyjaśnił po co dzwoni, a uprzejmy głos odparł:
- profesor jest teraz nieosiągalny, ale proszę przedyktować numer; oddzwoni jak tylko będzie mógł.
Podał numer
- Wiem w czym rzecz. Mówił mi o panu, ma chyba dla Pana dobre wieści.
Kobieta zwrotnie powtórzyła numer, jeszcze życzyli sobie dobrego dnia, zakończyli rozmowę. Wrócił do swoich gazet. W pierwszej mimo grubości znalazł tylko jeden adres. Cierpliwie szukał dalej. "Kto szuka ten znajdzie" - przypomniał sobie nagle. Z czego to?
Kto to powiedział?
Miał z tym zawsze problemy. Z pamiętaniem cudzych słów, raczej ich autorów; źródeł.
Powoli malał stos gazet; powoli przybywało adresów miejsc, które miał odwiedzić jutro. Czas za to upływał szybko. Pora obiadu! Nawet nie wiedział co je, że je; jadł tylko po to, aby głód nie przeszkadzał mu w szukaniu ofert. Nerwowo spojrzał na zegarek - wpół do czwartej. Odwrócił kartkę z adresami sięgając po ostatnią gazetę. Nic w niej nie znalazł. Poszedł do pokoju po plan miasta oraz plan komunikacyjny. Rozpoczął żmudne łączenie adresów z przystankami. Sygnał telefonu przerwał mu to zajęcie. By nie zignorować; nie dać zbyt długo czekać dzwoniącemu nosił komórkę w kieszeni spodni z włączoną opcją "vibrato". Wiedział kto dzwoni bo nikomu nie podał numeru a telefon wyświetlił: numer dzwoniącego, jego imię z nazwiskiem. Tak naprawdę nie miał komu dać numeru. Usłyszał głos profesora.
- Krótko. Dobrze, że mogę się z panem kontaktować. Opracowaliśmy recepturę blokowania węchu. Powinna działać ale nie wiemy dokładnie - jest pan ewenementem. Rozmawiałem ze znajomym w sprawie pracy dla pana, mogę powiedzieć, że jest zainteresowany, wstępnie. On tak powiedział. Będę się z nim widział w sobotę. Gramy w karty więc może dowiem się czegoś więcej, prócz tego, że w karty grać nie potrafię.
- Panie profesorze - pan rozmawia ze mną z pracy?
- Nie - z domu.
- Dziękuję. Jeszcze raz przepraszam za moje słowa. Były bardzo niesprawiedliwe.
- Nie szkodzi. Lekarzom przydaje czasem zimny prysznic; wam też. Myślę, że w przyszłym tygodniu będę miał dla pana dobre informacje. Zadzwonię w niedzielę. Do usłyszenia.
- Do usłyszenia.
Schował telefon do kieszeni, wrócił do planu na jutro. Jutro czwartek - westchnął. Postanowił nadal szukać zajęcia nie polegając do końca na tajemniczym znajomym lekarza. Ucieszyła go wiadomość o postępach prac nad środkami blokującymi zmysły. Bał się, że tak indywidualny, rzadki przypadek może być traktowany po macoszemu. Ale nie - zajęli się jego problemami rzetelnie żeby nie powiedzieć - żarliwie. A swoją drogą - ile to będzie kosztowało? - pomyślał.
Teraz plan na następny dzień. O pojutrze pomyśli jutro. Ciągnął swoją pracę aż zaczęło się robić ciemno.
Musiał na jutro zebrać siły by wykonać plan. Wiadomości profesora dały mu nadzieję. To bzdura powiedzieć "nadzieja matką głupich"; nadzieja matką silnych oraz poukładanych - pomyślał.
Nadeszła pora kolacji. Automatyzm czynności zaskoczył go. Nie musiał myśleć o przygotowaniu posiłku. Zjadł. Popił herbatą. Byle zmieścić się w godzinie od wypicia mieszanki. Zastanawiał się, jak to będzie z kolejnymi wynalazkami profesora. Dobrze, że mógł programować nabytą komórkę, aby przypominała mu o zastosowaniu mikstur.
Zmył naczynia po kolacji i spojrzał na zegarek. Czas prześladowca, czas dobroczyńca - zależnie od okoliczności. Obecnie sprzyjał przyszłości. Teraz czuł się młodo i pewnie - rozmowa z lekarzem tak na niego podziałała, prawie zmuszając do optymizmu. Tęsknił do spotkania-kontaktu w przyszłym tygodniu. Był przekonany, że tamten, o ile będzie mógł, pomoże rozwiązać problemy - jego zaangażowanie wykraczało za uprzejme wykonywanie obowiązków lekarza.
Poszedł do dużego pokoju na spotkanie - już wiedział - z Wolandem i jego bandą. Śpieszył się na spotkanie z Margo, z jej Mistrzem? Może niecierpliwił się by powitać Joszuę oraz Piłata? Juda z Kariotu nie wzbudzał w nim entuzjazmu.
Zabrał z kuchni butelkę wody; postanowił skończyć dzisiaj książkę, może też znaleźć następną. Podobno - gdzieś chyba wyczytał - Bułhakow dwanaście lat pisał "Mistrza i Małgorzatę"; on w dwa wieczory pragnie się rozprawić z jej lekturą. Postawił wodę na stoliczku, zaświecił lampę do czytania. Górne zgasił i wygodnie usiadł; odnalazł zakładkę między stronicami; czytał dalej:

"Niewidzialna i wolna! Niewidzialna i wolna!".

Czuł , że z nią leci, że razem z nią demoluje Dom Literatów, że kąpie się gdzieś w jeziorze, że na końcu tego szaleństwa czeka go najnormalniejszy w świecie Szatan. Powinna to być ulubiona lektura satanistów - pomyślał odwracając kolejne kartki. Niecierpliwie sięgał do następnej strony chociaż czytał to kilkadziesiąt razy w całości; niektóre fragmenty znacznie więcej. Pisarze chcący wykorzystać w swych dziełach motyw lotu na miotle mają teraz ułatwione zadanie - skonstatował. Czytało mu się lepiej, zauważył.
Właściwie kamera powinna całkowicie wyprzeć książkę.
Lenistwo zabija czytanie? A jednak nie. Siła przyzwyczajenia? Może niechęć do zamachu na wolność wyobraźni?
Książka wspomagana wynalazkiem Guttenberga oraz wysiłkiem czytelnika broniła się dzielnie przed zalewem obrazkowych opowieści. Wolna, bardziej wolna niż film.

Kolejne wynalazki pozwalające filmy modyfikować, ulepszać komputerowo, zapewniać komfort zmiany prezentowanych obrazów, treści. Pomyślał - póki nie wynajdą sposobu na pełniejszy udział w odbiorze filmu książka się obroni.
Sięgnął po wodę, pociągnął zdrowy łyk. Trochę zabolało - muszę wypróbować destylowaną; może lepsza? - postanowił.
Czytanie było nawet przyjemne - przyłapał się, że wie co jest na następnej stronie. Po co czytać - jeśli się wie?
Mieszkanie miał do końca miesiąca - tak umówił się z właścicielem, kolegą ze studiów. Kolega był prawnikiem; z tego co wiedział nie miał większych kłopotów ze znalezieniem pracy. Czemu ja wybrałem tak mało praktyczny kierunek? - polonistyka! Tylko dlatego, bo lubiłem czytać; w szkole często kłóciłem się z polonistkami?
Niby mniej pracy na studiach za to wcale pracy po studiach - konstatował.
Odnalazł miejsce, w którym skończył lekturę; czytał dalej:

"- To jest chyba jeszcze lepsze od tego, o czym opowiadał Iwan! - Rozglądał się głęboko wstrząśnięty, wreszcie zwrócił się do kota: - Przepraszam, czy to ty... Czy to pan... - zająknął się nie wiedząc, jak powinien się zwracać do kocura. - czy to pan jest tym kotem, który wsiadał do tramwaju?"

Paweł zapomniał o czasie zwalniając wyobraźnię do słów, zdań, scen stworzonych przez Bułhakowa, który nie śmiał marzyć nawet o przyszłym powodzeniu swego dzieła. Więc po co pisał?
Tak. Pisanie to ostateczność! Pierwsze jest budowanie domów, robienie proszków do prania,
kiełbas, mydła, tych wszystkich drobiazgów. Pierwsze jest hodowanie drobiu lub robienie nie zawsze potrzebnych rzeczy.
Rzeczy, rzeczy, rzeczy - obrasta się nimi latami. Po co?
Zwłaszcza, gdy już ma się dom, kobietę w nim, wyrzuca się mało, bo "może się przydać". Czy ja też będę gromadził niepotrzebne rzeczy? - myślał.
Książka upomniała, by zająć się nią natychmiast:

"Łoże znajdowało się w półmroku, kolumna osłaniała je przed księżycem, ale od wiodących na taras schodów do posłania ciągnęło się księżycowe pasmo."

Czytał, czytał, czytał.
Znowu spał.
Dręczyły go krwawe sny.
O Poncjuszu, o Judzie, przede wszystkim o Joszui, o jego cierpieniu.
Niespokojnie spał do rana, kiedy mdłe słońce przeświecające ledwie przez chmury, dało sygnał do dziennej aktywności, wygoniło go z łóżka do łazienki, powitało w kuchni życząc "smacznego". Odruchowo wziął łyczek mieszanki, nie pamiętał co zjadł.
Zaprzątało go zadanie dzisiejszego dnia - znaleźć koniecznie pracę. Jakąś pracę. Zatkał nos watą wziął listę przygotowanych wczoraj adresów, ubrał się do końca, wyszedł z mieszkania. Winda bez przeszkód zwiozła go pod główne drzwi wyjściowe.
Odwiedził znajomy sklepik kupując - już wiedział jakie - gazety. Kupował je tylko dla ogłoszeń. Wychodząc ze sklepiku natknął się na kafejkę z komputerami - postanowił, że pierwszym zakupem po zdobyciu pracy będzie maszynka do snów - wszedł, zapłacił, usiadł przed ekranem. Dostał klawiaturę, przekonał się, że jest sprawna - zaczął przeglądać ogłoszenia według przygotowanych adresów. Wszystkie pozycje z listy były nadal aktualne. Znalazł jeszcze trzy dodatkowe miejsca, gdzie mógł pytać o pracę. Dopisał do zestawienia, a na dokładkę napisał szybko CV i list motywacyjny - wydrukował; miał nadzieję, że w ciągu tych kilku miesięcy nic się nie zmieniło w wymaganiach pracodawców. Ruszył w miasto optymistycznie nastawiony, przekonany, że tym razem jego wysiłki nie pójdą na marne. Szedł piechotą, by przy okazji rozruszać zastałe przez pobyt w szpitalu mięśnie.
Pierwszy adres.
Wszedł do windy, osiem pięter pokonała bez przeszkód. We wskazanym w ogłoszeniu pokoju kłębił się tłum damsko-męski. Wyszedł - źle znosił tłok szczególnie od czasu, gdy węch mu się wyostrzył. Tłok wskazywał jednak, że oferta nadal była aktualna.
Drugi adres. To samo
Trzeci adres. Dwie kobiety i dwóch mężczyzn siedziało na ławie przed drzwiami z napisem SEKRETARIAT. On był piąty. Usiadł ściskając tekturową teczkę z zapasem CV, listów motywacyjnych. Minęło dwadzieścia minut - był czwarty. Obliczył szybko w głowie, że przy takiej procedurze nie zdąży odwiedzić planowanych na dzień dzisiejszy adresów. Po godzinie już był pierwszy - wszedł do pokoju z panienką jakby znaną z przedwczoraj. Skinęła głową, by usiadł w fotelu, chwilę poczekał.
-Następny - usłyszał.
Podniósł się, przekroczył dźwiękoszczelne drzwi kątem oka widząc, jak dziewczyna używa jakiegoś przycisku pod biurkiem. Pewnie odblokowała drzwi. W znacznie mniej okazałym od sekretariatu pomieszczeniu siedział za potężnym biurkiem łysiejący, gruby człowiek o nieokreślonym wieku.
-Proszę - skinął głową człowiek wskazując fotel dla interesantów.
-Dzień dobry. - Usiadł kładąc CV i list na pustym blacie.
Facet za biurkiem drgnął, uśmiechnął się pokazując bardzo równe zęby.
-Jest pan pierwszy, który użył tego oklepanego, banalnego i przyjemnego zwrotu. Dzień dobry!
Zaczął z uwagą studiować podsunięte mu papiery zaczynając od listu i przechodząc szybko do CV.
-Szukamy w zasadzie kogoś z wykształceniem prawniczym lub ekonomicznym, polonistyka jest... hm... dość egzotyczna. Praktyka w hipermarkecie robi wrażenie. Dlaczego pan przestał tam pracować?
-Miałem kłopoty zdrowotne. - widząc podniesione pytająco brwi tamtego opowiedział mu o naturze swego schorzenia.
-Czyli ostatnie dwa tygodnie spędził pan w szpitalu?
-Tak, w poniedziałek wyszedłem.
-Tym proszę się nie chwalić. Rożnie różni mogą to interpretować. Pana niezwykłe zdolności predystynują pana raczej do pracy w jakiejś firmie żywnościowej. Umówmy się tak. Nie znalazłem jeszcze nikogo odpowiedniego, wzbudzającego zaufanie, bystrego. Pan mimo wykształcenia budzi moje zainteresowanie. Przyjmuję pana do pracy na podanych warunkach; wiem, że nie będę tego żałował. Jednocześnie - oto moja wizytówka - pan widzę też ma. Dziękuję. Proszę dzwonić o każdej porze, Jeżeli pan coś znajdzie.
Niech pan szuka dalej ze świadomością, że pan już znalazł. Łatwiej panu będzie.
Do środy proszę dzwonić z informacjami; potem ktoś zajmie pana miejsce,
-Dziękuję. Bardzo dziękuję. Nie spodziewałem się...
-Dobra. Dobra. Nie rozklejaj się pan bo jeszcze jakiś makijaż będziemy robić. Moja przyjemność, że mogę panu pomóc. I mój ewentualny zysk.
Paweł wyszedł innymi, wskazanymi drzwiami prosto na korytarz zastanawiając się, czy iść za radą grubego czy też zakończyć poszukiwania.
Postanowił kontynuować poszukiwania zgodnie z tym, co powiedział... wspaniały.
Winda, wyjście, zerknął na kartkę; poszedł na pobliski przystanek autobusowy. Będzie szukał dalej. Kolejny adres - mógł sobie darować, bo znowu kłębiący się tłum stanowił zaporę nie do przejścia. Dla niego.
W kolejnych odwiedzanych miejscach słyszał już tylko:
-nieaktualne,
-nieaktualne,
-nieaktualne.
Zmęczony peregrynacjami między adresami postanowił wracać. Autobus spóźnił się nieco; szczęśliwie dowiózł go do finału.
Deszcz tym razem go nie poganiał więc spokojnie wszedł do budynku, wsiadł do windy. Wejścia otwierały się przed nim z lekkim zgrzytem; winda zawiozła go, na ciemnawy o tej porze roku i dnia korytarz. Rozsunęły się, zasunęły się drzwi.
Mimo waty wyczuł zagrożenie. Właśnie! "Wyczuł pismo nosem."
Ten drugi nie miał pojęcia, nie mógł mieć, że jest "wyczuty". Skok w przód; obrót; wykop - błogosławił teraz w duchu studencką zmorę od wychowania fizycznego; jego manię uczenia podstaw samoobrony. Bez tych umiejętności nic by nie mógł zrobić. Napastnik, pewnie widząc jego determinację, zawrócił, uciekł.
Spokojnie podszedł do drzwi mieszkania; otwierając je pierwszy raz uznał swe kalectwo za zaletę. Za dar.
Zamknął za sobą sprawdzając trzy razy czy dobrze. Zrzucił buty; powiesił płaszcz na wieszaku, położył czapkę z szalikiem; wszedł do łazienki; pozbył się waty z nosa; założył czekające wiernie na półeczce pod lustrem, pływackie zaciski. Do kuchni. Szybko przygotować coś do jedzenia. Nawet nie wiedział kiedy mikstura powędrowała do żołądka.
Przygotował coś z kupionych rzeczy - jutro piątek, w sobotę będzie miał dużo czasu na pichcenie. Herbata; woda powędrowały na stoliczek obok kanapy, gdzie tradycyjnie już zasiadł do czytania. Dzień był krótszy od poprzedniego. Każdy następny będzie krótszy, aż nastąpi przesilenie zimowe; dnia zacznie przybywać. "Przesilenie" przypomniało mu o książce, którą tym razem skończy - sen nie przeszkodzi.

"Wiesz - mówiła Małgorzata - wczoraj wieczorem, kiedy zasnąłeś, ja właśnie czytałam o ciemnościach, które nadciągnęły znad Morza Śródziemnego... i te idole, ach te złote idole!
Nie wiem czemu one mi nie dają spokoju. Wydaje mi się, że i teraz będzie padało. Czujesz jak się ochłodziło?"

Ciemności nadciągnęły nie wiedzieć kiedy; musiał zapalić lampę by czytać dalej; przede wszystkim musiał coś zjeść. Nawet nie poczuł upływających godzin. Powinien już skończyć - potrafił przecież czytać całymi stronami lecz tej książki nie potrafił tak. Wyobraźni, jego wyobraźni potrzebny był najwyraźniej czas na wytworzenir obrazów i treści, które mogą dla wielu być banalne, trywialne lecz jemu dawały credo w dobro, w miłość, obojętne co te słowa znaczą.
Wstał, przeciągnął się prostując kolejno ręce, kręgosłup, nogi. Poszedł do kuchni zabierając po drodze szklankę po herbacie. Uświadomił sobie, że lektura tak go zajęła iż nawet nie poczuł bólu przy piciu. Może trzeba dać zajęcie zmysłom by nie czuć tak intensywnie smaku i zapachu? Powie o tym profesorowi, gdy ten zadzwoni.
Wypił mieszaninę; przygotował jedzenie. Spieszno mu było wrócić do "Mistrza i Małgorzaty". Jadł. Skończył; spojrzał na zegarek - wpół do ósmej. Odstawił umyte naczynia do szafek, ponownie napełnił zmywarkę.
Herbata stygła - pewnie wypije zimną pod koniec książki; wrócił na kanapę; zajął się lekturą. Trochę stron mu zostało; a musiał dzisiaj skończyć - tak czuł.

"Wszystko się skończyło. Wszystko się kiedyś kończy... Ucałuję cię w czoło i wszystko będzie tak, jak być powinno...
Pochyla się nad Iwanem i całuje go w czoło, a Iwan lgnie do niej i wpatruje się w jej oczy, ale ona cofa się, cofa i wraz ze swym towarzyszem odchodzi ku księżycowi... Wówczas księżyc zaczyna szaleć, zwala potoki światła wprost na Iwana, rozbryzguje to światło na wszystkie strony, w pokoju wzbiera księżycowa powódź, blask faluje, wznosi się coraz to wyżej, zatapia łóżko.
To właśnie wtedy Iwan ma we śnie taką szczęśliwą twarz.
Nazajutrz budzi się milczący, ale zupełnie spokojny i zdrów. Przygasa jego zmaltretowana pamięć i aż do następnej pełni nikt profesora nie niepokoi - ani beznosy morderca Gestasa, ani okrutny piąty procurator Judei, eques Romanus, Poncjusz Piłat"

Książka wypadła mu z dłoni. Choć tyle razy już czytał te słowa, nieodmiennie dręczyły go swą oczywistością, banałem niemal, trywializm finału drażnił urzekając zarazem; jeszcze księżyc dostosował się do klimatu jego uczuć, świecąc gromko na bezchmurnym niebie, zalewając zimnym, odbitym światłem pokój. Głusząc nawet oszczędnościowe świetliki. Kicz - pomyślał. Wspaniały kicz.
Dzieło sztuki!
Zaczął zastanawiać się poważnie nad kiczem, nad sztuką; znów nie zauważył że pije zimną herbatę bez uprzedniego użycia mieszanki. Gardło jęło go boleć dopiero przy fusach.
Do kuchni po następną herbatę - po drodze położył się przed biblioteczką szukając następnej książki, która zajęłaby mu dzisiejszy wieczór i jutrzejszy dzień.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...

wprowadziłem prawie wszystkie Twoje uwagi
do tej części

Ucieszyła go wiadomość o postępach prac nad środkami blokującymi jego zmysły. ---badania naukowe z reguły mają na myśli więcej niż jedną osobę więc jego ego won

z tym się nie zgadzam!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Pawła przypadek jest u-n-i-k-a-t-o-w-y

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...