Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano
Ekspozycja

1) Praca

Był bezpieczny.
W swoim biurze.
W prawie pustym, o tej porze dnia, gmachu.
Jednak.
Od pewnego czasu nie opuszczało go uczucie lęku, zupełnie irracjonalne, bo przecież nic mu nie zagrażało!
Był tu bezpieczny.
Jak nigdzie.
Wchodząc przywitał się z uzbrojoną ochroną. Poznali go!
Za drzwiami została anonimowość – był tu kimś nietuzinkowym, można rzec – wybitnym. Pracował dla ludzi czuwających nad bezpieczeństwem, tropiących niestrudzenie zagrożenia czające się w człowieku.
Powoli przeszedł do windy otwierającej po przyjacielsku drzwi, zapraszającej do środka jak wielka gęba. Takich nienasyconych gąb było szesnaście. Musiały co rano, od siódmej do siódmej trzydzieści, połknąć całe stada dzielnych urzędników spieszących do swych zajęć; wysiadali do szóstego piętra. Pół godziny od piętnastej, było tu na dole, dla dźwigów równie pracowite - popołudniu windy zmęczonych ludzi wypluwały.
Wyższe piętra rezerwowane były dla ważniejszych. Ważni zjeżdżali się o różnych godzinach – ich czas pracy liczony przez komputery kadrowe; musiał zawierać się miedzy stu pięćdziesięcioma, a dwustu pięćdziesięcioma godzinami miesięcznie.
Skorzystał z zaproszenia; wsiadł do windy; dotknął podświetlonego kwadracika – piętro siódme. Wiedział – bez zaproszenia – głaskanie innego znaku było bezcelowe. Przycisk w windzie krył w sobie skaner linii papilarnych, a komputer sterujący pamiętał dokąd ma go zaprowadzić.
Przy wejściu do piramidalnego budynku były poręcze, długie poręcze, również wyposażone w czytniki – wprowadziły go do systemu; od tego momentu elektroniczny potwór wiedział gdzie jest. Jechał w górę zastanawiając się nad przeszłością, teraźniejszością. Przyszłość? Przyszłość zostawiał młodszym – ich sprawa. Niespełna trzydziestoletni stary człowiek wysiadł grzecznie na siódmym; podążył za świetlnymi znakami do swego biura – podłoga, ściany i sufit prowadziły go pewnie – przed nim świeciły, za nim gasły; nie miał odwrotu.

Stojąc pod tabliczką – „GŁÓWNY SPECJALISTA ORGANOLEPSJI” – uruchomił czujniki, a te wysyłając impulsy rozpoczynały procedury sprawdzające. Spojrzał w magiczne oko odczytujące wzory siatkówki – wzory wędrowały do komputera – bez akceptacji "jego komputerowej mości" drzwi pozostałyby zamknięte.

Nad szyldem biedził się kilka dni – mimo wykształcenia nie wiedział, jak się nazwać. Miał tylko „GŁÓWNY SPECJALISTA ...” – reszta pozostawała dla niego niejasna.

Bezpieczeństwo najważniejsze – powtarzano mu wciąż, a on uwierzył; podporządkował się – uznał celowość zabezpieczeń, nie uniemożliwiały lecz utrudniały ewentualny atak. On sam poszedł z Ryśkiem na strzelnicę, gdzie okazało się, że ma predyspozycje strzeleckie – strzelał podobno tak, jak gdyby nic innego w życiu nie robił – zaproponowano mu udział w zawodach za miesiąc, zgodził się. Zastanawiał się, jakie jeszcze talenty czas w nim ujawni. Węch, smak, celne oko – wyglądało, że obdarzony jest bardzo przez... los?

Przedpokój z wieszakami, sekretariat z bogatym wyposażeniem, długie wąskie pomieszczenie gospodarcze z kuchenką oraz ekspresem do kawy, jego gabinet. Taka amfilada. Rano spędzał w niej życie; bywał często popołudniu, wieczorem.


2) Agata – pierwsze spotkanie

Pamiętał wybór sekretarki.
Siedział w sekretariacie; paradowały przed nim tak samo rozczochrane, tak samo ubrane, tak samo pachnące piękności – z okazji wyboru darował sobie procedurę stępiającą węch. W szeregu były kandydatki zweryfikowane wcześniej przez rozmaite biura na rozmaitych piętrach, na okoliczność podejrzanych znajomości – tak mu powiedziano. Później dowiedział się, że były już zatrudnione – on tylko miał dokonać wyboru bezpośredniej współpracownicy i decydował o wysokości jej zarobku. Przesuwały się przed stołem wchodząc kolejno do pomieszczenia z nim, wpuszczane przez przystojnych policjantów. Męczyło go podobieństwo tych dziewczyn; wszystkie prawie były młodsze od niego, prawie wszystkie były brunetkami, lub udawanymi brunetkami. Dla większości była to druga lub trzecia praca.
Mógłbym jeszcze sprawdzać smak – pomyślał. Tylko...
Przypuszczałyby, że nie o posadę sekretarki tu chodzi.
Wtem poczuł zapach zwykłego mydła. Podniósł wzrok ukryty za ciemnymi okularami; zobaczył niepozorną dziewczynę-kobietę pozbawioną, na własne życzenie, atrybutów nowoczesności – jasne włosy miała spięte jakąś, byle jaką, klamrą. Brwi , rzęsy i paznokcie były dziełem natury, wzrok przygaszony, zmęczony jak cała postać. Trzydzieści, czterdzieści – taki przedział. Raczej trzydzieści – zewnętrznie może być – pomyślał.
Powinna dziarsko kroczyć, bystro patrzeć, uśmiechać się. Jest w końcu na paradzie. Konkuruje. Spojrzał w papiery, które przed nim położyła – CV, świadectwa pracy, opinie poprzednich zwierzchników. Trafił – trzydzieści cztery lata. Zajrzał jeszcze raz w CV – historyk!
Przesunął wzrokiem po opiniach – dyskretna, bardzo spostrzegawcza, świetnie zorganizowana, doskonale radzi sobie z komputerem. Opinii było ze dwanaście. Podobnie jak świadectw pracy. Nie czytał ich.
Często zmieniała pracę – pomyślał.
Czemu?
Wskazał głową krzesłofotel po drugiej stronie stołu; zapytał gdy usiadła:
-dlaczego pani szuka tak często pracy mając takie kwalifikacje?
-Jestem chyba zbyt spostrzegawcza, zadaję za dużo pytań. Przełożonych to denerwuje, zwalniam się na ich żądanie – odrzekła.
-Same wady!. Jak sama nazwa wskazuje, sekretarka powinna być dyskretna, nie ciekawska.
-Jeszcze mnie pan nie zatrudnił. Ma pan kilkanaście kandydatek. Jestem bardzo dyskretna, a ciekawość... Tu ma pan rację – jestem ciekawska, chcę wiedzieć.
-Przejrzałem ich papiery, do pani innym kandydatkom daleko. Prawie panią zatrudniłem! – Proszę. Niech pani pyta o co chce – Pawła bawiła rozmowa.
-Co z pana węchem?
-Nie powiedzieli pani?
-Nie.
-Dlatego mnie zatrudnili, liczą, że im się na coś przydam. Mam węch znacznie lepszy od psa.
-Na węch pan mnie wybrał?
-Tak.
Rzeczywiście spostrzegawcza – pomyślał.
-Akceptuję panią – to znaczy zatrudniam - powiedział.
-Pochopnie? Liczy pan pytania jakie zadaję?
-Nie. Szybko myślę.
-Ja także. Ze smakiem też coś u pana nie tak?
Właściwy kierunek – pomyślał.
Dobra jest podsumowując – przemknęło mu przez głowę.
Zebrał papiery ze stołu i podał jej mówiąc :
-skąd pani wie?
-Zmysł węchu na ogół skojarzony jest ze smakiem.
-Przyjmuję panią na okres próbny. Sam tak pracuję więc inaczej nie mogę.
Kiwnęła głową.
-Rozumiem.
Przyjął ją do pracy nie dlatego, że biła pozostałe kandydatki na głowę – przyjął ją bo poczuł się dobrze w jej towarzystwie. Trzy miesiące to w końcu nie całe życie.

Tak poznał Agatę. Ważną, jedyną bardzo znaczącą kobietę w jego życiu.

Dotarł do gabinetu – mniejszy od sekretariatu zajęty przez biurko z wbudowanym komputerem, krzesłofotel, krzesła, stół. Okna wychodziły na park, zielony o tej porze roku. Nie dawało się ich otworzyć, bo gmach był klimatyzowany – odpowiadało mu to ze względu na dolegliwości. Czasami – po dobrym przygotowaniu – chodził między drzewa na spacery. Z Agatą.

3) Zajęcia popołudniowe

Agaty nie było; popołudnia poświęcała synkowi. Rzadko wpadała po czternastej.
Zajął się stosem papierzysk z biurka; z komputera wydrukował listę spraw do przewęszenia. Wolał drukowane bo lepiej mu się czytało, łatwiej było się skupić. Jakieś papiery dał pożreć niszczarce choć podobno dobry fachman potrafi z cieniutkich paseczków odtworzyć treść papieru. Ale jego chluba pozbywała się dość skutecznie niestrawnych części – po pocięciu na paseczki – mieliła dokument na proszek. Tego żaden fachowiec nie zrekonstruuje. Agata też miała taką maszynkę.
Słyszał, że góra ma czterostopniowe – usuwają niepotrzebne rzeczy, tną, mielą, a na końcu palą. Pokaż mi swoją niszczarkę, powiem ci kim jesteś w tej firmie.
Darował sobie meldowanie się ochronie co przepisowe piętnaście minut. Wiedział, że w kwadrans nie zdąży nic zrobić, więc meldował się co pół godziny, mrucząc w mikrofon imię, nazwisko, stanowisko, unikalny numer; numer zmieniany codziennie; dostał go na bramce od pilnowacza, wreszcie najważniejsze – wkładał dłoń do czytnika linii papilarnych. Czy można oszukać ten system? Pewnie tak, ale nie zawracał sobie głowy, tym bardziej, że miał porcję smaków i zapachów do przejrzenia. Załatwione sprawy odkładał z odpowiednim opisem na stół – przypomniał sobie pierwszą wizytę w archiwum zapachów i smaków – długie rzędy półek ze specjalnymi pojemnikami.
Był głównym nosem i jęzorem w tej firmie. Natura zdecydowała, że węch oraz smak – dwa zmysły zdawałoby się marginalne – były u niego wyostrzone nad miarę. Do tego stopnia, nad miarę, że pies przy nim jeśli o węch idzie to nic, a smak...
Dość powiedzieć, że kilkanaście renomowanych wytwórni win oraz sieci dystrybutorów żywności, chciało mieć go u siebie i proponowało świetne warunki finansowe za jego niecodzienne talenty. Nie dał się skusić. Nie żałował.

Pracownicy śledczy prosili go czasem o pomoc w terenie – chodziło przeważnie o stwierdzenie; kto, gdzie, jak długo był.
Przeczuwał kłopoty, miały dopiero nadejść. Odczuwał strach. Tylko ten gmach, ludzie w nim zatrudnieni, mogli go uwolnić od uczucia obawy, władnącego nim od jakiegoś czasu. Najchętniej spędzałby tu więcej czasu ale przepisy były nieubłagane; wyganiały do domu, do którego jechał własnym samochodem; dom wygodny dla niego nie dla innych. To bowiem, co zapewniało mu w pracy splendor oraz chwałę, poza nią było głównie przekleństwem! Pamiętał pierwszy, a zarazem ostatni szkolny pocałunek. Okropieństwo!
Już w szkole średniej zmysły zdradzały swe przyszłe plany. Pod koniec studiów wizyty w sklepach spożywczych to było jak wejście w środek orkiestry strojącej instrumenty, z tą różnicą, że w sklepie był atakowany jego zmysł węchu, a nie słuchu. Wystarczyło lekko rozchylić usta – by poczuć smaki otoczenia – przydatne to było przy zakupach żywności, nie w codziennym życiu.
Przez swoje nadzwyczajne zdolności był sam. Wracał do pustego mieszkania przystosowanego do jego niezwykłych talentów – okna i drzwi były super szczelne, kuchnia przypominała laboratorium bakteriologa lub atomisty, izolowała bowiem od bezpośredniej styczności z żywnością, pozwalając ją jedynie oglądać. W łazience nakładał coś w rodzaju hełmu odcinającego od wody nos oraz usta. Przypominało to nieco rynsztunek nurka, z tą różnicą, że pokryte były jedynie nos i usta. Na szczęście gdy był dzieckiem, potem młodzieńcem, młodym człowiekiem, był taki jak rówieśnicy. Prawie.

4) Jestem inny

Był dopiero co po studiach – pierwsza praca w hipermarkecie jako zwykły kasjer. Zawdzięczał ją swym możliwościom manualnym oraz rachunkowym. Nie, torującym sobie dopiero drogę, zdolnościom węszenia i smakowania.
Przez nie stracił tę pierwszą robotę.
Siedział w kasie, przyjmując co dzień setki banknotów i bilon różnych nominałów , a także karty kredytowe różnych banków; pewnego dnia w przygotowanej do przekazania głównemu kasjerowi działce nos jego wyłowił jakieś nowe wrażenie. Wydobył z paczek dwa banknoty, trzy monety o nieco innym niż reszta zapachu. Polizał je dyskretnie; miały zdecydowanie inny smak. Zgłosił przełożonemu, że coś nie tak – ten nie kazał o tym komukolwiek wspominać. Bardzo był miły. Sprawdził obliczenia dołączył do reszty wątpliwe banknoty i bilon, wysłał do banku. W banku nie poznali się na trefnych pieniądzach. Kilka dni później znów trafił na inaczej pachnące i smakujące pieniądze. Tym razem główny, po sprawdzeniu ilości odesłał forsę do banku, a jego do kadr, gdzie powiedziano mu z uśmiechem dziękujemy i pokazano drogę na ulicę.
Snuł się bez celu po mieście. Wreszcie poszedł do mieszkania, jakże innego od tego, które zajmował teraz. Wynajmował je od znajomego. Na własne nie było go stać.
Kolacja - było źle! Łykanie bardzo bolało.
Następnego dnia poszedł do lekarza. Ogólny, gdy wyłuszczył mu przyczynę wizyty, zafrasował się; odesłał do laryngologa. Ten, usłyszawszy całą historię, zmartwił się – wysłał do neurologa.
Na wizytę u każdego ze specjalistów musiał czekać kilka dni. Z każdym dniem było coraz gorzej.
Neurolog po pięciu minutach orzekł, że coś mu jest; zlecił mnóstwo badań dodatkowych – zajęło to kilka tygodni. Paweł miał zajęcie.
Dolegliwości pogłębiały się – poznawał ludzi po zapachu z daleka. Wiedział: kto, kiedy, gdzie przebywał – po smaku.
Znajomemu instruktorowi pływania rąbnął „noski”, zaciski zapobiegające dostawaniu się wody do nosa i dalej. W jego przypadku uniemożliwiały dopływ zapachów. Ale co ze smakiem?
Do jedzenia się przymuszał, wszystko smakowało tak intensywnie, że jedząc czuł bardzo silny ból. Musiał zażywać mocne środki, żeby coś przełknąć.

5) W szpitalu

W cywilu - koniec badań! Neurolog zapoznał się z ich wynikami, pokiwał mądrze głową; odesłał go do szpitala tłumacząc zawile, że właściwie nie wie co jest. Może koledzy...
Do szpitala?
Niechętnie, ale poszedł.
W przebieralni, w piwnicy zostawił ubranie wkładając szpitalne odzienie. Mógł wybrać: pidżama w paski poprzeczne lub pionowe, pokój pojedynczy lub trzy- i więcej osobowy. Wybrał: pidżamę w pionowe pasy, podobno wyszczupla, - pokój wieloosobowy czując, że w tym stanie samotność może źle na niego wpływać
Szpitalna gehenna zapachów (smrodu właściwie); trzy razy dziennie podawany nie-smak –posiłki.
Różni go badali.
Psycholog dał do rozwiązania używane testy.
Psychiatra pytał o skłonności samobójcze – ryzykował, bo gdyby nie śliczna asystentka – wyrzuciłby go przez okno.
Dermatolog starannie go oglądał.
Okulista kazał czytać podświetlone literki; wpatrywał się w oczy, zabawne – po jednej wizycie znał te litery na pamięć.
Reumatolog wypytywał o choroby dzieciństwa.
Kardiolog uważnie, długo wsłuchiwał się w serce; oglądał EKG.
Pobrano Pawłowi ślinę do jakichś badań, krew do badań standardowych.
W jego sali leżało dwu staruszków – jeden nie słyszał, drugi umierał. Umarł po dwóch dniach bez
słowa – nie mógł mówić?, - nie miał nic do powiedzenia? Na jego łóżko trafił młody człowiek z napadowymi bólami nóg – były tak silne, że się przewracał.

6) U Profesora – I-szy raz

Po dwu tygodniach męki, łysiejący facet – ważny, bo wszyscy tytułowali go profesorem – zaprosił go do swego gabinetu; była tam jeszcze jakaś kobieta, pewnie sekretarka; powiedział drapiąc się po głowie:
-idzie pan jutro do domu, właściwie nie wiemy co panu jest. Nie nazywałbym schorzeniem pana przypadłości. Można z tym żyć. Można to wykorzystać. Wykombinowaliśmy dla pana specjalny środek w płynie, taką mieszankę... Miksturę.
Z biurka wyjął niewielką ciemną butelkę - podsunął mu ją.
-Nie wyleczy ale da jakoś żyć. Mała łyżeczka, pięć minut, przez około godzinę smak będzie normalny. Lepsze od środków przeciwbólowych. Więc kolacyjki z ukochaną mogą być. Nos? - Niech pan zatyka. Na razie. Będziemy myśleć.
Paweł zdenerwował się.
-Nie mam dziewczyny! A mikstura? Pomoże na godzinę! Potem co?!
Nos zatykać?! Mogę używać klamerki do bielizny jak dotąd!
Wy to macie wszystko w dupie! To was nie obchodzi, ja was nie obchodzę, inni was nie obchodzą!
Profesor wyraźnie zeźlił się:
- niech pan nie krzyczy! Tu ludzie umierają! Panu to w najbliższym czasie nie grozi.
Chyba, że pana zastrzelę! Psiakrew! Zostawiłem pistolet w domu!
Pawłowi zdawało się, że lekarz uśmiechnął się pod nosem.

7) Mikstura na smak

Wyszedł jak ogłuszony. Na nic wszystko? Ruszył korytarzem myśląc, co dalej?
Zastanowił go pusty korytarz. Spojrzał na zegarek - główny posiłek dnia! Wszyscy jedzą. Szybko wypił łyczek z butelki białego. Zabrał ją przezornie z jego biurka. Przypomniał sobie co ten mówił o pięciu minutach i o godzinie.
Po pięciu minutach zameldował się na sali. Koledzy - głuchy z młodym - wzięli mu obiad – jakąś gęstą zupkę przypominającą krupnik i pajdę chleba. Przypomniał sobie opowieści dziadka o szpitalu – właściwie nic się nie zmieniło.
Zatkał nos pływackimi szczypcami. Ograbił z nich znajomego ratownika. Ostrożnie skosztował – nie bolało. Zjadł więcej. Nic. Profesorski produkt działał!
Zjadł wszystko ze smakiem. Dawno nie było mu tak dobrze. Żołądek napełniony ze smakiem, bez bólu, bez jakichś prochów. Położył się na łóżku; głupio mu się zrobiło z powodu wcześniejszego zachowania u białego. Czas mijał wolno. Pielęgniarka roznosząca kroplówki zapytała, czy chce środki przeciwbólowe przed kolacją. Pokręcił głową:
-nie chcę. Dziękuję.
Minęła godzina. Sięgnął po odrobinę chleba z obiadu, którą z rozmysłem pozostawił. Bolało jak dawniej. Wyszedł na korytarz; zwrócił się powoli w kierunku gabinetu szefa. Przez dziurkę od klucza widać było światło ale drzwi nie miały klamki i były obite jakimś wygłuszającym materiałem. Aby wejść musiał skorzystać z dzwonka; czekać cierpliwie. Dobrze, że było krzesło – mógł przysiąść sobie na chwilę. Pomyślał – zdejmę zacisk z nosa. Ale zrezygnował. Był na korytarzu, bał się, że szpitalny smród zwali go z nóg. Drzwi uchyliły się spokojnie. Wstał, wszedł.

8) U profesora – II-gi raz

Mężczyzna siedział za biurkiem przeglądając jakieś papiery, był sam; sekretarka poszła pewnie do domu; spojrzał na niego przelotnie, potarł zaczerwienione powieki.
Płakał? - pomyślał Paweł.
-Przyszedłem pana przeprosić. Płyn działa. Sprawdziłem.
Zrobiło mu się żal lekarza.
-Dobrze że pan przyszedł. Przynajmniej jakiś milszy akcent przed wyjściem.
Wskazał na leżące na biurku papiery.
-Przygotowuję się do rozmowy z rodziną zmarłego pacjenta. Nic miłego taka rozmowa.
Płakał - pomyślał ponownie Paweł.
Usiadł na wskazanym, wygodnym fotelu po drugiej stronie biurka.
Co mu mogę powiedzieć? – zadał sobie w duchu pytanie.
-Mikstura działa tylko muszę sprawdzić, czy da się ją stosować, w jakimś dozowniku.
-My będziemy pracować nad przedłużeniem jej działania; no i ten węch, pamiętamy – odparł szef.
Wysunął szufladę biurka i wyjął wizytówkę. Podał ją, mówiąc:
-tu jest telefon do pracy i do domu. Proszę dzwonić, mam znajomego, pomoże w szukaniu pracy, opowiem mu o pańskim przypadku. Mogę?
Paweł skinął głową.
-Przypuszczam, że znajdzie dla pana odpowiednie zajęcie. Ma pan telefon?
-Nie.
-Proszę sobie kupić, użyć, gdyby mnie nie było, zostawić numer sekretarce.
Profesor był cacy. Już nie wyglądał na wszystkowiedzącego, wyglądał na kogoś kto chce pomóc.
Paweł wstał.
-Będę szukał zajęcia, jak nie znajdę – szybko użyję telefonu; jak znajdę - zadzwonię trochę później. Na pewno dam znać. Powiem, czy udało się coś w sprawie dozownika.
Mężczyzna również wstał by odprowadzić go do drzwi. Miały klamkę jedynie od środka. To sposób, by profesor był niedostępny, nawet gdy nie chciał.
Opublikowano

Guzik. Jeżeli wmontowano skaner linii papilarnych, to chyba wystarczy jeden dla wszystkich pięter. Odniosłem wrażenie, że tutaj jest ich więcej.

Bohater a firma. Z jednej strony jest kimś ważnym, z drugiej niewolnikiem bez wyboru.

Styl. Zapamiętywalny. Czasami niejasny. "Ważną, najważniejszą kobietę, jedyną bardzo znaczącą kobietę w jego życiu."

Mikstura łagodząca odczuwanie smaków? Ciekawe jak smakowała? Co ze smakiem śliny? Potu? Jak pachnie powietrze? Takie zmysły dają dużo możliwości fabularnych ale ograniczają piszącego. Nie mówię, że nie da się z tego wybrnąć, sam próbuję.

Pozdrawiam.

PS. To jest ten tekst o którym wspominałeś?

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...