Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Często teraz zamykam oczy. Wydaję mi się że latam. Słucham muzyki. Płyta po płycie. Po kolei. Tak, jak słuchaliśmy ich razem. Rozmawialiśmy ze sobą tekstami piosenek, pamiętasz? Czy nie umieliśmy własnymi słowami? Tak, choć nie tylko dlatego. Ja w ogóle nie umiałam rozmawiać o tym, co do ciebie czuję. Wiedziałam od pierwszego słowa, które do mnie wypowiedziałeś, że jestem od ciebie uzależniona. Patrzę na twoje zdjęcie. Masz na nich okulary. Byłam pewna, że je nosisz. Sama też je noszę. Wyczuwamy takich jak my na odległość. Nie wiem jak. Kiedy opowiadałeś mi o swoich spacerach, czułam jak trzymasz mnie za rękę, jak idę za tobą wśród drzew. Dotykam ich twoimi oczyma, śmieję się do błyszczących gwiazd. Mówiłam ci, że błyszczą łzami. Łzami szczęścia. Zastanawiałam się ile to będzie trwało. Miałam przeczucie końca. Ale chciałam zatrzymać wtedy tę noc. I nie zauważyłeś świtu, kiedy przyszedł. Mówiłeś, że masz dłonie jak węgle. Ja uwielbiam saunę, nie bałam się ciepła, ale wiedziałam, że nie mogę tak bezkarnie być po prostu. Czułam, że za chwilę będę musiała jasno określić coś, co się działo pomiędzy. Nikt nie może w nieskończoność. Ty też nie. Ja bym mogła, ale ja się nie liczyłam w tej historii. Historia była twoja. Więc po chwili już byłam realna. Miałam konkretną postać, włosy blond i ten pieprzyk nad górną wargą. O tym pieprzyku mówiłeś na długo przedtem, zanim go umiejscowiłeś. Byłam ciekawa kim będę. Nie od razu było jasne. Najpierw coś nieśmiało mówiłeś o tym, że znam się na komputerach. Zawsze chciałeś żebym się na nich znała. Miałam różne zawody, różne kolory oczu, jednak na końcu zawsze znałam się na komputerach. Chyba sama chciałam tak o sobie myśleć. Potem to już było różnie. Jedno się nigdy nie zmieniało. Zawsze tak samo mnie przytulałeś. Całym sobą. Wtulałeś mnie w siebie tak, że nie mogłam się ruszyć. Czasami się buntowałam, ale łagodnie tłumaczyłeś, że gdzieś trzeba się w końcu schować po całym dniu. Rozmowy. Tyle ich przeprowadziliśmy. Skąd ja tyle wiedziałam? Często myślałam, że przesadzałeś z tą moją wszechwiedzą. Ale faktycznie, dostęp do wiedzy jest taki powszechny. Poza tym, ja uwielbiam czytać. Dzięki ci za to, że zawsze lubiłam. Zaczęliśmy od prostych spraw, choć czy ja wiem? Może wszystkie są proste, tylko jakoś sami specjalnie je komplikujemy? Czytałeś mi bajki. Tylko te, które kończyły się dobrze. Nie wiem dlaczego. Chciałeś mnie chronić? No dobrze, jakiś czas ci się udawało. Ale przecież kiedyś musieliśmy stanąć twarzą w twarz z twoimi znajomymi. Wydziwiali. „Za gruba, za niska, no co ty w niej takiego widzisz?” Coś tam poprawiałeś. Mówiłeś z zażenowaniem „nie ubieraj tej tęczowej sukienki, nie zrozumieją”. A kiedy się upierałam, śmiałeś się. Lubiłeś kiedy trochę ci się sprzeciwiałam. Trochę. Nie za dużo. Tak w sam raz. Jak długo to mogło trwać? Dwa lata? Wydawca powiedział, że temat jest strasznie wyeksploatowany i mógłbyś w końcu przestać pisać o miłości. W dodatku tak, w dodatku tyle. To się przestało sprzedawać. Miałeś do wyboru: albo mnie zaczniesz bić, wyzywać od dziwek, albo pozwolisz mi odejść. Wybrałeś to ostatnie. Całowałeś mnie i mówiłeś, że jesteś tchórzem. A ja odchodziłam nie patrząc ci w oczy. Nie odwracając głowy. Chciałeś żeby mniej bolało. Ciebie. Mnie.
Widzę cię czasami wśród drzew, zaglądam przez ramię, próbuję usłyszeć twój szept. Za dużo w naszym lesie potworów. Boję się, ale rozumiem, że one dobrze się sprzedają.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Czekam. Stoję w smudze słońca. Na podłodze. Na lśniącej podłodze. Na dębowej klepce pościeranej od tysięcy kroków w tę i z powrotem.   Od kroków szurających, ulotnych. Od kroków. Moich? Od kroków dawno przeszłych. Zaprzepaszczonych w odmętach dawno minionych epok i lat.   Całych dekad…   To tutaj. Albo i tam. Coś skrzypnęło. Zatrzeszczało w drewnie szafy, stojącego trema… To tutaj albo nigdzie… To musi być, gdzieś tutaj…   Stoję i nasłuchuję.   Stoisz razem ze mną. Niema. Stoisz obok, zwrócona do mnie profilem swojej jasnej, niemalże białej twarzy. Albo trochę z tyłu.   I mimo że czasami jesteś blisko, bądź dalej, bądź jeszcze w różnych ode mnie oddaleniach, zdajesz się istnieć wyłącznie w takich jakichś przeskokach nieruchomej figury, co się przemieszcza zrywami po szachownicy.   I zawsze jesteś do mnie zwrócona bokiem. Nigdy przodem. Widzę tylko twój bok. Policzek. Ucho. Nos...   I jesteś zimna jak posąg martwy, jak rzeźba wykuta z marmuru.   Jesteś w sukience. Chyba w sukience. Może to coś innego. Nie wiem. Albo w spodniach i w powyciąganym wełnianym swetrze.   Takim zwykłym. Zwyczajnym.   Kiedy zamykam oczy, widzę ciebie. Otwieram -- widzę… Jesteś wciąż obok. Jak ten cień co przerasta mnie pod wieczór.   Jesteś tu w ciszy. W szumie. W piskliwym szumie idącym od okna. Od drzew….   Stoję rzem z tobą. Stoimy… -- w milczeniu. W tym okrutnym milczeniu rzeczy. W tym pustym domu martwym jak omszony głaz.   W pulsującym szumie płynącej w żyłach krwi, który rozsadza uszy jednostajnym, rwącym wodospadem postępującej entropii.   Spójrz na mnie! Choć raz! Spójrz! Proszę…   Twoja nieruchomość przytłacza mnie niczym górski, szary masyw.   Milczenie odbija się od ścian, kiedy wpatruję się w połysk padający od okna. Bez ruchu. Bez najmniejszego poruszenia.   Naśladując ciebie, zapadam w letarg. W jakieś katatoniczne otępienie. Będąc na jawie? We śnie?   Od słońca. To idzie od słońca w tej całej rześkiej jaskrawości. Od słońca chylącego się powoli za koniuszki drzew.   Za chwiejące się nerwowo gałęzie, gałązki. Za dęby. Klony. Za strzeliste topole. Za nagie korony.   To wszystko od słońca chylącego się ku śmierci. Ku lodowatej otchłani nocy.   W porywach wiatru. W zimnych porywach… -- obłoki – prące, gdzieś do przodu, niczym poszarpane łachmany.   Podążające bez celu. Bez niczego   W pokoju. W przedpokoju. Na szafce leżące w nieładzie stare przedmioty matki.   Jakieś korale, łańcuszki…   Na szafce broszka, guziki, jedna spinka do mankietu koszuli ojca… Zdają się jarzyć jakimś wewnętrznym blaskiem, mżyć tymi szarymi pikselami białego szumu...   Na tym drewnie połyskuje słoneczna plama. Pada pod kątem. Migocze. Przesuwa się.   Nieruchomieje na profilu twojej twarzy.   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-04-08)    
    • Do przyjaciół mych Obecnych, odeszłych Kieruje ten wiersz   Rzucam pęk słów  Zwartych na kartce Rzec ich nie potrafię    Ściskam wasze dłonie  Słowami obejmuje was W wyobrażeniu mym   Wątpliwej jakości wspomnienia Powoli już we mnie pływają  Upiększone, czasem zgorszone   Zawsze z tą samą bazą  Z wami moi drodzy Niezastąpionym składnikiem   Obecność waszą w momentach trudu Z pozłacanym skarbem utożsamiam  Choć nigdy okazać tego nie potrafiłem    Dziś odsyłam jedno słowo  Lekkie, lecz ciężkie w znaczeniu  Dziękuję! Nie zapomnę   
    • @jaś zasady:) trzymam się stereotypów:)
    • Któż chciałby być samotny, gdy odosobnienie i izolacja dorównują swą wagą cierpieniu?   Któż jest chętny by samemu kroczyć tą wyboistą i krętą ścieżką, kiedy dłoń nie ma się czego chwycić?   Gdzie indziej szukać szczęścia, jeśli spełnienie wydaje się tak odległe, a los nietrafnie rzucił kością?   Odpowiedzi tak dalekie, objęte mglistymi ramionami zza kurtyny nad moimi oczami rozmazują się w oddali.
    • @jaś miłość wszystko niesie i znosi:)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...