Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Haiku ma ponad 700-letnią tradycję, zostało zapoczątkowane przez poetów japońskich. To oni zachwycali się pięknem natury, ulotnością chwili i dostrzegali każdy przejaw życia człowieka w powiązaniu z odwiecznymi prawami przyrody. Ich środki przekazu były nacechowane prostotą, to spowodowało, że ta forma poezji stała się w kraju „Kwitnącej Wiśni” jedną z najbardziej popularnych. Długo był to gatunek sztuki zarezerwowany wyłącznie dla obywateli Japonii, dopiero tłumaczenia haiku na język angielski takich znawców orientalistyki jak Henderson czy Blyth spowodowało zainteresowanie tą sztuką ludzi zachodu. W wielu państwach powstały narodowe stowarzyszenia twórców haiku, niestety Polska należy do tych krajów, w których poezja haiku jest na etapie raczkowania. Daleko nam do obywateli byłej Jugosławii, Niemców, Rosjan, Anglików czy przodujących Amerykanów.

Haiku u zarania rządziło się swoistymi zasadami. Oto niektóre z nich:

1. Haiku odwołuje się do szczególnego wydarzenia, nie jest uogólnieniem.
2. Haiku przedstawia wydarzenia dziejące się w chwili obecnej, a nie przeszłości.
3. Uwzględnia niektóre przejawy natury.
4. Haiku składa się z siedemnastu sylab ułożonych w trzech wersach – 5, 7, 5.
5. Powinno być obiektywne, wyrażać tak mało osobowości poety, jak tylko jest to możliwe.
6. Powinno unikać takich środków poetyckich jak porównanie, personifikacja i rym, (ponieważ samo haiku może być metaforą).
7. Powinno zawierać odniesienia do poszczególnych pór roku.

Od samego początku przedmiotem sporu pozostaje kwestia formy. Są zwolennicy schematu 5-7-5, istnieje też grupa utrzymująca, że norma powinna wynosić mniej niż 17 sylab. Jednak większość optuje za „wyzwolonym” haiku i z zasady rezygnuje z liczenia sylab. Ci ostatni mogą na swoją obronę przywołać fakt, iż około 5 procent klasycznego japońskiego haiku nie mieści się w kanonie 5-7-5, a procent współczesnych utworów jest jeszcze większy.
Od lat również istnieją w poezji współczesnej kontrowersje wokół problemu obiektywizmu i subiektywizmu w haiku, nie do końca rozstrzygnięto sprawę różnicy miedzy haiku a senryu, otwarta zostaje też sprawa rozciągliwości gatunku.
Większość angielskojęzycznych haiku łamie nie tylko zasadę siedemnastu sylab, ale zdarzają się różne inne odstępstwa od kanonów sztuki haiku. Jeśli formy rodzime przenoszone są na obszar języka obcego, eksperymentalne podejście jest nieuniknione. Wynika to z charakterystycznych cech języka japońskiego. Długość sylab w języku japońskim jest inna niż w każdym innym – żadna sylaba nie może posiadać więcej niż jedną spółgłoskę, zaś długie spółgłoski liczy się jako dwie sylaby. Dlatego 17-zgłoskowe japońskie haiku posiadać będzie w języku angielskim połowę sylab. Patrząc z drugiej strony, 17 zgłoskowe haiku angielskie będzie wydawało się czytelnikowi japońskiemu nadzwyczajnie długie. W rezultacie angielskie haiku kieruje się zasadą „jak najmniej sylab”, aby wierniej uchwycić ducha krótszych tłumaczeń japońskiego oryginału.
Początkowo pisanie haiku przez innych poetów ( nie japońskich ) w większości przypadków było naśladownictwem. Pociągało to za sobą stosowanie się do wszystkich reguł gatunku. Począwszy od przestrzegania wzoru 5-7-5 onji, który przekładano na wymagana liczbę sylab w linijce, do czynienia z haiku wiersza o przyrodzie. Każdy wiersz zawierał odniesienie do pory roku kigo.
Pomimo tego, że bez wysiłku dałoby się znaleźć odstępstwa od proponowanych wymogów na przykładach klasycznych japońskich haiku, wielu piszących i oceniających tę formę wiersza w swoich rodzimych językach uważało przestrzeganie kryteriów za konieczne. Po jakimś czasie okazało się, że naśladowcy z Zachodu tworzyli swoje haiku w manierze daleko bardziej japońskiej, niż sami Japończycy. Wkrótce niektórzy poeci adaptowali haiku zgodnie z ich osobistymi upodobaniami poetyckimi, wymogami danego języka i kontekstem kulturowym. To oznaczało poszerzenie gamy tematów poza krąg związany z naturą, poeta jako podmiot mógł pojawiać się w wierszu, a podział sylabiczny 5-7-5 przestał być świętością. Obecnie możemy zetknąć się na świecie z różnorodnymi szkołami i stylami haiku. Wskazuje to na dojrzewanie tej formy w różnych językach i tradycjach kulturowych.
W 1999 roku globalne drogi rozwoju haiku stały się tematem dwóch bardzo interesujących konferencji. Pierwsza było sympozjum w Tokio zorganizowane przez Gendai Haiku Kyokai (Współczesne Stowarzyszenie Haiku). Wielu poetów z Europy, Ameryki wymieniło tam poglądy z czołówką poetów japońskich. Jeden z wniosków tego sympozjum tyczył się kluczowych słów określających porę roku, uznano, że nie są one konieczne w wierszu, ponieważ nowe kluczowe słowa mogę mieć większe znaczenie dla globalnego haiku. Za nowe słowa o ogromnej sile oddziaływania uznano chociażby takie jak: „matka”, „morze”, „miłość”, „góra” i tym podobne. Podważałoby to znaczenie kigo, elementu niezbędnego w tradycyjnym japońskim haiku.
Innym znacznie dalej idącym wnioskiem, było stwierdzenie, że „w żadnym języku rytm wiersza nie powinien jedynie służyć zachowaniu określonej formy. Koniecznym jest wykorzystanie analiz lingwistycznych poszczególnych języków, określających długość brzmienia zgłosek, ich twardość i miękkość w danym języku, celem stworzenia rytmu doskonałego do treści wiersza”. Naturalnym dla japońskiego haiku rytm 5-7-5 onji, w innych językach uległ zachwianiu i tu różnice mogą być znaczne.
Najważniejszą konkluzje tego sympozjum zostawiłem na koniec, mówi ona, że w „ globalnym haiku największą wagę należy przykładać do oryginalności poetyckiej”.
W kilka miesięcy później w miejscowości Matsuyama ( tam urodził się i mieszkał Shiki ) odbyło się spotkanie poetów z całego świata omawiających podobne kwestie co sympozjum tokajskie. Sformułowano tam deklarację, w której ogłoszono, że wersyfikacja 5-7-5 własciwa japońskiemu haiku, w innych językach nie musi przynosić podobnych osiągnięć.
„Wszystko we wszystkim” to ustalono i w Tokio i w Matsuyamie, forma i technika literacka mają być podporządkowane poetyckiej ekspresji i dążeniom twórców , a nie odwrotnie.

Wielu współczesnych praktyków haiku, wypracowało własny pogląd na to, czym jest ten rodzaj wiersza. Robert Spiess czołowy autor anglojęzycznej odmiany haiku podaje taka oto definicję:
Wolę myśleć o haiku w języku angielskim jako o WIERSZU, który zwykle składa się z dziewięciu do dwunastu słów estetycznie rozmieszczonych w trzech linijkach. (…) Haiku w języku angielskim jest wyjątkowe przez to, że wykorzystując zasoby i geniusz naszego języka, i środki naszej poetyki dla odtworzenia zjawiska przy pomocy słów i pauz, wymaga właściwej japońskiemu haiku podwyższonej świadomości, bezpośredniej percepcji, prostoty i zwięzłości, aluzji i niedomówienia, a przy tym wszystkim konkretu i szczegółu, poetyckiej naturalności.
Hackett traktuje haiku raczej jako „sposób życia” niż literaturę. W swojej książce z roku 1969, The Way of Haiku pisze on: Jestem przekonany, że najlepsze haiku powstają z bezpośredniego doświadczenia natury i że to intuicyjne doświadczenie może być wyrażone w każdym języku. W zasadzie uważam haiku za doświadczenie egzystencjalne, a nie literackie.
W książce Haiku In English Henderson przeciwstawia się podejściu Hacketta. Cytuje utwory twórców, którzy akcentują czynnik wyobraźni, role poety jako twórcy, i w ten sposób bliżsi są temu, co w tej dziedzinie prezentował Buson.
Max Verhart pisze: „ Osobiście uważam, że duch haiku, jego istota są nieuchwytne. Dlatego ujęcie tego, co duchowe w akceptowaną przez wszystkich definicję, nie jest możliwe. Każdy znajdzie swoją definicję haiku , ja ją znalazłem przez porównanie istoty haiku z postacią stracha na wróble. Stracha na wróble można określić jako materialną konstrukcję, sprawiającą wrażenie osoby nającej wystraszyc ptaki, może ona mieć wiele postaci, ale tworzy je sugestią. Podobnie haiku, jest skromną konstrukcją słowną mającą wiele postaci, ale tworzy je sugestia”.

Jak widać wiele dróg prowadzi do odkrycia tajemnicy haiku. Moim zdaniem każdy z autorów musi sam na sobie eksperymentalnie dopracować się swoistego stylu. Warto czerpać wzorce zarówno z tradycji japońskich mistrzów jak również ze współczesnych utworów. Trwając jedynie w zaklętym kręgu kanonu 5-7-5 polscy autorzy dalej będą wlekli się w ogonie nie tylko światowego, ale i europejskiego haiku. Bo to przecież nie reguła 17 sylab mówi nam o tym czy napisany przez nas wiersz jest czy też nie jest haiku, każdy może spróbować przetłumaczyć (np. na angielski) i wysłać swój utwór do edytora znanych żurnali internetowych zajmujących się tematyką haiku, jeśli zakwalifikuje się do wydania znaczy to, że obrana przez nas droga jest tą właściwą.
OCZYWIŚCIE najważniejsze jest pisanie w naszym ojczystym języku i prezentacja chociażby na łamach takiego forum jak TO. Mamy tu możliwość zaprezentowania swojej twórczości jak również wysłuchania rad ludzi już jakiś czas zajmujących się haiku( chociażby jako pasja czy hobby). Moi drodzy: DO PIÓR!!!



*Opracowane na podstawie dostępnych źródeł i własnych przemyśleń.

Opublikowano

Do pewnego momentu jest ok. Najbardziej śmieszy mnie to powoływanie się na anglojęzyczne haiku i łamanie form, starych zasad. W imię tego, że większość coś łamie, mamy robić to samo? "wysłać swój utwór do edytora znanych żurnali internetowych zajmujących się tematyką haiku, jeśli zakwalifikuje się do wydania znaczy to, że obrana przez nas droga jest tą właściwą." To nie droga, kolego. To utwierdza nas w przekonaniu, że NA DANYM FORUM nas akceptują, nic więcej. Nie wyolbrzymiajmy naszej akceptacji. Zasada jest taka: jesteś dobry, jeśli pokazują Ciebie tam, gdzie ludzi są tysiące, a warunkiem pokazania Ciebie są jedynie wygrane konkursy z nagrodami, bądź udział w forach haiku z odpłatnością w innej walucie. Na mniejszych stronach haiku nie ma zbyt dużej konkurencji, stąd łatwo Nam wszystkim z czymkolwiek się pokazać. Mówię tu również o stronach angielskich. Taka jest prawda. Ale powtórzę po JackuM: "do piór !" Tylko, ostrożnie....

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.





Co do kryteriów, tego kto jest dobry, a kto nie mogę polemizować. Dziwi mnie forma forum na którym za publikację dobrego wiersza należy zapłacić. Jeśli zapłacenie za publikację mam być wyznacznikiem tego czy utwór jest dobry czy też nie to ja dziekuję za takie forum. O sukcesach indywidualnych nie wypada mówić --więc przemilczę, wstydzić nie mam się czego.
Ja również nie namawiam do łamania zasad, pokazuję tylko alternatywna drogę i to autor ją wybierze a nia ja. Ja czytając utwór oceniam go pod względem indywidualnej wrażliwości piszącego, czy utwór jest w pewien sposób nowatorski, czy jest w stanie zmarszczyć moje szare komórki, czy po przeczytaniu powiem sobie : tak widziałem to ( przeżyłem) jakie to proste i piękne. Sprawę ilości sylab uważam za drugorzędną, i jest to mój subiektywny sposób patrzenia na haiku. Poza tym czytałem ogrom nagrodzonych "wierszy haiku" zwłaszcza w polskich konkursach, które łamią nie tylko zasadę 17 sylab, ale dla mnie znacznie bardziej ważne (ale to przemilczę).

Pozdrawiam
Jacek
  • 11 lat później...
  • 1 miesiąc temu...
  • Mateusz przypiął/eła ten utwór
  • 3 miesiące temu...
  • 7 miesięcy temu...
Opublikowano (edytowane)

Natomiast (według mojej oceny) wielu z nas powiela podstawowe błędy, uznając swój tekst za haiku. Oto "wzorcowy" przykład owych błędów.


~~~~~
"antyhaiku" 

chłopiec w gumowcach 
przebiega po kałużach 
- myje obuwie


W żaden sposób autor - rejestrator obrazu - nie może określać "po jaką cholerę" ten chłopiec wlazł do kałuży, na podstawie obrazu, zauważonego w mgnieniu oka.

Zamiast bowiem 
- myje obuwie - mogłoby zaistnieć
- sprawdza głębokość 
- sprawdza ich szczelność 

- (czy coś podobnego...) 

Ostatni wers może zatem wybrzmieć dla uzupełnienia haiku: 
- deszcz nadal pada 
- (lub coś podobnego)
.

Edytowane przez musbron45
znaki interpunkcyjne (wyświetl historię edycji)
  • 1 miesiąc temu...
  • 6 miesięcy temu...
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

 

Wg mnie zdecydowanie nie. Jeśli będziemy godzić się na wszystkie "wariacje" (można to nawet odczytać matematycznie:)) - można się zagubić. Mętna woda i  popłuczyny to nie to samo, co krystalicznie czysta woda źródła.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Takie i podobne teksty to specjalność klasycznych limeryków - haiku sam osobiście rezerwuję bardziej dla naturalnej przyrody

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

moim zdaniem, gdyby człowiek nie założył opon na koła, dalej jeździlibyśmy dyliżansami.

A już najgorzej, kiedy chce się wrócić do tego, który koło w ogóle wynalazł, być mądrzejszym i radykalniejszym od samego twórcy i to jeszcze na siłę ;)

To teraz uwaga:

 

pchły wszy
mój koń szczający
obok mojej poduszki

 

Ten wiersz napisał Basho - twórca haiku. Ale to nie oryginał powiedzą niektórzy obrońcy konwencji. To prawda.

To przekład Czesława Miłosza, dość ułomny moim zdaniem również (mój, mojej :\), bo jeszcze nie z oryginału, tylko z jęz. angielskiego. Nie dyskutuję - Noblista. Główna myśl jednak w przekładzie została zawarta, a ładnie czy nieładnie kwesta gustu, albo wyrozumiałości.

Wracając do konkretów - jak widać Basho nie robił sobie problemu z wyrażaniem odczuć, nawet najbardziej "przyziemnych" i myśli paskudnych, choćby to było wulgarne. Efekt osiągnął. Przynajmniej dla mnie, nawet wersja Milosza powoduje, że czytając czuję niemal, jak mnie coś gryzie i parujące odpryski na własnej szyi.

;p

Pozdrawiam

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

 

Janie, zacytowany przez Ciebie utwór Basho nie należy do wyżyn jego twórczości moim nieskromnym zdaniem. Oczywiście, że poezja ewoluuje, zmieniają się formy, dyliżans zamienił się w auto, którym codziennie jeździmy do pracy, ale czyż takim dyliżansem nie chciałbyś np. pojechać do ślubu? 

I teraz pisze się wiersze odświętnie, zachowując staranność, nadal także często o rym i rytm (by zachować coś z pierwotnej pieśni).

Ja piszę jak piszę, ale dbam o stworzenie specjalnej atmosfery, wyciszam komórkę, zapalam świecę, też chcę doświadczyć magii, jaką ofiarowuje poezja. 

A jeśli wiersze mają przynosić tylko jakiś przyziemny efekt w postaci fizycznego odczucia, że coś mnie gryzie w szyję - to jako dziękuję za taką poezję :)

Opublikowano

Pozostawmy wybór samemu twórcy - nieważne, jak zdolnemu. Ja z całą stanowczością opowiadam się zarówno w przypadku haiku - jak i limeryków - za poszanowaniem ich klasycznych form. Na dodatek - według mnie - pomijanie zasad klasycznego haiku, to po prostu niechlujstwo powodowane pójściem "na skróty" chociażby w niedochowaniu wymaganych 17 sylab w tekście (5+7+5) haiku, lub 31 w tanka (5+7+5 ... 7+7).

A jak podchodzą do tego zagadnienie inni - niech sami zdecydują, co jest bardziej warte.

Opublikowano

 

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Szczerze? To chyba nie, nie różnię się w tym chyba zbytnio od innych facetów i wolałbym jednak powozić, ipiii ;)

Ale przyznaję, taki dyliżans, czy kareta z czasów Ludwika, to już jest COŚ. Ale wiesz i Ty i ja, że nie o to chodzi. Zmienia się przecież wszystko wokół i chcemy tego, czy nie, to i tak nieuchronnie nastąpią zmiany. Piszesz o staranności i niemalże celebracji podczas pisania wierszy. I dobrze, pochwalam, zwłaszcza staranność. To bardzo dużo w czasach, kiedy SMS powoduje zanik umiejętności pisania w ogóle. Wszędzie, jak makiem zasiał, szerząca się dysortografia i inne dyskomplikacje. Syndrom czasów, czy może dobrze przemyślana asekuracja? Jeszcze jeden Unijny wymysł? Bo po co przemęczać musk, jak dyscośtam ratuje tyłek w szkole, na uczelni, a może i wysokiego rangą urzędnika, który "Polaką" wstawia kit? Nie piszę tego bezpodstawnie - znam kilka przypadków, gdzie wystarczyło na 3 dni zabrać telefon, aby jórz stało się już. :)

I żeby nie było - nie twierdzę, że problemu nie ma. Jest, ale nic, albo nie za bardzo chyba coś się z tym robi, traktując ulgowo. Błąd, wiel-błąd, bo stąd się bierze niestaranność, bylejakość, gównowatość. Dlatego może i wiersze takie też są potrzebne?

 cóż, być może to nawet nie wina Basho, tylko Pan Miłosz miał zły dzień - albo wręcz przeciwnie - dobry, że się udało tak obrazoburczo to "ująć" :) Co w takim razie powiesz o wielu naszych Autorach, a wspomnę tylko dwóch. Przeczytaj "Gadkę" Kochanowskiego, bo mojego ulubionego J.Tuwima na pewno znasz i jego "Upadłość", "Wiosnę", czy "Całujcie mnie wszyscy w dupę". :D

Pozdrawiam serdecznie.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

Janek, ok, niech kto chce rzuca mięsem w wierszach a kto chce, niech to czyta. Ale tu tbrozda zadał pytanie, czy haiku można łączyć z wulgarnością. Haiku to haiku, a nie rzeźnia. Mam swój tekst o wulgarnościach w wierszach, wkleję, ale nie dziś i nie jutro, bo to nie ten czas. Zdrowotnie

Opublikowano (edytowane)

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

i co ja mam więcej powiedzieć od tego, co powiedział Basho - twórca haiku? Moim zdaniem on dylematu takiego nie miał. Ja tez nie mam, żeby poczytać np. Tuwima, albo posłuchać: O k...a, ja p...lę wygłaszanego co i rusz przez Kondrata w "Dniu świra". Podstawa, to czy "użycie" było na tyle uzasadnione, że nie wadzi". Jeśli nie wadzi - ja nie mam nic przeciwko.

Mówiąc szczerze nie wiem, czy umiałbym użyć w haiku (krótka, wymagająca treść) wulgaryzmu tak, żeby nikogo nie zraziło. Wzajemnie :)

Edytowane przez jan_komułzykant (wyświetl historię edycji)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Nie wiem jak długo jeszcze krople krwi spływać będą moja kora nie daje już rady nasączyć się więcej ta czerwień mnie przeraża krzyczy barwą westchnień i echem opada nie powiem nic już więcej w ciszy światłocienia rozchylę ramiona Jak cudownie przekroczyć z Tobą bramy niebios Panie.   Autor fotografii: Mirela Lewandowska

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • @Kwiatuszek Może być i mrożona. Nawet pasuje dobrze, bo będzie podana na mojej nowej hacjendzie na Karaibach :-))
    • tyle słońca w całym mieście nie widziałeś tego jeszcze Mars złowrogo się uśmiecha płynie wolno wierna rzeka gwiazd mrugawica Drogi Mlecznej oświetla wieże ratusza zegar wybija północ Nosferatu i Dracula spacerują po dachach starych kamienic niech sią świeci 1 maja to towarzysz Lenin wyznacza kierunek eksploracji galaktyki... towarzysze.... pomożecie?    
    • Profesor uniwersytecki, powiedzmy, że Jan F., miał usposobienie kłótliwe, a temperament choleryka, co czyniło z niego człowieka szczególnie niemiłego. Dlatego też, przy pierwszej nadarzającej się okazji, szśćdziesięcioletniego Jana F. zwolniono z uczelni na emeryturę. Ojciec profesora był również profesorem, tak samo jak jego dziadek, który wykładał historię starożytną na uniwersytecie lwowskim, oraz na paryskiej Sorbonie. Ojciec Jana F. zginął w wypadku jaki zdarzył się w uniwersyteckim laboratorium. Podczas eksperymentów nad przedłużeniem życia, profesor stracił życie. Podczas bowiem podgrzewania jakichś specyfików, nastąpił potężny wybuch, niszcząc laboratorium, a przy okazji rozrywając eksperymentatora na kilka części. Swego czasu sprawa była dość głośna. Po ojcu Jan F. odziedziczył między innymi złoty zegarek kieszonkowy firmy Patek, ze złotą dewizką. Profesorowie uniwersyteccy tym się różnią od zwykłych magistrów, że chodzą w garniturach, przeważnie z kamizelkami. W kieszonce kamizelki Jan F. nosił właśnie zegarek po ojcu. Należy nadmienić jeszcze, że Jan F., będąc już profesorskim emerytem i pobierając niezbyt duże świadczenia emerytalne, był jednak człowiekiem dosyć majętnym, bo w spadku po rozerwanym tatusiu odziedziczył między innymi komfortowe mieszkanie, domek na wsi z parterowym tarasem i kolekcję obrazów średniowiecznych mistrzów pędzla. Wszystkie nieruchomości zostały sprzedane, a pieniądze ulokowane na długoterminowych kontach bankowych. Jan F. żył praktycznie z emerytury. Chociaż elegancko, ale jednak staroświecko niemodny Jan F. stołował się w tanich stołówkach Caritasu, czasami w dworcowym bufecie, czasami u sióstr zakonnych. Pewnego dnia, w przerwie między zupą pomidorową z kluseczkami a naleśnikami z serem, emeryt zauważył brak zegarka, który dopiero co był na swoim miejscu, bo przecież właściciel sprawdzał czy już czas na posiłek. Profesor bardzo się awanturował, aż wywalono go za drzwi. W takich tanich jadłodajniach kręci się sporo elementu, i właśnie w jego kierunku biegły podejrzenia profesora. W kilka dni później Jan F. wrócił na dworzec, licząc, że być może ktoś zechce mu odsprzedać czasomierz który mu ukradziono. Zaczął wypytywać różnych lumpów, czy nie mają może jakiegoś zegarka na sprzedaż. Owszem mieli. W cenach bardzo okazionalnych. Głównie jednak naręczne. - Bierz pan, przekonywali profesora, bo dzisiaj weżniesz pan tego, a ja jutro przyjdę do pana z innym, mówili. - Aż natrafisz pan na taki, jakiegoś  pan sobie upatrzył, dodawali. Profesor porzucił  parasol i zaczął chodzić z teczką. Podchodzili do niego ludzie bardzo różni. Kobiety i mężczyźni, brzydcy i ładni, damy i łachudry. Każdy z jakąś sprawą. Jan F. mimowolnie zaczął się specjalizować w swym nowym fachu jakże innym niż swoje dotychczasowe zajęcie. Jego dostawcy dobrze wiedzieli, że Prokurator, bo taką właśnie ksywę  w złodziejskim półświatku otrzymywał Jan F., bierze tylko rzeczy nieduże i drogie, czasami sprawdzając ich wartość w książkach, jakie nosił w teczce. Kupił sobie straszaka i nosił go w kaburze na szelkach  pod marynarką, często częstując  swą złodziejską klientelę, niby przypadkowo jej widokiem. Z biegiem lat Jan F. stał się potentatem w paserskim świecie stolicy.  Zachowywał jednak dużą ostrożność. Nikt nie wiedział gdzie mieszka.  Odbierał towary w różnych punktach miasta, które obchodził kilka razy w ciągu dnia. Kupował biżuterię, antyki, zegarki, wieczne pióra, znaczki pocztowe, złoto i srebro... ale nie wzgardził też starymi włoskimi skrzypcami czy bogato inkrustowaną srebrem i masą perłową, turecką strzelbą skałkową. To było jedno z oblicze emerytowanego profesora. Drugie to takie, że miał trzy konta na allegro, ale korzystał też z ogłoszeń w stołecznej i ogólnopolskiej prasie. Tu już był sprzedawcą. Sprzedawał z ogromnym zyskiem kupowane od złodziei przedmioty. Budził zaufanie. Z wyglądu  stateczny i dostojny,  o nienagannym wyglądzie i niebanalnej  inteligencji. Z kupcami umawiał się na mieście, ale w innych miejscach niż ze złodziejami. Po czterech  latach nowego zajęcia, emerytowany profesor Jan F. był już bogaczem. Wtedy właśnie zdarzyło się coś nadzwyczajnego. Sąsiad Jana F. aktor Piotr W. wyszedł wieczorem do śmietnika wyrzucić swoje posegregowane śmieci. Tutaj, przy kubłach ze śmieciami został zastrzelony. Świadkiem zabójstwa była kobieta którą własny pies  wyprowadził  na spacer. Widząc upadającego po strzałach człowieka, zaczęła histerycznie krzyczeć.  Ale to był błąd, bo w zamian za krzyk dostała od bandyty kulę, która trwałe  uszkodziła jej kręgosłup. Sprawcy zabójstwa wsiedli do samochodu i zaczęli uciekać. W osiedlowej uliczce zajechał im drogę policyjny radiowóz. Wywiązała się strzelanina, w wyniku której, na miejscu zginął jeden z bandziorów i jeden policjant. Drugi, ranny bandyta przebił się przez zaporę z policyjnego radiowozu i zaczął uciekać. Na drodze głównej zderzył się z innym samochodem, spadł z wiaduktu na rozłożyste drzewo i na nim zawisł. W samochodzie w który uderzył samochód bandyty, zginął 35-letni mężczyzna, a jego żona została poważnie ranna. Policja wezwała straż pożarną i ta wydobyła z wiszącego pojazdu nieprzytomnego, rannego jedynie w wyniku postrzału w nogę i z ogólnymi potłuczeniami, bandziora. Zdarzenia koło śmietnika miały więc dramatyczny ciąg dalszy. Policja szybko zidentyfikowała ściągniętego  z drzewa przestępcę. Okazał się nim wielokrotny recydywista, znany policji, bandyta i paser Roman D. Podczas pierwszego przesłuchania zeznał on, że razem z kolegą zabili Prokuratora z zemsty, bo ten zrujnował im  całe życie zawodowe. -Jakiego znowu prokuratora, przecież zabiliście aktora, dziwili się policjanci. W trakcie dalszego przesłuchania szybko ustalono, że bandyci zabili nie tę  osobę którą chcieli. Aktor zginął więc przez przypadek i nie miał nic wspólnego z człowiekiem o pseudonimie „Prokurator”. Rozpoczęło się w tej sprawie śledztwo. W kilka dni później Jan F. został zatrzymany w poczekalni dworcowej, podczas kupowania od złodziei, starego, grubo złoconego,  srebrnego kielicha mszalnego. Znaleziono przy nim jedenaście telefonów komórkowych na kartę.  Jeszcze kiedy funkcjonariusze po cywilnemu wyprowadzali z dworcowej poczekalni Jana F., podbiegł do niego, nieświadom całej sytuacji  łysy człowiek  krzycząc z kilku metrów: – Panie Prokuratorze, weźmie pan futro z lisów?. Bardzo się zdziwili kiedy policjanci wsadzali go do samochodu z Prokuratorem i zawieźli na Komendę. Jan F. jak na emerytowanego profesora przystało, do niczego się nie przyznał. W jego mieszkaniu znaleziono kilka przedmiotów pochodzących prawdopodobnie z kradzieży. Świadków paserskiej działalności profesora nie udało się odnaleźć, bowiem ludzie ze środowiska Jana F. bardzo nie chcą dzielić się z policją swoimi tajemnicami,  nie tylko z powodu lęku o swoją przyszłość, ale też z obawy przed swoim przestępczym środowiskiem. Policja mimo wysiłków nie odnalazła pieniędzy zarobionych przez Jana F. na przestępczym procederze. Kiedy przesłuchiwano zatrzymanego profesora, cały czas dzwoniły telefony, a dzwoniący pytali gdzie można towar odebrać, albo czy można negocjować cenę. Profesor był nieugięty na perswazje policjantów i tłumaczył się, że ze sprawą nie ma nic wspólnego. Telefony znalazł w torbie w śmietniku. –A ładowarki do nich  jakie ma pan w domu? pytali przesłuchujący. –Te telefony były właśnie z ładowarkami  bronił się Jan F. Wreszcie policjanci ustalili, że znaleziony, w szafie profesora  wysadzany szmaragdami i rubinami złoty krucyfiks, pochodzi z kradzieży w Gdańsku. Było takie zgłoszenie sprzed dwóch lat. Niestety człowiek który zgłosił kradzież zmarł bezpotomnie i nikt nie mógł potwierdzić, że skradziono właśnie ten krzyż. Ustalono, że Jan F. nie miał konta na allegro, chociaż z historii operacji na jego laptopie wynikało, że używał takich kont na których sprzedawano monety, znaczki, złote okulary, papierośnice itd. Ludzie  na których nazwiska i adresy otwierano konta nie mieli z Janem F. nic wspólnego, podobnie jak z kontami na allegro, na swoje nazwiska. Ponieważ wszystkie te osoby mieszkały w Warszawie i korzystały ze skrzynek na listy, zacny profesor przejmował z nich pocztę, wcześniej zgłaszając na nazwisko właściciela skrzynki, prośbę do allegro o otwarcie konta. Odbyło się sprawa sądowa, na której oskarżono Jana F. o paserstwo. Emerytowany profesor o wyglądzie człowieka statecznego i poważnego, wywarł jednak na sędziach dobre wrażenie i został skazany jedynie za kupno skradzionego z wiejskiego kościółka kielicha mszalnego. Twierdził on przed sądem, że kupił go, ponieważ chciał przedmiot liturgiczny zwrócić do kościoła, albowiem kradzież w kościele jest nadzwyczajnie gorsząca. Sąd nie dał się jednak nabrać i wymierzył Janowi F. karę jednego roku więzienia w zawieszeniu. Niektóre środowiska i zawody mają ogromny dar w zacieraniu za sobą śladów swej działalności. Chciałoby się wierzyć, że te szczególne w tym zakresie zdolności Jana F. były, w jego akademickim świecie, zjawiskiem niezwykle odosobnionym.              
    • podoba mi się:)))))   przypomniałeś wydarzenie z lat 60.                                 Wracałem z kolegami ze szkoły (godz.13 albo 14) do domu. Czekaliśmy na autobus, a przystanek był przy kinie 1 maj - było w tedy takowe i jak na tamte czasy jedno z lepszych. Autobus nie przyjeżdżał a pod kino przyszło trzech pijaczków - zeszli się. Grabula, grabula i jeden z nich zza pazuchy wyjął pół litra. Miny śmiejące - przyjaźń do zgonna. Ale pech chciał, że temu co trzymał, flaszka wyleciała z łapek i się stłukła na betonowym chodniku. Skulił się w sobie i przyjął pozycję zbitego psa - przepraszał. Wszyscy się pochylili z żałosnymi minami Wydawało się że za chwilę będą zlizywać z betonu zawartość. Po 5 min w głębokim smutku odeszli. :)    
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...