Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

III

Ale! Wróćmy do meritum. Gdy Giergiel ocknął się w swoim domu, leżał na podłodze. Wolno podniósł obolałą głowę, wsparł rękę na starym, szarym tapczanie, spojrzał na nowy, 28 calowy telewizor Grundiga i usiadł.
- Psiakrew!
W głowie kołatało mu się: „kwarantanna, kwarantanna”, ale nie mógł tego w żaden sposób połączyć z jakąś myślą, wspomnieniem, czy nawet przeczuciem. Stanął na nogach, w oczach niby tysiące gwiazd zamigotały mu mroczki. Biegały, kłębiły się, jakby ktoś wsadził kij w mrowisko płata czołowego mózgu. Wstał. Chwiejnym krokiem wszedł do kuchni, uniósł do ust czajnik i wziąwszy haust wody splunął gwałtownie do zlewu.
- Sam kamień – powiedział do siebie.
"I serce twe z kamienia" – odpowiedział jakiś głos w jego głowie. To nie była myśl, słowa stukały jak podkowa o wrota, jak potrącone nieuważnie indyjskie wisiadełko, co to dzwoni ładną melodią, a donikąd nie prowadzi. Takie pojawiające się znikąd słowa jaskiniowcy brali za objawienia woli boskiej i budowali na nich całe systemy filozoficzne. Ale nie on. Odkręcił kran i długo pił, chłeptając jak biblijni wojownicy. Smak surowej wody jest znośny, można się do niego przyzwyczaić, ale nie warto za niego umierać; a zarazki czają się w rurach, studniach, junkersach, boilerach... o tym Giergiel nie myślał, pił. Gdy skończył, usiadł przy stole i spojrzał na stos dokumentów, które, nie da się ukryć, nosiły wszelkie znamiona autentyczności, a i podpis jego nie był jeno faksymile.
- Czy ja to czytałem? - nie pamiętał.
Zmierzch rozpoczynający się za oknem zdawał się odpowiadać: "miałeś dość czasu". Czuł, że jeszcze chce mu się pić. Napełnił czajnik, wstawił go na gaz. Dokumenty mówiły o sprzedaży warsztatu i zakładu lakierniczego firmie "Mars", mówiły to jednoznacznie i Stasiu złapał się za obolałą głowę:
- Jezu – szepnął i poczuł pieczenie w klatce piersiowej. Wstał, podszedł do okna, otworzył je, ale chłodne powietrze nic nie pomogło. Ciężko oddychając zaczął przełykać ślinę i powoli wyszedł przed dom. Rozpiął koszulę, czuł, że zimny pot zaczyna oblewać mu plecy.


Ja w tym czasie urzędowałem na parafii. To znaczy nie urzędowałem, ale przebywałem, bo proboszcz poprosił mnie o przypilnowanie mieszkania i prowadzenie prostych spraw kancelaryjnych podczas jego nieobecności. W niedzielę wyjechał do Kalisza załatwiać jakieś sprawy rodzinne, prawdopodobnie chodziło o uregulowanie dokumentów związanych ze sprowadzonymi przez jego kuzyna autami, ale to nie ważne.
Ktoś zadzwonił do drzwi. Czytałem właśnie tomik Anny Kruczek zatytułowany „Na Szańcach” - wspaniałe dzieło, w którym rozsmakowałem się do tego stopnia, że nie za bardzo chciało mi się wstawać z wygodnego, dębowego krzesła. Nie miałem ochoty unosić swoich łokci z blatu stołu, nie pociągało mnie wyjaśnianie kolejnemu małorolnemu chłopu, że księdza nie ma, że go zastępuję w sprawach formalnych, że przyjmuję na mszę, ale jej nie odprawiam, a chociaż wyglądam jak kapłan, to nim nie jestem. Tak sobie do nich żartowałem, bo przecież wiedzieli kto ja zacz.
Dzwonek czynił swoją powinność już trzeci raz. Do trzech razy stuka – wstałem.
- Kto? - spytałem przez domofon.
Odpowiedział mi, a jakże, głos:
- Drogi księże proboszczu, długą drogę przebyłem, a i jestem tak jak obiecałem, jeno wcześniej nieco.
- Proszę – rzekłem, naciskając brzęczyk otwierający drzwi.
Wyszedłem na korytarz i aż mnie zamurowało. W progu stał jakiś pokręcony karzeł, podobny do tego bękarta, którego, aby uleczyć ze skoliozy kifodefozycznej, chłopi przewozili przez San. Tylko tamten biedaczek, dzieckiem jeszcze będąc, z pomocą bożą wypadł z łódki i nie zatruł życia swego podłą wegetacją, lecz przeniósł się do królestwa Ojca naszego w niebie. A ten stał, miętoląc w koślawych dłoniach czapkę.

- Ja przepraszam – wykrztusił wreszcie – wiem, że nie wyglądam jak na gościa takiej wspaaaniaaałej – przesadnie zaakcentował – parafii i że straszę swoją facjatą, lecz jak my przez telefon rozmawiali to przestrzegałem.
Zrobiło mi się go żal.
- Wejdź – zaprosiłem szerokim gestem – wejdź, siadaj, proszę, proszę – wskazałem na krzesło dla czekających interesantów – Albo... zapraszam do gabinetu.
Usiadłem za szeroką płaszczyzną biurka, ruchem dłoni zachęcając nie-parafianina do zajęcia miejsca w głębokim, niewygodnym fotelu, ze źle wyprofilowanym oparciem – jedynym meblu z jakiego mogli korzystać przyjmowani przez proboszcza petenci. Usiadł na brzegu i zaczął się wiercić.
- Słucham pana – rzekłem.
- Ja, czy... czy ja mógłbym dostać... spragnionym... - wzrok miał utkwiony w stojącej na skrzyni narożnej butelce z wodą.
- Proszę się napić, nie krępuj się.
Podszedł, odkręcił korek i pociągnął z gwinta. Pomyślałem, że niezły kac go męczy, tak łykał! Mały, koślawy, a pije za dwóch. Nie mogłem określić jego wieku– 30, 50 lat? Był zbyt śmieszny na posiadanie konkretnej ilości lat. Usiadł, teraz już głęboko.
-Ano, jakeśmy się umówili. Jestem.
W tym momencie chciałem przestać grać właściciela tego przybytku bożego, wyjaśnić sprawę, pozbyć się nieproszonego gościa, który, niestety, nie dopuścił do tego powiedziawszy:
-Abra kadabra bęc!
Wytrzeszczył przy tym na mnie swoje patrzałki, jakby czekając na reakcję, po czym dodał:
-He, he, he.
Nastąpiła chwila ciszy, przerywana tylko grafomańskim tykaniem zegara.
- No projekt przywiozłem!
- Ach, projekt – przytaknąłem – jaki projekt?
- No ten drugi, po poprawkach, które zostały nam przesłane. Firma Mars zawsze bierze pod uwagę preferencje klientów, dlaczego miałaby tego nie zrobić podczas budowy nowego ołtarza? Wszelkie problemy z finansowaniem tych złoceń możemy rozwiązać w ten sposób, że Firma pokryje tą część kosztów, która przekracza plan, a parafia spłaci to w roku następnym ze składek wiernych. Przecież macie wiernych, prawda?
Kontrast między językiem jaki słyszałem, a posturą rozmówcy wbił mnie w siedzenie. Jakkolwiek fałszywie brzmiała wcześniej jego quasi-gwara to, zaprawdę, bardziej pasowała! Kaszlnąłem. Przemowszy się nieco, spytałem:
- A mógłbym obejrzeć projekt?
- Tak tak, w torbie mam płytę z nagraniem – trzy wymiary, jakeśmy się umówili.
Kameleon - przyszło mi na myśl. Postanowiłem odłożyć chwilę konfrontacji. Głównie dlatego, że – muszę przyznać – komputer to dla mnie czarna magia; chociaż wiedziałem, że stoji w sypialni to nie było szans bym poradził sobie z programami.
- Później, później – powiedziałem.
- Wstałem, podszedłem do okna trzymając w okolicach krzyża mocno splecione dłonie:
- Taaa. Więc co dalej?
Kurdupel zaczął mówić:
- Po pierwsze podpisujemy umowę. Po drugie nie przejmujemy się brakującymi pieniędzmi, Mars poczeka. Po trzecie już za 7-10 dni może ksiądz zrobić uroczyste odsłonięcie ołtarza.
- Tak szybko? - nerwowo wytarłem pot z czoła – dlaczego, po co się tak śpieszyć?
- Jesteśmy profesjonalistami – rozłożył ręce, a ze mnie zeszło zepsute powietrze, zastąpiła je świeżość – ale – dodał – ufamy naszym klientom, dlatego schemat konstrukcji jest już gotowy. Dorobi się tylko aniołki, doda ozdób... . A główny obraz w końcu namalowaliśmy 100 lat temu – uśmiechnął się, a ja poczułem chłód.
Zrazu ciachnął znienacka jak barbarzyńca, potem zaczął ewoluować. Znajomy chłód, przyjemny chłód, dobry, dobry. Zapach... zacząłem myśleć o swoich najlepszych latach, o czasie świetności, miejscu, gdzie dojrzałem jako sługa boży i gdzie podjąłem najważniejsze w życiu decyzje – zacząłem myśleć o Dynowie.
Mój pierwszy raz... miałem wtedy lat siedem. Długa droga z Przedmieścia, domy strzechą kryte, rynek – to pamiętam słabo, ale niezatarte wrażenie zrobił na mnie kościół, jego przestronność, wysokość, potęga. Modlitwa setek ludzi patrzących w tym samym kierunku – na kapłana. Lęk wreszcie, który uparcie towarzyszy nowym doznaniom, ból związany z rozdzieraniem starego świata, przekroczenie bram magii, przemiana dymu w uniesienie, myśli w rozmowę z Bogiem, setek szeptów w pieśń, chleba w ciało, wina w krew. To był mój pierwszy raz.
Czy on tam wtedy był? Złe wrażenie, jakie wywierał na mnie od pewnej chwili ten dziwny człowiek - przebierający teraz, jakby diabła huśtał, zwisającymi nóżkami - gdzieś zniknęło. Wniknąłem w swoje szczęśliwe dni i nastrój mój rozświetlił się od wspomnień. Skoro wszystko jest takie dograne, to co tam. Zresztą proboszcz, jak mu wszystko opowiem, zdąży wrócić i będzie wdzięczny za tempo z jakim załatwiłem formalności. Gitara. Gra, buczy i goreje.


Zostałem w gabinecie sam. Podpisane kopie dokumentów i płyta CD zerkały na mnie z blatu płaskiego jak zwoje mózgowe popaprańca. Potrzebowałem powietrza, wody i powietrza. Euforia stopniowo odchodziła, gdzieś tam, za okno, skąd dochodziły krzyki, nawoływania, gdzieś tam, dokąd płynął dym. Poszedłem do kuchni i nalałem sobie szklankę Coli, potem, by zrealizować dalsze potrzeby, otworzyłem drzwi na ganek.
- A wie pan, że się pali? - zagaił mnie może 7-letni, ubrany w przyduży, szary sweter i rozdarte na pupie spodnie, chłopiec.
- Co ty mówisz? Gdzie się pali?
- A u lakiernika.
Pobiegłem co sił. Nogi me nienawykłe stały się ciężkie, łydki twarde, serce tłukło się jak kolibrowi na wietrze, umysł piekł, niczym rozgrzana sztabka złota, ale nie przystanąłem nawet na chwilę. Sapiąc, wpadłem na podwórko, roztrąciłem gapiów i rzuciłem się w gęsty dym wydobywający się z korytarza. Rozedrgane powietrze zapiekło wewnątrz nosa, sekundę później płuca przytkał dym. Oczy wytrzymały najdłużej, bo kolejną sekundę, po której zamknęły się łzami. Jeszcze chwilę ręce szukały punktu zaczepienia, potem...




CDN

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • od krzepnięcia pełni karmić na turlany z kłód rąk debiut od uroku po przeć stan niej kiczem łupki pełniej zlewać od ale ich poprzez zazdrość na myśl kichy pat chudzenia od podłości skroju chaszczy Bogu szyć chcieć mili więcej od momentu po przekrętach nad niziną dzieci grzecznych; od przerwania sakramentów już nie mówi tylko wrzeszczy
    • Wiersz napisany dla uczczenia osiemdziesiątej rocznicy wyzwolenia przez oddziały Brygady Świętokrzyskiej NSZ niemieckiego obozu koncentracyjnego dla kobiet w Holýšovie w Czechach w dniu 5 maja 1945 roku.      
    • Przerażone czekały na śmierć... W barakach okolonych kolczastym drutem...   Choć wielka światowa wojna, Pochłonąwszy miliony niewinnych ofiar, Z wolna dobiegała już końca, A wolnym od nazizmu stawał się świat… Na obrzeżach czeskiego Holýšova, Z dala od teatru wojennych działań, Z dala od osądu cywilizowanego świata, Rozegrać miał się wielki ludzki dramat...   Dla setek niewinnych kobiet, Strasznych dni w obozie zwieńczeniem, W okrutnych męczarniach miała być śmierć, Żywcem bez litości miały być spalone... Podług wszechwładnych SS-manów woli, By istnienia obozu zatrzeć ślady,  Spopielone bezlitosnego ognia płomieniami, Nazajutrz z życiem pożegnać się miały…   Przerażone czekały na śmierć... Utraciwszy już ostatnią, choćby nikłą nadzieję…   W obszernych ciemnych baraków czeluście, Przez wrzeszczących wściekle SS-manów zapędzone, W zatęchłym cuchnącym baraku zamknięte, Wkrótce miały pożegnać się z życiem… Gdy zgrzytnęła żelazna zasuwa, Zwierzęcy niewysłowiony strach, W każdej bez wyjątku pojawił się oczach, By na wychudzonej twarzy się odmalować…   Wszechobecny zaduch w barakach, Nie pozwalał swobodnie zaczerpnąć powietrza, Gwałtownym bólem przeszyta głowa, Nie pozwalała rozproszonych myśli pozbierać… Gwałtownym bólem przeszyte serce, Każdej z  setek bezbronnych kobiet, Łomotało w młodej piersi jak szalone, Każda oblała się zimnym potem…   Przerażone czekały na śmierć... Łkając cicho jedna przy drugiej stłoczone...   W ostatniej życia już chwili, Z wielkim niewysłowionym żalem wspominały, Jak do piekła wzniesionego ludzkimi rękami, Okradzione z młodości przed laty trafiły… Jak przez niemieckie karne ekspedycje, Przemocą z rodzinnych domów wyrywane, Dręczone przez sadystyczne strażniczki obozowe, Drwin i szykan wkrótce stały się celem…   Codziennie bite po twarzy, Przez SS-manów nienawiścią przepełnionych, Doświadczyły nieludzkiej pogardy I zezwierzęcenia ludzkiej natury… Wciąż brutalnie bite i poniżane, Z kobiecej godności bezlitośnie odarte, Odtąd były już tylko numerem W masowej śmierci piekielnej fabryce…   Przerażone czekały na śmierć... Pogodzone z swym okrutnym bezlitosnym losem…   W zadrutowanych barakach, Z wyczerpania słaniając się na nogach, Wycieńczone padały na twarz, Nie mogąc o własnych siłach ustać… Gdy zapłakanym oczom nie starczało łez, Fizycznie i psychicznie wycieńczone, Czekając na swego życia kres, Strwożone już tylko łkały bezgłośnie…   Przeciekające z benzyną kanistry, Ustawione wzdłuż obozowego baraku ściany, Strasznym miały być narzędziem egzekucji, Tylu niewinnych istnień ludzkich… Przez SS-mana rzucona zapałka, Na oblany benzyną obozowy barak, Setki kobiet pozbawić miała życia, W strasznych męczarniach wszystkie miały skonać…   Przerażone czekały na śmierć... Gdy cud prawdziwy ocalił ich życie…   Ich spływające po policzkach łzy, Dostrzegły z niebios wierne Bogu anioły, A Wszechmocnego Stwórcę zaraz ubłagały, By umrzeć w męczarniach im nie pozwolił… I spoglądając z nieba Bóg miłosierny, Ulitowawszy się nad bezbronnymi kobietami, Natchnął serca partyzantów z lasów dalekich, Bohaterskich żołnierzy Świętokrzyskiej Brygady…   I tamtego dnia pamiętnego na czeskiej ziemi, Niezłomni, niepokonani polscy partyzanci, Swe własne życie kładąc na szali, Prawdziwego, wiekopomnego cudu dokonali… Silnie broniony obóz koncentracyjny, Przypuszczając swymi oddziałami szturm zuchwały, Sami bez niczyjej pomocy wyzwolili, Biorąc setki SS-manów do partyzanckiej niewoli…   Bohaterski szturm Brygady Świętokrzyskiej... Dla tysięcy kobiet był wolności zarzewiem...   Niebiańskiemu hufcowi aniołów podobna, Natarła nieustraszona Świętokrzyska Brygada, By znienawidzonemu wrogowi plany pokrzyżować By wśród hitlerowców paniczny strach zasiać… Tradycji polskiego oręża niewzruszenie oddana, Chlubnym kartom polskiej historii wierna, Natarła nieustraszona Świętokrzyska Brygada, Paniczny w obozie wszczynając alarm…   Brawurowe ze wschodu natarcie, Zaskoczyło przerażoną niemiecką załogę, Z zdobycznych partyzanckich rkm-ów serie, Głośnym z oddali niosły się echem… By tę jedną z najpiękniejszych kart, W długiej historii polskiego oręża, Zapisała niezłomnych partyzantów odwaga, Krusząc wieloletniej niewoli pęta…   Bohaterski szturm Brygady Świętokrzyskiej... Przeraził butnych SS-manów załogę…   Odgłosy walki niosące się z oddali, Do uszu udręczonych kobiet dobiegły, W tej strasznej długiej niepewności chwili, Krzesząc w sercach iskierkę nadziei… Na odzyskanie upragnionej wolności, Zrzucenie z siebie pasiaków przeklętych, Wyjście za znienawidzonego obozu bramy, Padnięcie w ramiona wytęsknionym bliskim…   Choć nie śmiały wierzyć w ratunek, Ten niespodziewanie naprawdę nadszedł, Wraz z brawurowym polskich partyzantów szturmem, Gorące ich modlitwy zostały wysłuchane… Wnet łomot partyzanckich karabinów kolb, W ryglującą barak zasuwę żelazną, Zaszklił ich oczy niejedną szczęścia łzą, Wyrwały się radosne szepty wyschniętym wargom…   Bohaterski szturm Brygady Świętokrzyskiej... Dnia tego zwieńczonym był wielkim sukcesem…   Wielkie wrota baraków wyważone, Rozwarły się z przeciągłym łoskotem, Odsłaniając widok budzący grozę, Chwytający za twarde żołnierskie serce… Ich brudne, wycieńczone kobiece twarze, Owiało naraz rześkie powietrze, Nikły zarysowując na nich uśmiech, Dostrzeżony sokolim partyzanckim wzrokiem…   I ujrzały swymi załzawionymi oczami Polskich partyzantów niezłomnych, Niepokonanych i strachu nie znających, O sercach anielską dobrocią przepełnionych… Dla setek kobiet przeznaczonych na śmierć, Polscy partyzanci na ziemi czeskiej, Okazali się wyśnionym ratunkiem, Zapisując chlubną w historii świata kartę…   - Wiersz napisany dla uczczenia osiemdziesiątej rocznicy wyzwolenia przez oddziały Brygady Świętokrzyskiej NSZ niemieckiego obozu koncentracyjnego dla kobiet w Holýšovie w Czechach w dniu 5 maja 1945 roku.  

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

        Żołnierze Brygady Świętokrzyskiej NSZ i grupa uwolnionych więźniarek z obozu koncentracyjnego w Holýšovie (Źródło fotografii Wikipedia).              
    • @Roma

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

       Jeszcze się trzymasz? Powodzenia, bo nerwy jak szwy, łatwo puszczają, szczególnie jak stres trwa długo.    
    • @Domysły Monika cudna jest ta Twoja analiza emocjonalna wiersza  Wiesz czasami relacja matki z córką jest trudna  I tylko od dojrzałości jednej ze stron zależy czy w ogóle będzie możliwe jakiekolwiek pojednanie  Najgorzej jest wtedy kiedy zachowanie matki zaczyna powielać dziecko i przenosić takie patologiczne stany na swoją nową rodzinę  Ten wiersz jest właśnie o tym 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...