Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

homoseksualista i ja 3 koniec


adam sosna

Rekomendowane odpowiedzi

Słońce podnosiło się w górę, a on wyczarował dwie butelki piwa. To piwo zwróciło nas światu. Po naradzie postanowiliśmy dać sobie spokój z żaglówką. Wzięliśmy koc i poczłapaliśmy na basen z mocnym postanowieniem kąpieli w mokrej wodzie i nicnierobienia.
Zajęliśmy dobre miejsce gdzie nieco cienia dawała wieża ratownika, cienia i nadziei na szybką interwencję. Ratownik – samiec – z rodzaju bardzo męskich, znał mnie z widzenia i nie odezwał się ni słowem. Opalaliśmy się kibicując nadciągającym parom damsko-męskim i zastanawiając się, jak długo przetrwają? Cieplej się zrobiło – wskoczyliśmy do wody. Potem znowu cudowne nicnierobienie w towarzystwie słońca i wielu ludzi, którzy nadciągnęli tego dnia na basen. Dobrze nam było. Wspominam szczególnie jeden moment, w którym się nieco odsłonił.
Wyglądał pięknie, o czym już pisałem. Nadto mimo uprzedniodniowej popijawy, wyróżniał się dbałością o wygląd. Rzekłbym – estetyką wykończenia.
Zostawiłem go samego na chwilę. Ochładzałem się w wodzie intensywnie. Kiedy wracałem, z wody na koc stwierdziłem, że otacza go cały rój kobiet – młodszych i starszych.
Dopchałem się wreszcie do koca. One zniknęły.
„Czego te baby chcą?” – poskarżył się cicho.
Ponownie – ze śmiechu tym razem – znalazłem się w wodzie.
Zeszło do obiadu. Szef się postawił i nam postawił w pobliskim bufecie pretendującym do miana restauracji coś co przypominało schabowego.
Popołudnie – właściwie aż do zachodu słońca, zeszło nam na basenowym lenistwie.
Potem poszliśmy grzecznie spać, każdy do swojego.
Znowu sznurowanie namiotu, i materac, i twarda ziemia.
Obudziłem się bardzo wcześnie. Choć to pierwsza połowa lipca – słońce jeszcze nie wyszło.
Powoli (jak powoli to szybciej) odsznurowałem namiot i wywlokłem się z ciepłego zaduchu w chłodną, niemal zimną, rześkość.
Nie spał już. Stał na werandzie zamyślony.
Piękny! Nie ulega wątpliwości. – smyrnęło mi w głowie.
Cisza. Nawet ptaki jeszcze spały. Wiatr też jeszcze spał. Woda gładka jak nóż, którym kroiłem mielonkę.
Wiesz dlaczego tak fajnie z tobą? – powiedział.
Nie litujesz się. Nie udajesz, że nie widzisz. Wiem że nie akceptujesz, a jednocześnie nie odrzucasz. Widzę u ciebie fascynację tematem większą niż mną. Ale i fascynację mną. To niebezpieczne. Ja jestem taki zwykły. Mimo tego co widzisz. Jestem zdumiony, że ktoś taki jak ty, istnieje. Nie odsuwasz się z obrzydzeniem, nawet odruchowo. Kiedy piliśmy te trzecie pół, film ci się urwał. Przyszło trzech nieprzyjemnych, z parszywymi tekstami i zamiarami wobec mnie. Złapałeś wtedy za pagaj i jednego zdrowo rąbnąłeś, rycząc – nie oddam co moje! Uciekli. A ja poczułem się twój. Bardzo twój. Być może przesądziłeś niechcący moją przyszłość. Od dwu lat chodzę na terapie, bo rodzice tego chcą. Teraz ja chcę...
Rozgadał się.
Nie wiedziałem co powiedzieć.
Milczałem.
Zrobiło się cieplej. Poszliśmy, podpierając się pagajami, po osprzęt żaglówki.
Potem znane już czynności. Odbiliśmy od pomostu. Pogoda się zmieniła –wiatr stężał, ochłodziło się nieco. Na niebie, dotąd czystym pojawiły się chmury.
Wiatr zaczął wyprawiać przedziwne harce wiejąc z coraz to innej strony. Raz słabiej, raz mocniej. Czasem wcale.
Prawy luz! Lewy wybierz!
Rufa-zwrot! Sztag-zwrot!
Męczyłem komendy, niezbyt przepisowe, lecz krótsze i zrozumiałe.
Musieliśmy się nieźle zmęczyć, żeby nie dać się przewrócić.
Ale daliśmy radę. Na żaglówce nie było czasu na uśmiechy, spojrzenia, gesty chęci lub niechęci.
Wiatr nam nie dał rady. Nie poznaliśmy bliżej wody.
Przybiliśmy do pomostu. Zrobiliśmy co było do zrobienia i poszliśmy do znajomego baru na obiad. Popiliśmy piwem, by zmyć smak starego tłuszczu.
Pocieplało. Wiatr odszedł. Wodę wygładziło. Po koc do campingu i na basen, w znajome już miejsce. Z żaglówką mogliśmy dać sobie spokój. Tak nie wiało. Bywa.
Takie chwile można poświęcić na rozważania o życiu i o śmierci.
O czym myślisz? – pytam w duchu siebie.
O szybownikach. Musi być wspaniale tak lecieć z wiatrem, lub pod wiatr. Z chmury pod inną.
Szukać kominów wznoszących i unikać miejsc duszących. Gdybym nie żeglował, to bym szybował.
Podniosłem się na kocu. Przyjrzał mi się krytycznie i powiedział:
„Mógłbyś o siebie trochę zadbać.”
Odparłem:
Mógłbym. Ale poczułbym się wtedy nieco zagrożony.
Wrzucił mnie do wody!
Fajnie – pomyślałem jeszcze pod wodą.
Wypłynąłem na powierzchnię i z całych sił bryznąłem wodą. W miejscu gdzie przedtem był on, siedział „znajomy” ratownik. Dostało mu się strumieniem wody. Za „niewinność”.
Skoczył do wody. Złapał mnie i przytopił bez trudu, bo był silniejszy.
Nagle poczułem się wolny. Z wody wychyliłem się tylko po to, by zobaczyć jego opalone nogi i bajerskie kąpielówki szybujące nad deskami basenowego pomostu.
On, nawet nie wchodząc do wody, złapał „znajomego” ratownika i rzucił nim jak szmacianą lalką, za basen. Zapomniałem napisać, on miał 195 cm i gołą ręką gwoździe wbijał.
Piękny był i bardzo silny. I małomówny jak ja.

Ponownie spotkaliśmy się w mieście po piętnastu latach. Nie poznałem go. Szedł przygarbiony w wytartej jesionce. Poznał mnie. Ja jego nie. Wyciągnął z portfela zdjęcia kilkuletniego chłopaka i jakiejś superlaski. Syn i żona – powiedział. Spojrzałem na niego i odparłem – obyś tego nigdy nie żałował.
To był koniec naszej znajomości.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...