Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Azbestowi chłopcy


ewan_mcteagle

Rekomendowane odpowiedzi

„Azbestowi chłopcy”

Prolog

Henryk mieszkał w małym azbestowym bloku niedaleko, zamkniętej już, fabryki azbestu. Okolicę nazywano z tego względu Siwym Polem.
Jego dziadek przybył tu dawno temu, wyrzucony przez wojnę, wraz z żoną, synami, córkami i wnukami. Zbudował sobie niewielką drewnianą chatkę, w której wszyscy żyli sobie w szczęściu, i w pokoju. Wokół rozciągały się jedynie łąki, a pojedyncze drzewa urozmaicały sielski krajobraz. Jednak idylla nie trwała długo. Kraj trzeba było zurbanizować, więc dekretem władzy spółdzielczej zburzono drewniany domek, wybudowano azbestowe bloki i postawiono fabrykę azbestu (zwaną tak potocznie, gdyż w rzeczywistości była to przetwórnia). Piękny krajobraz zniknął, pouciekała nieliczna zwierzyna, ptactwo, zające, a nawet krety. Dziadek wraz z rodziną dostali trzy pokojowe mieszkanie w nowiutkich blokach. Ale to nie było w stanie ich uszczęśliwić, w szczególności dziadka. Popadł w depresję, zaczął pić, a cechy te przekazał niestety swym dzieciom i wnukom.
Okolica, dotychczas zielona i pełna życia zaczęła stopniowo tracić blask. Znikły barwy, a krajobraz począł blaknąć, by w końcu zupełnie poszarzeć. Żadnych kontrastów, żadnej czerwieni lub choćby czerni. Czerń, jeśli istniała, to tylko nocą, a czerwień od czasu do czasu odznaczała się na ustach kobiet, które przy najbliższej sposobności starały się stąd wyrwać. Na przestrzeni lat w powietrzu było już więcej białego pyłu niż tlenu. Dziadek uwielbiał przebywać na świeżym powietrzu, więc dość szybko nabawił się raka płuc, z którym nawet nie miał ochoty się kłócić. Wszystko, co było mu w życiu miłe, zabrali urzędnicy i przemysł. Stwierdził, iż to nawet lepiej, z tym rakiem, bo po co komu życie, które nie daje radości. Niestety siłą rozpędu rak zaprzyjaźnił się z pozostałymi członkami rodziny, tak że Henryk w wieku lat piętnastu został sierotą. Po pewnym czasie nie przejmował się tym aż tak bardzo. Czekał po prostu na swoją kolej. I obojętniał.
W międzyczasie, tak jak jego przodkowie, wiódł życie spokojne. Lecz jedynie na pozór. Wewnątrz jego duszy, niczym dwie masywne płyty tektoniczne, ścierały się myśli dobre i złe. Niebo nad Siwym Polem było zazwyczaj szare lub jasno szare, stąd też myśli mieszkańców miały raczej pochmurny charakter. Na szczęście Henryk otoczony przyjaciółmi starał się, z dobrym rezultatem, wyważyć dwie strony swojej osobowości, tak by nikt nie ucierpiał z jego powodu. Starał się nie wchodzić nikomu w drogę, jednak nie ustępował, gdy ktoś zagrodził jego ścieżkę życia. Czasami, głównie po paru głębszych, wdawał się w niegroźne bójki. Jego twarz często zdobiły siniaki. Traktował je jak trofea. Następnego dnia po bójce wstawał, co świt i biegł do lustra, by móc się im przyjrzeć. Dotykanie i oglądanie tych bruzd dawało mu, niemal pół-erotyczne, doznania.
Najlepszym przyjacielem Henryka był jego sąsiad Teodor. Spędzali ze sobą całe dnie. Teodor przychodził rano na kawę i zostawał do kolacji, a czasem do śniadania. Wąski krąg znajomych zamykał Hilek mieszkający na ostatnim piętrze. Hilek, niegdyś wzięty, odnoszący sukcesy pisarz, nie poradził sobie z ciężarem sławy. Napisał wspaniałą powieść „Ryby z lasu i wszyscy moi przyjaciele”, po czym zupełnie się wypalił. Pieniądze wydał na alkohol oraz dziewczyny. Wyeksmitowano go ze wspaniałego apartamentu w centrum oferując w zamian mieszkanie socjalne na Siwym Polu.
Od razu zaprzyjaźnili się z Henrykiem i Teodorem. Doskonale go rozumieli. Na własnej skórze doświadczyli życiowej porażki, mimo iż nie znali nawet zapachu sukcesu.

Rozdział 1

Lato z wolna finiszowało. Szare niebo tłumiło olśniewające barwy jesiennego parku, który tonął w ogólnej szarówce. Henryk skończył śnić i postanowił się obudzić. Podrapał się po brzuchu, spojrzał na zegar. 6.45. Poranek był chłodny. Pogładził jeszcze swój trzy dniowy zarost. Westchnął basowo, po czym wywlókł się na balkon. Odpalił papierosa. Poczuł wiatr delikatnie muskający jego nieogoloną twarz i dym wypełniający płuca. Nie wiedzieć czemu Siwe Pole wydało mu się zupełnie nowe. Pokasłując karmił zmysły azbestowym zapachem powietrza. Następnie udał się do kuchni, by przywitać oraz nakarmić swojego współlokatora, kota o imieniu Felek. Wszedłszy do środka, poczuł gęsia skórkę na swym ciele. Okna w nocy trzeszczały mrozem, ale to w kuchni zostało otwarte na oścież. Zaniepokoiło to gospodarza. Miska Felka świeciła pustkami, lecz Felka przy niej nie stwierdzono. Zawsze rano dostawał swoja ulubioną karmę i ani razu nie opuścił śniadania. Czasem jedynie spóźniał się na obiad. Henryk przejrzał wszystkie szafki, które kryły w sobie tylko zardzewiałe garnki i patelnie. Nieświadom niczego Henryk otworzył drzwiczki piekarnika. Te zatrzeszczały złowieszczo ujawniając makabryczna prawdę. Felka. A raczej jego zwłoki. Heniu wrzasnął z przerażenia. Wyjął biednego kota z piekarnika i tulił go w ramionach, licząc, że ten się obudzi. Niestety Stwórca wezwał Felka do siebie. Pozostawało pytanie: czyimi rękoma? Gdyż ulubieniec Henryka nie odszedł z tego świata o własnych siłach. Ktoś ewidentnie mu pomógł, podcinając, a właściwie rozrywając jego gardło na strzępy. Gardło Henryka natomiast, rozdarto na strzępy jego płaczem. Patrzył w martwe ślepia zwierzęcia, a zaschnięta krew zostawiała odciski brzucha i łapek na jego koszuli. Felek był jeszcze ciepły, co potęgowało rozpacz właściciela. Głośne Nie! w jego głowie przeplatało się z niemniej donośnym Kto? i Dlaczego? Odpowiedzi na pytania musiały jednak poczekać. Oto zaczął się najdziwniejszy dzień w historii Siwego pola.

Rozdział 2

Rozległo się pukanie do drzwi. Czyjaś dłoń wybijała nutę „Dla Elizy” Beethovena. To oznaczało Teodora. Zawsze wybijał na drzwiach klasykę. Takie miał widzimisię. Henryk ułożył Felka na gazetach i ze łzami w oczach pospieszył do drzwi.
- Dzień dobry sąsiedzie – rzekł, jak zawsze optymistyczny. – Uuu! - dostrzegł ponure oblicze kolegi. - A czemu mamy taką nie tęgą minę?
Henryk z trudem przełknął ślinę, która zdawała mu się tysiącem pinesek w płynnej postaci.
- Fe...- mamrotał – Fe...
- Co „Fe”? Wykrztuś to z siebie! – Teodor wciąż żartował. Lecz za chwilę miał tych żartów szczerze żałować.
Henryk zebrał w sobie wszystkie siły.
- Felek nie żyje – to zdanie kosztowało go wiele wysiłku. – Ktoś...ktoś go zabił. Zamordował! – łzy, niekontrolowanym strumieniem, popłynęły mu spod brwi. Rzucił się w ramiona Teodora. Ten objąwszy kolegę powtarzał osłupiały:
- Będzie dobrze. Dobrze. Dobrze będzie. Nie bój nic. Jakoś to będzie.
Gdy emocje trochę opadły skierowali się do kuchni. Henryk nie odrywał wzroku od Felka. Teodor chciał za wszelką cenę odwrócić jego uwagę.
- Chcesz jajecznicę? – zagadnął.
Słowa napotkały falę ciszy w postaci wzburzonych myśli Henryka. Teodor nie potrzebował słów. Zbyt dobrze się znali. Wyjął z lodówki sześć jajek i piwo, po czym zaczął przyrządzać swoją specjalność, słynną jajecznicę z piwem. Przepis, który przed laty dostał od pewnego pijaka, prowadzącego kurzą fermę. Zjedli bez szczypty konwersacji.

Rozdział 3

Po pożywnym śniadaniu zasiedli w pokoju gościnnym. Henryk palił papierosa za papierosem. Teodor nie palił, nie chcąc umniejszać depresji przyjaciela. Czekali teraz na Hilka. Zawsze przychodził najpóźniej. Była już ósma, słońce wschodziło i, co zdarzało mu się rzadko, nieśmiało przebijało się przez chmury. Ale nawet to nie odciągnęło Henryka od ponurych myśli.
W końcu pięść Hilka spoczęła na drzwiach. Teodor popędził, by mu otworzyć. W głębi ducha miał już dość tej ciszy, chciał działać, ale nie miał odwagi spojrzeć w oczy Henrykowi. Hilek przywitał Teodora, radosny jak nigdy, gdyż kończył przedostatni rozdział swojej nowej książki. Teodor opowiedział mu smutną historię Felka. W trójkę zajęli miejsca w fotelach. Upływały sekundy popędzane przez każdą kolejną minutę. Nagle Hilek przerwał ciszę.

- Chyba wiem kto mógł to zrobić!? – spojrzał niepewnie na kolegę pogrążonego w żałobie, nie będąc pewnym jego reakcji.
Henryk podniósł nasiąknięte łzami brwi.
- Kto? – rzucił krótko.
Hilek pochylił się nad krawędzią fotela dając im do zrozumienia, że nie chce mówić zbyt głośno.
- Czytałem dziś w gazecie, – zaczął mówiąc pół-szeptem - że z laboratorium na Retkini uciekły super inteligentne szczury. Robili na nich jakieś badania. – rozejrzał się wokół, niczym stary konspirant. - Wczoraj poranna zmiana odkryła ciała swoich kolegów i pootwierane klatki. Prawie wszystkie szczury uciekły. Kilka, które zaplątało się w ogrodzenie, jest już przesłuchiwanych, ale nie chcą im nic powiedzieć.
Teodor popatrzył na nich z głupią miną na twarzy. Gdy zauważył, że żaden z nich się nie śmieje również spoważniał.
- Inteligentne szczury? – pytał sam siebie.
- Super inteligentne! – poprawił go Hilek.
- No sam nie wiem – Henryk uporczywie szukał odpowiedzi na czole Hilka. Omal nie wywiercił mu dziury w głowie. – Co sugerujesz?
Hilek wyjął z kieszeni wydarty fragment gazety.
- Piszą, że ślad za szczurami urywa się w okolicach Siwego pola. – pokazał przyjaciołom artykuł – Mogą tu już być! Zabiły Filka, gdyż był dla nich zagrożeniem. Teraz zapewne zechcą wziąć się za nas!
- Cholercia to jednak nie żarty! – Teodor wpatrywał się w kawałek papieru jakby miał dziesięć lat i ujrzał nagą playmate roku.
- Nie ma co gadać, musimy działać – Henryk zerwał się z fotela pełen zapału i żądzy zemsty.
- Nie tak prędko – Hilek studził zapał kolegi.- Nie możemy ot tak, sami, próbować ich znaleźć!
Nie spodobało się to Henrykowi.
- Nie możemy siedzieć na dupie. Coś trzeba zrobić! – denerwował się.
- I zrobimy – uspokajał go Hilek.
- Ale co? – Teodor skończył czytać artykuł. – Nie mamy z nimi szans.
- Otóż to! Trzeba wezwać specjalistę. – rzekł Hilek i wyrwał przyjacielowi gazetę. Pokazał pozostałym zdjęcie starszego, siwego pana w wielkich okularach. - Oto Prof. Stefan Liebelkrankelbaum Von Ulm. Tu jest numer. Musimy zadzwonić, a on przyjdzie i zajmie się sprawą. – Spojrzeli na niego podejrzliwie. Nie ufali inteligentom. – Bezpłatnie. – podkreślił Hilek.

Rozdział 4

Hilek zadzwonił do profesora tłumacząc mu całe poranne zajście. Zaniepokojony profesor był przekonany, iż to robota „jego” szczurów. Mieli się go spodziewać w przeciągu kilkudziesięciu minut.
Dziewięć minut później był już na miejscu. Od razu wziął się do roboty. Patrzyli na niego jak na boga: wielka siwa broda, biały fartuch, walizka z przyborami. Wpadł do kuchni, niczym huragan.
- Pokażcie miejsce zbrodni – zwrócił się do nich.
Henryk otworzył piekarnik. Profesor wyjął dziwaczne urządzenie, po czym dokładnie obejrzał wnętrze piecyka.
- Mhm – mruczał coś pod nosem. – Aha.
Po serii mniej lub bardziej zrozumiałych dźwięków wstał.
- Jestem prawie, absolutnie przekonany, iż to robota naszych wrednych gryzoni! – rzekł.
Henryk, Teodor i Hilek odetchnęli z ulgą, by za chwilę odkryć w sobie jeszcze większe przerażenie.
- A jak je znaleźć? – spytał Teodor.
- Jeśli jest chęć znajdzie się i metoda. Lecz to już moja broszka – uśmiechnął się profesor, po czym wyjął z torby kolejny dziwaczny instrument. – O nic się nie martwcie.
Wziął krzesło i zaczął oglądać szafki nad zlewem. W pewnej chwili coś zwróciło jego uwagę.
Gdy odwrócił się do trójki przyjaciół, by im coś przekazać noga mu się ześlizgnęła i z hukiem padł na kafelki. Henryk z kolegami patrzyli jak krew wypływa z głowy naukowca. Powoli wypełnia rowki między kuchennymi kafelkami. Ocknęli się dopiero, gdy dotknęła ich stóp.
- Panie profesorze? – Teodor schylił się nad ciałem. – Profesorze Von Ulm?
- Nie ma tętna! – stwierdził Teodor.
- Pieprzone szczury! – Henryk wyjął z szafki tyle foliowych worków, ile był w stanie znaleźć. Zawinęli w nie profesora i schowali go do szafy.
- No to mamy przerąbane – stwierdził Hilek.
- Nie mam już na to siły – Henryk był wykończony. - Chodźmy spać. Nazajutrz pomyślimy. Przecież profesor nie ucieknie z szafy. A szczury mogą poczekać.
Wszyscy byli zmęczeni i zgodni w tej kwestii.


Rozdział 5

Henryk całą noc nie mógł zmrużyć oka. Sufit nad nim wirował i coraz bardziej się obniżał. Zapalił nocną lampkę. Patrząc na zdjęcie dziadka szukał odpowiedzi w jego oczach.
Dziadek stał w swoim ogródku. Oczy miał uśmiechnięte, wpatrzone w małego Henia, który zajadał się świeżo zerwaną gruszką. Twarz miał mokrą od soku. Wciąż potrafił przywołać w sobie ten słodki, lepki zapach na ustach i na dłoniach.
Dotarło do niego, iż nie pamiętał, kiedy ostatnio był tak szczęśliwy, jak wtedy w ogrodzie z dziadkiem.
Ledwo udało mu się zasnąć, a już się obudził. Na zegarze 6.53. Zaparzył kawę. Gdy ją pił zdawała się gęsta jak noc. Wcześniej niż zwykle, zjawił się Teodor, wystukując „Sonatę księżycową” oznajmił swoją obecność pod drzwiami. Usiedli w fotelach. Aromat kawy wypełniał chłodny, pusty salon. Siedzieli tak przez jakieś dwie godziny. Zaniepokoiło ich, iż Hilek tak długo nie przychodzi. Postanowili złożyć mu wizytę. Przez kilka minut bezowocnie pukali do jego drzwi. Teodor wyjął „awaryjny” klucz, który ich przyjaciel zawsze trzymał pod wycieraczką. Weszli.
W środku panował męczący oczy półmrok. Rozglądając się uważnie dotarli do sypialni. Okno było lekko uchylone. Ich kolega siedział przy biurku, z twarzą w zakrwawionych kartkach. Zdawały się być jego nową powieścią. Pierwszą od niepamiętnych lat. Nie wiedzieli, czemu ten widok absolutnie ich nie wzruszył. Jakby spodziewali się zastać swojego przyjaciela martwym. Pozbierali kartki z biurka i te z podłogi, rozwiane przez wiatr, po czym włożyli je do kartonu, gdzie Hilek trzymał resztę książki. Ułożyli go w łóżku, następnie wyszli na balkon aby spokojnie zapalić i pozbierać myśli. Nic w tej całej sprawie nie trzymało się kupy.
- Co się do jasnej cholery wyrabia? – papieros Henryka znikał w ekspresowym tempie.
- Nie mam pojęcia. To nas chyba przerasta.
Chcąc sięgnąć po kolejnego papierosa Henryk, ze złością, stwierdził, iż więcej nie ma.
- Skoczę do domu po fajki. Idziesz? – zwrócił się do kolegi.
- Nie. Poczekam tu...z Hilkiem – odparł Teodor.
- Jasne.
W drodze do domu Henryk próbował poskładać wszystko w miarę logiczną całość. Ale, co on i jego znajomi mieli wspólnego z inteligentnymi szczurami. Czego od nich chcą? Pytania powtarzały się przez całą drogę na zasadzie pętli. Wbiegł do mieszkania, chwycił paczkę fajek i lotem błyskawicy ruszył z powrotem do mieszkania Hilka.
- Teodor – zawołał będąc w środku. Bez odzewu.
Sprawdził w salonie. Pustka. Kuchnia to samo. W sypialni nie było nikogo prócz Hilka. Już myślał, że kolega może poszedł do siebie, ale przecież by usłyszał. Wtem spostrzegł otwarte drzwi balkonowe. Wyszedł, lecz przyjaciela tam nie było. Na podłodze leżał jedynie niedopałek papierosa i prawy kapeć. Jego kolega rozpłynął się powietrzu. Odniósł wrażenie jakby był sam na całym świecie. Patrzył w dół na ludzi maszerujących w chaotycznym układzie na chodnikach i ulicach. Jednak patrząc na nich, ani ich ruchy, ani ta sprawa nie zdawały się wyjaśniać.
Ćmił kolejnego papierosa myślami coraz bardziej zgłębiając poszczególne fakty i okoliczności. W pewnej chwili tuż obok niego, na parapecie usiadł gołąb.
- Spieprzaj stąd obszczy-murze! – wydarł się na ptaka.
Ten wykrzywił główkę i odpowiedział jedynie dziwnym, dwuznacznym spojrzeniem. Henryk nienawidził gołębi. Ze wszystkich stworzeń świata nie cierpiał ich najbardziej. Zawsze paskudziły mu parapet, a on ciągle bezowocnie je przeganiał. Ten gołąb najwyraźniej jednak się nie przestraszył. Henryk zaciągnął się papierosem, po czym strzelił w ptaka niedopałkiem. Gołąb odleciał zostawiając za sobą wstęgę piór.
- A masz ty gnoju – rzekł Henryk, gdy w tej samej chwili poczuł zimno w brzuchu.


Epilog

Spojrzał w dół i ku swemu zdziwieniu odkrył nóż, tkwiący prawie całą swoją długością, w jego ciele. Chwycił go i poczuł ciepło strumienia krwi, który podążał wzdłuż jego rąk. Usłyszał gruchanie. Obejrzawszy się za siebie ujrzał, co najmniej, stado gołębi gapiące się na niego. Po chwili były już wszędzie. Obsiadły cały balkon. Z czasem również i jego samego. Nie miał siły się sprzeciwiać.
Zakręciło mu się w głowie. Upadł. Przypomniał sobie sceny z filmu, gdzie ten porządny dostaje nożem w bebechy i słania się wśród zdziwionych gapiów, i płaczących niewiast. Jednak Henryk był zupełnie sam, a sytuacja nie wyglądała tak fajnie jak na filmach. Chciał się podnieść, ale wtedy wszystko zdawało się być odtwarzane jakby na zwolnieniu. Osunął się na ziemię z rękoma przyklejonymi do balustrady. Setki małych oczu wpatrywało się w niego. Zdawał sobie sprawę, że nie pomści ani Felka, ani Teodora ani też Hilka. Nie był w stanie uwierzyć, że ktoś mógłby mu zabrać wszystko. To co jest najcenniejsze, choćby było tak mizerne jak jego życie. Choćby było chęcią zemsty.
Szykował pętlę, która przez cały ten czas zacieśniała się wokół jego szyi.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Prolog
"wyrzucony przez wojnę" - może lepiej wygnany

"Kraj trzeba było zurbanizować" - chyba okolicę, bo mówi się o zburzeniu konkretnego domku.

"pouciekała nieliczna zwierzyna, ptactwo, zające, a nawet krety" - po łowie "zwierzyna" powinien być dwukropek - nie można wymieniać zwierzyny razem z ptactwem i zającami, ponieważ są to zwierzęta czyli zwierzyna.

"Dziadek wraz z rodziną dostali trzy pokojowe mieszkanie w nowiutkich blokach" - w ilu blokach zamieszkał dziadek ze swoją rodziną? - powinno być chyba: Dziadek wraz z rodziną dostał trzypokojowe mieszkanie w nowiutkim bloku (przypominam, że "nie" z przymiotnikami piszemy razem).

"...zaczął pić, a cechy te przekazał niestety swym dzieciom i wnukom..." - jak można przekazać cechy żyjącym ludziom? - dziadek mógł byc złym wzorcem, czy coś w tym rodzaju.

"Okolica, dotychczas zielona i pełna życia zaczęła stopniowo tracić blask." - ten wers jest nie na miejscu, ponieważ wcześniej napisałe(a)ś cyt. "Piękny krajobraz zniknął..." - więc skoro zniknął, to nie może tracić blasku.

"Żadnych kontrastów, żadnej czerwieni lub choćby czerni" - nie wiem o co w tym zdaniu chodzi, o jaką czerwień?

"Na przestrzeni lat w powietrzu było już więcej białego pyłu niż tlenu" - doprawdy? - szkoda, że nie napisałe(a)ś ile procent powietrza zajmował biały pył, bo tlen stanowi 20,8% atmosfery . Gdyby pył stanowił 20.9% to chyba byśmy już nic nie mogli zobaczyć, a i mam wątpliwości czy w ogóle dałoby się tam wytrzymać 10 minut bez maski tlenowej.

"Dziadek uwielbiał przebywać na świeżym powietrzu, więc dość szybko nabawił się raka płuc"
- z tego zdania wynika, że dziadek nabawił się raka płuc ponieważ uwielbiał świeże powietrze, a tu - cholera go zabrakło (wkurzył się i postanowił zachorować). Wystarczyło napisać, że dziadek nabawił się raka płuc.

"nabawił się raka płuc, z którym nawet nie miał ochoty się kłócić." - ten fragment zdania bardzo fajny :)

"Niestety siłą rozpędu rak zaprzyjaźnił się z pozostałymi członkami rodziny,..." - kolejne przyjemne sformułowanie.

"Wewnątrz jego duszy, niczym dwie masywne płyty tektoniczne, ścierały się myśli dobre i złe"
- brawo, piękne zdanie!

Najpierw piszesz, cyt. "Jego twarz często zdobiły siniaki..." a później kontynuując myśl, coś takiego "Dotykanie i oglądanie tych bruzd " - pytam: były to tylko siniaki, czy bruzdy?

"Od razu zaprzyjaźnili się z Henrykiem i Teodorem" - w domyśle jest, że to Hilek zaprzyjaźnił się z Henrykiem i Teodorem, więc poprawnie zdanie powinno brzmieć: Od razu zaprzyjaźnił się z Henrykiem i Teodorem.

Niestety nie mam czasu, żeby przejrzeć cały twój tekst. Moja uwaga jest taka: więcej dyscypliny w tym co piszesz, bo proza wbrew powszechnej opinii, jest trudniejsza do napisania aniżeli wiersz. Tutaj trudniej wmówić czytelnikowi, że się nie zna, że zbyt mało inteligentny, wrażliwy, oczytany, będący na bieżąco z nowymi trendami i etc. Szanuj siebie i czytelnika. Nie wciskaj mu kitów. Dobra literatura to przede wszystkim prawda, nawet jeśli jest skrajną fantastyką. Brzmi paradoksalnie, ale wierzę, że tak jest. Masz zacięcie poetyckie, przychodzą ci do głowy piękne porównania, więc nie zniechęcaj się i pracuj dalej, tyle że z większą koncentracją i dyscypliną. Próbuj nie dawać się więcej złapać na głupich błędach.
Ja również zamieściłem na forum swój tekst. Po kilkukrotnym przeczytaniu wydaje mi się, że wszystkie błędy wyelimowałem, ale nie mogę być tego pewnym. Teraz niech się odwrócą rolę, i pomóż mi je odnaleźć, jako ja pomogłem (mam nadzieję) Tobie. Nikt wszak nie jest doskonały. Pozdrawiam serdecznie

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

z kilkoma punktami sie nie zgodzę gdyz są celowe i dobrze odbierane (na ogół), w zwiazku z tym pozwole sobie przedstawic moj punkt widzenia:

"wyrzucony przez wojnę" - może lepiej wygnany

Jednak wolę wyrzycony. Tak jak wyrzuca sie kogos na margines lub prosciej, pilka jest wyrzucona na aut.

"Kraj trzeba było zurbanizować" - chyba okolicę, bo mówi się o zburzeniu konkretnego domku.

Urbanizacja kraju to wlasnie budowanie takich domkow. Jeden po drugim:)


"...zaczął pić, a cechy te przekazał niestety swym dzieciom i wnukom..." - jak można przekazać cechy żyjącym ludziom? - dziadek mógł byc złym wzorcem, czy coś w tym rodzaju.

chodzi o geny. zaczal pic pod koniec zycia, ale geny przekazal przy poczeciu potomkow. to chyba dosc jasne.

"Żadnych kontrastów, żadnej czerwieni lub choćby czerni" - nie wiem o co w tym zdaniu chodzi, o jaką czerwień?

moja tajemnica:) nie obraz sie

"Na przestrzeni lat w powietrzu było już więcej białego pyłu niż tlenu" - doprawdy? - szkoda, że nie napisałe(a)ś ile procent powietrza zajmował biały pył, bo tlen stanowi 20,8% atmosfery . Gdyby pył stanowił 20.9% to chyba byśmy już nic nie mogli zobaczyć, a i mam wątpliwości czy w ogóle dałoby się tam wytrzymać 10 minut bez maski tlenowej.

troche zbyt doslownie wszystko traktujesz:)

"Dziadek uwielbiał przebywać na świeżym powietrzu, więc dość szybko nabawił się raka płuc"
- z tego zdania wynika, że dziadek nabawił się raka płuc ponieważ uwielbiał świeże powietrze, a tu - cholera go nie ma (wkurzył się i postanowił zachorować). Wystarczyło napisać, że dziadek nabawił się raka płuc.

masz racje. uwielbial swieze powietrze, wktorym byl pyl i nabawil sie raka. a ze mial dosc zycia z rakiem sie nie klocil.

Najpierw piszesz, cyt. "Jego twarz często zdobiły siniaki..." a później kontynuując myśl, coś takiego "Dotykanie i oglądanie tych bruzd " - pytam: były to tylko siniaki, czy bruzdy?

zalozmy, ze to i to. zalozmy ze to nie ksiazka medyczna:)


Jednakże dziekuję za wytkniecie wszystkiego . Nikt nie jest doskonały ani żadne dzieło takie nie jest. Zamieszczając tu utwór nigdy nie traktuje go jak zamknietej księgi. To oczywiste, że trudno z perspektywy autora dostrzec wszystkie błędy i niedociągnięcia. Dziekuje raz jeszcze za rzetelna opinię.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

JA: Najpierw piszesz, cyt. "Jego twarz często zdobiły siniaki..." a później kontynuując
myśl, coś takiego "Dotykanie i oglądanie tych bruzd " - pytam: były to tylko siniaki, czy
bruzdy?

Ty: zalozmy, ze to i to. zalozmy ze to nie ksiazka medyczna :)
troche zbyt doslownie wszystko traktujesz:)

JA: "Żadnych kontrastów, żadnej czerwieni lub choćby czerni" - nie wiem o co w tym zdaniu
chodzi, o jaką czerwień?

Ty: moja tajemnica:) nie obraz sie


Ja myślę, że ty trochę za mało dosłownie wszystko traktujesz. A jak masz takie tajemnice, to wiedz, że tajemnice chowa się głęboko do szuflady :)
Starałaś się odpowiedzieć w sposób kulturalny na mój komentarz, lecz ja wyczuwam w tej odpowiedzi wiele zwyczajnej arogancji, i też Ci powiem: nie obraź się za szufladę :)
Pozdrawiam

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jesli wyczuwasz arogancje to twoje prawo interpretacji mojej wypowiedzi.

Nie wiem czemu sie uczepiles tych bruzd. Jesli ktos bierze udzial w bojkach to ma zazwyczaj i jedno i drugie. Since znikaja, bruzdy pozostaja. Dla mnie sprawa nie jest skomplikowana.

Nieszczesna czerwien- chodzilo mi o slonce, a dokladnie o zachody, jesli nie daje ci to spac;)

Ja swoich tajemnic nie chowam do szuflady, a piszac przemycam je czasem w tekscie. Czytelnicy maja zazwyczaj swoja interpretacje, a ja nie zwyklem tlumaczyc sie z kazdego slowa, bo to nie kampania wyborcza. Lubie troche fantazji i polotu w utworze. Pisze troche przemycajac elementy prozy poetyckiej.
Ty preferujesz inny styl, jak dla mnie chwilami troche toporny, ale to nie moja sprawa. Kazdy psize jak mu odpowiada.
Wylapales mi bledy z Prologu i dziekuje ci za to, jednak mam prawo sie z Toba nie zgodzic, co tez czynie, gdyz mam taka, a nie inna wizje tego utworu. Bez arogancji ani podtekstow.
Słowo honoru.

Pozdrawiam.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ok, zostawmy już siniaki i bruzdy, a zajmijmy się może topornymi chwilami w moim tekście.
Rad byłbym gdybyś jak najwięcej takich miejsc wskazał. Możesz czepiać się wszystkiego. Ja Ci tylko grzecznie podziękuję, bo nie jestem z tych co to się obrażają, i za wszelką cenę bronią się swojej wizji. Pozdrawiam

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...