Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Lalka Ehecatl


Rekomendowane odpowiedzi

Spojrzał na lalkę i wiedział już, że pozostanie z nim na zawsze. Jego nowy przyjaciel. Nowy towarzysz zabaw. W dodatku taki śliczny, kolorowy, cały opierzony, jak ptak, chociaż ptakiem nie był. Był po prostu małym ludzikiem o ptasiej twarzy. Taki miękkim ludzikiem, w sam raz do przytulania.
Zakazany owoc smakuje najlepiej - mały Sebastian nie mógł rozumieć znaczenia tych słów. Był jedynie sześciolatkiem, małomównym, chudym i chorowitym.
- Zostaw lalkę - mawiał dziadek - I nigdy jej nawet nie dotykaj.
Gdyby dziadek wiedział, że ją odnalazł. Na pewno dał by mu lanie i zabronił oglądania bajek na video przez miesiąc.
A gdyby powiedział dziadkowi, że to lalka znalazła jego?
Kiedy wiał wiatr, mały Sebastian chował się pod kołdrą i trząsł ze strachu. Nie krzyczał, nie wołał rodziców. Czekał, aż wicher ustanie. Przez cały czas ściskał w dłoniach lalkę, która miała go ocalić przed demonami mroku, przed tymi wszystkimi potworami, kryjącymi się w szafie, pod łóżkiem. Bał się ich. Najbardziej tych czarnych cieni, które trzaskały oknem. Jego ojciec mówił, że to tylko drzewa, ale Sebastian wiedział, że to cienie. Czarne cienie, nie żadne tam drzewa.
Leżał teraz na plecach, całkowicie przykryty kołdrą. Czekał, aż cienie odejdą i ustanie wiatr. Jego przyjaciel pojękiwał cicho, a potem wyszeptał coś, czego Sebastian nie mógł zrozumieć:
- Xipe Totec, Tezcatlipoca, Cinteotl, Huitzilopochtli, Ometeotl, Mictlantecutli...
Chłopcu zrobiło się duszno. Zawsze tak było kiedy zbyt długo leżał przykryty kołdrą. Na jedną krótką chwilę wystawił głowę spod pościeli, nabrał w płuca powietrza i ponownie schował się pod miękką pierzyną.
Usłyszał cichy jęk. To jego nowy przyjaciel domagał się powietrza. Sebastian pomyślał, że musi mu jakoś pomóc. Nie może przecież pozwolić, aby się udusił. Ścisnął kukiełkę w dłoni i wyciągnął rękę spod kołdry.
- xipe Totec, Tezcatlipoca, Cinteotl... - usłyszał chrapliwy głos swojego przyjaciela.
Wciągnął go pod kołdrę i zapytał:
- Co powiedziałeś?
I wtedy to się stało.
Opierzona twarz lalki ekspolodowała. Maleńkie piórka poszybowały w górę, po czym spoczęły na policzkach Sebastiana. Chłopiec uśmiechnął się szeroko, po czym zrzucił z siebie kołdrę. Jego chude ramiona drżały, trzęsły się, jakby coś próbowało uwolnić się spod bladej skóry. Bacznie obserwując różnokolorowe pióra, podskakiwał na łóżku, rozradowany. Było mu zimno, ale nic go to nie obchodziło.
Dostrzegł jakiś cień tuż przy otwartym oknie. Wiedział, że to nie czarne cienie, których tak bardzo się lękał. Do pokoju wpadało świeże powietrze, które unosiło barwne pióra wysoko do góry. Niektóre przyklejały się do sufitu, inne spoczywały w kloszu lampy, a jeszcze inne opadały na głowę chłopca.
- Nahui Ehecatl, Nahui Quiahuitl, Nahui Atl, Nahui Ocelotl, Nahui Ollin! - rozlegało sie w pokoju, a ledwo widoczne cienie zaczęły przybierać rozmaite kształty. Gruby męski głos, który zdawał się dochodzić zewsząd, zabrzmiał ponownie:
- Piedra del Sol! - a potem cienie zaczęły się materializować. Sebastian patrzył na to wielkie widowisko, a jego oczy prawie wychodziły z orbit ze żdziwienia i zauroczenia. Jego przyjaciel tkwił na łóżku; siedział i chwiał się. Nie posiadał głowy, ale wcale nie wyglądał strasznie. Wygladał dość zabawnie - stwierdził Sebastian - kołysał się na lewo i prawo, jakby w rytm muzyki.
Pierwszy z cieni; wysoki i chudy, zaczął fosforyzować. Migotał jak wypalająca się lampka naftowa i tańczył, poruszając się lekkim krokiem. Zaraz za nim pojawił sie kolejny cień; całkiem czerwony. Za nim podążał następny i jeszcze jeden, łącznie dwadzieścia, albo i więcej cieni. Zdawały się biegać dookoła pokoju w kierunku zgodnym z ruchem wskazówek zegara. Rozlegało się głośne klaskanie i tupanie, a co jakiś czas z ust tajemniczych postaci padały zdania w jakimś dziwnym języku.
Sebastian dostrzegł, że niektóre postacie wcale nie wyglądają jak cienie, ale jak poubierani w najdziwniejsze i najbardziej kolorowe stroje ludzie. Jeden z nich miał ogromny pióropusz na głowie i wymachiwał długą na ponad metr grzechotką, a z jego pustego oczodołu wypełzał wąż. Inny posiadał nienaturalnie dużą głowę, która wyglądała tak, jaby była wykuta z kamienia; cała szara i nieruchoma, z dużym krzywym nosem. Kolejny zadziwiał swoją twarzą; była pokryta różnokolorowymi piórami. Ostry dziób był tak wielki, że z łatwością mógłby wygrać wojnę ze wszystkimi ptakami na całym świecie. Sebastian nie mógł wyjść z podziwu. Jego nowy przyjaciel sprawił mu niespodziankę, o jakiej nigdy nie zdążył pomarzyć. Żaden zdalnie sterowany wóż strażacki, ani nawet największy zestaw klocków Lego nie posiadał w sobie tyle uroku, co widowisko rozgrywane w jego pokoju.
Ujrzał kobietę w spódnicy wykonanej w całości z żywych węży. Gady wiły się dookoła jej ud i łydek, oplatały ją w talii, a ich połyskujące oczy patrzyły na niego tak, jakby miały chęć wbić w jego szyję swoje ostre zęby. Twarz kobiety była blada, ale malował się na niej uśmiech. Jej wzrok skierowany był na Sebastiana, który usiłował odwzajemnić uśmiech, lecz poddenerwowanie i oszołomienie uniemożliwiły mu jakikolwiek ruch. Jego drobne dłonie kurczowo zaciskały zmięty róg prześcieradła.
Dostrzegł kolejną kobietę; uderzająco podobną do tamtej w spódnicy z węży. Miała niemal taką samą twarz co ona, z tą różnicą, że nie uśmiechała się, a jej spódnica nie była wykonana z gadów, ale z płótna pokrytego malowidłami. Każde z nich przedstawiało czarne jak sama noc grzechotniki. Sebastian wpatrywał się w osłupieniu w ruchy kobiet, jak z gracją przemieszczały się po pokoju. Trzymając się za ręce wykonywały jakiś taniec, który wprawił chłopca w stan kompletnej zadumy. Wpatrywał się w nagie plecy kobiet, spoglądał na falujące włosy, jednak najbardziej intrygujące dla niego były ich paznokcie; długie, jeszcze dłuższe od tych, które posiadała mama, pomalowane na czarno i wygięte w kształcie litery S.
Nie odczuwał strachu. Czuł się absolutnie bezpieczny i wiedział, że nie grozi mu nic złego. Z jakiegoś powodu był pewien, że wszyscy tajemniczy i kolorowi goście przebywający w jego pokoju są tam dla niego. Kiedy jedna z postaci zaczęła śpiewać, cała reszta zamilkła i przestała tańczyć.
Wysoka na ponad dwa metry postać, z ogromnymi, grubymi ustami i łysą głową wysunęła się na przód i stanęła tuż przy łóżku Sebastiana. Jej usta były tak ogromne, że chłopiec zadrżał ze strachu, nie będąc pewnym, czy przypadkiem za chwile stwór go nie połknie. Chwilę póżniej znowu czuł się bezpieczny. Ukratkiem spoglądał na swojego małego przyjaciela, który nie przestawał kołysać się na boki. Siedział oparty o ścianę i wyciągał dłonie do chłopca. Sebastian natychmiast po niego sięgnął, ale nie zdołał nawet dotknąć jego poszarpanej szyi, gdyż lalka przechyliła się na bok, jakby nie chciała, aby ktokolwiek przerywał jej taniec.
- Mój malutki - odezwał się Sebastian, ale lalka nadal kołysała się na boki, pochylona pod ostrym kątem. Wyglądała tak, jakby ktoś położył ją na boku i oparł o ścianę. Mimo to poruszała się, a z dziury po urwanej głowie zaczęła wypływać jakaś maż. Miała jasno-czerwony kolor i była niezwykle kleista. W kilka sekund pokryła całą lalkę, aż ta prawie nie mogła się ruszać.
Zaczął wiać wiatr. Firanki zatrzepotały w oknie niczym skrzydła ogromnego ptaka. Lampa zakołysała się wydobywając z siebie cichy metaliczny dżwięk, a ramka ze zdjęciem rodziców chłopca, stojąca na niewielkim stoliku obok łóżka, przewróciła się. Przez chwilę wiało tak mocno, że Sebastian z trudem łapał powietrze, a pidżama trzepotała na nim jak na strachu na wróble.
Wysoka postać z mięsistymi ustami nie przestawała go obserwować. Sebastian uniósł wysoko głowę i zobaczył ciemną szyję i klatke piersiową, pokrytą długimi włosami. Potem dostrzegł maleńkie czarne oczka, osadzone głęboko w oczodołach. Nie bał się. Przez krótki moment chciał rzucić się w mocne ramiona postaci, ale nie zrobił tego. Przełknął ślinę i z łomoczącym sercem nie przestawał obserwować tajemniczego nieznajomego.
Siedział na łóżku ze skrzyżowanymi nogami i dzielnie znosił porywy wiatru, które atakowały go ze wszystkich stron. Usłyszał jak żywioł zrzuca zdjęcie jego rodziców na podłogę, jak zrywa z karniszy firanki i jak popycha jego wielki plastikowy wóż policyjny w kierunku drzwi. W pewnym momencie zabawka zatrzymała się, cofnęła o kilka centymetrów i skręciła, podążając w kierunku ściany. W końcu uderzyła z takim impetem, że w ścianie pojawiło się niewielkie wgłębienie. Chłopiec pomyślał, że jeśli dziadek zobaczy co się stało, na pewno nie ujdzie mu to na sucho.
wystrzaszył się. Po raz pierwszy tej nocy odczuł niepokój.
- Mój dziadziuś będzie zły - powiedział oskarżycielskim tonem; głośno i pewnie.
- Ichpochtli icue, ichimal toyaouh - odezwała się postać stojąca przy jego łóżku. Zaraz potem pojawiła się kobieta ze spódnicą z węży. Spojrzała beznamiętnie na chłopca, po czym pochyliła się nad nim i powiedziała ciepłym, aczkolwiek stanowczym głosem:
- Incuic totome.
Wtedy znajdująca się na łóżku lalka zastygła w bezruchu.
Kilka kolejnych minut upłynęło w kompletnej ciszy i bezruchu. Słychać było tylko przyśpieszony oddech Sebastiana. Zachciało mu się płakać, ale ostatecznie zdołał opanować łzy.
"Zabili mojego przyjaciela" - pomyślał, ale wtedy lalka drgnęła. Wydała z siebie dżwięk, który przeraził chłopca do tego stopnia, że najpierw krzyknął na całe gardło, a potem wybuchnął płaczem. Odskoczył do tyłu, uderzając plecami w ścianę.
- Nacatl in itlaqual quauhtli - rozległo się w całym pokoju i lalka bez głowy stanęła na nogach o własnych siłach. Jasno-czerwona maż nadal wylewała się z otworu po głowie i zostawiała ślady na pościeli.
Na twarzy wysokiej postaci o mięsistych ustach pojawił się nieznaczny uśmiech. Kobieta ze spódnicą z węży rozpostarła swoje ramiona, jakby chciała wpaść w czyjeś objęcia. Gady wiły się i plątały jeden przez drugiego, sycząc i eksponując swoje śnieżnobiałe zęby. Tymczasem lalka nieporadnie brnęła do przodu, kołysząc się na boki i wydając z siebie ciche pomruki. Sebastian płakał skulony pod ścianą. Krzyknął jeden raz, potem drugi, ale to nic nie dało. Nikt nie wbiegł do pokoju, nikt nie wziął go w ramiona tłumacząc, że to tylko koszmary.
Kiedy lalka dotarła na skraj łóżka, zatrzymała się i wyciągnęła ręce do kobiety w spódnicy z węży. Ta pochyliła się nad kukiełką i wyszeptała:
- No quich huan - a potem zbliżyła się do Sebastiana i rzekła głośno:
- Ni mitz notza, t amech notza, Niccaqui in telpochtli.
Chłopiec wzdrygnął się i zrobił minę, jakby nagle połknął spory kawąłek cytryny. Następnie zamknął oczy i odwrócił głowę. Coś tkwiło w jego umyśle. Jakaś siła pozbawiła go możliwości ruchu. Nie mógł uciec, nie potrafił krzyknąć.
Z nadzieją czekał, aż do pokoju wejdzie jego dziadek i uratuje go. Mógłby nawet przyznać się, że zabrał lalkę z szafy. Mógłby nie oglądać bajek przez miesiąc, albo dwa miesiące. Mógłby już nigdy nie oglądać bajek.
- Dziadku - jęknął, a potem jego ciało spoczęło na wygniecionym prześcieradle.



Kupił paczkę marlboro w małym sklepiku, w którym sprzedawczyni była najwyższą kobietą jaką w życiu widział. Pamiętał ten sklep za czasów dzieciństwa. Niewiele się zmieniło; te same lady, ściany pomalowane na identyczny kolor, co kiedyś.
- Mieszkałem tutaj przed laty - powiedział z senstymentem.
- Ma pan miłe wspomnienia? - zapytała sprzedawczyni, spoglądając na niego spod grubych szkieł okularów.
- Chyba tak - odparł bez przekonania - W zasadzie to wychowywał mnie dziadek. Rodzice byli wiecznie zapracowani - uśmiechnął się zamyślony, po czym podziękował sprzedawczyni, wręczył jej gotówkę i wyszedł ze sklepu.
Kiedy wszedł do mieszkania, poczuł znajomy zapach. Mieszanina tytoniu i jakiś inny, kwaśny aromat przypomniał mu tamte chwile. Zamknął za sobą drzwi i zdjął marynarkę. Całe pomieszczenie było zakurzone i wyglądało paskudnie; stare meble, wytarte linoleum na korytarzu i pokryta rdzą pralka, wręcz odstraszały.
Wszedł do łazienki, ale kiedy zobaczył w jakim jest stanie, natychmiast ją opuścił.
Będzie trzeba włożyć mnóstwo pieniędzy w odremontowanie tej budy - pomyślał i udał się do kuchni. Przez chwilę stał jak zahipnotyzowany, wpatrując się w widok za oknem; nie zmienił się. Topole rosły wciąż w tym samym miejscu, były tylko nieco większe, nieco bardziej masywne. Popękane płyty chodnikowe przypomniały mu wspólne spacery z dziadkiem, kiedy szukali ślimaków. Ile mogł mieć wtedy lat? Dziesięć? Góra dwanaście.
wyszedł z kuchni i przez krótką chwilę zastanawiał się jak zareaguje Maria, kiedy oświadczy jej, że zamierza odrestaurować mieszkanie. Maria zawsze marzyła o tym, aby mieć swoje własne cztery kąty. Wszechobecność jej rodziców, z którymi mieszkali nie wychodziło im na dobre. Matka Marii była zagorzałą katoliczką, natomiast Sebastian od najmłodszych lat stronił od kościoła. Z tego powodu wielokrotnie wybuchały sprzeczki. Maria próbowała interweniować, ale zazwyczaj każdy jej argument był ignorowany.
Teraz mieli szansę zamieszkać razem. Tylko on i Maria, z dala od jej rodziców, z własnymi poglądami na świat. Już nie mógł się doczekać chwili, w której zaproponuje jej przeprowadzkę. Na samą myśl o tym jego twarz rozpromieniała.
Z rozmyślań wyrwał go widok znajomych drzwi. Stanowiły pewien symbol, którego nie potrafił sobie przypomnieć. Nie do końca kojarzył istoty drzwi. Solidne, grube, wykonane z dębowego drewna sprawiały wrażenie nie otwieranych przez dziesiątki lat.
Za nimi znajdował się jego pokój. Kiedy był jeszcze dzieckiem, miał tam swój kącik, w którym bawił się, oglądał bajki i spał. Teraz stał przed masywnymi drzwiami i zastanawiał się, skąd u licha powstał niepokój, który opętał go w jednej chwili? Jak przez mgłę, oczyma wyobrazni, dostrzegał swoje łóżko, mały stolik ze zdjęciem rodziców, które oglądał czasami dziesięć razy dziennie, tęskniąc i prosząc ich w duchu, aby w końcu wrócili z delegacji. Zobaczył też ogromny wóz policyjny, który dostał od dziadka na szóste urodziny. Tak, to musiały być szóste urodziny, przechodził wtedy okres zauroczenia wszystkim, co dotyczyło pracy jego ojca, który był policjantem.
Stanął przed drzwiami i dotknął żelaznej klamki. Była zimna i zakurzona. Ciarki przeszły mu plecach, aż wzdrygnął się i skrzyżował ręce. Nie chciał dłużej czekać. Musiał obejrzeć pokój.
Czuł w sobie niepewność, nie odczuwał natomiast lęku. W jego głowie powstawały i znikały rozmaite obrazy, których kompletnie nie kojarzył i nie miał pojęcia, skąd się wzięły. Dostrzegł okno, a potem targane przez wiatr firanki. Następnie zobaczył jakieś cienie, przed którymi chciał uciec, ale nie potrafił wykonać ruchu. Przyłożył dłonie do twarzy i dostrzegł, że są bardzo małe, że zupełnie nie przypominają dłoni dorosłego mężczyzny. Ujrzał fotografię swoich rodziców, która leżała na podłodze.
A potem zobaczył żelazną klamkę. Oddychał miarowo i nie był do końca pewny, czy wizja, jakiej przed chwilą doświadczył miała cokolwiek wspólnego z jego dzieciństwem. Coś wewnątrz niego mówiło, że obraz, jaki stanął mu przed oczyma miał bardzo wiele wspólnego z dawnymi czasami, kiedy mieszkał z dziadkiem. Zaniepokoił się, próbując sobie cokolwiek przypomnieć.
Nacisnął klamkę i ku jego żdziwieniu drzwi od razu stanęły otworem. Zaskrzypiały donośnie, niemal złowieszczo, ale najwyrażniej postanowiły go wpuścić do środka pomieszczenia.
Westchął cicho, a potem dał się pochłonąć przez ciemność pokoju.
Wtedy doznał nieodpartego wrażenia, że spotkał kogoś, kogo znał doskonale, a kto przez wiele lat nie dawał o sobie znaku życia. Znajomy? Nie mógł wytłumaczyć uczucia, które ogarnęło jego umysł i kazało iśc dalej. Czyjaś obecność. Czyjeś jestestwo.
Zamknij drzwi i idż, idż, idż - ktoś wypowiadał ciche słowa.
Postawił pierwszy krok, a zaraz za nim kolejne, słysząc ciche stukanie obcasów swoich butów na drewnianej połodze.



Musiał zapalić światło, gdyż ciemne zasłony na oknach nie przepuszczały promieni słonecznych. Dostrzegł błękitny, pokryty kurzem klosz lampy. Potknął się o plastikowy wóż policyjny, który zderzył się z wykrzywioną nóżką łóżka. Było starannie pościelone.
Ogromna drewniana szafa stała tam gdzie zawsze, przy ścianie, zaraz obok łóżka. Sebastian przewiesił swoją marynarkę przez oparcie krzesła i rozejrzał się po pomieszczeniu. Przez cały czas towarzyszyło mu uczucie, że nie jest sam, że ktoś obserwuje każdy jego ruch.
Czuł się dziwnie, jakby o czymś nie pamiętał. Jakby coś niebywale istotnego umknęło jego pamięci i teraz próbowało powrócić, przypomnieć wszystkie chwile, spędzone w tym pokoju.
Przypominał sobie słowa rodziców, zanim wyjechali na ostatnią w ich życiu delegację. Prosili go o to, aby był grzecznym chłopcem i aby słuchał dziadka. Nie zobaczył ich już więcej. Oboje zginęli w wypadku samochodowym. To było tak dawno temu, ale do dzisiaj czuł tęsknotę i żal, że nie zabrali go ze sobą.
Było coś jeszcze, czego kompletnie nie potrafił sobie przypomnieć, a co czaiło się tuz za jego plecami, obserwowało go zewsząd. Ściany tego pokoju zdawały się posiadać oczy i uszy.
Miał chęć zapalić papierosa. To by go uspokoiło, dodało nieco więcej odwagi i pewności siebie. Zaczął grzebać w kieszeniach spodni w poszukiwaniu paczki marlboro. Wtedy usłyszał ten świst, jakby ponaddżwiękowy samolot przelecieł tuz nad jego głową. Oślepiony czuł, że traci grunt pod nogami. Kiedy odzyskał wzrok, spostrzegł, że nadal stoi w pokoju. Jego plecy przeszyły lodowate dreszcze, a potem do jego uszu dobiegł kolejny dżwięk. Przypominał odgłos rąbanego drewna. Powróciły wspomnienia, w których obserwował dziadka, jak ten rąbie drzewo na opał. Jego nagie barczyste ramiona poprzecinane były dziwnymi bliznami, a twarz - zawsze kamienna - nie wyrażała żadnych uczuć.
Usłyszał też krzyki. Ktoś wrzeszczał w niebogłosy, a tym kimś był mały chłopiec w swoim ciemnym pokoju. Skulony na łóżku pod ścianą chował twarz w dłoniach. Krzyczał, ale nikt go nie słyszał. Chwile potem leżał bezwałdnie na łóżku.
Sebastian zachwiał się. Musiał podejść do szafy i oprzeć się, w przeciwnym razie, wyłożył by się jak długi na połodze.
A potem usłyszał głos swojego dziadka:
- Mówiłem bachorowi, aby tego nie tykał. Boże! Mój Boże! Mówiłem mu! Ostrzegałem!
Wizja chłopca leżącego na łóżku nie znikała. sebastian dostrzegł też starca, jak ten wchodzi do pokoju i wykrzykuje jakieś słowa. Nie potrafił ich rozpoznać, brzmiały jak wypowiadane w jakimś obcym języku.
- Ehecatl! Ehecatl!
Siwe włosy dziadka targane były przez wicher, który zerwał się w tej samej chwili, kiedy wykrzyczał kolejne słowa. Chłopiec nadal leżał na łóżku i sprawiał wrażenie martwego. Tylko jego pidżama powiewała niczym płachta stracha na wróble.
To był on.
Mały i bezbronny. Chuderlawy i chorowity. Sebastian. Zadrżał, po czym zdołał cofnąć się o kilka kroków. Uderzył łokciem w szafę, a potem zacisnął powieki najmocniej jak tylko potrafił.
On i jego dziadek...
Nie potrafił zapanować nad obrazami we wnętrzu głowy.
I jeszcze ktoś.
Jego nowy przyjaciel...



Usłyszał dżwięk swojego telefonu komórkowego. Otworzył oczy i spostrzegł, że siedzi na podłodze i opiera się plecami o ścianę. Pośpiesznie wyciągnął z kieszeni spodni aparat i zobaczył kto dzwoni.
Maria. Pewnie zaczęła się niepokoić. Jak długo już przebywał w tym mieszkaniu?
- Skarbie - usłyszał - Gdzie jesteś? Miałeś być na obiedzie, tymczasem wszystko już dawno wystygło.
- Kochanie, już się zwijam. Jestem jeszcze w mieszkaniu dziadka - odpowiedział cichym głosem, jakby się bał, że ktoś może go usłyszeć.
- Wszystko w porządku?
- Tak, wszystko jest w należytym porządku. Za chwilę stąd wychodzę i od razu przyjeżdżam do domu.
- A obiad? Mam ci odgrzać?
- Nie przejmuj sie obiadem, kochanie. Zjem coś po drodze.
Schował telefon z powrotem do kieszeni i podniósł się z podłogi. Bolały go plecy i kark, a ponadto odczuwał głód. Chętnie zjadłby jednak domowy obiad, a potem wypił puszkę piwa i odpoczął.
Wiedział, że jeszcze tu wróci. To mieszkanie czekało tylko na niego, a on musiał doprowadzić je do należytego porządku.
Poradzi sobie ze wszystkim. Zrobi to dla Marii. Nie dopuści do straty tego mieszkania. Ona tak bardzo pragnęło posiadać swoje małe cztery kąty.
Poradzi sobie.
Otworzył drzwi pokoju, żeby wyjść, i wtedy ułyszał ten szept:
- Ni mitz notza, t amech notza, Niccaqui in telpochtli.
Zamarł. Odniósł wrażenie, że ktoś wrzuca mu pod materiał koszuli dwie kostki lodu. Odwrócił się i rozejrzał po pokoju.
Przez kilka minut stał i obserwował pomieszczenie. Potem zgasił światło i wszedł do przedpokoju.
Korytarz zdawał się być ciemniejszy i jakby dłuższy.
- Nikt nam tego nie odbierze, Mario - mruknął do siebie, ruszając w kierunku drzwi wyjściowych.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

z komentarzem to bedzie ciężkoooo.... proponuje zaglądać do innych!
ja kiedyś byłam zauroczona Denikanem i ciebie widzę zachwyt kulturą azteków trwa...
załamania akcji to mi sie podoba a wyszukiwanie kwiatkow / hehehe/ to nie specjalność.
przeplatasz przeszłość z teraźniejszoscią
pieknie wplatasz wątek indian!!! to naj- naj !!!ładnie przeplatasz te czasy BRAWO!!
pozdrawiam

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jak zwykle- dreszczyk pzrechodzi po krzyżu. Początek kojarzył mi się z jakimś horrorem (rzadko, co prawda oglądam tego typu filmy), w którym występuje postać klauna. Potem już było to TWOJE. Nie wiem, czy te teksty są w języku azteków, ale brzmią przekinywująco. Trochę błędów popełniłeś (głównie literówki), ze dwa razy wstawiłeś małą, zamiast wielkiej litery, ale obserwuję postęp w tej materii.
Nie próbowałeś skorzystać z mojej podpowiedzi na literę "ź"? Przypominam ctrl+alt+x.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...