Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Historia edycji

Należy zauważyć, że wersje starsze niż 60 dni są czyszczone i nie będą tu wyświetlane
UtratabezStraty

UtratabezStraty

Poniższe opowiadanie jest wizją przewidywanej przyszłości i tak należy je rozumieć. Ewentualne podobieństwa z postaciami rzeczywistymi są przypadkowe.

***************************************************************************************************************************************************************************

Otworzyłam kopertę, wyjęłam list i czytam:

 

Pani Agnieszko kochana,

 

to straszne, że siedzi Pani w więzieniu. Ale jest coś jeszcze straszniejszego. Rozmawiałam wczoraj z Pani mężem na klatce schodowej i usłyszałam od niego straszne rzeczy. Mówił, że Pani jest głupią kozą, że jest jakiś straszny kryzys w waszym małżeństwie, że Pani na niego krzyczy, że on Pani nie kocha, tylko głupieje na Pani punkcie. A przecież zawsze byliście taką wspaniałą parą. Pani Agnieszko, zróbcie coś, żeby ratować wasze małżeństwo.

 

Wasza zawsze wam dobrze życząca sąsiadka

 

 

Krystyna Jaworska

 

- A to ci dopiero łobuz i chuligan z tego mojego męża! - pomyślałam. - Żeby tak straszyć starszą panią, która zawsze dobrze życzyła naszemu małżeństwu. - Do wyjścia na spacerniak było jeszcze 20 minut. Mi w tym tygodniu zostało chyba jeszcze trochę minut telefonowania, bo w ciągu jednego tygodnia więźniarka może telefonować 15 minut. Ruszyłam więc żwawym krokiem do telefonu dla więźniarek, który znajduje się na korytarzu oddziału. Podeszłam do dyżurującej przy aparacie funkcjonariuszki i zapytałam:

 

- Mogę zadzwonić?

 

Funkcjonariuszka coś sprawdziła i odpowiedziała mi:

 

- Oczywiście. Masz jeszcze pięć minut w tym tygodniu.

 

Podeszłam do aparatu i wykręciłam numer do pani Krysi, który znam na pamięć.

 

- Krystyna Jaworska.- usłyszałam w słuchawce.

 

- Pani Krysiu, tu Agnieszka Zawadzka, pani sąsiadka z klatki schodowej. Dzwonię z zakładu karnego.

 

- Pani Agnieszko, z panią wszystko w porządku? - usłyszałam przestraszony głos pani Krysi.

 

- W jak najlepszym porządku. Przede wszystkim niech pani się przestanie obawiać o moje małżeństwo. Marek jest

najlepszym mężem na świecie! Jeżeli mówi, że jestem głupią kozą albo, że głupieje na moim punkcie, to znaczy

tylko, że jest we mnie po uszy zakochany i głupieje z tego powodu.

 

- Oj, no to jestem uspokojona, że mąż panią ciągle kocha. Ale martwi mnie oczywiście, że jest pani w więzieniu…

 

- Proszę się o to też w ogóle nie martwić. W więzieniu jestem, bo sobie na to zasłużyłam. W końcu kierowanie

samochodem w stanie nietrzeźwości to coś bardzo złego. I bardzo się cieszę, że nikogo nie przejechałam, bo wtedy to

by był naprawdę powód do zmartwień.

 

- Oj, pani Agnieszko, ale pani przecież była zawsze taką dobrą dziewczyną. Nie mogli pani potraktować

łagodniej. Dać tę karę w zawieszeniu….

 

- Pani Krysiu, ja wiem, że „więzienie” to brzmi strasznie. Ale proszę się naprawdę nie martwić. Niech pani się

koniecznie, ale to koniecznie umówi z moim mężem, żebyście tu razem przyjechali na widzenie. Bardzo serdecznie

zapraszam panią! Pozna pani przemiłe dziewczyny ze Służby Więziennej, które mnie tu pilnują. Przekona się pani do

naszego polskiego więziennictwa. A pan sędzia, który mnie skazywał, to bardzo zacny i mądry człowiek. Ja to czułam

od razu, kiedy wypowiedział pierwsze słowa na mojej rozprawie. Ja coś takiego czuję. Jako dziennikarka mam

wprawę w ocenianiu ludzi.

 

- Oj, pani Agnieszko... - westchnęła moja sąsiadka.

 

- Pani Krysiu, muszę już kończyć. Takie więzienne zasady. Pa, buziaczki i do zobaczenia tu, w zakładzie karnym. Pa-a.

 

Po zakończeniu rozmowy z sąsiadką trzeba się było już szykować na spacerniak. Udałam się więc na miejsce zbiórki, gdzie powoli zbierały się już inne dziewczyny i czekały na wyjście na zewnątrz. O wyznaczonej porze pojawiła się jedna z funkcjonariuszek i sprowadziła nas na parter, a następnie, po zmianie obuwia, wyszłyśmy na zewnątrz i zaczęłyśmy kręcić nasze rundy. Kiedy tak chodziłyśmy w kółko, rozważałam co napisać Markowi w liście. Żeby mu dać jasno do zrozumienia, co sądzę o straszeniu zacnej, starszej pani, która zawsze dobrze życzyła naszemu małżeństwu, a jednocześnie nie gnoić go w jakiś bezmyślny sposób. Kiedy tak o tym myślałam, odezwałam się w pewnym momencie do Agaty, która szła obok mnie:

 

- Wiesz co? Ten mój mąż-głuptas, postraszył naszą sąsiadkę z klatki, że w naszym małżeństwie jest jakiś straszliwy kryzys, a on mnie nie kocha. Tak przewrotnie dobrał słowa, że pani Krysia, nasza bardzo życzliwa sąsiadka, się mocno przestraszyła o los naszego małżeństwa. Na szczęście jej wszystko wyjaśniłam w rozmowie telefonicznej.

 

- No twój Marek to jest naprawdę mocno stuknięty. Ja też pamiętam to jego zachowanie na widzeniu, kiedy ci wykopał

drewniaki spod stóp, a potem opowiadał, że chce wywołać kontrolowany kryzys waszym małżeństwie… To chyba

jakiś ewenement na skalę światową w historii więziennictwa, żeby mąż, którego żonę zamknięto w kryminale, uznał to

za coś romantycznego i się tym tak ekscytował.

 

- Oj, od kiedy się tu znalazłam, zaczął naprawdę mocno wariować na moim punkcie. W każdym razie to straszenie

naszej sąsiadki pani Krysi, że w naszym małżeństwie rzekomo źle się dzieje, to już było naprawdę przegięcie. Teraz

będzie musiał ten chuligan przywieźć tutaj, do mnie, na najbliższe widzenie panią Krysię, a ja ją wtedy ostatecznie

przekonam, że ze mną oraz z naszym małżeństwem jest wszystko w jak najlepszym porządku. A razem z Markiem i

panią Krysią, to chyba powinna znowu przyjechać moja mama. Nie, żeby mój tata był mniej ważny. Ale on to całkiem

dobrze zrozumiał, że ze mną się tu nic złego nie dzieje. A moja mama, skoro ją mój pobyt tutaj tak martwi, to niech

przyjeżdża i niech zobaczy, że mogłabym tu być nawet znacznie dłużej i nic złego by mi się nie stało.

 

- To trochę tak, jak u mnie. - odpowiedziała Agata. - Najbardziej się martwi o mnie moja mama, że tu jestem, ale,

paradoksalnie, ona do mnie najmniej przyjeżdża. Natomiast mój tata, który w ogóle nie jest zmartwiony moim

pobytem tutaj, ciągle mnie odwiedza. Trochę tak, jakby jako sędzia czuł się odpowiedzialny za wykonanie kary, którą

jego córka odbywa. Zapewne dogląda, czy mnie tu wystarczająco surowo traktują. - Agata uśmiechnęła się delikatnie,

jak panna z dobrego domu, mówiąca z lekką ironią o swoim ojcu, ale mimo to czująca do niego respekt.

 

Kiedy tak chodziłyśmy w kółko po spacerniaku, nie zauważyłyśmy nawet, jak nadzorującą nas funkcjonariuszkę

zastąpił Marcin. Aż wreszcie usłyszałyśmy jego głos:

 

- Dziewczyny, kończymy spacer, wracamy na oddział.

 

Wszystkie więźniarki od razu udały się do wyjścia z więziennego podwórka. Kiedy już znalazłyśmy się na oddziale,

znowu odezwał się Marcin:

 

- Wszystkie dziewczyny do cel. Za pięć minut zamykamy cele.

 

A zaraz potem odezwał się do Agaty:

 

- Uprasza się pannę Leszczyńską o udanie się do swojej celi, która za pięć minut będzie zamknięta.

 

Agacie takie wyróżnienie się nie spodobało.

 

- Marcin, mógłbyś przestać z tym „ę,ą”. Jesteśmy tu w zakładzie karnym. - odpowiedziała z lekką irytacją.

 

- Agato, ty nawet nie wiesz, jak wielkim zaszczytem jest dla mnie wykonywanie kary takiej wielkiej damy, jak ty.

 

-Nawet, gdybym była wielką damą, to tu, w zakładzie karnym, jestem więźniarką, albo osadzoną, albo skazaną. -

odparowała Agata.

 

- I tak właśnie przemawia wielka dama.- z lekko zalotnym zabarwieniem odparł Marcin.

 

- Wiesz co...W takim razie mów do mnie lepiej per „głupia kozo”. - odpowiedziała Agata zdenerwowanym, ale

jednak opanowanym głosem i z obrażoną miną odmaszerowała do swojej celi, klekocząc więziennymi drewniakami.

 

Ja też udałam się do mojej celi, gdzie razem z Kasią zostałam wkrótce zamknięta. Marcin sobie od czasu do czasu pozwalał na takie złośliwości wobec Agaty, zdając sobie doskonale z tego sprawę, że ona tego nie lubi. Ale jakoś nie mógł się powstrzymać… To, że Agata jest córką sędziego, jej skromny i prawy charakter, czyli nap. to, że nie odwołała się od dosyć surowego dla niej wyroku, jej wyjątkowo delikatna uroda, nazwisko kojarzące się z rodem jednego z osiemnastowiecznych królów polskich, no i że taka dziewczyna jest tutaj, pod jego władzą i nosi ubiór więzienny – to wszystko w jakiś sposób najwyraźniej zawróciło Marcinowi w głowie. Jakkolwiek Marcin, jako funkcjonariusz Służby Więziennej, był świadom, że są w takiej sytuacji pewne granice, to całkiem nie umiał zapanować nad swoimi odruchami i stąd takie sytuacje. Jak na to wszystko patrzała Agata, trudno mi było w tym momencie ocenić. Agata była zbyt skryta, żeby ujawnić wszystkie swoje uczucia. Musiałam to dopiero stopniowo wysondować. Bo w kierunku wyswatania Marcina już od dłuższego czasu były prowadzone intensywne, konspiracyjne przygotowania – zarówno wśród więźniarek, jak i funkcjonariuszek.

 

Ja, w każdym razie, musiałam się zająć na tamten moment zdyscyplinowaniem mojego męża-głuptasa za pomocą listu. I napisałam do niego tak:

 

Marek, ty chuliganie jeden!

Marek, ty łobuzie jeden!

 

To, że mi zrobiłeś obciach na widzeniu i w ten sposób także naruszyłeś powagę instytucji, jaką jest zakład karny, to ci mogę jeszcze wybaczyć. Ale to, że przez przewrotny dobór słów nastraszyłeś zacną, starszą panią, która jako nasza sąsiadka zawsze dobrze życzyła naszemu małżeństwu, zawsze nam pomagała, tego ci tak łatwo nie przebaczę. Pójdziesz do pani Krysi tak szybko, jak tylko możesz i się umówisz z naszą sąsiadką na wspólny przyjazd do mnie, do zakładu karnego. Ja wtedy pani Krysi pokażę, że zarówno ze mną, jak i z naszym małżeństwem jest wszystko w jak najlepszym porządku. A ty, chuliganie jeden, dowiesz się wtedy coś o konsekwencjach twojego postępowania. Kiedy wyjdę na przepustkę, wtedy poznasz dalsze skutki twojego chuligańskiego wybryku. Przed ołtarzem ślubowałam ci wierność, co oznacza dla mnie między innymi, że odpowiadam za twoje wychowanie. Przebywając tu, w zakładzie karnym, ciągle się uczę tego, jak pozytywny wpływ na życie człowieka mogą mieć kary. I dlatego ja też muszę obmyślić dla ciebie katalog kar, zarówno tych za twoje dotychczasowe przewinienia, jak i za przewinienia, które jeszcze możesz popełnić.

 

Ale, żeby nie było całkiem tak negatywnie: Marzena Lipińska, funkcjonariuszka, która nadzorowała nasze widzenie w ogrodzie więziennym wtedy, kiedy najbardziej narozrabiałeś, bardzo pozytywnie się wyraziła o tobie. Powiedziała, że też chciałaby mieć takiego męża, jak ty. Który by tak bardzo szalał z jej powodu. Marzena, chociaż jest w moim wieku, ciągle jeszcze jest panną. Poznałam ją na tyle dobrze, żeby móc powiedzieć, że jest ona funkcjonariuszką Służby Więziennej z krwi i kości i dlatego nie chciałaby mieć zbyt „łatwego” męża, ale raczej takiego, który by wymagał z jej strony strony wysiłku wychowawczego, na którym by mogła potrenować sztukę penitencjarną. To bardzo ambitna dziewczyna. Skończyła prawo, magisterkę napisała z prawa karnego wykonawczego. Dokładnego tytułu jej pracy magisterskiej nie pamiętam, ale chodzi tam o związki prawa karnego wykonawczego z prawem naturalnym. Może ją kiedyś poznasz. Fajnie by było.

 

Na razie, muszę już kończyć

 

twoja Agnieszka

 

 

List mi się udało dać oddziałowej może pięć minut po jego napisaniu, ale wiedziałam, że i tak wyjdzie dopiero następnego dnia.

 

***

 

Jest piątek. Dla niektórych koniec tygodnia, chociaż ja tego obecnie, w związku z przerwą semestralną, tak nie odczuwam. W ostatnią sobotę byłem u Agi w zakładzie karnym. Natomiast dzisiaj przyszła do mnie, do mieszkania pani Krysia Jaworska. Opowiedziała mi, że rozmawiała z moją żoną i dowiedziała się, że w naszym małżeństwie wcale nie jest źle, a jest wręcz bardzo dobrze.

 

Ja na to odparłem, że w zasadzie, to ja nic innego nie mówiłem. Skoro mówiłem, że głupieję na jej punkcie, no to znaczy przecież, że jestem w niej zakochany po uszy albo wręcz po czubek głowy. A że powiedziałem, że jej nie kocham? No cóż… Słowo „kochać” we współczesnej praktyce językowej jest zbyt słabe, zbyt wytarte, więc się zdystansowałem od tego pojęcia. Skoro jako „kochanie” określa się na przykład także uprawianie seksu, to ja miałem prawo uznać to słowo za zbyt wieloznaczne. W końcu ja z Agnieszką nie miałem seksu od kiedy ona jest za kratami, a jest to już spory szmat czasu. Ale czy to znaczy, że między nami nie ma więzi uczuciowej?? Jeszcze czego… Zawładnęła ona teraz moją wyobraźnią, jak nigdy dotąd. Przez praktykowaną za kratami skromność, a wręcz siermiężność stała się dla mnie pewnym ascetycznym ideałem i robi na mnie tym większe wrażenie, im bardziej na skutek więziennych restrykcji jest dla mnie niedostępna. W porównaniu z tym, co jest teraz, to normalne mieszkanie razem i regularne pożycie małżeńskie mogą się wręcz wydawać czymś nudnym.

 

Panią Krysię najwyraźniej te moje wywody przekonały, skoro na końcu powiedziała:

 

- To bardzo dobrze, że Pan tak kocha żonę, kiedy jest ona w więzieniu. Bo ja to już poznałam parę małżeństw, gdzie

mąż porzucił żonę, kiedy ta trafiła za kraty.

 

- Proszę się nie martwić, pani Krysiu. - odpowiedziałem. - Teraz, kiedy Aga jest w zakładzie karnym, mam na nią taką

ochotę, jak nigdy dotąd.

 

Ustaliliśmy, że do Agnieszki pojedziemy w sobotę przyszłego tygodnia. Pani Krysia obiecała, że sobie zarezerwuje ten dzień i tak się rozstaliśmy.

 

W nocy z piątku na sobotę miałem znowu sen z moją żoną w roli głównej. Aga szła ulicą z pełnymi torbami zakupowymi. Włosy miała związane w warkocz przerzucony przez ramię. Miała na sobie białą bluzkę, niebieskie dżinsy, a na stopach…więzienne białe drewniaki, tyle, że...z czarnymi literami ZK, a więc te, które używa wewnątrz więziennego budynku. Kiedy ją taką spotkałem na ulicy, wziąłem od niej torby zakupowe i razem poszliśmy do nas do domu. Tam weszliśmy na piętro, do naszego mieszkania. Ja tam zostawiłem torby zakupowe oraz odprowadziłem Agnieszkę z powrotem na dół. Przed domen czekał na nią już samochód Służby Więziennej. Daliśmy sobie całusy na pożegnanie, ona do tego samochodu wsiadła, no i odjechali z moją żoną. Tak się zakończył mój kolejny dzień bez żony w domu. Dzień, których miało być jeszcze wiele...Natomiast wciąż jeszcze nie wiedziałem, jak Aga zareaguje na mój ostatni wybryk w stosunku do pani Krysi.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

UtratabezStraty

UtratabezStraty

Poniższe opowiadanie jest wizją przewidywanej przyszłości i tak należy je rozumieć. Ewentualne podobieństwa z postaciami rzeczywistymi są przypadkowe.

***************************************************************************************************************************************************************************

Otworzyłam kopertę, wyjęłam list i czytam:

 

Pani Agnieszko kochana,

 

to straszne, że siedzi Pani w więzieniu. Ale jest coś jeszcze straszniejszego. Rozmawiałam wczoraj z Pani mężem na klatce schodowej i usłyszałam od niego straszne rzeczy. Mówił, że Pani jest głupią kozą, że jest jakiś straszny kryzys w waszym małżeństwie, że Pani na niego krzyczy, że on Pani nie kocha, tylko głupieje na Pani punkcie. A przecież zawsze byliście taką wspaniałą parą. Pani Agnieszko, zróbcie coś, żeby ratować wasze małżeństwo.

 

Wasza zawsze wam dobrze życząca sąsiadka

 

 

Krystyna Jaworska

 

- A to ci dopiero łobuz i chuligan z tego mojego męża! - pomyślałam. - Żeby tak straszyć starszą panią, która zawsze dobrze życzyła naszemu małżeństwu. - Do wyjścia na spacerniak było jeszcze 20 minut. Mi w tym tygodniu zostało chyba jeszcze trochę minut telefonowania, bo w ciągu jednego tygodnia więźniarka może telefonować 15 minut. Ruszyłam więc żwawym krokiem do telefonu dla więźniarek, który znajduje się na korytarzu oddziału. Podeszłam do dyżurującej przy aparacie funkcjonariuszki i zapytałam:

 

- Mogę zadzwonić?

 

Funkcjonariuszka coś sprawdziła i odpowiedziała mi:

 

- Oczywiście. Masz jeszcze pięć minut w tym tygodniu.

 

Podeszłam do aparatu i wykręciłam numer do pani Krysi, który znam na pamięć.

 

- Krystyna Jaworska.- usłyszałam w słuchawce.

 

- Pani Krysiu, tu Agnieszka Zawadzka, pani sąsiadka z klatki schodowej. Dzwonię z zakładu karnego.

 

- Pani Agnieszko, z panią wszystko w porządku? - usłyszałam przestraszony głos pani Krysi.

 

- W jak najlepszym porządku. Przede wszystkim niech pani się przestanie obawiać o moje małżeństwo. Marek jest

najlepszym mężem na świecie! Jeżeli mówi, że jestem głupią kozą albo, że głupieje na moim punkcie, to znaczy

tylko, że jest we mnie po uszy zakochany i głupieje z tego powodu.

 

- Oj, no to jestem uspokojona, że mąż panią ciągle kocha. Ale martwi mnie oczywiście, że jest pani w więzieniu…

 

- Proszę się o to też w ogóle nie martwić. W więzieniu jestem, bo sobie na to zasłużyłam. W końcu kierowanie

samochodem w stanie nietrzeźwości to coś bardzo złego. I bardzo się cieszę, że nikogo nie przejechałam, bo wtedy to

by był naprawdę powód do zmartwień.

 

- Oj, pani Agnieszko, ale pani przecież była zawsze taką dobrą dziewczyną. Nie mogli pani potraktować

łagodniej. Dać tę karę w zawieszeniu….

 

- Pani Krysiu, ja wiem, że „więzienie” to brzmi strasznie. Ale proszę się naprawdę nie martwić. Niech pani się

koniecznie, ale to koniecznie umówi z moim mężem, żebyście tu razem przyjechali na widzenie. Bardzo serdecznie

zapraszam panią! Pozna pani przemiłe dziewczyny ze Służby Więziennej, które mnie tu pilnują. Przekona się pani do

naszego polskiego więziennictwa. A pan sędzia, który mnie skazywał, to bardzo zacny i mądry człowiek. Ja to czułam

od razu, kiedy wypowiedział pierwsze słowa na mojej rozprawie. Ja coś takiego czuję. Jako dziennikarka mam

wprawę w ocenianiu ludzi.

 

- Oj, pani Agnieszko... - westchnęła moja sąsiadka.

 

- Pani Krysiu, muszę już kończyć. Takie więzienne zasady. Pa, buziaczki i do zobaczenia tu, w zakładzie karnym. Pa-a.

 

Po zakończeniu rozmowy z sąsiadką trzeba się było już szykować na spacerniak. Udałam się więc na miejsce zbiórki, gdzie powoli zbierały się już inne dziewczyny i czekały na wyjście na zewnątrz. O wyznaczonej porze pojawiła się jedna z funkcjonariuszek i sprowadziła nas na parter, a następnie, po zmianie obuwia, wyszłyśmy na zewnątrz i zaczęłyśmy kręcić nasze rundy. Kiedy tak chodziłyśmy w kółko, rozważałam co napisać Markowi w liście. Żeby mu dać jasno do zrozumienia, co sądzę o straszeniu zacnej, starszej pani, która zawsze dobrze życzyła naszemu małżeństwu, a jednocześnie nie gnoić go w jakiś bezmyślny sposób. Kiedy tak o tym myślałam, odezwałam się w pewnym momencie do Agaty, która szła obok mnie:

 

- Wiesz co? Ten mój mąż-głuptas, postraszył naszą sąsiadkę z klatki, że w naszym małżeństwie jest jakiś straszliwy kryzys, a on mnie nie kocha. Tak przewrotnie dobrał słowa, że pani Krysia, nasza bardzo życzliwa sąsiadka, się mocno przestraszyła o los naszego małżeństwa. Na szczęście jej wszystko wyjaśniłam w rozmowie telefonicznej.

 

- No twój Marek to jest naprawdę mocno stuknięty. Ja też pamiętam to jego zachowanie na widzeniu, kiedy ci wykopał

drewniaki spod stóp, a potem opowiadał, że chce wywołać kontrolowany kryzys waszym małżeństwie… To chyba

jakiś ewenement na skalę światową w historii więziennictwa, żeby mąż, którego żonę zamknięto w kryminale, uznał to

za coś romantycznego i się tym tak ekscytował.

 

- Oj, od kiedy się tu znalazłam, zaczął naprawdę mocno wariować na moim punkcie. W każdym razie to straszenie

naszej sąsiadki pani Krysi, że w naszym małżeństwie rzekomo źle się dzieje, to już było naprawdę przegięcie. Teraz

będzie musiał ten chuligan przywieźć tutaj, do mnie, na najbliższe widzenie panią Krysię, a ja ją wtedy ostatecznie

przekonam, że ze mną oraz z naszym małżeństwem jest wszystko w jak najlepszym porządku. A razem z Markiem i

panią Krysią, to chyba powinna znowu przyjechać moja mama. Nie, żeby mój tata był mniej ważny. Ale on to całkiem

dobrze zrozumiał, że ze mną się tu nic złego nie dzieje. A moja mama, skoro ją mój pobyt tutaj tak martwi, to niech

przyjeżdża i niech zobaczy, że mogłabym tu być nawet znacznie dłużej i nic złego by mi się nie stało.

 

- To trochę tak, jak u mnie. - odpowiedziała Agata. - Najbardziej się martwi o mnie moja mama, że tu jestem, ale,

paradoksalnie, ona do mnie najmniej przyjeżdża. Natomiast mój tata, który w ogóle nie jest zmartwiony moim

pobytem tutaj, ciągle mnie odwiedza. Trochę tak, jakby jako sędzia czuł się odpowiedzialny za wykonanie kary, którą

jego córka odbywa. Zapewne dogląda, czy mnie tu wystarczająco surowo traktują. - Agata uśmiechnęła się delikatnie,

jak panna z dobrego domu, mówiąca z lekką ironią o swoim ojcu, ale mimo to czująca do niego respekt.

 

Kiedy tak chodziłyśmy w kółko po spacerniaku, nie zauważyłyśmy nawet, jak nadzorującą nas funkcjonariuszkę

zastąpił Marcin. Aż wreszcie usłyszałyśmy jego głos:

 

- Dziewczyny, kończymy spacer, wracamy na oddział.

 

Wszystkie więźniarki od razu udały się do wyjścia z więziennego podwórka. Kiedy już znalazłyśmy się na oddziale,

znowu odezwał się Marcin:

 

- Wszystkie dziewczyny do cel. Za pięć minut zamykamy cele.

 

A zaraz potem odezwał się do Agaty:

 

- Uprasza się pannę Leszczyńską o udanie się do swojej celi, która za pięć minut będzie zamknięta.

 

Agacie takie wyróżnienie się nie spodobało.

 

- Marcin, mógłbyś przestać z tym „ę,ą”. Jesteśmy tu w zakładzie karnym. - odpowiedziała z lekką irytacją.

 

- Agato, ty nawet nie wiesz, jak wielkim zaszczytem jest dla mnie wykonywanie kary takiej wielkiej damy, jak ty.

 

-Nawet, gdybym była wielką damą, to tu, w zakładzie karnym, jestem więźniarką, albo osadzoną, albo skazaną. -

odparowała Agata.

 

- I tak właśnie przemawia wielka dama.- z lekko zalotnym zabarwieniem odparł Marcin.

 

- Wiesz co...W takim razie mów do mnie lepiej per „głupia kozo”. - odpowiedziała Agata zdenerwowanym, ale

jednak opanowanym głosem i z obrażoną miną odmaszerowała do swojej celi, klekocząc więziennymi drewniakami.

 

Ja też udałam się do mojej celi, gdzie razem z Kasią zostałam wkrótce zamknięta. Marcin sobie od czasu do czasu pozwalał na takie złośliwości wobec Agaty, zdając sobie doskonale z tego sprawę, że ona tego nie lubi. Ale jakoś nie mógł się powstrzymać… To, że Agata jest córką sędziego, jej skromny i prawy charakter, czyli nap. to, że nie odwołała się od dosyć surowego dla niej wyroku, jej wyjątkowo delikatna uroda, nazwisko kojarzące się z rodem jednego z osiemnastowiecznych królów polskich, no i że taka dziewczyna jest tutaj, pod jego władzą i nosi ubiór więzienny – to wszystko w jakiś sposób najwyraźniej zawróciło Marcinowi w głowie. Jakkolwiek Marcin, jako funkcjonariusz Służby Więziennej, był świadom, że są w takiej sytuacji pewne granice, to całkiem nie umiał zapanować nad swoimi odruchami i stąd takie sytuacje. Jak na to wszystko patrzała Agata, trudno mi było w tym momencie ocenić. Agata była zbyt skryta, żeby ujawnić wszystkie swoje uczucia. Musiałam to dopiero stopniowo wysondować. Bo w kierunku wyswatania Marcina już od dłuższego czasu były prowadzone intensywne, konspiracyjne przygotowania – zarówno wśród więźniarek, jak i funkcjonariuszek.

 

Ja, w każdym razie, musiałam się zająć na tamten moment zdyscyplinowaniem mojego męża-głuptasa za pomocą listu. I napisałam do niego tak:

 

Marek, ty chuliganie jeden!

Marek, ty łobuzie jeden!

 

To, że mi zrobiłeś obciach na widzeniu i w ten sposób także naruszyłeś powagę instytucji, jaką jest zakład karny, to ci mogę jeszcze wybaczyć. Ale to, że przez przewrotny dobór słów nastraszyłeś zacną, starszą panią, która jako nasza sąsiadka zawsze dobrze życzyła naszemu małżeństwu, zawsze nam pomagała, tego ci tak łatwo nie przebaczę. Pójdziesz do pani Krysi tak szybko, jak tylko możesz i się umówisz z naszą sąsiadką na wspólny przyjazd do mnie, do zakładu karnego. Ja wtedy pani Krysi pokażę, że zarówno ze mną, jak i z naszym małżeństwem jest wszystko w jak najlepszym porządku. A ty, chuliganie jeden, dowiesz się wtedy coś o konsekwencjach twojego postępowania. Kiedy wyjdę na przepustkę, wtedy poznasz dalsze skutki twojego chuligańskiego wybryku. Przed ołtarzem ślubowałam ci wierność, co oznacza dla mnie między innymi, że odpowiadam za twoje wychowanie. Przebywając tu, w zakładzie karnym, ciągle się uczę tego, jak pozytywny wpływ na życie człowieka mogą mieć kary. I dlatego ja też muszę obmyślić dla ciebie katalog kar, zarówno tych za twoje dotychczasowe przewinienia, jak i za przewinienia, które jeszcze możesz popełnić.

 

Ale, żeby nie było całkiem tak negatywnie: Marzena Lipińska, funkcjonariuszka, która nadzorowała nasze widzenie w ogrodzie więziennym wtedy, kiedy najbardziej narozrabiałeś, bardzo pozytywnie się wyraziła o tobie. Powiedziała, że też chciałaby mieć takiego męża, jak ty. Który by tak bardzo szalał z jej powodu. Marzena, chociaż jest w moim wieku, ciągle jeszcze jest panną. Poznałam ją na tyle dobrze, żeby móc powiedzieć, że jest ona funkcjonariuszką Służby Więziennej z krwi i kości i dlatego nie chciałaby mieć zbyt „łatwego” męża, ale raczej takiego, który by wymagał z jej strony strony wysiłku wychowawczego, na którym by mogła potrenować sztukę penitencjarną. To bardzo ambitna dziewczyna. Skończyła prawo, magisterkę napisała z prawa karnego wykonawczego. Dokładnego tytułu jej pracy magisterskiej nie pamiętam, ale chodzi tam o związki prawa karnego wykonawczego z prawem naturalnym. Może ją kiedyś poznasz. Fajnie by było.

 

Na razie, muszę już kończyć

 

twoja Agnieszka

 

 

List mi się udało dać oddziałowej może pięć minut po jego napisaniu, ale wiedziałam, że i tak wyjdzie dopiero następnego dnia.

 

***

 

Jest piątek. Dla niektórych koniec tygodnia, chociaż ja tego obecnie, w związku z przerwą semestralną, tak nie odczuwam. W ostatnią sobotę byłem u Agi w zakładzie karnym. Natomiast dzisiaj przyszła do mnie, do mieszkania pani Krysia Jaworska. Opowiedziała mi, że rozmawiała z moją żoną i dowiedziała się, że w naszym małżeństwie wcale nie jest źle, a jest wręcz bardzo dobrze.

 

Ja na to odparłem, że w zasadzie, to ja nic innego nie mówiłem. Skoro mówiłem, że głupieję na jej punkcie, no to znaczy przecież, że jestem w niej zakochany po uszy albo wręcz po czubek głowy. A że powiedziałem, że jej nie kocham? No cóż… Słowo „kochać” we współczesnej praktyce językowej jest zbyt słabe, zbyt wytarte, więc się zdystansowałem od tego pojęcia. Skoro jako „kochanie” określa się na przykład także uprawianie seksu, to ja miałem prawo uznać to słowo za zbyt wieloznaczne. W końcu ja z Agnieszką nie miałem seksu od kiedy ona jest za kratami, a jest to już spory szmat czasu. Ale czy to znaczy, że między nami nie ma więzi uczuciowej?? Jeszcze czego… Zawładnęła ona teraz moją wyobraźnią, jak nigdy dotąd. Przez praktykowaną za kratami skromność, a wręcz siermiężność stała się dla mnie pewnym ascetycznym ideałem i robi na mnie tym większe wrażenie, im bardziej na skutek więziennych restrykcji jest dla mnie niedostępna. W porównaniu z tym, co jest teraz, to normalne mieszkanie razem i regularne pożycie małżeńskie mogą się wręcz wydawać czymś nudnym.

 

Panią Krysię najwyraźniej te moje wywody przekonały, skoro na końcu powiedziała:

 

- To bardzo dobrze, że Pan tak kocha żonę, kiedy jest ona w więzieniu. Bo ja to już poznałam parę małżeństw, gdzie

mąż porzucił żonę, kiedy ta trafiła za kraty.

 

- Proszę się nie martwić, pani Krysiu. - odpowiedziałem. - Teraz, kiedy Aga jest w zakładzie karnym, mam na nią taką

ochotę, jak nigdy dotąd.

 

Ustaliliśmy, że do Agnieszki pojedziemy w sobotę przyszłego tygodnia. Pani Krysia obiecała, że sobie zarezerwuje ten dzień i tak się rozstaliśmy.

 

W nocy z piątku na sobotę miałem znowu sen z moją żoną w roli głównej. Aga szła ulicą z pełnymi torbami zakupowymi. Włosy miała związane w warkocz przerzucony przez ramię. Miała na sobie białą bluzkę, niebieskie dżinsy, a na stopach…więzienne białe drewniaki, tyle, że...z czarnymi literami ZK, a więc te, które używa wewnątrz więziennego budynku. Kiedy ją taką spotkałem na ulicy, wziąłem od niej torby zakupowe i razem poszliśmy do nas do domu. Tam weszliśmy na piętro, do naszego mieszkania. Ja tam zostawiłem torby zakupowe oraz odprowadziłem Agnieszkę z powrotem na dół. Przed domen czekał na nią już samochód Służby Więziennej. Daliśmy sobie całusy na pożegnanie, ona do tego samochodu wsiadła, no i odjechali z moją żoną. Tak się zakończył mój kolejny dzień bez żony w domu. Dzień, których miało być jeszcze wiele...Natomiast wciąż jeszcze nie wiedziałem, jak Aga zareaguje na mój ostatni wybryk w stosunku do pani Krysi.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

UtratabezStraty

UtratabezStraty

Poniższe opowiadanie jest wizją przewidywanej przyszłości i tak należy je rozumieć. Ewentualne podobieństwa z postaciami rzeczywistymi są przypadkowe.

***************************************************************************************************************************************************************************

Otworzyłam kopertę, wyjęłam list i czytam:

 

Pani Agnieszko kochana,

 

to straszne, że siedzi Pani w więzieniu. Ale jest coś jeszcze straszniejszego. Rozmawiałam wczoraj z Pani mężem na klatce schodowej i usłyszałam od niego straszne rzeczy. Mówił, że Pani jest głupią kozą, że jest jakiś straszny kryzys w waszym małżeństwie, że Pani na niego krzyczy, że on Pani nie kocha, tylko głupieje na Pani punkcie. A przecież zawsze byliście taką wspaniałą parą. Pani Agnieszko, zróbcie coś, żeby ratować wasze małżeństwo.

 

Wasza zawsze wam dobrze życząca sąsiadka

 

 

Krystyna Jaworska

 

- A to ci dopiero łobuz i chuligan z tego mojego męża! - pomyślałam. - Żeby tak straszyć starszą panią, która zawsze dobrze życzyła naszemu małżeństwu. - Do wyjścia na spacerniak było jeszcze 20 minut. Mi w tym tygodniu zostało chyba jeszcze trochę minut telefonowania, bo w ciągu jednego tygodnia więźniarka może telefonować 15 minut. Ruszyłam więc żwawym krokiem do telefonu dla więźniarek, który znajduje się na korytarzu oddziału. Podeszłam do dyżurującej przy aparacie funkcjonariuszki i zapytałam:

 

- Mogę zadzwonić?

 

Funkcjonariuszka coś sprawdziła i odpowiedziała mi:

 

- Oczywiście. Masz jeszcze pięć minut w tym tygodniu.

 

Podeszłam do aparatu i wykręciłam numer do pani Krysi, który znam na pamięć.

 

- Krystyna Jaworska.- usłyszałam w słuchawce.

 

- Pani Krysiu, tu Agnieszka Zawadzka, pani sąsiadka z klatki schodowej. Dzwonię z zakładu karnego.

 

- Pani Agnieszko, z panią wszystko w porządku? - usłyszałam przestraszony głos pani Krysi.

 

- W jak najlepszym porządku. Przede wszystkim niech pani się przestanie obawiać o moje małżeństwo. Marek jest

najlepszym mężem na świecie! Jeżeli mówi, że jestem głupią kozą albo, że głupieje na moim punkcie, to znaczy

tylko, że jest we mnie po uszy zakochany i głupieje z tego powodu.

 

- Oj, no to jestem uspokojona, że mąż panią ciągle kocha. Ale martwi mnie oczywiście, że jest pani w więzieniu…

 

- Proszę się o to też w ogóle nie martwić. W więzieniu jestem, bo sobie na to zasłużyłam. W końcu kierowanie

samochodem w stanie nietrzeźwości to coś bardzo złego. I bardzo się cieszę, że nikogo nie przejechałam, bo wtedy to

by był naprawdę powód do zmartwień.

 

- Oj, pani Agnieszko, ale pani przecież była zawsze taką dobrą dziewczyną. Nie mogli pani potraktować

łagodniej. Dać tę karę w zawieszeniu….

 

- Pani Krysiu, ja wiem, że „więzienie” to brzmi strasznie. Ale proszę się naprawdę nie martwić. Niech pani się

koniecznie, ale to koniecznie umówi z moim mężem, żebyście tu razem przyjechali na widzenie. Bardzo serdecznie

zapraszam panią! Pozna pani przemiłe dziewczyny ze Służby Więziennej, które mnie tu pilnują. Przekona się pani do

naszego polskiego więziennictwa. A pan sędzia, który mnie skazywał, to bardzo zacny i mądry człowiek. Ja to czułam

od razu, kiedy wypowiedział pierwsze słowa na mojej rozprawie. Ja coś takiego czuję. Jako dziennikarka mam

wprawę w ocenianiu ludzi.

 

- Oj, pani Agnieszko... - westchnęła moja sąsiadka.

 

- Pani Krysiu, muszę już kończyć. Takie więzienne zasady. Pa, buziaczki i do zobaczenia tu, w zakładzie karnym. Pa-a.

 

Po zakończeniu rozmowy z sąsiadką trzeba się było już szykować na spacerniak. Udałam się więc na miejsce zbiórki, gdzie powoli zbierały się już inne dziewczyny i czekały na wyjście na zewnątrz. O wyznaczonej porze pojawiła się jedna z funkcjonariuszek i sprowadziła nas na parter, a następnie, po zmianie obuwia, wyszłyśmy na zewnątrz i zaczęłyśmy kręcić nasze rundy. Kiedy tak chodziłyśmy w kółko, rozważałam co napisać Markowi w liście. Żeby mu dać jasno do zrozumienia, co sądzę o straszeniu zacnej, starszej pani, która zawsze dobrze życzyła naszemu małżeństwu, a jednocześnie nie gnoić go w jakiś bezmyślny sposób. Kiedy tak o tym myślałam, odezwałam się w pewnym momencie do Agaty, która szła obok mnie:

 

- Wiesz co? Ten mój mąż-głuptas, postraszył naszą sąsiadkę z klatki, że w naszym małżeństwie jest jakiś straszliwy kryzys, a on mnie nie kocha. Tak przewrotnie dobrał słowa, że pani Krysia, nasza bardzo życzliwa sąsiadka, się mocno przestraszyła o los naszego małżeństwa. Na szczęście jej wszystko wyjaśniłam w rozmowie telefonicznej.

 

- No twój Marek to jest naprawdę mocno stuknięty. Ja też pamiętam to jego zachowanie na widzeniu, kiedy ci wykopał

drewniaki spod stóp, a potem opowiadał, że chce wywołać kontrolowany kryzys waszym małżeństwie… To chyba

jakiś ewenement na skalę światową w historii więziennictwa, żeby mąż, którego żonę zamknięto w kryminale, uznał to

za coś romantycznego i się tym tak ekscytował.

 

- Oj, od kiedy się tu znalazłam, zaczął naprawdę mocno wariować na moim punkcie. W każdym razie to straszenie

naszej sąsiadki pani Krysi, że w naszym małżeństwie rzekomo źle się dzieje, to już było naprawdę przegięcie. Teraz

będzie musiał ten chuligan przywieźć tutaj, do mnie, na najbliższe widzenie panią Krysię, a ja ją wtedy ostatecznie

przekonam, że ze mną oraz z naszym małżeństwem jest wszystko w jak najlepszym porządku. A razem z Markiem i

panią Krysią, to chyba powinna znowu przyjechać moja mama. Nie, żeby mój tata był mniej ważny. Ale on to całkiem

dobrze zrozumiał, że ze mną się tu nic złego nie dzieje. A moja mama, skoro ją mój pobyt tutaj tak martwi, to niech

przyjeżdża i niech zobaczy, że mogłabym tu być nawet znacznie dłużej i nic złego by mi się nie stało.

 

- To trochę tak, jak u mnie. - odpowiedziała Agata. - Najbardziej się martwi o mnie moja mama, że tu jestem, ale,

paradoksalnie, ona do mnie najmniej przyjeżdża. Natomiast mój tata, który w ogóle nie jest zmartwiony moim

pobytem tutaj, ciągle mnie odwiedza. Trochę tak, jakby jako sędzia czuł się odpowiedzialny za wykonanie kary, którą

jego córka odbywa. Zapewne dogląda, czy mnie tu wystarczająco surowo traktują. - Agata uśmiechnęła się delikatnie,

jak panna z dobrego domu, mówiąca z lekką ironią o swoim ojcu, ale mimo to czująca do niego respekt.

 

Kiedy tak chodziłyśmy w kółko po spacerniaku, nie zauważyłyśmy nawet, jak nadzorującą nas funkcjonariuszkę

zastąpił Marcin. Aż wreszcie usłyszałyśmy jego głos:

 

- Dziewczyny, kończymy spacer, wracamy na oddział.

 

Wszystkie więźniarki od razu udały się do wyjścia z więziennego podwórka. Kiedy już znalazłyśmy się na oddziale,

znowu odezwał się Marcin:

 

- Wszystkie dziewczyny do cel. Za pięć minut zamykamy cele.

 

A zaraz potem odezwał się do Agaty:

 

- Uprasza się pannę Leszczyńską o udanie się do swojej celi, która za pięć minut będzie zamknięta.

 

Agacie takie wyróżnienie się nie spodobało.

 

- Marcin, mógłbyś przestać z tym „ę,ą”. Jesteśmy tu w zakładzie karnym. - odpowiedziała z lekką irytacją.

 

- Agato, ty nawet nie wiesz, jak wielkim zaszczytem jest dla mnie wykonywanie kary takiej wielkiej damy, jak ty.

 

-Nawet, gdybym była wielką damą, to tu, w zakładzie karnym, jestem więźniarką, albo osadzoną, albo skazaną. -

odparowała Agata.

 

- I tak właśnie przemawia wielka dama.- z lekko zalotnym zabarwieniem odparł Marcin.

 

- Wiesz co...W takim razie mów do mnie lepiej per „głupia kozo”. - odpowiedziała Agata zdenerwowanym, ale

jednak opanowanym głosem i z obrażoną miną odmaszerowała do swojej celi, klekocząc więziennymi drewniakami.

 

Ja też udałam się do mojej celi, gdzie razem z Kasią zostałam wkrótce zamknięta. Marcin sobie od czasu do czasu pozwalał na takie złośliwości wobec Agaty, zdając sobie doskonale z tego sprawę, że ona tego nie lubi. Ale jakoś nie mógł się powstrzymać… To, że Agata jest córką sędziego, jej skromny i prawy charakter, czyli nap. to, że nie odwołała się od dosyć surowego dla niej wyroku, jej wyjątkowo delikatna uroda, nazwisko kojarzące się z rodem jednego z osiemnastowiecznych królów polskich, no i że taka dziewczyna jest tutaj, pod jego władzą i nosi ubiór więzienny – to wszystko w jakiś sposób najwyraźniej zawróciło Marcinowi w głowie. Jakkolwiek Marcin, jako funkcjonariusz Służby Więziennej, był świadom, że są w takiej sytuacji pewne granice, to całkiem nie umiał zapanować nad swoimi odruchami i stąd takie sytuacje. Jak na to wszystko patrzała Agata, trudno mi było w tym momencie ocenić. Agata była zbyt skryta, żeby ujawnić wszystkie swoje uczucia. Musiałam to dopiero stopniowo wysondować. Bo w kierunku wyswatania Marcina już od dłuższego czasu były prowadzone intensywne, konspiracyjne przygotowania – zarówno wśród więźniarek, jak i funkcjonariuszek.

 

Ja, w każdym razie, musiałam się zająć na tamten moment zdyscyplinowaniem mojego męża-głuptasa za pomocą listu. I napisałam do niego tak:

 

Marek, ty chuliganie jeden!

Marek, ty łobuzie jeden!

 

To, że mi zrobiłeś obciach na widzeniu i w ten sposób także naruszyłeś powagę instytucji, jaką jest zakład karny, to ci mogę jeszcze wybaczyć. Ale to, że przez przewrotny dobór słów nastraszyłeś zacną, starszą panią, która jako nasza sąsiadka zawsze dobrze życzyła naszemu małżeństwu, zawsze nam pomagała, tego ci tak łatwo nie przebaczę. Pójdziesz do pani Krysi tak szybko, jak tylko możesz i się umówisz z naszą sąsiadką na wspólny przyjazd do mnie, do zakładu karnego. Ja wtedy pani Krysi pokażę, że zarówno ze mną, jak i z naszym małżeństwem jest wszystko w jak najlepszym porządku. A ty, chuliganie jeden, dowiesz się wtedy coś o konsekwencjach twojego postępowania. Kiedy wyjdę na przepustkę, wtedy poznasz dalsze skutki twojego chuligańskiego wybryku. Przed ołtarzem ślubowałam ci wierność, co oznacza dla mnie między innymi, że odpowiadam za twoje wychowanie. Przebywając tu, w zakładzie karnym, ciągle się uczę tego, jak pozytywny wpływ na życie człowieka mogą mieć kary. I dlatego ja też muszę obmyślić dla ciebie katalog kar, zarówno tych za twoje dotychczasowe przewinienia, jak i za przewinienia, które jeszcze możesz popełnić.

 

Ale, żeby nie było całkiem tak negatywnie: Marzena Lipińska, funkcjonariuszka, która nadzorowała nasze widzenie w ogrodzie więziennym wtedy, kiedy najbardziej narozrabiałeś, bardzo pozytywnie się wyraziła o tobie. Powiedziała, że też chciałaby mieć takiego męża, jak ty. Który by tak bardzo szalał z jej powodu. Marzena, chociaż jest w moim wieku, ciągle jeszcze jest panną. Poznałam ją na tyle dobrze, żeby móc powiedzieć, że jest ona funkcjonariuszką Służby Więziennej z krwi i kości i dlatego nie chciałaby mieć zbyt „łatwego” męża, ale raczej takiego, który by wymagał z jej strony strony wysiłku wychowawczego, na którym by mogła potrenować sztukę penitencjarną. To bardzo ambitna dziewczyna. Skończyła prawo, magisterkę napisała z prawa karnego wykonawczego. Dokładnego tytułu jej pracy magisterskiej nie pamiętam, ale chodzi tam o związki prawa karnego wykonawczego z prawem naturalnym. Może ją kiedyś poznasz. Fajnie by było.

 

Na razie, muszę już kończyć

 

twoja Agnieszka

 

 

List mi się udało dać oddziałowej może pięć minut po jego napisaniu, ale wiedziałam, że i tak wyjdzie dopiero następnego dnia.

 

***

 

Jest piątek. Dla niektórych koniec tygodnia, chociaż ja tego obecnie, w związku z przerwą semestralną, tak nie odczuwam. W ostatnią sobotę byłem u Agi w zakładzie karnym. Natomiast dzisiaj przyszła do mnie, do mieszkania pani Krysia Jaworska. Opowiedziała mi, że rozmawiała z moją żoną i dowiedziała się, że w naszym małżeństwie wcale nie jest źle, a jest wręcz bardzo dobrze.

 

Ja na to odparłem, że w zasadzie, to ja nic innego nie mówiłem. Skoro mówiłem, że głupieję na jej punkcie, no to znaczy przecież, że jestem w niej zakochany po uszy albo wręcz po czubek głowy. A że powiedziałem, że jej nie kocham? No cóż… Słowo „kochać” we współczesnej praktyce językowej jest zbyt słabe, zbyt wytarte, więc się zdystansowałem od tego pojęcia. Skoro jako „kochanie” określa się na przykład także uprawianie seksu, to ja miałem prawo uznać to słowo za zbyt wieloznaczne. W końcu ja z Agnieszką nie miałem seksu od kiedy ona jest za kratami, a jest to już spory szmat czasu. Ale czy to znaczy, że między nami nie ma więzi uczuciowej?? Jeszcze czego… Zawładnęła ona teraz moją wyobraźnią, jak nigdy dotąd. Przez praktykowaną za kratami skromność, a wręcz siermiężność stała się dla mnie pewnym ascetycznym ideałem i robi na mnie tym większe wrażenie, im bardziej na skutek więziennych restrykcji jest dla mnie niedostępna. W porównaniu z tym, co jest teraz, to normalne mieszkanie razem i regularne pożycie małżeńskie mogą się wręcz wydawać czymś nudnym.

 

Panią Krysię najwyraźniej te moje wywody przekonały, skoro na końcu powiedziała:

 

- To bardzo dobrze, że Pan tak kocha żonę, kiedy jest ona w więzieniu. Bo ja to już poznałam parę małżeństw, gdzie

mąż porzucił żonę, kiedy ta trafiła za kraty.

 

- Proszę się nie martwić, pani Krysiu. - odpowiedziałem. - Teraz, kiedy Aga jest w zakładzie karnym, mam na nią taką

ochotę, jak nigdy dotąd.

 

Ustaliliśmy, że do Agnieszki pojedziemy w sobotę przyszłego tygodnia. Pani Krysia obiecała, że sobie zarezerwuje ten dzień i tak się rozstaliśmy.

 

W nocy z piątku na sobotę miałem znowu sen z moją żoną w roli głównej. Aga szła ulicą z pełnymi torbami zakupowymi. Włosy miała związane w warkocz przerzucony przez ramię. Miała na sobie białą bluzkę, niebieskie dżinsy, a na stopach…więzienne białe drewniaki, tyle, że...z czarnymi literami ZK, a więc te, które używa wewnątrz więziennego budynku. Kiedy ją taką spotkałem na ulicy, wziąłem od niej torby zakupowe i razem poszliśmy do nas do domu. Tam weszliśmy na piętro, do naszego mieszkania. Ja tam zostawiłem torby zakupowe oraz odprowadziłem Agnieszkę z powrotem na dół. Przed domen czekał na nią już samochód Służby Więziennej. Daliśmy sobie całusy na pożegnanie, ona do tego samochodu wsiadła, no i odjechali z moją żoną. Tak się zakończył mój kolejny dzień bez żony w domu. Dzień, których miało być jeszcze wiele...Natomiast wciąż jeszcze nie wiedziałem, jak Aga zareaguje na mój ostatni wybryk w stosunku do pani Krysi.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @FaLcorN Narozrabiasz poezją, bo przecież chodzi o zamieszanie. A potem po wielu, ale to wielu latach może tak, a może nie ktoś to w końcu doceni. Albo Ciebie strąci z piedestału, bo bardzo lubią strącać i tylko łapki zacierają i czekają na odpowiedni moment, czyli chwilę twojej większej słabości. Ale doszedłem dzisiaj na szczęście swoje do wniosku, że skoro poezja jest jedną z najwyższych dziedzin, to szereg dostosowywań powinno mieć miejsce do niej, a nie na odwrót. I serio sądzę że tak jest, działający przeciwnie mylą się, po prostu nie rozumieją wektorów.  @violetta W poezji lenistwo jest być może wskazane nawet, nie wiem, codziennie piszę :) @Annna2 Też nie wiem. Serio nie wiem. 
    • @tetu Dziękuję serdecznie! Tak pięknie to ujmujesz, że aż się rumienię. Choć nie jestem pewna, czy "udźwignęłam" - czasem czuję, że ledwo doczłapałam z tym bagażem do mety. Ale Twoje słowa dodają sił. Dziękuję, że tak uważnie czytasz i pięknie komentujesz. :)) @UtratabezStraty Bo to nie raport! Nie jestem pracownicą GUS-ui, ani służb skarbowo-celnych, ani specjalnych, nikogo nie inwigiluję, żeby pisać pełne raporty. :))) Pozdrawiam.  @huzarc@Simon Tracy Bardzo dziękuję! :) Pozdrawiam. 
    • Z tym paleniem, jak myślę, nie jest tak prosto. W samym akcie jest coś z mitu... pierwszy papieros - wejście w dorosłość, bunt! niezależność..., czy film i reklama - outsider, artysta, twardziel, ktoś „ponad”... potrzebny jest rekwizyt, maska, a może tarcza roztaczająca "tę aurę"? Albo tożsamość i wspólnota - chociażby na tę chwilę, "na dymka" - wykraczamy poza utarty porządek, mamy rozejm, razem zatrzymujemy szaleństwo codzienności... Na końcu zaś, być może gdzieś z głębin świadomości wyłania się swoisty gen autodestrukcji - pierwotna, nieuświadomiona potrzeba igrania z losem, ofiara mająca nadać sens... istnieniu? Sam nie palę, jednak palaczy znam wielu, ludzie pięknych wewnętrznie, mądrych, w każdym z nich odnajduję jakieś cząstki tego wszystkiego.   Rozpisałem się, jednak to tylko dzięki temu, że Twój tekst rozpalił wyobraźnię. Bardzo ciekawy kontekst i świetnie napisane :)
    • @bazyl_prost Nie da się równo pisać na 120 % zawsze. Wiersz to chwila, a jak chwila to wiadomo są lepsze i gorsze chwile.  @violetta Aż z tego hasło zrobiłem graffiti, z tej myśli i od razu mnie to uśmiało. Ale zaraz im podpadnę, już czekają i grzeją łapki żeby moją ścianę znów mi zetrzeć :) 
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Na pewnym etapie w tekście pojawił się sąsiad, który pomagał wycieraczki otworzyć... (znaleźć ten przycisk) ale sąsiada wyrzuciłam z tekstu, a szkoda. Jednak trzeba żebym zostawiała więcej pierwopisu. A to tak nie do końca. Jest tyle dram, że ludzie single, że samotni... pytanie - dlaczego? No tu o tym. Komu potrzebny jest ktoś, kto zostawia problemy drugiemu, komu ktoś, kto będzie stał wyprostowany czekając, aż schyli się drugi, komu potrzebny ktoś, kto non stop neguje każdy drugiego pomysł (jako gorszy od poprzedniego)? W zależności od tego, na jakim etapie spotka się takiego człowieka, to albo baluje nie myśląc o tym, że drugiego używa, albo szuka sobie przystani, czytaj pielęgniarki na stare lata, która mu poda tabletki i nie wiem co tam jeszcze...  Akurat tu z mojej strony żadnych zamiarów nie było... jedynie obserwacja i chęć zrozumienia mechanizmów, które kimś kierują. Od lat starcza, niezależnie od wszystkiego... starcza. Agato (dobrze pamiętam imię?) niepotrzebnie. U mnie jest stabilnie, obecną pracę traktuję jak wakacje, rehabilitację i trochę kolonie... przed następną pracą. Bardzo była mi potrzebna w całości, z wszystkimi jej detalami.   Miło, że do mnie zajrzałaś. Pozdrawiam :)  Mówi się trudno i pisze się dalej. Nie wszystko co mnie zajmuje musi podobać się. Czasem krzywizny mogą komuś wyprostować świat, bo je w sobie w porę skoryguje.   Dzięki za przybycie Pozdrawiam :) 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...