Dzień dobry dzisiaj. Chyba trauma poparzonego mnie zżera ostatnio.
Ale do rzeczy, omówię w kilku punktach to, co sobie pomyślałem i zredagowałem, ergo:
1. imho (interpretacja)
„Słowa pod szklanką” – świetna metafora autocenzury / blokady: słowa są, kipią, „tłuką się o ściany”, ale zostają przykryte, żeby nie „odleciały za głosem serca”. To napięcie między impulsem a kontrolą ciągnie się przez cały tekst.
Dalej mamy próbę „przebicia się przez szkło blaskiem” – jak słońce wpadające przez okno i wyganiające mrok z domu. Fajny obraz: słowa, które nie wychodzą normalnym głosem, tylko nagłym, bolesnym piskiem.
Nocna „walka o znaczenia” → złudzenie, że kiedyś pozwolimy słowom zaludnić obrazy („milczącą baśniowość krajobrazów na cyfrowych fotografiach”). To już jest uderzenie w świat mediów, zdjęć, estetyzowanej rzeczywistości.
Puenta: zamiast samej „opowieści o chronicznej włóczędze między ciepłem a sekwencją głosek” – autor tęskni za tym, by droga przez zimowy las była realnym dotykiem, a nie tylko kolejną narracją. Czyli: mniej gadania o życiu, a więcej życia.
Tematycznie – bardzo spójne: zderzenie języka, mediów, zdjęć z fizycznym doświadczeniem i realną bliskością.
2. Co działa naprawdę dobrze
Motyw szklanki – mocny i konkretny. Każdy widzi owada pod szklanką; tutaj na jego miejscu są słowa. To wciąga od pierwszego zdania.
„Sprzężenie w mikrofonie” – kapitalny detal: jedna fraza, a natychmiast słychać ten cienki, nieprzyjemny pisk. To właśnie taki moment, gdzie abstrakcyjne „bezsilne słowa” nagle stają się zmysłowe.
Kontrast: „cyfrowe fotografie” vs „dotyk zimowego lasu” – bardzo dzisiejszy, dobrze osadzony w rzeczywistości (to nie jest bezczasowa „poezja o duszy”, tylko tekst człowieka żyjącego w epoce ekranu).
Finał: „chroniczna włóczęga między ciepłem a sekwencją głosek” – ładny, trochę borgesowski skręt. Czuć zmęczenie, ale i autoironię: zamiast ciepła jest sekwencja głosek, czyli tak naprawdę… to, co właśnie czytamy.
3. Co zgrzyta
Tu tekst trochę cierpi na przeciążenie abstrakcyjnymi rzeczownikami i dopełniaczami:
„kłębowisko chmur nad namiastką horyzontu” – obraz jest OK, ale słowo „namiastka” dorzuca kolejny, dość suchy poziom abstrakcji. Z „kłębowiskiem chmur” już wiemy, że horyzont jest niepewny, nie trzeba tego dopowiadać.
„milczącą baśniowość krajobrazów na cyfrowych fotografiach” – tu jest kumulacja: milcząca – baśniowość – krajobrazów – na fotografiach. Sens jest czytelny, ale fraza robi się ciężka, prawie teoretyczna.
Długie zdanie bez żadnego mocnego cięcia sprawia, że czytelnik pod koniec bardziej walczy z oddechem niż z sensem. Dwa–trzy dobrze dobrane przecinki zamienione na kropki dałyby temu tekstowi oddech, zgodny z treścią.
Innymi słowy: pomysły są dobre, ale chwilami autor zamiast zaufać pojedynczemu, mocnemu obrazowi, dokłada kolejne warstwy komentarza („tak zwanym głosem serca”, „namiastką”, „baśniowość”). To już pachnie eseistyką, a nie poezją.
4. Delikatna propozycja „odchudzenia”
Nie chodzi o przepisywanie wiersza, tylko pokazanie kierunku; np. część pierwsza mogłaby brzmieć tak:
Moje słowa są bezsilne. Tłuką się o ściany szklanki,
którą je przykrywam, żeby nie poleciały za głosem serca,
w chmury nad horyzontem.
Czasem próbują przebić szkło blaskiem,
ostrym jak sprzężenie w mikrofonie.
Widzisz: sens ten sam, ale oddech lżejszy, mniej abstrakcyjnych przymiotników.
5. Bilans
To jest dobry tekst, koncept i główna metafora – na plus,
współczesne rekwizyty (mikrofon, fotografie) – na plus,
styl miejscami – za bardzo chce „dowieźć filozofię”, zamiast zostawić czytelnikowi trochę miejsca.
Gdyby zdjąć 20–30% abstrakcyjnych określeń i podzielić zdanie na 2–3 krótsze, zostałby naprawdę mocny kawał prozy poetyckiej o tym, że słowa pod szklanką nie zastąpią żywego dotyku świata.
@tie-break nie uważam się za profesjonalistę w powyższej materii, po prostu ćwiczę sobie krytykę literacką. Osobiście mam poważny problem z moimi starymi wierszami - jak tu ciąć dziecko, wysyłać na operacje plastyczne - ale sądzę, że póki człowiek żyje jako autor, powinien wychowywać swoje owoce, dopieszczać i wciąż rozwijać.