Są jak cień, który brudzi ściany.
Nie mają twarzy - tylko maski,
przyklejone krzywo od cudzych sekretów.
Piszą, notują, wklejają.
Łażą cicho,
jakby bali się własnego oddechu.
W kieszeniach noszą strzępy rozmów,
wydarte spod skóry tych,
którzy zaufali im choć przez chwilę.
Donoszą -
z zimną ręką, z gorącą potrzebą
bycia „kimś”, choćby za cenę
własnej godności wrzuconej do rynsztoka.
Sprzedadzą przyjaciela za uśmiech władzy,
kochankę za chwilę spokoju,
koleżeństwo za jeden
żałośnie mały błysk bezpieczeństwa.
A gdy wracają nocą,
światło im się nie zapala -
bo nawet żarówka
wstydzi się patrzeć
na to, czym się stali.