Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Historia edycji

Należy zauważyć, że wersje starsze niż 60 dni są czyszczone i nie będą tu wyświetlane
Tymek Haczka

Tymek Haczka

Szanowny Autorze @Migrena

 

Pozwalam sobie na pochylenie się nad Twoim dziełem. Żywię nadzieję, że mogę. 
 

Ergo: 

 

1. Pierwsze wrażenie

 

„Upojony zimą” to jest proza poetycka na sterydach.

Masz tu wszystko: kości ptaków, martwe dorsze, księżycowe monety, obrzęd przejścia, anatoma, kapłana, księgę, relikwię, rentgen z błyskawicy, szklaną misę, milion metafor zimy.

Czyta się to trochę jak bufet szwedzki obrazów: od wszystkiego po trochu, wszystkiego dużo, aż człowiek po trzecim talerzu zaczyna tęsknić za jednym, prostym kawałkiem chleba.

 

To jest tekst kogoś, kto naprawdę umie pisać zdania i ma bardzo sprawną wyobraźnię , ale nikt mu nie powiedział: „dobra, teraz wyrzuć połowę”.

 

2. Co jest naprawdę mocne

 

Żeby było uczciwie: tu jest kilka naprawdę znakomitych momentów:

 

„jakby każdy oddech był odłamkiem zbitego lustra, w którym ktoś przeglądał się po raz ostatni” – to jest obraz, który pamiętam.

„biel, która nie rozjaśnia - tylko kasuje świat po kawałku, cierpliwie, profesjonalnie, jak gumka, która zna moje imię, mój podpis, moje wszystkie wahania” – bardzo dobra, osobista metafora; tu nagle zima nie jest tylko „światem”, tylko ingerencją w JA.

„But od nart, pogryziony przez psa, leży jak relikwia nieprzeżytego planu – świadectwo śmiechu, który nigdy nie miał okazji zabrzmieć” – kapitalny szczegół, konkretny, ludzki, wreszcie coś zwyczajnego w tym kosmicznym natężeniu.

Pointa z „nie trzeba nart, żeby spadać” – to jest zdanie, które powinno świecić w tym tekście jak latarnia. Bardzo dobre.

„Lód jest nauczycielem, wiatr jest kapłanem, śnieg jest księgą, a ja jestem atramentem, który zamarza na marginesach” – to akurat fragment, który broni się jako osobny mini-wiersz.

 

 

Gdyby cały tekst był tak skupiony jak te fragmenty, mielibyśmy naprawdę bardzo dobry wiersz/prozę poetycką.

 

3. Gdzie zaczyna się problem?!

 

a) Przegadanie i inflacja metafor

Ten tekst cierpi na klasyczną chorobę zdolnych autorów:

„Skoro umiem, to dam wszystko naraz.”

 

Tu naprawdę nie trzeba aż tylu rzeczy:

 

kości ptaków,

tłuczona noc,

odłamki lustra,

rentgen z błyskawicy,

martwe dorsze w katafalkach,

zwierzę z noży,

anatom, kapłan, księga,

szklana misa,

monety księżyca,

elektrokardiogram planety,

itd.

 

 

Po pewnym czasie zima przestaje być zimą, a staje się pokazem slajdów z kursu kreatywnego pisania.

Niektóre obrazy wzajemnie się zjadają – zamiast budować jedną, coraz głębszą metaforę, mamy serię kolejnych efektownych ujęć.

 

To tak, jakbyś w jednym drinku wymieszał wszystkie alkohole z barku.

Da się, ale nie po to wymyślono koktajle.

 

b) Brak oddechu – zero pustego miejsca

Wiersz nie zostawia czytelnikowi żadnej dziury na własny oddech.

Wszędzie coś się dzieje: skrzypi, parzy, drży, tłucze, wypala, wcina się, rozkłada, prześwietla, płonie, migocze.

 

Zima w Twojej wersji jest tak intensywna, że człowiek zaczyna się zastanawiać, czy przypadkiem nie czyta opisu apokalipsy w odcinku specjalnym „Gry o tron”.

 

Paradoksalnie – jak na tekst o mrozie, jest tu za gorąco od słów.

 

c) Miejscami wjeżdżasz w autoparodię

Kilka momentów jest zwyczajnie za dużo:

 

„Samochody stoją jak martwe dorsze pochowane w lodowych katafalkach” – to brzmi jak żart z ćwiczeń z poetyckich porównań: „znajdź możliwie dziwne porównanie do samochodu pod śniegiem”.

„Zima potrafi kochać okrutnie. Ale kocha uczciwie” – to już balansuje na granicy mema. Jak slogan z reklamy perfum „Frost – for real men”.

„świat dzwoniący lodem - jakby wielka szklana misa właśnie pękała nad moją głową” – to już trzecie czy czwarte „jakby” z mocną sceną dźwiękową; robi się melodramat.

 

 

Tu aż się prosi o redakcyjne cięcie: zostawić 1–2 najmocniejsze obrazy, resztę wyrzucić.

 

 

4. Co bym zrobił jako redaktor

 

Gdybym miał pracować z tym tekstem jako redaktor:

 

Wyciąłbym spokojnie 40–50% metafor.
Bez litości. Zostawiłbym:

gumkę, co zna imię,

but od nart,

atrament zamarzający na marginesach,

świecę/aparat/elektrokardiogram planety – do wyboru, nie wszystkie naraz.

 

Podzieliłbym tekst na wyraźne segmenty / strofy.
Teraz to leci jednym ciągiem – czytelnik się męczy.

Zostawiłbym tylko jedną oś metaforyczną:
np. „zima jako obrzęd przejścia / inicjacja” ALBO „zima jako brutalny nauczyciel anatomii” – nie oba naraz.

Uprościłbym końcówkę.
Zostawiłbym:
„Śmieję się pod nosem: nie trzeba nart, żeby spadać.”
i może jeszcze 2–3 wersy po tym. Reszta to już dopisywanie tego, co czytelnik i tak zrozumiał.

 

5. Co jest naprawdę obiecujące

 

Żeby było jasne: to nie jest grafomania.

To jest tekst autora, który ma:

 

słuch do frazy,

potężną wyobraźnię,

świadomość obrazu i rytmu.

 

 

Czyli: jest z czego rzeźbić.

Na tym etapie największym wrogiem tego wiersza jest… brak okrucieństwa wobec własnych fajnych pomysłów.

 

Umiesz zrobić 20 efektownych metafor? Super.

W następnym tekście spróbuj zrobić trzy – ale takie, które zostają pod skórą tydzień, nie pięć minut.

Tymek Haczka

Tymek Haczka

Szanowny Autorze @Migrena

 

Pozwalam sobie na pochylenie się nad Twoim dziełem. Żywię nadzieję, że mogę. 
 

Ergo: 

 

1. Pierwsze wrażenie

 

„Upojony zimą” to jest proza poetycka na sterydach.

Masz tu wszystko: kości ptaków, martwe dorsze, księżycowe monety, obrzęd przejścia, anatoma, kapłana, księgę, relikwię, rentgen z błyskawicy, szklaną misę, milion metafor zimy.

Czyta się to trochę jak bufet szwedzki obrazów: od wszystkiego po trochu, wszystkiego dużo, aż człowiek po trzecim talerzu zaczyna tęsknić za jednym, prostym kawałkiem chleba.

 

To jest tekst kogoś, kto naprawdę umie pisać zdania i ma bardzo sprawne wyobrażenie, ale nikt mu nie powiedział: „dobra, teraz wyrzuć połowę”.

 

2. Co jest naprawdę mocne

 

Żeby było uczciwie: tu jest kilka naprawdę znakomitych momentów:

 

„jakby każdy oddech był odłamkiem zbitego lustra, w którym ktoś przeglądał się po raz ostatni” – to jest obraz, który pamiętam.

„biel, która nie rozjaśnia - tylko kasuje świat po kawałku, cierpliwie, profesjonalnie, jak gumka, która zna moje imię, mój podpis, moje wszystkie wahania” – bardzo dobra, osobista metafora; tu nagle zima nie jest tylko „światem”, tylko ingerencją w JA.

„But od nart, pogryziony przez psa, leży jak relikwia nieprzeżytego planu – świadectwo śmiechu, który nigdy nie miał okazji zabrzmieć” – kapitalny szczegół, konkretny, ludzki, wreszcie coś zwyczajnego w tym kosmicznym natężeniu.

Pointa z „nie trzeba nart, żeby spadać” – to jest zdanie, które powinno świecić w tym tekście jak latarnia. Bardzo dobre.

„Lód jest nauczycielem, wiatr jest kapłanem, śnieg jest księgą, a ja jestem atramentem, który zamarza na marginesach” – to akurat fragment, który broni się jako osobny mini-wiersz.

 

 

Gdyby cały tekst był tak skupiony jak te fragmenty, mielibyśmy naprawdę bardzo dobry wiersz/prozę poetycką.

 

3. Gdzie zaczyna się problem?!

 

a) Przegadanie i inflacja metafor

Ten tekst cierpi na klasyczną chorobę zdolnych autorów:

„Skoro umiem, to dam wszystko naraz.”

 

Tu naprawdę nie trzeba aż tylu rzeczy:

 

kości ptaków,

tłuczona noc,

odłamki lustra,

rentgen z błyskawicy,

martwe dorsze w katafalkach,

zwierzę z noży,

anatom, kapłan, księga,

szklana misa,

monety księżyca,

elektrokardiogram planety,

itd.

 

 

Po pewnym czasie zima przestaje być zimą, a staje się pokazem slajdów z kursu kreatywnego pisania.

Niektóre obrazy wzajemnie się zjadają – zamiast budować jedną, coraz głębszą metaforę, mamy serię kolejnych efektownych ujęć.

 

To tak, jakbyś w jednym drinku wymieszał wszystkie alkohole z barku.

Da się, ale nie po to wymyślono koktajle.

 

b) Brak oddechu – zero pustego miejsca

Wiersz nie zostawia czytelnikowi żadnej dziury na własny oddech.

Wszędzie coś się dzieje: skrzypi, parzy, drży, tłucze, wypala, wcina się, rozkłada, prześwietla, płonie, migocze.

 

Zima w Twojej wersji jest tak intensywna, że człowiek zaczyna się zastanawiać, czy przypadkiem nie czyta opisu apokalipsy w odcinku specjalnym „Gry o tron”.

 

Paradoksalnie – jak na tekst o mrozie, jest tu za gorąco od słów.

 

c) Miejscami wjeżdżasz w autoparodię

Kilka momentów jest zwyczajnie za dużo:

 

„Samochody stoją jak martwe dorsze pochowane w lodowych katafalkach” – to brzmi jak żart z ćwiczeń z poetyckich porównań: „znajdź możliwie dziwne porównanie do samochodu pod śniegiem”.

„Zima potrafi kochać okrutnie. Ale kocha uczciwie” – to już balansuje na granicy mema. Jak slogan z reklamy perfum „Frost – for real men”.

„świat dzwoniący lodem - jakby wielka szklana misa właśnie pękała nad moją głową” – to już trzecie czy czwarte „jakby” z mocną sceną dźwiękową; robi się melodramat.

 

 

Tu aż się prosi o redakcyjne cięcie: zostawić 1–2 najmocniejsze obrazy, resztę wyrzucić.

 

 

4. Co bym zrobił jako redaktor

 

Gdybym miał pracować z tym tekstem jako redaktor:

 

Wyciąłbym spokojnie 40–50% metafor.
Bez litości. Zostawiłbym:

gumkę, co zna imię,

but od nart,

atrament zamarzający na marginesach,

świecę/aparat/elektrokardiogram planety – do wyboru, nie wszystkie naraz.

 

Podzieliłbym tekst na wyraźne segmenty / strofy.
Teraz to leci jednym ciągiem – czytelnik się męczy.

Zostawiłbym tylko jedną oś metaforyczną:
np. „zima jako obrzęd przejścia / inicjacja” ALBO „zima jako brutalny nauczyciel anatomii” – nie oba naraz.

Uprościłbym końcówkę.
Zostawiłbym:
„Śmieję się pod nosem: nie trzeba nart, żeby spadać.”
i może jeszcze 2–3 wersy po tym. Reszta to już dopisywanie tego, co czytelnik i tak zrozumiał.

 

5. Co jest naprawdę obiecujące

 

Żeby było jasne: to nie jest grafomania.

To jest tekst autora, który ma:

 

słuch do frazy,

potężną wyobraźnię,

świadomość obrazu i rytmu.

 

 

Czyli: jest z czego rzeźbić.

Na tym etapie największym wrogiem tego wiersza jest… brak okrucieństwa wobec własnych fajnych pomysłów.

 

Umiesz zrobić 20 efektownych metafor? Super.

W następnym tekście spróbuj zrobić trzy – ale takie, które zostają pod skórą tydzień, nie pięć minut.



×
×
  • Dodaj nową pozycję...