Szanowny Autorze @Migrena
Pozwalam sobie na pochylenie się nad Twoim dziełem. Żywię nadzieję, że mogę.
Ergo:
1. Pierwsze wrażenie
„Upojony zimą” to jest proza poetycka na sterydach.
Masz tu wszystko: kości ptaków, martwe dorsze, księżycowe monety, obrzęd przejścia, anatoma, kapłana, księgę, relikwię, rentgen z błyskawicy, szklaną misę, milion metafor zimy.
Czyta się to trochę jak bufet szwedzki obrazów: od wszystkiego po trochu, wszystkiego dużo, aż człowiek po trzecim talerzu zaczyna tęsknić za jednym, prostym kawałkiem chleba.
To jest tekst kogoś, kto naprawdę umie pisać zdania i ma bardzo sprawną wyobraźnię , ale nikt mu nie powiedział: „dobra, teraz wyrzuć połowę”.
2. Co jest naprawdę mocne
Żeby było uczciwie: tu jest kilka naprawdę znakomitych momentów:
„jakby każdy oddech był odłamkiem zbitego lustra, w którym ktoś przeglądał się po raz ostatni” – to jest obraz, który pamiętam.
„biel, która nie rozjaśnia - tylko kasuje świat po kawałku, cierpliwie, profesjonalnie, jak gumka, która zna moje imię, mój podpis, moje wszystkie wahania” – bardzo dobra, osobista metafora; tu nagle zima nie jest tylko „światem”, tylko ingerencją w JA.
„But od nart, pogryziony przez psa, leży jak relikwia nieprzeżytego planu – świadectwo śmiechu, który nigdy nie miał okazji zabrzmieć” – kapitalny szczegół, konkretny, ludzki, wreszcie coś zwyczajnego w tym kosmicznym natężeniu.
Pointa z „nie trzeba nart, żeby spadać” – to jest zdanie, które powinno świecić w tym tekście jak latarnia. Bardzo dobre.
„Lód jest nauczycielem, wiatr jest kapłanem, śnieg jest księgą, a ja jestem atramentem, który zamarza na marginesach” – to akurat fragment, który broni się jako osobny mini-wiersz.
Gdyby cały tekst był tak skupiony jak te fragmenty, mielibyśmy naprawdę bardzo dobry wiersz/prozę poetycką.
3. Gdzie zaczyna się problem?!
a) Przegadanie i inflacja metafor
Ten tekst cierpi na klasyczną chorobę zdolnych autorów:
„Skoro umiem, to dam wszystko naraz.”
Tu naprawdę nie trzeba aż tylu rzeczy:
kości ptaków,
tłuczona noc,
odłamki lustra,
rentgen z błyskawicy,
martwe dorsze w katafalkach,
zwierzę z noży,
anatom, kapłan, księga,
szklana misa,
monety księżyca,
elektrokardiogram planety,
itd.
Po pewnym czasie zima przestaje być zimą, a staje się pokazem slajdów z kursu kreatywnego pisania.
Niektóre obrazy wzajemnie się zjadają – zamiast budować jedną, coraz głębszą metaforę, mamy serię kolejnych efektownych ujęć.
To tak, jakbyś w jednym drinku wymieszał wszystkie alkohole z barku.
Da się, ale nie po to wymyślono koktajle.
b) Brak oddechu – zero pustego miejsca
Wiersz nie zostawia czytelnikowi żadnej dziury na własny oddech.
Wszędzie coś się dzieje: skrzypi, parzy, drży, tłucze, wypala, wcina się, rozkłada, prześwietla, płonie, migocze.
Zima w Twojej wersji jest tak intensywna, że człowiek zaczyna się zastanawiać, czy przypadkiem nie czyta opisu apokalipsy w odcinku specjalnym „Gry o tron”.
Paradoksalnie – jak na tekst o mrozie, jest tu za gorąco od słów.
c) Miejscami wjeżdżasz w autoparodię
Kilka momentów jest zwyczajnie za dużo:
„Samochody stoją jak martwe dorsze pochowane w lodowych katafalkach” – to brzmi jak żart z ćwiczeń z poetyckich porównań: „znajdź możliwie dziwne porównanie do samochodu pod śniegiem”.
„Zima potrafi kochać okrutnie. Ale kocha uczciwie” – to już balansuje na granicy mema. Jak slogan z reklamy perfum „Frost – for real men”.
„świat dzwoniący lodem - jakby wielka szklana misa właśnie pękała nad moją głową” – to już trzecie czy czwarte „jakby” z mocną sceną dźwiękową; robi się melodramat.
Tu aż się prosi o redakcyjne cięcie: zostawić 1–2 najmocniejsze obrazy, resztę wyrzucić.
4. Co bym zrobił jako redaktor
Gdybym miał pracować z tym tekstem jako redaktor:
Wyciąłbym spokojnie 40–50% metafor.
Bez litości. Zostawiłbym:
gumkę, co zna imię,
but od nart,
atrament zamarzający na marginesach,
świecę/aparat/elektrokardiogram planety – do wyboru, nie wszystkie naraz.
Podzieliłbym tekst na wyraźne segmenty / strofy.
Teraz to leci jednym ciągiem – czytelnik się męczy.
Zostawiłbym tylko jedną oś metaforyczną:
np. „zima jako obrzęd przejścia / inicjacja” ALBO „zima jako brutalny nauczyciel anatomii” – nie oba naraz.
Uprościłbym końcówkę.
Zostawiłbym:
„Śmieję się pod nosem: nie trzeba nart, żeby spadać.”
i może jeszcze 2–3 wersy po tym. Reszta to już dopisywanie tego, co czytelnik i tak zrozumiał.
5. Co jest naprawdę obiecujące
Żeby było jasne: to nie jest grafomania.
To jest tekst autora, który ma:
słuch do frazy,
potężną wyobraźnię,
świadomość obrazu i rytmu.
Czyli: jest z czego rzeźbić.
Na tym etapie największym wrogiem tego wiersza jest… brak okrucieństwa wobec własnych fajnych pomysłów.
Umiesz zrobić 20 efektownych metafor? Super.
W następnym tekście spróbuj zrobić trzy – ale takie, które zostają pod skórą tydzień, nie pięć minut.