ziąb
z mgły lepkiej
jak obszył asfaltem
lis wysuwa pysk
przygasa u zarania zmierzchu
niemal stopił się z czernią
jeszcze jego oddechem
zieje w ciszy ziąb
ziąb
z mgły lepkiej
jak obszył asfaltem
lis wysuwa pysk
przygasa u zarania zmierzchu
niemal stopił się z czernią
jeszcze jego oddechem
zieje w ciszy ziąb
ziąb
z mgły lepkiej
jak obszył asfaltem
lis wysówa pysk
przygasa u zarania zmierzchu
niemal stopił się z czernią
jeszcze jego oddechem
zieje w ciszy ziąb
ziąb
z mgły lepkiej
jak obszył asfaltem
lis wysówa pysk
przygasa u zarania zmierzchu
niemal stopił się z czernią
jeszcze jego oddechem
dyszy w ciszy ziąb
Gdybyż tak gawronom
spod śnieżnego nieba
kolorowe dzioby
mogły świecić teraz —
kwant energii z gapy,
który bez koloru
siedzi na gałęzi
nie wiadomo komu —
odkryłby kolibra.
Siedzi więc pod chmurką.
Śnieżne gwiazdki łapie,
uszlachetnia tylko
je w królewskie barwy
rodząc się z promykiem.
Co ma zrobić? Patrzy.
Bez jasności — znikam.