Studnia
Białe ściany chłodzą dłonie,
twarz blada od szukania światła.
Z każdym wypadniętym włosem
spadam głębiej i głębiej.
Tkwię w bezruchu latami,
mimo że minął dzień.
Mama co noc nie może spać,
codziennie śni o wschodzie.
Skóra przemokła wilgocią,
więc zacząłem pisać poezje —
hermetyczną i brudną,
powściągliwą i mokrą.
Czas obiecał mi poprawę,
zamiast tego oddycham
coraz płycej, szybciej.
Czas miał mnie wyleczyć,
zamiast tego tracę myśli.
Nadal ich czuję za moimi plecami,
dlatego nigdy nie wróciłem do domu.
Unoszę się w mętnej wodzie,
pluskwy wżerają się w serce.
Smród rozkładu mojego ciała
sięga aż nad leśną polanę.
A ja wmawiam sobie, że to się nie dzieje.