Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Historia edycji

Należy zauważyć, że wersje starsze niż 60 dni są czyszczone i nie będą tu wyświetlane
Simon Tracy

Simon Tracy

 

 

DustyClassicCaratDesertGasStationSunset.thumb.jpeg.22d9d647764fe11353ac01940ceae6d1.jpeg

 

 

Bez celu.

Pożeram kolejne kilometry drogi 

i litry paliwa.

Jest środek nocy.

Przez uchylone szyby 

wpada chłód i bezsilność.

Wiatr wykrzykuje mi w twarz, 

plując ostrym piaskiem,

to co wiem już od dawna.

Jestem pomyłką.

A świat ma ustalony bieg 

i ewolucję tylko zdrowych

i silnych gatunków.

Suche odnogi korzeni, 

które wyrosły przypadkiem.

Teraz są skazane na zagładę.

Zagłuszone potokiem słów.

Obłożone ciężarem

swej niedoskonałości.

Zaduszone przez demoniczne palce

tych co niby mają uczucia i serce 

we właściwym położeniu.

 

 

Moje serce jest na łańcuchu.

Pokutuje za swoją głupotę młodości.

Mijam przydrożne znaki, 

zjazdy i skrzyżowania.

Ilekroć widzę naprzeciw 

światła wielkich ciężarówek,

mam ochotę szarpnąć w lewo

koło kierownicy.

Ale wtedy przypominam sobie,

że nie warto.

Przecież bycie przeźroczystym

dla innych

nie jest takie złe.

To nie koniec świata.

To początek nowej odsłony.

Życia pozagrobowego.

Bo nie żyję ale nie mam grobu.

Jak Peter Rugg,

szukam celu, domu i wytchnienia

w klątwie.

Jestem jeźdźcem burzy,

który by uratować swą duszę,

zaprzedał ją Diabłu.

 

 

Ziemia kręci się wokół uczuć.

Tych pięknych.

Miłości, pragnieniu, oddaniu, 

bezinteresownej empatii.

Gdzie byliście ludzie?

Moi udawani przyjaciele.

Gdy spowiadałem się

ze swych zbrodni.

Zasiadaliście w ławie przysięgłych 

a nie oskarżonych.

Nie było mnie stać

na dobrego adwokata.

Nie chciałem też tego z urzędu.

Broniłem się sam.

Przeciw wszystkim.

Wydaliście jednogłośny wyrok.

Wyrok śmierci 

zamieniony w drodze aktu łaski

na banicję.

Wieczną ucieczkę w obłokach wściekłej burzy.

 

 

Zostawiłem w drzwiach list pożegnalny.

Śmierć kiedyś wejdzie na ganek,

będzie pewna że mnie zastanie.

W łożu ostatecznym.

Z zimnym, martwym wzrokiem.

Z rękoma wzdłuż ciała.

W cichym, opuszczonym domu.

Gdzie łzy były atramentem dla poezji.

A ja w tym czasie będę 

rozkoszował się czarną kawą 

na jakiejś zapomnianej,

pustynnej stacji benzynowej.

Patrząc na wschód słońca 

będę myślał tylko o niej.

O tym że zostawiłem jej wiersze.

Romantycznego banity.

Który wolał uciec autostradą do piekła.

Niż jeszcze raz

spuścić serce z łańcucha.

 

Simon Tracy

Simon Tracy

Bez celu.

Pożeram kolejne kilometry drogi 

i litry paliwa.

Jest środek nocy.

Przez uchylone szyby 

wpada chłód i bezsilność.

Wiatr wykrzykuje mi w twarz, 

plując ostrym piaskiem,

to co wiem już od dawna.

Jestem pomyłką.

A świat ma ustalony bieg 

i ewolucję tylko zdrowych

i silnych gatunków.

Suche odnogi korzeni, 

które wyrosły przypadkiem.

Teraz są skazane na zagładę.

Zagłuszone potokiem słów.

Obłożone ciężarem

swej niedoskonałości.

Zaduszone przez demoniczne palce

tych co niby mają uczucia i serce 

we właściwym położeniu.

 

 

Moje serce jest na łańcuchu.

Pokutuje za swoją głupotę młodości.

Mijam przydrożne znaki, 

zjazdy i skrzyżowania.

Ilekroć widzę naprzeciw 

światła wielkich ciężarówek,

mam ochotę szarpnąć w lewo

koło kierownicy.

Ale wtedy przypominam sobie,

że nie warto.

Przecież bycie przeźroczystym

dla innych

nie jest takie złe.

To nie koniec świata.

To początek nowej odsłony.

Życia pozagrobowego.

Bo nie żyję ale nie mam grobu.

Jak Peter Rugg,

szukam celu, domu i wytchnienia

w klątwie.

Jestem jeźdźcem burzy,

który by uratować swą duszę,

zaprzedał ją Diabłu.

 

 

Ziemia kręci się wokół uczuć.

Tych pięknych.

Miłości, pragnieniu, oddaniu, 

bezinteresownej empatii.

Gdzie byliście ludzie?

Moi udawani przyjaciele.

Gdy spowiadałem się

ze swych zbrodni.

Zasiadaliście w ławie przysięgłych 

a nie oskarżonych.

Nie było mnie stać

na dobrego adwokata.

Nie chciałem też tego z urzędu.

Broniłem się sam.

Przeciw wszystkim.

Wydaliście jednogłośny wyrok.

Wyrok śmierci 

zamieniony w drodze aktu łaski

na banicję.

Wieczną ucieczkę w obłokach wściekłej burzy.

 

 

Zostawiłem w drzwiach list pożegnalny.

Śmierć kiedyś wejdzie na ganek,

będzie pewna że mnie zastanie.

W łożu ostatecznym.

Z zimnym, martwym wzrokiem.

Z rękoma wzdłuż ciała.

W cichym, opuszczonym domu.

Gdzie łzy były atramentem dla poezji.

A ja w tym czasie będę 

rozkoszował się czarną kawą 

na jakiejś zapomnianej,

pustynnej stacji benzynowej.

Patrząc na wschód słońca 

będę myślał tylko o niej.

O tym że zostawiłem jej wiersze.

Romantycznego banity.

Który wolał uciec autostradą do piekła.

Niż jeszcze raz

spuścić serce z łańcucha.

 



×
×
  • Dodaj nową pozycję...