Bez celu.
Pożeram kolejne kilometry drogi
i litry paliwa.
Jest środek nocy.
Przez uchylone szyby
wpada chłód i bezsilność.
Wiatr wykrzykuje mi w twarz,
plując ostrym piaskiem,
to co wiem już od dawna.
Jestem pomyłką.
A świat ma ustalony bieg
i ewolucję tylko zdrowych
i silnych gatunków.
Suche odnogi korzeni,
które wyrosły przypadkiem.
Teraz są skazane na zagładę.
Zagłuszone potokiem słów.
Obłożone ciężarem
swej niedoskonałości.
Zaduszone przez demoniczne palce
tych co niby mają uczucia i serce
we właściwym położeniu.
Moje serce jest na łańcuchu.
Pokutuje za swoją głupotę młodości.
Mijam przydrożne znaki,
zjazdy i skrzyżowania.
Ilekroć widzę naprzeciw
światła wielkich ciężarówek,
mam ochotę szarpnąć w lewo
koło kierownicy.
Ale wtedy przypominam sobie,
że nie warto.
Przecież bycie przeźroczystym
dla innych
nie jest takie złe.
To nie koniec świata.
To początek nowej odsłony.
Życia pozagrobowego.
Bo nie żyję ale nie mam grobu.
Jak Peter Rugg,
szukam celu, domu i wytchnienia
w klątwie.
Jestem jeźdźcem burzy,
który by uratować swą duszę,
zaprzedał ją Diabłu.
Ziemia kręci się wokół uczuć.
Tych pięknych.
Miłości, pragnieniu, oddaniu,
bezinteresownej empatii.
Gdzie byliście ludzie?
Moi udawani przyjaciele.
Gdy spowiadałem się
ze swych zbrodni.
Zasiadaliście w ławie przysięgłych
a nie oskarżonych.
Nie było mnie stać
na dobrego adwokata.
Nie chciałem też tego z urzędu.
Broniłem się sam.
Przeciw wszystkim.
Wydaliście jednogłośny wyrok.
Wyrok śmierci
zamieniony w drodze aktu łaski
na banicję.
Wieczną ucieczkę w obłokach wściekłej burzy.
Zostawiłem w drzwiach list pożegnalny.
Śmierć kiedyś wejdzie na ganek,
będzie pewna że mnie zastanie.
W łożu ostatecznym.
Z zimnym, martwym wzrokiem.
Z rękoma wzdłuż ciała.
W cichym, opuszczonym domu.
Gdzie łzy były atramentem dla poezji.
A ja w tym czasie będę
rozkoszował się czarną kawą
na jakiejś zapomnianej,
pustynnej stacji benzynowej.
Patrząc na wschód słońca
będę myślał tylko o niej.
O tym że zostawiłem jej wiersze.
Romantycznego banity.
Który wolał uciec autostradą do piekła.
Niż jeszcze raz
spuścić serce z łańcucha.