Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Historia edycji

Należy zauważyć, że wersje starsze niż 60 dni są czyszczone i nie będą tu wyświetlane
tie-break

tie-break

Tę niesamowitą pieśń Cohena odkryłam niedawno i zainspirowała mnie do napisania wiersza.

 

The crumbs of love that you offer me
They're the crumbs I've left behind

L. Cohen.

 

Krokiem nieśpiesznym i spokojnym - szedłem. Po prostu. Nie wiem dokąd,

aż mnie zaczepił niespodzianie przymilny głos zalotną nocą.

 

Na oknie - uśmiech drżał w latarni. Mówiłaś - niech rozgrzewa słowa.

Mój cień był blisko, coraz bliżej. Wabiła go łagodność złota.

 

Ciepło się przędło przez północe. Myślałem - może po raz pierwszy

ktoś mnie zatrzyma w ciemnej drodze przez bezlitosną kolej rzeczy.

 

I choć bezradny język trzeszczał, jak lód stwardniały pod butami,

szukałem w nim właściwych pojęć - by wszystko mogło się wydarzyć.

 

Znosiłem z włóczęg - niczym kocur - ryby baśniowe, świetlne ptaki,

od nowa ucząc się beztroski, wpatrzony w twój nimb delikatny.

 

Lecz nieostrożnie wyszła na jaw dotkliwa prawda tego okna,

że to nie dla mnie skrzy się lampka feerią szeptów i migotań.

 

Byłem iluzją od początku, garsteczką imion niewybranych,

jak zwykle - nikim. Wagabundą, wśród obcych złudzeń niewidzialnym.

 

Zbiegły się myśli w rojowisko. Złowrogo skotłowane niebo

świat na kolanach przeżegnało szaleńczą, zimną kantyleną.

 

Czekałem chwilę przy granicy blasku i śniegu. Po co? Nie wiem.

Liczyłem, że ułomna czułość wciąż ma swój ciężar i znaczenie,

 

bo mimo błędów... Nic z tych rzeczy. Okno poświatę z siebie zdziera,

jakby paliła coraz mocniej, wstydem się jątrząc przez wspomnienia.

 

Wierzysz, że jeśli teraz sypniesz okruchy łaski w moje rany,

będzie nam łatwiej w dwie odnogi rozdzielić jeden nurt zdziczały.

 

A ja po śladach jasnych ścieżek przeciskam się, pędziwiatr błędny,

czasoprzestrzenią, gdzie obrazy drzemią w domostwach zamarzniętych.

 

Z tobą na zawsze zaś zostanie - nieprzemakalna, słodka cisza.

Wszak ból to także pewien komfort.

Tak pięknie można o nim pisać.

 

 

 

tie-break

tie-break

Tę niesamowitą pieśń Cohena odkryłam niedawno i zainspirowała mnie do napisania wiersza.

 

The crumbs of love that you offer me
They're the crumbs I've left behind

L. Cohen.

 

Krokiem nieśpiesznym i spokojnym - szedłem. Po prostu. Nie wiem dokąd,

aż mnie zaczepił niespodzianie przymilny głos zalotną nocą.

 

Na oknie - uśmiech drżał w latarni. Mówiłaś - niech rozgrzewa słowa.

Mój cień był blisko, coraz bliżej. Wabiła go łagodność złota.

 

Ciepło się przędło przez północe. Myślałem - może po raz pierwszy

ktoś mnie zatrzyma w ciemnej drodze przez bezlitosną kolej rzeczy.

 

I choć bezradny język trzeszczał, jak lód stwardniały pod butami,

szukałem w nim właściwych pojęć - by wszystko mogło się wydarzyć.

 

Znosiłem z włóczęg - niczym kocur - ryby baśniowe, świetlne ptaki,

od nowa ucząc się beztroski, wpatrzony w twój nimb delikatny.

 

Lecz nieostrożnie wyszła na jaw dotkliwa prawda tego okna,

że to nie dla mnie skrzy się lampka feerią szeptów i migotań.

 

Byłem iluzją od początku, garsteczką imion niewybranych,

jak zwykle - nikim. Wagabundą, wśród obcych złudzeń niewidzialnym.

 

Zbiegły się myśli w rojowisko. Złowrogo skotłowane niebo

świat na kolanach przeżegnało szaleńczą, zimną kantyleną.

 

Czekałem chwilę przy granicy blasku i śniegu. Po co? Nie wiem.

Liczyłem, że ułomna czułość wciąż ma swój ciężar i znaczenie,

 

bo mimo błędów... Nic z tych rzeczy. Okno poświatę z siebie zdziera,

jakby paliła coraz mocniej, wstydem się jątrząc przez wspomnienia.

 

Wierzysz, że jeśli teraz sypniesz okruchy łaski w moje rany,

będzie nam łatwiej w dwie odnogi rozdzielić jeden nurt zdziczały.

 

A ja resztkami jasnych ścieżek przeciskam się, pędziwiatr błędny,

czasoprzestrzenią, gdzie obrazy drzemią w domostwach zamarzniętych.

 

Z tobą na zawsze zaś zostanie - nieprzemakalna, słodka cisza.

Wszak ból to także pewien komfort.

Tak pięknie można o nim pisać.

 

 

 

tie-break

tie-break

Tę niesamowitą pieśń Cohena odkryłam niedawno i zainspirowała mnie do napisania wiersza.

 

The crumbs of love that you offer me
They're the crumbs I've left behind

L. Cohen.

 

Krokiem nieśpiesznym i spokojnym - szedłem. Po prostu. Nie wiem dokąd,

aż mnie zaczepił niespodzianie przymilny głos zalotną nocą.

 

Na oknie - uśmiech drżał w latarni. Mówiłaś - niech rozgrzewa słowa.

Mój cień był blisko, coraz bliżej. Wabiła go łagodność złota.

 

Ciepło się przędło przez północe. Myślałem - może po raz pierwszy

ktoś mnie zatrzyma w ciemnej drodze przez bezlitosną kolej rzeczy.

 

I choć bezradny język trzeszczał, jak lód stwardniały pod butami,

szukałem w nim właściwych pojęć - by wszystko mogło się wydarzyć.

 

Znosiłem z włóczęg - niczym kocur - ryby baśniowe, świetlne ptaki,

od nowa ucząc się beztroski, wpatrzony w twój nimb delikatny.

 

Lecz nieostrożnie wyszła na jaw dotkliwa prawda tego okna,

że to nie dla mnie skrzy się lampka feerią szeptów i migotań.

 

Byłem iluzją od początku, garsteczką imion niewybranych,

jak zwykle - nikim. Wagabundą, wśród obcych rojeń niewidzialnym.

 

Zbiegły się myśli w rojowisko. Nieziemsko skotłowane niebo

świat na kolanach przeżegnało szaleńczą, zimną kantyleną.

 

Czekałem chwilę przy granicy blasku i śniegu. Po co? Nie wiem.

Liczyłem, że ułomna czułość wciąż ma swój ciężar i znaczenie,

 

bo mimo błędów... Nic z tych rzeczy. Okno poświatę z siebie zdziera,

jakby paliła coraz mocniej, wstydem się jątrząc przez wspomnienia.

 

Wierzysz, że jeśli teraz sypniesz okruchy łaski w moje rany,

będzie nam łatwiej w dwie odnogi rozdzielić jeden nurt zdziczały.

 

A ja resztkami jasnych ścieżek przeciskam się, pędziwiatr błędny,

czasoprzestrzenią, gdzie obrazy drzemią w domostwach zamarzniętych.

 

Z tobą na zawsze zaś zostanie - nieprzemakalna, słodka cisza.

Wszak ból to także pewien komfort.

Tak pięknie można o nim pisać.

 

 

 

tie-break

tie-break

Tę niesamowitą pieśń Cohena odkryłam niedawno i zainspirowała mnie do napisania wiersza.

 

The crumbs of love that you offer me
They're the crumbs I've left behind

L. Cohen.

 

Krokiem nieśpiesznym i spokojnym - szedłem. Po prostu. Nie wiem dokąd,

aż mnie zaczepił niespodzianie przymilny głos zalotną nocą.

 

Na oknie - uśmiech drżał w latarni. Mówiłaś - niech rozgrzewa słowa.

Mój cień był blisko, coraz bliżej. Wabiła go łagodność złota.

 

Ciepło się przędło przez północe. Myślałem - może po raz pierwszy

ktoś mnie zatrzyma w ciemnej drodze przez bezlitosną kolej rzeczy.

 

I choć bezradny język trzeszczał, jak lód stwardniały pod butami,

szukałem w nim właściwych pojęć - by wszystko mogło się wydarzyć.

 

Znosiłem z włóczęg - niczym kocur - ryby baśniowe, świetlne ptaki,

od nowa ucząc się beztroski, wpatrzony w twój nimb delikatny.

 

Lecz nieostrożnie wyszła na jaw dotkliwa prawda tego okna,

że to nie dla mnie skrzy się lampka feerią szeptów i migotań.

 

Byłem iluzją od początku, garsteczką imion niewybranych,

jak zwykle - nikim. Wagabundą, wśród obcych rojeń niewidzialnym.

 

Zbiegły się myśli w rojowisko. Bezradnie skotłowane niebo

świat na kolanach przeżegnało szaleńczą, zimną kantyleną.

 

Czekałem chwilę przy granicy blasku i śniegu. Po co? Nie wiem.

Liczyłem, że ułomna czułość wciąż ma swój ciężar i znaczenie,

 

bo mimo błędów... Nic z tych rzeczy. Okno poświatę z siebie zdziera,

jakby paliła coraz mocniej, wstydem się jątrząc przez wspomnienia.

 

Wierzysz, że jeśli teraz sypniesz okruchy łaski w moje rany,

będzie nam łatwiej w dwie odnogi rozdzielić jeden nurt zdziczały.

 

A ja resztkami jasnych ścieżek przeciskam się, pędziwiatr błędny,

czasoprzestrzenią, gdzie obrazy drzemią w domostwach zamarzniętych.

 

Z tobą na zawsze zaś zostanie - nieprzemakalna, słodka cisza.

Wszak ból to także pewien komfort.

Tak pięknie można o nim pisać.

 

 

 

tie-break

tie-break

Pieśń Cohena odkryłam przy okazji i zainspirowała mnie do napisania wiersza.

 

The crumbs of love that you offer me
They're the crumbs I've left behind

L. Cohen.

 

Krokiem nieśpiesznym i spokojnym - szedłem. Po prostu. Nie wiem dokąd,

aż mnie zaczepił niespodzianie przymilny głos zalotną nocą.

 

Na oknie - uśmiech drżał w latarni. Mówiłaś - niech rozgrzewa słowa.

Mój cień był blisko, coraz bliżej. Wabiła go łagodność złota.

 

Ciepło się przędło przez północe. Myślałem - może po raz pierwszy

ktoś mnie zatrzyma w ciemnej drodze przez bezlitosną kolej rzeczy.

 

I choć bezradny język trzeszczał, jak lód stwardniały pod butami,

szukałem w nim właściwych pojęć - by wszystko mogło się wydarzyć.

 

Znosiłem z włóczęg - niczym kocur - ryby baśniowe, świetlne ptaki,

od nowa ucząc się beztroski, wpatrzony w twój nimb delikatny.

 

Lecz nieostrożnie wyszła na jaw dotkliwa prawda tego okna,

że to nie dla mnie skrzy się lampka feerią szeptów i migotań.

 

Byłem iluzją od początku, garsteczką imion niewybranych,

jak zwykle - nikim. Wagabundą, wśród obcych rojeń niewidzialnym.

 

Zbiegły się myśli w rojowisko. Bezradnie skotłowane niebo

świat na kolanach przeżegnało szaleńczą, zimną kantyleną.

 

Czekałem chwilę przy granicy blasku i śniegu. Po co? Nie wiem.

Liczyłem, że ułomna czułość wciąż ma swój ciężar i znaczenie,

 

bo mimo błędów... Nic z tych rzeczy. Okno poświatę z siebie zdziera,

jakby paliła coraz mocniej, wstydem się jątrząc przez wspomnienia.

 

Wierzysz, że jeśli teraz sypniesz okruchy łaski w moje rany,

będzie nam łatwiej w dwie odnogi rozdzielić jeden nurt zdziczały.

 

A ja resztkami jasnych ścieżek przeciskam się, pędziwiatr błędny,

przez czasoprzestrzeń, gdzie obrazy drzemią w domostwach zamarzniętych.

 

Z tobą na zawsze zaś zostanie - nieprzemakalna, słodka cisza.

Wszak ból to także pewien komfort.

Tak pięknie można o nim pisać.



×
×
  • Dodaj nową pozycję...